Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2017, 16:16   #108
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz usiadła gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
Głowa wybuchła tępym bólem, żołądek fiknął akrobatyczne salto, sprężył się w ciasny supeł to znów rozprężył, podpełzł w stronę gardła prawie jak żywy autonomiczny twór, który chce uciec z przeżartego trucizną ciała Liz. On to wszystko czuje, tapla się w wywarze z alkoholu, leków, narkotyków, wszystko w stężeniu atrakcyjnym nawet dla słonia. Zejścia po takich mieszankach bywają bolesne i powolne, Liz to wie. Liz ma w tym doświadczenie, mogłaby napisać doktorat.
Przyczepa.
Światło przesączające się przez szpary w żaluzjach.
Wilgotne od potu prześcieradło.
Skąd? Jak? Dlaczego?
Z trudem docierały do Liz strzępy zdarzeń z poprzedniej nocy. Ach tak, John odebrał ją z imprezy, mieli jechać do niego ale to nie wyglądało na mieszkanie Johna. I jeszcze szum drzew, może nawet lasu?
Zwlekała się z łóżka podtrzymując ściany przyczepy i starając ze wszystkich sił się nie porzygać. Przed oczami zaroiło się od białych plam, serce przyspieszyło jak śmigacz na długiej prostej. Zaraz dostanie, kurwa, zawału w wieku dwudziestu czterech lat.
Spojrzała po sobie.
Była ubrana w te same, brudne i podarte gdzieniegdzie ciuchy, które miała na koncercie. Tylko buty stały obok łóżka.
- John? - wychrypiała. Gardło łaknęło wody. Umysł łaknął więcej snu.
Pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz mrużąc oczy przed ostrym słońcem.
Widok na chwilę ją oszołomił. To był las sekwojowy, chyba jeden z ostatnich w Kalifornii. Olbrzymie pnie, których nie objęłoby i dziesięciu ludzi pięły się na pięćdziesiąt a może i sto metrów w górę, niczym wieżowce. Właściwie prawie skraj lasu, bo kawałek dalej biegła szeroka przesieka a za nią znajdował się pagórkowaty teren porośnięty tylko przez młode drzewka, nie licząc kilku wypalonych potężnych kikutów sekwoi. O pustoszących lasy pożarach trąbiono niemal non stop w necie i holowizji a w tym roku było ich chyba jeszcze więcej.
Przyczepa kempingowa stała na końcu gruntowej drogi a obok niej samochód Johna.
łup!
On sam, rąbiący drewno na pieńku obrócił się w jej stronę z siekierą w dłoni. Obok niego, na ogrodowym stoliku, przy którym stały dwa leżaki, leżały e-glasy Liz.
- Podoba ci się miejsce? - zapytał.
- Robi wrażenie - przyznała drobiąc bosymi stopami między kamykami i ostrymi fragmentami poszycia. - Ale… czy nie mieliśmy tej nocy spędzić u ciebie? A potem na stacji kupić mi czyste ciuchy?
John wbił siekierę w pieniek z dużą siłą, a nawet jakby ze złością. Następnie zadarł głowę ku koronom drzew i wziął głęboki wdech czystego powietrza.
- Mieliśmy - przytaknął. - Ale robiłem rezerwację jeszcze zanim się dowiedziałem, że gracie w Niewidzialnym, więc… Zamówiłem ci jakieś ciuchy z dostawą dronem. Powinny niedługo przylecieć... - dodał jakby od niechcenia.
Podszedł do niej, ale nie objął, tylko patrząc jej w oczy chwycił ją za ramię. Nie mocno, ale też nie czule.
- Wytrzeźwiałaś już? - zapytał sucho.
Wyszarpnęła ramię i cofnęła sie o jeden krok. Spuściła oczy na wypadek gdyby doszukiwał się w jej źrenicach powodów przewiny. Znów miała czternaście lat i Amelia strofowała ją w korytarzu ich zapyziałego mieszkanka aż Rasco wszystko słyszał dwa lokale dalej. Zawsze potrafiła z doskonałą precyzją wyniuchać na czym Liz aktualnie jechała. Przed matką niczego nie dało się ukryć więc po pewnym czasie przestała się starać.
- Nie rób tego, John - bąknęła przygaszona. Szyszka boleśnie wbiła sie w podeszwę stopy. - Nie staraj się mnie kontrolować.
- Nie o to mi chodzi - pokręcił głową. - Ale o to, byś zapamiętała to co teraz powiem. Miguel. Peter Waters. Ricardo. NIGDY - podkreślił to słowo - nie używaj tych imion. Zwłaszcza przez holo. Nigdy, rozumiesz?
- Czy ci wszyscy ludzie to ty, John? - zapytała niespecjalnie przejęta jego dosadnym tonem.
- To nieistotne - odparł wymijająco, lecz zauważyła, że zawahał się nad odpowiedzią przez chwilę. - Dla ciebie jestem tylko Johnem, nikim innym. Nie szukaj informacji o nich i nie proś o to innych, nawet przyjaciół. Rozumiesz, Liz?
- A jesteś nim? - przekrzywiła głowę łypiąc na niego podejrzliwie. - Johnem? Czy to tylko kolejna maska?
Postąpił dzielący ich krok i położył dłonie na jej biodrach.
- Czasem… czasem sam już nie wiem kim jestem - Widać było, że wypowiadanie kolejnych słów coraz więcej go kosztuje. - Ale tu i teraz i zawsze przy tobie jestem Johnem, tym samym, którego poznałaś w szpitalu. To co było wcześniej jest nieważne. Musisz mi obiecać, że zrobisz to o co proszę. Że nie będziesz wymawiać tamtych imion. Tylko tu możemy rozmawiać... wszędzie indziej oni słuchają.
- Kto słucha, John? - przetarła powieki czubkami palców czując, że to zmierza w złym kierunku. Jeśli Johnowi znów odwalało to Liz dawała się w tą jego paranoję gładko wciągnąć. Ufała mu, ot cały problem. - Fontana? Patrzył na mnie… jakoś dziwnie, jakby wiedział kim jestem. To jemu się teraz spowiadasz? On zastąpił ci Cindy?
John pokręcił głową, westchnął, oderwał się od niej i potoczył wzrokiem po okolicy.
- Nie muszę się spowiadać - powiedział. - Oni sami wiedzą. Sprawdzają twoją rodzinę, z kim sypiasz i gdzie bywasz. Cały czas sprawdzają. Pewnie, że Fontana wiedział, że jesteś moją dziewczyną. Ale źle zrobiłaś, że zwróciłaś jego uwagę, Liz. To nie jest człowiek, którego uwagę chcesz na siebie zwracać.
- Skoro to taki zły człowiek to czemu dla niego robisz? Czemu od tego nie uciekniesz? - Liz nieśmiało objęła go ramionami. Nie opierał się, sam również ją objął i pogładził dłonią po włosach.
- Nie mogę - odpowiedział cicho. - Jeszcze nie mogę. Może za jakiś czas wydarzy się coś, co mi to umożliwi. Teraz… musiałbym zniknąć. Wyparować. Zapaść się pod ziemię. A ty przecież nie znikniesz razem ze mną, jesteś Liz Delayne, twoja tożsamość jest związana z tym co robisz, z twoją całą karierą. A jeśli zniknę sam mogą z zemsty cię skrzywdzić.
Liz zawsze miała w zanadrzu błyskotliwą odpowiedź. Tym razem jedyny komentarz na miarę wywodów Johna brzmiał:
-No to chujnia. Nie chcę żebyś wyparował, John.
Nie patrzyła mu w oczy, po prostu przyciskała policzek do jego piersi i trzymała się go kurczowo jakby był strażakiem, który wynosi ją z płonącego budynku.
-A co jeśli się stanę naprawdę sławna? Wczoraj na backstage’u był u nas Silver, ten łowca talentów od Amuse Entertainment. Mówił o ciemnych stronach byciu gwiazdą. Zero, kurwa, życia prywatnego. Wszystko wybebeszone na portalach plotkarskich, blogach. Zdjęcia, rycie w gównie, rycie w przeszłości. To będzie też dotyczyć ciebie.
John również przycisnął ją mocno do siebie.
- To się nie stanie od razu - pocieszył ją. - Przygotujemy się jakoś na tą gównoburzę, wymyślimy mi jakieś zajęcie, które ciężko sprawdzić. Mam w tym trochę wprawy. W pracy będę Ricardo, przy tobie Johnem. Poza tym są holomaski, przyciemniane szyby w autach i cały ten szajs, prawda? A może przypieprzę jakiemuś paparazzi i zrobię ci reklamę?
Uśmiechnęła się, choć nie mógł tego zobaczyć.
- Nie wiem czy chcę być sławna - skomentowała po namyśle. - Po prostu nie chcę być biedna. Tyle.
Pocałowała go. Wsunęła dłonie pod jego koszulę. Rozgrzana wysiłkiem skóra zaparzyła Liz w dłonie. To dziwne. Zawsze na zejściu miała lodowate palce, nawet w środku upalnego lata.
- Fontana wie, że Ricardo to holomaska? - zapytała ale zaraz odpowiedziała sobie sama. - Musi wiedzieć. Obserwuje swoich pracowników, wie o nich wszystko. W takim razie to taka strategia, biznes właściwie. Dzielnice Latynosów zobowiązują. Na niższe szczeble werbują lokalnych kolorowych chłopaków, ale po co ma ich w oczy kłuć, że im wyżej tym bielej. Fontana zapewne też jest biały? Gangi nie różnią się zbytnio od korporacji. Może tylko w tych drugich ludzi zabija się subtelniej.
Poczuła jak John drgnął na słowo “zabija”.
- Szefowie Locos to Meksykanie, ale głównie czystej hiszpańskiej krwi. Odróżnisz każdego Amerykanina od Mexa?
To było pytanie retoryczne. Wyraźnie odróżniali się tylko metysi a i to nie zawsze. Billy był ponoć pół indianinem (choć amerykańskim) co zdradzała nieco karnacja, którą jednak łatwo było pomylić z opalenizną. A dzięki blond włosom Rebel Yell mógł uchodzić za białego, podobnie jak pół-Meksykanin JJ. Rasy mieszały się i o przynależności etnicznej decydowała bardziej kultura i religia, niż wygląd. Chociaż w słowach Liz było sporo prawdy. W Mission District, gdzie żyło wielu Latynosów, i które w większości było terenem Los Locos, większość młodocianych gangsterów była wyraźnie kolorowa.
- Mnie martwi to, że Fontana nie jest głupi i też mógł się domyślić, że mnie rozpoznałaś w Niewidzialnym. I że kiedyś zechce sprawdzić ile wiesz. Dlatego musisz przestrzegać tych zasad, o których ci mówiłem. Teraz rozumiesz? - zapytał, lecz tym razem nie gniewnie, lecz z troską.
- Rozumiem. Nie będę wymieniać tych imion nigdzie poza tym miejscem - omiotła wzrokiem las. - Ale tutaj będę zadawać pytania a ty będziesz na nie udzielał odpowiedzi, Ok? Bo ja muszę sobie to poukładać w głowie, John. Jeśli nie będę znała faktów to je sobie dopowiem, a gdy to robię to zwykle przesadzam i się zapętlam i ląduje w miejscówkach bez klamek, a tego nie chcemy?
- Bardzo nie chcemy - zgodził się.
- W takim razie pytam, po chuj, John? - ciągnęła dalej. - Po co masz tyle tożsamości, tyle imion i twarzy? Nic dziwnego że ci wreszcie odjebało. U mnie to kwestia złych genów, ale ty to sobie robisz dobrowolnie. Musi być jakiś powód.
John milczał dłuższą chwilę.
- Jest - oznajmił wreszcie. - Dobry powód.... A przynajmniej kiedyś tak myślałem. Naprawdę chciałbym ci wszystko powiedzieć, Liz, ale... boję się. Wiesz jaka potrafisz być. To znaczy jesteś wspaniała, ale no… czasem nieobliczalna, prawda? Pijesz, ćpasz, bierzesz leki, nie wypominam ci tego, ale serio boję się, że coś na haju wypaplasz, wkurwisz się na mnie i wyślesz wiadomość z tym czego nie powinnaś, a wtedy… krzywda może się stać nie tylko mi. Dlatego lepiej, żebyś nie wiedziała zbyt dużo. Wiem, że chciałabyś inaczej i teraz jesteś na mnie trochę wściekła, nie? - westchnął.
- Nie jestem - odparła dokładnie tym tonem, którym kobieta mówi „nie” a myśli „hell fuckinng yeah”.
Wskazała na przyczepę.
-To rąb sobie spokojnie pieńki a ja pójdę coś przygrzać, jak na ćpunkę i lekomankę przystało, w końcu jest, kurwa, weekend. A potem może przyjdziesz i mnie przelecisz a rano odstawisz do domu. Taki czysty układ, niepotrzebnie zaczęłam go komplikować, mój w sumie błąd. Jeśli wolisz to do niego wrócimy. Bez zobowiązań. Bez pytań o przeszłość i przyszłość.
Ruszyła w stronę przyczepy ale zawróciła na moment po swój holofon leżący na turystycznym stoliku.
John przykucnął, oparty plecami o przyczepę i na chwilę schował twarz w dłoniach. Wiedziała, że jest na tyle bystry, żeby zrozumieć nie tyle jej słowa co ton jakim je wypowiedziała. To mógł być koniec, tu i teraz.
- D.E.A. - powiedział, nim dotarła do stolika.
Liz znieruchomiała. A potem spojrzała na Johna jakby chciała się upewnić, że się tylko przesłyszała. Ze sobie znów coś w tym swoim zrytym umyśle uroiła. Ale patrzyła i widziała tylko prawdę. Tylko i aż prawdę.
- O kurwa - kucnęła obok niego i aż nakryła dłonią usta. - Oni cię zabiją, John. O, kurwa…
- Uspokój się - powiedział. Wziął głęboki oddech i wyjął z kieszeni papierosy. Zaczął szukać zapalniczki.
Liz znalazła ją pierwsza, w kieszeni jego koszuli. Odpaliła płomień i podsunęła w jego stronę. Sama zresztą też zapaliła.
- Nie martw się, nic nie powiem. Choćby mnie przypalali.
