Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 21:09   #111
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Smok ruszył w kierunku wybranym przez Jarvisa. Trop wydawał się jednak dość zimny. Zbyt dużo czasu zmarnował na rozmowie z Dartunem.
Pod swoimi skrzydłami widział ruiny, przez które przebijały się drzewa i inne rodzaje roślinności, na przykład gigantyczne owocniki grzybów.
Póki co… nie zauważył niczego, co mogłoby być uznane za wieżę, ani nie wszedł w obszar telepatycznej więzi z bardką. Co mogło budzić frustrację.

Nveryioth nie wzbijał się zbyt wysoko. Nisko unoszący się pułap chmur zmuszał go do lawirowania między koronami drzew. Gdzieś tam na ziemi, widział i wyczuwał wszelkie przejawy życia. Także demonicznego… gdzieś tu kryły się czarty. Lecz to nie było tak interesujące, jak to co zobaczył potem.
Wieża!
Nadal nie czuł swojej partnerki, ale znalazł opuszczoną ruinę, więc odruchowo podfrunął do niej i zorientował się, że jest ona zamieszkana, przez jakieś bagienne stworki, chyba gobliny. Liczne kurduple o skórze w różnych odcieniach zieleni. Mnożące się jak szczury i mutujące w dziesiątki odmian.

[media]https://orig00.deviantart.net/3fcb/f/2017/004/f/c/fc0d671e36599568b342bc235b1fd8f4-dau7ilg.jpg[/media]

Te tutaj były w całkiem pokaźnej grupie, ale bardzo prymitywne i o skórze barwy zgniłej zieleni. Na widok młodego drakona, w ich szykach zarzało...
Ogoniasty zawisł więc w powietrzu, jak tłusta ważka, i przyglądał się z zaciekawieniem stworkom. Do owada miał jednak daleko. Jego długie i smukłe cielsko spływało ku ziemi i wyglądało na to, że jedynie łopoczące skrzydła ciągnęły tę wstęgę łusek i mięśni ku niebu. W dodatku pozycja, którą przybrał, była wielce niewygodna i męcząca, gdyż nad drzewami nie było żadnego komina z ciepłym powietrzem, które odciążyłoby go w pracy.

Gad przez chwilę obserwował z zainteresowaniem żyjątka, wznawiając leniwy lot dookoła budynku, by móc przyjrzeć się fasadzie, zanim poleci znów przed siebie.
Gobliny zaczęły się kręcić wokół wieży zagrożonej “atakiem smoka”. Wrzeszczały i krzyczały, ciskając w niego włóczniami i kamieniami (chowając się po każdym rzucie), próbując odstraszyć wielką bestię od napaści na ich dom. Ich ataki były… niegroźne, gdyż znajdował się poza zasięgiem ich ostrzy i obelg, których nie rozumiał.
Niemniej uniósł się nieco wyżej, spuszczając jeno głowę na długiej szyi, by móc w spokoju obejrzeć zmurszałe kamienie. Rozumiał nerwowość istotek, ale też nie zamierzał rezygnować z zaspokojenia swojej ciekawości. Lubił wszystko co stare i posiadające długą historię, a jeszcze bardziej lubił takową poznawać, toteż błyskał złotymi ślepiami, starając się wypatrzeć szczegóły, które z połączeniem ksiąg, pozwolą mu zapełnić brakujące karty jego wiedzy.

Zauważył na wieży jakieś znaki, ornamenty układające się w elfie litery, otaczające wejście do środka. Niestety nie mógł ich odczytać. Chaaya też by nie mogła. Może jedynie stary smok, tkwiący w jej głowie, byłby w stanie. Szkoda…
Jednak kątem oka Nveryioth zauważył coś ciekawszego niż wieża. Kilka metrów dalej od budowli widać było białe, choć zarośnięte, marmury grobowców.
Elfi cmentarz!
Nietknięty w dodatku. Co było podejrzane. Gobliny powinny go ograbić. Chyba, że miały powód, by omijać to miejsce szerokim łukiem.
Zielony wiedział, że tam gdzie były grobowce tam i często nieumarli, a jak nie, to przynajmniej zasuszone szczątki, które można było pooglądać i popróbować.
Tej przyjemności również nie potrafił sobie odmówić, pomimo zadania odnalezienia swojej partnerki, w celu zrugania jej jak burej kwoki, i łopocząc skrzydłami jak żaglami, przeleciał nad smętarz, zwinnym językiem wyłapując każdy zapach z okolicy. A te były obiecujące… czuł zapach bardzo znajomy.
Mumie!
Nie te chodzące i narzekające. Zwyczajne mumie, ludzkie, powstałe w wyniku specyficznych warunków. Zasuszone ciała, wprost stworzone do podziwiania ich przez konesera. Wystarczyło tylko otworzyć skorupki ich grobowców. Przelot samca wzbudził jednak uwagę kogoś, kto również przebywał wśród prastarych nagrobków.


[media]https://i.imgur.com/nipoTVa.jpg[/media]

Przeźroczysty upiór, albo duch, obserwował niechcianego gościa, by w końcu krzyknąć grobowym głosem w drakonicznym języku.
- Odleć stąd pomniejszy smoku. Nie ma tu nic dla ciebie. Nie pozwolę ci złupić grobów i zakłócić spokoju tych, którzy tu spoczęli!
Ogoniasty nastroszył łuski na głowie, tworząc kolczasty kołnierz, który nawet w słońcu nie błyskałby szmaragdem.
Jego skóra była szorstka i chropowata, jak pumeks lub stary piaskowiec. Wyglądał teraz jak żmija o płaskim kwadratowym pysku, która choć groźna z wyglądu była zbyt leniwa do ataku… zresztą, sam gad daleki był od czegokolwiek co mogło być uznane za przejaw agresywności.
- Jesteś nieumarłym! - wysyczał radośnie i z podziwem, rozglądając się za miejscem do dogodnego wylądowania. - Umarłeś! Musisz mieć więc dużo czasu… porozmawiajmy trochę to o wiele ciekawsze od… jak to nazwałeś? Łupienia?

- Jestem duchem… to prawda - potwierdziła elfia zjawa, niespecjalnie przejmując się Nverym, bo też smoki nie były aż takim zagrożeniem dla nieumarłych, jak… choćby kapłani. - Mam dużo czasu, ale też i cały cmentarz do pilnowania.
Szczęśliwy z odkrycia drakon nie za bardzo skupił się na padającej odpowiedzi, właściwie to nawet ledwo co ją słyszał. Świst powietrza pod skrzydłami skutecznie zagłuszał co drugie słowo, a i pękające pod jego cielskiem drzewa nie ułatwiały konwersacji. Wylądować jednak gdzieś trzeba było i pobliskie paprocie olbrzymie, były według zimnokrwistego idealnym podłożem.
- To ci pomogę, zmienię się w coś mniejszego, bo tu ciasno trochę… nie myślałeś przypadkiem, by zająć się ogrodnictwem? Stróżowanie stróżowaniem ale niezły tu kicidołek.
- Jestem duchem… wszystko co dotykam niszczeje. Materia przeze mnie przenika - przypomniał. - Nie mogę niczego pochwycić, nie mogę niczego dotknąć. A i uważam za ubliżające, zajmowanie się zajęciami kast niskich.
Gad bujał się na gałęziach, zanim przemienił się w wygodną formę człowieka, który znikł pod kupą listowia.
Wylazł dopiero po chwili i to na czworaka, by nie dostać sprężystymi gałęziami po twarzy.
- Jesteś martwy… nic gorszego cie nie spotka, więc w sumie możesz robić co ci się podoba… ja bym korzystał i uczył się wszystkiego jak leci - odpowiedział rezolutnie, zbierając się na równe nogi.
Jasrin w klatce przypatrywała się ciekawsko otoczeniu, przeciskając pyszczek między pręcikami, jakby chciała się wydostać na zewnątrz.
- Co to za miejsce? Tylko nie mów, że cmentarz… bo to akurat zdążyłem zauważyć. Ale jak się nazywa? Kiedy został założony? Kto tu leży i dlaczego ty tu nie leżysz? Ile lat już tak pilnujesz tego miejsca..? - Resztę wywodu przerwało gniewne pipnięcie jaszczurki, która nie poradziła sobie z przeszkodą.

- Co mi się spodoba? - zaśmiał się gorzko elf. - Nie mogę opuścić tego miejsca. Nie mógłbym wykorzystać swej wiedzy, nie wspominając o tym, że nie bardzo jest jak ją zdobyć. Nie mogę przeczytać żadnej księgi, bo nie utrzymam żadnej w dłoni. Ha… mam wieczność, która jest wieczną udręką.
- No tak… każdy ma jakieś problemy, ale po co się tak denerwować? Można obserwować, próbować, uczyć się na błędach lub… nauczać kogoś żywego z pokolenia na pokolenie. Coś za coś. Taka obopólna wymiana - stwierdził białowłosy, zbliżając się do granicy ziemi umarłych. Jego podopieczna zaskrzeczała jak gniewna papuga, przyczepiając się do sufitu i nadymając swoje malutkie ciałko. - Nazywam się Nveryioth a to moja kompanka Jasrin, będzie moim chowańcem. Kiedyś.
- Wierz mi. Oglądanie tego jak trawa czy drzewa rośnie nudzi już w drugim stuleciu. A i pobratymcy z mej kasty już od dawna przestały odwiedzać grobowce tych rodów - wyjaśniła zjawa. - I my elfy nie nadajemy miejscom nazw. To cmentarz kilku znaczących rodów z kasty kowali magii.
- Dlaczego nie nazywacie? Nazwa nadaje wagi miejscu. - Smok odpiął klatke z samiczką po czym odstawił ją pod marmurową ścianką grobu, tak by mogła polować na mrówki i inne robaczki, kiedy on będzie rozmawiać. Następnie pochylił się nad kamieniem, oglądając go ciekawsko.
- W tych czasach nie ma już elfów, więc to nic dziwnego, że nikt tu nie zagląda.
- Nie ma?! - przeraził się się duch, wyraźnie tym zaskoczony. - Co prawda obawiałem się tego, ale miałem nadzieję, że po prostu opuścili moje miasto.
Wzruszył ramionami. - Więc nie mam kogo uczyć.
- Ano nie ma… wyginęły. Tak przynajmniej twierdzą księgi - odparł jaszczur. - A gobliny nie pasują do nauki? Fakt trochę głupawe ale mieszkają w okolicy…
- Uczyć gobliny? To jak ciskać perły przed wieprze. Dlaczego miałbym się poniżać do tresury takich małp? - odparł z odrazą nieumarły.
- Rany… nie wiedziałem, że szpiczastouche to takie ględy… - westchnął w zrezygnowaniu chłopak, po czym dodał trochę głośniej - Nie powiedziałeś mi jak się nazywasz i dlaczego tu jesteś. Klątwa? Przyrzeczenie? Niezałatwiona sprawa?

- Mówisz to, jakbyś ty był mędrcem jakimś, który wyszkolił kilku uczniów. Ale jak na smoka to jesteś bardzo młodziutki, więc nie wiesz jak męcząca jest rola nauczyciela - stwierdził w zamyśleniu elf i dodał - Jestem Sual’dasair z domu Aensailar z kasty Kowali Magii i zginąłem zdradziecko trafiony strzałą, gdy najechaliśmy dom Uenlasair z kasty Patrzących w Zaświaty, by ukarać ich za ich niecne praktyki i tajne przymierze z Czarną Zarazą.
- Nie taki znowu młody… choć na pewno młodszy od ciebie - odparł skwapliwie gad, szykując się do powtórzenia trudnego akcentu z wymarłego ijęzyka. - Su...sual’td… a zresztą. - Machnął ręką dając za wygraną.

- Nie jestem mędrcem… i wiele w życiu nie przeżyłem, nie w sensie fizycznym, ale bije resztę jeśli chodzi o stopień filozofowania to znaczy eee… jak masz dużo czasu to dużo myślisz, ja nie masz co robić to obserwujesz… jestem dobry i w jednym i w drugim, więc, mogę brzmieć jak ktoś mądry… to wszystko - wytłumaczył po czym szybko zmienił temat. - Skoro umarłeś w walce, dlaczego jesteś tutaj i pilnujesz grobowców?
- Nie wiem. Tu się ocknąłem po śmierci i tu zostałem. Może dlatego, że w jednym z grobowców leżą szczątki moje i mojej rodziny - stwierdził Sual’dasair zerkając za siebie, po czym spojrzał na smoka. - Filozof, co? Znasz rozprawy filozoficzne Alfaesaira? Albo traktaty Calisandrei?
- Nie przetrwały żadne pisma po was… przykro mi. - Nveremu było wyraźnie żal. Ubolewał nad utratą tylu wspaniałych ksiąg i wiedzy w nich zawartych.
- Ludzie się postarali by ślad o was zaginął.
- Ludzie? Ta banda leśnych barbarzyńców czczących bożki i chędożących kozy? Te zarośnięte na twarzach małpy, nadają się tylko na prostą służbę i niewolników. - Zaśmiał pogardliwie długowieczny, nie mając chyba dobrego zdania o ludzkości.
- Nie wiem… było to dawno temu i nie ostała się żadna kronika co by wytłumaczyła wasze losy… ale jest jeden taki co twierdzi, że wpadł na sposób wytępienia was… i patrząc, że na świecie nie ma już elfów to mu się to udało. W którym roku zginąłeś? Zaraz policzymy ile to już czasu upłynęło - zaoferował skwapliwie młodzik, lawirując między kamiennymi nagrobkami, by pooglądać zawijaskowe pismo.

