Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 08:38   #104
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen pisnęła z własnej niemocy.
- Obiecaj... że mu nie powiesz... chociaż tylko... obiecaj... - szeptała spoglądając na swoje piersi o twardych, sterczących sutkach, które raz po raz drażniła dłoń służącej, podczas gdy druga jej ręka badała źródło niezwykłe wilgoci, która przemoczyła już majteczki Angielki.
- Obiecuję… nie powiem mu nic. - całowała szyję Carmen, sięgając palcami głębiej do kwiatu kobiecości Brytyjki, a kciukiem powoli muskając wrażliwy na dotyk guziczek rozkoszy. Także i jej dłoń zaciskała się drapieżnie na piersi ściskając ją zmysłowo.
Angielka czuła, że przegrała tę walkę. Pospiesznie zaczęła mocować się z ubraniem, które właśnie założyła na siebie.
- Liz... zrób to, na co masz ochotę ze mną. - Powiedziała, zamykając oczy.
- Taaak… - Lizbeth odsunęła się od Carmen rozpinając bluzkę,

odsłaniając czarny biustonosz, sięgnęła po fartuszek i rozwiązawszy go, zabrała się za spódniczkę i ją zrzucając z siebie.
- Chodźmy na łóżko…- wyszeptała zmysłowym chrapliwym głosem.
Carmen przygryzła wargę.
- Jeśli długo nas nie będzie... zorientuje się... - marudziła, ale posłusznie ruszyła we wskazanym kierunku - odziana zaledwie w majteczki i rozchełstaną koszulę.
- Wie że szukasz ubrania u mnie. Zna moją garderobę…- uśmiechnęła się Lizbeth zsuwając dla odmiany swoje majteczki, by Brytyjka mogła się przekonać, że nie tylko ona jest mokra.
Dziewczyna patrzyła na nią trochę tak jak mniejszy wąż patrzy na pytona i wie, że z tego starcia cało już nie wyjdzie. Usiadła na skraju łóżka i czekała, zaciskając mocno nogi, by stłumić woń własnego pożądania.
Lizbeth podpełzła do Brytyjki od tyłu i popchnęła ją do pozycji leżącej, uklękła okrakiem na głową Brytyjki mrucząc.
- Zrobimy to szybko i przyjemnie. Zaspokoimy nawzajem swe potrzeby.- zsunęła bieliznę z ud arystokratki do kolan.- Może być ?
Wciąż dająca się zaskakiwać tą otwartością Carmen nie odpowiedziała. Po prostu uniosła głowę i posłusznie przejechała języczkiem o mokrej muszelce służącej ambasadora, samej rozchylając przy tym lekko nogi.
- Miło… - jęknęła Lizbeth kręcąc kuperkiem i nachyliła się ku łonu kochanki. Też przesunęła językiem po kwiatuszku arystokratki, ale potem… głośny jęk wyrwał się z ust Carmen, gdy długi nieludzki język zanurzał się łapczywie w jej rozpalonej kobiecości, wijąc się przy tym na boki. Niczym wąża ukrywający się norce.
Dłonie wczepiła w narzutę, zaciskając rozpaczliwie palce. To było tak... cudowne! Jak spełnienie najskrytszych, najbardziej wijących się i śliskich pragnień, jakie mogła kiedykolwiek mieć. By jednak nie pozostawać gorszą, natarła języczkiem na łono kochanki.
Pomruki rozkoszy Lizbeth świadczyły że docenia starania arystokratki, sama pieszcząc wyuzdanymi muśnięciami języka wnętrze kochanki.Pokojówka wiedziała co robi, niewątpliwie umiała korzystać ze swego języka także w przypadku kobiet. Każdy jego ruch wywoływał nową falę przyjemnych doznań, a drżenie muszelki samej Liz pod pieszczotą języczka Carmen dawał poczucie satysfakcji, że nie jest pokojówce dłużna jeśli chodzi o przyjemność.
Brytyjka wiedziała jednak, że nie ma takich “warunków” jak kochanka, toteż po chwili języczek zastąpiły palce, którymi zdecydowanie poczęła ruszać w gorącym wnętrzu kochanki.
-...aaak...- wydusiła z siebie Lizbeth przyspieszając tylko namiętnie ruchy języka i prowokująco kręcąc biodrami. Przylgnęła twarzą do łona kochanki, sprawiając że ta poczuła niezwykłego gościa głębiej i wyraźniej .Rozkosz nadchodziła kolejnymi silnymi falami doznań, zbliżając się do wyjątkowo mocnego wybuchu ekstazy.
Carmen czekała na ten moment, napinając całe ciało, ustami wpiła się w łechtaczkę kochanki i tylko jej palce nie przestawały pieścić gorącej, pulsującej muszelki, którą miała nad sobą.
Głośny jęk obu kobiet, był zduszony gdy nawzajem całowały swe rozpalone pożądaniem ciała. Gdy ekstaza już opadła, Lizbeth nieco drżącym tonem głosu mruknęła.
- Przepraszam… poniosło mnie… oczywiście nic nie powiem, ale… możesz rzec, że cię obraziłam i należy mi się kara. Nie musi znać szczegółów.- przeciągnęła się zmysłowo dodając.
- Jesteś bardzo… masz duży temperamencik i to mocno na mnie działa. Czasem jak narkotyk. - zamruczała wodząc językiem między udami kochanki, acz omijając podbrzusze.
Brytyjka powoli odsunęła się. Starała się nie obrazić przy tym kochanki, jednak w jej głowie włączyło się uczucie, które najłatwiej określić jako “kac-moralniak”. Zrobiła się wyjątkowo cicha i nie patrząc w oczy Liz, zaczęła zbierać swoje ubrania.
Lizbeth też wyraźnie wydawała się rozbita, tym co zrobiły… nawet jeśli nadrabiała to miną. Powoli zaczęła zbierać i zakładać kolejne części swej garderoby.
- To całkowicie moja wina. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele. - rzekła w końcu.
- Stało się... spróbujmy zapomnieć. - Zaproponowała Carmen, zaczynając się ubierać i stając tyłem do służącej ambasadora.
- Zgoda. Nic tu się nie wydarzyło. - potwierdziła pokojówka ubierając się szybko i bez odwracania. Uśmiechnęła się kwaśno dodając. - Czy życzysz sobie bym wam towarzyszyła w podróży?
Carmen obejrzała się na nią i spłonęła od razu rumieńcem, toteż szybko wróciła do zapinania zamków.
- Nie, to nie jest konieczne. - Powiedziała cicho.
- Też tak myślałam. - uśmiechnęła się gorzko i ironicznie zarazem Lizbeth. - Przyznaję, że jesteś cudowną kochanką. Nawet jeśli trochę… nieśmiałą. Twój mężczyzna powinien się cieszyć, że cię ma.
- Uważaj, bo pomyślę, że chcesz być dla mnie miła. - Carmen uśmiechnęła się, poprawiając przed lustrem fryzurę, po chwili obejrzała się znów na Liz - tym razem panując już nad mimiką.
- Idziemy?
- Oczywiście że chcę. Cały czas bywam milutka. Tyle że na różne sposoby... - mruknęła zaczepnie Lizbeth i skłoniła się szybko, by zasłonić język, który mimowolnie wysunął się z ust. Brytyjka uśmiechnęła się lekko i ruszyła przodem.
Schodziły po schodach, Carmen mając dziwny dreszczyk wywołany świadomością że Lizbeth mogła powtórzyć swój figiel z chwytaniem za piersi. Oczywiście szanse na to były malutkie, ale ta świadomość.. nadal się w niej tliła.
Wkrótce dotarły do flagowego pojazdu ambasadora i tym razem to Joshua siedział za kierownicą.
- Mogłem się domyślić, że długo zajmie przeszukiwanie garderoby. Było co przymierzać?- zapytał ambasador przyjacielsko.
- Taaak, zdecydowanie. - Odpowiedziała Carmen i nie patrząc na Liz, wsiadła do pojazdu.
Ruszyli powoli do bramy, gdy Joshua wyjaśniał.