Teraz gdy pierwszy szok minął na twarzy Liz dało się dostrzec ulgę.
- Nie jesteś jednak bandytą. To wszystko wyreżyserowane? Pobicie, więzienie, psychiatryk?
Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno.
- Nie do końca - rzekł wydmuchując dym i patrząc w przestrzeń przed siebie.
- Gdy mnie poznałeś… Naprawdę miałeś coś z głową? Co jest prawdą a co nie jest? - splotła dłoń z jego dłonią. - Opowiesz?
Spojrzał na nią i na jej dłoń. Usiadł na ziemi, kiwnął twierdząco głową i oparł skroń o przyczepę. Potrzebował jeszcze kilku machów, żeby zacząć mówić.
- To moja druga robota pod przykrywką. Wcześniej był Peter, członek Hell’s Angels. Potem rok przerwy a od trzech lat jest John.
Letni wiatr rozwiewał papierosowy dym.
- Trzy lata to za długo. Miałem dość, prosiłem, żeby mnie wycofali, ale nie chcieli. Kobieta, która czekała na mnie nie wytrzymała tego i odeszła. To dlatego prawie zatłukłem na śmierć tamtego faceta. Cindy ci opowiedziała, prawda? Nie żeby nie zasługiwał na to. I ten drugi w więzieniu. Załatwili mi diagnozę i przeniesienie do psychiatryka. Mówili, że jestem zbyt wysoko w strukturach Locos, żeby to zmarnować. Że jestem w tym naprawdę dobry i żebym jeszcze trochę wytrzymał. Ale ja naprawdę wariuję, Liz. Czasami nie wiem już kim jestem. Tylko przy tobie udaje mi się czasem być prawdziwym sobą.
Ścisnął mocno jej dłoń.
-Ja cię nie zostawię - zadeklarowała Liz stanowczo. - Jakoś przez to przebrniemy. Zrobisz swoje, wsadzasz Fontanę a potem poprosisz o przeniesienie albo niech spierdalają, wyjedziemy do Arizony albo, kurwa, na księżyc. Nie muszę śpiewać. To nie jest najważniejsze.
Wstała i podała mu rękę.
-Chodź, posadźmy tyłki na leżaku, przyniosę nam jakieś piwo. Musisz się trochę wyluzować bo ci strzelą bezpieczniki. Nie wyobrażam sobie pod jaka żyjesz presją.
- Nie mógłbym cię pozbawić śpiewania, Liz - rzekł, wstając. - Nie wyobrażam sobie ciebie zupełnie na farmie w Arizonie - uśmiechnął się lekko. - Uschła byś tam. Granie i śpiewanie to jedyne w czym się realizujesz, wiem przecież jak ci wychodziły próby ze zwykłą pracą. Nie pozwolę, żebyś dla mnie porzucała swoje całe życie. Zwłaszcza teraz kiedy masz szansę się wybić.
- Daj spokój, John. Są kwestie marzeń i preferencji i są inne. Życia lub śmierci. Nie zostawię cię - podkreśliła raz jeszcze a gdy John usiadł na leżaku i wyciągnął długie nogi, Liz pocałowała go w czoło i na moment poszła do przyczepy po zimne piwo. Odpaliła też cicho muzyczkę, która sączyła się teraz z zewnętrznego głośnika przyczepy i zmąciła leśną ciszę.
https://www.youtube.com/watch?v=QYEC4TZsy-Y
- Twoja żona… Gloria, tak? To na pewno koniec? - podsunęła mu pod nos butelkę zimnego piwa. - Obrączka i zdjęcia. Nawet ja je znalazłam. Może je dla ciebie przechowam? Ja… lub ktoś trzeci - dodała asekuracyjnie. Nie chciała żeby to zabrzmiało jakby mu chciała układać życie. - Trzymanie tego jest nieostrożne. A ty musisz być teraz kurewsko ostrożny, John.
- Wiem - widać było, że poruszanie tego tematu z Liz trochę go krępuje. - Potrzebowałem… zanim cię poznałem, potrzebowałem czegoś co przypominałoby mi o tym kim byłem. To jedyne co mi zostało, nie mogę nic trzymać na holo ani w sieci. - westchnął. - Ukryję je gdzieś indziej.
Gdy Liz sięgnęła po swoje e-glasy położył jej dłoń na przedramieniu.
- Zaczekaj. Jest coś co powinnaś wiedzieć. Ten morderca, Meloman, znowu zabił. DJ-kę z Niewidzialnego Klubu. I wyciął jej waszą piosenkę, “Holophone Love”. Twoim przyjaciołom z zespołu nic nie jest. Powinienem ci powiedzieć wcześniej. Wiem, że pewnie chciałabyś być teraz z nimi, ale ja naprawdę bardzo potrzebowałem tu z tobą przyjechać... - dodał z poczuciem winy w głosie.
- O kurwa… kurwa... chuj. - Liz posiadała liczne zalety lecz subtelność języka się do nich nie zaliczała. By zagłuszyć nerwy odpaliła papierosa i niemal zachłysnęła się nikotynowym oparem. - Wczoraj na koncercie zbluzgałam Melomana ze sceny. Powiedziałam, że jak ma do kogoś startować, to niech startuje do mnie. Że mu obiję tę jego psycholską gębę. A on tam naprawdę był i słuchał… To nie powinna być FistBaby…
Liz włączyła holo by przejrzeć wiadomości ale też po to by nie patrzeć na Johna. Przeczuwała że nie pochwali jej brawury i kuszenia losu.
- Nie powinna - zgodził się John. - Ale myślisz, że gdybyś mu nie nawrzucała to by nie zabił? To nie twoja wina, Liz.
-Nie twierdzę, że to moja wina - weszła mu w słowo.- Twierdzę, że… potrzebuję broni. Nauczysz mnie strzelać, John?
- Nauczę - skinął głową. - Ale najpierw odpisz swoim znajomym. Rano wyłączyłem twoje holo, bo dzwoniło a myślałem, że dzwonią, żebyś wróciła balować. Ale pewnie się o ciebie martwili.
- Nie martw się, John. Nigdzie się nie wybieram. Moi znajomi są dorośli i całkiem zaradni - uspokoiła jego obawy.
Rzeczywiście, Liz miała kilka nieprzeczytanych wiadomości i nieodebranych połączeń. Od Howl, Dale’a i Rasco, a nawet od doktor Kreidler, która pytała czy wszystko w porządku i oferowała swoją pomoc, jeśli Liz chce o tym pogadać. Rasco napisał dwa razy, raz jeszcze w nocy: “Co to kurwa było, Liz, zazdrosna jesteś czy co? Dzięki!”. Mgliście przypomniała sobie, że chyba obraziła jego nową dziewczynę. Przed południem pytał już czy wszystko u Liz ok.
Przeczytała też wymianę wiadomości na zespołowym czacie.
“Laski, jest problem. Meloman dorwał naszą dj-kę. Howl, Liz, odezwijcie się jak najszybciej, żebyśmy wiedzieli, że nic wam chociaż nie jest.” - napisała tam o 6:25 Anastazja.
Dalej następował dialog między nią a Howl, kończący się ustaleniem, że według Rosalie Liz odebrał z klubu jej chłopak.
Ale chwilę później uwagę Liz przykuła dużo świeższa wiadomość, sprzed zaledwie kwadransa, od Boba, właściciela Warsaw:
„Gliny po was idą!”
Liz zamarła na widok tych słów i w tym samym momencie dostała nowego sms-a, od Howl:
“Gdzie jesteś? JBC nie wracaj na razie do Warsaw.”
Liz lekko przeraziła ilość wiadomości i nieodebranych połączeń.
-To pewnie przez Alamo - skomentowała na głos. - Gliny nam robią najazd, nadęte pały… - zdążyła wstukać kilka słów kiedy dotarł do Liz sens tego co powiedziała. - Znaczy… to o Pacyfkach, nie o… Wiesz jak jest - uśmiechnęła się nawet rozbawiona. Nigdy by nie podejrzewała że zwiąże się z gliną. - Takie operacje to w ogóle robią korpo gliniarze czy coś wyżej?
- Wiem jak jest - rzekł John. - Obstawiałbym Pacyfikatorów, skoro to ma związek z Alamo. Firma nie zajmuje się takimi sprawami. Cholera. Chcesz tam jechać, Liz? Do Frisco są stąd dwie godziny drogi… ale skoro na was polują to moim zdaniem nie powinnaś się tam pchać. Jeśli ciebie też capną, pozostałym w niczym to nie pomoże.
- Mówiłam ci, że nigdzie nie jadę. To nasz spokojny weekend w dżungli - wzięła głęboki wdech napawając się powietrzem, zaraz potem sztachnęła się fajką. - Potrzebujesz mnie i jestem. A pytałam właściwie o DEA. Nie jestem zbyt wyedukowana. To są jeszcze rządowe twory czy prywatne korpo jednostki na umowach? - Najwyraźniej fakt o braku wykształcenia nie napawał jej zbytnim zakłopotaniem. - Chodzi mi o to, czy jest tam ktoś, komu zależy byś wyszedł z tego w jednym kawałku? Kto w razie potrzeby wyśle kawalerię?
- Podobno - uśmiechnął się krzywo. - Na szczęście nigdy nie musiałem tego sprawdzać. I tak, pracuję dla rządu federalnego Stanów Zjednoczonych Ameryki! - wypowiedział te słowa z ironicznym patosem. - Armia, FBI, CIA i DEA to wszystko co z niego zostało, co jeszcze teoretycznie stoi ponad stanami i korporacjami. Ale z roku na rok jest coraz gorzej. Waszyngton jest biedny jak mysz kościelna, sprywatyzowali już nawet jebaną Bibliotekę Kongresu. Tak na dobrą sprawę nie wiem na czym kurwa stoję, co się dzieje w firmie, wiem tylko że wciąż istnieje - rozłożył ramiona. - Trzy lata temu wypadłem z obiegu. Kontaktuję się z przełożonymi przez pieprzoną dziuplę w drzewie.
Liz rozejrzała się dookoła z podejrzliwością kota i wyciągnęła ku niebu palec w geście „E.T. go home”. W końcu było tu dużo drzew. Więcej niż w całym Frisco razem wziętym.
- Dlatego tu jesteśmy? Z powodu dziupli?
John pokręcił głową.
- Nie. Tu nie dałbym rady regularnie przyjeżdżać. Rzadko dostaję od Fontany wolne pół dnia, nie mówiąc już o całym weekendzie. Przespaceruję się - dodał, widząc że holo Liz cały czas brzęczy dźwiękiem wiadomości.
- Daj mi dwadzieścia minut. Howl jest jakaś przybita - wyjaśniła wystukując wiadomość na panelu holofonu. - A potem będziemy robić co chcesz.
- Nie śpiesz się - John wstał. - Po to tu przyjechaliśmy, żeby się nie spieszyć.
Odchodząc zaszedł ją od tyłu i pocałował w odsłonięty kark.

*
To: Rasco
“Sorry za wczoraj ale to nie moja wina, że z niej taka mimoza. Żyję.”
“Co za chujowy dzień. FistBaby i jeszcze nie wiem czy nadal mam dziewczynę. Zaraz mimoza, była trzecia w nocy a Janis ma ciężką pracę. Wjechałaś na nią jak pojebana a przecież nawet tobie pomogła za friko. W ogóle kto to jest ten Peter Waters, bo wczoraj nie zdążyłem zapytać?”
„To znajomy. Jest spoko pod kontrolą, zostaw to. Co do Janice zwal na mnie, że mam problemy z głową. Jak kocha to wybaczy, w końcu to chuja nie twoja wina.”
“Już zwaliłem. :P Moja nie moja, wiesz jak pokrętnie baby czasem myślą. A powiedziałaś jej wczoraj, że rucham wszystko co się rusza.”
„Fakt. Odrobinę zaokrągliłam w górę. Widzimy się w poniedziałek w Alamo?”
“Nom. Postaram się dotrzeć. Teraz muszę do roboty. Jest sobota a ja nie mam kaca, dziwne uczucie.”
„Mimoza ma na ciebie zły wpływ.”
“Blabla :P W sumie sobie nie krzywduję. Jakbyś pracowała na etacie i jeszcze dorabiała na boku to też byś wolała nie kacować.”

*
To: Dale
„Ok.”
“Nie wiedziałem nawet, że masz faceta. Ale skoro po Ciebie przyjeżdża o czwartej nad ranem to chyba spoko gość.”
„Najlepszy. A jak z Howl? Macie się ku sobie czy jak?”
(...)

*
To: Howl
https://www.youtube.com/watch?v=qM0zINtulhM
Howl odpisała po czasie tak długim, że jeśli się ją znało choć trochę, można było podejrzewać że albo się obraziła, albo nie żyje. Tej drugiej hipotezie przeczyło powiadomienie, że wiadomość od Liz została wyświetlona i odczytana.
“Napisz do brata, żeby się nie martwił.”
„Co się dzieje?” odpisała Liz a po chwili dodała. „Dale coś odpierdolił? Przeleciał cię? Nie przeleciał??”
“A weź mnie nie wkurwiaj.” Howl ćwiczyła ewidentnie sztukę lakonizmu. Po chwili jednak jeszcze dodała: “Nie wiem czy słyszałaś o Melomanie, ja się martwiłam że może coś ci się stało.”
„Właśnie się dowiedziałam. Skuarwiela trzeba złapać i najlepiej zabić. Wchodzisz w to?”
“Takie rzeczy to raczej nie przez holo. O zjebaństwach personalnych czy tam sercowych też w sumie wolę nie pisać. Wyślę ci tekst nowego kawałka później, ok?”
„Podsyłaj. Ja dziś sie lenię na łonie natury, mam w chuj czasu. Ale pisz co z Dalem,?wczoraj wyglądało rozwojowo.”
“Zaraz drugą spiszę to ci też podeślę. Co wyglądało, że chciałam z nim chwilę pogadać?”
„Na osobności? C’mon!”
“Szczerze? Wolę się nie chwalić co miałam wtedy w głowie, ale potrzebowałam towarzystwa przy barze żeby uniknąć niezręcznej sytuacji. Ale wyszło jak zwykle, czyli się zjebało.”
„Co miałaś wtedy w głowie? Teraz to juz musisz powiedzieć.”
“Liz, ja chyba jestem pojebana, jeśli twój brat już miał okazję się zorientować to tym lepiej dla niego.” Chwilę później wysłała tekst piosenki, ale najwidoczniej po prostu nie miała z kim o tym pogadać, bo o dziwo kontynuowała temat.
“Chyba po prostu próbuję odepchnąć od siebie albo odstraszyć każdego, bo boję się że znowu skończę z siatką imponujących blizn. Hahaha, tej rozmowy oczywiście nie było.”
„Nie jesteś pojebana, uwierz ekspertowi w temacie. Odpychanie ludzi to standardowa asekuracyjna postawa. Boisz się odrzucenia.” - Nie dopowiedziała, że tak w każdym razie twierdziła jej psychiatrzyca. - „Co do blizn, musisz opowiedzieć jak to było. Wiem, że to twój drażliwy temat, ale gadanie o kłopotliwych sprawach z reguły pomaga. Mnie pomogło.”
Po jakimś czasie przeszedł kolejny text:
„Piosenka mi się podoba, szczególnie refren. Ma swój rytm. Kto na wokalu? Masz pomysł na melodię czy zwalisz to na Billy’ego?”
“Napisałam też piosenkę o tym “jak to było”, prawie skończyłam. Myślisz że to wystarczy? Wyjątkowo z wokalem dla mnie. Co do Czarnych Oceanów to muzykę już mam, a co do wokalu to nie wiem, ta piosenka po prostu do mnie przyszła jak siedzieliśmy nad oceanem, te dwa ostatnie dni jakoś się tak skumulowały. Możemy ją razem prześpiewać i zobaczymy czy wyjdzie jakiś duet czy coś innego. Mam jeszcze kilka pomysłów na utwory, tyle z tego dobrego. I mniej niż odrzucenia boję się tego, że ludzie robią naprawdę syfskie rzeczy. Swoją drogą czy jestem złym człowiekiem, bo od kiedy usłyszałam o Melomanie mam nadzieję, że zajebie moją byłą?”
„Sama bym chętnie zajebała kilka osób ale to przecież tylko takie pierdolenie. Myślę, że potrzeba sporo odwagi żeby naprawdę pociągnąć za spust. Chyba, ze jestes nienormalny jak meloman. Jemu to pewnie przychodzi jak z płatka.”
“Nienie, ja chcę żeby on to zrobił, mam w głowie wyraźną wizję. Ona jest muzykiem. Mam takie momenty kiedy wyobrażam sobie zdjęcia jej ciała i rozważam pasujące utwory. Wiesz, ona na mnie nasłała gangerów którzy mnie pocięli, to byłaby poetycka sprawiedliwość gdyby Meloman się do niej dobrał. Nawet napisałam dla niej kawałek piosenki teraz, o popatrz:
If you were dying of thirst on the desert
I wouldn't even spit on you
You’ve killed me you’ve murdered us
Raped me with every lover I’ll ever have
Przerobiłam kawałek love songa który dla niej kiedyś napisałam, i który mi potem ukradła. W sumie mógłby wyciąć jej ten mój utwór, o to bym się nie obraziła.”
„Skoro to taka suka to wyjaśnij mi jedno, Howl. Dlaczego do kurwy nie obiliśmy jej ryja? Nawet bym nie chciała żeby zjebek meloman odebrał nam przyjemność.”
“Miałam kilka razy takie pomysły, żeby wziąć baseballa i zrobić z niego użytek, albo podpalić jej samochód, albo cokolwiek, ale po prostu wolałam jej unikać. Wtedy w Rockzone w Oakland wydawało mi się że ją widziałam, to dlatego tak się wtedy zjebałam. Nie podobają mi się uczucia w które mnie wtrąca myślenie o niej. Już chyba lepiej naprawdę nic nie czuć. Nie zamierzam jej podarować nawet mojej nienawiści.”
„Spoko, ja dam jej swoją. Masz kurwa jej adres?”
“Ale że po co? Nie, serio, ona na to nie zasługuje. Zaczęłam z nią być tylko dlatego, że chciałam uciec od Simona, widzisz już stopień pojebania? Bo jednocześnie zawsze kiedy śpiewam w Libido to myślę o niej. Ja się nie nadaję ani dla twojego brata, ani w ogóle dla ludzi, gdyby nie zajebiste benzo od Patricka to bym tego nie pisała, ale taka jest prawda.”
Wirujące kółeczko świadczyło o tym że pisze dalej.
“Benzo my saviour. No, a do Niewidzialnego zaprosiłam takiego jednego miłego chłopca. I taką jedną całkiem miłą dziewczynę. Myślałam że jak którekolwiek będzie miało ochotę wpaść i ze mną potańczyć to będzie super, ale mnie olali. Tyle że nie, bo po spotkaniu z Silverem napisali do mnie jednocześnie. Że są przy barze. No taka niezręczna sytuacja, bo z obojgiem się kiedyś całowałam. Chyba. Tak myślę. No to stwierdziłam, że jak zobaczą mnie z kimś innym kto mnie może pocałuje czy coś, to które z nich nie odpadnie to sygnał że okej, gramy na podobnych zasadach i wszystko jasne. No i chciałam, żeby Dale poszedł ze mną i udawał. Kurwa.”
„Że z obojgiem naraz?” A po chwili drugie pytanie: „I Dale na to poszedł?”
“Nie, właśnie z obojgiem nie, wtedy by nie było problemu prawda? Ale gdzieś, kiedyś, nawet nie pamiętam, ale Liz, takich ludzi są dziesiątki. Tylko zawsze pierwsza baza, dalej od czasu spotkania z gangerami nie umiem. I nie, w końcu nie wyartykułowałam tego genialnego pomysłu.”
„I całe kurwa szczęście.:] A co do drugiej bazy <bo jest chyba pierwsza i druga, Right?> to nie czaję. Masz dzianych starych, stać cię żeby sobie to naprawić.”
“Co kurwa szczęście? I serio myślisz że o czymś takim powiedziałabym rodzicom? To nawet nie chodzi o naprawianie, bo w którymś momencie odpuściłam po prostu dlatego, że miałam poczucie jakbym coś z siebie wymazywała i tego też nie chciałam, nawet złe doświadczenie to część mnie. Tylko to takie uczucie gdy ktokolwiek jest na tyle blisko mnie, jakby miał mnie zaraz uderzyć. Kwestia zaufania. Ludzie to chuje.”
„Całe szczęście, że Dale’owi nie zaproponowałaś wakatu w tym teatrzyku. Jeśli jest do mnie choć trochę podobny to by się wkurwił na amen. Zaufanie zaufaniem, też go nie mam w nadmiarze, ale to całkiem inna kwestia niż para zajebistych cycków. Ja tam bym wolała je mieć w stanie idealnym niż biczować się za jakieś zdarzenia z przeszłości. Mówisz że ex-kurwa nie zasługuje na twoją uwagę a sama budujesz jej ołtarz z własnego okaleczonego ciała. Pierdol ją i umów się z jakimś chirurgiem plastycznym. Pójdę kurwa z tobą jeśli chcesz.”
“Raczej myślałam o tym, że to mi będzie przypominać, żeby nie powtarzać tego samego błędu. Albo taka wymówka, bo mam ambicję nie dawać nigdy więcej nikomu nad sobą takiej władzy. Ważne żebym sama się z sobą dobrze czuła, albo może właśnie nie chcę tak się czuć. Mówiłam że pojebana jestem, nie? Jak już to walnę sobie taki zajebisty tatuaż. Ale żaden drugi człowiek nie zasługuje na to żeby na dzień dobry dostawać w twarz koniecznością babrania się w tym gównie.”
„Walnij tatuaż ale najpierw skoryguj sobie co trzeba. Zostaw to za sobą. Chyba, że faktycznie chcesz się naumyślnie katować, ale tego po prostu nie rozumiem.”
“Może chcę. Byle by nie katować innych przy okazji.”
„Przy okazji zawsze ktoś obrywa. Patrz ostatnia sytuacja z Anastazją w kuchni. Jeśli to ma być koniecznie częścią ciebie to wyznacz ludziom granice bo na spontanie różnie się dzieje. I nie pierdol, że dobrze się ze sobą czujesz w obecnej kondycji. Byłam tam i mam oczy.”
“Weź mi kurwa nie przypominaj.”
Chwilę później.
“No ale nie przejmuj się, mam wielką nadzieję i jest na to szansa że jak twój brat wytrzeźwieje to nie będzie o niczym pamiętał. Zresztą i tak raczej ma na mnie wyjebane.”
„Jasne, przecież wiesz kurwa najlepiej co myśli Dale.”
“No nie, to zawsze część problemu.”
„Zadzwoń do niego. Takie kurwa proste A swoją drogą jeden super przystojny gość pyta czy idę do łóżka z moim holofonem czy z nim więc sama rozumiesz, wybór jest dość oczywisty.”
“Baby, have fun.”
„A ty pogadaj z Dalem. Nie wszyscy chcą nas wgnieść podeszwą w chodnik.”
“Jakby mi odpisywał to bym pewnie pogadała. Tymczasem musisz chyba odrobić też mój przydział z przystojnymi gośćmi, także do dzieła. Cieszę się że między tobą i Johnem wszystko ok a przynajmniej na to wygląda.”
„Jest najlepszym co mi się przydarzyło od bardzo dawna.”
A po chwili sprostowała:
„Nie. Jest najlepszym co mi się przydarzyło w ogóle.”


*
Cindy: Ignore number.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-12-2017 o 16:28.
liliel jest offline