Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2017, 00:08   #103
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lizbeth i Carmen dotarły do gabinetu w którym czekał sir Joshua Drake, nieco blady na obliczu. Popijał whisky z lodem i wstał na moment, gdy Carmen weszła do pokoju. Lizbeth zaś zamknęła drzwi dociskając swe ciało do nich, gdy Brytyjka usiadła po drugiej stronie biurka.
- Myślę że będziesz zadowolona z sytuacji, aczkolwiek nie obeszło się bez ofiar i zyskałaś wrogów w organizacji.- zaczął sir Drake, a jego pokojówka wtrąciła.- Zyskaliście. -
Przez co Joshua zgromił ją wzrokiem.
- Niestety twój sprzeciw, choć poparty mocnymi argumentami, nie został przyjęty dobrze. Niemniej udało się… zmienić decyzję zarządu.- wyjaśniał Joshua.- Przekonałem centralę, że Lizbeth poradzi sobie z tym zadaniem sama, bez twojej pomocy czy kontroli. Że to idealna okazja, by wykazać iż koszty jakie poniesiono na jej kreację nie były stracone… Tak więc, możesz wrócić do swojej misji, aczkolwiek… pewne zasoby którymi dysponujesz, przechodzą pod moją kontrolę dopóki nie rozwiążemy z Lizbeth problemu księcia Windsoru.
Carmen stała oniemiała, patrząc na ambasadora.
- Zrobiłeś to... choć nie musiałeś... dla mnie? Po tym jak... zaczęłam nazywać się “sirem” i... no... nieładnie się zachowałam. - Powiedziała zmieszana.
- Cóż… rozumiem, co to jest niechciane zadanie i odwołanie na stanowisko, które… nie jest szczytem marzeń. - kręcił wyraźnie Joshua i uśmiechnął się dodając. - Sama zresztą mówiłaś, że to dodatkowe poboczne zadanie, zaszkodzi twej misji. Po prostu zrobiłem to co uznałem, że będzie odpowiednie w tej sytuacji. Natomiast… - przerwał wyraźnie zamyślony.
- Natomiast… obawiam się, że narobiliśmy sobie wrogów, więc nie stać nas na potknięcia. Mam nadzieję, że to rozumiesz? - rzekł w końcu po paru minutach milczenia.
- Rozumiem i... dziękuję. - Dodała. Po chwili zastanowienia powiedziała jeszcze. - Myślę, że tak czy siak ta misja... jest związana ze mną. Iiii cóż, może uznasz mnie za wariatkę, ale po tym co dla mnie zrobiłeś, powinieneś wiedzieć o wszystkim...
To rzekłszy opowiedziała Drake’owi o Aishy - nie tylko suche fakty, ale także o uroku i tym jak wizje Arabki prześladują ją oraz że atak na Andreę prawdopodobnie był atakiem na samą Carmen.
- Ona mnie obserwuje, jestem pewna. Myślę więc, że... można by pomyśleć o jakiejś pułapce. Choć obawiam się też, że bez arsenału porównywalnego do Corsac niewiele możemy zdziałać. - Zakończyła swój wywód.
- Obawiam się, że masz rację. Brzmi to jak zwariowana historia.- odparł ambasador z lekkim uśmiechem i zmarkotniał. - Przypominam o cenie… rozwiązywanie tej sytuacji nie obeszło się bez niej. -
Splótł dłonie razem i spojrzał na Brytyjkę dodając.
- Nie możesz liczyć na żadną pomoc z mej strony, przez…. przez kilka dni zapewnie. Wylatuję do Monako z Lizbeth, bo ktoś musi wykonać tę misję wykonać. Eliach może cię wesprzeć, ale możliwości mego sekretarza są dość ograniczone. Będziesz też musiała mi przekazać Skylorda, wraz pilotem. Drugi pilot ponoć nie jest konieczny na małych dystansach… prawda?
- Prawda, Gabi pilnuje Hercela, więc wolałabym ją zostawić. Postaram się w tym czasie, gdy cię nie będzie, przyjrzeć się lepiej panu Archibaldowi, który wydaje mi się teraz najsensowniejszym tropem, a i może uda mi się skorzystać z kontaktów Andrei.
- Cóż… mogę ci życzyć tylko powodzenia w tej chwili. Clarke może zacząć robić przygotowania, ale nie może być przyjęcia w ambasadzie bez ambasadora. Do Monako wyruszę jutro z samego rana, więc do tego czasu chciałbym załatwić przekazanie aeroplanu. - zastanawiał się na głos sir Drake.
- Dziś koło 17-18 jestem umówiona z Andreą na podwieczorek. Do tego czasu więc służę pomocą w czymkolwiek potrzebujesz. - Zaoferowała się Brytyjka i dopiero po chwili zrozumiała, że jej propozycja zabrzmiała nieco dwuznacznie.
-Taaak.. to bardzo miło z twojej strony. To może po obiedzie się wybierzemy do… - Joshua wyłapał tą dwuznaczność i jego spojrzenie przesunęło się po akrobatce. Nie musiała być telepatką, by wiedzieć jakie to pokusy i myśli w jego głowie obudziła. Był to jednak dżentelmen przede wszystkim. -... tak… po obiedzie pojedziemy na lotnisko, jeśli to nie problem?
- Bylebym zdążyła spotkać się z panną Corsac. Teoretycznie ma do mnie słabość, ale traktuje ludzi przedmiotowo. Jeśli nie spełniają jej oczekiwań, odsuwa ich. - Wytłumaczyła Carmen, po czym uśmiechnęła się lekko - A do tego czasu to chętnie.
