Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2017, 16:21   #3
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


- Mógłby pan nam zrobić zdjęcie? - zapytał mężczyzna, w którym Steven rozpoznał Valeriego Brainina nieopodal stała Azjatka. Jej nazwisko gdzieś kołatało mu się w głowie, lecz nie mógł go sobie przypomnieć.

- Oczywiście - pokiwał głową. Przejął smartphone'a od rozmówcy, a w tym czasie Brainin objął szeroko uśmiechniętą artystkę. Steven postanowił nie czekać aż się ustawią. Wydawało my się, że to całkiem niezły pomysł, żeby uwiecznić też spontaniczne reakcje.

Tymczasem kobieta powiedziała coś, zaś Valeri parsknął śmiechem, ale szybko się opanował przypominając sobie o stojącym nieopodal młodzieńcu z jego telefonem. W końcu stanęli w odpowiedniej pozycji.

- Już - powiedział i wyciągnął rękę oddają urządzenie. Właściciel natomiast niezwłocznie kilkoma ruchami wszedł w galerię zdjęć, po czym roześmiał się serdecznie.

- Pomyślałem, że może to będzie dobra pamiątka... - wytłumaczył Steven. Nie wiedział dlaczego wykazał się taką nadgorliwością, ale odetchnął z ulgą widząc, że nawet towarzyszka Brainina nie ma nic przeciwko. A przecież z Azjatkami nic nie było do końca pewne. Nagle przypomniał sobie. Nabakayashi. Fukiko Nabakayashi.

- Dziękujemy bardzo. To był doskonały pomysł. Miłego wieczoru!




Wzruszyła ramionami zaskoczona z początku a jednocześnie już odczuwająca lekką nudę.
- Świetnie się bawi, rzadko bywa na takich imprezach, nosi niebieską kieckę. Jeśli to jakiś żart to nudny i nie widzę w nim większego sensu. Gdzie są kelnerzy z pełnymi kieliszkami, gdy ich potrzeba, co nie? - kobieta rzuciła grubym żartem, mrugając w stronę rudej, faktycznie rozglądając się za tacami z trunkami.

Pielęgniarka spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem, zaś Jung odebrał przekaz z dość sporą dozą konsternacji. Spojrzał na światła w sali.
- Nie razi, a jednak razi. Dziękuję pani za poświęcony czas - ukłonił się pielęgniarce i odwrócił się od niej podążając w kierunku, z którego przybyli.

- Dziękuję bardzo za pomoc. Była nieoceniona. Co mogę dla pani zrobić? - zapytał z roztargnieniem.

- Opowiedzieć o tym miejscu. Z punktu widzenia insidera a nie poziomu broszurki marketingowej - kobieta płynnie schwyciła kolejny kieliszek z tacy przechodzącego kelnera.

- Co warto wiedzieć i czego lepiej nie? - uśmiech kobiety był krzywy i lekko kpiący, gdy czekała na odpowiedź.

Zamrugał zaskoczony. Spojrzał na nią jakby ją pierwszy raz zobaczył.
- Są tu sami artyści związani z doktorem Brownem przeszłością lub przyszłością. Znam nielicznych. Sam niegdyś odwiedziłem Larch Peak Lodge. Techniki doktora mają moc i są bezsilne. Wszystkim im pomógł. Przywrócił zdolności albo wzniósł je na wyżyny. Każdy skorzystał, zarobił na inwestycji terapii w Lake Hills – zapatrzył się w okno, za którym stroboskopowymi błyskami szalała burza. Przyglądał się jej z szeroko rozwartymi oczami.

- Ciemność. A jednak jasność. Tu jasność. A jednak ciemność.

- Kontrasty i ich brak. - zakpiła kobieta dopijając jednym łykiem wino.
- Kto tu w Larch Peak Lodge jest najważniejszy zatem? Któryś ze sprzątaczy? Ta ruda pielęgniarka?

- To zależy. Doktor Brown jest właścicielem, jedynym lekarzem i zarządcą szpitala. Najjaśniejszą z gwiazd Lake Hills. Czy aby na pewno? - zamyślił się Jung.

- O to właśnie pytam. Jest ktoś inny? Jeden człowiek nie da rady robić ogaru wszystkiego. Nooo na pewno wiesz. Przypominam, że obiecałeś pomoc za pomoc.

Mężczyzna jednak zdawał się nie słuchać. Strzelał lekko przymrużonymi oczyma we wszystkie kierunki szukając czegoś. Ocknął się dopiero po dłuższej chwili i uśmiechnął się lekko.
- Przeciwnie. Szpital jest mały, a pacjentów w nim niewielu. Jeśli jednak chce pani sekretów, to podam pani fakt. Pielęgniarki zmieniają się dość często - uśmiechnął się sugestywnie.




- Richard Veyer?! Tutaj?! - usłyszał za sobą kobiecy głos. Kiedy odwrócił się, dostrzegł niską, uroczą blondynkę w burgundowej sukni błyskającą bielą zębów.

- Nancy Harding. Jestem pana fanką! W każdym pomieszczeniu mam przynajmniej jeden obraz. Proszę powiedzieć, jak to się stało, że doszło do tego spotkania właśnie tutaj?

- Bardzo mi miło - odpowiedział nieco zaskoczony rysownik.

- Skoro pani tutaj jest, to chyba nie muszę tłumaczyć, że pomoc takiego specjalisty, jak doktor Brown może przydać się każdemu? Tylko strasznie mi głupio, że sam nie wiem, czym pani się zajmuje…

Niezręczność tej sytuacji sprawiła, że Richard nieco się zaczerwienił i zawstydził, lecz ta machnęła lekko dłonią. Choć nie wyglądała, przez jej głos przebijała lekka gorycz.
- To normalne. Wręcz zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Moje prace są zazwyczaj mało widoczne. Jestem dramaturgiem.

- No cóż, nie jestem stałym bywalcem teatrów. Ale skoro moją fanką jest dramaturg, to chyba najlepszy znak, że może w końcu powinienem? Ma pani jakiś określony rodzaj sztuk, które najczęściej tworzy? No i oczywiście musi mi pani powiedzieć, gdzie najczęściej są one wystawiane?

Zaczęła szukać czegoś w torebce.
- Bywa różnie. Ostatnią sztuką była “Podróż na kraniec pamięci” w Teatrze Forda w Waszyngtonie.

Prychnęła w końcu poirytowana, wydobyła chusteczkę i szminkę. Pospiesznie nakreśliła rządek cyfr, które wręczyła Richardowi.
- Jak pan będzie w Waszyngtonie, to proszę się odezwać.

- Oczywiście - rysownik ostrożnie złożył chusteczkę, by nie rozmazać szminki i włożył ją do kieszeni spodni.

- Widzę, że panią chyba również ciągnie do tworzenia dzieł na papierze. Wystarczyło podać numer, żebym go zapisał sobie w komórce. Ale tak na pewno jest bardziej artystycznie. A w Waszyngtonie zdarza mi się być gościem w Washington Drawing Center, więc skoro wolno mi się odezwać, gdy tam będę, to nie omieszkam.

- Wystarczyło, ale dzięki temu lepiej mnie pan zapamięta. Do zobaczenia w Waszyngtonie! - wycofała się tyłem z krótkim mrugnięciem, a następnie zniknęła w tłumie.




Chłopak wyraźnie nie miał pomysłu co ze sobą zrobić po odejściu osobliwej pary. Tak się składało, że ona również nie miała towarzystwa, więc postanowiła wspaniałomyślnie uratować go ze szponów niezręczności. Podeszła i uśmiechnęła się lekko.
- Rebecca Collins.

Spojrzał na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że tak urodziwa kobieta w ogóle zwróci na niego uwagę.
- Steven Jenkins - odparł pokonując onieśmielenie, a następnie heroicznie zapytał:
- Czym się zajmujesz?

- Domyślam się, że pytasz o moją pracę, nie o sytuację obecną - zakreśliła dłonią łuk omal nie rozlewając szampana. Syknęła cicho, jakby miało to uspokoić wypełniony bąbelkami trunek.

- Głównie pstrykaniem fotek.

- Bardziej w National Geographic czy śluby?

- Pytasz czy jestem artystką czy zajmuję się chałturnictwem - prychnęła z lekkim poirytowaniem. Steven odwrócił wzrok zdając sobie sprawę z niezręczności pytania.

- Wolę to pierwsze, ale jak jest źle, to za coś trzeba żyć - wzruszyła ramionami uśmiechając się pod nosem, co skutecznie zamaskowała kolejnym łykiem szampana. Ta nieśmiałość była w pewien osobliwy sposób nawet urocza, choć nie w jej typie.

- A ty? Widziałam jak robisz zdjęcia tamtej dwójce.

- Oh, nie, nie. Ja jestem kompozytorem... tak jakby.

- Tak jakby?

- Początkującym kompozytorem... Moje prace nie znajdują wzięcia pomimo terapii dra Browna - wyjaśnił walcząc z rosnącym zakłopotaniem. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że powinien przestać przedstawiać się w tak niekorzystnym świetle.

Uniosła brew ze zdziwieniem.
- No wiesz, albo jesteś do dupy, albo jesteś tak zdolny, że dopiero jak wyciągniesz nogi, to się na tobie poznają. W obu przypadkach nie wesoło. A może Brown wcale ci nie pomógł?