- Dwudziesty pierwszy rok, czwartego okresu, piątego kręgu szóstej ery - stwierdził elf, używając swojego kalendarza, o którym smok nigdy nie słyszał.
- Eee… - Białasek podrapał się w zakłopotaniu za uchem. - Wspominałem już… że nie ostała się żadna informacja o was? To się też tyczy waszego kalendarza… - odparł przepraszająco, bo jak im dłużej dyskutował z nieumarłym kolegą, to coraz bardziej było mu żal swego rozmówcy. - Ale mogę podpytać, może uda mi się ustalić przybliżoną liczbę i wrócę do ciebie i ci powiem… chyba, że nie chcesz.
- Raczej poleć do tego typka i spal go ogniem za jego arogancję i kłamstwa - skwitował ironicznie duch. - On mógł się przechwalać, że zniszczył moją rasę, ale to absurdalna przechwałka. Jeden człowiek miałby zniszczyć całą potężną rasę, która potrafiła sięgać po wysoką magię? Niedorzeczność. On kłamie.
- On nie żyje… więc spalenie na nic się nie zda. Siedzi w więzieniu za to co zrobił. Klątwy i te sprawy… - ciągnął smętnie skrzydlaty. - Nawet jeśli to czcza przechwałka… to i tak nie wiadomo co się z wami stało, a stało się coś na pewno. Teraz w mieście, albo jego ruinach ooo tam. - Mężczyzna wskazał kierunek La Rasquelle. - Mieszkają tylko ludzie. W domach i zamkach. Po elfach ani śladu. Tu… i na pustyni również i tam skąd ja pochodze. Nie ma ksiąg, nie ma miast, nie ma nawet języka, to znaczy… nie ma się go nawet jak odcyfrować. - Umilkł zastanowiwszy się.

- To mówisz, że siedzisz i pilnujesz tu siebie i swojej rodziny przed goblinami? A co to ta wieża o tam?
- Tamta? Niskie kasty zbierały się tam, by składać swe prośby i dary u… - Zamilkł nagle i wyraźnie się zamyślił. - …uenari mego domu. Byli tam również strażnicy pilnujący okolicy. Domy wysokich kast musiały utrzymywać siły porządkowe i wojskowe. A mój dom należał do wysokich kast.
- Aha… kasty… - Albinos spoglądał na ruinę, starając wyobrazić sobie jej świetność.
- Czym się zajmowali Kowale Magii? Byliście czarodziejami? Czy wyrobnikami?
- Tak. Tworzyliśmy broń i pancerze nasycone magią i splotem magicznym wtopionym w nie, przez to zyskiwały stały efekt magiczny, lub pozwalały czasowo używać magii - wyjaśnił nieumarły.
- Ooo! Niesamowite! Chciałbym umieć czarować, ale zbyt długo siedziałem pod ziemią i straciłem dogodny moment na rozpoczęcie nauki… a samouk ze mnie żaden jak na razie. O co się pokłóciliście z tymi Patrzącymi w Zaświaty?
- Oczywiście, że nie umiesz czarować. Nie jesteś prawdziwym smokiem, tylko pomniejszym. Prawdziwe smoki jak Zielona Axaumandyryx potrafią - stwierdził sceptycznie Sual’dasair i zaczął wspominać - W sumie to… nie pamiętam już tego tak dobrze. Zdaje się, że za nekromantyczne praktyki i potajemne układy z Czarną Zarazą.
- Nie obrażaj mnie, jestem dla ciebie miły. Jeśli się uprę będę czarować… jeszcze zobaczysz! - burknął gniewnie Nvery, tupiąc głośno nogą, jakby sam siebie chciał przekonać. - Mam już nawet chowańca! - zagroził dumnie, przypominając sobie o swojej Ślicznotce, do której zaraz podreptał, by sprawdzić jak się ma.
Jasrin jak zwykle nim gardziła, ale wypukły brzuszek oznaczał, że polowanie się udało.

- Kim jest Zielona Axaumandryx?
- Najpotężniejszą z czterech smoków, zamieszkujących moje miasto. Najwspanialszą i najmądrzejszą z nich - odparł mag, nie przejmując się wogóle oburzeniem młodego skrzydlatego. - I mój Dom był z nią sprzymierzony.
- To w tym mieście były smoooki? Prawdziwe? Dlaczego? - spytał wyraźnie zaintrygowany, pozostawiając swoją gekonicę na razie na trawie.
- Dlatego, że potężne istoty ciągną do siebie. A my elfy byliśmy potężną rasą, której magii i wiedzy nikt nie mógł dorównać. - O dziwo, te przechwałki zjawa mówiła bez cienia dumy w głosie. Jakby stwierdzała oczywiste fakty.
- Potężni jak cholera… ani po tobie, ani po tym smoku nie ma już śladu… - sarknął nadal obruszony gad, krzyżując ręce na piersi. - A ta Czarna Zaraza to kto? Też smok?
- Xarassur… tak. Czarny Smok… lubiący bagna i otaczający się nekromantami - potwierdził z niechęcią i wytłumaczył sprawę. - Każdy z czterech smoków, z czterech wielkich smoków, służył jakiejś elfiej frakcji w mieście. Był jeszcze piąty… głupiutki i młody, który dawał się wodzić Xarassurowi za pysk i służył mu za smoczka na posyłki.