- Nie dziwi mnie to… ta słabość do ciebie. Jest zrozumiała.- uśmiechnął się ciepło Joshua i spojrzał na Lizbeth. - Chyba byś zajęła się obiadem?
- Oczywiście sir. Jeśli tego pan sobie życzy? - zapytała Lizbeth neutralnym tonem i dygnęła jak pokojówka.- Będzie gotowy za niecałe pół godziny.
Carmen poczekała aż wyjdzie, po czym zapytała ambasadora:
- Zrobiła się bardzo karna. Czyżby cieszyła ją ta misja?
- Wprost przeciwnie. Jeśli jest taka karna, zwykle oznacza to… że czymś jest rozdrażniona. - zamyślił się Joshua i uśmiechnął dodając.- Niemniej potrafię ją okiełznać. Nie martw się tym.
Brytyjka nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Oj, wiem, wiem... - zaśmiałą się cicho, ale potem spoważniała - Głupio mi, że się za mną wstawiłeś. Czułam, że mnie odwołają, ale po prawdzie chciałam żeby zobaczyli jak ważna i trudna jest ta misja. Na swoich ciepłych stołkach nie rozumieją chyba zagrożenia... Zresztą mam wrażenie, że sama wciąż go nie rozumiem, choć widzę więcej niż nasi senatorowie.
- Nie sądzę by cię odwołali. Jesteś bardzo cenioną agentką, a twoja misja ma też duże znaczenie…- Joshua skłamał starając się pocieszyć Carmen i dodać jej otuchy. Jego słowa jednak nie brzmiały wiarygodnie. Za bardzo się starał.
Spojrzała na niego ciężko.
- Zrobiłeś dla mnie dużą rzecz Joshua i naprawdę to doceniam. Ale będę cenić cię bardziej, jeśli czasem podczas rozmowy w cztery oczy porzucisz grzeczność na rzecz szczerości. Jeśli mamy sobie ufać, jeśli jedziemy na tym samym wózku teraz, to wydaje mi się to niezbędne.
Joshua spojrzał na nią smutno i opuścił nieco głowę.
- Zagwarantowałem… sukcesy. Swoim stanowiskiem i być może głową. Nie sądzę by mi ją ścieli, ale będę miał duże kłopoty jeśli Lizbeth zawiedzie i ty też. - wydusił z siebie w końcu.- Nie jest to jednak coś co… chciałem tobie mówić. Wiem jak taki ciężar może przygnieść i podciąć skrzydła. Presja sukcesu… potrafi przydusić do ziemi.
- Myślę jednak, że mam prawo to wiedzieć. Co do presji... potrafię z nią sobie radzić. Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Będę wiedziała, że stawiam na szali coś więcej niż swoje życie.
- Nie zrozum tego opacznie. To nie jest tak, że nikt nie docenia twoich wysiłków. Moje poparcie nie jest aż tak znaczące. Ktoś tam w centrali z pewnością musiał także poprzeć twoje zdanie, ale sama wiesz… na szczycie są zawsze tacy, którzy oczekują konkretnych wyników… najlepiej od razu. - wyjaśnił z uśmiechem Joshua i dodał ironicznie. - Mam nadzieję że tyle szczerości z mej strony ci wystarczy, bo są sprawy… które raczej wolałbym, żebyś nie…- speszył się wyraźnie. I przerwał wypowiedź.
- Ja po prostu nie czuję się komfortowo wypowiadając się na tematy takie jak… dyscyplinowanie Lizbeth, przy tobie. Domyślasz się pewnie czemu. - dodał w końcu po chwili.
Carmen ze wszech miar starała się zachować neutralny wyraz twarzy.
- Oczywiście, nie mam prawa oceniać cię czy w ogóle wchodzić w twoje prywatne sprawy. Niemniej zostawiam ci informację: doceniam bezpośredniość i potrafię zachować dyskrecję. Co z tą informacją zrobisz... - rozłożyła znacząco ręce.
- To pokusa… tak jak twój dekolt na wyścigach lokomotyw. Naprawdę trudno się jej oprzeć. - zażartował ambasador i westchnął ciężko.
- Ale z takich pokus powstają sytuacje takie jak ta po twym występie. Nie chciałbym, byś się do mnie zraziła z powodu… chwili słabości z mojej strony. Lub nieopatrznie wypowiedzianych myśli.
- Im dłużej się znamy, tym szerszy mam ogląd, więc myślę, że nie musisz się obawiać. Choć oczywiście mój temperament bywa problematyczny. Jeszcze raz przepraszam za to jak cię potraktowałam, gdy dostałam zlecenie tej misji.
- Byłaś zszokowana. To naturalne, że uniosłaś się gniewem. Nie musisz się tym przejmować.- odparł ciepłym tonem sir Joshua.
Westchnęła i pomasowała skroń.
- Jeśli... jeśli będziecie mieli problem w tej misji, wezwijcie mi. Liz bywa niestabilna, a i musisz troszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Planowanie przyjęcia na razie zostawmy do twojego powrotu. Zobaczymy czy będzie potrzebne.
- Wiem że jest trochę dzika i nieprzewidywalna. Ale wierz mi… potrafi być profesjonalna, gdy jest ku temu potrzeba. Ufam jej bezgranicznie. - stwierdził ciepłym tonem Joshua.
Cóż mogła na to odpowiedzieć? Carmen tylko skinęła głową.
- Jeśli mogę sobie pozwolić na szczerość, to wyglądasz zjawiskowo. Ale tak niewinnie. Aż trudno uwierzyć, że jesteś tą samą kobietą, której ciało tak kusiło na trapezie.- ambasador zmienił szybko temat.
Brytyjka parsknęła śmiechem.
- Myślałam, że Liz przekaże mi wieści na miejscu, więc nie przykładałam wagi do stroju. Zdecydowanie będę musiała przebrać się przed spotkaniem wieczorem. - Odpowiedziała rozbawiona, palcami przeczesując rozpuszczone włosy.
- I tak jesteś piękna.- splótł dłonie razem i nachylił się do niej mówiąc.- Jak pewnie zauważyłaś ta posiadłość nie ma deus ex machiny. Nie bez powodu. Większość tego typu maszyn w mieście jest produkowana i serwisowana przez jedną firmę powiązaną z rządem szwajcarskim. I te deus ex machiny… podejrzewam, że nie dość że są połączone ze sobą, to mogą być połączone z komisariatem policji w Zurychu. Pełna inwigilacja obywateli. Dlatego uznałem, że lepiej zachować dyskrecję. I tak… przypuszczam, że z taksówkami jest ten sam problem. Co prawda to jest olbrzymia ilość informacji do przerobienia, więc wiele im umyka, ale sama rozumiesz… przy tak delikatnej sprawie jak zabójstwo naszego księcia, nie mogłem ryzykować przecieku.
Carmen pokiwała głową.
- Mądrze. I bynajmniej nie mam pretensji. Wręcz przeciwnie. Niech jeszcze obiad okaże się smaczny i w ogóle zawrócisz mi w głowie. - Zażartowała agentka.
- Taki mam plan. - odparł z dwuznacznym uśmieszkiem ambasador.
- Posiłek już przygotowany. Jadalnia też.- rzekła Lizbeth wkraczając do pokoju i dygając zgrabnie.
Carmen przyjrzała jej się, by zobaczyć cień prawdziwych emocji. Jednak zrobiła to dyskretnie, ruszając do jadalni. Lizbeth to zauważyła i Carmen mogła się przekonać jak czujna jest ona… jej język wysunął się z ust odruchowo i posmakował powietrze. Pokojówka uśmiechnęła się drapieżnie i ruszyła przodem.
- Przygotowała Raclette.- rzekła uprzejmie. - I wino do tego.
Brytyjka uśmiechnęła się nerwowo. Naprawdę miała nadzieję, że nie przyjdzie jej nigdy walczyć z tą... istotą.
Lizbeth, choć była niewiadomą jeśli chodzi o jej zdyscyplinowanie czy zdolności bojowe (choć z pewnością imponujące), to pokojówką była niesamowitą.
Przygotowany stół, otworzone wino i zapachy które budziły burczenie w brzuchu.

Regionalna potrawa była prawdziwym popisem kulinarnych możliwości Lizbeth. Piękna i nieśmiertelna zabójczyni, będą jednocześnie zmysłową i oddaną pokojówko-kucharką… nic dziwnego, że sir Joshua tak bardzo na niej polegał.
- Wygląda pysznie. - Pochwaliła Carmen, siadając na krześle, które odsunął jej ambasador.
- I z pewnością takie jest.- uśmiechnął się Joshua i pochwaliła pokojówkę. - Dobra robota Lizbeth.
- Och… zawstydza mnie ta pochwała. Wszak wykonałam tylko swój obowiązek. To tylko jedno danie.- spłoniła się rumieńcem Lizbeth. - Doprawdy nie zrobiłam nic wielkiego.
- Pojąłem aluzję. - westchnął Joshua spoglądając na pokojówkę. - Nie chwalić cię ze względu na gościa.
- No właśnie. Dodałam lubczyku więc… nie zdziwię się jeśli dojdzie do niestosownych zachowań. W razie czego obrócę twarz do okna.- zażartowała z ironicznym uśmieszkiem Lizbeth.
- Nie przewiduję takich.- stwierdził nerwowo sir Drake.
Carmen zaśmiała się cicho, po czym zaczęła kosztować typowo szwajcarskiej potrawy.
- A ja nie przewidziałam twojego zapachu na dekolcie naszego gościa, gdy wracaliśmy z wyścigów. Ciekawe co się tam działo.- dodała Lizbeth lubieżnie przesuwając swoim imponującym językiem po swych wargach, niczym jakiś succubus z piekła rodem.
- Za dużo mówisz Lizbeth.- mruknął Joshua zaczerwieniony i mimowolnie zerkając na dekolt Carmen.
- To był element misji, by zwrócić uwagę pani Corsac - wytłumaczyła ze spokojem Carmen - Ciebie chyba dość często ponosi wyobraźnia, prawda Liz?
- Ależ skąd panienko, moje myśli są czyste jak woda. - odparła skromnie spuszczając wzrok. - To wszystko wina hormonów. Mam niestabilną gospodarkę hormonalną. Tak to jest, gdy się szprycuje organizm mieszanką mutagenów. Ale przynajmniej żyję.
Te zmiany były dość zabawę w zachowaniu Liz i nawet już tak nie irytowały Carmen jak na początku. Wróciła do posiłku.
- Jest wyjątkowa. Tę procedurę przeżywa jedna na pięć osób.- wyjaśnił ambasador. - Co jest zrozumiałe, gdy się zrozumie, że poddawani są osoby stare i tracące sprawność ruchową i umysłową.
- Tak, jestem cały czas pod wrażeniem. - Przyznała szczerze Brytyjka.
- Eliach pozwoli na dostęp do parku maszynowego ambasady, więc możesz korzystać z pojazdów, jak i z tego sprzętu który zostanie na miejscu. Tyle że automobile i motory muszą wrócić do garażu ambasady.- rzekł pomiędzy kęsami Joshua. - Poza orłem… do niego instrukcja obsługi jest dość… gruba. Był robiony na zamówienie, więc opanowanie wszystkich jego funkcji zajęło mi miesiąc.
Agentka skinęła głową.
- Rozumiem. Zresztą postaram się być jak najbardziej samodzielna.
Lizbeth parsknęła śmiechem nagle i westchnęła.
- Obawiam się, że nie przepadam za tak mdłymi rozmówkami. Odrobina pieprzu by się do niej przydała. -
Dygnęła lekko i dodała.
- Jeśli nie jestem potrzebna, to pozwolicie że was opuszczę?
Carmen podniosła na nią spojrzenie, ale nie odezwała się. W końcu była ona służącą ambasadora i to on decydował.
- Oczywiście. Możesz opuścić pokój.- stwierdził łaskawie i ruda pokojówka wyszła. Joshua zaś dodał. - Między nami mówiąc, ten jej drapieżny temperament nie jest produktem hormonów. Z pewnością miała go wcześniej.
- Wydaje się, że cię zawstydza, lecz chyba nie przeszkadza ci, z tego, co zauważyłam. - skomentowała Brytyjka popijając kieliszek wina.
- Sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. - wyjaśnił sir Drake popijając wino. - Jest lojalna wobec mnie i opiekuńcza. I wie że… mam do ciebie… słabość. Tyle że wedle niej jestem dla ciebie za miękki, za uprzejmy, za cywilizowany. Liczy że cię chwycę za włosy, pocałuję i po prostu zaciągnę cię do łóżka. Uważa że za dużo się z tobą cackam. -
Wzruszył ramionami.
- Zatraciła poczucie dobrych manier i cywilizacji. Prywatnie do relacji damsko-męskich podchodzi dość bezpośrednio.
Carmen zamyśliła się.
- Z jednej strony jej zachowanie wydaje się przesadzone, gdy sprowadza wszystko do pierwotnych instynktów. Z drugiej... coś w tym jest, bo nasze społeczeństwo tak uwikłane jest w konwenanse, że naturalne odruchy postrzega jako coś złego. Czasem sami sobie przez to komplikujemy życie…
- Instynkt jest ważną częścią jej natury, a jej nienaturalna empatia wcale nie ułatwia sprawy. Gdy macha swoim językiem potrafi wyczuć bardzo wiele. Także to co trzymamy w ryzach naszego wychowania.- wyjaśnił to co już agentka wiedziała.
- Tak, to trochę przerażające... ale i ciekawe. No i zawstydzające. - Spojrzała znad kieliszka na ambasadora.
- I intensywne… bardzo, gdy się... rzuca na ciebie. -stwierdził cicho Joshua zerkając w stronę drzwi, jakby bał się że przez nie wkroczy. - Zresztą sama się przekonałaś po występie. Dobrze że utrzymała swoje instynkty pod kontrolą wtedy.
- Wiesz, że drażnisz moją ciekawość? - Odparła z uśmiechem Carmen. - W sumie to jestem ciekawa co by mogła zrobić... ale ja już tak mam. Niezdrowa ciekawość agentki. Wybacz.
- To… sama widziałaś jej język? Nie wiem jak on działa na kobiety…- rzekł cicho ambasador wyraźnie zawstydzony tematem na jaki schodziła ta rozmowa. -... ale możesz sobie wyobrazić, co ten język potrafi zatańczyć na męskości.
Carmen przygryzła wargę faktycznie sobie wyobrażając.
- Em... taaak... zwykłe kobiety raczej nie mają szans się z nią równać. - Powiedziała, spuszczając oczy.
- Nie powiedziałbym, żeby tobie mogła jednak dorównać. Według mnie na trapezie byłaś bardziej zmysłowa, niż Lizbeth ćwicząca swe wygibasy na rurze.- stwierdził z wyraźnym entuzjazmem sir Drake. - Myślę, że i w innych… sytuacjach jesteś równie cudowna, jeśli nie lepsza od niej.
- A ja myślę, że mówisz to przez słabość do moich występów. Przypuszczam, że Liz byłaby w stanie zrobić wszystko to, co ja, a ja... nie jestem w stanie zrobić wszystkiego, co ona.
- Tego nie można sprawdzić bez konkursu talentu nieprawdaż? Na rurze na przykład? - zapytał zamyślony mężczyzna, dopiero po chwili zdając sobie że myśli swe i pragnienia wypowiedział na głos.
- Oczywiście teoretycznie można by. - próbował ratować sytuację.
Carmen uśmiechnęła się rozbawiona.
- Obawiam się, że mogłabym źle znieść przegraną. Wolę się łudzić, że jest inaczej niż mówią moje przeczucia.
- Oczywiście… rozumiem. Niemniej sądzę by twa przegrana była pewnikiem. Lizbeth nie jest artystką mimo wszystko.- odparł ciepło sir Drake.
- Pochlebca. - Carmen uśmiechnęła się, po czym dopiła wina z kieliszka. - Bardzo dziękuję za obiad. Było pyszne, choć nie wiem czy to kwestia umiejętności kucharskich Liz, czy miłego towarzystwa. pewnie jedno i drugie.
- Proszę mi wierzyć… że cała przyjemność po mojej stronie.- zadzwonił dzwoneczkiem. - Lizbeth odprowadzi cię do drzwi, a pójdę po mój automobil. Jeśli pozwolisz, to będę dziś twoim szoferem. Poza tym muszę jeszcze pójść po dokumenty, aby przekazanie Skylorda odbyło się zgodnie z zachowaniem wszelkich formalności.
- Oczywiście, nie musisz się spieszyć. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Ech, Victor pewnie też się zdziwi, gdy zobaczy mnie w takim stroju - wskazała swoją zwiewną, dziewczęcą sukienkę.
- Z pewnością się zachwyci. Możesz też skorzystać ze strojów Lizbeth. Macie chyba podobną budowę ciała.- ocenił szlachcic przyglądając się kobiecie.
- Jeśli nie będzie miała nic przeciwko... może coś dla mnie wybrać.
- Z pewnością nie będzie miała. Choć ma dobry gust jeśli chodzi o ubrania, to się do nich nie przyzwyczaja. Lubi chodzić nago… lub w samej bieliźnie, kiedy jest w nastroju.- mruknął cicho ambasador, bo właśnie weszła.
- Tak?- zapytała uprzejmie.
- Lizbeth… moja droga… pokaż jej swoją garderobę. Carmen potrzebuje sukienki.- wyjaśnił.
- Oczywiście… proszę za mną. I proszę pamiętać. Nie noszę grzecznych rzeczy.- stwierdziła z lubieżnym uśmieszkiem wodząc językiem po swoich wargach. - Jeśli się nie ślinią na jej widok, sukienka nie jest warta mojej uwagi.
Carmen przełknęła ślinę, po czym idąc za służącą posłała Drake’owi takie spojrzenie jakby szła na szafot.
- Ja bym jednak preferowała coś eleganckiego, a niekoniecznie... zmysłowego. - Powiedziała, gdy zostały same.
- Nie zamierzam wciskać ciebie w moje ubrania na siłę. Sama sobie wybierzesz coś z mojej garderoby. - mówiła wesoło, kręcąc zmysłowo tyłeczkiem. Gdy się oddaliły nieco, nagle się odwróciła ku Brytyjce.
I zanim agentka zdążyła zareagować stała przyciśnięta ciałem pokojówki do ściany, czując jej piersi ocierające się o jej własny biust. I twarz Lizbeth była tak blisko, że ta czubkiem wysuniętego języka muskała wargi Brytyjki. Spoglądając drapieżnie i ze złowieszczą miną pokojówka szeptała.
- Sir Drake jest uprzejmy, dobrze wychowany i ma słabość do ciebie. Dlatego z pewnością nie wyjaśnił ci sytuacji w jakiej się znalazłyśmy przez twoją małą woltę wobec przełożonych. On swoją karierą i nazwiskiem ręczył za ciebie i w razie wpadki to On, a nie ty, poniesie konsekwencje. Wiem, że jest dla ciebie miły i pewnie nic ci z tego nie powiedział. Ale wiedz też że masz wobec niego olbrzymi dług wdzięczności. Większy niż sądzisz i dlatego nie możesz spaprać swojego zadania.
Carmen spojrzała jej w oczy, mrużąc je. Miała ochotę wyrwać się, lecz nie chciała otwartego konfliktu z pokojówką, która przekraczała swoje uprawnienia.
- Wiem o tym... - wysyczała - Wiem o wszystkim, jestem agentką a nie durną cizią, więc nie zapominaj się, bo jedyne co mnie powstrzymuje teraz to szacunek dla Joshuy i jego funkcji. Zrobił to, choć go o to nie prosiłam i miał do tego prawo, bo jest dorosły, więc okiełznaj swoją kwoczą naturę. I nie dotykaj mnie więcej. - Warknęła.
- Doprawdy? - zamruczała mocniej ocierając się biustem o piersi agentki. Uśmiech zrobił się bardziej lubieżny. - Mam wrażenie, że twoje ciało mówi mi jednak co innego.
Była jak drapieżna kobra… szybko i niebezpieczna. Ale Brytyjka znała się na wężach.
- Nie jestem kwoką. Mam swój interes w chronieniu mojego Pana. Mogę zostać mu odebrana i trafić do innego. Tego nie chcę… - wymruczała ponuro.
- Więc skup się na swojej robocie, a nie terroryzowaniu gości swego pana, bo to chyba nie należy do twoich obowiązków. - Odparła ostro Carmen. Złość dodawała jej pewności siebie i nawet jeśli ciało budziło się pod wpływem pieszczot, umysł agentki pozostawał chłodny.
- Dobrze madame. Miło wiedzieć, że znasz powagę sytuacji. I nie martw się o mnie. Potrafię być bardzo milutka, gdy zachodzi potrzeba.- wymruczała zmysłowo Lizbeth wodząc językiem po wargach arystokratki, powoli i leniwie… nieludzki język przesuwał się po jej ustach niczym żywa istota. - Zabiję biedaczka w wyjątkowo przyjemny sposób. Umrze z uśmiechem na ustach.
- To twoja sprawa. Liz powiedziałam coś. Odsuń się. - Przypomniała jej Carmen.
- Mhmmm… powiedziałaś coś… - zachichotała Lizbeth ocierając się jeszcze przez chwilę o ciało Brytyjki po czym odsunęła się powoli.
Carmen westchnęła, lecz o dziwo chyba zaczynała się przyzwyczajać do nieobyczajnego zachowania służącej, bo nie rozzłościła się tak, jak ostatnim razem.
- Pokaż mi te ubrania po prostu i miejmy to za sobą. - Mruknęła.
- Tak jest madame. - zamruczała Lizbeth i podeszła do drzwi swego pokoju. Otworzyła je odsłaniając przed Carmen całkiem duże pomieszczenie, nie bardzo pasujące do pokojówki.
- Tu są moje skarby… mam ci jakiś… wybrać? Czy sama przeszukasz?- zapytała nachylając się w kierunku szafy i przeszukując jej zawartości. Wypinała prowokująco pośladki w dość przyciasnej spódniczce je okrywającej… albo z premedytacją, albo nie dbała o ten fakt. Na Carmen jednak ten widok nie działał, gdy nie czuła psychicznego pociągu do drugiej osoby, a tak było w przypadku Liz.
- Zaproponuj coś, proszę.
- Hmm…- zerknęła za siebie na Brytyjkę wyraźnie zamyślona po czym sięgnęła po jeden kostium, potwierdzający swoją śmiałość w doborze strojów.

Czarna… kusząca… skąpa w materiał. Czy to w ogóle jeszcze była sukienka?
- Em... coś dłuższego i z rękawem mogłabyś mi znaleźć... - Powiedziała Carmen, czując, że nie będzie łatwo.
- To podstawa, do tego dobierasz suknię i szal na ramiona, jak jesteś we wstydliwym nastroju.- zamyśliła się Lizbeth przyglądając strojowi i zerkając na Brytyjkę.- No rozbieraj się… przymierz… sprawdzimy czy w ogóle pasuje. A ja rozejrzę się za czymś bardziej… niewinnym.
Brytyjka westchnęła. Dlaczego miała przeczucie, że nie chodziło tylko o przymierzenia, ale o fakt, że Liz chciała ją zobaczyć w tym stroju?
- Ja... mam pod spodem tylko majtki. - Odpowiedziała nieco skrępowana.
- No i ? - zdziwiła się Lizbeth przyglądając krytycznie Brytyjce. - A ja majtki i biustonosz. Też mi rewelacja. Obie jesteśmy kobietami. Mam się także rozebrać, byś poczuła się komfortowo?
Carmen prychnęła.
- Po prostu chciałam uprzedzić. - Rzekła tylko i zaczęła się rozbierać. Nie było to trudne w przypadku lekkiej luźnej sukienki. Chwilę potem stała już w samych śnieżnobiałych majteczkach i przyglądała się zadziornej kreacji. Znów westchnęła i zaczęła ją zakładać.
Lizbeth przyglądała się temu z uśmiechem wędrując wzrokiem po ciele arystokratki, z ust jej wysunął się język drgając nerwowo i wijąc się jak żywa istota, gdy Lizbeth oceniała jak jej strój leży na Carmen.
- Jesteś ode mnie szczuplejsza… nieco. Także… w strategicznych rejonach.- obeszła uważnie akrobatkę. - Ale niewiele. Mocniej się ściśnie gorset i ubranie będzie leżało jak… ulał.
Głos Lizbeth nabrał nieco zmysłowego tonu.
Brytyjka przejrzała się w lustrze. Była też nieco niższa od służącej ambasadora, toteż ogólnie patrząc proporcje miały podobne i wyglądały niemal jak siostry stojąc obok siebie, co było dla Brytyjki odrobinę przerażające.
- No dobrze, wciąż czekam na tę właściwą sukienkę. - Powiedziała rozwiązując gorset, by zdjąć z siebie szatkę.
- Nie wiem co ci nie pasuje w niej, to jedna z moich ulubionych.- uśmiechnęła się lubieżnie Lizbeth, co było dość niezwykłe, bo wijący się w jej ustach język nadawał jej nieco demoniczną naturę. Jakby w lustrze odbicie Carmen była jasną, a Liz… ciemną stroną pożądania.
- Powiedziałam, powinna być dłuższa i mieć rękaw. - Powtórzyła z uporem Carmen.
- Nie obiecuję, że taką znajdę. Nie lubię długich rękawów.- westchnęła Lizbeth i zabrała się znów za przeszukiwanie ignorując prawie nagą arystokratkę.
- Ta nie… ta też nie… ta by była prawie.- mruczała rzucając kolejne skąpe w materiał ciuszki na łóżko.
- Dlaczego nie pasuje ci ta, w której przyszłaś. Przecież spełnia twe wymagania.- zadumała się na moment Lizbeth.
- Wyglądam w niej jak mokry sen pedofila, a chciałabym wyglądać bardziej profesjonalnie. Jesli nic nie znajdziemy zaraz, to pewnie w niej pojadę. - Odparła Carmen.
- Nie wyglądasz aż tak młodo.- zaśmiała wesoło Lizbeth i palcem dźgnęła delikatnie lewą pierś Brytyjki. - Takie skarby nie rosną na ciele nieletnich panienek, a było je widać i pod tamtą sukienką.
Po czym zabrała się znów do szukania stroju dla Brytyjki.
- Poczułam się... pocieszona... - Odpowiedziała dziewczyna odruchowo kładąc dłoń na piersi i uśmiechając się krzywo.
- To była przyjemność… cię pocieszyć.- odparła dwuznacznym tonem i wyjęła kolejną kreację z szafy.

W ciemnych kolorach, ale czy odpowiednią.
- Jest dłuższa i mniej ciała pokażesz.- stwierdziła zamyślona pokojówka.
- A gdzie widzisz jakiś rękaw? - zapytała Carmen, przyglądając się kreacji, którą może i sama by wybrała, ale... na wieczór. Ot choćby podwieczorek z Andreą, ale nie tutaj.
- Jak na golaskę w majteczkach jesteś strasznie wybredna. - stwierdziła żartobliwie pokojówka. - Masz szczęście, że jesteś śliczna i urocza.
Westchnęła głośno Lizbeth i zabrała się za dalsze przeszukiwanie szafy.
- Oooo.. mój strój z dawnych dobrych czasów… które nie bardzo pamiętał.- nachyliła się głębiej i sięgnęła po jakiś strój.
- Powinnaś wcisnąć się w spodnie… z takim tyłeczkiem, nie powinno to być trudne.- dla pewności Lizbeth zacisnęła dłoń pośladku Carmen sprawdzając sprężystość tej części jej ciała.
Brytyjka spojrzała na nią ciężko, choć jeszcze przed chwilą jej twarz wyrażała radość z powodu znalezionego stroju.
- Liz, mam do ciebie prośbę. Nie dręcz go. - Powiedziała, patrząc na służącą znacząco - Nie opowiadaj mu o tym, jak wygląda moje ciało nago. To mu... nie pomoże.
- Nie zamierzam. - uśmiechnęła się zaczepnie Lizbeth i nachyliła się ku niej. - Myślę, że sama mogłabyś pokazać, choć oczywiście… czuję zapachy innych dłoni na tobie. Mój pan niestety jest za dobrze wychowany, by zerwać to czego pragnie. To smutne.
Carmen pokręciła lekko głową nad niemożliwością Liz, po czym zaczęła się ubierać w kostium.
Lizbeth zaś usiadła na łóżku i przyglądała się temu, od czasu do czasu smakując wijącym się językiem powietrze. Wydawała się spokojna i opanowana, ale czujnie obserwowała każdy ruch arystokratki.
- Badasz mój nastrój? - zapytała panna Stone, wciągając na pupę spodnie.
- Taka jest moja natura… przyznaję, że czasem silne emocje mi się udzielają.- stwierdziła szczerze Lizbeth przyglądając się Carmen. - Wiem, że mogłabym cię… zdominować. Czułam ciekawą mieszankę sygnałów, gdy przyciskałam cię do ściany. Nie tylko gniew i opanowanie.
Brytyjka spojrzała na nią z namysłem, wsuwając na siebie koszulę. Nie było sensu okłamywać tej istoty.
- Mam temperament - Przyznała - Ale staram się nie dawać mu sobą rządzić. Raczej ciężko byłoby ci mnie podniecić w głowie, a bez tego... i tak nie pokażę wszystkiego.
- Może masz rację…- zamyśliła się Lizbeth dumając.- … może i nie. Nie wiesz do czego jestem zdolna.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Ale nie zamierzam robić nic wbrew twej woli madame. Chyba że mnie do tego skłonisz, lub twój temperament… wpłynie na nas obie. Raz już to zrobił, prawie.
- Mhm... no nic, jestem gotowa chyba. - Carmen przejrzała się w lustrze.
- Tak. Jesteś.- Lizbeth wstała i stanęła tuż za nią kładąc dłonie na jej ramionach. Przez chwilę przyglądała się własnemu i Carmen odbiciu. A jej język mimowolnie i nerwowo poruszał się w ustach rudowłosej pokojówki. Od czasu do czasu muskając czubkiem jej szyję.
- Dziwne… uczucie… deja vu.- mruknęła do siebie po chwili.
- Coś z twojej przeszłości? - zainteresowała się agentka, patrząc na nie obie w zwierciadle.
- Tak… jakby… - przesunęła językiem po szyi Carmen. Dziwne uczucie, taki długi język wodzący po szyi Brytyjki. - … stałam tak kiedyś. Z kochankiem lub kochanką.
Odsunęła się ostrożnie od Carmen. - Coś… planowaliśmy, planowałyśmy… jedna z nas… albo obie mogły tego planu nie przeżyć. Ja wiele ryzykowałam w poprzednim życiu. Spodziewałam się zginąć w akcji. Tak sobie wyobrażałam swój koniec.
- Może...to tylko coś ze snów. - Powiedziała Carmen słabo. Przyszło jej już bowiem do głowy, że Liz mogła być kiedyś do niej podobna. Mogła być bardzo dobrą agentką, której rząd nie chciał stracić, a która jak się teraz okazywało, mogła się buntować i dlatego być może wyprano jej mózg. Po raz pierwszy chyba Angielce zrobiło się jej żal.
- Niee.. to wspomnienie. Nie wszystkie zginęły. Nie zginą całkiem. Życie, które miałam, zanim stałam się sobą… czasem wraca. To trochę niepokojące.- westchnęła wyraźnie zakłopotanym tonem Lizbeth. - Wracają niejasne… poczucie straty czasem, tęsknota… irytujące, bo nie wiadomo czemu i za kim. Łatwiej jest bez nich.
Ciężko było to skomentować. Carmen po prostu pogładziła ramię Liz.
- Jedno jest pewne. na pewno już wtedy byłaś wyjątkowa. - Powiedziała.
- To wiem. Byłam najlepsza i skuteczna. A potem… przyszła emerytura. Której niestety dożyłam.- westchnęła ironicznie Lizbeth. I uśmiechnęła się drapieżnie.- Ale teraz znów jestem młoda i znów w akcji. I tym razem… starość mi już nie grozi.
“Ale wolności nie zaznasz” - dodała w myślach Angielka, lecz nie powiedziała tego głośno, kierując się do wyjścia z pokoju.
A Lizbeth wstała i ruszyła za nią z uśmiechem.
- Odprowadzę ciebie do drzwi.
- Dzięki. Ty nie jedziesz z nami?
- Hmm… jeśli sobie zażyczysz mej obecności? - zadumała się Lizbeth i dodała z lisim uśmieszkiem. - Ale wygląda na to, że ambasador chce mieć cię całą dla siebie.
Nagle pochwyciła Carmen od tyłu za piersi i przyciągnęła do siebie. - Poza tym… może mnie trochę ponieść i co wtedy?
Brytyjka jęknęła cicho zaskoczona.
- Będzie musiał cię dyscyplinować... to chyba... nie jest takie złe? - zapytała, starając się okiełznać swoje ciało.
- Chciałabyś popatrzeć… jak mnie dyscyplinuje? - Lizbeth wymruczała do ucha Carmen coraz bardziej zmysłowym tonem. Czubek jej języczka wodził po płatku usznym utrudniając owe okiełznanie… tym bardziej, że sama Lizbeth reagowała na nagłe podniecenie Brytyjki, własnym podnieceniem. - Jak uderza pasem moją gołą pupę, jak zmusza mnie do uległości, do pieszczenia jego długiego masztu językiem. Na twoich oczach? Mnie to nie przeszkadza.
Agentka wiedziała, że nie powinna ulegać, jednak wizja, którą roztoczyła przed nią Liz, wydawała się jednocześnie smakowita i wyuzdana. Poczuła jak robi jej się wilgotno w majtkach i... uświadomiła sobie, że pewnie służąca ambasadora już o tym wie.
- Puść mnie Liz. Przestań! - Powiedziała zdecydowanie, próbując się wyszarpać.
Ta jednak zacisnęła mocno dłonie na piersiach Carmen sprawiając, że próby wyszarpywania się kończyły się ich ściskaniem i ugniataniem.
- Przecież nie to… chcesz… pachniesz podnieceniem… mocnym podnieceniem. Naprawdę chcesz zobaczyć jak mnie każe? A może dołączyć? - zamruczała wodząc językiem po szyi arystokratki. Ta zasyczała, naprężając ciało.
- Liz... miałaś być grzeczna... zostaw mnie, mówię... aaach! - jęknęła, gdy przy kolejnej próbie wyrwania się, służąca znów mocniej zaczęła ugniatać jej biust.
- Ale ty nie pragniesz bym była grzeczna.- szepnęła jej do ucha Lizbeth, owijając niemal język wokół niego. Szarpnięciem odsłoniła piersi Brytyjki i nagie chwyciła dłońmi. Ściskając je mocno i pieszcząc szeptała.
- Ty pragniesz… hmmm… powiedz sama czego pragniesz. Prawda… wyzwala.
Agentka szarpała się, lecz uścisk służącej był żelazny. Co gorsza, Carmen sama musiała już myśleć o tym, by odruchowo nie ocierać się o nią pupą odzianą w obcisłe spodnie.
- Pragnę... ach Liz, przestań... nie.... pragnę żeby Joshua cię uspokoił! - Wyrzuciła z siebie.
- Na twoich oczach? Chcesz patrzeć? - zamruczała sięgając jedną dłonią między uda Brytyjki.
- A to? - potarła dłonią krocze jej spodni. - Kto zajmie się tym pragnieniem?
Carmen poczuła, że traci nad sobą panowanie. Palce Lizbeth były takie delikatne... a jej język... gdy tylko o nim myślała, czuła jak fala podniecenia zalewa jej łono.
- Przestań... błagam... on nie może... zobaczyć...- szeptała wijąc się w uścisku.
- Nie wiem czemu… przecież i tak jest tobą… zachwycony. - mruczała pokojówka pocierając zmysłowo palcami coraz bardziej wilgotny zakątek. - Poza tym… zdradzę ci sekret. Jego tu… nie ma.
Carmen zachlipała, ocierając się pożądliwie o ciało służącej ambasadora. W głowie miała chaos, z którego próbowała wydobyć jakąś sensowną wymówkę.
- Ale nie byłby zachwycony, że mnie... wzięłaś... prawda? Zostaw mnie, Liz. To... rozkaz... - ów rozkaz jednak brzmiał bardziej jak błaganie.
- Byłby bardzo zawstydzony i zły na mnie. By mnie ukarał…- mruczała pożądliwym tonem głosu Lizbeth zatracając się we własnych fantazjach. Pieściła brutalnymi ruchami dłoni pierś Carmen i wodziła palcami po spodniach dziewczyny. Na moment wysunęły się z nich pazury grożąc rozerwaniem materiału i odsłonięciem jej łona. Ale… zanurzająca się w pożądaniu Lizbeth nakręcana zapachem żądzy Carmen jeszcze jakoś zdołała się opanować.
- Nie powinnaś go złościć... ani zasmucać... puść mnie, Liz... - Brytyjka coraz mniej chciała, by kobieta ją posłuchała, jednak starała się wykorzystać wahanie jakie dostrzegła.
- Wpierw… muszę się zająć twoimi pragnieniami… jak dobra służka…- wymruczała kocio Lizbeth mając zamglony wzrok i nie zamierzając jej puścić.- Pachniesz taaak mocno swymi pragnieniami.
- Nie wierzę... - szepnęła Carmen, czując jak nie ma już siły walczyć. Sama rozpięła spodnie, by dłoń Liz mogła wpełznąć do środka i odkryć to, o czym wiedział już jej niezwykły węch.
Palce Lizbeth wykorzystały okazję sięgając głębiej i ze znawstwem pieszcząc łono i punkcik rozkoszy arystokratki. Powoli i delikatnie z początku, potem władczo Liz zajęła się kwiatuszkiem Brytyjki.
- Wypowiedz… życzenie madame…- mruczała wodząc językiem po szyi Brytyjki.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline