Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 01:09   #116
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Godzinę z okładem później Joris mijał niziołka Trzewiczka, który z wielce zadowoloną miną niósł ze sobą... donicę z ogródka Torikhi. Mogłoby wprawiać w zdziwienie jak po donicy, myśliwy był w stanie wskazać właściciela, ale jeśli dobrze pomyśleć, nie było w tym niczego dziwnego. Torikha dużo czasu spędzała w ogrodzie. Ogród miała najbogatszych ze wszystkich w Phandalin. A Joris do tej pory dużo czasu spędzał z Torikhą. Teraz więc był nieco skonsternowany tym widokiem. Z drugiej strony Trzewiczek mógłby również się odrobinę zdziwić. Joris bowiem też nie wyglądał typowo. I nie chodziło o brudną, przepaloną smoczym kwasem koszulinę, która już zdążyła wyschnąć. Myśliwy taszczył ze sobą pod pachą niemały majdan, na który składały się jakieś pozwijane torby skórzane i coś jakby siodło. Do tego za uwiąz prowadził za sobą zwierzę, które od biedy można by nazwać koniem, a które prawdziwi koniarze nazywali fachowo kucem wzgórzowym.


Nazwa ta była adekwatna do przydatności owego stworzenia. Konik ten żył i najlepiej się czuł na nierównym skalistym terenie gdzie nawet nie potrzebował by go podkuwać. Nieco krępy o silnych nogach i prawie zawsze tej samej myszatej maści. Sprawdzał się w uprawianiu trudnej ziemi, jako zwierzę juczne i rzadko kto poza niziołkami na nim jeździł. Ten tu zaś osobnik, którego prowadził Joris, na oko nie miał jeszcze dwóch lat i ciekawsko rozglądał się na boki pierwszy raz opuściwszy farmę państwa Alderleaf. A i to nawet nie byłoby w połowie tak dziwne jak fakt, że... dodatkowo na konikowym grzbiecie siedziała wiewiórka.
Myśliwy skinął niziołkowi głową na powitanie i szybko ruszył dalej przed siebie. Jakoś nagle poczuł, zawahanie, czy to aby napewno był dobry pomysł. Nim jednak pełnia tej świadomości dotarła do jego rozumu, było za późno. Dojrzała go również Torikha wstająca znad zagonu ziół. Uśmiechnął się do niej półgębkiem, co mogło wyglądać nieco głupkowato i opuściwszy spojrzenie podszedł bliżej.
- Cześć Rika - powiedział niepewnie gdy dzielił już ich tylko płotek ogródka - Konia… a właściwie kuca nam kupiłem.
Melune przetarła czoło. Popatrzyła na ukochanego wyjątkowo stęsknionym wzrokiem, przeskoczyła na konia, potem znowu na Jorisa i znowu na zwierzę.
- Ładny… - Tylko tyle zdołała z siebie wydusić zaskoczona nie tylko spotkaniem, ale i przesłaniem jakie niosła wiadomość mężczyzny.
“Nam.”
- Ale… gdzie ty chcesz go trzymać? Nie mamy stajni, ani nic… tylko ogród - spytała podchodząc pod płotek i wycierając brudne ręce w granatowe spodnie.
Spod nóg wybiegła jej kura, ale nie była to Kurmalina, a jakaś obca nioska, której daleko było do wrednego rudopiórca.
- Na razie tam gdzie był - odparł myśliwy żywiej jakby zachęcony faktem, że rozmowa miast na temat ich małej awantury, zeszła na tory organizacyjne - Znaczy u pani Alderleaf. Potem się przeniesie. W międzyczasie trochę go przyuczę. A i sam też powinienem… A ty? Radzisz sobie w siodle?
- Nic, a nic… przemaszerowałam do was na piechotę. - Półelfka uśmiechnęła się delikatnie, memłąc w palcach spód tuniki. Jak przyjemnie było znów rozmawiać i na siebie spoglądać. Choć Tori chciała krzyczeć, że nigdy więcej nie chce się z nim kłócić, bo przez te wszystkie dni czuła się gorzej niż nieumarły. Na to się jednak nie zdobyła. - Gdzie byłeś wczoraj? Czekaliśmy na ciebie… martwiłam się, gdy nie przyszedłeś.
- Aaaaa…. u pana Edermatha byłem. Radziliśmy z nim i Sildarem co z Tressendarami począć i… - myśliwy zamilkł na chwilę zakłopotany - Cóż. Koniec końców popiliśmy się. Wybacz, że nie dałem znaku życia. Słyszałem, że Turmi dała trochę do wiwatu.
Dziewczyna wyglądała jakby kamień spadł jej z serca.
Popili się… tylko tyle. Wcale nie unikał jej specjalnie do tego stopnia, że wolał nie zjawić się na spotkanie powyprawowe.
- No tak… jak to nasza panienka… pokłóciła się, obraziła i wyszła trzaskając drzwiami… Tressendarowie mają jakąś robotę i szukają ochotników, ale nie znam szczegółów, bo to nie dla mnie. Słyszałam, że jutro wybieracie się do Studni… to tak jak my ze Stimim. Będziemy polować na ducha… to znaczy, tak twierdzi, że jest tam duch. Muszę go pilnować, by nie wpadł w kłopoty…
- Duch? To by chyba ten szurnięty nekromanta co tam był o tym wiedział… - Joris zastanowił się, ale zaraz przestał przejmować się duchem - No to przecież możemy razem ruszyć. Nie do końca wiem do czego się Shavri z Marvem najęli, ale chcę iść z nimi. Rozumiem, że mają zdobyć coś na czym zależy Tressendarom. Iii… pomyślałem, że gdybyśmy to zdobyli, to mielibyśmy podstawę by porozmawiać z nimi… na… no wiesz. Jak równy z równym.

Duch nie duch, kapłanka planowała spiknąć Trzewiczka właśnie z owym magiem, który może dałby mu kilka odpowiedzi na palące go pytania… a tych miał wiele. Sama posiadała tylko elementarną wiedzę na tematy pozagrobowe, nie to co lekko szalony chłopina, żyjący śmiercią jak ona ziołami.
- To się nie uda Jorisie. Ci ludzie… są specyficzni. Po pierwsze, jeśli już mają z kimś rozmawiać to z tobą, z racji tego, że jesteś mężczyzną, ale to też pewnie przez sługę, bo wszak nie godzi się dyskutować z plebsem. - Uśmiechnęła się kwaśno, a w oczach miała smutek pomieszany z rezygnacją. - Ten typ tak ma… niestety.
- Pewnie masz rację -
westchnął myśliwy. I jemu Tressendarowie takimi się zdali - Ale lepszego pomysłu na razie nie mam. A nawet nie wiem jeszcze co na to Marv, Shavri i Przeborka… Raczej nie będą chcieli łamać warunków zatrudnienia.
Wzruszył po chwili ramionami i obejrzał się w niebo, po którym właśnie koła zataczała sokolica tropiciela. Rozejrzał się i dostrzegając go po chwili na sąsiednim wzgórzu, pomachał do niego.
Tak. To im się napewno nie spodoba. Ale trudno. Dziś się tym Joris przejmować nie zamierzał.
- Choć wiesz… mam jeszcze jeden pomysł. W zasadzie to Toblen mi go podrzucił - spojrzał na kapłankę z chytrym błyskiem w oczach - A co powiesz jeśli ci zaproponuję byśmy tę noc spędzili w stajni Olbrzyma?
Melune nic nie odpowiedziała, wpatrując się myśliwego lekko głupawym wzrokiem. Policzki miała czerwone, jak rozżarzone węgle i tylko brakowało pary, co by jej spod grzywki uciekała. Czego ten najwyraźniej nie zrozumiał, bo przez chwilę czekał aż dziewczyna odpowie, a gdy w końcu otworzył usta by wyjaśnić swój jakże chytry plan, wpadła mu w słowo i złożywszy dłonie jak do modlitwy pisnęła “tak!”.

Plan wziął w łeb właściwie już na początku. Gdy Phandalin już pogrążyło się we śnie, Joris ruszył do domu Garaele i z ukrycia cisnął kamykiem w drzwi. To był znak dla Riki. Siostra Garaele oczywiście nie była matką Melune, ale jakoś i półelfka i myśliwy woleli nie drażnić jej niekoniecznie pozostającymi w zgodzie z powołaniem pomysłami. Chwilę później, trzymając się mocno za ręce, biegli przez placyk Phandalin prosto do stajni obok gospody Stonehilla. Z pokraśniałymi policzkami i nie puszczając się ani na moment wpadli do środka budząc konie tak cenne by w nocy grzali je swoimi ciałami niewolnicy i wspiąwszy się po drabince na oparty o więźbę stryszek gdzie Toblen trzymał zapas słomy... zapomnieli o smoku. Banshee. Kultyście. Tressendarach. I całym niemal świecie.

Dopiero gdy świt ich zastał prawie spóźnionych na umówiony z grupą Marva wyjazd, na złamanie karku ruszyli się zbierać. Pośpieszne rzucone niewolnikom pytania jak się łatwo domyślić nie wzbudziły ich zaufania i Joris nie dowiedział się niczego. Co więcej nawet nie zdążył do Barthena wpaść po jakieś sucharki na drogę. Całe popołudnie pamiętał o uzupełnieniu zapasów i oczywiście ostatecznie o tym zapomniał. A trzeba było jeszcze osiodłać po raz pierwszy Panicza, bo tak ochrzcił konika. Ogier jak się szybko zorientował, choć młody, miał już swój charakter. I pierwszą jego cechą jaką Joris zauważył, była niechęć do błota, kałuż i zdaje się, że ogólnie pojętego brudu, który to nawyk najwyraźniej odziedziczył po swej dotychczasowej hobbickiej opiekunce. Tak więc choć ochotę do brykania miał dużą i szarpał za uwiąz niemal cały czas, starannie omijał wszelkie breje phandalińskich obejść by sobie żadnego kopytka nie ubrudzić. Wszedł też w jakąś komitywę z Rudą, która zadomowiła się między jego uszami i Joris dałby sobie głowę uciąć, że coś mu szeptała. Tak, czy inaczej, w końcu wyruszyli, a Panicz na początek trasy do Conyberry niósł na grzbiecie Rikę. Joris szedł obok co i rusz zerkając na kapłankę trochę z obawy o to, czy co Paniczowi do łba strzeli, a trochę… z ekscytacją. Bo owszem. Znać było, że cokolwiek myśliwego gryzło ostatnimi dni, nie pozostał po tym nawet ślad. Pogwizdywał sobie, zagadywał, dodawał co jakiś czas jakiś szczegół do opowieści ukochanej, a nawet sporadycznie podskakiwał z nogi na nogę jak źrebak i o dziwo bez zadyszki nadążał za konnymi towarzyszami.


Czaszki. Zaskoczyły myśliwego. I zaniepokoiły. Tak go ten smok i północne lasy zaabsorbowały, że dawno nie zaglądał do Conyberry. A coś tu się musiało wydarzyć. Orcze i ludzkie czaszki razem na przestrogę… Niestety mrówki uniemożliwiły choćby pobieżne ocenienie kim byli właściciele głów, a kości niewiele zdradzały. Właściwie nic. Niemniej sama ich obecność oznaczała, że gdzieś tu niedaleko ci nieszczęśnicy musieli zginąć, bo nikt przecież by do Conyberry specjalnie ciał nie taszczył. Gdy reszta więc dyskutowała o tym czy iść teraz, czy później do Agathy, ruszył pomiędzy zrujnowane domostwa, by znaleźć jakieś ślady. Wrócił gdy wyglądało na to, że wszyscy podjęli już decyzję i zbierali się do zapolowania na ducha. Uśmiechnął się tylko do tego pomysłu i zdziwił, że Rika też idzie. Chyba, że coś źle zrozumiał. Choć możliwe, że planowała ich tylko odprowadzić.
- Cokolwiek zrobicie, niech do jaru wejdzie tylko jedna osoba - zasugerował - I tak tylko przypomnę, że ona bardzo chłopów nie lubi.
Zerknął znacząco na Trzewiczka, po czym podszedł do Przeborki i wcisnął jej w rękę coś zawiniętego w lnianą szmatkę.
- Myślałem o tym co mówiłaś i… jednak lepiej będzie ją uwolnić - skinął wojowniczce głową - Powodzenia.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-12-2017 o 14:12.
Marrrt jest offline