- Czarny, Zielony… jakie jeszcze były i do jakich frakcji należały? - drążył coraz bardziej zaciekawiony chłopak.
Fiołkowe oczy świeciły mu jak latarnie, a uśmiech podniecenia nie schodził z bladych warg.
- To zadziwiające, że nic o tym nie zostało! Nikt nigdy nic nie mówił o smokach… muszą mieć leża. Ciekawe czy coś w nich zostało… jakieś listy, albo woluminy, zwoje… notatki….
- Albo złoto i magiczne skarby. Większość smoków nie ceni pergaminu - stwierdził sceptycznie duch i zadumał się. - Może Miedzianogłowy… w końcu lubił zagadki i inne dziwne rzeczy. Jak gwiazdy na przykład.
- Czarny był od czarnej magii, Zielony od zwykłej magii, mówisz, że był też Miedziany od… nauki? A ten czwarty? I skąd piąty? - Nveryioth zaczynał się gubić, a jego elfi rozmówca wcale nie szedł mu na rękę, tylko gadał jakby do własnych myśli.

- Żaden nie był od magii. Mówimy o frakcjach politycznych i ewentualnie religijnych. - Wzruszył ramionami nieumarły. - Xarassur wspierał siły rozkładu i frakcję zamierzającą zwiększyć siły robocze za pomocą nieumarłych. Nasza Smoczyca popierała druidów i dążyła do odrzucenia norm cywilizacyjnych na rzecz czystej magii i natury. Nasz Dom nie wspierał więc jej bezwarunkowo, niemniej nasze interesy często się z nią łączyły. Złoty wspierał siły prawa i porządku oraz elfich bogów dobra i bogobojność jako taką. Miedziany… - Uśmiechnął się ironicznie. - ...Miedziany wspierał stale jedynie gnomy. Poza tym robił co chciał, wbrew prawu i logice. A Czerwony… został zmanipulowany przez Xarassura, by mu służyć pomocą.
- Nie chce nic mówić, ale ten Miedziany wiedział co robi… trochę od tej całej historii wieje nudą. Czym są gnomy? To coś jak krasnoludy i niziołki… i wy… elfy? Nigdy ich nie spotkałem… - Teraz to ogoniasty gadał jakby z własnymi myślami. Trawiąc wszystkie zasłyszane informacje. Ciesząc się i piekląc jednocześnie. Korciło go, by zwiedzać dalej. By słuchać. Szukać smoczych leż i wrócić się do miasta, by zagłębić w księgi historyczne.
Tyle pragnął… a mógł robić przecież tylko jedną rzecz naraz… w dodatku… czasu było tak mało!
TAK MALUTEŃKO!

- Gnomy są… istotami baśniowymi. Wyglądają jak karykaturki elfów, ale magia jest w nich
mocniejsza. Pochodzą z krainy, która jest… dziwna. Byłem tam tylko raz. Niby zwykły las, ale… - Dziwnie było zobaczyć ducha wyraźnie zaniepokojonego.
Zimnokrwisty nie wiedział, czy Sual’dasir się z niego nabijał, czy może faktycznie gnomy były takie jakie opisywał. Chciał usłyszeć więcej, bo ciekawość kotłowała się w nim jak prawdziwy tajfun.
- Ale co, ale co?! - dopytywał się w napięciu, wlepiając się w przeźroczystą sylwetkę, jakby chcąc go prześwidrować na wylot… co w sumie nie było takie trudne.
- Powiedzmy, że… widzisz… kamień. - Elf wskazał jeden leżący na ziemi kawałek skały. - Podnosisz kamień, oglądasz go. I wszystkie zmysły mówią ci, że to jest kamień. Ale w głębi serca wiesz, że to co trzymasz w dłoni nie jest kamieniem. Przybrało tylko taką formę, by omamić twe zmysły. -
Podrapał się po widmowej brodzie. - Taki jest właśnie świat gnomów. Masz ciągle wrażenie, że to co widzisz nie jest prawdą. Że coś więcej się kryje przed tobą. Coś groźnego… coś czekającego na chwilę twej nieuwagi.
- A… iluzja. - Nvery odetchnął nagle, kiwając głową jakby się z czymś zgadzał. - Moja partnerka troche jej potrafi… nie jest, aż tak realistyczna jak ten twój kamień, ale i tak potrafi zrobić niezły mętlik w głowie.
- Nie… iluzję bym rozpoznał. Iluzję można przejrzeć. Tego nie przejrzysz. Nie przełamiesz. To coś innego… coś czego nie da się wytłumaczyć. Coś co trzeba doświadczyć - rzekł w odpowiedzi umarlak, zarówno z irytacją jak i sarkazmem.
- Iluzja… po prostu nie potrafiłeś jej przejrzeć - ciągnął swoje gad, chyba nie dostrzegając zmiany nastroju u rozmówcy. - A zresztą… nie ważne. Gnomów też już nie ma… powszechnie.
- Gnomy są u siebie… lub uciekły dalej. - Wzruszył ramionami długouchy. - Jeśli je spotkasz to zrozumiesz… lub nie. Nie każdy potrafi wyczuć przepływu magii i nie każdy potrafi zrozumieć co jest iluzją, a co ją przekracza.

Przez chwile białowłosy wyglądał tak jakby chciał przedrzeźnić mężczyznę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, narzucając sobie neutralną minę, przez co wyglądał jakby dostał jakiegoś spazmu.
Długo milczał, wędrując wzrokiem po bluszczopodobnej narośli na jednej z płyt nagrobnych, aż nagle podskoczył i klasnął w dłonie.
- Oooo! OOOO!!! Właśnie to do mnie dotarło!!! Ty umiesz identyfikować magiczne przedmioty! Moja partnerka coś znalazła. Coś elfiego i potężnego, ale… nie wiemy co to. Mógłbyś się temu przyjrzeć?
- Jeśli to coś elfiego… winieneś to zostawić tutaj. Ów przedmiot należy do mojego ludu, a twoja partnerka chyba nie jest elfką. - Zadumał się duch.
- Nie jest, ale ten przedmiot ją wybrał. Nie zostawi go bo ty tak gadasz, jeszcze sam go wykorzystasz do niecnych celów - nasrożył się młodzik, ściągając usta w dzióbek.
- Jestem martwy i uwięziony tutaj. Jakie niby miałbym mieć cele? - zapytał retorycznie Sual’dasair.
- No właśnie, jesteś martwy, kto wie czy po śmierci nie przeszedłeś na złą stronę mocy i nie chcesz teraz zawładnąć światem, a ten cmentarz to dopiero twój początek mrocznego planu. Może i jestem głupi, ale umiem odbijać retoryczne piłeczki - zawyrokował zwycięsko Zielony z wesołym uśmiechem. Całe to spotkanie bardzo mu się podobało.

- W takim razie nie masz co dawać mi tego przedmiotu, bo ci go nie oddam. - Elf podsumował jego logikę bez większego entuzjazmu.
- Ja bym ci go tylko pokazał… to znaczy nie ja… ona, bo ja tego nie mam. No już nie bądź taki… i tak jesteś martwy.
- Zbadanie wymaga badań… nie robi się go na oko - sarknął mag i dodał ironicznie - Zresztą ci niewolnicy pewnie każdą magiczną błyskotkę uważają za artefakt.
- To co… może mały zakład? Jeśli okaże się potężnym artefaktem, będziesz mnie uczył. Co ty na to? - Albinos zapalił się po raz dziesiąty w tej rozmowie.
- Jeśli to się okaże artefaktem… to będzie musiał zostać na tym cmentarzu. - Podkreślił z naciskiem nieumarły. - Niemniej mogę wtedy łaskawie udzielić paru nauk. Nie w kwestii magii co prawda… ja używam magii mając do niej wrodzony talent. A ty go nie masz, bo gdybyś miał, to byś już go odkrył dawno temu.
- Pfff… drzemie we mnie wiele ukrytych talentów, więc nie myśl sobie, że masz nade mną przewagę w czymkolwiek, ale umowa stoi… porozmawiam z nią o wizycie tutaj. I tak mieliśmy wisiorek gdzieś ukryć, bo ktoś na niego poluje… Odwiedzał cię tu ktoś w tym stuleciu? - Tym razem to smok posłużył się ironią, choć wyraźnie nie zamierzoną.

- Aaaaa… zapomniałeś o czymś. A co jeśli się ten wisiorek okaże jedynie zwykłym magicznym przedmiocikiem… zabawką magiczną? Co wtedy… jaka jest druga strona zakładu. Co się stanie, gdy przegrasz? - przypomniał mu elf, ignorując jego “niegrzeczne” pytanie.
- Ależ ja wygram, jestem tego pewien… ale prosze, wymyśl coś sobie na swoją nagrodę. Czego byś chciał? Zemsty? Pomsty? Uwolnienia? Zajęcia twojego miejsca? - Skrzydlaty nie dopuszczał myśli, żeby mógł się mylić, toteż nie bał się tak szastać słowami.
- Zemsty? Na kim? Nie żyje już nikt na kim mógłbym się mścić. Zajęcie mego miejsca… brzmi intrygująco. Umiałbyś mnie zastąpić? Utknąć na tym cmentarzu, a… ja wszedłbym w twoją powłokę i opuścił to miejsce? - Zadumał się nieumarły, wyraźnie rozważając taką opcję. Po czym westchnął przyznając. - Gdyby to było naprawdę możliwe.
- Coś cię tu trzyma… nie wiesz jeszcze co, ale może pomógłbym ci się dowiedzieć? Może wtedy będziesz mógł odejść? - zaproponował Nvery, który nie znał się za bardzo na sprawach życia i śmierci, a już zwłaszcza śmierci, ale jednak nie śmierci.
Orientował się jednak, że duchy… zwłaszcza takie nawiedzające tylko jedno miejsce, w jakiś sposób można było wypuścić z powrotem w zaświaty. Nie wiedział jednak czy to wymyślił, czy gdzieś przeczytał, czy może dowiedział się tego od Chaai.

- Nie pozwolę wam grzebać na cmentarzu. I choć miło by było się uwolnić, by dołączyć i stać się el’dari to nie pozwolę z tego uczynić wymówki do plądrowania grobów mego domu. Przyznaję jednak, że jest tu nudno, więc będziesz mnie zabawiał opowiastkami - stwierdził wielkodusznie strażnik tego miejsca.
Smokowi było trochę żal, że nie będzie mógł spróbować jak smakują elfie zwłoki, ale jak mus to mus i cmentarza nie ruszy, a jego ochroniarza nie wykurzy przecież siłą… zwłaszcza, że był o wiele ciekawszy i fajniejszy od wszystkich istot jakie zdążył spotkać na tym nieszczęsnym bagnisku.
- No dobra… mogę ci opowiadać - zgodził się po chwili, po czym spojrzał w niebo… było jednak pochmurne i nie za bardzo orientował się jaka była pora.

- A tak swoją drogą… nie znasz jakiejś wieży do której można było porwać swoją kochankę? Jakieś ładne miejsce… pewnie w miare bezpieczne…
- Jest stara wieża bojowa… kiedyś wartownia domu Assaulduir. O tam… - Mag wskazał kierunek na prawo do tego, gdzie dotąd leciał smok. - Idealna by kogoś uwięzić.
- Aha… ale zabrałbyś tam swoją ukochaną? - dopytywał się nie za bardzo przekonany, ale gotowy do poddania się.
- Nie… dlaczego miałbym ją tam zabierać? Dlaczego w ogóle miałbym ją zabierać do jakiejś wieży? Tam w tej ludzkiej osadzie nie mają jakichś szałasów uciech czy… czegoś w tym rodzaju? Co to za chory pomysł łazić z ukochaną po śmierdzących bagnach - ocenił sytuację elf.
Chłopak wybuchł śmiechem, klepiąc się zamaszyście w udo. Nie wiedział co go bardziej rozśmieszyło, czy ignorancja Sual’dasaira względem ludzkości, czy trafność jego spostrzeżenia. Jednego był pewien, dawno się tak nie ubawił i w sumie brakowało mu śmiania się. Kiedyś z Chaayą, czy ktoś wierzy czy nie, często się śmiał… kiedyś.
- Nooo… bo wiesz… - zaczął, dysząc ciężko, gdy złapała go kolka w boku. - Bo oni już nie wiedzą gdzie chcą się parzyć… ciągle się parzą, ale nie mają dosyć i wymyślają jakieś dziwne miejsca… i teraz to całe porwanie… to w sumie chyba też na tym polega. Mówili coś o porywaniu księżniczki do wieży… i szukam wieży, albo czegoś gdzie mogliby być…
- No tak… te bezwłose małpy są chutliwe jak córy Elvasair - stwierdził krótko umarły i uśmiechnął się do siebie. - Parzenie ma jednak swój urok. A i ruja smoków ponoć intensywna jest.
- E tam… - Machnął ręką gad, nie porwany nowym tematem. - To gdzie mogli by jeszcze być?
- W kolejnej wieży… tam… Strażnica Północy. Kiedyś się tam przepatrywacze i łowcy zbierali… by zapolować na ludzi. I złapać ich żywcem na niewolników - wyjaśnił Sual’dasair, polecając kolejne urocze miejsce na randkę.
A po nim dwie kolejne wieże… jedną upiorniejszą od drugiej.
- No i jest jeszcze Alhrazan… wieża wysokiej magii. Ale tej z pewnością nie znaleźli, bo chronią ją potężne czary. I tylko godni mogą do niej dotrzeć. - Zakończył.
- Aaaa coś z nie wież? Nie macie tu jakiegoś pałacyku z ogrodem? No bo do zbrojowni jej nie zabrał… chyba… głupi jak but jest, więc w sumie dla pewności oblece wszystko - mruczał pod nosem zielonołuski, zbierając z ziemi tłuste larwy motyli.
- Pałacyku? Chyba żartujesz. Każda siedziba wysokiej kasty jest jak pałac. A dla takich prymitywnych istot, to nawet chatki niskich kast są pałacami. Gdzie nie rzucisz kamieniem to trafisz w pałac. - Zaśmiał się głośno upiór.
- Chyba w twoich czasach… teraz nic już nie zostało. Same ruiny. Dziurawe ściany, fundamenty… kilka budowli na krzyż. Bez dachu, okien… z wyrwami… to musi być w miarę solidna budowla. Taka pokroju świątyń, co by trudno ją było Naturze zdewastować… - wyjaśnił łopatologicznie nieumarłemu.
- Elfie konstrukcje są solidne… a świątyni i budynków użyteczności publicznej też jest sporo. Zresztą co tak się tym przejmujesz. Pochędożą i wrócą do ciebie. Jak dobrze wytresowane pieski - stwierdził ironicznie elf, splatając ramiona razem. - Nie wiem która budowla przetrwała, a która nie. Nie wyściubiam nosa poza cmentarz.

- No dobra, dooobra… - zamarudził smok, który z chęcią by jeszcze wyciągnął parę lokacji dla samej swojej satysfakcji ich zwiedzania. - Czyli trzy wieże w tym jednej nie zobaczę… - Pokalkulował trochę w milczeniu, po czym spróbował jeszcze raz… tylko tym razem inaczej. - A nie wiesz może gdzie było leże tej waszej Zielonej?
- Wiem… ale nie powiem - mruknął posępnie, przyglądając się podejrzliwie Nveryiothowi. - Już ja dobrze znam was… smoczy rodzaju.
- Sknera… - uciął zgryźliwie tamten. - Sam nie pójdziesz i drugiemu nie dasz… a ja się przy nich cholernie nudzę! Tak bym przynajmniej coś pozwiedzał…
- I coś pokradł. Znam ja was smoki. Ale ja dochowuję lojalności dawnym więzom i przysięgom - stwierdził dumnie Sual’dasair.
- Wypraszam sobie te insynuacje! Swoich nie plądruje… chyba, że ich nie lubię. - Chłopak burczał jak niezadowolone dziecko. - To gdzie jest leże tego Czarnego? Jego nie lubisz… na pewno nic mu nie przysięgałeś! HA! mam cię.
- Wiem tylko tyle, że jest gdzieś tam. Jeśli je znajdziesz i złupisz… pewnie się uśmiechnę. - Wskazał palcem kierunek. - Było ukryte gdzieś w środku moczarów.
Taaa… tylko, że teraz tu wszędzie były jedne, wielkie moczary.
- A jakiś znak szczególnyyy? Coooś? Cokolwiek? - spytał błagalnie białasek, czując, że przegrał tą walkę sromotnie.
- Niestety nie… smoki kryły tajemnicę swych leż przed elfami z wrogich i neutralnych domów - wyjaśnił krótko elf. - Może Ferragus by wiedział, wszak bywał tam i za moich czasów był bardzo młodym smokiem.
- A ten to który bo się już zgubiłem. Złoty czy miedziany? - Nvery kopnął gałązkę przed sobą, wyraźnie zbierając się do odejścia.
- Czerwony. Czerwony smok. Bardzo nadęty. Jak ropucha - przypominał sobie duch.
“I tak pewnie nie żyje… jak oni wszyscy.” Pomyślał niezadowolony zmiennokrwisty.

- No dobra… zbieram się zanim mnie nowy dzień zastanie. Musze oblecieć okolice… ale wrócę tu do ciebie z moją partnerką i amuletem, by wygrać zakład. - Mówiąc to ruszył w kierunku w którym zostawił swoją gekonicę. - Więc do zobaczenia niedługo.
- Raczej przegrać - stwierdził z uśmiechem długowieczny.
Gad nie odwracając się pomachał widmowi na dowidzenia i przytraczając klatkę do pasa, wlazł między drzewiaste paprocie, które zdewastował przy lądowaniu. Odmienił się w swoją pierwotną formę i wystartował z wysiłkiem, ale i gracją.
Nie takie przeszkody musiał pokonywać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 13-12-2017 o 13:39.
sunellica jest offline