- Nie wiem skąd u niej taki gust. Po prostu lubi się prowokująco ubierać. Naprawdę ciężko ją nakłonić, by prywatnie nie przyciągała uwagi strojem. Tylko podczas misji nie ma z nią problemu. Odzywa się w niej pewnie profesjonalizm, zazwyczaj zagrzebany pod jej obecną naturą.-
- Ciekawe czy gdyby wtedy wiedziała, co się z nią stanie... czy byłaby zadowolona. - powiedziała refleksyjnie Carmen, śledząc wzrokiem mijane widoki.
- Chodzi ci o przemianę? Z tego co słyszałem była dobrowolna. - stwierdził Joshua uśmiechając się ciepło i zerkając od czasu do czasu na dekolt stroju Brytyjki. - Wolała to niż… czekanie na śmierć.
- Dla mnie to dziwne. W naszej pracy... ja jestem od dawna oswojona ze śmiercią. Właściwie to... nie chciałabym być stara. Wolałabym odejść.
- To zrozumiałe. Starość.. emerytura jest czymś okropnym, gdy całe życie było pełne adrenaliny. Człowieka taka stagnacja rozrywa od środka.- zgodził się z nią Joshua.- Ale tobie to akurat nie grozi… ta cała afera z mumiami i z Aishą. Emocji ci raczej szybko nie zabraknie.
- To prawda. Śmierć też pewnie w końcu się o mnie upomni. - Powiedziała z lekkim uśmiechem - mam tylko nadzieję, że nie w jakimś głupim momencie. Chciałabym mieć poczucie, że oddaję życie za coś, a tak... jest mi obojętne jak i kiedy to nastąpi właściwie.
I zdała sobie sprawę, że jej słowa zabrzmiały… trochę znajomo. Lizbeth mogła wszak wypowiedzieć to samo.
- Miejmy nadzieję, że nie uczyni tego za szybko. To by była wielka strata, gdyby coś takiego ci się przydarzyło.- stwierdził czule sir Drake, gdy powoli dojeżdżali do lotniska. Tyle już dni minęło odkąd Brytyjka widziała Skylorda. Tyle się wydarzyło.
A i tak aeroplan sprawił rumieniec na jej obliczu, przypominając jej co przeżyła na jego pokładzie. I z kim.
- To ten?- wskazał go Joshua upewniając się, bo ciężko było go pomylić z innym aeroplanami.
Carmen uśmiechnęła się enigmatycznie.
- Tak, to on. Myślę, że ci się spodoba... - Powiedziała.
- Jest duży.. ale przyznam, że wolę pływać niż latać. - sir Drake zaparkował obok aeroplanu, sprawiając że jego opiekun wyszedł z pojazdu i zaczął od “uprzejmego”.
- Czego tu…- ale potem zamilkł, bo zobaczył Carmen. Dziewczyna pomachała do niego wesoło.
- Dzień dobry. Tęskniłeś? Poznaj pana ambasadora Drake’a z naszej ambasady. - Wskazała Joshuę.
- Trochę. A przede wszystkim nudziłem. Mają tu kiepskie piwa.- rzekł kapitan prężąc się dumnie i przedstawiając.- Kapitan Victor McCree do usług. Przypuszczam że chcecie gdzieś polecieć?
- Właściwie, to chciałam żebyś przestał się nudzić, a ponieważ pan ambasador musi pilnie opuścić kraj, przejdziesz na jakiś czas pod jego dowodzenie. Joshua... chcesz coś dodać? - zapytała towarzysza.
- Może dokumenty.- Joshua podał papiery, które miał przy sobie. Victor je przejrzał.
- Sprawa pilna i ściśle tajna. Czyli robić co każą, nie pytać o nic i zapomnieć po fakcie. Tak ciężko? - zapytał po zapoznaniu się z nimi.
- To bardzo delikatna sprawa. Musisz dbać o ambasadora.Teoretycznie nie powinien on opuszczać Zurychu. - Rzekła Carmen i znów poczuła się winna, bo to ona była przyczyną tego stanu.
- Ma się rozumieć. Ze mną jest bezpieczny jak w kołysce domowej. To kiedy wyruszamy?- zapytał McCree.
- Jutro z rana. Aeroplan będzie gotowy?- zapytał Joshua.
- Już jest. W każdej chwili możemy startować.- stwierdził dumnie Victor klepiąc czule swój pojazd dłonią.
Carmen spojrzała na ambasadora.
- No to to już twoja decyzja zatem…
- W takim razie do jutra. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia przed odlotem.- stwierdził z uśmiechem Joshua i spojrzał na Carmen. - Gdzie cię odwieźć? Czy może wracasz ze mną do ambasady?
- W sumie mam dwie-trzy godziny. Są do twojej dyspozycji. Jeśli masz coś do zrobienia, po prostu zostaw mnie na mieście, a jeśli masz ochotę na moje towarzystwo... - ukłoniła się - Jestem na rozkazy. - Dodała z łobuzerskim uśmiechem.
- To niestety wielka pokusa.- westchnął teatralnie Joshua i ujął dłoń Carmen prowadząc ją do samochodu. Pocałował wierzch jej dłoni.
- Będę samolubnym draniem i zatrzymam cię przy sobie. - rzekł z uśmiechem i zmarkotniał.- Choć nie jestem pewien czy będę przyjemnym towarzystwem. Cóż.. najwyżej Lizbeth nas rozerwie… - te słowa przyspieszyły bicie serca Brytyjki. Wszak wspomnienia jej języczka były jeszcze świeże. - ... umie grać na fortepianie.
Spotkanie z Liz nie było teraz czymś, czego panna Stone by sobie życzyła toteż wzięła ambasadora pod ramię i zapytała:
- A kiedy ostatnio spacerowałeś po parku albo nad rzeką?
- Przyznaję że nie pamiętam. A i nie byłem w żadnym z tutejszych parków. Nie będzie cię to nudziło? Obawiam się, że tutejsze parki nie różnią się niczym od angielskich. - stwierdził żartobliwie Joshua, myląc się wielce. Tutejsze parki strzeżone były przez duże inteligentne małpy.
- W dobrym towarzystwie nigdy się nie nudzę. - Powiedziała wesoło, po czym dodała. - A i może na łonie natury wyciągnę z ciebie więcej zeznań…
- To może zadziałać w obie strony. Ostatnim razem wyciągnęłaś dość pikantne wspomnienia ze mnie. Odwdzięczysz się tym samym?- zapytał uprzejmym tonem sir Drake, gdy już wsiadali do samochodu i ruszali na poszukiwanie ogrodów do zwiedzania.
Zarumieniła się odruchowo.
- Och, nie wiem czy powinieneś tego słuchać... stracisz resztki szacunku dla mnie.
- Odparła.
- Czy moje wstydliwe sekrety… wspomnienia sprawiły, że straciłaś szacunek do mnie? - spytał retorycznie przemierzając automobilem kolejne ulice, zbliżając się do tego samego parku, w którym Carmen i Orłow rozkoszowali się sobą na łonie natury.
Brytyjka westchnęła. Że też w Zurychu nie mogło być innych parków...
- Nie, raczej zaciekawiło. No dobrze, ale to będziesz musiał zadawać konkretne pytania. Raz ty raz ja. Zgoda?
- Zgoda… Jakie miejsce było najbardziej szaloną lokacją… w której… miałaś okazję figlować?- zaczął od naprawdę śmiałego pytania. Zatrzymał samochód tuż przy bramie parkowej. - Dam ci odrobinę czasu na przemyślenie, prowadząc cię w głąb tych alejek.
“Tu” - aż cisnęło się na usta, ale Carmen postanowiła skorzystać z chwili na zastanowienie. Po chwili roześmiała się i nachyliła nad uchem Drake’a, by mu odpowiedzieć.
- Pokład Skylorda, w trakcie lotu, tylko nie mów Victorowi.
- Takie miejsca uznajesz za podniecające? Szkoda więc że lecę tylko z Lizbeth.- zażartował mężczyzna obejmując ramię Brytyjki swoim ramieniem, gdy chodzili po parku. Teraz, za dnia, było więcej ludzi i więcej czujnie obserwujących wszystko małp. Było tu nawet ładnie… park ów wzorowany był na ogrodach londyńskich i angielskiej szkole ogrodnictwa.
- Raczej... mam słabość do adrenaliny, ale ty bynajmniej pokrzywdzony z powodu towarzystwa... - przełknęła ślinę - Liz nie powinieneś być. Powiedz mi... wiesz coś więcej o jej przeszłości? Zanim... stała się taka?
- Trochę. Nie znam jej prawdziwego imienia, ale kryptonim tak. Nazywana była “Orchideą” i z tego co mi udostępniono, była agentką jak ty. Jedną z najlepszych agentek pracujących dla Korony. Ma na koncie wiele spektakularnych akcji, o których ani ty ani ja nie mamy pojęcia. Działała przez około czterdzieści lat.- wyjaśnił z uśmiechem Joshua i dodał nieśmiało. - Masz rację… lecę z Liz, ale ma ona jedną wadę. Nie jest… tobą. Co prawda… Lizbeth żartuje, że zadurzyłem się w dziewczynie z plakatu, która nie istnieje. I… choć nie nazwałbym tego zadurzeniem, to… przyznaję, że byłaś bohaterką wielu mych śmiałych fantazji.
Carmen spojrzała na niego.
- Wiesz, że mnie zawstydzasz? Liz ma rację, nie jestem dziewczyną z plakatu. Jestem... brudna przez to, jaką pracę wykonuję... i pewnie z wyboru również.
- Moje fantazje… też do czystych należą. - zaśmiał się cicho Joshua. I wzruszył ramionami. - Przez kilka lat pływałem po południowych wodach i w pasie równikowym. Na statku pełnym mężczyzn, zawijając do portów pełnych głównie murzynek i azjatek. Ty mi towarzyszyłaś wtedy w samotne noce. Śliczna i piękna… kusząca. I…- spojrzał na nią pożądaniem.- ... na żywo jesteś jeszcze piękniejsza. I bardziej zmysłowa.
Westchnął lekko.
- Nie zrozum mnie źle. Wiem że jesteś tylko kobietą, a nie aniołem który zszedł z plakatu. Ale ciężko… zapomnieć o tamtych nocach, gdy tylko mi towarzyszyłaś na statku. I ciężko wyzbyć się tej słabości do ciebie.
Spuściła wzrok, faktycznie onieśmielona trochę tym wyznaniem.
- Aa... co ci się we mnie najbardziej podobało wtedy? I czy to się dalej zgadza?
- Na plakacie byłaś śmiała, wesoła, wyzywająca… i kusząca zarazem. - stwierdził z uśmiechem Joshua. - I nadal jesteś. I na plakacie i w rzeczywistości. Oczywiście.. w moich fantazjach, byłaś zdecydowanie mniej pruderyjna i bardziej… nieprzyzwoita. Ale to tylko fantazje marynarza, który zbyt długo przebywa na morzu zamiast w objęciach kobiety.
- Hmmm chyba wiem jakie będzie moje kolejne pytanie, ale... twoja kolej. - Powiedziała, gdy stanęli na brzegu stawiku.
- Jaka część twego ciała szczególnie lubi dotyk męskiej dłoni ?- Joshua zdecydowanie wyszedł poza reguły savoir vivre'u ze swymi pytaniami. Ale mogło to być spowodowane jutrzejszym odlotem. Nie wiedział, czy i kiedy wróci ponownie. Kiedy się spotkają, jeśli w ogóle… więc pozwalał sobie na to ryzyko.
Jednak po tym co zrobił, Carmen bynajmniej nie zamierzała go za to besztać. Zachowywała się jakby chodziło o najzwyklejsze pytania pod słońcem. A przynajmniej starała.
- Hmmm... chyba... szyja... i pośladki. - Odparła nie patrząc mu w oczy, lecz obserwując stadko kaczek. Nie byłaby jednak agentką, gdyby nie zachowywała czujności nawet w takiej sytuacji. Widziała kątem oka dłoń Joshuy zbliżającą się do jej pośladka, by sprawdzić jej prawdomówność. Ale… zawahał się. Najwyraźniej nauczyły go tego poprzednie porażki.
- Pozwolisz sprawdzić swe słowa?- zapytał po chwili, najwyraźniej zdeterminowany zbliżającym się rozstaniem.
- Ja... em... to chyba nie jest odpowiednie miejsce. - Sama nie wiedziała, co powiedzieć.
- Rozumiem… masz absolutną rację.- schował dłonie za siebie niczym skarcony przez nianię łobuziak.
Carmen zrobiło się go żal.
- Posłuchaj... ta sytuacja jest dla mnie ciężka i może dlatego trzymam większy dystans niż zasługujesz. Po prostu... wiem o twojej słabości do mnie i nie chcę jej wykorzystywać. I tak... trochę sobie na to pozwoliłam, a pójście dalej... myślę, że zasługujesz na coś więcej z mojej strony niż tylko... przygodę. Chyba że... chcesz tak bardzo... - zamilkła, orientując się, że zabrnęła trochę za daleko.
- Cóż… cieszy mnie, że masz tak wysokie o mnie mniemanie. Za wysokie, zważywszy co jest ode mnie wymagane w związku… z Lizbeth.- speszył się Joshua i westchnął.- Ja nie mogę związać się z żadną kobietą, dopóki mam ją. Lizbeth wymaga specjalnej opieki, która… jaka żona zaakceptowałaby, że jej mąż oddaje się lubieżnym zabawom z inną?
Spojrzał z uśmiechem na Carmen.
- Ja… nie uważam że zasługuję na więcej z twej strony. I… właściwie, wszystko co… mi dałaś do tej pory. Rozmowy… pokaz akrobatyczny… i to co Lizbeth… ci potem zrobiła... - speszył się i wyraźnie nieco rozochocił poniżej pasa, gdy to wspomniał.
- Tak czy siak. Nie liczę na płomienny romans z twej strony. Ty jesteś czynną agentką. Dziś tu, jutro na drugim końcu świata. Ja… uwiązany do osoby której nie mogę zostawić, a żadna kobieta jej obecności nie zaakceptuje. Założenie rodziny raczej nam nie grozi. - zakończył swe wyjaśnienia.
- Mówisz tak, jakbyś nigdy nie bawił się... no wiesz... w trójkątach, a sam kiedyś o tym wspominałeś, że obudziłeś się przy dwóch pięknych dziewczynach. Przypuszczam, że nie kazałeś jednej wyjść. - Powiedziała Carmen, tym razem obserwując gałęzie drzew.
- Tak… ale to były zabawy. To były dwie Tajki, śliczne i wesolutkie i ledwo mówiące po angielsku. I choć… kochaliśmy się namiętnie we trójkę, to wiadomo było, że potem rozejdziemy się. Każde w swoją stronę. Co innego przygoda taka… co innego, życie. Jak ty byś zareagowała na widok Lizbeth wodzącej ustami po mojej męskości ? Ze świadomością, że taki widok… czeka cię… przynajmniej dwa razy w miesiącu? - zapytał retorycznie.
Carmen przełknęła ślinę. I zamknęła oczy.
- Ta wizja... nie gości w mojej głowie po raz pierwszy. - Odpowiedziała wymijająco, ale jednocześnie dając Drake’owi okazję by czytał między wierszami.
- Jeśli… chcesz… możesz zobaczyć. - mruknął cicho Joshua i dodał już głośniej. - A co do… reszty… to… ujmijmy to tak. Cokolwiek mi dasz, przyjmę z radością. Czego nie zechcesz dać… nie urazi mnie to. Samo obcowanie z tobą, rozmowa, widok twej twarzy… już jest dla mnie wystarczającym minimum.
- Jesteś niemożliwy... - Carmen w nagłym zrywie pocałowała mężczyznę w usta, wspinając się na palce. Gdy ten poczuł jej wargi, przycisnął swoje usta do jej w namiętnej zachłanności… niczym zbłąkany wędrowiec na pustyni do lustra wody w oazie. A Carmen poczuła jego dłonie na swoich pośladkach zaciskające się zaborczo i ugniatające je namiętnie. Sprawdzał jej słowa… z wyraźnym entuzjazmem.
Jego dotyk rozbudzał ją, choć swoje już zrobiły słowa. Carmen jednak postanowiła trzymać się postanowień.
- Joshua... - szepnęła jego imię jako delikatne otrzeźwienie.
- Tak? - zapytał po pocałunku, sięgając ustami do szyi, w kolejnych celach… badawczych. Wodził po nich wargami i językiem, nie wypuszczając pośladków Brytyjki spod opieki swych zaborczych dłoni.
Na moment zabrakło jej słów.
- Jesteśmy w parku... a ty jesteś ambasadorem... - Przypomniała mu.
- Nie robimy jednak nic niestosownego. Przynajmniej na razie.- stwierdził mężczyzna językiem wodząc po szyi Carmen. Dociskana dziewczyna, czuła że “na razie” ma tu znaczenie. Wszak przekonywała się, że określenie maszt jakim posługiwała się Lizbeth odpowiadało prawdę. Przestrzeń pomiędzy jej podbrzuszem, a jego wypełniona była czymś sztywnym i przyjemnie się ocierającym.
Westchnęła.
- Muszę... ci coś... wyznać... - próbowała skupić się na słowach, lecz niezwykle ciężko jej to przychodziło.
- Mów.- stwierdził cicho rozkoszując się miękkością jej pośladków, choć okrytych materiałem spodni i wodząc ustami po szyi trzymanej kobiety. W pełni korzystał z sytuacji, która wszak mogła się nie powtórzyć.
- Ja... - przełknęła ślinę i odruchowo odsunęła nieco głowę, by ułatwić mężczyźnie dostęp do swojej szyi - Ja i... Liz... my... no wiesz... ona mnie napadła... a ja... chyba za słabo się opierałam... - wyszeptała.
Mężczyzna na moment zamarł przerywając pieszczotę języka na szyi Brytyjki, porażony jej słowami.
- Przepraszam.. to moja wina… powinienem… wyciągać wnioski i nie dopuścić, byś została z nią sam na sam. Wiedziałem przecież, że reaguje silniej… przy tobie.- opacznie przy tym zrozumiał jej wyznanie. - Nie wiem jak ci to wynagrodzić.
Carmen spłonęła rumieńcem znów.
- Cóż... język Liz... myślę, że wynagrodził mi to... i ciężko mi się gniewać, choć... po prawdzie nie czuję do niej pociągu. Było to jednak... interesujące doświadczenie.
- Cieszy mnie to, że nie masz do niej żalu. - szeptał pomiędzy pocałunkami na jej szyi. - Jeśli jednak jakoś mogę ci to wynagrodzić, lub… jeśli uważasz, że powinienem ją bardziej pilnować…
- Wiesz, skoro o tym wspomniałeś, to ja... chciałabym was zobaczyć. Razem. Jakbyście to wy byli... artystami estradowymi, a ja widzem. - Cicho zdradziła mu swoją fantazję.
- Nie dam gwarancji, że widok będzie tak wspaniały. Ale zgoda…- uśmiechnął się Joshua niechętnie wypuszczając Carmen ze swych ramion. -... jestem gotów spełnić twój kaprys. A znając Lizbeth… ona też. Oczywiście… nie gwarantuję, że nie będzie cię prowokować przy tej okazji.
- Tylko ona? - Zapytała Carmen, patrząc na niego znacząco.
- Ja… może też… - spojrzał wprost w jej oczy, dodając żartem. - Nie zmartwię się jeśli dołączysz do nas.
I spojrzał w kierunku wyjścia z parku. - Chodźmy… więc… ale nie licz, że puszczę twoją pupę… teraz, gdy ją… mam w zasięgu dłoni.
Bo i tuląc agentkę nadal jedną dłonią zaborczo pieścił jej pośladek.
- I gdzie zniknęło dobry wychowanie? - Zapytała Carmen, podniecona, ale i rozbawiona tym zachowaniem.
- Byłem piratem… bardzo długo. - przypomniał jej mężczyzna i westchnął. - Poza tym… przy tobie naprawdę trudno utrzymać ręce przy sobie.

Podróż z powrotem do posiadłości ambasadorskiej zajęła kilkanaście minut podczas których oboje byli zbyt spięci i podekscytowani zarazem, by rozmawiać.
Na miejscu dość szybko znaleźli pokojówkę, porządkującą pokój muzyczny.


Uśmiechnęła się na ich widok prężąc leniwie i prowokująco.
- Zaraz skończę… przygotować kawę czy herbatę?
- Carmen powiedziała mi co zrobiłaś. - zaczął Joshua, a Lizbeth westchnęła głośno. - Poniosło mnie… przepraszam. Była bardzoooo niegrzeczna… zdarza się.-
Uśmiechnęła się do Brytyjki, mówiąc dalej do swego Pana i władcy. - Była jednak bardzo zadowolona w trakcie.
I lubieżnie oblizała wargi swym długim zwinnym językiem.
Carmen spłonęła rumieńcem, ale wytrzymała wzrok służącej.
- To... prawda i nie chodzi o to, że mam ci coś za złe, ale... jeśli wam to nie przeszkadza... - przeniosła wzrok na Joshuę, po czym spuściła wstydliwie oczy - Chciałabym was... zobaczyć... razem.
- Hmmm…- wstała powoli i znów się przeciągnęła zmysłowo. - Pod jednym warunkiem.
- Stawiasz warunki?- to wyraźnie zaskoczyło Joshuę, ale czy Carmen? Pokojówka niby była jego własnością, ale wbrew temu ograniczeniu wolności wykazywała sporą niezależność.
- Oczywiście… jestem… dobrą służką. - rzekła przekornie podchodząc do mężczyzny i beztrosko chwytając dłonią z wyraźny pod spodniami “maszt” mężczyzny. Przesunęła palcami. -... i dbam o twoich gości mój panie. Mój warunek to… strój… panna Stone musi się przebrać w coś… wygodnego. W coś co pozwoli jej w pełni docenić widowisko. Cała moja garderoba jest do jej dyspozycji. Na pewno znajdzie sobie coś… odpowiedniego.
Spojrzała wprost w oczy Carmen bezczelnie pieszcząc Joshuę poprzez, powolnymi ruchami palców.
- Prawda?
Brytyjka przełknęła ślinę.
- Nie bardzo wiem, co masz na myśli... - odruchowo skłamała.
- Wygodniejszy strój… łatwy do zdjęcia, gdy sytuacja zrobi się zbyt gorąca. Oczywiście… równie dobrze mogłabyś oglądać nas… nago… ale to chyba… nie wypada? - zapytała figlarnym tonem nie przestając pieszczoty i trzymając Joshuę w potrzasku swych palców.
Carmen przygryzła wargę i spojrzała niepewnie na mężczyznę, który chyba też wahał się między tym co wypada, a na co miałby ochotę. W końcu Brytyjka skinęła głową na znak zgody. Ta dwójka miała się przed nią całkiem obnażyć i pokazać swoje intymne chwile, powinna więc nieco... ułatwić im to, dopasowując się do sytuacji.
- To... co powinnam ubrać? - zapytała, a Liz aż zaświeciły oczy.
- Na moim łóżku leży specjalny strój pokojówki, który miałam założyć dla mego pana wieczorem. Ty go załóż... madame.
Agentka czuła, że właśnie podpisała na siebie cyrograf, lecz cóż było robić? Posłała jeszcze jedno spojrzenie ambasadorowi i bez słowa udała się do sypialni Lizbeth. Tam na równo pościelonym łóżku leżał ów “strój” na widok którego nawet Carmen poczuła szok obyczajowy.
- Nie... ona chyba nie mogłaby... - szepnęła do siebie, lecz było już za późno.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline