Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 17:11   #218
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Coś wisiało w powietrzu i nie był to tylko zapach przetartych tłoków. Denis zaczął podejrzewać, że Richard może mieć kłopoty, lecz posiadał także powinności wobec swojej załogi. W związku z tym postanowił skorzystać z pomocy swojej sondy.
Yarvis wydał nieartykułowany dźwięk i ruszył prosto przed siebie. Wszystko wydawało się być w porządku, gdy robot niespodziewanie zakręcił w kierunku okablowanej centrali. Con uderzył weń z pełnym impetem, odbił się i ponowił osobliwą szarżę. Niczym piłka w wyjątkowo brutalnej grze, Yarvis wywijał zawijasy po korytarzu, aby wreszcie wyrżnąć na tyle dobrze, że jego podzespoły odmówiły dalszej współpracy. Mechanizm upadł na podłogę, a wokół niego wykwitły ciemne strużki dymu. Malfoy szybko pobiegł ku urządzeniu i otworzył jego dymiącą klapę. Chwilę później odetchnął jednak z ulgą.
- Nic mu nie będzie, ale daj małemu na razie spokój - zwrócił się do Arcona. - Nie tylko komputery pokładowe tu szaleją.
Póki co, nurek musiał się pogodzić z tym faktem. Miał na głowie nie tylko arystokratę. Niesubordynacja na statku aż kłuła w oczy. Trzeba było więc najpierw zająć się pracownikami, jeśli chciał aby ten latający cyrk, jakim był teraz sterowiec, poleciał jeszcze kilka mil.
Denis postarał się zebrać wokół siebie możliwie najwięcej ludzi. Chciał przemówić do nich krótko, lecz stanowczo. Większą część załogi stanowili mężczyźni, a nic tak nie przemawiało do samczej społeczności, jak kwestia dumy. Odwołując się do rzekomego uczucia strachu, kapitan planował ich zwyczajnie sprowokować.
- Że się boję? - skomentował kościsty blondyn z blizną na czole. - Tych kilka buczących dźwięków i trochę mgiełki nie jest w stanie mnie przestraszyć. Kiedyś agenci z Corvus wzięli mnie na spytki. Wytrzymałem ich łaskotki przez trzy dni. Po czymś takim niewiele rzeczy może człowieka poruszyć.
Inny mężczyzna głośno wypuścił powietrze nosem. Odpowiedział mu:
- Szczęściarz! Mogłeś im powiedzieć, co chcieli i wypuściliby cię o wiele wcześniej. Tyś nie był podczas sztormu na Hadovar. Człowieku! Zesrałbyś się ze strachu, a ja sam jeden wyprowadziłem stamtąd rozklekotaną łajbę!
Wtem mężczyzna, którego Arcon zapamiętał jako herszta grupy, przerwał mu głośnym śmiechem.
- I to miało być przerażające? Raz żem robił dla takiego wypachnionego magnata. Trza było zabrać parę skrzyń z ziołami do Lavos. Po drodze napadła nas banda tej szalonej kurwy, Anne Bonny. Jeśli myślicie, że kobiety nie potrafią rabować, to powinniście zobaczyć jatkę w jej wykonaniu. Choć nie życzę tego najgorszemu wrogowi.
- Ja kiedyś walczyłem z krakenem! - ktoś inny wykorzystał okazję, aby dodać rzekomy wyczyn.
- Uciekłem z kolonii na Serpens! - chełpił się czarnoskóry mężczyzna.
Kiedy Denis zeskoczył z podwyższenia, wiedział już że sprawy powinny wrócić do normy. Przynajmniej na krótki czas. Najważniejsze, że ci ludzie byli prości i dość łatwo szło zagrać na ich ambicjach. Powinni w najbliższym czasie zgrywać odważnych, choćby w celu udowodnienia innym, że ich drugie imię nie brzmi Cykor.
Rzeczywiście, załoganci wkrótce wrócili do pracy. Ze względu na wstrząsy używali teraz specjanych pasów, aby zabezpieczyć metalowe kontenery. Parę urządzeń wymagało też naprawy. Niewielu z tych, którzy znali się cokolwiek na komputerach, posadzono przy wciąż wadliwych stanowiskach, aby pomagali Manuel odnaleźć kurs.
Jeden kryzys został zażegnany. Denis mógłby odetchnąć z ulgą, gdyby nie fakt, że kiedy on przemawiał, gdzieś zniknął pewien sprytny uczony...


Cooper wiedział jak pozostać niezauważonym. Kiedy było się dobrym mówcą, ale średnim wojownikiem, takie umiejętności były wręcz konieczne do przetrwania. Nie sądził więc, aby ktoś zawczasu dostrzegł jego wyjście. Szczególnie, że część towarzyszy wręcz go ignorowała.
Jeszcze chwilę wcześniej, niemal w biegu, zwołał zbrojnych poprzez osobę Zhou. Mógł być pewien, że rozkaz mobilizacji zostanie wykonany natychmiastowo. Wykonywanie poleceń przez obywateli Xanou może nie sprawiało im radości, a bardziej uważali je za coś arbitralnie oczywistego. Rzecz, jaką należało wykonać bez zbędnej zwłoki. Ich sposób myślenia można było porównać do narzędzia, co z całą pewnością bardzo pasowało pragmatycznemu obyciu Jacoba.
Machinalnie sprawdził czy kartka w jego kieszeni pozostała na swoim miejscu. Był to już drugi dokument, za pomocą którego miał zamiar pokierować przyszłymi wydarzeniami. Drugi spoczywał w rękach Eloizy, lecz nawet ona nie wiedziała o czym ów traktuje. Taka wiedzę posiadał tylko historyk. Choćby dzięki swoim studiom wiedział, iż czasem największe, historyczne batalie zwyciężało się informacją użytą w odpowiednim momencie.
Kiedy był już na dole, zauważył że śluza prowadząca do drabinki została otwarta. Stamtąd też wydobywały się kłęby białej pary. W miejscu, w którym stał, opar jeszcze do niego nie docierał. Aeroplan posiadał system wywietrzników, które wpuszczały na statek czyste, filtrowane powietrze. Na dużych wysokościach często brakowało dostatecznej ilości tlenu, więc instalacja takiego mechanizmu była kwestią priorytetową. Inaczej sprawy wyglądały jednak na balkonie. Na wskutek awarii przezroczyste ściany najniższego pokładu samoczynnie otworzyły się.
Badacz sstrożnie podszedł do “bocianiego gniazda”, aby spojrzeć na pogrążoną w bieli i szarości platformę. Czasem, kiedy zadął mocniejszy wiatr, mgła przerzedzała się i Starr mógł lepiej dostrzec kontur szlachcica. Nie wyglądał dobrze, zupełnie jakby coś go poturbowało, choć był tu sam. Mężczyzna mówił coś do siebie lub postaci, którą widział tylko on.

Martwy uśmiechnął się szpetnie. Nie odpowiedział Richardowi na jego pytanie. Kiedy szlachcic szamotał się z kaburą, pirat obserwował go jak sprawny rzeźnik ocenia sztukę mięsa. Bez pośpiechu podszedł do niego, a przy każdym kroku z trupa odpadały zgniłe kawałki plugawej tkanki. Stanął wreszcie na ofiarą, podniósł ją… i cisnął energicznie, aż La Croixowi pociemniało w oczach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wisi nad jakąś krawędzią i obserwuje spienione fale morza, do którego mógł spaść w każdej chwili. Tymczasem Kidd postanowił zakończyć sprawę. Teraz kroczył ku niemu z podniesionym do góry orężem. Odsłonił żółte pieńki zębów, w jego oczach malowało się zaś czyste szaleństwo zmieszane z dziką żądzą zabijania.

Jacob poczuł kolejne szarpnięcie. Statek znów począł gwałtownie drżeć. Tylko błyskawiczny refleks uchronił go przed upadkiem. Kiedy podłoga uciekła mu spod nóg, chwycił się zręcznie najbliższej rury kotłowniczej i zacisnął mocno nań dłonie. Poczuł, jak żar zostawia mu na skórze bąble, jednak było to nic w porównaniu z sytuacją Richarda. Turbulencja wyrzuciła go w powietrze. W ten sposób przeleciał kilka metrów, aby uderzyć o barierkę i na niej zawisnąć.
Na swój sposób było to intrygujące jak wiele potrafił wytrzymać ten mężczyzna. Stracił prestiż, statek i niejednokrotnie uciekał kostusze w ostatnim momencie. Można było odnieść wrażenie, że tego człowieka nie da się zabić, ani złamać.
Teraz jednak wisiał przewieszony na poręczy, wyraźnie oszołomiony i słaby. Było tylko kwestią czasu, gdy kolejny podmuch miał zrzucić go do topieli poniżej.
 
Caleb jest offline