- Początkowo wydawało mi się, że pomógł, ale... teraz już sam nie wiem. Myślałem, że to będzie inwestycja. Tobie pomógł?

- Jeszcze nie byłam u niego.

Kolejna gafa. Powinien zdecydowanie bardziej uważać na to, co mówi.
- Tobie na pewno pomoże. Spójrz na nich wszystkich. Gdyby był nieskuteczny, nie zgromadziłby tylu gości.

- A ty dlaczego tu przyszedłeś?

- W poszukiwaniu inspiracji, miałem nadzieję, że porozmawiam z kimś znanym. Kimś, kto osiągnął już sukces. No i darmowe jedzenie - uśmiechnął się do Rebecci nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wygląda jak głupek.

- Może oni przyszli w tym samym celu?

- Może. Nie. Chyba nie, nie sądzę. Aż tylu? Nawet po dziesięciu latach?

Collins pokiwała głową.
- Miło było cię poznać, Steven - wyciągnęła rękę do Jenkinsa.

- I ciebie również - pożegnał się, choć najchętniej nie opuszczałby jej do końca imprezy. Może to przez te wszystkie wpadki, które przydarzyły si podczas krótkiej rozmowy. Najpewniej nigdy się tego nie dowie.




- Dobry wieczór, Tess Gerritsen - przedstawiła się uśmiechnięta kobieta z wyciągniętą ręką.

- Alex Greanleaf - odparła rudowłosa uśmiechając się przyjaźnie i uścisnęła delikatnie wyciągnięta w swym kierunku dłoń.
- Miło poznać - dodała kończąc tym samym krótkie przywitanie dłoni.

- Mnie również bardzo miło. Wspaniale jest znajdować się w towarzystwie tak wielu inspirujących osób. Wena i chęć pisania przychodzą niemal same. Jeśli mogę zapytać, czym się zajmujesz? - zapytała pisarka, lecz jej wzrok uciekał w kierunku Grahama Mastertona.

Alex uśmiechnęła się półgębkiem, widząc wędrujące spojrzenie rozmówczyni. W swej słodkości była naprawdę zabawna.
- Poezją - odparła powściągliwie i zastukała paznokciem w smukły kieliszek szampana, nie odrywając od kobiety spojrzenia ciemnobrązowych tęczówek.

- Dzięki niej dostrzegam więcej niż inni mogliby sobie wyobrazić… Choć muszę przyznać, że czasami zbyt wiele - spauzowała na chwilę i zakręciła subtelnie kieliszkiem, wzruszając przy tym uroczo ramionami.
- No wiesz, nadinterpretacja - wyjaśniła z uśmiechem puszczając jej oczko.

Pisarka przeniosła wzrok na Alex, zmarszczyła brwi, a następnie roześmiała się.
- Rozumiem. Wybacz, proszę roztargnienie. Moje źródła poinformowały mnie, że Graham zaczął się mną bardzo mocno interesować. W zasadzie to nie mną, a moją historią medyczną. Tyle, że robi to po kryjomu i nie wiem dlaczego. Mógłby przecież przyjść i mnie zapytać… Może mogłabyś delikatnie wybadać sytuację?

Rudowłosa uniosła brew na zasłyszaną prośbę.
- Czemu sama go nie spytasz wprost? Ja bym tak zrobiła. Na pewno poczuje się onieśmielony twoją bezpośredniością i posiadaną wiedzą - Alex mimowolnie wzruszyła jednym ramieniem. Zupełnie odruchowo, tak samo jak automatycznie zerknęła w stronę Grahama, oceniając na szybko jego wygląd i to, jak bardzo opłaca jej się "pomóc koleżance". Szybko powróciła wzrokiem do Tess.
- Wstydzisz się? - uśmiechnęła się zadziornie patrząc na kobietę.

- Właśnie szczerze mówiąc wolałabym, żeby tak się nie poczuł. Choć jestem ciekawa co on knuje - uśmiechnęła się szeroko.
Alex bezradnie rozłożyła ręce w teatralnym geście. Najchętniej zaśmiałaby się lasce w twarz i powiedziała jej, by się bujała i szukała frajera gdzie indziej. Cóż jednak mogła poradzić na to, że sama była ciekawska.

- Mogę spróbować, ale nie obiecuj sobie wiele, Tess. Być może kiedyś też cię o coś poproszę - Alex czuła, że przemówiła przez nią naiwność. Przecież wiadomym było, że rozmówczyni w niczym nie pomoże. Bo z prostymi zadaniami panna Greanleaf radziła sobie sama, niemal perfekcyjnie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline