Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2017, 21:09   #111
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Smok ruszył w kierunku wybranym przez Jarvisa. Trop wydawał się jednak dość zimny. Zbyt dużo czasu zmarnował na rozmowie z Dartunem.
Pod swoimi skrzydłami widział ruiny, przez które przebijały się drzewa i inne rodzaje roślinności, na przykład gigantyczne owocniki grzybów.
Póki co… nie zauważył niczego, co mogłoby być uznane za wieżę, ani nie wszedł w obszar telepatycznej więzi z bardką. Co mogło budzić frustrację.

Nveryioth nie wzbijał się zbyt wysoko. Nisko unoszący się pułap chmur zmuszał go do lawirowania między koronami drzew. Gdzieś tam na ziemi, widział i wyczuwał wszelkie przejawy życia. Także demonicznego… gdzieś tu kryły się czarty. Lecz to nie było tak interesujące, jak to co zobaczył potem.
Wieża!
Nadal nie czuł swojej partnerki, ale znalazł opuszczoną ruinę, więc odruchowo podfrunął do niej i zorientował się, że jest ona zamieszkana, przez jakieś bagienne stworki, chyba gobliny. Liczne kurduple o skórze w różnych odcieniach zieleni. Mnożące się jak szczury i mutujące w dziesiątki odmian.

[media]https://orig00.deviantart.net/3fcb/f/2017/004/f/c/fc0d671e36599568b342bc235b1fd8f4-dau7ilg.jpg[/media]

Te tutaj były w całkiem pokaźnej grupie, ale bardzo prymitywne i o skórze barwy zgniłej zieleni. Na widok młodego drakona, w ich szykach zarzało...
Ogoniasty zawisł więc w powietrzu, jak tłusta ważka, i przyglądał się z zaciekawieniem stworkom. Do owada miał jednak daleko. Jego długie i smukłe cielsko spływało ku ziemi i wyglądało na to, że jedynie łopoczące skrzydła ciągnęły tę wstęgę łusek i mięśni ku niebu. W dodatku pozycja, którą przybrał, była wielce niewygodna i męcząca, gdyż nad drzewami nie było żadnego komina z ciepłym powietrzem, które odciążyłoby go w pracy.

Gad przez chwilę obserwował z zainteresowaniem żyjątka, wznawiając leniwy lot dookoła budynku, by móc przyjrzeć się fasadzie, zanim poleci znów przed siebie.
Gobliny zaczęły się kręcić wokół wieży zagrożonej “atakiem smoka”. Wrzeszczały i krzyczały, ciskając w niego włóczniami i kamieniami (chowając się po każdym rzucie), próbując odstraszyć wielką bestię od napaści na ich dom. Ich ataki były… niegroźne, gdyż znajdował się poza zasięgiem ich ostrzy i obelg, których nie rozumiał.
Niemniej uniósł się nieco wyżej, spuszczając jeno głowę na długiej szyi, by móc w spokoju obejrzeć zmurszałe kamienie. Rozumiał nerwowość istotek, ale też nie zamierzał rezygnować z zaspokojenia swojej ciekawości. Lubił wszystko co stare i posiadające długą historię, a jeszcze bardziej lubił takową poznawać, toteż błyskał złotymi ślepiami, starając się wypatrzeć szczegóły, które z połączeniem ksiąg, pozwolą mu zapełnić brakujące karty jego wiedzy.

Zauważył na wieży jakieś znaki, ornamenty układające się w elfie litery, otaczające wejście do środka. Niestety nie mógł ich odczytać. Chaaya też by nie mogła. Może jedynie stary smok, tkwiący w jej głowie, byłby w stanie. Szkoda…
Jednak kątem oka Nveryioth zauważył coś ciekawszego niż wieża. Kilka metrów dalej od budowli widać było białe, choć zarośnięte, marmury grobowców.
Elfi cmentarz!
Nietknięty w dodatku. Co było podejrzane. Gobliny powinny go ograbić. Chyba, że miały powód, by omijać to miejsce szerokim łukiem.
Zielony wiedział, że tam gdzie były grobowce tam i często nieumarli, a jak nie, to przynajmniej zasuszone szczątki, które można było pooglądać i popróbować.
Tej przyjemności również nie potrafił sobie odmówić, pomimo zadania odnalezienia swojej partnerki, w celu zrugania jej jak burej kwoki, i łopocząc skrzydłami jak żaglami, przeleciał nad smętarz, zwinnym językiem wyłapując każdy zapach z okolicy. A te były obiecujące… czuł zapach bardzo znajomy.
Mumie!
Nie te chodzące i narzekające. Zwyczajne mumie, ludzkie, powstałe w wyniku specyficznych warunków. Zasuszone ciała, wprost stworzone do podziwiania ich przez konesera. Wystarczyło tylko otworzyć skorupki ich grobowców. Przelot samca wzbudził jednak uwagę kogoś, kto również przebywał wśród prastarych nagrobków.


[media]https://i.imgur.com/nipoTVa.jpg[/media]

Przeźroczysty upiór, albo duch, obserwował niechcianego gościa, by w końcu krzyknąć grobowym głosem w drakonicznym języku.
- Odleć stąd pomniejszy smoku. Nie ma tu nic dla ciebie. Nie pozwolę ci złupić grobów i zakłócić spokoju tych, którzy tu spoczęli!
Ogoniasty nastroszył łuski na głowie, tworząc kolczasty kołnierz, który nawet w słońcu nie błyskałby szmaragdem.
Jego skóra była szorstka i chropowata, jak pumeks lub stary piaskowiec. Wyglądał teraz jak żmija o płaskim kwadratowym pysku, która choć groźna z wyglądu była zbyt leniwa do ataku… zresztą, sam gad daleki był od czegokolwiek co mogło być uznane za przejaw agresywności.
- Jesteś nieumarłym! - wysyczał radośnie i z podziwem, rozglądając się za miejscem do dogodnego wylądowania. - Umarłeś! Musisz mieć więc dużo czasu… porozmawiajmy trochę to o wiele ciekawsze od… jak to nazwałeś? Łupienia?

- Jestem duchem… to prawda - potwierdziła elfia zjawa, niespecjalnie przejmując się Nverym, bo też smoki nie były aż takim zagrożeniem dla nieumarłych, jak… choćby kapłani. - Mam dużo czasu, ale też i cały cmentarz do pilnowania.
Szczęśliwy z odkrycia drakon nie za bardzo skupił się na padającej odpowiedzi, właściwie to nawet ledwo co ją słyszał. Świst powietrza pod skrzydłami skutecznie zagłuszał co drugie słowo, a i pękające pod jego cielskiem drzewa nie ułatwiały konwersacji. Wylądować jednak gdzieś trzeba było i pobliskie paprocie olbrzymie, były według zimnokrwistego idealnym podłożem.
- To ci pomogę, zmienię się w coś mniejszego, bo tu ciasno trochę… nie myślałeś przypadkiem, by zająć się ogrodnictwem? Stróżowanie stróżowaniem ale niezły tu kicidołek.
- Jestem duchem… wszystko co dotykam niszczeje. Materia przeze mnie przenika - przypomniał. - Nie mogę niczego pochwycić, nie mogę niczego dotknąć. A i uważam za ubliżające, zajmowanie się zajęciami kast niskich.
Gad bujał się na gałęziach, zanim przemienił się w wygodną formę człowieka, który znikł pod kupą listowia.
Wylazł dopiero po chwili i to na czworaka, by nie dostać sprężystymi gałęziami po twarzy.
- Jesteś martwy… nic gorszego cie nie spotka, więc w sumie możesz robić co ci się podoba… ja bym korzystał i uczył się wszystkiego jak leci - odpowiedział rezolutnie, zbierając się na równe nogi.
Jasrin w klatce przypatrywała się ciekawsko otoczeniu, przeciskając pyszczek między pręcikami, jakby chciała się wydostać na zewnątrz.
- Co to za miejsce? Tylko nie mów, że cmentarz… bo to akurat zdążyłem zauważyć. Ale jak się nazywa? Kiedy został założony? Kto tu leży i dlaczego ty tu nie leżysz? Ile lat już tak pilnujesz tego miejsca..? - Resztę wywodu przerwało gniewne pipnięcie jaszczurki, która nie poradziła sobie z przeszkodą.

- Co mi się spodoba? - zaśmiał się gorzko elf. - Nie mogę opuścić tego miejsca. Nie mógłbym wykorzystać swej wiedzy, nie wspominając o tym, że nie bardzo jest jak ją zdobyć. Nie mogę przeczytać żadnej księgi, bo nie utrzymam żadnej w dłoni. Ha… mam wieczność, która jest wieczną udręką.
- No tak… każdy ma jakieś problemy, ale po co się tak denerwować? Można obserwować, próbować, uczyć się na błędach lub… nauczać kogoś żywego z pokolenia na pokolenie. Coś za coś. Taka obopólna wymiana - stwierdził białowłosy, zbliżając się do granicy ziemi umarłych. Jego podopieczna zaskrzeczała jak gniewna papuga, przyczepiając się do sufitu i nadymając swoje malutkie ciałko. - Nazywam się Nveryioth a to moja kompanka Jasrin, będzie moim chowańcem. Kiedyś.
- Wierz mi. Oglądanie tego jak trawa czy drzewa rośnie nudzi już w drugim stuleciu. A i pobratymcy z mej kasty już od dawna przestały odwiedzać grobowce tych rodów - wyjaśniła zjawa. - I my elfy nie nadajemy miejscom nazw. To cmentarz kilku znaczących rodów z kasty kowali magii.
- Dlaczego nie nazywacie? Nazwa nadaje wagi miejscu. - Smok odpiął klatke z samiczką po czym odstawił ją pod marmurową ścianką grobu, tak by mogła polować na mrówki i inne robaczki, kiedy on będzie rozmawiać. Następnie pochylił się nad kamieniem, oglądając go ciekawsko.
- W tych czasach nie ma już elfów, więc to nic dziwnego, że nikt tu nie zagląda.
- Nie ma?! - przeraził się się duch, wyraźnie tym zaskoczony. - Co prawda obawiałem się tego, ale miałem nadzieję, że po prostu opuścili moje miasto.
Wzruszył ramionami. - Więc nie mam kogo uczyć.
- Ano nie ma… wyginęły. Tak przynajmniej twierdzą księgi - odparł jaszczur. - A gobliny nie pasują do nauki? Fakt trochę głupawe ale mieszkają w okolicy…
- Uczyć gobliny? To jak ciskać perły przed wieprze. Dlaczego miałbym się poniżać do tresury takich małp? - odparł z odrazą nieumarły.
- Rany… nie wiedziałem, że szpiczastouche to takie ględy… - westchnął w zrezygnowaniu chłopak, po czym dodał trochę głośniej - Nie powiedziałeś mi jak się nazywasz i dlaczego tu jesteś. Klątwa? Przyrzeczenie? Niezałatwiona sprawa?

- Mówisz to, jakbyś ty był mędrcem jakimś, który wyszkolił kilku uczniów. Ale jak na smoka to jesteś bardzo młodziutki, więc nie wiesz jak męcząca jest rola nauczyciela - stwierdził w zamyśleniu elf i dodał - Jestem Sual’dasair z domu Aensailar z kasty Kowali Magii i zginąłem zdradziecko trafiony strzałą, gdy najechaliśmy dom Uenlasair z kasty Patrzących w Zaświaty, by ukarać ich za ich niecne praktyki i tajne przymierze z Czarną Zarazą.
- Nie taki znowu młody… choć na pewno młodszy od ciebie - odparł skwapliwie gad, szykując się do powtórzenia trudnego akcentu z wymarłego ijęzyka. - Su...sual’td… a zresztą. - Machnął ręką dając za wygraną.

- Nie jestem mędrcem… i wiele w życiu nie przeżyłem, nie w sensie fizycznym, ale bije resztę jeśli chodzi o stopień filozofowania to znaczy eee… jak masz dużo czasu to dużo myślisz, ja nie masz co robić to obserwujesz… jestem dobry i w jednym i w drugim, więc, mogę brzmieć jak ktoś mądry… to wszystko - wytłumaczył po czym szybko zmienił temat. - Skoro umarłeś w walce, dlaczego jesteś tutaj i pilnujesz grobowców?
- Nie wiem. Tu się ocknąłem po śmierci i tu zostałem. Może dlatego, że w jednym z grobowców leżą szczątki moje i mojej rodziny - stwierdził Sual’dasair zerkając za siebie, po czym spojrzał na smoka. - Filozof, co? Znasz rozprawy filozoficzne Alfaesaira? Albo traktaty Calisandrei?
- Nie przetrwały żadne pisma po was… przykro mi. - Nveremu było wyraźnie żal. Ubolewał nad utratą tylu wspaniałych ksiąg i wiedzy w nich zawartych.
- Ludzie się postarali by ślad o was zaginął.
- Ludzie? Ta banda leśnych barbarzyńców czczących bożki i chędożących kozy? Te zarośnięte na twarzach małpy, nadają się tylko na prostą służbę i niewolników. - Zaśmiał pogardliwie długowieczny, nie mając chyba dobrego zdania o ludzkości.
- Nie wiem… było to dawno temu i nie ostała się żadna kronika co by wytłumaczyła wasze losy… ale jest jeden taki co twierdzi, że wpadł na sposób wytępienia was… i patrząc, że na świecie nie ma już elfów to mu się to udało. W którym roku zginąłeś? Zaraz policzymy ile to już czasu upłynęło - zaoferował skwapliwie młodzik, lawirując między kamiennymi nagrobkami, by pooglądać zawijaskowe pismo.

- Dwudziesty pierwszy rok, czwartego okresu, piątego kręgu szóstej ery - stwierdził elf, używając swojego kalendarza, o którym smok nigdy nie słyszał.
- Eee… - Białasek podrapał się w zakłopotaniu za uchem. - Wspominałem już… że nie ostała się żadna informacja o was? To się też tyczy waszego kalendarza… - odparł przepraszająco, bo jak im dłużej dyskutował z nieumarłym kolegą, to coraz bardziej było mu żal swego rozmówcy. - Ale mogę podpytać, może uda mi się ustalić przybliżoną liczbę i wrócę do ciebie i ci powiem… chyba, że nie chcesz.
- Raczej poleć do tego typka i spal go ogniem za jego arogancję i kłamstwa - skwitował ironicznie duch. - On mógł się przechwalać, że zniszczył moją rasę, ale to absurdalna przechwałka. Jeden człowiek miałby zniszczyć całą potężną rasę, która potrafiła sięgać po wysoką magię? Niedorzeczność. On kłamie.
- On nie żyje… więc spalenie na nic się nie zda. Siedzi w więzieniu za to co zrobił. Klątwy i te sprawy… - ciągnął smętnie skrzydlaty. - Nawet jeśli to czcza przechwałka… to i tak nie wiadomo co się z wami stało, a stało się coś na pewno. Teraz w mieście, albo jego ruinach ooo tam. - Mężczyzna wskazał kierunek La Rasquelle. - Mieszkają tylko ludzie. W domach i zamkach. Po elfach ani śladu. Tu… i na pustyni również i tam skąd ja pochodze. Nie ma ksiąg, nie ma miast, nie ma nawet języka, to znaczy… nie ma się go nawet jak odcyfrować. - Umilkł zastanowiwszy się.

- To mówisz, że siedzisz i pilnujesz tu siebie i swojej rodziny przed goblinami? A co to ta wieża o tam?
- Tamta? Niskie kasty zbierały się tam, by składać swe prośby i dary u… - Zamilkł nagle i wyraźnie się zamyślił. - …uenari mego domu. Byli tam również strażnicy pilnujący okolicy. Domy wysokich kast musiały utrzymywać siły porządkowe i wojskowe. A mój dom należał do wysokich kast.
- Aha… kasty… - Albinos spoglądał na ruinę, starając wyobrazić sobie jej świetność.
- Czym się zajmowali Kowale Magii? Byliście czarodziejami? Czy wyrobnikami?
- Tak. Tworzyliśmy broń i pancerze nasycone magią i splotem magicznym wtopionym w nie, przez to zyskiwały stały efekt magiczny, lub pozwalały czasowo używać magii - wyjaśnił nieumarły.
- Ooo! Niesamowite! Chciałbym umieć czarować, ale zbyt długo siedziałem pod ziemią i straciłem dogodny moment na rozpoczęcie nauki… a samouk ze mnie żaden jak na razie. O co się pokłóciliście z tymi Patrzącymi w Zaświaty?
- Oczywiście, że nie umiesz czarować. Nie jesteś prawdziwym smokiem, tylko pomniejszym. Prawdziwe smoki jak Zielona Axaumandyryx potrafią - stwierdził sceptycznie Sual’dasair i zaczął wspominać - W sumie to… nie pamiętam już tego tak dobrze. Zdaje się, że za nekromantyczne praktyki i potajemne układy z Czarną Zarazą.
- Nie obrażaj mnie, jestem dla ciebie miły. Jeśli się uprę będę czarować… jeszcze zobaczysz! - burknął gniewnie Nvery, tupiąc głośno nogą, jakby sam siebie chciał przekonać. - Mam już nawet chowańca! - zagroził dumnie, przypominając sobie o swojej Ślicznotce, do której zaraz podreptał, by sprawdzić jak się ma.
Jasrin jak zwykle nim gardziła, ale wypukły brzuszek oznaczał, że polowanie się udało.

- Kim jest Zielona Axaumandryx?
- Najpotężniejszą z czterech smoków, zamieszkujących moje miasto. Najwspanialszą i najmądrzejszą z nich - odparł mag, nie przejmując się wogóle oburzeniem młodego skrzydlatego. - I mój Dom był z nią sprzymierzony.
- To w tym mieście były smoooki? Prawdziwe? Dlaczego? - spytał wyraźnie zaintrygowany, pozostawiając swoją gekonicę na razie na trawie.
- Dlatego, że potężne istoty ciągną do siebie. A my elfy byliśmy potężną rasą, której magii i wiedzy nikt nie mógł dorównać. - O dziwo, te przechwałki zjawa mówiła bez cienia dumy w głosie. Jakby stwierdzała oczywiste fakty.
- Potężni jak cholera… ani po tobie, ani po tym smoku nie ma już śladu… - sarknął nadal obruszony gad, krzyżując ręce na piersi. - A ta Czarna Zaraza to kto? Też smok?
- Xarassur… tak. Czarny Smok… lubiący bagna i otaczający się nekromantami - potwierdził z niechęcią i wytłumaczył sprawę. - Każdy z czterech smoków, z czterech wielkich smoków, służył jakiejś elfiej frakcji w mieście. Był jeszcze piąty… głupiutki i młody, który dawał się wodzić Xarassurowi za pysk i służył mu za smoczka na posyłki.

- Czarny, Zielony… jakie jeszcze były i do jakich frakcji należały? - drążył coraz bardziej zaciekawiony chłopak.
Fiołkowe oczy świeciły mu jak latarnie, a uśmiech podniecenia nie schodził z bladych warg.
- To zadziwiające, że nic o tym nie zostało! Nikt nigdy nic nie mówił o smokach… muszą mieć leża. Ciekawe czy coś w nich zostało… jakieś listy, albo woluminy, zwoje… notatki….
- Albo złoto i magiczne skarby. Większość smoków nie ceni pergaminu - stwierdził sceptycznie duch i zadumał się. - Może Miedzianogłowy… w końcu lubił zagadki i inne dziwne rzeczy. Jak gwiazdy na przykład.
- Czarny był od czarnej magii, Zielony od zwykłej magii, mówisz, że był też Miedziany od… nauki? A ten czwarty? I skąd piąty? - Nveryioth zaczynał się gubić, a jego elfi rozmówca wcale nie szedł mu na rękę, tylko gadał jakby do własnych myśli.

- Żaden nie był od magii. Mówimy o frakcjach politycznych i ewentualnie religijnych. - Wzruszył ramionami nieumarły. - Xarassur wspierał siły rozkładu i frakcję zamierzającą zwiększyć siły robocze za pomocą nieumarłych. Nasza Smoczyca popierała druidów i dążyła do odrzucenia norm cywilizacyjnych na rzecz czystej magii i natury. Nasz Dom nie wspierał więc jej bezwarunkowo, niemniej nasze interesy często się z nią łączyły. Złoty wspierał siły prawa i porządku oraz elfich bogów dobra i bogobojność jako taką. Miedziany… - Uśmiechnął się ironicznie. - ...Miedziany wspierał stale jedynie gnomy. Poza tym robił co chciał, wbrew prawu i logice. A Czerwony… został zmanipulowany przez Xarassura, by mu służyć pomocą.
- Nie chce nic mówić, ale ten Miedziany wiedział co robi… trochę od tej całej historii wieje nudą. Czym są gnomy? To coś jak krasnoludy i niziołki… i wy… elfy? Nigdy ich nie spotkałem… - Teraz to ogoniasty gadał jakby z własnymi myślami. Trawiąc wszystkie zasłyszane informacje. Ciesząc się i piekląc jednocześnie. Korciło go, by zwiedzać dalej. By słuchać. Szukać smoczych leż i wrócić się do miasta, by zagłębić w księgi historyczne.
Tyle pragnął… a mógł robić przecież tylko jedną rzecz naraz… w dodatku… czasu było tak mało!
TAK MALUTEŃKO!

- Gnomy są… istotami baśniowymi. Wyglądają jak karykaturki elfów, ale magia jest w nich
mocniejsza. Pochodzą z krainy, która jest… dziwna. Byłem tam tylko raz. Niby zwykły las, ale… - Dziwnie było zobaczyć ducha wyraźnie zaniepokojonego.
Zimnokrwisty nie wiedział, czy Sual’dasir się z niego nabijał, czy może faktycznie gnomy były takie jakie opisywał. Chciał usłyszeć więcej, bo ciekawość kotłowała się w nim jak prawdziwy tajfun.
- Ale co, ale co?! - dopytywał się w napięciu, wlepiając się w przeźroczystą sylwetkę, jakby chcąc go prześwidrować na wylot… co w sumie nie było takie trudne.
- Powiedzmy, że… widzisz… kamień. - Elf wskazał jeden leżący na ziemi kawałek skały. - Podnosisz kamień, oglądasz go. I wszystkie zmysły mówią ci, że to jest kamień. Ale w głębi serca wiesz, że to co trzymasz w dłoni nie jest kamieniem. Przybrało tylko taką formę, by omamić twe zmysły. -
Podrapał się po widmowej brodzie. - Taki jest właśnie świat gnomów. Masz ciągle wrażenie, że to co widzisz nie jest prawdą. Że coś więcej się kryje przed tobą. Coś groźnego… coś czekającego na chwilę twej nieuwagi.
- A… iluzja. - Nvery odetchnął nagle, kiwając głową jakby się z czymś zgadzał. - Moja partnerka troche jej potrafi… nie jest, aż tak realistyczna jak ten twój kamień, ale i tak potrafi zrobić niezły mętlik w głowie.
- Nie… iluzję bym rozpoznał. Iluzję można przejrzeć. Tego nie przejrzysz. Nie przełamiesz. To coś innego… coś czego nie da się wytłumaczyć. Coś co trzeba doświadczyć - rzekł w odpowiedzi umarlak, zarówno z irytacją jak i sarkazmem.
- Iluzja… po prostu nie potrafiłeś jej przejrzeć - ciągnął swoje gad, chyba nie dostrzegając zmiany nastroju u rozmówcy. - A zresztą… nie ważne. Gnomów też już nie ma… powszechnie.
- Gnomy są u siebie… lub uciekły dalej. - Wzruszył ramionami długouchy. - Jeśli je spotkasz to zrozumiesz… lub nie. Nie każdy potrafi wyczuć przepływu magii i nie każdy potrafi zrozumieć co jest iluzją, a co ją przekracza.

Przez chwile białowłosy wyglądał tak jakby chciał przedrzeźnić mężczyznę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, narzucając sobie neutralną minę, przez co wyglądał jakby dostał jakiegoś spazmu.
Długo milczał, wędrując wzrokiem po bluszczopodobnej narośli na jednej z płyt nagrobnych, aż nagle podskoczył i klasnął w dłonie.
- Oooo! OOOO!!! Właśnie to do mnie dotarło!!! Ty umiesz identyfikować magiczne przedmioty! Moja partnerka coś znalazła. Coś elfiego i potężnego, ale… nie wiemy co to. Mógłbyś się temu przyjrzeć?
- Jeśli to coś elfiego… winieneś to zostawić tutaj. Ów przedmiot należy do mojego ludu, a twoja partnerka chyba nie jest elfką. - Zadumał się duch.
- Nie jest, ale ten przedmiot ją wybrał. Nie zostawi go bo ty tak gadasz, jeszcze sam go wykorzystasz do niecnych celów - nasrożył się młodzik, ściągając usta w dzióbek.
- Jestem martwy i uwięziony tutaj. Jakie niby miałbym mieć cele? - zapytał retorycznie Sual’dasair.
- No właśnie, jesteś martwy, kto wie czy po śmierci nie przeszedłeś na złą stronę mocy i nie chcesz teraz zawładnąć światem, a ten cmentarz to dopiero twój początek mrocznego planu. Może i jestem głupi, ale umiem odbijać retoryczne piłeczki - zawyrokował zwycięsko Zielony z wesołym uśmiechem. Całe to spotkanie bardzo mu się podobało.

- W takim razie nie masz co dawać mi tego przedmiotu, bo ci go nie oddam. - Elf podsumował jego logikę bez większego entuzjazmu.
- Ja bym ci go tylko pokazał… to znaczy nie ja… ona, bo ja tego nie mam. No już nie bądź taki… i tak jesteś martwy.
- Zbadanie wymaga badań… nie robi się go na oko - sarknął mag i dodał ironicznie - Zresztą ci niewolnicy pewnie każdą magiczną błyskotkę uważają za artefakt.
- To co… może mały zakład? Jeśli okaże się potężnym artefaktem, będziesz mnie uczył. Co ty na to? - Albinos zapalił się po raz dziesiąty w tej rozmowie.
- Jeśli to się okaże artefaktem… to będzie musiał zostać na tym cmentarzu. - Podkreślił z naciskiem nieumarły. - Niemniej mogę wtedy łaskawie udzielić paru nauk. Nie w kwestii magii co prawda… ja używam magii mając do niej wrodzony talent. A ty go nie masz, bo gdybyś miał, to byś już go odkrył dawno temu.
- Pfff… drzemie we mnie wiele ukrytych talentów, więc nie myśl sobie, że masz nade mną przewagę w czymkolwiek, ale umowa stoi… porozmawiam z nią o wizycie tutaj. I tak mieliśmy wisiorek gdzieś ukryć, bo ktoś na niego poluje… Odwiedzał cię tu ktoś w tym stuleciu? - Tym razem to smok posłużył się ironią, choć wyraźnie nie zamierzoną.

- Aaaaa… zapomniałeś o czymś. A co jeśli się ten wisiorek okaże jedynie zwykłym magicznym przedmiocikiem… zabawką magiczną? Co wtedy… jaka jest druga strona zakładu. Co się stanie, gdy przegrasz? - przypomniał mu elf, ignorując jego “niegrzeczne” pytanie.
- Ależ ja wygram, jestem tego pewien… ale prosze, wymyśl coś sobie na swoją nagrodę. Czego byś chciał? Zemsty? Pomsty? Uwolnienia? Zajęcia twojego miejsca? - Skrzydlaty nie dopuszczał myśli, żeby mógł się mylić, toteż nie bał się tak szastać słowami.
- Zemsty? Na kim? Nie żyje już nikt na kim mógłbym się mścić. Zajęcie mego miejsca… brzmi intrygująco. Umiałbyś mnie zastąpić? Utknąć na tym cmentarzu, a… ja wszedłbym w twoją powłokę i opuścił to miejsce? - Zadumał się nieumarły, wyraźnie rozważając taką opcję. Po czym westchnął przyznając. - Gdyby to było naprawdę możliwe.
- Coś cię tu trzyma… nie wiesz jeszcze co, ale może pomógłbym ci się dowiedzieć? Może wtedy będziesz mógł odejść? - zaproponował Nvery, który nie znał się za bardzo na sprawach życia i śmierci, a już zwłaszcza śmierci, ale jednak nie śmierci.
Orientował się jednak, że duchy… zwłaszcza takie nawiedzające tylko jedno miejsce, w jakiś sposób można było wypuścić z powrotem w zaświaty. Nie wiedział jednak czy to wymyślił, czy gdzieś przeczytał, czy może dowiedział się tego od Chaai.

- Nie pozwolę wam grzebać na cmentarzu. I choć miło by było się uwolnić, by dołączyć i stać się el’dari to nie pozwolę z tego uczynić wymówki do plądrowania grobów mego domu. Przyznaję jednak, że jest tu nudno, więc będziesz mnie zabawiał opowiastkami - stwierdził wielkodusznie strażnik tego miejsca.
Smokowi było trochę żal, że nie będzie mógł spróbować jak smakują elfie zwłoki, ale jak mus to mus i cmentarza nie ruszy, a jego ochroniarza nie wykurzy przecież siłą… zwłaszcza, że był o wiele ciekawszy i fajniejszy od wszystkich istot jakie zdążył spotkać na tym nieszczęsnym bagnisku.
- No dobra… mogę ci opowiadać - zgodził się po chwili, po czym spojrzał w niebo… było jednak pochmurne i nie za bardzo orientował się jaka była pora.

- A tak swoją drogą… nie znasz jakiejś wieży do której można było porwać swoją kochankę? Jakieś ładne miejsce… pewnie w miare bezpieczne…
- Jest stara wieża bojowa… kiedyś wartownia domu Assaulduir. O tam… - Mag wskazał kierunek na prawo do tego, gdzie dotąd leciał smok. - Idealna by kogoś uwięzić.
- Aha… ale zabrałbyś tam swoją ukochaną? - dopytywał się nie za bardzo przekonany, ale gotowy do poddania się.
- Nie… dlaczego miałbym ją tam zabierać? Dlaczego w ogóle miałbym ją zabierać do jakiejś wieży? Tam w tej ludzkiej osadzie nie mają jakichś szałasów uciech czy… czegoś w tym rodzaju? Co to za chory pomysł łazić z ukochaną po śmierdzących bagnach - ocenił sytuację elf.
Chłopak wybuchł śmiechem, klepiąc się zamaszyście w udo. Nie wiedział co go bardziej rozśmieszyło, czy ignorancja Sual’dasaira względem ludzkości, czy trafność jego spostrzeżenia. Jednego był pewien, dawno się tak nie ubawił i w sumie brakowało mu śmiania się. Kiedyś z Chaayą, czy ktoś wierzy czy nie, często się śmiał… kiedyś.
- Nooo… bo wiesz… - zaczął, dysząc ciężko, gdy złapała go kolka w boku. - Bo oni już nie wiedzą gdzie chcą się parzyć… ciągle się parzą, ale nie mają dosyć i wymyślają jakieś dziwne miejsca… i teraz to całe porwanie… to w sumie chyba też na tym polega. Mówili coś o porywaniu księżniczki do wieży… i szukam wieży, albo czegoś gdzie mogliby być…
- No tak… te bezwłose małpy są chutliwe jak córy Elvasair - stwierdził krótko umarły i uśmiechnął się do siebie. - Parzenie ma jednak swój urok. A i ruja smoków ponoć intensywna jest.
- E tam… - Machnął ręką gad, nie porwany nowym tematem. - To gdzie mogli by jeszcze być?
- W kolejnej wieży… tam… Strażnica Północy. Kiedyś się tam przepatrywacze i łowcy zbierali… by zapolować na ludzi. I złapać ich żywcem na niewolników - wyjaśnił Sual’dasair, polecając kolejne urocze miejsce na randkę.
A po nim dwie kolejne wieże… jedną upiorniejszą od drugiej.
- No i jest jeszcze Alhrazan… wieża wysokiej magii. Ale tej z pewnością nie znaleźli, bo chronią ją potężne czary. I tylko godni mogą do niej dotrzeć. - Zakończył.
- Aaaa coś z nie wież? Nie macie tu jakiegoś pałacyku z ogrodem? No bo do zbrojowni jej nie zabrał… chyba… głupi jak but jest, więc w sumie dla pewności oblece wszystko - mruczał pod nosem zielonołuski, zbierając z ziemi tłuste larwy motyli.
- Pałacyku? Chyba żartujesz. Każda siedziba wysokiej kasty jest jak pałac. A dla takich prymitywnych istot, to nawet chatki niskich kast są pałacami. Gdzie nie rzucisz kamieniem to trafisz w pałac. - Zaśmiał się głośno upiór.
- Chyba w twoich czasach… teraz nic już nie zostało. Same ruiny. Dziurawe ściany, fundamenty… kilka budowli na krzyż. Bez dachu, okien… z wyrwami… to musi być w miarę solidna budowla. Taka pokroju świątyń, co by trudno ją było Naturze zdewastować… - wyjaśnił łopatologicznie nieumarłemu.
- Elfie konstrukcje są solidne… a świątyni i budynków użyteczności publicznej też jest sporo. Zresztą co tak się tym przejmujesz. Pochędożą i wrócą do ciebie. Jak dobrze wytresowane pieski - stwierdził ironicznie elf, splatając ramiona razem. - Nie wiem która budowla przetrwała, a która nie. Nie wyściubiam nosa poza cmentarz.

- No dobra, dooobra… - zamarudził smok, który z chęcią by jeszcze wyciągnął parę lokacji dla samej swojej satysfakcji ich zwiedzania. - Czyli trzy wieże w tym jednej nie zobaczę… - Pokalkulował trochę w milczeniu, po czym spróbował jeszcze raz… tylko tym razem inaczej. - A nie wiesz może gdzie było leże tej waszej Zielonej?
- Wiem… ale nie powiem - mruknął posępnie, przyglądając się podejrzliwie Nveryiothowi. - Już ja dobrze znam was… smoczy rodzaju.
- Sknera… - uciął zgryźliwie tamten. - Sam nie pójdziesz i drugiemu nie dasz… a ja się przy nich cholernie nudzę! Tak bym przynajmniej coś pozwiedzał…
- I coś pokradł. Znam ja was smoki. Ale ja dochowuję lojalności dawnym więzom i przysięgom - stwierdził dumnie Sual’dasair.
- Wypraszam sobie te insynuacje! Swoich nie plądruje… chyba, że ich nie lubię. - Chłopak burczał jak niezadowolone dziecko. - To gdzie jest leże tego Czarnego? Jego nie lubisz… na pewno nic mu nie przysięgałeś! HA! mam cię.
- Wiem tylko tyle, że jest gdzieś tam. Jeśli je znajdziesz i złupisz… pewnie się uśmiechnę. - Wskazał palcem kierunek. - Było ukryte gdzieś w środku moczarów.
Taaa… tylko, że teraz tu wszędzie były jedne, wielkie moczary.
- A jakiś znak szczególnyyy? Coooś? Cokolwiek? - spytał błagalnie białasek, czując, że przegrał tą walkę sromotnie.
- Niestety nie… smoki kryły tajemnicę swych leż przed elfami z wrogich i neutralnych domów - wyjaśnił krótko elf. - Może Ferragus by wiedział, wszak bywał tam i za moich czasów był bardzo młodym smokiem.
- A ten to który bo się już zgubiłem. Złoty czy miedziany? - Nvery kopnął gałązkę przed sobą, wyraźnie zbierając się do odejścia.
- Czerwony. Czerwony smok. Bardzo nadęty. Jak ropucha - przypominał sobie duch.
“I tak pewnie nie żyje… jak oni wszyscy.” Pomyślał niezadowolony zmiennokrwisty.

- No dobra… zbieram się zanim mnie nowy dzień zastanie. Musze oblecieć okolice… ale wrócę tu do ciebie z moją partnerką i amuletem, by wygrać zakład. - Mówiąc to ruszył w kierunku w którym zostawił swoją gekonicę. - Więc do zobaczenia niedługo.
- Raczej przegrać - stwierdził z uśmiechem długowieczny.
Gad nie odwracając się pomachał widmowi na dowidzenia i przytraczając klatkę do pasa, wlazł między drzewiaste paprocie, które zdewastował przy lądowaniu. Odmienił się w swoją pierwotną formę i wystartował z wysiłkiem, ale i gracją.
Nie takie przeszkody musiał pokonywać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 13-12-2017 o 13:39.
sunellica jest offline  
Stary 12-12-2017, 21:10   #112
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

CHAAYA

Była nimfą.
Śliczną i zmysłową.
Bezwstydnie prezentując swoje wdzięki, pomrukując przy tym cicho i drżąc od doznań.
Była kuszącą nimfą.

Kamala mogła się w tej chwili czuć jak wyśniona, leśna kusicielka, wśród kwiatów i ziół, dochodząc do spełnienia, pod muśnięciami języka kochanka.
Ponownie.
Przyjemnie wszak było spędzać chwile w ogrodzie razem. Będąc oddzielonymi od świata, i jego wydarzeń, kurtyną roślin.
Przyjemnie było zapomnieć o troskach, rozkoszoując się kochankiem na własność. Zwłaszcza, że ten wielbił jej ciało ciągłymi pieszczotami, pomiędzy chwilami intensywniejszych zabaw.

Od dłuższego czasu nie zmienili miejsca spod luminescencyjnego krzewu o słodkim zapachu, gdyż mech pod nim był lekki i miękki, jak materac królewskiego łoża. Była to przyjemna odmiana ich skrzypiącego wyrka w karczmie, które choć wytrzymałe i bezpieczne, to jednak stare i momentami mocno niewygodne.
Tawaif przeciągnęła się leniwie, przygryzając kokieteryjnie usta, gdy przyjemne ciepło rozlało się w po jej podbrzuszu łaskocząc zmysły.
Kobieta dopełniła swoje słowo, wykorzystując Jarvisa na wiele różnych sposobów, biorąc od niego wszystko. Energię. Miłość. Ciepło. Oddech… Satysfakcję.
Sam czarownik dostał niewiele w tej przeciągającej się torturze, ale jakże mógł być stratny w obliczu czynów dzisiejszego dnia.
Posiadł ją nie raz i nie dwa…. i wiedział, że posiądzie jeszcze więcej.

- Przydałby się księżyc… jakoś tak pusto na niebie. - Ciszę przerwał cichy szept tancerki, która przeczesała dłonią pazurkowate kwiatki, na nowo rozbłyskujące delikatnym światłem. - Niektóre z tych kwiatów kwitną podczas pełni… aż żal, że się tu tak marnują…
Kilka puchatych ciem zleciało się nad krzew, by łopocząc skrzydełkami, jak miniaturowe ptaszki, próbować dotrzeć do świecących kielichów. Chaaya przekręciła się na bok, twarzą do mężczyzny, by móc przyglądać się jego profilowi w ciszy i skupieniu. Dostrzegała jeno jego zarysy, ale i tak obraz ten zdawał jej się jasnym i majestatycznym, jak w pełnym świetle słońca.
- Ile może kosztować encyklopedia tutejszej roślinności?
- Zielnik. Zależy kto zrobił i jak solidnie. Od 200 złotych monet po nawet półtora tysiąca… - wycenił Jarvis, głaszcząc ją czule po policzku. - I nie licz na to, że którakolwiek z ksiąg będzie zawierała wszystkie rosnące na okolicznych moczarach rośliny. Znaczna część miasta to nadal niezbadane ruiny, a co dopiero obszary, które nie kuszą elfimi skarbami do odkrycia.
~ I smoczymi… ~ wtrącił łaskawie Starzec.
- To nie problem. Wypełniłabym go o brakujące okazy… zawsze to kilkadziesiąt, jak nie set, gatunków mniej do opisania… - odpowiedziała spokojnie bardka, zamyślając się na chwilę.
- Tylko elfie skarby kryją te ziemie? Nie było tu innych ras?
- Są obecnie koboldy i gobliny… jeśli je uznasz za rasy. Głębiej w bagnach nadal są dzikie elfy, oraz jaszczuroludzie. Krążą też legendy o mrocznych elfach, ludu wężowej krwi i gnomach, które żyły tutaj w czasie rozkwitu i upadku elfiej metropolii, ale to tylko niepewne do końca plotki. Choć czasem wizje je potwierdzają. - Zadumał się mag, po czym przyciągnął do siebie tawaif, by mogła się wtulić w niego i oboje ogrzewać nawzajem swe ciała.

~ To troche dziwne… wizje powinny ukazać smoki, które wszak rządziły tymi ziemiami… a tymczasem wygląda na to, jakby miasto je ukrywało przed mieszkańcami… ~ zdziwiła się dziewczyna, odzywając się do czerwonej pijawki na dnie jej duszy. ~ Smocze leża są dość trudne do przeoczenia… bo są wielkie, jak to się stało, że jeszcze nikt do żadnego nie trafił? W końcu to nie jedno miejsce… a cztery.
Odruchowo przytuliła się do kochanka, milknąc, pochłonięta rozmyślaniami.
~ Cztery wrogie wobec siebie smoki, które chętnie posłałyby elfów, sprzymierzonych ze sobą Domów, do złupienia leży konkurencji, gdyby nadarzyła się okazja. Więc każdy ze smoków ukrywał swoje leże za pomocą magii, pułapek, dezinformacji… ~ Skrzydlaty pominął jakoś fakt, że smoki nie pojawiały się prawie w ogóle w tutejszych wizjach. I płynące z tego wnioski zostawił swemu naczyniu do wysnucia.
~ Trochę ciężko mi w to uwierzyć… ~ odparła nieco oględnie Kamala, tracąc zainteresowanie dalszą rozmową na rzecz drobnych pieszczot obojczyków przywoływacza.
- Dlaczego w ogóle ludzie łupią te miejsca? Zamiast je odnawiać? To prawdziwe pomniki historyczne, aż szkoda, że marnieją…
- Zapominasz, że gdy ludzie przybyli, było tu morze ruin. Nikt nie widział elfiego królestwa w czasach jego świetności. Nie mówiąc już o tym, że możliwości przybyłych tu z różnych stron łowców fortuny były mizerne, więc… zamiast odbudowywać budowle adaptuje się je do naszych potrzeb - wyjaśnił Smoczy Jeździec, uśmiechając się. - A co do tych obszarów miasta, które marnieją pozostawione samym to… miasto powoli się rozrasta. La Rasquelle co każdy rok oczyszcza kawałki nowych dzielnic, oczyszczając je z potworów i pułapek. Odbudowuje budowle, dając im nowe życie. Cóż… większości. Elfie świątynie są pomijane i pozostawiane samym sobie.
- Mhm… - Cichy pomruk nie brzmiał jakby kobieta dała się przekonać, ale nie był też zachętą do dalszej rozmowy. Może kiedyś jeszcze wrócą do tego tematu przy dogodniejszej sytuacji.
- Niedługo musimy wracać. Chcę byś się wyspał, bo jutro wyciągniesz z Nveryiothem dwie beczki - przypomniała swój plan na jutrzejszy początek dnia, przy okazji bawiąc się włosami ukochanego.

- Nie chcę spać… - Mężczyzna zamarudził niczym mały chłopiec i wpierw naparł ciałem, zmuszając bardkę do położenia się na plecy, a potem nasunął na nią, przygważdżając ją do miękkiego podłoża, całując gorączkowo jej usta i twarz.
- No wiesz co? - obruszyła się łagodnie Dholianka, starając uciec przed wargami napastnika. - Chcesz mi powiedzieć, że mój porywacz nie nasycił się jeszcze mym ciałem? - ciągnęła z wyraźnym niezadowoleniem, choć nie wiadomo czy złość ta była skierowana ku Jarvisowi czy niej samej. - Musimy wrócić, by Godiva i Nveryioth… zwłaszcza on, się nie martwili…
- Zakładasz, że tobą da się nasycić - szepnął jej do ucha. - A ja ciąglę cię pragnę i pragnę.
Westchnął głośno. - Ale pewnie masz rację. Musimy wracać… ale wpierw…
Zsunął się z tawaif, by władczo rozchylić jej uda, klękając między nimi. Delikatnie muskał podbrzusze są swoją lancą, którą tak często używał w swych podbojach względem Chaai.
- Ostatni raz Kamalo? - pytał, trzymając ją za rozchylone nogi i wykonując powolne ruchy biodrami, ocierając się o jej bramę przyjemności, dowodem jak silne i twarde jest w nim pożądanie.
Dobrze, że w ciemnościach nie było widział jej grymasu niezadowolenia. Czyżby nie była zbyt dobra w swym fachu i nie umiała choć na chwilę zaspokoić swojego umiłowanego? Za mało się starała? Czy może wypadła z formy?
Pożądanie czarownika było nie tylko pochlebstwem, ale i poważnym naruszeniem jej ambicji. Bo czy chciała czy nie, Sundari była ambitna we wszystkim co robiła, dlatego też została tancerką i dlatego była tak dobrą dziwką. Nie spoczywała na laurach i rywalizowała z siostrami o klientów jak prawdziwa gladiatorka na arenie.
- Ostatni tutaj czy tej nocy? - spytała podstępnie, uderzając w gałąź krzewu, który zaklekotał jak papierowe latarenki obijające się o siebie ściankami, po czym jego kwiecie jaśniej zaświeciło.
- Tej nocy… bo trzeba się wyspać. Wracamy do naszego domu i łóżka i idziemy grzecznie spać. Nie ręczę za poranek jednak. - Uśmiechnął się, poruszając leniwie i prowokująco muskając jej wrażliwy obszar swoim pulsującym od żądzy organem.

Dziewczyna uśmiechnęła się jak wredna lisiczka, najwyraźniej nie wierząc w ani jedno jego słowo i rzucając mu w ten sposób nieme wyzwanie.
- Skoro to nasz ossstatni raz, niech będzie przyjemny i czuły… - odpowiedziała w końcu, unosząc biodra do góry przy jednoczesnym wyciągnięciu rąk ku kochankowi.
- Dobrze… - Ten nachylił się do niej i kurtyzana poczuła jego przyjemnie twardą obecność w sobie, gdy wsuwał się wprost w jej ramiona. Powoli i delikatnie łącząc się z nią w miłosnym uścisku.
Przywitał go pomruk zadowolenia i ciepłe wargi zostawiające po sobie mokre ślady na jego ustach. Ręce oplotły go za plecami, wędrując dłońmi po kręgosłupie i łopatkach. Chaaya oddała mu się bez namysłu i z dobrze znaną ochotą, świadczącą o tym, że słowa słowami… ale gdy przychodziło do przyjemności, nie potrafiła sobie jej odmówić.
- Wrócimy tu kiedyś… za dnia… dobrze? - szepnęła w przerwach we frywolnym podgryzaniu jego policzka i barku, jakby sprawdzając który kąsek lepiej smakuje.
- Kiedy tylko… chcesz… - szeptał Jarvis, całując jej usta.
Ruchy jego bioder były leniwe i powolne, w przeciwieństwie do żarliwych pocałunków jakie składał na jej twarzy i szyi.
Ruchy były powolne i leniwe, ale docierał głęboko ze swym przesłaniem rozkoszy. Nie spieszył się i delektował ich połączeniem, nie pozwalając wydostać się jego dzikości i namiętności z okowów żelaznej woli.
Dzięki czemu spędzili, tak jak sobie tego zażyczyła tawaif, przyjemne i wyjątkowo czułe chwile, aż sięgneli szczytu pod blednącymi kwiatami pazurkokrzewu. Kamala nie pozwoliła jednak na rozłąkę, nogą przyciągając swojego partnera do siebie, by jeszcze chwilę spędzili razem, zanim nie zbiorą ponownie motywacji do wstania z legowiska.

- Jesteś słodką pułapką… ciężko się od ciebie oderwać - rzekł żartobliwym tonem przywoływacz, tym razem czule całując jej usta.
- Ale będziesz musiał… choć jeszcze nie teraz, odpocznij sobie - odpowiedziała mu wesoło, owiewając ciepłym oddechem jego ucho.


Powrót okazał się długą i skomplikowaną operacją logistyczną, podczas której to czarownik przywoływał kolejne potwory. Do tego były takie atrakcje jak “przesiadki w locie”, podczas których bardka za każdym razem tak samo się bała, choć udawała, że się do tego przyzwyczaiła.
Niemniej w końcu dotarli na kolejnym pterodaktylu do obrzeży w zamieszkanej części miasta, stamtąd w końcu do karczmy w której mieszkali i Chaaya poczuła znów obecność więzi ze swoim smokiem. Jarvis, sądząc po kwaśnym uśmiechu, również poczuł obecność Godivy i ta chyba zasypywała go mentalnymi pytaniami.
W pokoju zastali prawdziwy kataklizm, bo ktoś przeszukał im większość rzeczy i to w wyjątkowo niechlujny i nieumiejętny sposób. Następnie zjadł resztki ryżu, którego nasionka walały się po całej podłodze, po pierożkach też nie było ani śladu… choć cała pościel była w okruszkach.

Tancerka rozglądała się niemrawo po rozgardiaszu, dobrze wiedząc, kto i dlaczego, go zostawił. Sprawca jednak spał i w dodatku tego nie udawał, bo gdy tylko tawaif sięgnęła umysłem do swego wierzchowca, poczuła grubą ścianę nieświadomości, pomieszaną z prawdziwym wycieńczeniem.
Nie było jednak czasu na konsternacje lub spóźnioną panikę, że skrzydlaty coś złego wykombinował lub zrobił. Kobieta zabrała się uporządkowywać swoje sukienki, dostrzegając, że brakuje jej kompletu broni i kilku papierów.
- Sprawdź czy niczego ci nie zabrał… - Sundari odezwała się po długiej ciszy grobowego milczenia, wieszając z powrotem swoje szpargały w szafie. - Broń lub jakieś małe przedmioty… kto wie co ta pałka sobie ubzdurała i jak próbowała się zemścić… - Temat dlaczego gad chciałby się na nich mścić, skwapliwie pominęła, bo i sama nie wiedziała… w wykonaniu Nverego wszystko mogło mieć swoje “racjonalne” wyjaśnienie.
Przywoływacz zabrał się za przeszukiwanie rzeczy, zapewne ciesząc się w duchu, że na wyprawę do obserwatorium zabrał cały ekwipunek przeznaczony na takie wypady. Po dłuższym sprawdzaniu, spojrzał na tawaif czule.
- Nic mi nie zginęło. A tobie? - zapytał.
- Łuk… kunai… notatki… kołczan - wymieniała smętnie dziewczyna, dostrzegając pustą ramę okna na których wcześniej wisiała bielizna. Skrzywiła się w zdenerwowaniu. - …i majtki… - dodała kwaśno, zagryzając zęby.
- Oraz list polecający na jutrzejszy bal.
- To będzie problem - stwierdził mag, pocierając się po podbródku. - List… był dość ważny. Jego strata będzie kłopotliwa. Jeszcze bardziej kłopotliwe będzie wyjaśnianie tego Dartunowi. Wątpię by chciał ci zniszczyć broń. Notatki ceni jako źródło wiedzy więc pewnie też zachował. Majtki… - Mężczyzna zamyślił się. - …po co mu one?
- Jestem tylko dziwką, nie wróżką… skąd mam wiedzieć? - Prychnęła ironicznie Kamala, po czym westchnęła ciężko. To nie na tego “samca” powinna się złościć.
- Jutro z nim porozmawiam… może ukrył to, zły, że nie poszliśmy razem trenować…
Podeszła do wanny, by napuścić sobie wodę. Było już późno, ale chciała się wpierw wykąpać, by jutro rano być gotowa do wyjścia.
- A ja przygotuję łóżko - odparł spokojnie Jarvis, rzeczywiście zabierając się za porządki jak jakaś służka karczemna. Z pokoju Godivy rozległ się głośny śmiech.
- Dowiedziała się o okruszkach i bajzlu w naszym pokoju. I wspomniała o jakimś bogaczu, który chciał kupić jej majtki, gdy była już po służbie - wyjaśnił.
- O-och… i co sprzedała mu je? - spytała z niejakim zainteresowaniem, rozbierając się i wchodząc do ciepłej wody.
- Nie. Wrzuciła go do wody sugerując wpierw, że jeśli chce zdobyć jej majtki musi sam po nie sięgnąć. A gdy próbował, kopniakiem posłała go do kanału i pewnie wywołałaby bójkę z jego ochroniarzami, ale zjawili się inni strażnicy… i uspokoili sytuację, ku jej niezadowoleniu - streścił jej jeździec, starając się nie zerkać w kierunku ukochanej, by nie ulegać pokusom.
- Trochę szkoda, mogłaby dodatkowo zarobić… - stwierdziła bardka ziewając przeciągle, gdy jej ciało się przyjemnie rozgrzało, przypominając o zmęczeniu po intensywnym dniu. - Spalmy to łóżko… gdy już nie będzie nam potrzebne. To grzech trzymać takiego rupiecia i zmuszać innych do spania na nim…
- Godiva nie ma poczucia wartości pieniądza. Jest smoczycą, jedyne co lubi w monetach to fakt, że się błyszczą i wygodnie się na nich leży - ocenił czarownik siadając na łóżku i dodając - A łóżko jeszcze pewnie nie raz będzie nam potrzebne.
- Zapewne… - wymruczała trzpiotnie tancerka, wstając, by wyjść z wanny. - Ale już nie dzisiaj… - Zaśmiała się cicho, podchodząc do łoża, bujając przy tym biodrami, jakby szykowała się do pokazu. - Teraz twoja kolej… - zawyrokowała rzucając się na pościel, wciąż mokra od wody. - Nie wpuszcze cię pod kołdrę jak się nie umyjesz… - groziła sennym głosikiem, przyciągając sobie poduszkę.
- Zgoda…
Zanim jednak to uczynił, poczuła jak językiem zbiera kropelki wody z jej pupy. Potem jednak zrzucił odzienie i zanurzył się w wannie, by rozkoszować ciepłą jeszcze wodą.
Tawaif pomruczała coś niezrozumiale pod nosem, zwijając się w kłębek na środku materaca. Najwyraźniej była zbyt zmęczona, by czekać na powrót przywoływacza.
Otuliwszy się kocem, wtuliła się w poduszkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 12-12-2017, 21:12   #113
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Język muskał jej szyję, policzek… ucho. Natrętny i cieplutki. Nie pozwalał zagłębić się w ciepłą otchłań snu. Niczym mały wąż ślizgał się po jej skórze, wywołując przyjemny dreszczyk.
Nie dość kuszący, by dziewczyna dobrowolnie zrezygnowała z ostatnich chwil leniwego drzemania. Chaaya zaburczała jak gniewna turkawka, otrząsając się z podstępnego kochanka, który dzielnie przetrwał resztę w nocy we względnym celibacie, ale teraz jego umowa już nie zobowiązywała i najwyraźniej postanowił nadrobić stracony czas.
- Śpij… wcześnie jest - sapnęła sennie w wymemłaną poduszkę, poprawiając głowę co by wyżej leżała.
- Gdzie twój duch przygody i chęć poznawania nowych miejsc? - zapytał Jarvis znów czubkiem języka muskając zaczepnie jej nagą skórę. Łotr, mówił o przygodzie i zwiedzaniu, a w planach miał lubieżne figle.
- Jak się wyśpie to nabiore chęci - ciągnęła uparcie bardka, zamykając mocniej oczy, jakby chcąc w ten sposób udowodnić, że noc się jeszcze nie skończyła, a ona sama… spała.
- No to śpij - mruknął mężczyzna i nie zaprzestając pieszczot, wędrował wargami wzdłuż kręgosłupa. Niezbyt nachalnie, ale czule… i nieustannie. Jak jakiś chochlik.

Z początku spotkał się z wyjątkowo oziębłym przyjęciem. Tancerka albo faktycznie jeszcze podsypiała, albo skutecznie go ignorowała. W końcu jednak zadrżała, a na jej plecach i karku pojawiła się charakterystyczna gęsia skórka. Przywoływacz posunął się o jedną łaskotkę za daleko.
Oddech u kobiety zmienił się na bardziej urywany, a mięśnie mimowolnie napięły się w oczekiwaniu na kolejny dotyk. O dziwo, nie czekała jednak biernie, powoli prostując nogi, przekręcając się nieznacznie na plecy.
Kamala popatrzyła na mężczyznę wyjątkowo trzeźwym spojrzeniem, jak na kogoś kto zarzekał się, że jest zmęczony i odginając jedną rękę do tyłu złapała dłonią za róg poduszki na której spoczywała.
Mag udawał, że niczego nie zauważył, nadal rozkoszując się swym figielkiem i mając już twarz u podstawy kręgosłupa ukochanej. Jakoś całkowicie zapomniał się w tej zabawie, rozkoszując się smakiem potu i drżeniem jej ciała tawaif, które czuł pod językiem.
Sundari więc kontynuowała swoje zakusy, przypominając swym działaniem młodego kotka, który poluje na kapeć właściciela.
Położyła się na wznak, oddychając pełną piersią, która falowała jak wzburzona tafla wody. Po chwili prawa noga przerzuciła się nad leżącymi, oplatając i “zakorzeniając” ofiarę w miejscu. Następnie w wyjątkowo sprawny sposób obkręciła swoim ciałem, jakby prawa biologiczne ludzkiego organizmu, nie do końca się jej trzymały.

Przyciśnięty tak do jej łona czarownik rzekł telepatycznie.
~ Nie jesteś potulną dziewuszką z wczoraj. ~ Ton był jednak żartobliwy i czuły. Podkreślał, że kocha ją bez względu na jej nastrój. Muskał koniuszkiem języka ową wisienkę na torcie, ów punkcik rozkoszy na bramą kobiecości, z premedytacją i łobuzerskim błyskiem w oku. By przyjemne doznania rozpływały się po ciele partnerki, odbierając jej apetyt na sen.
Przeliczył jednak swoje możliwości na zaspokajanie lub rozbudzanie apetytu u swojej kochanki, która w pewnych kwestiach była prawdziwe nienasycona i dawanie na siłę lub odbieranie tego czego aktualnie pragnęła, wzbudzało w niej dziecięcy gniew.
Słodyczami się nie dzieliła, skrzętnie je kryjąc, a swój winny skarb, niczym sęp, zagarnęła pod swe skrzydła.
~ Jeśli czegoś chce to dostaje ~ odpowiedziała pochmurnie, obejmując udami głowę towarzysza, nad którym powoli usiadła. ~ A jeśli tego nie dostane, prędzej czy później sama to sobie wezmę. ~ Wyłożyła swoją prostą i wyjątkowo samolubną filozofię, podsycaną promieniującym gniewem.
Jarvis zabrał jej to czego chciała, a teraz próbował szantażować. Ona też tak potrafiła… wprawdzie nie tak spektakularnie odkąd Deewani została wykluczona z wachlarza jej masek, ale być może przez to jej efekt będzie bardziej dotkliwy.
Podniosła się na kolana do klęczek, przerywając starania przywoływacza, po czym zaczęła powoli cofać się na brzeg łóżka, by wstać.
~ A czego pragniesz moja śliczna? ~ Męskie dłonie zachłannie pochwyciły ciało uciekającej. ~ Wypowiedz życzenie swemu dżinowi.
~ Puść mnie, proszę ~ mruknęła ostrzegawczo. ~ Chcę się ubrać.
~ A ja chcę… poprawić ci nastrój. Ta wyprawa też ma to na celu. Zanim przyjdzie nam utknąć u krawca, a potem na balu ~ odparł mag, jeszcze nie oswobadzając tawaif, ale lekko rozluźniając chwyt.
~ W takim razie puść mnie i sam wstań by się ubrać. Pójdziemy na tę wyprawę skoro mnie już obudziłeś. ~ Tancerka westchnęła dosyć ciężko, jak na sam początek dnia.
Kochanek zamiast poprawiać jej ciągle nastrój, mógłby go nie psuć...
a może to ona sama sobie go psuła?
Dziewczyna pochyliła się, by ucałować delikatnie brzuch leżącego.
On odwdzięczył się jej tym samym. Czułym, delikatnym pocałunkiem w okolicy pępka.
~ Dobrze. Ubiorę się. Nveryioth z nami idzie? ~ zapytał.
~ Śpi jak zabity… nie wiem co on wczoraj robił, że się tak zmęczył… ~ odparła, ponownie się podnosząc, by zejść z łóżka. ~ Zresztą ma dziś pracę i jeszcze nie odbyłam z nim “rozmowy”... a to może trochę zająć.
~ Czyli wyruszamy tylko we dwoje? ~ zapytał znów mężczyzna i zabrał się za ubieranie. ~ Troje w sumie. Gozrehowi przyda się mały spacer i okazje do narzekania.

- Czy tam jest niebezpiecznie? - Chaaya odezwała się na głos, bo w sumie nie potrzebowali już telepatii. Krzątała się po pokoju, zbierając garderobę i podeszła do szafy, którą otworzyła na oścież.
- We dwójkę z chowańcem to prawie jak randka - zażartowała.
- W miarę tak. Trochę ryzyka musi być, bo co to by była za przygoda bez jego odrobiny - stwierdził z uśmiechem jej kompan i zamyślił się. - Ale możemy też zabrać kosz z wiktuałami i koc.
- Koc może się przydać… to zabierzemy. - Zaśmiała się cicho, zakładając stanik, a później majtki. Zakołysała bioderkami, co by łatwiej wślizgnąć się w opinający materiał, który odcinał się na jej pupie smakowitymi wcięciami.
- Czy jest tam słońce? - kontynuowała wyciągając… o zgrozo spodnie.
- Jest dużo światła z tego co słyszałem, ale nie ma słońca. To iluminacja z planu wyższego. Jakby to wytłumaczyć. Całe niebo goreje przyjemnym, delikatnym blaskiem - wytłumaczył Jarvis, ubierając się powoli, bo dzielił swą uwagę pomiędzy czynność jaką wykonywał, zerkanie na bardkę i odpowiedź.
- Och… trochę szkoda. Tęsknie za słońcem - stwierdziła z rozczarowaniem nieświadoma kokietka, ubierając swoją utwardzaną suknię. Kolejną barierę dla zmysłów kochanka.
- A jest tam ciepło? - dopytywała sięgając po… pelerynę.
- O wiele cieplej niż tu, acz nie za gorąco. To bardzo przyjemne miejsce na małą wycieczkę - odparł z uśmiechem, nie okazując rozczarowania, gdy piękno jego partnerki znikało pod kolejnymi warstwami materiału.
- Ciekawe czy są tam miasta… - zastanawiała się na głoś Sundari, nie do końca zwracając uwagę na kompana, bo właśnie nakładała na czoło diadem. - Albo coś… co można by zabrać na pamiątkę, jak muszelkę z plaży, albo kamień spod wulkanu… jak myślisz?
- Jest przynajmniej jedna twierdza. I z tego co wiem mała osada handlowa w nim. Tylko ceny spore. - Zadumał się czarownik. - A twierdza jeszcze niebezpieczna… choć głównie w podziemiach.
- Och rozumiem… no to trudno… - stwierdziła pogodnie Chaaya, uśmiechając się do mężczyzny. - Będziemy tam razem, to dobra pamiątka.
- Myślałem, że może zajrzymy też do tego zamku i poszukamy skarbów - wytłumaczył po chwili swoje zamiary przywoływacz. - Powinniśmy sobie poradzić. Zresztą zobaczymy na miejscu i popytamy.
- Brzmi kusząco… w takim razie włamię się do Nverego i… odbiorę swój łuk - oświadczyła czupurnie, podpierając rękę na biodrze. - Lepiej się czuję gdy walczę z dystansu… wydaje mi się, że to bardziej kobiece. - Zachichotała jak psotliwy chochlik, przepakowując wolną ręką swoją torbę z eliksirami i magicznymi przedmiotami.
- Zważywszy, że ja zwykłem ustawiać pomiędzy sobą, a wrogiem barierę potworów, to nie będzie problem. - Uśmiechnął się zawadiacko Smoczy Jeździec.

- Jestem gotowa… - oznajmiła po chwili. - Spotkamy się przy gondoli?
- Zgoda - rzekł w odpowiedzi Jarvis i zamyślił się po chwili. - Uważasz, że coś potrzebujemy kupić na tą wyprawę?
- Ja nic nie potrzebuję. - Tancerka przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z pokoju skupiona na swoim celu.


Po kwadransie bardka wyszła z karczmy z bronią zawieszoną na plecach oraz dwoma kołczanami strzał, po jednym na każdą nogę, przez co wyglądała jak słodko kwaśny traper, szykujący się na wojnę.
Jarvis był już w pobliżu wraz z Gozrhem, ocierającym się o jego nogę jak kocury zwykle czyniły. Oczywiście te były zwykle mniejsze i nie miały dyndającej macki, wyrastającej z podbródka.
Czworonóg uśmiechnął się na widok Chaai i powiedział - Miauuu.
- Kici kici… - odpowiedziała mu na zaczepkę lekko bezbarwnym tonem głosu. Wzrok miała jednak dziwnie przeszywający, choć miał pewien problem z ogniskowaniem ostrości, zupełnie jakby tancerka patrzyła na coś znajomego, ale o rozmytych kształtach, przez co nie mogła zrozumieć na co patrzy.
- Daleko jest ten portal?
- Niecałe pół godziny piechotą od miejsca w którym opuścimy gondolę - wyjaśnił czarownik, podczas gdy cienisty “kiciuś” otarł się o kobietę znów dodając - Miauu.
Po czym marudził stoickim tonem głosu.
- Ciężko być inteligentnym kotem.
- W takim razie ruszajmy - stwierdziła dziewczyna, by następnie w milczeniu obserwować pałętającego się między nogami chowańca.
Podrapała się w szyję, nad czymś myśląc i sprawdziła czy wszystko ma na swoim miejscu.
Podczas spływu, tawaif nie odezwała się ani słowem, przeważnie oglądając widoki, jednakże gdy cienisty zwierz nie patrzył, lub udawał, że nie patrzy, ta wpatrywała się w jego zarysy intensywnie nad czymś myśląc. W swych zmaganiach wyglądała trochę jak skacowany imprezowicz, który wypił o jedną kolejkę za dużo i teraz próbuje rozwikłać zagadkę minionej nocy.

Gdy trójosobowa grupa, stanęła przed starą ramą portalu i przywoływacz zajął się otwieraniem przejścia, Kamalasundari zaszła czworonoga od tyłu, wyciągając nad nim ręce jakby chciała go poczochrać po grzbiecie, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu. Parsknęła cicho do swych myśli, jak rozjuszona myszka, dłoni jednak nie cofnęła, przymierzając się do planu numer B, czyli złapania kota pod przednie łapy i uniesienia go.
Zważywszy, że ten był duży i… z cienia, a sama napastniczka malutka. To i tak nie udałoby się jej unieść przeciwnika, który rozciągnąłby się niemal do jej wielkości.
- Nie krępuj się. I tak nie wymyślisz nic dziwniejszego od tego co przydarzyło mi się na Uzurpatorze. - stwierdził ironicznym tonem Gozreh, gdy jego pan przeczytawszy instrukcję, wrzucił skropiony różanym olejkiem kamyczek w kształcie serca, do niedużej czerwonej torby i zaczął recytować zaklęcie.
- Przez kochające serce Bogini,
Przez ziemię, ogień, powietrze i morze…
- Jesteś nędznym, pokrętnym hipokrytą i w dodatku plotkarzem… - wysyczała gniewnie kurtyzana, chowając ręce za sobą, jakby stwierdziła, że jednak brzydzi się kontaktu z rozmówcą. Następnie odwróciła się na pięcie i odmaszerowała jak nadgorliwy rekrut za plecy kochanka.
- Jestem kotem… taka to moja natura. - Uśmiechnął się szeroko Gozreh, bynajmniej nie przejmując się jej obelgami.
Tymczasem mężczyzna skończył recytować i portal zabłysnął na chwilę bardzo mocno, a potem przypominać zaczął taflę lustra wody… kryjąc sobą widok jakiegoś górzystego krajobrazu, jednakże o górach, które w niczym nie przypominały łańcuchów znanych bardce.
Góry przypominały bowiem kształtem zakrzywione szpony wyrastające z ziemi.
Laboni rozsiadła się wygodnie, przebudzona nagromadzeniem się przeróżnych emocji w jej nosicielce.
“On chyba bardzo chciałby być kotem…”
“...Ale brakuje mu do tego klasy.” O dziwo przerwała jej… Umrao, która nawet gadała z sensem.
Wszystkie maski, jak i sama ich stwórczyni, były w takim szoku, że nie zauważyły, ani nawet nie zareagowały na otworzony portal.
“No co… mówię tylko to co wy myślicie.” Obruszyła się emanacja namiętności, po której ponownie ucichło jak makiem zasiał.
“Może faktycznie nadchodzi koniec świata…” Nimfetka odezwała się po czasie, starając się żartem rozładować atmosferę, ale wyszło jej to dość słabo, wszak nigdy nie miała dużej siły przebicia.
“Ekhm. Dobra… pogadałyście to teraz się zamknąć bo robota czeka, a tylko mi tu wnuczkę strofujecie…” zaskrzeczała babka, w wyjątkowo toporny sposób dając znać dziewczynie, że życie nie tylko toczy się w jej głowie i wypadałoby jakoś zareagować.

- Och… - powiedziała na głos tancerka, wywołując nerwowe śmiechy panien i rezygnację u matrony.
- Chodźmy… - Jarvis wraz z Gozrehem pierwsi przekroczyli portal.
Gdy Chaaya została sama, zawahała się i przez ułamek sekundy poczuła przeogromną potrzebę wycofania się i pozostawienia obu towarzyszy po drugiej stronie. Ostatecznie jednak przeszła przez płynną powłokę dzielącą oba światy i fakt jej potrzeby ucieczki zanotowały tylko nieliczne wspomnienia jej poprzednich “żyć”, w tym Deewani.
Opuszczona i porzucona, na samym dnie serca, razem z tym śmierdzącym, starym pierdem o czerwonych łuskach. Bogowie jak ona nim gardziła! Ale był też jedyną istotą, która ją teraz zauważała, więc czy go lubi czy nie… nudziła się jak jasna cholera przy wiecznie śpiącym gadzie.
~ Nie śpię. Medytuję ~ łaskawie warknął smok do Deewani. ~ I twoje emocje czytam jak myśli każdej z was.
“Bla, bla, bla… jaśnie pan się odezwał! Jakbyś tak czytał to byś nie był taki głupi w wielu kwestiach, które nas dotyczą” odpyskowała młodociana ladacznica, leniwemu jaszczurowi.
~ Bo wy kobiety tylko dramatyzujecie i komplikujecie sobie życie. Dlatego my samce mamy nad wami naturalną przewagę. ~ powiedział dumnie skrzydlaty, owijając ogon wokół dziewczyny w okolicy pasa i podnosząc ją w górę bliżej swego pyska. ~ Chodźby ty. Ciskasz się gniewnie bez powodu.
“Aaa GÓ-wno!” krzyknęła chłopczyca. “Denerwuje się bo utknęłam tu z takim nudziarzem jak ty, a Kamala to głupia cipa dająca się tresować jakiemuś przegrywowi! HA! Znasz takie słowo staruszku?”
~ Znam inne. Pieczona przekąska na przykład ~ stwierdził Starzec, oblizując kły, z pomiędzy których wystrzeliwały drobne płomyki. Zaśmiał się głośno i dodał ~ A ty byś mu się nie dała, co? Ty byś mu pokazała?
“Oczywiście!” ciągnęła niewzruszona na wysnuwane groźby. W końcu była tą najodważniejszą i najbardziej żywiołową. “Ja się nie daje facetom… bo faceci są głupi! Chcą się tylko gizdrzyć a ja chcę zwiedzać świat, kraść jabłka ze straganu na bazarze, skakać po dachach i poznawać nowych i ciekawych ludzi!”
~ Dziwna z ciebie istotka, jak na maskę prostytutki. Ale masz swój urok. W ogóle teraz zaczynam rozumieć, po co smokom “haremy”. Ot… trzymały was tak, jak wy trzymacie świergoczące ptaszki w klatkach. Z tych samych powodów. ~ Zadumał się Czerwony i smyrnął rozwidlonym językiem po policzku Deewani. Tak jakoś… czule.
“Sam jesteś dziwny” obraziła się dziewuszka, wzdrygając się przed dotykiem jego koniuszków, jakby nie była przyzwyczajona do czułości.
Ona walczyła i wykorzystywała, by móc spełniać swoje pragnienia… przy okazji również i pragnienia klienta.
“Ja nie chce być w klatce, to nie jest fajne…” Pociągnęła nosem, spoglądając załzawionymi oczętami na pradawnego.
“Nie po to uciekłyśmy… dwa razy! DWA! By teraz on nas zamknął… by on ją zamknął! ZAMYKA JĄ WE WŁASNEJ KLATCE! A ty śpisz…”
~ Nie on ją zamyka… To ona zamyka się sama w klatce, którą zbudowała z jego uczuć. Otula się nim jak płaszczem ~ stwierdził ironicznie smok, spoglądając w oczy zapłakanej chłopczycy. ~ Widzisz… ty uciekałaś od czegoś, ale reszta… uciekała do kogoś. I wpadły w jego ramiona.
Tawaif dumała chwilę nad jego słowami po czym dodała spokojniej, choć wciąż nadąsana.
“Ona jest głupia… ale on nie jest bez winy! Wykorzystuje ją i jestem pewna, że ma w planach coś niedobrego… nie dam mu się i… i tobie też!”
~ Jak ją może wykorzystywać… przecież jest tylko głupim mężczyzną, który chce się gzić ~ przedrzeźniał ją Starzec. ~ Chyba, że jest mądrzejszy od was, od ciebie? Ale to niemożliwe, przecież jest tylko mężczyzną.
Chłopczyca wygieła się i zaczęła okładać piąstkami ogon, który ją oplatał. Najwyraźniej albo skończyły się jej argumenty, albo dyspensa na dotykanie.
“On ma plan, puszczaj mnie, ja to wiem, że on go ma, chce ją odciąć… chce zamknąć… nie pozwoli jej odejść nigdzie. Nikogo nie pozna i nic nie zobaczy. Bo on musi wiedzieć i to zatwierdzić. On musi mieć kontrole.” Bardziej to Deewani musiała mieć kontrolę, choć… to o czym mówiła nie było jednak takie głupie. Kamala faktycznie wydawała się lekko odcięta od reszty, ale czy to z winy Jarvisa, czy swojej własnej trudno było określić.
~ Tak tak… przyjrzymy się temu, ale ty… mi trochę przeszkadzasz tymi wrzaskami. ~ Drakon rozdziawił szeroko paszczę i przybliżywszy ogon do niej, wrzucił Deewani do gardła. Po czym połknął ją żywcem.
~ Teraz skacz… biegaj, kradnij i uciekaj… ~ dodał odsyłając maskę do jednego ze swoich wspomnień z miasta przypominającego rodzinne strony Chaai. ~ Kilka godzin takiej rozrywki dobrze ci zrobi. A ja będę mógł się w spokoju przyjrzeć sytuacji.
Rozłożył skrzydła i poleciał w górę, by zbliżyć się do świadomości bardki.
Nieźle wystrachana tancerka, szybko odzyskała rezon, gdy znalazła się w lepszym i o wiele ciekawszym świecie, który bez namysłu zaczęła przeczesywać, chłonąc widoki, dźwięki, ludzi i kolory wokoło.
Kiedyś dziewczyna wykradała się z naczelnikiem ochrony Pawiego Tarasu, by móc podglądać “zwyczajne” życie mieszczan lub uczestniczyć w festynach jako anonimowa istota w tłumie. Brakowało jej tego… tak samo jak dreszczyku adrenaliny, gdy łamało się zasady, dlatego pierwsze co zrobiła to namierzyła… bazar i stragan z owocami...


To co się działo w głowie tancerki trwało sekundy w świecie rzeczywistym.
Sekundy, które mogła spożytkować na podziw nowego krajobrazu w całej okazałości.
Niebo na półplanie bez słońca, ale nie zasłaniane w pełni chmurami. Niebieski lazur zalewał całą przestrzeń delikatnym blaskiem, podobnym do słonecznego. Dookoła “rosły” góry, ale szczyty ostre jak pazury, czy zęby smoka, nie były wyrzeźbione przez Matkę Naturę.


[media]http://image.ibb.co/e0hr9b/fguuiy.jpg[/media]

W pobliżu można było dostrzec sporych rozmiarów zamek i miasteczko zbudowane wokół niego, otoczone murami. Tuż obok, była szeroka, acz płytka rzeka, która z hukiem spadała w dół… w olbrzymią czeluść okrytą mgłą. Ta sama mgła otaczała klify, tworzące jakby granicę lądu.
Poza nim nie było nic, prócz wodnych oparów. Białych z początku, ale szybko przechodzących w szary kolor.
Potęgowało to wrażenie jakby nic poza górami, rzeką i tym zamkiem nie istniało. Jakby stali na granicy świata.
Dziewczyna stała w niemym zachwycie, chłonąc atmosferę całą swoją osobą. Nie zdążyła jeszcze zrobić choćby kroku, kiedy widok w nią uderzył i oszołomił.
Miejsce nie było piękne… ale monumentalne, że aż przytłaczające. Kamalasundari poczuła się wyjątkowo zagubiona, stojąc na tym małym, wielkim skrawku świata, zdając sobie sprawę jak wiele nie widziała i jak wiele nigdy nie zobaczy.
Smutek i nostalgia napłynął do jej serca, gdy przeczesywała łagodnym spojrzeniem orzechowych oczu, niedalekie szczyty górskie.
Tawaif zawsze miała słabość do tych wielkich ścian głazów, porośniętych zielonymi halami. Uwielbiała na nie patrzeć, niezależnie od tego, czy oczami wyobraźni, czy na płótnie, gdyż samodzielnie nie miała ku temu za wielu okazji.
Pasję do tych skalistych gigantów dzieliła z Ranveerem, który choć należał do ludu pustyni, pochodził z plemienia Malhari - wojowników i górali.
Gdy planowali swoje wspólne życie, pragnęli uciec na kraniec świata, gdzieś wysoko pod niebo, gdzie lato trwa bardzo krótko i większość czasu spędza się na kontemplacji górzystego otoczenia.
Nie przewidzieli jednak, że to co ich połączyło, także ich poróżniło, a upadek z wysokości kosztował ich bardzo wiele.

- Robi wrażenie, prawda? - zapytał Jarvis po kilku minutach spoglądania na bardkę. Dał jej wpierw czas do napawania się widokami.
- Tak, krajobraz jest imponujący - odpowiedziała cicho, przyglądając się czystemu niebu, za którym zdążyła mocno zatęsknić.
- Tylko z pozoru to miejsce jest podobne do świata jaki znamy - stwierdził w zamyśleniu czarownik, po czym spytał ostrożnie. - Wszystko w porządku, wydajesz się taka… przygaszona.
Tancerka spojrzała po raz pierwszy od przestąpenia portalu na swojego towarzysza. Uśmiechnęła się delikatnie, ale kątem oka dostrzegła chybotliwy zarys kociego chowańca i wyraźnie zmarkotniała. Nie chciała się dzielić swoimi uczuciami w obecności kogoś, kto nie potrafił trzymać języka za zębami, więc tylko potrząsnęła głową.
- Wspominałam, to wszystko. Gdzie idziemy?
- Naszym celem powinien być zamek, ale… - Uśmiechnął się ciepło przywoływacz i wskazał szerokim zamachem ręki “cały świat”. - Pójdziemy, gdzie ty wybierzesz.
- To miejsce jest troszkę małe - stwierdziła czupurnie kurtyzana, wskazując dłonią na twierdzę. - Prowadź więc ku przygodzie mój dzielny przewodniku.
- Jest dobry na początek. - Mężczyzna wydał gestem polecenie Gozrehowi i ten pognał do przodu niknąc w gęstej trawie. Sam zaś podał dłoń ukochanej i ściskając ją lekko, ruszył w kierunku wody.

Nagle nad nimi pojawiły się świecące punkciki, które powoli rosły.

[media]http://karzoug.info/srd/monsters/Archons/images/ArchonLantern.png[/media]
Świetliste kuleczki, w liczbie około dwunastu, krążyły nad całą trójką przybyszy, same otoczone czymś na kształt “zbroi” z prętów.
- Tylko spokojnie - powiedział mag, przyglądając się stworkom. - Nie ma powodów do obaw.
Nie musiał się jednak obawiać złej reakcji u swojej towarzyszki. Ta zadarła głowę, by móc przyglądać się ciekawsko latającym świetlikom, jak kluczowi kolorowych ptaków na niebie. Dobrze wiedziała, że wkroczyła na nie swój teren i musi zachowywać się jak na gościa przystało. Choć kłamała by, gdyby powiedziała, że nie miała ochoty po prostu złapać jednego przybysza, aby go dokładniej zbadać i z nim porozmawiać.
- Czy one są jakimiś pomniejszymi żywiołakami lub duszkami? - spytała, gubiąc krok, gdy tak maszerowała z głową w obłokach. - Te zbroje lub… klatki… lub cokolwiek to jest, przypominają mi coś. Troszeczkę. Dwa dni temu podczas najazdu barbarzyńców, wydawało mi się, że widziałam coś podobnego.
- W pewnym sensie. To… najmniejsze z aniołów. Archony latarniane, lub archony lampiony, lub te namolne kulki światła jak je zwą w La Rasquelle - wyjaśnił Jarvis. - Teraz sprawdzają jak bardzo czuć od nas złem i czy nie jesteśmy diabłami w przebraniu.
- Och… to pewnie długo tu nie zabawię - stwierdziła cierpko bardka, na samą myśl o czerwonym smoku kiszącym się w jej ciele i który z dobrem miał tyle do czynienia, ile ona z lodowymi trollami, czyli nigdy ich nie spotkała.
- Myślisz, że potrafią mówić? Może z nimi porozmawiam… - zaczęła z jakimś większym zacięciem, tak, że nawet nie zaczekała na odpowiedź.
- Ślę wam najserdeczniejsze pozdrowienia! - zawołała z radosnym uśmiechem, wykorzystując lata ślęczenia nad księgami lingwistycznymi i przemawiając najpierw w starym języku auran, a później celestial… tak dla zabezpieczenia, jakby nie trafiła z typem.
- Biedna istotko… - stwierdził jeden z archonów, podlatując bliżej tancerki. - Siedzi w tobie zło, ale z pewnością znajdziesz pomoc w naszej krainie.
Po tych pocieszających słowach wypowiedzianych w anielskim języku, stworzenia rozproszyły się, szukając w okolicy innych źródeł zła. I tylko jeden poleciał w kierunku zamku i miasta.

“Wcale nie taka biedna…” mruknęła Laboni z jakiegoś powodu wyraźnie nabzdyczona. Była za stara, by przechodzić miesięczne krwawienie, a nawet jeśli, to była przecież tylko wspomnieniem! Nie powinna mieć złego nastroju, nigdy, chyba, że Chaaya lubiła się katować, to co innego.
- Szkoda… - stwierdziła kobieta na głos. - Chciałam jeszcze z nimi porozmawiać. Zrozumiałeś co powiedział? - Ostatnie słowa skierowała do swojego partnera, mocniej ściskając jego dłoń.
- Nie. Niespecjalnie. - Ten odparł z uśmiechem i dodał - Jeśli połazimy tu chwilę, to z pewnością natrafimy na kolejnego takiego stworka. One tu wszędzie się kręcą szukając zagrożeń i jeśli coś by nas zaatakowało zlecą się na pomoc.
- Chcą się wykazać altruizmem przed swoimi władcami. To da im z czasem awans na wyższą formę egzystencji. Popularna ścieżka rozwoju wśród tego rodzaju przybyszy - dodał Gozreh z ironicznym uśmieszkiem.

“Przynajmniej poczynają kroki ku rozwojowi…” burczała jak burzowa chmura starsza kurtyzana, budząc rozbawienie u swojej nosicielki.
- Powiedział, że znajdę tu pomoc w sprawie zła, które noszę w sobie. - Kamala przetłumaczyła słowa Światełka, uśmiechając się miło do ukochanego.
- Kto żył w tym zamku i dlaczego jest teraz opuszczony i otwarty dla poszukiwaczy skarbów? - zmieniła temat ignorując niepotrzebne wtrącenie czworonoga.
- Kiedyś to miejsce było siedzibą zła. Czarownika, który paktował z czartami, ożywiał nieumarłych i robił wiele złych rzeczy. Na tyle złych, że ściągnął na siebie uwagę jakiegoś solara. I ten zebrawszy siły… najechał ten plan, zdobywając go i czyszcząc pobieżnie, ze wszystkiego co złe. Obecnie on tu rządzi, zapewnie poprzez anielskiego namiestnika, co czyni ten plan bezpiecznym na powierzchni - wyjaśnił jej kochanek odwzajemniając uśmiech. - Pod ziemią tlą się jeszcze resztki eksperymentów i ruch oporu przeciw niebianom. Dlatego każdy może zejść w dół, by zdobyć skarby i oczyścić część lochów z sił zła.
- To… trochę przykre - mruknęła zamyślona bardka. - Cała jego praca… cała jego pasja i życie jakie włożył w tworzenie swojej własnej idei upadła. I choć to co robił, mogę uznać za zło, to jednak czuje smutek widząc jaki los spotkał to miejsce, oraz radość, że świat uwolnił się od choroby ją toczącej. To takie… słodko gorzkie. - Tawaif zachowała niemal bolesną neutralność w tej sprawie, jakby rozróżniała sens istnienia dobra i zła i potrafiła dostrzegać u obu dyfuzję, która pokrywała wszystko odcieniem szarości. Z jednej strony umiejętność ta była na wagę złota, a z drugiej zamykała dziewczynę w świecie, gdzie nie mogłaby podjąć decyzji bez zbytecznego zastanowienia się.
- Nie wiem jednak po co mamy schodzić do podziemi… raczej nie natrafimy tam na nic, czego moglibyśmy użyć, a sprzedawać jakiś mrocznych artefaktów też nie mam zamiaru.
- Możemy znaleźć skarby. Oprócz mrocznych artefaktów, jest pewnie sporo zwyczajnych przedmiotów magicznych. - Zastanowił się przywoływacz i pogłaskał lubą po włosach. - I nie musimy schodzić do podziemi. To tylko opcja z której możemy skorzystać, lub nie.
- Myślę, że Starzec nie przepuści takiej okazji, nie teraz gdy wie co się tam może kryć. - Zaśmiała się posępnie, opierając policzkiem o ramię mężczyzny. - A kto mieszka w mieście dookoła?
- Nikt na stałe. Międzyplanarni kupcy i wędrowcy. Łowcy ilithidów oraz qlippothów
z pewnością jacyś… i oczywiście ci którzy mają na pieńku z diabłami lub demonami, oraz niebianie.
Zgadywał, ale pewnie miał ku temu podstawy.
- Brzmi ciekawie - skwitowała z nieznacznym wzruszeniem ramion. - Jak już wyjdziemy na powierzchnię, pójdziemy na łąkę, trochę odpocząć od udawania walecznych. Może nazbieram kwiaty do naszego pokoju. Było by miło.
- Tak. Z pewnością będzie miło. - Jarvis przytulił ją do siebie i lekko pocałował w policzek.

Dotarli już nad rzekę, którą to jedna świetlista kulka gorliwie patrolowała, wyszukując ryb i pijawek będących złymi potworami. Bo cóż innego mogła szukać latając nad wodą?
Chaaya wyraźnie korzystała z tej czułej chwili bliskości, ale gdy dostrzegła Świetlika… zapomniała szybko o czarowniku.
Niczym zwinna łania, wbiegła do wody, a następnie przeskakiwała z kamienia na kamień, nie przejmując się ani nurtem, ani mokrymi butami, ani tym, że podłoże było śliskie i niepewne. Takie przedzieranie się było, z jej wyczuciem równowagi i wygimanstykowaniem, niczym spacerek po chodniku.
Swobodnie dążyła na drugi brzeg rzeki, uznając, że tam właśnie mieli się udać, by przy okazji przyglądać się aniołkowi i jego trudnej i odpowiedzialnej pracy.
Gozreh… jakoś nie miał oporu przed wejściem do wody i z kocią gracją, acz znacznie wolniej, podążał za bardką. Smoczy Jeździec szedł z nich najwolniej, ostrożnie. A i tak poślizgnął się, po czym opadł zadkiem na lustro wody, rozpryskując ją wszędzie. Ten wypadek przydarzył mu się, gdy przebył już dwie trzecie szerokości owej rzeki. Wstał jednak i dumnie, acz nieco sztywnie, ruszył dalej.
Mokry od pasa w dół.
Dziewczyna obejrzała się zaskoczona na ukochanego i zakryła szeroki uśmiech za obiema dłońmi, po czym zaniosła się radosnym śmiechem, pochylając do przodu. Jej reakcja była szczera jak u dziecka i nie miała w zasadzie obrazić mężczyzny, a bardziej aplauzować, jak po dobrze opowiedzianym żarcie. Może nie zdawała sobie sprawy co to urażona męska duma, lub po prostu uważała, że Jarvis jest równie rozbawiony sytuacją co ona.
- Nie tak sztywno jamun! Kolana masz za sztywne, uginaj je, to nie szczudła - dopingowała mu do samego brzegu, gdzie złapała go za rękę i powiodła na trawę. - Chcesz się wysuszyć zanim wejdziemy do miasta?
- Cóż… nie będę wyglądał jak potężny mag, będąc jednocześnie zmokłą kurą, prawda? - zapytał retrycznie wpierw łapiąc cylinder, a potem gramoląc się w kierunku brzegu. - Miał tyle planów podboju świata, mógł poświęcić jeden z nich na budowę mostu - marudził pod nosem.

- Kto? Ach on! - Ponownie zaśmiała się tancerka, prowadząc kochanka gdzie było więcej trawy. - Może latał i nie potrzebował? Albo jeździł… lub go noszono? - Usiadła na ziemi, rozkładając spódnicę tak, by wyschła.
- Możliwe, że używał tych wszystkich środków transportu. - Przywoływacz zamyślił się, przyglądając swoim spodniom i samej tawaif.
- Możemy siedzieć tu razem, ale jeśli chcesz… to nie będę cię opóźniał. Miasto z pewnością jest bezpieczne.
- Miasto nie ucieknie - stwierdziła szelmowsko, klepiąc miejsce obok siebie. - Chyba, że chcesz się mnie pozbyć bo wpadła ci jakaś niebiańska syrenka w oko. - Przyjrzała mu się jakby chciała ocenić, czy miała rację.
- Niestety uciekła zanim zdołałem ją złapać. I bardziej rybka niż syrenka. I bardziej zjeść niż… - Usiadł obok niej. Poczuła jego dłoń na swej piersi, jej ciężar i jak jego siła popycha ją do pozycji leżącej.
A gdy już ułożyła się w trawie, Jarvis nachylił się ku niej i zachłannie pocałował usta, dając jej wyraźny sygnał, że tylko jedna “syrenka” go interesuje.
Kamala z przyjemnością odwzajemniła tę drobną czułość, ale nie mogła powstrzymać napływu wesołości.
- Uważaj bo zdemoralizujesz aniołki… - mruknęła cicho, przeczesując palcami jego włosy.
- Nie obchodzi mnie to - mruknał mężczyzna, wodząc wargami po policzku i muskając językiem ucho kobiety. Jego dłoń wodziła po piersiach i schodziła w dół po brzuchu do intymnego zakątka. Obecnie bronionego przez zdecydowanie za dużo warstw materiału.
- Miłość w swej naturze nie jest zła… więc nie mogą nic zrobić.

- Oooch... - Chaaya zacmokała rozczulona, muskając przyjaciela po brodzie, nie przeszkadzało jej, lub nie zauważała, że zamiast schnąć, jej strój naciągał wodą od czarownika.
- Więc zamierzasz im teraz przedstawić lekcję miłości w naturze?
- Zdecydowanie miałem taki plan... podstępny i złowieszczy - zamruczał w odpowiedzi, znów całując jej usta i wodząc dłonią po udach. Niespiesznie i delikatnie, jakby nie paliło mu się.
- Najpierw jednak, musiałbyś mnie do tego przekonać. - W jej głosie słychać było ostrą nutkę przekory. Nie odsunęła się, ni nie wzbraniała przed pieszczotami, ale też ich nie odwzajemniała z takim poświęceniem jakie miała w nawyku.
- Stawiasz mnie w trudnej sytuacji - stwierdził czarownik między licznymi i płomiennymi pocałunkami. - Z jednej strony… powinniśmy ruszyć do miasta. Z drugiej zaś… jakoś nie mam ochoty cię wypuścić z objęć.
- Może i powinniśmy, ale teraz jestem przez ciebie mokra. - Zaśmiała się pod nosem, klepiąc dłonią w mokry tył Jarvisa. - Przeszłam przez rzekę z nas wszystkich najszybciej i najlepiej… nie będzie mi teraz nikt insynuował, że się skąpałam - odparła dumnie, wracając palcami na twarz przed sobą, by delikatnie gładzić ukochanego po policzkach lub bawić się nausznicami jego okularów.
- Będę musiał sprawdzić, gdzie w zasadzie jesteś mokra - szepnął przywoływacz, sięgając do sznurowania jej spodni, biorąc się za rozwiązywanie go na oślep.
- Mogę ci powiedzieć będzie szybciej. - Tancerka zaoferowała swoją pomoc z lisim uśmieszkiem, podnosząc głowę, by wyszeptać do ucha mężczyzny słodkie i rozpalające słówka na temat jej stanu bielizny.
- Jest szybciej… ale w innym znaczeniu tego słowa. - Zgodził się z nią, muskając czubkiem języka wargi Kamali i sięgając dłonią pod spodnie.
Palce zaczęły wodzić pod ubraniem, sugestywnie masując kobiecość przez bieliznę, wcale nie ułatwiając schnięcia… a wręcz wprost przeciwnie. Wyczuwał jak bardzo była wilgotna… a raczej przemoczona, od wody rzecznej.

- Uważaj… bo polubię się z twoją ręką i zostaniesz z niczym - ostrzegła go zadziornie, a zważywszy, że była wyjątkowo opieszała w swym afekcie, mag rzeczywiście mógłby nie spotkać się z odwdzięczeniem...
- To poszukam wtedy okazji po powrocie, by pochwycić cię i przycisnąć do łóżka... i kochać się z tobą namiętnie… i długo. - Jeździec wyjawiał swoje plany wprost do ucha kusicielki, zaprzestając ruchu dłoni i niczym wprawny złodziej, macając sobie na oślep drogę do skarbu kochanki. - Budzisz czasem we mnie bestię, pamiętaj o tym Kamalo.
- Jesteś słodki gdy mi grozisz - stwierdziła z cieniem czułości - aż chciałabym cię sprawdzić, ale jeśli przerzucisz mnie na brzuch i ściągniesz majtki to też się nie obrażę.
- Leniuszek dzisiaj z ciebie - zażartował czarownik i skinął głową zgadzając się.
Po chwili zresztą zabrał się do tego. Ostrożnie i z pietyzmem, ale stanowczo przekręcił ją na brzuch, upewniając się przy okazji, czy jest jej wygodnie. Potem zaczęło się całe przeklinanie, na temat płaszcza, który musiał podwinąć, dolnej części zbroi… którą również musiał podwinąć. Dużo było tego podwijania, zanim Chaaya poczuła zaborcze dłonie, nerwowo zsuwające z niej spodnie razem z bielizną.
- Jestem praktyczna… jakbyśmy zaczęli się rozbierać, to dzień by się skończył - odpowiedziała tonem księżniczki, która leniwie wyleguje się na szezlongu i podjada słodkie winogrona, gdy tymczasem jej niewolnik w pocie czoła uwija się wokół niej. - Liczę, że nie poprzestaniesz tylko na rączkach mój jamun. - Znowu zabrzmiała jak panienka na włościach, cicho się podśmiewając, zupełnie jakby całą scenkę miała z góry zaplanowaną.
- Nie zamierzam… ale też nie poprzestanę na delektowaniu się… widokami.
I Sundari poczuła jakim smakoszem jest jej kochanek całujący krągłości jej pośladków, wodząc po nich językiem i pomiędzy nimi. Jego włosy łaskotały ją w pupę.
Nie było to dla niej nowością, że on lubił podgrzewać atmosferę przed nieuchronnym podbojem jej bramy rozkoszy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 12-12-2017 o 21:14.
sunellica jest offline  
Stary 12-12-2017, 21:15   #114
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tancerka kołysała bioderkami, a jej pupa falowała na boki, jak prezentowany komuś pierścień z pawim oczkiem, który odbija promienie słońca z każdej oszlifowanej strony. Kobieta zadawała sobie sprawę jak ponętna była i jak napięta stawała się atmosfera pomiędzy ich ciałami. Nie przeszkadzało jej to jednak, by bezczelnie prowokować, gdy tymczasem bawiła się pierzastymi trawkami, odrywając nasionka ze ździebełek jednym sprawnym ruchem, by później rozdmuchiwać je spomiędzy palców.
Wielbiona niczym boginka i tak samo pobłażliwie obojętna na wyznawców. Niemniej Jarvis miał jeden, solidny argument, mający wytrącić ją z tego stanu błogości. I po chwili pieszczot spierzchniętymi wargami, ostrożnie otarł nim o pośladki bardki, wywołując mimowolny dreszcz rozkoszy na jej ciele.
Kolejny ruch bioder zakończył się już próbą podboju. Powolną i ostrożną, bo też brama wyuzdanej uciech i ukryta między jej bułeczkami wymagała delikatności.
Cichy protest zmieszał się z westchnieniem, gdy zdobyta wyrwana została ze swoich rozmyślań, mniej czy bardziej przyziemnych. Drobne dreszcze przepływały Chaai po kręgosłupie, bawiąc się ze zmysłami i odbiorem przyjemności, na razie przytłoczonej niejakim dyskomfortem.
Zdawała się jednak nie walczyć ze swoim losem, opadając na mocno przeczesaną ściłkę. Oddychała ciężko i rzewnie, łapiąc za kępki roślin, jakby chciała się ich przytrzymać.
- To będzie brutalne zderzenie z rzeczywistością, a nie lekcja miłości… - sarknęła nieco gniewna z powodu wyboru jakiego dokonał mężczyzna. Przez jedną chwilę, zapomniała z kim właściwie była. Przez jedną chwilę, chciała zrugać Ranveera za jego samolubstwo, ale później usłyszała oddech, którego nie mogłaby pomylić z żadnym innym i… zawstydziła się.

- Kamalo… moja słodka… będę delikatny - obiecał czule przywoływacz, wodząc powoli i leniwie dłońmi po krągłościach dziewczyny. I podobnie ostrożnie prowadząc swój podbój. Bez pośpiechu, łagodnie… po to, by bólu było jak najmniej… i by przebijała się przez niego przyjemność.
- Ja nie o tym… mówię - ciągnęła wyjątkowo speszona, chowając twarz w ziemi. - Jak nas znowu cały patrol przyłapie to przysięgam… wykastruje cie.
- Kamalo… a kto ma nas przyłapać… wokół tylko… zielone trawy - odparł rozczulony ciemnooki, głaszcząc ją przez chwilę po włosach, po czym spytał żartobliwie, delikatnymi ruchami bioder wprawiając ich ciała w leniwie falowanie. - A nie będzie ci nudno… z kastratem?
“On jest głupi, czy tylko głupi?” parsknęła Laboni nie wytrzymując. Nadal wyglądała i brzmiała jakby była na kogoś, lub coś, wściekła.
“Ciężki wybór… czy mogę spytać o radę wróżki?” Umrao sarknęła z wyjątkową jadowitością, ponownie wprawiając w osłupienie całą resztę.
“Ja nie do końca rozumiem co tu się w ogóle dzieje…” Zlękniony, acz ciepły głos nie należał do Nimfetki, lecz podobnej wiekiem i cechami charakteru maski, która jak wiele innych zgubiła swój przydomek w morzu Chaaj.
“Nie ty jedna… ale po pewnym czasie idzie przywyknąć.”
“Co się dzieje? Co się dzieje?”
“Zaspałaś czy jak? Babka jest wściekła. O co? Nie wiadomo. A czy ona nie jest ‘zawsze’ wściekła? To też…”
“Ja was głupie kurwy słyszę!” huknęła rozjuszona matrona, łopocząc swoimi szatami niczym skrzydłami. “Powiedz mu bo ja mu pow…”
~ Czuję bunt na pokładzie ~ wtrącił Starzec, uśmiechając się szeroko i przysłuchując kłótni masek.
- Wystarczy, że przypięto mi łatkę biednej i opętanej… nie muszę jeszcze demoralizować pomniejszych aniołków - burknęła cichutko, niemal w sam piasek tawaif. - Jeden nawet lata ci za plecami! - syknęła, oglądając się nerwowo, czy nie zostali już przyłapani na łamaniu moralności.
“A ty czego tu? Nie powinieneś spać?” warknęła stara kurtyzana do Pradawnego.
~ Nie sypiam… planuję, medytuję ~ odparł pobłażliwym tonem ogoniasty i obserwując kobiety, wzruszył tylko skrzydłami wykonując lekki zamach. ~ Wy strasznie lubicie dramatyzować, co?
- One są jak małe dzieci… głupiutkie… nadgorliwe - rzekł uspokajająco Jarvis, wodząc palcami kości ogonowej kochanki i napierając mocniej, acz wciąż spokojnie.
- Pewne rzeczy umykają zrozumieniu, gdy jest się świecącą kulką z resztkami pamięci jeno. Nie jesteśmy zagrożeniem, nie jesteśmy… czartami. Nie zwróci uwagi.
“Nie sypiam, planuje…” przedrzeźniała go babka jak małe dziewczę, kiedy do Sundari dotarł sens słów czarownika.
- MAŁE DZIECI??! - Poderwała się wyjątkowo silnie i gdyby nie ciężar męskiego ciała, to może nawet by zerwała się na równe nogi. - Chcesz mi powiedzieć, że posuwasz mnie jak starą dziwkę w świecie pełnym małych DZIECI??!! - Jeśli wcześniej mag nie zauważył rumieńca zawstydzenia, tak teraz już nie mógł nawet udawać, że jego partnerka nie pali się żywcem z zażenowania.
- Nie… to nie są małe dzieci - starał się jej wyjaśnić na spokojnie, jednocześnie pozwalając tempu figli nieco wzrosnąć. - To… jest następne wcielenie dobrych istot. Kolejne życie dla niektórych ludzi. I one rodzą się dorosłe… tyle że nie za bystre.
- Ty zbereźna małpo! Ty chutliwy knurze! - Do kobiety nie docierały żadne argumenty, a nawet jeśli, to tłumaczenia kochanka tylko pogarszały sytuację. - O bogowie miejcie litość, złaź ze mnie! Co za wstyd… to twoja wina!
To nie była do końca tylko jego wina, ale i samej Chaai, ta jednak chyba nie zdawała się teraz logicznie myśleć. Ku uciesze Laboni, która rechotała jak wiosenna żaba, mając prawdziwie niezły ubaw z tego co widziała i słyszała.
Przywoływacz… ostatecznie uwolnił bardkę od swej obecności, ale nie zamierzał jej puścić. Przycisnął ją swym ciężarem ciała do trawy, obejmując w pasie i klękając nad nią okrakiem.
- Już… już… nie masz powodu do gniewu, czy wstydu - mówił spokojnym tonem czekając, aż tej przejdzie atak paniki.
“A niech mnie wielbłąd kopnie! Patrzcie dziewczyny! Patrzcie bo ja nie mogę… płacze… o bogowie płaczę, nic nie widze, co się dzieje?!” Stara tawaif mało nie pękła od śmiechu. Reszta panien również była rozweselona, ale też i onieśmielona całym wydarzeniem.
“To takie w stylu Kamali…” Maski mruczały między sobą ze współczuciem, ciesząc się, że to nie na żadną z nich padło w tej chwili.
- Nic już do mnie nie mów… - wydyszała załamana tancerka, starając sobie nie wyobrażać, jak TERAZ DOPIERO oboje wyglądali w oczach aniołów.
Jarvis słowem się już nie odezwał. Za to głaskał ją po włosach. Powoli, czule, delikatnie… bez pośpiechu. Cierpliwy i spokojny w tej pieszczocie.

“Głupia, stara baba” stwierdziła Deewani siedząca na kopule klasztoru, ukrytej w brzuchu smoka. Udało jej się na chwile zgubić pościg za kradzież wyjątkowo słodkiego jabłka. Zdążyła nawet zjeść połowę, gdy usłyszała nawoływania straży. Trzeba było ponownie uciekać. Schowała więc owoc do kieszeni spodni, poprawiła męski turban na główce i zeskoczyła do ogrodu. “Powinna być po mojej stronie!” fuknęła wybiegając za bramę i mieszając się w tłumie ludzi i nieludzi.
Tymczasem Laboni dostała kolki i szybko ze śmiechu przeszła w utyskiwanie, wyzywając wszystko jak okiem sięgnąć.
Chaaya uspokoiła się na tyle, by nie dyszeć, jakby miała zaraz zemdleć z wycieńczenia i tylko od czasu do czasu cicho kwiliła, nie mogąc się zdecydować czy chce płakać.
Mężczyzna zaś osunął się na nią i przytulił do jej ciała, coś pod nosem nucąc. Jakąś melodię?
Jakby kołysankę dla dziecka. Być może coś z jego własnego dzieciństwa.
Była to prosta i cicha melodia, niemal szeptana do jej ucha.
Jęki ucichły, gdy kobieta zaczęła nasłuchiwać, wyłapując kojące dźwięki. Pamiętała tę muzykę z wcześniej… nie potrafiła sprecyzować kiedy ją usłyszała pierwszy raz, ale budziła w niej spokój. Po pewnym czasie, bardka zaczęła się wiercić, ale nie bynajmniej by uciekać, a by wtulić się w męską pierś.
- Jestem okropny… wiem… i czasem ponosi mnie przy tobie pożądanie - mruczał mag i potem znów wrócił do nucenia, głaszcząc czule Kamalę po włosach.
- Przepraszam cie… wcale nie myślę, że jesteś małpą. - Ta odpowiedziała po chwili wahania. Palcami delikatnie badając fakturę materiału marynarki kochanka, bawiąc się stawardnieniami i szwami, jak ktoś bardzo znerwicowany.
- Za knura też ciebie nie uważam… - mówiła bardzo niewyraźnie, chowając twarz w koszuli i inhalując się znajomym zapachem towarzysza.
- Ale z pewnością dzikiem jestem - wyszeptał cicho czarownik, tuląc z troską tawaif. - Chutliwym i niezgrabnym w decyzjach i działaniu.
Pocałował delikatnie jej czubek głowy. - Naprawdę ważne jest dla ciebie, co myśli kilka świecących kulek na podrzędnym półplanie?

“Zdziel go w ryj… nie powstrzymuj się…” podjudzała ochoczo babka, którą zaczynało mierzić, że cała afera szybko się wygłaskała. “Ja zawsze, jak mnie klient wkurwiał tępotą, prałam po pysku. Od razu trzeźwiał! Mówię ci w trymiga!”
“Nie słuchaj jej, ona się chyba znudziła własnym życiem…” Maski przeraziły się na samą myśl, że ich twórczyni mogłaby usłuchać rady.
“Wy kurwy wy… nie da się z wami nic robić… święte krowy” burknęła gniewnie matrona, obrażona na cały świat.
- To są anioły! - syknęła Chaaya, na powrót czując adrenalinę w żyłach. - Może małe… i niskiego stanu… ale… anioły! Niewinne, dobre istotki… nieskażone ni grzechem… ni chucią… bogowie, ja nawet wstydzę się trzymać ciebie za rękę przy ludziach… a ty mi tu… z ANIOŁAMI!
- Czyli następnym razem… mam szukać przejścia do dziedziny sukkubów? - zapytał żartobliwie i ucałował jej zroszone łezkami policzki, po czym zaczął wyjaśniać - Tak… to aniołowie. Wyższe duszki… ale do bogów im daleko, bardzo daleko Kamalo. Anioły nie są bogami. Czasami sługami bogów… ale nie bogami.
~ Ja mam o was o wiele lepsze mniemanie. Drogie panie ~ stwierdził przymilnym tonem głosu Starzec, uśmiechając się, co tylko dodawało mu drapieżności.
- Nie… proszę, tam na pewno mnie nie zabieraj… - Jej głos podszyty był lękiem, ale nie miał on nic wspólnego z uprzedzeniami, a jakimś przykrym doświadczeniem. - Najlepiej nie mówmy już o tym - ucięła krótko, kręcąc guzikiem w koszuli przywoływacza.
“Nic od ciebie nie chcemy!” odparły zgodnie w chórze dziewczęta. “Nic nie kupimy, w nic nie uwierzymy, nigdzie nie pójdziemy i na nic się nie zgodzimy!” Niestety nie dały się złapać, na tak prostą sztuczkę przekupstwa.
~ Czyżbyście się mnie bały ? ~ Oblizał się zadowolony gad, patrząc na stadko “turkaweczek”. Wszak lubił być straszny. ~ Doprawdy, gdzie wasza śmiałość, odwaga... od razu uciekacie.
- Nie martw się. Nie ryzykowałbym - Jarvis złożył delikatny pocałunek na wargach tancerki.
- Lepiej się czujesz?
“Raczej czują pismo nosem…” stwierdziła kwaśno najstarsza kurtyzana. “Wieje od ciebie łosiem…”
Tym stwierdzeniem wzbudziła ogólne rozbawienie u panienek, ale żadna się już nie odezwała.
- Mniej więcej… - przyznała tawaif, po czym ponownie zaczęła przepraszać - ja naprawdę nie chciałam… wybacz mi.
- Nie gniewam się… w ogóle się nie gniewam. - Mężczyzna pogłaskał dziewczynę po włosach, podczas gdy inny samiec próbował swoich sztuczek.
~ Albo też boją się zaryzykować. Bo co dostają pod twoim przewodnictwem? Obelgi i wyzwiska. ~ Westchnął teatralnie Starzec, wysuwając czubek rozdwojonego języka. ~ Ja zaś… mogę dać im więcej, niż pyskówki.
“Po to tu jestem…” Laboni pokręciła w zrezygnowaniu głową. “Jeszcze tego nie rozgryzłeś?” Westchnęła cmokając nad ignorancją skrzydlatego. “Pewnie już nie rozgryziesz biedaczku… WSTAWAJ! Koniec tego leżenia, takie pitu pitu z wami, że aż mnie wszystko świerzbi.” Ostatnią część krzyknęła do Sundari, która tylko mocniej wczepiła się w kochanka.

Deewani była w trakcie podpalania jakiegoś budynku. Na pytanie dlaczego, odpowiedziałaby: bo może, a zresztą było to dosyć zabawne. Słyszała jednak wszystko co działo się “na zewnątrz” i tylko złorzeczyła na “staruchę” i jej zastęp dupodajeczek. Kiedyś podobno było inaczej, kiedyś Kamala była prawdziwą wojowniczką, a teraz stała się wydmuchaną pacynką. Nic tylko rzygać z nudy.
~ Jaka ja jestem mądra, jaka ważna, jaka stara, jaka zasuszona jak makówa ~ zakpił gad i dodał ~ Taaak, taaak… domyśliłem się starego porządku, ale ona się zmienia… i porządek też może.
Mag przytulił mocniej bardkę i szepnął - Możemy poleżeć chwilę tutaj. Ktoś z nas zanuci. O ile dobrze pamiętam, zarzucałaś mi fałszowanie, więc… lepiej żebyś ty.
W głowie Dholianki wyjątkowo ucichło. Nawet chłopczyca podbijająca wspomnienie Starca, powstrzymała się od dalszych komentarzy i tylko podglądała jakiegoś bogacza w alkowie ze swoją niewolnicą, gdy tymczasem złoty kur, którego puściła, roznosił się po dzielnicy wyrobniczej.
Chaaya odsunęła twarz od szyi czarownika i popatrzyła na niego z rosnącym uczuciem.
- Mogę zanucić, ale nie znam tej piosenki… - przyznała, gładząc go kciukiem po policzku i powoli mrucząc kołysankę, jaką zwykł jej śpiewać ukochany.
- Nie musi być ta… swoją drogą… też jej nie znam za dobrze. Gozreh ją zna. I twierdzi, że nuciła ją moja matka - wytłumaczył cicho Jarvis, tuląc ją i leżąc wraz z nią wśród traw.

Dziewczyna pocałowała delikatnie jego wargi, nie przestając nucić, aż utknęła w momencie, gdzie nie wiedziała jak leciało dalej. Zmieniła więc utwór na bardziej jej znany.
Piosenkę, której używała do inkantacji leczniczego czaru. Słowa były bardziej szeptane niż śpiewane i przez to brzmiały jak spadające krople wody.
- Śliczny… masz piękny głosik. Nie tylko tańcem zachwycasz, ale i urodą i śpiewem - Zachwalał przywoływacz, tuląc tawaif i rozkoszując się jej obecnością.
- Czasem mi się udaje… - przyznała zawstydzona, łapiąc za nausznice okularów maga, by powoli ściągnąć mu je z nosa.
- Czasem? - Cmoknął ją czule czubek nosa i spojrzał na nią z uśmiechem, pozbawiony okularów. - Często raczej. Hmm… jak… chcesz zachwycić aniołki, to one lubią śpiew i taniec. Bardziej śpiew co prawda, bo taniec… bywa… są tańce zmysłowe.
- Mhmmm… - Nie odpowiedziała mu zdaniem, bo usta miała zajęte jego wargami. Odłożyła drogie szkiełka nad ich głowami, przyciągając do siebie mężczyznę, z coraz większą pasją go całując.

~ Nie chce ich zachwycać… ~ odezwała się telepatycznie ~ ale ciebie… dla ciebie mogę zaśpiewać i zatańczyć.
~ Chcę tego… chcę zachwycać się tobą. Chcę... ~ odpowiedział, odwzajemniając pieszczotę z zachłannością i pietyzmem. ~ Chcę żebyś zatańczyła dla mnie Kamalo, a potem chcę trzymać cię w ramionach i wyrażać swój zachwyt dla twojego występu.
~ Tutaj będzie to trochę trudne… ~ wyznała skrytością swych myśli, choć jej czyny były coraz śmielsze, a pocałunki łakniejsze. ~ Tutaj będą nas podglądać… tutaj będę się wstydzić… będę się wstydzić, że chcę ci się podobać, że chcę cię uwieść, a później smakować… jak za pierwszym razem… jak za ostatnim...
Oplotła go ramionami, przyciskając do siebie, niczym wąż podczas godów. Ciasno, jak najbliżej swego serca, wyznając zasadę, że jeśli splotą się ze sobą odpowiednio mocno. Jeśli ukryją siebie nawzajem w objęciach, może ich zarysy znikną i staną się niedostrzegalni dla świata wokoło. Na chwilę ukryją się przed ciekawskimi, uciekną przed osądem i nadrobią czas kiedy musieli trwać w rozłące. A to, że czarownik miał na sobie szeroki płaszcz tylko im w tym pomagało.
~ Ale będziesz tańczyła… dla mnie… będziesz mnie uwodziła… będę patrzył, pragnął każdym spojrzeniem… wpatrzony w każdy twój ruch, wsłuchany w twój głos… spragniony ~ odpowiadał rozpalony zarówno słowami jak i żarliwymi pocałunkami Jeździec, ocierając się ciałem o kochankę i drżąc z pożądania.
~ Naprawdę mam teraz zatańczyć? ~ spytała, by się upewnić, choć jej słodkie wargi odciskały się na twarzy mężczyzny, gorącymi pieczątkami.
~ Chciałbym tego… jeśli jesteś w nastroju… by mnie zachwycić. By pokazać swe piękno ~ mówił telepatycznie odwzajemniając każdą czułostkę. ~ Pamiętaj Kamalo, że miłość… też jest dobra… i uznawana za piękno także przez niebian. Miłość jest piękna.

Chaaya odsunęła się, by spojrzeć w oczy sensowi swojego życia. Gorący oddech, owiewał męski policzek, gdy bardka odgarniała mu czułym gestem kosmyk włosów z czoła.
- Jaką pieśń chciałbyś usłyszeć? - wyszeptała, łącząc delikatnie usta. - Powiedz mi co ci w duszy gra…
- Ja nie znam… zbyt wielu pieśni. - Speszył się Jarvis. - A te, które pamiętam, pochodzą z tawern i nie są… warte powtarzania. Zwłaszcza w tak ślicznym towarzystwie.
- Nie chce od ciebie tytułu… zamknij oczy, wsłuchaj się w siebie i powiedz co słyszysz. Czy twe serce tańczy, czy się śmieje, czy jest pogrążone w zadumie, wspomina, a może planuje? - Tancerka nakryła dłonią powieki przywoływacza, przysłaniając mu światło.
- Dobrze… - Zamilkł na chwilę i ta wsłuchiwała się w jego oddech do czasu, aż w jej głowie… pojawiła się melodia.
Najpierw cicha i niewyraźna, ale potem nabierająca siły i klarowności. Na tyle, że kobieta poczęła ją słyszeć w swym umyśle i czuła, że mag stara się ukrywać słowa z nią powiązane… To było coś o wesołych kumoszkach dzielących się młodym kogucikiem o wielkim pióropuszu.
Występ do takiego akompaniamentu wymagał sporo przygotowania. Dholianka była w końcu profesjonalistką… i, co najważniejsze, była zakochana.
Musiała więc wypaść jak najlepiej. Musiała pokazać się z najwspanialszej strony. Jej blask musiał oślepiać, a dotyk spalać.
Pozwalając, by muzyka grała, pożegnała ukochanego pocałunkiem i usiadła, by wstać. Pośladki miała wciąż odkryte, choć spódnica i peleryna starały się skrzętnie tuszować ten drobny mankament. Sundari poprawiła wdzięcznym ruchem bieliznę i spodnie, po czym zdjęła kołczany z obu ud i odłożyła je na kupkę rzuconych w nieładzie rzeczy.
Rzeka przyjemnie szemrała w korycie, a w oddali nikł huk wodospadu, tworząc w ten sposób wyjątkową aurę tego miejsca. Tawaif musiała ten atut wykorzystać, choć, nigdy nie miała do czynienia z tak dużą ilością zielonej i soczystej natury w jednym miejscu.
Zrodzona była z pyłu i piasku. Jej żywiołem był kamień i metal. Szmaragdy, rubiny, diamenty, opale, złoto, platyna, miedź, szkło, kryształ…
Tu… miała wodę i trawę, rachityczne drzewka wykręcone silnymi wiatrami, aniołka przeglądającego się w odbiciu tafli i cienistego kota buszującego w krzakach za drobną zwierzyną… lub… cholera go wie, niech zniknie.

„Oddychaj Kamalo… oddychaj…” Powtarzała sobie, wyciągając z torby sznury dzwoneczków, które z jakiegoś powodu nosiła zawsze w podróżnym ekwipunku.
„Wiesz co masz robić… potrafisz to zrobić…” Zamarła wpatrzona w lusterko, odwrócona plecami do obserwatora. W odbiciu widziała kobietę, znajomą tylko z oczu, brwi, nosa i ust. Jej krótkie włosy były obce, a jej blada cera nieznajoma, dawne złote piegi, od palącego słońca, wypłowiały, policzki się nieco zapadły, a szyja wydłużyła jak u egzotycznego ptaka.
Była tak inna od dawnej siebie… a jednak wciąż jakby taka sama.
Uśmiechnęła się pod nosem, zaczynając nucić śpiewnym jak słowiczek głosem, melodię serca Jarvisa. Jej znoszony strój zafalował jak kotara w którą tchnął letni zefirek. Spodnie zaczęły blaknąć, spódnica się wydłużać. Na szyi splótł się szal, a włosy samoistnie przemieniły w czarny warkocz. Zaczęła kwitnąć na oczach ukochanego, przybierając swe dawne kształty pustynnego lotosu o barwach wypłowiałych od żaru i trudu życia. Stała się kwiatem na miarę tego miejsca. Eterycznym i delikatnym w dotyku, acz ciężkim i wonnym w zapachu.

Teraz mogła spojrzeć w oczy powodom, dla których tu była. Teraz… uśmiechając się i przybierając pozycję wyjściową, mogła zacząć śpiewać i tańczyć, a wraz z nią cały świat. Była jak wir, który przyciąga do siebie otoczenie wokoło. Światło, powietrze, rośliny, słowa nachylały się ku jej zwiewnej postaci; odbijały się w dziesiątkach lusterek powszywanych w spódnicę; dźwięczały w głosach setek dzwoneczków brzęczących u jej kostek i szala; szeleściły w złotych splotach nitek materiału i ginęły pod lekkimi stopami, gdy tancerka pląsała wokoło jedynego widza, którego chciała zachwycić.

Nazar jo teri laagi main deewani ho gayi
Deewani haan deewani, deewani ho gayi
Mash'hoor mere ishq ki kahaani ho gayi
Jo jag ne na maani toh maine bhi thaani
Kahaan thi main dekho kahaan chali aayi
Kehte hain ye deewani Mastani ho gayi

Mag nie rozumiał słów, które układały się do melodii jaką nuciła jego dusza, ale choć ich sens i pochodzenie było dalekie od oryginału, to jednak nie usłyszał ani nuty dysonansu w żadnej zwrotce, ani w żadnym rymie. Jakby muzyka była specjalnie skomponowana pod słowa, a nie na odwrót.
Nie potrzebował też jednak rozumieć co śpiewała. Nie potrzebował, bo każdy jej gest wydawał się go zniewalać i kusić. Każdy przyciągał jego wzrok. Każda nutka wyrywająca się z ust Sundari wręcz hipnotyzowała kochanka… i nie tylko jego. Samo miejsce wydawało się również podlegać jej urokowi, stanowiąc oprawę jej tańca. Miała przez to ulotne wrażenie, że okolica tańczy wraz z nią, że gałęzie drzew falują w rytmie jej ruchów i głosu. Ale to nie liczyło się przecież tak, jak palące niczym ogień spojrzenie mężczyzny, którego żar miłości i pożądania widziała, gdy ich oczy się spotykały.

Bardka nie pozwoliła się zaskoczyć, a przynajmniej nie okazywała swego zdziwienia reakcją tutejszej flory. Pozwoliła jej współgrać ze swymi ruchami, nie zgadzając się jednak, by zepchnęła ją na drugi plan. To był jej pokaz i jej widz i z całym szacunkiem dla aniołków i ich anielskich kwiatuszków, ale nie odda im swego wybranka tak łatwo. Niech znajdą sobie innego motylka lub pszczółkę, bo ten tutaj jest tylko jej. Ten tutaj należy do lotosu, który kończąc swój pokaz przycupnął piruetem obok siedzącego.
Szerokie skrzydła spódnicy, nakryły pas i nogi czarownika, broniąc dostępu ciekawskim oczom obserwatorów, gdy zwinne rączki Chaai złapały to co tak łapać lubiły. Kobieta nie odzywała się, wpatrując wyczekująco w oczy przed sobą, a delikatny rumieniec zdradzał nie tylko jej podniecenie, ale i niepewność, czy udało jej się spełnić oczekiwania.

- Jesteś… - Reszty Jarvis nie był w stanie wypowiedzieć słowami, ale emocje… jak zachwyt, pożądanie, radość, miłość czuła w przepływających telepatycznie falach, a i pod palcami wyczuwała dowód swego kunsztu. Twardy argument świadczący o tym jak bardzo rozpaliła myśli swego widza.
To co “usłyszała” musiało ją ucieszyć, bo zachłysnęła się z radości, rzucając w ramiona Smoczego Jeźdźca, obcałowując jego twarz, póki starczyło jej odwagi.
A miała jej… bardzo mało. Deewani była bardzo “hojna” i zabrała całą ze sobą. Kamala jednak nie poddawała się bez walki i wykorzystując swoje uniesienie pokazem, stanęła okrakiem na klęczkach przed czarownikiem.
~ Zsuń mi spodnie, zaraz się ich pozbędę… pod spódnicą. Proszę…
Jarvis uśmiechnął się czule i dłońmi sięgnął do jej stroju, by stanowczo zsuwnąć materiał krępujacy jej nogi. Całował przy tym jej usta i policzki, by nie skupiała swej uwagi na okolicy.
Po chwili, nie wiedząc jak, dziewczyna skończyła tylko z jedną nogą w nogawce. Teraz nic im nie przeszkadzało we wspólnej zabawie, no chyba, że głosy w głowie bardki. Te jednak uparcie milczały od ostatniego spięcia ze smokiem, a może to przez gderliwość Laboni… tak czy siak, tawaif przylgnęła do mężczyzny, nakrywając ich oboje szalem. Dłonie jej drżały ze zdenerwowania, ale w jej pocałunkach było zaparcie i pasja. Bo póki z nim była i póki go czuła, nie potrzebowała masek…
~ Tam nie ma aniołów, tam nie ma aniołów… one nas nie widzą… skup się… ~ powtarzała uparcie, nie wiedząc, że przypadkiem słyszy ją kochanek.
~ Nie ma… ja jestem… tylko... ~ szeptał telepatycznie mag, obejmując pośladki i dociskając dosiadającą go tancerkę do siebie. ~ I ty jesteś moja śliczna Kamalo.
Nie przerywał pocałunków, a choć chciał odsłonić więcej ciała partnerki, to… tym razem darował sobie tę kwestię. Radował się tym co miał w swych dłoniach, a właściwie pod nimi… masując jędrną pupę stanowczymi ruchami palców.

~ Iik! ~ Chaaya pisnęła spłoszona, głośno protestując ~ ty nic nie słyszałeś! Powiedz, że nie słyszałeś… ~ Nie mogła sobie darować, że była taką niezdarą. MIAŁA ZACHWYCAĆ, a na razie się ośmieszała i zawstydzała… ale póki Jarvis tu był… póki go widziała, czuła zapach, słodki smak i twardość ją rozpierającą… Póki skryci byli pod welonem i ciężką spódnicą. Póki nie wypuszczał jej z objęć, a ona jego z własnych myśli...
Nie ucieknie od niego. Nie teraz… nie drugi raz. Chciała być go godna i udowodni to swym łonem, wargami i sercem.
~ Nic nie słyszałem… a to co mogłem słyszeć… było urocze ~ odparł polubownie przywoływacz. ~ Upajasz mnie niczym wino Kamalo.
~ Jestem za młoda, by być dobrym winem… ~ wypomniała z wesołością, podskakując z coraz większą ochotą na czarowniku.
~ Młode wino… też potrafi upajać ~ stwierdził chłopak, czując jak ich gwałtowne ruchy doprowadzają go coraz bardziej do wybuchowej ekstazy.
~ Nie chcę tylko upajać, chcę też smakować ~ tłumaczyła Sundari z uporem, trzymając w dłoniach twarz Jarvisa, którą obdarowywała czułymi pocałunkami i wejrzeniami.
~ Położysz się nago na stole… to sprawdzę językiem jak smakujesz i gdzie jesteś najsłodsza ~ odpowiedział żartobliwie z łobuzerskim błyskiem w oku.
~ Nie powiem, że mi to nie pasuje… ~ Zaśmiała się w jego wargi i skupiając większą uwagę na ruchach bioder.
Tańczyła wokół niego, jak płomień wokół knota świecy, rozpalając zmysły i popychając kochanka ku nieuniknionemu spełnieniu, którego westchnienie tłumiła własnymi ustami.

Cichy jęk… i owa słodka eksplozja, pokazała bardce jak skuteczny okazał się jej pokaz i praca bioder. W końcu jego ciało mężczyzny skapitulowało pod jej pieszczotami i Smoczy Jeździec dotarł do szczytu rozkoszy.
~ Jesteś cudowna. ~ Usłyszała w głowie tawaif, która dyszała, opierając się czołem o czoło maga. Jej ciepły oddech owiewał mu brodę jak letni zefirek.
Choć ich małe spotkanie nie wymagało od kobiety zbyt dużej energii i wkładu własnego, to jednak, wydawała się być zmęczona, jak po walecznym starciu z mitycznym potworem.
Cóż… strach zawsze miał wielkie oczy. Tym razem nie na tyle, by przywoływacz się w nich utopił.
~ Wyschły ci spodnie? ~ spytała po chwili, odsuwając się, by oboje mogli zaczerpnąć świeżego powietrza.
~ Myślę, że tak. ~ Delikatnie musnął ustami czubek nosa tancerki.
Werbalna odpowiedź nie padła. Brązowowłosa pokiwała tylko i zsunęła z ich głów ochronną kotarę w postaci ażurowego szalu. Nadal jednak dosiadała ukochanego, ocierając mu pot z czoła czułym gestem.
- Co teraz… ruszamy do twierdzy, czy rozkoszujemy się widokami i plenerami? - zapytał z uśmiechem Jarvis, spoglądając w oczy dziewczyny. - Możemy się też przejść po tych górach, lub zamoczyć stopy w rzece.
- Już ty się pomoczyłeś… - stwierdziła z przekąsem. - Starzec się niecierpliwi… od pewnego czasu nie śpi, chyba chce trochę powęszyć w starym domostwie maga.
Dholianka oczywiście źle zinterpretowała nagły wzrost aktywności leniwego smoka, ale żadna z masek, ani nawet babka nie chciały jej tłumaczyć całego zdarzenia, a przynajmniej na to wyglądało, bo wszystkie panie milczały jak zaklęte.
- Także… ku przygodzie? - spróbowała odezwać się z entuzjazmem, ale co tu było ukrywać, wolałaby iść w góry, zbierać kwiatki i migdalić się w cieniu jakiegoś drzewka ze swoim czarusiem. - Może będzie fajnie, może znajdziemy smoka?
- Może… - Pogłaskał ją po policzku i cmoknął czule dodając żartem - A może wygodne łóżko w gospodzie.
- To później… nie tutaj… mówiłeś, że jest drogo… - Sundari owinęła się szalem, który zadźwięczał złotymi dzwoneczkami i zamigotał błyskiem powszywanych weń kamieni.
- Zresztą… skoro już przywołałeś Gozreha… to niech ma jakąś rozrywkę z pobytu na tym planie… wątpię by łapanie anielskich myszek, było tym co chciałby teraz robić…
- On ma rozrywkę. Dogryzanie mi. - Zaśmiał się cicho czarownik i przytulił głowę do jej dekoltu. - Zejdziesz ze mnie, bo inaczej to się nigdzie nie ruszymy. Nie żeby mi się spieszyło gdziekolwiek.
- O-och… no tak… - Speszyła nieznacznie, gdy dotarło do niej, że wciąż byli złączeni. - To wstaję… - ostrzegła, wyraźnie nie chcąc lub bojąc się rozłąki. Szaty jednak załopotały jak skrzydła na wietrze i bardka wstała ostrożnie, ale postarała się, by zasłonić odkrytego mężczyznę przed niepożądanym okiem.
Jarvis zajął się więc szybkim poprawianiem garderoby i zerkając na kochankę spytał się
- A jak tobie pomóc?
- Ja sobie poradzę… nosiłam takie szaty od urodzenia, kochałam się w nich, kąpałam… spałam… - Gdy mag był gotowy dziewczyna kucnęła i nałożyła zrzuconą nogawkę salwarów, które jakimś cudem podciągnęła, nie podwijając prawie spódnicy, a przecież sięgała aż do ziemi. - To i tak tylko iluzja nałożona na moją szatę, zaraz ją rozwieję… - Zabrała się zbieraniem swoich rzeczy i przeszukiwaniem torby, w celu policzenia wszystkich swoich szpargałów. To byłby dramat, gdyby któryś zgubiła!
Na szczęście wszystko miała na swoim miejscu. Cóż za ulga!

W tym czasie pojawił kocur, wychodząc z traw i w macce trzymając długi sztylet, zakończony jakimś półszlachetnym kamieniem w rękojeści.
“A ten co? Tajny agent, ninja z wojny wrócił?!” Laboni przebudziła się z odrętwienia, piejąc z “zachwytu” nad cienistym stworem, co wywołało szmer szeptów i śmiechy panien.
Tancerka popatrzyła chwilę na kota, ale szybko uciekła wzrokiem na “wyżyny”, zadzierając przy tym, nieco obrażona, nosa. Klasnęła w dłonie i czar prysł, opadając niczym mgła z jej ciała.
- Widzę, że się nie nudziłeś - stwierdził żartobliwie przywoływacz, przyglądając się kocurowi. - Tak to pllnujesz naszego bezpieczeństwa… zwiadowco?
- Byliście bardzo bezpieczni… a ja znalazłem kości jakiegoś stwora. Chyba czarta. Tu w okolicy musiała być zażarta bitwa - odparł nonszalanckim tonem zwierz, przyglądając się sztyletowi. - To tkwiło między jego żebrami. Nie zardzewiał, więc pewnie jest magiczny.
- Chcesz to sprawdzić? - spytała kurtyzana, wracając spojrzeniem ku mężczyźnie.
- Sztylet czy pobojowisko? - zapytał Jarvis, drapiąc się po policzku. - Nie wiem czy zarośnięte trawą kości są warte oglądania i przeszukiwania. Znajdziemy chyba tu ładniejsze widoki.
- Pobojowisko… nie musimy nic tam szukać… po prostu… rzucić okiem. - Urwała speszona. Ją takie atrakcje nie interesowały, ale czarownik zdawał się orientować w sprawach demonicznych… bliższych lub dalszych i chciała mu… sprawić przyjemność?
“Wiesz jak to durnie brzmi, prawda?” babka zagderała do myśli wnuczki, drapiąc się po bujnej piersi z rozbawienia.
- Więc pobojowisko… - zadecydował Smoczy Jeździec, a jego chowaniec wymownie przewrócił oczami dodając - Ale sztylet znalazłem ja, więc domagam się śmietany… z truskawkami, albo leśnymi owocami.
- Utyjesz od tego. - Skwitował zgryźliwym tonem mag, co Gozreh skwitował słowami
- Cienistego ciałka nigdy za wiele.
- Mogę sprawdzić? - wtrąciła się Kamala, pochylając ku stworzeniu. - Sztylet… mogę mu się przyjrzeć?
- Proszę bardzo. - Kocur podał broń. - Jak mogę odmówić takiej ślicznej prośbie, takiej uroczej damy?
Tawaif uśmiechnęła się, choć w środku, aż ją mdliło. Wydobyła broń, pilnując, by nie dotknąć palacami cienistej macki, jakby pokryta była czymś oślizgłym.
“Pfff… te twoje dylematy, jak u starej baby, która przekwita…” Matrona sarknęła, nadymając się jak kwoka, kiedy jej nosicielka przyglądała się rękojeści i samemu ostrzu.
~ Co ten kocur kombinuje z tym przymilaniem się? ~ Zadumał się Starzec i ziewnął głośno.
Zaś bardka pochwyciła ów sztylet przyglądając się zdobieniom na ostrzu, wytrawionym skrzydłom.
“Przymila? Raczej nabija…” Babka nastroszyła swoje “piórka” pokazując w jak bojowym jest teraz nastroju.
~ Ciekawe co potrafi… ~ Zamyśliła się Chaaya, puszczając mimo uszu krakania wspomnienia opiekunki. Ono było i będzie… tak jak na ziemi jest powietrze, czy woda. ~ Poznajesz to Starcze? W ogóle był cały ten mag za twoich czasów, czy to dość młoda historia?
~ Śmierdzi anielską manufakturą. Ale to oznacza, że sztylet na pewno nie jest przeklęty ~ ocenił smok.
“A co z tym magiem?!” dopytywała się ta druga, która nigdy nie była dla niego miła. “No głuchy jak nic… przysięgam…”
~ Od identyfikacji moich skarbów miałem sługi. MY… potężne, magiczne istoty nie zawracamy sobie głowy duperelkami ~ odparł dumnie pradawny.
“Aaa… czyli głupi jesteś” stwierdziła dobitnie matrona, klaszcząc w ręce. ‘Ale to już wiemy… a teraz się pytamy CO Z TYM MAGIEM? Był za twoich czasów, czy nie?”
~ Ty też nie potrafisz zidentyfikować, więc nie pusz tego wyblakłego pierza na sobie, bo ci wypadnie i zostaniesz z gołym, kościstym tyłkiem ~ mruknął dobitnie gad i po chwili przypomniał mentorskim tonem ~ Za moich czasów... na tym świecie… ludzie dopiero dźwigali się z barbarzyńskich czasów. Nie było magów, którzy mogliby dorównać elfom potęgą. A jeśli tutejszy był elfem to… potężnych elfich magów było wielu. Myślisz, że znałem każdego z nich?
“Czyyyli reasumując… gówno wiesz.” Kobieta chyba czuła się spełniona, bo zaczęła chichotać jak podlotek, jej pomruki były zaraźliwe, bo i Kamala zaśmiała się cicho, podrzucając bronią.

“Staruszku… ty to czasem głupek jesteś.” Deewani szepnęła smoku “na ucho”, odpoczywając aktualnie w czyimś ogrodzie oliwnym. “Ona jest wspomnieniem… jasne, że nie potrafi nic prócz gadania… ale prawdziwa Laboni to nie tylko cycata dziwka. Niektórzy wezyrowie do niej przychodzą po radę w sprawie magii… więc no… tak trochę, nie trafiłeś.”
~ Potężne istoty… takie jak ja nie przejmują się tym co myślą o nich małe istotki pod ich łapami ~ odparł pobłażliwym tonem czerwonołuski w wyjątkowo dobrym nastroju. ~ Niech sobie chichocze. Moja niezmierzona mądrość objawi się w najmniej spodziewanym momencie i wtedy jej bufiaste spodnie spadną z wrażenia.
Dziesiątki dziewcząt śmiało się już otwarcie, jak z dobrze opowiedzianego kawału. Tylko czyjego?
Sundari złapała czarownika pod rękę i pokazała mu sztylet.
- Poznajesz ten metal? - spytała z uśmiechem, opierając policzek o męskie ramię.
- Nie bardzo… ale wygląda jak nie z tego… to znaczy nie z naszego świata. - Zamyślił się Jarvis, przyglądając ostrzu.
- Hmmm… może, ale ten kamień jest stąd. To znaczy z pustyni - wyjaśniła, wręczając magowi broń. - Twój kot to znalazł, więc trzymaj… chyba, że mam wrzucić do torby… tylko wtedy potnie mi majtki… znalazłam je - mruknęła, puszczając mu oczko.
- Dobrze… zatrzymam go - odparł przywoływacz, chowając go do swojej torby i zwrócił się do Gozreha. - Ruszajmy więc przyjrzeć się pobojowisku.
- Tak. Chodźmy - stwierdził kocur i ruszył przodem.
- Ciekawi mnie dlaczego nie zostały pochowane… - szeptała cicho do kompana bardka. - …te szczątki. Ja rozumiem, że to wróg… i czart jakiś… ale myślałam, że anielskie istoty są ponad takie niskie zachowania… my swoich wrogów chowamy… z czasem, jak już ich trupy wystraszą potencjalnych przeciwników.
- Anioły, czarty… toczą wojny i bitwy na gigantyczne skale. Możliwe, że to pozostałości właśnie takiej olbrzymiej bitwy, po której cała ta kraina była zasłana trupami, aż po swe granice. I po prostu zwycięzcy nie mieli sił posprzątać całego pobojowiska. - Rozmyślał na głos mężczyzna, gdy szli za ogonem wystającym spośród traw.
- No ale… przez tyle lat? - Chaaya wyraźnie nie mogła temu dowierzyć, ale po kilku chwilach, pokręciła charakterystycznie głową… najwyraźniej się poddając.
- Jeśli opowieści o bitwach na polach Spalonych Światów są prawdziwe, to mnie to… nie dziwi - wyjaśnił - Ponoć w takich walkach ścierają się miliony istot, a krew z pól bitewnych spływa rwącymi rzekami.
- Ugh… - Skrzywiła się Dholianka. - To okropne… ale jednocześnie… wojny są konieczne. Przynajmniej tak twierdzi paru filozofów. Nie wiem, ja się nie mogę do tego przekonać.
- Diabły i demony muszą szczególnie je lubić, bo głównie to ich armie ścierają się na Spalonych Światach w nieustannych bojach - ocenił jej kochanek, gdy doszli do niedużej dolinki, która… niczym się nie wyróżniała spośród otoczenia. I tu i tam były wysokie trawy. W tym zagłębieniu może nieco wyższe.
Gozhreh wynurzył się z roślinności, wspinając po czymś co okazało się oplecionym przez bluszcze żebrem wystającym w połowie tylko z ziemi.

- Ojejku, jakie to duże! - Tancerka wpadła w… podziw, bo chyba nie spodziewała się, że trup okaże się żebrem i to tak długim. - I ten mały sztylecik… wbity był… w to? Jarvisie umiesz określić co to? Może gdzieś jest czaszka… - Nawet przy tak makabrycznym odkryciu, dziewczyna znajdowała pokłady ciekawości, by poznać fragment świata ją otaczającego.
- W zasadzie to był wbity pomiędzy mniejsze żebra tam. - Wskazał macką kocur. - Ale one akurat są za małe i za lekkie bym mógł się na nie wspiąć.
Przywoływacz zaś zajął się poszukiwaniem czaszki przeczesując trawy.
Tawaif nie przybliżała się do szczątków, zachowując bezpieczną odległość. Jej kasta nie powinna mieć do czynienia z umarłymi, a gdy w grę wchodziły truchła demonów, to już tym bardziej.
- Myślicie, że miał skrzydła? Albo rogi? Nigdy nie widziałam demonów… i w sumie nie chciałabym zobaczyć… ale ciekawi mnie.
- Ten nie miał. - Mag przez chwilę się szarpał z roślinnością, by wyrwać z ich “macek” starą czaszkę przypominającą żabią bądź gadzią głowę. - To hezrou.
- Kto? - Zamrugała Chaaya nie rozumiejąc.
- Hezrou… mięśnie demonicznej armii. Duże i potężne. Zazwyczaj niezbyt bystre. Są siłą uderzeniową przełamującą opór oddziałów przeciwnika - wyjaśnił czarownik, odkładając znalezisko na miejsce. - Wyglądają jak… hmm… krzyżówka ropuchy i wzgórzowego giganta.
- Ooo… zielony? - Bardka dopytywała się, wpatrując gdzieś przed siebie. - Miał brodawki? A oczy? - Najwyraźniej próbowała go sobie namalować przed oczami.
- Zielony czasem, szary czasem. Dwoje oczu i… czerwone łuski na grzbiecie. Bardzo gruby i z potężnie umięśnionymi łapami. Szeroka paszcza, małe ostre ząbki. - Starał się go opisać mężczyzna.
- Ach… widzę, teraz widzę… to musi być przerażający widok… - Kobiecie zalśniły oczy. Była mocno wstrząśnięta i rozemocjonowana nowym odkryciem. - Mam nadzieję, że odrodzi się w lepszym wcieleniu… - stwierdziła po chwili, nieznacznie kłaniając się żebru.
- Zapewne… - Jej kochanek nie był aż tak bardzo przekonany jak ona. Uśmiechnął się do partnerki mówiąc - Przypuszczam też, że raczej nie natkniemy się tu na jego rodzaj. Tak potężne demony pewnie już zostały przepędzone. Ostał się co najwyżej demoniczny drobiazg.
- Pewnie tak… ale to dobrze, nie sądze bym była gotowa stawiać czoło takim wielkoludom. To co? Zamek? - spytała radośnie, klaszcząc w dłonie.
- Tak… teraz zamek - stwierdził z uśmiechem czarownik.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 13-12-2017, 13:27   #115
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Twierdza i jej okolice były pełne życia. Osada na podzamczu była ruchliwa i pełna stworzeń z których tylko ułamek przypominał ludzi. Były tu elfy i krasnoludy, ale sądząc po strojach obce jej światu. Były diablęta (choć nieliczne) i istoty całkowicie wymykające się wiedzy tawaif.
Jarvis wydawał się zaś rozpoznawać niektóre z nich. Jak choćby krasnoludy z brodami stworzonymi z ognia i zajmującymi się pracami w kuźni. Czarownik wydawał się spokojny, jakby nie znajdowali się w obcym mieście na innym planie. Może i miał rację? W końcu strażnikami tego miejsca były, oprócz świecących kulek, psy strażnicze...


[media]https://i.imgur.com/X2FmQHh.jpg[/media]

Potężnie umięśnione humanoidy o głowach wilków i wielkich, dwuręcznych mieczach w dłoniach. Bacznie obserwowały wszystkich przechodniów z nieodgadnionym wyrazem pyska. Niemniej bardka nie widziała w ich spojrzeniu wrogości, czy niechęci wobec siebie. A jednak na ich widok, truchlała i chowała się za swoim partnerem. Psy na pustyni były przyjacielem… Śmierci. Tam gdzie szczekały, tam ktoś umierał. Chaayę przerażał fakt, że te tutaj, były humanoidami i rozmowa z nimi… mogła mieć tragiczne skutki dla słyszących.

- Wszystko w porządku? - spytał cicho przywoływacz, widząc jej reakcję i uśmiechnął się czule dla pokrzepienia. - Tutaj nic ci nie grozi.
- Nie rozmawiaj z nimi… i najlepiej na nich nie patrz - wymruczała pod nosem tancerka, jakby się troszkę złościła, lub próbowała wyjść na rezolutną.
Odwróciła ich tyłem do psowatych, ale dziwy i obcości innych ras podburzyły jej i tak nadwątloną pewność siebie. Wyglądała… jakby się zgubiła i to nie tylko w terenie, ale i we własnej głowie.
- Nowi tutaj, prawda? Od razu wiedziałem. - Tubalny głos odezwał się obok nich. Należący on do tłustego, niebieskiego i małego giganta, którego nieludzka buźka tylko dodawała egzotyczności.
Ale przez strój przypominał Dholiance karykaturę dżinna.
- Witam w mieście “Na skraju”, nazwa ponoć zastrzeżona - rzekł z uśmiechem błękitny potwór. - Nie trwóżcie się. Jestem Aghmaru i jestem kupcem. Z chęcią zapłacę wam za niepotrzebne, magiczne przedmioty i równie chętnie sprzedam prawdziwe, magiczne skarby.
Orzechowo oka spojrzała wpierw zlękniona na nieznajomego, później się nieco rozluźniła i zdobyła na zmieszany grymas, który mógłby uchodzić za uśmiech, gdyby nie lęk w oczach.
- Dlaczego akurat “Na skraju”... chodzi o ten wodospad? - dopytywała się, choć w sumie było to zbyteczne. - Nazywam się… Paro i raczej nie mam nic na sprzedaż.
- Ale przybyliście, by zdobyć fortunę i znaleźć skarby ukryte w podziemiach? Więc jeśli teraz nie macie nic na sprzedaż, to z pewnością mieć będzie po powrocie. A pochodnie, racje, żywnościowe, liny i inne użyteczne sprzęty też sprzedaję - stwierdził zadowolony z siebie handlarz. - Tak naprawdę to chyba nikt nie wie skąd się wzięła ta nazwa. Tutejszy władca zajęty swoimi sprawami, o ten detal nie zadbał. Nikt tu nie płaci podatków, a mieszkańcy po prostu przybyli i osiedli z własnej inicjatywy.
- A kto jest ówczesnym władcą tego miejsca? - Sundari popatrzyła na Jarvisa, ale po chwili z powrotem wróciła obserwować niezwykłego rozmówcę.
- Sulvainsair i jest arhontem surmy. To grające chorały celestialskim potęgom marsze i inne melodie - wyjaśnił gigant, zanim jej kochanek zdołał się odezwać. - Ale rzadko wychodzi z zamku.
- Aha… a do kogo się zgłosić w sprawie zejścia do podziemi? Trzeba jakieś pozwolenie uzyskać, czy gdzieś tu jest… wejście i tyle?
- Nie bardzo trzeba pytać o pozwolenie, ale… - Wskazał tłustym paluchem na nieduży budynek z napisem “Biuro”. - Dobrze jest zgłosić swoją wyprawę u Uaghanaru. Kiedy się wyrusza i na jak długo, by w razie przedłużającej nieobecności wysłali kogoś na pomoc.
Chaaya powiodła spojrzeniem we wskazanym kierunku, po czym pokiwała głową na znak, że rozumie.
- Bardzo ci dziękujemy za pomoc. Gdzie cię szukać w przyszłości, jeśli chcielibyśmy coś sprzedać lub kupić? - Bardka wpiła się mocniej palcami w ramię ukochanego, jakby to ją mentalnie przygotowywało do dalszej “podróży” po mieście.
- Ja zawsze jestem tutaj. To najlepsze miejsce na poznawanie nowych awanturników - stwierdził z szerokim uśmiechem Aghmaru, a mag zabrał się za mentalne pocieszane swojej towarzyszki.
~ Nie musimy przeszukiwać podziemi, jeśli nie chcesz.
~ Cicho ~ fuknęła mu jak uparte borsuczątko, które udowadnia swoją odwagę. ~ Idziemy… na chwilę… ~ Gdyby Nvery wiedział, że dziewczyna stchórzyła i straciła taką okazję do zobaczenia czegoś… w sumie nie wiadomo czego, ale na pewno wartego obejrzenia, przynajmniej w mniemaniu smoka, to by nie dał jej żyć przez najbliższe tygodnie. A tak wejdą, wyjdą i będzie po krzyku… na jakiś czas.
Oby.

Gdy zbliżyli się do biura, czarownik zatrzymał się i odciągnął nieznacznie tawaif od wejścia.
- Może wejdę tam tylko ja i załatwię formalności, co? - zapytał widząc, że Uaghanaru, jest psim archontem. - A ty poczekasz tu z Gozrehem?
Kobieta zajrzała zdziwiona do środka, bo przywoływacz wystosował dość nietypową prośbę. Ściągnęła usta w wąską linijkę, gdy dostrzegła kudłatą głowę i poprawiła uchwyt pod łokciem kochanka.
- Nie rozmawiaj z nim… wyślij tę gadułę na czterech łapach jak już koniecznie musimy się z nimi zadawać. - Zaczęła, ciągnąć go jak najdalej od budynku, by nie usłyszeli przebiegu rozmowy.
- Och... cóż za zaszczyt… posyłać kota do psa. Wiesz, że nasze rasy toczą ze sobą odwieczną wojnę? Planują kampanie, wykorzystując dwunożnych niewolników do brudnej roboty? Ale oczywiście ludzie wierzą, że to oni stoją za wymyślnymi intrygami - stwierdził melancholijnie Gozreh, liżąc jedną z łap. - A ty mnie wysyłasz do mego śmiertelnego wroga.
- Dramatyzujesz - stwierdził sceptycznie Jarvis.
- Oczywiście, że tak - odparl z szerokim uśmiechem na obliczu chowaniec.
Tymczasem Chaaya weszła w tryb… obronny. Wyszukała pobliską alejkę, która była względnie pusta, dzięki czemu nie musiała się obawiać patrolu i zaciągnęła tam mężczyznę, jakby planowała go tam conajmniej oskubać z całego złota.
- Ty się lepiej zastanów czy wolisz grać atencjusza, czy szarą eminencję, i skup się na jednym, bo jak na razie nie wychodzi ci ani jedno… ani drugie - fuknęła dobitnie do czworonoga, przymierzając się do zasłonienia jego panu uszu… była tylko trochę za niska.
Musiała stanąć na palcach, ale ważne, że przećwiczyła swą taktykę ratowania ukochanego ze szponów “śmierci”.
- Lubię być elastyczny w kwestii mej kariery - mruknął ironicznie kot, podczas gdy mag potulnie pochylił się, by ułatwić bardce działania.
Ta objęła jego głowę dłońmi, głaszcząc kciukami w delikatnej pieszczocie. Uśmiechnęła się, jakby chciała zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
- Proszę cie Gozrehu… nie utrudniaj tego jeszcze bardziej… - poprosiła z rezygnacją w głosie, podświadomie zdając sobie sprawę z bezsensowności swojego zachowania.
Jednakże raz… już kogoś straciła, być może mogła tego uniknąć, gdyby była bardziej uważna. Teraz gdy dostała drugą szansę, postanowiła, że to się nigdy więcej nie powtórzy.

Kocur ruszył do gabinetu i zajął się rozmową. Dość cichą i spokojną. Co prawda tancerka nie słyszała szczegółów, ale wyglądało na to, że psi archont ma miły dla ucha głos. Po kilku minutach Gozreh wrócił i przyjrzał się parce.
- Załatwione… półtorej godziny nam wystarczy na lochy? - zapytał.
Dziewczyna odetchnęła, opuszczając ręce na pierś przywoływacza. Powinna poczuć chyba większą ulgę, że uchroniła go od smętnego posłańca, a jednak nadal czuła nerwowość.
- Ja nie wiem… nigdy nie byłam w lochach… to znaczy… nie takich… to znaczy, no… nie zwiedzałam nigdy. Lochów. Nawiedzonych… - Wyjątkowo gubiła się w zeznaniach, rozglądając się na boki, jakby zaraz miał się pojawić jakiś niewidzialny wróg.
- To nie chodzi o to… - odparł ciepło czarownik, przyglądając się jej zmaganiom i pogłaskał ją po policzku w uspokajającym geście.
- My nie szukamy skarbów. Nie mamy celu do realizacji, więc możemy połazić tak długo, aż się nam znudzi.
Brązowowłosa przytaknęła po chwili namysłu, najwyraźniej układając sobie wszystko w myślach.
- Ja nigdy nie byłam w lochach… - powtórzyła cicho, jakby to było bardzo ważne. - Jako tawaif nie… i później już z Nverym. Zawsze byłam dyplomacją, czasem dystrakcją lub… infiltracją, ale nigdy nie zabierano mnie… na misje. Przygody. Takie prawdziwe… dopiero teraz z Gniewkiem i Agnisem i z tobą… - wyznała zawstydzona swą niekompetencją.
- To będzie infiltracja lochów. Zresztą te najbliżej poziomu ziemi pewnie nie zawierają niebezpiecznych stworzeń - pocieszał ją Jarvis, a Gozreh spoglądał lekko przekrzywiając głowę.
- Nie będziesz sama. Obronię was. Jak zwykle zresztą.
- Ja się nie boję! - zapewniła może nazbyt gorliwie. - Ja po prostu nigdy…
“Tak tak, nie byłaś w lochach, przymknij się już ile można to powtarzać…” burknęła Laboni.
Prawda była taka, że bardka nawet się troszeczkę cieszyła z tej wyprawy, zawsze to coś nowego… jakieś przeżycie i nauka, choć mocno nie wstrzelająca się w jej gusta i potrzeby.
- To nie będzie nic trudnego. Chodźmy… - Mężczyzna podał jej dłoń, delikatnie obejmując za palce. - Zobaczysz… poradzimy sobie.
- Nie mam wody święconej… - martwiła się, idąc posłusznie za swoim “przewodnikiem” - ale mam sól, myślisz, że podziała w razie potrzeby?
- Moja broń radzi sobie z nieumarłymi i przybyszami - stwierdził dumnie Smoczy Jeździec, pokazując swój pistolet dubeltowy. - Mam też kilka kul, które zostały mi po starych misjach. Powinny pomóc w kłopotach.
- I ma mnie - przypomniał Gozreh.
Chaaya westchnęła, ale jej twarz nieco wypogodniała.
- A ja mam was… - odparła rezolutnie, odszukując w myślach Starca. Miała też i jego… i w razie potrzeby zamierzała go wspaniałomyślnie wykorzystać, chowając się za jego tłustym, pradawnym zadkiem.


Lochy… okazały się takie, jakimi bardka spodziewała się je ujrzeć.

[media]https://i.imgur.com/38frbT0.jpg[/media]

Mroczne, wilgotne, ciemne… słabo oświetlone i tu i tam ozdobione paroma kościotrupami. Ta część podziemi, którymi szli, była obecnie dość dobrze spenetrowana, więc nie odnajdywali ani skarbów, ani zagrożeń. Za to Kamala mogła “podziwiać” ponure, kamienne ornamenty i płaskorzeźby, przedstawiające głównie demony w różnych pozach i czasem szkielety.
~ Nigdy nie rozumiałam funkcji posiadania niekończących się lochów… ~ Tawaif odezwała się telepatycznie, czując się nieswojo z myślą o swobodnej rozmowie, podczas marszu w takim środowisku. ~ Jedna sala na wino, kilka na majątek, ewentualna sala z kryptami i kilka cel… ale żeby robić labirynt pod własnym domem?
~ Na armię, którą chce cię ukryć przed światem, na niebezpieczne eksperymenty, na więźniów, na eksperymenty na więźniach. Poza tym łatwiej utrzymać w ryzach z natury złe istoty, gdy nie są na wolnej przestrzeni ~ wyjaśnił Jarvis, gdy przemierzali kolejne korytarze, zwiedzając to miejsce.
~ Hm… może. ~ Zadumała się bardka w ponurych rozmyślaniach nad genezą tego miejsca. ~ Wolność… każdemu miesza w głowie… ~ dodała ciszej, zaglądając do jednej z cel, na szczęście nie podobnej do tej w której była przetrzymywana.

Za to kolejna zawierała… malunek, nieco już starty, ale dla Chaai znajomy. Ktoś w dużej celi namalował istotę o pięciu twarzach, w tym jedną wpatrującą się w górę. Trzy z czterech rąk przykładały palce do ust, ostatnia ręka unosiła wyprostowany wskazujący, środkowy i serdeczny, pokazując w górę. Jakby przekazywała tajemnicę wybranym osobom.
Może dzięki znajomym klimatom, dziewczyna odważyła się na wejście do środka pomieszczenia. Tylko dwa kroczki, byleby za próg i od razu przystanęła, kontemplując boski wizerunek.
Przy okazji starała się określić, do czego wykorzystywana owa sala.
Nie wyglądała jak więzienie, raczej jak… miejsce rytuałów. Pomieszczenie zostało jednak całkowicie ograbione, więc zostały tylko malunki. Takie jak to z bóstwem jej znanym, nad którym widniało słońce i trzy gwiazdy.
Inne obrazki też przedstawiały znane jej duchy i stwory… choć najczęściej te, którymi straszono dzieci, gdy były nieposłuszne.
- Wyglądasz jakbyś coś znajomego zauważyła - stwierdził czarownik, wkraczając z Gozrehem, tuż za nią i wyrywając ją z zamyślenia.
- Boga poznałam… choć to może być też dewa… - Tancerka wskazała palcem na pięciogłowego. - Nie sądziłam, że go tu spotkam, tak daleko od domu.
Odwróciła wzrok ku gołym ścianom, trochę żałując, że wcześniejszy poszukiwacze nie zostawili nic po sobie. Była ciekawa historii tego pokoju, oraz tego, kto namalował te obrazy.
- Nie znam się na bóstwach, ale czy one powinny tak wyglądać? To znaczy… - zaczął chowniec, wodząc czubkiem macki po malunku wielorękiego. - Nie powinien błogłosławić przypadkiem, zamiast przykladac palce do ust?
- Inna religia. Inne zasady - skwitował krótko jego pan.
- Nasze wizerunki bóstw to czysta symbolika i do tego na tyle elastyczna, że można ją zmieniać na potrzeby własne… ten tutaj zapewne jest Panem sekretów - wyjaśniła. - Trzy dłonie trzymając palce na ustach mogą oznaczać skrywanie tajemnicy dla siebie, może jej broni, albo przestrzega przed zdradzeniem… lub informuje, że wie o wszystkim co tu się działo. Czwarta ręka pokazuje w górę… chodzić może o pozaplan. Trzy palce pewnie odpowiadają trzem rękom trzymającym w trzech ustach… wiedzę? Nie wiem…
- Zakładałbym, że to świątynia, gdyby nie to, że… te bóstwo nie jest chyba… złe?- zapytał mag, przyglądając się również malunkowi dewy.
- Raczej jest neutralny… symbolizuje wiedzę, zwłaszcza tą tajemną, a to do czego ją wykorzystasz to już inna sprawa… - Tawaif popatrzyła w sufit, jakby tam miała znaleźć odpowiedź.
Na górze był taki sam układ, co powyżej bóstwa. Trzy gwiazdy i słońce. Trochę dziwne to było.
- Więc raczej nie mogło to być miejsce kultu - zamyślił się przywoływacz. - Ale pewnie właściciel lochów miał jakieś kontakty wśród… twojego ludu. Bo jakiż inny mógł być tego powód.
- Z pewnością tajemne bóstwo skrywa jakieś tajemnice - rzekł żartobliwym tonem kocur.
- Może to pomieszczenie miało strzec jakiejś tajemnicy… - kontynuowała rozmyślania na głos. - U nas słońce… zazwyczaj przypisywane jest cechom męskim, a gwiazdy żeńskim… tutaj widzę jedno i drugie. Jakby to był bóg i bogini w jednym. Nie rozumiem tego… - Kobieta wkroczyła na środek pomieszczenia i zadarła głowę, oglądając malunki nad sobą.

“Słońce” promieniowało lekką magią… po dłuższym wpatrywaniu się w nie, Sundari dostrzegła wzorzec prostej i delikatnej iluzji je oplatającej. Wyjątkowo słabej i subtelnej. Takiej, która pewnie byłaby trudna do zauważenia, przy pobieżnym omiataniu zaklęciem komnaty.
- Tu coś może być… - odezwała się po niejakim czasie, wpatrując uparcie w malunek na górze. - Coś tu ukryto… - Nie czuła jednak takich emocji, jak podczas wyprawy z Anksarą gdzie znalazła smocze jaja, czy kiedy przeszukiwała podziemną piwniczkę z winami.
Teraz było inaczej.
Bardka jednak nie skupiała się jednak na genezie tej zmiany, nucąc kolejną inkantację.
- Ciekawe tylko co. Pewnie coś magicznego i cennego - rozmyślał mężczyzna, a dziewczyna poczuła jak melodia poszerza jej percepcję ułatwiając dostrzeżenie tego co ukryte.
I zauważyła!
Słońce na suficie nie było malunkiem, a ruchomym kołem, otoczonym promieniami słonecznymi, niczym wskazówkami kierunków na mapie. W dodatku na tarczy koła były rysy, przypominające… palec?
- Czemu na górze? Czy to nie za niewygodne miejsce na takie kryjówki? - zapytał Gozreh, a Jarvis zadumał się.
- Pewnie tak. Ale nie dla kogoś kto zna lewitację.
- Weźmiesz mnie na barana? Sprawdzę co to dokładnie jest. - Dholianka nie za bardzo słuchała toczącej się rozmowy, starając się zrozumieć podstawy mechanizmu na który patrzyła, ale z odległości i bez dokonania na nim prób, nie była niestety w stanie.
- Albo mógłbym przywołać jakiegoś pomocnika - stwierdził Smoczy Jeździec, ale zamiast to zrobić odłożył na bok okulary i cylinder.
Podszedł do kochanki i klęknął na jedno kolano, by mogła się wspiąć na jego ramiona.
- Czary mogą się przydać do ewentualnej walki… a ja nie jestem ciężka, prawda? - odparła wesoło, dosiadając magika, jak dziecko, które miało wprawę w tego typu zabawach. - Tylko jak masz się wywalić, to celuj tak bym spadła na kota… - zażartowała psotliwie, zatapiając dłoń w miękkie włosy czarownik.

Przywoływacz nie odpowiedział, lekko dysząc, za to przesłał tawaif wyobrażenie… jej leżącej na podłodze komnaty i jego leżącego… z głową między jej udami.
Tancerka nie miała w tej wizji spodni na sobie.
Dotknąwszy zaś dłonią koła, poczuła, że można je wcisnąć głębiej. A gdy to uczyniła… zorientowała się, że można je obrócić. Rysy, które zauważyła na słonecznej tarczy, otaczały zaś ledwo widoczne płytkie wgłębienie ułatwiające obracanie niem.
Kobieta pacnęła swojego nosiciela ostrzegawczo w grzywkę, co by jej teraz nie przeszkadzał i się nie spouchwalał, kiedy ta ciężko myśli. Następnie zajęła się rozgryzaniem zagadki, a nigdy nie była w tym dobra. Brakowało jej cierpliwości. Co innego obserwować zachowania ludzkie, a co innego mechaniczne.
Językowe, matematyczne, magiczne i logiczne łamigłówki nie dały się poznać organoleptycznie, a przynajmniej nie w takim zakresie, toteż nie sprawiało jej to tyle przyjemności, jak rozwiązywanie uczuć i myśli człowieka. Nie znała więc podstawowych sztuczek, kluczy, czy szablonów, którymi mogłaby się wzorować.
Działała na czuja.
Całkowicie i spontanicznie, a im dłużej główkowała, tym bardziej się niecierpliwiła i złościła. Obracając dyskiem raz tak, raz siak. Nasłuchując działania mechanizmu, chcąc posłyszeć jakiś zgrzyt, który naprowadziłby ją… właściwie nie wiedziała na co.
- Trze trzy gwiazdy… i trzy palce… to coś musi znaczyć, obróć się, musze popatrzeć na rysunek - mruknęła niczym gniewna przepiórka, oglądając własną dłoń, złożoną jak ta u boga.
- Już już… - westchnął jej kochanek, powoli się obracając, tak, by mogła przyjrzeć lepiej malunkowi.
- Tu chodzi o kierunek, czy o liczbę, a może godzinę? Może w ogóle chodzi o coś innego… jakiś układ, czegoś z czymś tam… skupcie się. Skupcie się oboje, przyszłam tu z wami, a nie z... rekwizytami! - Dziewczę wróciło do kręcenia kołem. Najpierw położyła palec wskazujący tak jak pokazywały rysy, później przekręciła nim na trzeci promień w prawo. Odczekała i usłyszała kliknięcie. Następnie, obróciła tak, by jej palec wskazywał na palce boga. Odczekała i cisza. Następnie próbowała “nakręcić” zegar na trzecią, później trzecią trzydzieści, a później na trzecią trzydzieści… trzy, ale to też nie poskutkowało. Wróciła więc do punktu wyjścia. Przyłożyła palec, przekręciła w prawo o trzy promienie, nie zwalniając nacisku, przekręciła w lewo o sześć promieni, czyli o trzy od punktu wyjściowego.
Kolejne “klik” usłyszała. A więc była na dobrym tropie!
Wstrzymała oddech zastanawiając się co zrobić dalej. Serce podpowiadało, by przekręcić w prawo o trzy promienie, czyli do punktu wyjścia, ale rozum upierał się by najpierw się upewnić. Tylko jak miała się upewnić czy dobrze czyni nie sprawdzając tego?!
Emocje rosły w górę, palec na kamiennym blacie zaczynał się pocić… jak zresztą cała dłoń bardki
Trudno… musi spróbować zrobić cokolwiek, bo trwać tak nie może, choćby nawet chciała. Najwyżej wszystko popsuje i zacznie od początku. Albo lepiej! Rzuci to w cholere i pójdzie zwiedzać dalej.
Zaczęła przekręcać mechanizm w prawo. Powolutku. Ostrożnie. Jeden promień, drugi, trzeci. Ciągle nie oddychając, lecz nadstawiając ucha, co było nie lada wyczynem bo serce łomotało jak przy konnych wyścigach.
Nastąpiło kolejne kliknięcie i… wszyscy posłyszeli dźwięk ocierających się o siebie kamieni. W jednej ze ścian sali, otwierało się ukryte przejście.
- UDAŁO SIĘ! - krzyknęła uradowania, że w końcu “coś” się stało. - I to bez waszej pomocy… dziękuje bardzo, prosiłam byście się skupili, a wy nic. Opuść mnie! Chce zobaczyć co jest w środku. - Chaai wyraźnie spadł kamień z serca, bo cały ten mechanizm zaczął wchodzić jej na ambicję i to do tego stopnia, że była gotowa bić się ze ścianą. Albo z Gozrehem, jakby ten spróbował cokolwiek skomentować.
- Nie dałaś czasu odpowiedzieć… tylko obracałaś dłonią jak szalona - odparł czarownik, pomagając dziewczynie zejść z siebie.
- Mogłeś mówić kiedy ja kręciłam… - odparła z przekorą, a gdy tylko dotknęła stopami ziemi, podbiegła do wejścia i zaczęła zaglądać ciekawsko co było po drugiej stronie.
- Mogłem… ale moje myśli krążyły wokół twoje pupy - stwierdził żartobliwie Jarvis, gdy Sundari zaglądała do pokrytego kotarami pajęczyn wąskiego korytarza prowadzącego w dół.
Od razu zrzedła jej mina. Najwyraźniej nie tego się spodziewając.
Góry złota, śpiącego smoka, biblioteki… już prędzej, w końcu każdy bohater z opowieści tak właśnie kończył, więc dlaczego by i ona tak nie mogła?
- Ojej… - zacmokała zmartwiona, oglądając się na towarzysza. - Korytarz… - starała się nie brzmieć na zawiedzioną, ale minę miała jak dziewczynka, której się stłukła ulubiona lalka.
- Korytarze zawsze dokądś prowadzą - przypomniał jej cienisty chowaniec, podchodząc do niej i ruszając przodem. - I mogą zawierać pułapki. Więc pójdę pierwszy.
Nie odpowiedziała mu, przepuszczając w przejściu i ciężko wzdychając. Gdy pierwsze emocje opadły okazało się, że zapału ciągle było w niej bardzo malutko.
- Idź za nim… może, lepiej tak będzie… chyba. - Zaprosiła dłonią przywoływacza, by ustawił się w szeregu. Jarvis podał jej pochodnię.
- Dobrze… idź druga. Ja na końcu. - Uśmiechnął się czule.
- Tam jest brudno… - burknęła przyjmując trzonek.
“Idźżesz nie marudź do cholery!” Laboni po raz wtóry skapitulowała dzisiejszego dnia, a bardka ruszyła smętnie przed siebie, prychając gdy lepkie nitki pajęczyn przyklejały jej się do twarzy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 13-12-2017 o 13:36.
sunellica jest offline  
Stary 13-12-2017, 14:52   #116
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kocur w swej cienistej postaci przemykał zwinnie pomiędzy pajęczynami. Chaaya mimo podobnej zwinności, była bardziej cielesna i wszystkie, pajęcze sieci lepiły się do niej za nich oboje.
Pomimo tego schodzili w dół coraz niżej, aż dotarli do drzwi. Były one drewniane, acz solidne… otoczone portalem, ozdobionym głowami gargulców. I zamknięte na klucz.
Tawaif pluła kłaczkiem kurzu, drapiąc się spazmatycznie po twarzy, bo cała ją swędziała od fruwającego tatałajstwa. Jeśli tak wyglądało zwiedzanie lochów, to… NIGDY WIĘCEJ się na taką rozrywkę nie zgodzi.
- Zamknięte… - Kichnęła, zginając się wpół i wpadając w kolejny, lepki kłąb. Wytarła się w pobrudzony rękaw i zainkantowała proste wersy zaklęcia. To jednak nie zadziałało. Drzwi pozostawały zamknięte.
- Ja spróbuję. - Jarvis sięgnął po sztylet i wsunął w szczelinę drzwi jego ostrze. Tautaż na jego plecach, zalśnił blaskiem przez ubranie i przywoływacz powoli zaczął przecinać sztabkę od zamka. Po niejakim czasie, wyglądało na to, że dał radę unieszkodliwić mechanizm.
Mężczyzna pchnął drzwi, otwierając komnatę, po części sypialnię, po części… chyba skarbiec, sądząc po złotych posągach kobiet, okrytych zwiewnymi szatami.
Pod jedną ze ścian stało łoże, a na nim leżała pojedyńcza księga.
Tancerka weszła do środka, swe kroki kierując od razu do figur, by sprawdzić, czy były magiczne. A wcale by jej to nie zdziwiło.
Zauważyła, że tej części komnaty jest dużo błota. Nie było to problemem dla niej, wszak ubrana była na wyprawę… a nie na bal. Ale błoto zaczęło się kotłować i unosić, najpierw niczym wielki bąbel, potem tworząc wyraźnie humanoidalną sylwetkę.
Ulepiony z błocka potwór, nie wydawał się nastawiony przyjaźnie.

[media]http://www.poxpulse.com/images/large/mud_elemental_270x310.jpg[/media]

Zaskoczona Kamala, uskoczyła do tyłu, rzucając pochodnię na ziemię, co by mieć obie ręce wolne i sięgnęła po łuk.
Mag krzyknął przestraszony do tawaif, by się wycofała i strzelił do bestii ze swego pistoletu dubeltowego. Trafiając stwora jedną kulą.
Ten ryknął w odpowiedzi, ale zaprzestał zbliżać się do bardki, która była niego najbliżej.
I pewnie z tego powodu Gozreh również się do niej pędził.

Dziewczyna starała się zachować odstęp, ciągle cofając i napinając cięciwę ze strzałą, gotowa wystrzelić, gdy uda jej się namierzyć cel.
Co nie było trudne, bo żywiołak był szeroki w barach, choć wielkości człowieka.
Monstrum ruszyło na najbliższego wroga, którym aktualnie stał się chowaniec, próbując go trafić łapą. Czarownik zaś sięgał dłonią do przodu, tworząc krąg przywołania, by wezwać wsparcie, gdy Sundari wystrzeliła, trafiając przeciwnika w głowę. Strzał, który zabiłby każde zwierzę na miejscu… potwora wyraźnie uszkodził i… podjudził.
Jarvisowi udało się przywołać… kotki.
Mniejsze od Gozreha, ale niezwykle wyglądające. Niemniej były to koty. Małe.
[media]http://karzoug.info/srd/monsters/A/images/AgathionSilvanshee.png[/media]

- Silvanshee… jeszcze ich tu brakowało - stwierdził ironicznie cieniozwierz, a zwinne przyzwańce rozpierzchły się po sali.
Jeden pozostał przy Smoczym Jeźdźcu, a pozostałe dwa uniosły się w powietrze i poleciały w kierunku kobiety.
- Psik! Sio ode mnie! - Tancerka czuła się osaczona ze wszystkich stron, przez co trudniej jej było skupić się na walce.
Wystarczyło jej atrakcji, a tu jeszcze nasyłano na nią tabun miauczków, czort, że magicznych… Gozreh jej w zupełności wystarczył! Nawet z nadwyżką.
Sięgnęła po kolejną strzałę i ponownie przymierzyła.
- Jesteśmy by pomóc… - stwierdził jeden z duszków, a drugi dodał dodał. - …i chronić.
- Ja tam nie czuję się za bardzo chroniony - burknął głośno chowaniec, atakując potwora macką, bardziej po to, by skupić jego uwagę na sobie, niż by zadać szkody.

Kolejna strzała bardki wbiła się w oko żywiołaka, który ryknął z bólu bulgoczącym głosem, ale niespecjalnie przejął się raną, bo nawet nie próbował wyjąć pocisku. Za to trafił dużego kocura łapą i oderwawszy fragment swojego ciała, uwięził Gozreha w pułapce zasychającego błota. Na szczęście tylko na kilka sekund.
Cieniozwierz zwinnie uwolnił się z tej pułapki.
A Jarvis przywołał kolejną dziwną istotę, która wynurzyła się z ziemi w postaci… olbrzymiego korpusu węża pozbawionego głowy. Zdekapitowany gad owinął się wokół błotnistego cielka, chwytając stwora i unieruchamiając go.
W pokoju zaczynało robić się ciasno… i strzelającej z łuku nie pasowała taka sytuacja.
- Zabraniam ci więcej przywoływać! - zawołała przerażona lub rozeźlona, widząc, że mag się dopiero rozkręcał w swojej magii. - To pomieszczenie nas więcej nie pomieści! Koniec! KONIEC ROZUMIESZ??!! - Wyszarpnęła kolejną strzałę z kołczanu i naciągnęła na cięciwę. Nie wiedzia już w co celować. Bezgłowy wąż przykrywał słabe punkty przeciwnika.
- Dobrze… zresztą na razie i tak nie muszę... - odpowiedział mężczyzna, a jeden z kotków musnął pyszczkiem policzek tancerki i ta poczuła jakby… otuchę, rozlewającą się w jej sercu, po czym oba czworonogi dołączyły do chowańca, atakując spętanego potwora.
Nie za wiele szkód mogły uczynić. Wszak były malutkie, ale to dawało im też przewagę. W ciasnym pomieszczeniu, skrępowana bestia dziwacznym wężem macką, miała duży problem z trafieniem któregokolwiek.
Chaaya zauważyła, że ich pazurki zostawiały szramy o wiele większe niż powinny.
To jednak nie mogło przesunąć szali ku ich zwycięstwu…
“Przydałaby się Godiva… co jak co, ale ta kobieta umie przywalić, a nie się cacka i głaszcze jak ty ze swoim członkiem…” Laboni przysiadła obok wnuczki i schowała ramiona pod cienkim szalem.
~ On ma imię… ~ przypomniała dziewczyna, wyciągając kolejny grot za pierzasty koniec.
“Tak, tak… każdy członek ma jakieś imię…” odparła wyjątkowo zadowolona ze swojego przytyku babka.
~ Jakbyś cofnęła się w rozwoju… ~ fuknęła gniewnie Kamala, strzelając.
“Albo zestarzała…” doradziła polubownie matrona, po czym zarechotała wyjątkowo hienowato.
~ Albo straciła ząbki. Nie kąsasz tak sprawnie ~ wtrącił się przymilnym tonem Starzec, podczas gdy kolejne pociski robiły spustoszenie w ciele żywiołaka. Ten zdołał odrzucić uderzeniem jednego kotka, ale drugi poleciał w jego kierunku i podleczył go dotknięciem łapki. Elemental wyswobodził się z macki i ruszył w kierunku tawaif, by po chwili znów przez tą mackę zostać pochwyconym. Co go niewątpliwie rozwścieczyło.
Osłabiony przez pociski, ignorował już Gozreha, za wszelką cenę próbując dotrzeć do obu Smoczych Jeźdźców.

“Nie powinieneś spać przypadkiem? Takie stare próchno jak ty chyba nie ma nic lepszego do roboty…” mruknęła starsza kurtyzana, która w równym stopniu co sam smok, nudziła się i była ciekawa przebiegu walki.
~ Jesteś nader aktywny… nigdy nie wyściubiasz nosa, gdy tego nie potrzeba… ~ przyznała bardka ze śmiechem, bo w zasadzie nie przeszkadzała jej ani gderliwość wspomnienia opiekunki, ani pobudliwość skrzydlatego.
“Jakaś ściana by się przydała, bo zaraz przyjdzie i cie złapie…” oceniła fachowo Laboni.
~ Coś… jak ściana dźwięku?
“Niiieee jestem przekonana czy podziała na kupę błota…”
~ Och w takim razie, wymyśl coś lepszego…
“To nie za bardzo mój problem, trzeba było przykładać większą wagę do nauki czarów bojowych.”
“A udław się…” Umrao zamruczała gniewnie, przez co jej głos jak zwykle zabrzmiał wyjątkowo zmysłowo. “Najlepiej bezimiennym członkiem!”
Wszystkie panny, wraz z babką, zaśmiały się ubawione.
Ale matrona miała rację. Brakowało tu walecznej i nadpobudliwej smoczycy, bo zarówno Chaaya jak i jej kochanek walczyli dystansowo.
Ich ciągły ostrzał osłabiał wyraźnie stwora, który zaczynał mieć problem z utrzymaniem siebie w całości. Niestety zdołał znów wyrwać się z wężowego uścisku i mimo podgryzania przez, już trzy, koty i chowańca, podążał nieubłaganie w kierunku delikatnej dziewczyny, choć naszpikowany strzałami niczym jeż i równie podziurawiony kulami. Ostatni grot, który wbił się mu “gardło”, zakończył wreszcie egzystencję ożywionej kupy błota. I ta rozpadła się… metr przed dotarciem do tawaif.

Kobieta napierała plecami na ścianę za sobą, wyraźnie blada i zdenerwowana. Nie sądziła, że żywiołak będzie tak upartym przeciwnikiem i że błoto… może przerazić swoją mocarnością.
Wpatrzona w kałużę przed siebie, usiadła powoli na ziemi, by odsapnąć, gdy świadomość, że było już po wszystkim właśnie do niej docierała.
Z przyzwanych kotków ocalał tylko jeden… ale i ten zaczął znikać. Gozreh również wydawał się mocno poturbowany, więc Jarvis wpierw uleczył go swą magią. A potem podszedł do tancerki, usiadł obok niej, przytulił i pocałował w policzek.
- Byłaś bardzo dzielna - pochwalił ją.
- Wolałabym nie… - przyznała z przekąsem, opierając głowę na jego ramieniu. - Czy tak właśnie wygląda zwiedzanie lochów?
- Czasami... - zaczął i od razu westchnął. - ...często.
Bardka zaśmiała się cicho w odpowiedzi, po czym westchnęła wyjątkowo ciężko.
- No… przynajmniej znaleźliśmy złoto - starała się znaleźć pozytywną stronę całego zdarzenia.
- Za ciężkie to to żeby wynosić - stwierdził cierpko czarownik, gdy tymczasem ogon cienistego chowańca wystawał spod łóżka. Korur wpełznął tam z nieznanych powodów chwilę wcześniej.
- Nie mów mi, że walczyłam na nic… - zmartwiła się Chaaya i wstała, by podejść do figur i tym razem sprawdzić je pod kątem magii.
- Przehandlujemy wiedzę o tej komnacie i jej zawartości jakimś awanturnikom i niech sami wydobywają te posągi - zaproponował mężczyzna, podczas gdy Kamala przekonywała się, że posągi były nieco magiczne, choć… tak jakoś dziwnie. Jakby magia w nich zawarta, działa do ich wnętrza.
Gozreh tymczasem wytargał spod łóżka sporych rozmiarów kuferek.

- Jarvisie wiesz jak się robi golemy? - zapytała Dholianka, łapiąc za piersi pierwszej z damulek w celach “edukacyjnych”.
“Własnych nie masz?” obruszyła się zdegustowana Nimfetka.
“Cicho… macałaś kiedyś złote cycki?” obruszyła się Laboni. “Teraz masz okazję.”
Młode dziewczę wyjątkowo się zawstydziło, wzbudzając chichot innych masek.
- Długo… - zażartował przywoływacz, przyglądając się ukochanej, której dłoń błądziła po idealnie wyprofilowanej, zimnej i złotej krągłości. Po czym sprecyzował.
- Dokładnie to nie wiem. Ogólnie zaś… najpierw robione jest ciało z materiału… z jakiego ma powstać golem. A potem rzucany jest szereg potężnych zaklęć, które go ożywiają. Golemy są drogie i ci którzy je wyrabiają cieszą się powszechnym szacunkiem.
- Nic dziwnego - stwierdziła z rozbawieniem, klepiąc drogocenną damę w tyłek. Twardy był i zimny… nie to co jej własny.
Przespacerowała się między posągami, po czym podeszła do łóżka, na którym leżała księga, którą chciała obejrzeć.
Mag przyglądał się czule dziewczynie, która miała świadomość tego, jak kusiła ku sobie. Na razie jednak sprawdzał ile mu kul zostało, nie przeszkadzając towarzyszce w zapoznawaniu się z okładką zdobionej miedzią, co prawda bez tytułu, ale z “zaklęciami mądrości” wkomponowanymi w ozdoby… zapisanymi w dialekcie Harimsa.
Był to odłam ludu pustyni, który zawędrował w wysokie góry na wschodzie i całkowicie zmienił swój styl życia. Góry te bowiem okazały się nie tylko groźne, ale i obfite w wodę oraz… kamienie szlachetne. Harimsa zajmowali się ich obróbką, a z czasem umagicznianiem. Ponoć tą wiedzę zyskali dzięki znajomościom z “małym ludem”, który nie kontaktował się ponoć z nikim oprócz właśnie Harisima...
Od lat nie widziano i nie słyszano o tym szczepie, dlaczego więc… natrafiła na jego śladu tu?
Zaintrygowana otworzyła, ostrożnie wolumin na tytułowej stronie, po ówcześniejszym sprawdzeniu, czy nie jest magiczny.
Na szczęście księga zdawała się być “bezpieczna”.
Wnętrze ozdobione był obrazkami i zapisane w tym samym języku co maksymy na okładce.
Na większości stron przynajmniej. Reszta kart spisana była w smoczym i dotyczyła magicznego aspektu kolejnych rytuałów. Bowiem księga, którą bardka przeglądała, okazała się instrukcją obsługi złotych kobiet… czasowych więzień dla różnych rodzajów dżinów. Te zaś, uwięzione w tych drogocennych posągach, mogły pełnić różne role. Zarówno kochanek, jak i wojowniczek, wyroczni, pomocników przy magii… lub normalnych dżinów, zmuszonych do spełniania życzeń. Kluczem było jednak samo przyzwanie dżina i uwiązanie go do jednego z posągów. Bo choć księga podawała jakie rodzaje czarów trzeba znać i jak ich użyć. To same zaklęcia zostały jedynie wymienione, a nie opisane… I wyglądały na takie, które znali tylko dość potężni magowie.
- Znalazłeś coś ciekawego? - Kamala zamknęła książkę i rozejrzała się po pokoju, jakby przypominając sobie gdzie właściwie była.
- Obawiam się, że nie. Gozreh mnie uprzedził - stwierdził z przekąsem czarownik, wpatrując się w swojego kociego pomocnika.
- Trzeba było mniej podziwiać zadki, a bardziej kręcić głową w poszukiwaniu skarbów - mruknął zwierz opierając się przednimi łapami na zdobycznym kuferku.
- Aćha… jeden tyłek ci nie wystarczy Jarvisie? Nawet jest w podobnym kolorze co tamte - mruknęła z przekąsem tancerka, biorąc księgę do ręki i przykładając okładkę do piersi.
Następnie popatrzyła na chowańca.
- Sprawdzisz co jest w środku, czy zadowalasz się samym jego znalezieniem?
- Gwoli ścisłości gapiłem się tylko na twój kuperek - wyjaśnił uprzejmie mężczyzna, a cieniostwór stwierdził krótko - jest zamknięty.
Bo był… ale na znajomy tawaif zamek. Takie same kuferki miały jej siostry i Dholianka nauczyła się je otwierać ostrym nożykiem.
- Moja pupa nie jest w liczbie mnogiej… chyba, że chcesz mi coś powiedzieć. - Uśmiechnęła się do przywoływacza troszkę jak ludożerca, po czym kucnęła przed znaleziskiem czworonoga z wyraźnie roziskrzonym spojrzeniem.
Och jak dawno nie widziała podobnej roboty… a jeszcze dawniej się do takowej włamywała.
Deewani od razu rozpoznała emocje, pomimo tego, iż była odcięta od Kamalisundari i właściwie to dodatkowo jeszcze znajdowała się w innym świecie.
- Mogę spróbować je otworzyć, co by udowodnić swą przynależność do tej wspaniałej, łotrzykowskiej grupy.
- Gozreh żartował sobie ze mnie - wyjaśnił pospiesznie Jarvis, podczas gdy sam kocur odstąpił od skrzyneczki i dziewczyna mogła użyć swego ostrza, by szybko i sprawnie otworzyć znajomy zamek.

Widok, po otwarciu wieka, był prześliczny. Szmaragdy, rubiny, ametysty i szafiry. Garść kolorowych kamyczków pięknie oszlifowanych. Do tego dwa kamienie ioum. Chaaya nie rozpoznała jakie dokładnie to kamienie i co potrafiły robić, ale były jej znajome.
Podobnie jak pierścień przez którego przewleczono dwa zwoje. Znała ten drobiażdżek… nie potrzebowała identyfikować magią. Perfidna Zemsta Shachira, będący przeklętym pierścieniem zmiany płci. Shachir… ów legendarny mag ludu Harimsa, stworzył ich wiele… zakładał je wrogom swego ludu złapanym w niewolę i pozbawiał ich języka. Następnie sprzedawał takich przemienionych biedaków do różnych burdeli.
- Ale to już wyniesiemy, prawda? - Tawaif popatrzyła na swojego partnera, chcąc się upewnić, że ten nie będzie polemizować z tym pomysłem.
Przez znaleziony skarby, zapomniała odgryźć się ukochanemu, ale teraz nie miało to większego znaczenia. Wzięła pierścień ze zwojami i wyciągnęła ostrożnie oba pergaminy, by je przeczytać.
- To nie waży kilka ton - potwierdził mag z uśmiechem na twarzy. - Taki skarb możemy wynieść. -
Bardka zaś wczytywała się w dwa identyczne zwoj,e zawierające zaklęcie kapłańskie służące do usuwania klątw właśnie.
- Skarb? - zdziwiła się orzechowooka, spoglądając na towarzysza znad papierzysk.
- Kuferek z klejnotami i pierścieniem. Jak dla mnie… to właściwa definicja skarbu - ocenił Jarvis.
Kobieta spuściła zmieszany wzrok na lśniące kamienie, po czym wstała, rolując oba pergaminy w jedną tubę.
- To zaklęcia objawień… raczej nam się nie przydadzą… - Woliła zmienić temat.
“Daj mu pierścień, nie jesteś ciekawa jaką byłby dziewczynką?” Parsknęła łotrzykowsko Laboni, wzbudzając śmiechy masek. “Albo lepiej… sama się zamień, nie będziesz już potrzebowała członka…”
“Z imieniem…” dodała wesolutka Umrao.
“Taaa nawet z dwoma i trzema i iloma tam on ich ma…”
- Są zwojami, a ty jesteś bardką… z pewnością możesz ich użyć - stwierdził kompan z ciepłym uśmiechem. - Ja zresztą też.
Więc… istniała pokusa, bo mając te dwa zwoje. Kamala mogłaby zdjąć klątwę i pierścień z palca kochanka.
- Nnnieee… są za potężne - odparła wymijająco, grzebiąc w torbie, gdzie trzymała tubus z notatkami. - Niektóre kamienie mogą być magiczne… - dodała, niepotrzebnie wskazując palcem na ich stosik przed nią.
- Sprawdzimy to teraz, czy później? - zapytał czarownik.
- Co? Co… a tak teraz. Możemy teraz… - Wyglądała na nieco spłoszoną, chowając zwoje do oprawy, a wraz z nimi pierścień, który z cichym brzdękiem uderzył w dno pudełka.

- Doooobra, co my tu mamy… - Przywoływacz zerknął do skrzyni, a potem na dziewczynę. - Dobrze się czujesz? Czy na tych zwojach, które tak szybko schowałaś wraz z pierścieniem, było coś kłopotliwego?
- Tylko historia za nimi się kryjąca… - mruknęła, również pochylając się nad kamieniami.
“I ta w twojej głowie…” sarknęła Laboni.
“Szkoda, że niedokończona…” stwierdziła Umrao.
“Obie jesteście siebie warte” warknęła Nimfetka, a bardka spłonęła rumieńcem, gdy spojrzała na profil ukochanego.
- Coś wstydliwego? Coś dotyczącego ciebie? - zapytał czule Jarvis, obejmując wybrankę ramieniem.
- Tak. Nie. Sprawdźmy kamienie… - Ta dalej szła w zaparte, uciekając wzrokiem na lśniące szmaragdy.
Mężczyzna zerknął i mruknał pod nosem inkantację.
- Widzę, że tylko dwa kamienie Ioum są magiczne - stwierdził po chwili, ona zresztą odniosła takie samo wrażenie.
- Opowiesz co cię tak martwi? - zapytał nagle. - Nie musisz dusić swych obaw w sobie. Możesz się nimi podzielić ze mną.

Kobieta capnęła jeden kamyk do ręki, by pobawić się nim w dłoni. Zerkała co chwila na towarzysza, jakby bijąc się z myślami i to dosłownie. Maski niemal oszalały dzieląc się na kilka grup popierających dany postulat: zrobić piskusa Jarvisowi nie opowiadając historii pierścienia; nie zrobić psikusa, ale opowiedzieć historię; nie zrobić jednego i drugiego; zniszczyć pierścień i historię z nim powiązaną; sprzedać pierścień; zachować go na później…
~ Zamień biedaka. Ma do ciebie słabość, więc wybaczy ci ten żarcik. Zwłaszcza, że możesz go odmienić ~ zasugerował Starzec dobrze się bawiąc jej dylematami
Chaaya otworzyła usta i wyglądała jakby chciała coś powiedzieć. Nabrała powietrza, napięła się i… uciekła spojrzeniem w kierunku Gozreha. Blask w oczach przygasł i tawaif potrząsnęła przecząco głową.
Chowaniec drapał się w zamyśleniu za uchem i przyglądał “rabusiom swego skarbu” ze znudzoną miną, nie przejmując się dylematami widniejącymi na obliczu ukochanej jego pana. W przeciwieństwie do wyraźnie zmartwionego maga.
- To, aż tak poważna sprawa? - zapytał czule.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 13-12-2017, 16:36   #117
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tawaif nachyliła się ku magowi i objęła jego twarz dłonią, po czym oparła czoło o jego. Na kilka chwil usłyszał w myślach prawdziwą walkę kogutów. Pełną pisków, wyzwisk, krzyczenia i bogowie raczą wiedzieć co jeszcze. Wszystkie głosy brzmiały jak Chaaya z odrobiną marginesu na zniekształcenie.
Sprawą całego konfliktu był przeklęty pierścień, którego połowa chciała wcisnąć Jarvisowi na palec, a połowo… samej sobie.
- Aż tak bardzo chcesz mnie zobaczyć w kobiecej postaci? - zapytał cicho czarownik i zamyślił się. - Ściągnięcie takiej klątwy wymaga pójścia do świątyni. Trochę roboty by było…
- To nie ja… - przyznała zawstydzona dziewczyna. - Nie chcę by coś ci się stało… nie po to cie broniłam przed wyciem psa, by teraz zakładać ci przeklęty przedmiot… - kontynuowała zmieszana - te zwoje są na odczarowanie, ale zamiast ich użyć, można je sprzedać…
- Jeśli… zgodzę się założyć pierścień. To ty obiecasz, że go nie założysz? O ile gotów jestem ci się pokazać w kobiecej postaci… to niekoniecznie chcę cię zobaczyć w roli mężczyzny - wyszeptał.
“ZA-ŁÓŻ PIERŚCIEŃ!” skandowały maski, po raz kolejny zmieniając między sobą obozy dla których grały. Najwyraźniej przerażenie kochanka, było teraz priorytetowym tematem i zdecydowana większość pragnęła go przegłosować siłą swoich, teraz niematerialnych, piersi.
- To… nie takie łatwe… - zaczęła.
“ZA-ŁÓŻ PIERŚCIEŃ! ZA-KŁA-DAJ!”.
- I przerażające w sumie… bo widzisz… zakładano je mężczyznom, głównie… i wyrywano im języki, a później sprzedawano… jako niewolnice. To nie powinien być temat do żartów…
- Rozumiem. Ale to tylko przedmiot. Od nas zależy jak go wykorzystamy. - Uśmiechnął się ciepło mężczyzna. - Historia z nim związana, jest tylko opowieścią. Czemu ty chcesz go mi założyć, czemu chcesz założyć sama?
- W głównej mierze dla zabawy… - przyznała po chwili namysłu tancerka, a nie było to łatwe.
- To daj ten pierścień. Jakoś to przeżyję. Robiło się dziwaczniejsze rzeczy w życiu - mruknął zadziornie przywoływacz i cmoknął kobietę w czubek nosa.
- Ale co jeśli nie uda mi się przełamać klątwy? Co jeśli coś ci się stanie. Jeśli źle rozpoznałam przedmiot? Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie… - Ta oponowała dalej, protekcjonalnie kładąc rękę na torbie.
- Nie sądzę aby była to tak potężna klątwa - stwierdził czule Jarvis, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
~ A poza tym, nie ma takiej klątwy, której nie przełamałaby potęga mej magii ~ skwitował dumnie Starzec, czując pyskiem okazję do popisania się mocą.
- Może najpierw sama go powinnam sprawdzić? Wtedy byłabym pewniejsza… - Zamyśliła się Sundari, a u masek na powrót zawrzało.
- Nie. Wolę sam spróbować. Nie bój się. Nic mi się nie stanie złego. - Towarzysz pogłaskał ją po policzku. - Ufam twym osądom, więc ty zaufaj mi.
Bardka wyciągnęła z wahaniem tubus i potrząsnęła nim, by następnie otworzyć i przechylić.
Kobiety, w jej umyśle, krzyczały jakby ktoś je palił żywcem. Kamala spojrzała na pierścień, czując, jak swędzą ją palce…
Może powinna ich usłuchać… może powinna sama siebie przemienić. Mag nie zdąży nawet zareagować, kiedy ona go już będzie mieć na sobie.
“ZA-KŁA-DAJ! ZAKŁADAJ GOOOO!!”
Raptem rzuciła przedmiot na kamienie, jakby ją oparzył.
- Zakryję oczy… chcę mieć niespodziankę - odpowiedziała z cieniem ekscytacji.
- No dobrze… - Przez chwilę było bardzo cicho w pokoju. A potem tancerka usłyszała głos. Miękki i bardzo kobiecy ton głosu.
- Gotowe. Robi wrażenie. Bo ubranie pierścień też dopasował.
Otworzyła więc oczy i zobaczyła wysoką i smukłą dziewczynę w cylindrze na głowie.
- I jak?- spytał Jarvis wstając i obracając się, szeleszcząc przy tym czarną suknią. - Piersi jakoś duże nie urosły. Ale są... za to na dole czuję wyraźny brak... czegoś.

Tawaif rozsunęła nieznacznie paluszki i podejrzała ciekawsko czarownika, który okazał się całkiem przyjemną dla oka czarodziejką. Rumieńce dziecięcego podniecenia zapiekły policzki i Chaaya ponownie zakryła oczy, chichocząc nerwowo jak mała, zawstydzona dziewczynka.
Wyjrzała jeszcze raz, uchylając nieznacznie dłonie. Jej roziskrzone spojrzenie przesuwało się po smukłej sylwetce, wyłapując każdy, nawet najdrobniejszy szczególik.
Wąska kibić, zaokrąglone biodra, małe pączki piersi, gładka twarz, dłuuugie rzęsy, rumiane usteczka skrojone jak na porcelanowej laleczce.
To było… bardzo dziwne, oglądać go w takiej formie.
Laboni zgubiła gdzieś swoją szczękę, oniemiała widokiem panny na wydaniu. Kilka masek piszczało, kilka było strwożonych, pare, w tym Umrao, miały ochotę pomacać nowe krągłości partnera… partnerki, a jeszcze inne… śmiały się do rozpuku, czy tu mając ubaw, czy po prostu odreagowując stres.
- Jesteś śliczny... czna… - wymruczała cichutko przez wielki uśmiech rozbawienia, opuszczając zasłonę z rąk, tak by teraz zasłaniała tylko nos, policzki i usta.
- Czy ja wiem… - Mag przyglądał się sobie krytycznie, chwytając się za zaczątki piersi, które tak kusiły palce bardki. - Ty jesteś śliczna… ja jakby trochę… nierozwinięta. Spodziewałem, że tu będę większy… większa… tam na dole taki mały… yyy… - Jęknął głucho, czerwieniącsię i puścił swe piersi. - Małe jabłuszka, ale wrażliwe. Ty też tak masz?
Sundari ze świtem wzięła powietrze, starając się ze wszystkich sił, by nie zacząć piszczeć. Wpatrywała się w kobietę, okrągłymi jak złote monety oczami, kiedy podstępny rumieniec, zaczął wypełzać spod wachlarza palców, wspinając się na koniuszki uszu i skroni.
- Jesteś chudy… chuda… to dlatego i… nie. Już tak nie mam. - Spuściła wzrok na podłogę i podźwignęła się z klęczek.
- I dlatego zerkasz na boki jakbym była jakąś wiedźmą morską? - stwierdziła z przekąsem ślicznotka zmysłową barwą głosu, acz ironicznym tonem jej kochanka. - I nie próbuj tu teraz czuć się to brzydszą. Jesteś zjawiskowa… dobrze o tym wiesz.
- Trochę się wstydzę… to wszystko - odparła polubownie, wracając spojrzeniem ku twarzy dziewczyny. - Czy mogłabym cię dotknąć?
- Zważywszy ile razy ja cię dotykam w ciągu nocy, to masz do tego pełne prawo. - Jakby na potwierdzenie tych słów, to bardka poczuła kobiece palce czarownika muskające jej szyję. - U mnie nic się nie zmieniło. Nadal bardzo cię kocham Kamalo… I nadal twój widok uważam, za bardzo podniecający. Jakoś nie zmieniłem gustu w tych kwestiach i mężczyźni nadal mnie nie pociągają. Ale rozumiem… że ty widzisz mnie tylko w kategoriach estetycznych.
Dholianka miała totalny mętlik w głowie. Z jednej strony widziała i słyszała obcą sobie osobę, a z drugiej… rozpoznawała jej gesty i dotyk.
Opuściwszy dłonie na piersi, chwile wpatrywała się w partnera, jakby mobilizowała się do dalszego ruchu.
- Nie… bądź… na mnie zły - wyszeptała, bardzo, baaardzo cicho. - Ale musze to zrobić. - Złapała go za krocze, ale pisnęła zawstydzona, gdy okazało się, że jej ukochanego już tam nie było. NIC. ZERO! Szybko się więc odsunęła na kilka kroków, cicho wizgając i ponownie kryjąc twarz za dłońmi.
- Też bym czuł rozczarowanie. - Zaśmiał się zakłopotany przywoływacz i zamyślił rozważając na głos. - Pierścień więc zadział w pełni. Miałaś całkowitą rację co do niego.

W tym momencie wiekowa kurtyzana zanosiła się śmiechem, klepiąc się w oba kolana, aż klaskało.
“Ale numer! Złapała swego chłopa za… hahahaha ale jaja… albo ich brak…. no niech mnie kule biją!”. Jej zły humor jakby prysł i przestała już przypominać burzową chmurę. Głos stał się na powrót melodyjny i dźwięczny, a kolory jej szat pojaśniały.
W całym umyśle… jakby robiło się widniej. Jakby Laboni odpowiadała za “pogodę” ducha swojej wnuczki.
- To takie straszne… bardzo cie przepraszam Jarvisie… - Mag nie wiedział jednak, czy żałowała swojego obscenicznego dotyku, czy wytuszowania jego przyrodzenia.
- Mogłaś mi powiedzieć… - Ten podciągnął suknię, odsłaniając zgrabne nogi, okryte teraz siateczkową pończoszką.
Łydki i uda… suknia wydawała się teraz teatralną kurtyną.
- ...to bym ci pokazał. Zresztą wątpię byś znalazła tu coś czego nie mają inne niewiasty.
- Przestań! Przestań okryj się! - Tancerka ponownie zaczęła piszczeć i uciekać wzrokiem na boki.
To było straszne. Jej ukochany Jarvis był kobietą! W dodatku bardzo ładną, wysoką i o jasnej karnacji ud… długich, aż do nieba. O bogowie! To był KOSZMAR!
Tymczasem gdy Kamala “umierała”, do babki dołączały kolejne śmiechy masek, które odnajdywały w tej absurdalnej sytuacji wiele radości.
- Jestem okryty… okryta… - zażartował wesoło, opuszczając suknię. Splotł ramiona razem przyglądając się bardce. - Nie wiem czemu tak panikujesz. Nie zmieniłem się potwora i nie jestem naga… nagi.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? To daj pierścień, zamienie się w mężczyznę i opuszcze spodnie! - stwierdziła wartko, przyszpilając spojrzeniem towarzyszkę, by wiedziała… wiedział, że nie żartuje.
- Nie przestraszę się męskiego ptaszka. Będzie to mało ekscytujący widok, ale nie przerażający. - Westchnęła czarodziejka, podchodząc do łóżka i usiadła na nim.
- No… nie panikuj. Jestem cały okryty. Co dalej z tym wszystkim robimy? Idziemy odczynić urok?
~ A poczekaj ty… zobaczymy czy się nie wystraszysz kobiecego… męskiego członka ~ syknęła obruszona tawaif, wyciągając z torby tubus.
- Nigdzie z tobą nie idę w takiej postaci… odczaruje cię tutaj - odpowiedziała rzeczowo, wyciągając jeden ze zwojów.
“Mogłabyś go trochę przeflancować na drugą stronę… to by wiedział jak się czujesz gdy z tobą pogrywa…” zaoferowała Umrao na wespół z Laboni.
~ Obie się zamknijcie lepiej, bo to was zaraz przeflancuje… na mężczyzn ~ burknęła groźnie Sundari.
- Zgoda… - Potwierdził mag, siedząc grzecznie i wpatrując się z ufnością i miłością w twarz ukochanej. Jak niewinna zakochana w niej dziewczyna… którą de facto Jarvis był w tej chwili.

Chaaya rozwinęła pergamin i zaczęła recytować melodycznym tonem głosu zawiłą inkantację. Wpierw jednak musiała wychwalić jakieś boskie prawa, później dogmaty, następnie wspomnieć ważną lekcję z żywota świętego, który się nimi kierował.
Czy kapłani musieli tak robić? Przecież to absurd… czas mija, a ona gadała i gadała, czytając długaśne linijki z peanami do niemal anonimowego bóstwa.
Jeszcze jakieś gesty miała wykonać… to było ciekawe. Pochwalenie, namaszczenie, wypędzenie.
Nie ma podane z którego kręgu kulturowego. To co to za zwój? Co to za oględna uniwersalność?!
W połowie czaru, bardka zaczęła się martwić, że zaklęcie nie podziała i będzie musiała zabrać ukochanego do miasta. ALEŻ SIĘ WSTYDU NAJE!
Nie mogła na to pozwolić. Skupiła się, wczuwając w dramatyczność wersetów, aż ostatnie słowo padło i czarne litery zabłysły złotym blaskiem i… wypłowiały. Zostawiając kartkę całkowicie pustą, a kobietę go trzymającą… w niemym osłupieniu.
Przemiana była szybka i gwałtowna. Miękkie kobiecerysy znikały zastępowane znajomą zadziornością. Ciało traciło miękkość i krągłość, zastępowane twardością i ostrością rysów. Spódnica znikła znów stając się spodniami, włosy same się przystrzygły, a gładka skóra zmatowiała.
- Widzisz? Wszystko jest na swoim miejscu… chyba, że chcesz pomacać? - zapytał zadziornie Smoczy Jeździec.
- Oddaj mi pierścień… - poprosiła słabym głosem dziewczyna, rolując kartę i chowając ją do reszty papierzysk. - Po tym na pewno sprawdzę, czy wszystko jest na swoim miejscu…
- Dobrze… sprawdzaj… - Jarvis zdjął pierścień i podał go kochance. - Choć nie wiem czemu… przecież wiem co mam, a czego nie.

Kamala wrzuciła obrączkę do tubusu, po czym objęła dłońmi znajomą, i co najważniejsze, męską twarz.
- Ale ja nie wiem… - odparła, pochylając się, by pocałować jego usta. - ...musze sprawdzić.
Przy kolejnym pocałunku popchnęła czarownika na zakurzony materac, samej łapiąc za zapięcie jego spodni i klękając między jego nogami.
Ten milczał, podpierając się łokciami i obserwował Chaayę oraz jej gorączkowe działania poddając się jej kaprysom.
Ona zdążyła rozpiąć guziki i wsunęła dłoń pod materiał, badając opuszkami teren pod nimi. Odetchnęła z ulgą, może nazbyt teatralną, gdy wszystko okazało się na swoim miejscu.
- Muszę zobaczyć… - stwierdziła fachowo, wyciągając przyrodzenie na wierzch, składając mu drobne powitalne pocałunki na skórze. - Teraz wiem, że niczego ci nie brakuje… - mruknęła przytulając się do podbrzusza przywoływacza z uśmiechem na ustach.
- Jest cały… i zdrowy… gotowy… - szepnął cicho chłopak czując to, co tancerka widziała. Unoszący się w górę dowód jego reakcji na jej pieszczoty.
Gozreh przyglądał się temu z pobłażaniem. Jak bóstwo na dramaty istot stojących poniżej jego statusu. Po chwili zaś ruszył rozglądać się pomiędzy posągami za czymś do upolowania.
- To jeszcze spróbuję… czy smakuje tak samo… - zaoferowała się gorliwie tawaif, oplatając paluszkami swojego ulubieńca, by pomóc mu w dotarciu na szczyt.
- Tak… - mruknął coraz bardziej podniecony kochanek, co zresztą ona czuła pod palcami.
Jarvis przesuwał rozpalonym spojrzeniem po uległej sylwetce przed sobą.
- Kocham cię Kamalo.
Dziewczyna popatrzyła na niego z czułością, gdy jej język zataczał swe pierwsze kręgi wokół męskości. Ona go też kochała. Bardzo mocno.
Nie mogła mu tego jednak wyznać, gdyż jej wargi zajęły się pieszczotą. Słodką, intensywną i wyjątkowo tęskną. Jakby nie wystaczał jej widok, dotyk i smak. Jakby tęsknotę, którą w sobe miała nie dało się ugasić pierwszym wrażeniem.

~ Wróciłeś i nic się nie zmieniłeś… ~ odezwała się już po finiszu, oblizując się jak kotka z cieniem zadowolonego uśmiechu.
~ Cały czas byłem… jestem ten sam. Inna postać tego nie zmienia ~ odparł przyglądając się jej czule i głaszcząc po puszystych. - Co teraz? Dalej szukamy skarbów?
- Nawet mi się spodobało chodzenie po lochach… zwłaszcza, gdy uklękłam. Wtedy było najciekawiej - odezwała się ze śmiechem, bu wstać i usiąść obok maga. - Po półtorej godzinie będą nas szukać… może wrócimy tu jeszcze. Innym razem?
- Wiemy jak się tu dostać. I zawsze możemy wrócić… ale teraz ja chcę sprawdzić czy wszystko jest na miejscu. - Mężczyzna delikatnie popchnął bardkę do pozycji leżącej i jego usta zaczęły muskać jej policzek, gdy dłonią zabrał się za rozwiązywanie jej spodni.
- Zwariowałeś. - Zachichotała cicho, czując przyjemny dreszczyk na plecach. Jej ukochany był tak blisko… i chciała mu się oddać. Wizja, węszących psów z dwuręcznymi mieczami, była jednak zbyt realna i przerażająca. - Oni tu mogą przyjść… w każdej chwili - ostrzegła go, obejmując za szyją i pociągając z powrotem na materac.
Obłoczek kurzu wzbił się spod ich ciał, nieprzyjemnie kręcąc w nosie.
- Kto? - zapytał Jarvis, jednocześnie wpełzając palcami pod spodnie tawaif i wodząc znacząco po jej bieliźnie.
- Ekipa… - wyszeptała Chaaya, napinając się i błądząc wargami po jego czole i skroniach. - ...ratunkowa.
- A… no tak. Nie jestem pewien czy tak wcześnie się zjawią. Mamy pewnie jeszcze trochę czasu. I zamierzam go wykorzystać - szepnął jej czarownik do ucha, sięgając palcami głębiej między uda kochanki i bezlitośnie grając na strunach jej rozkoszy szybką melodię.
- Może tak, a może nie… - Sundari przymknęła oczy, by skupić się w pełni na przyjemności. Wbrew pozorom nie musiała jak większość kobiet, mieć dodatkowo nastrój, by uzyskać satysfakcję. Owszem… zawsze było lepiej poprzytulać się na czystej pościeli, wśród kwiatów i kadzideł, ale nie gardziła też czystym i pierwotnym spełnieniem, który oczyszczał organizm z napięcia jak lecznicza mikstura.
Tak było i teraz. Mag wiedział jak ją dotykać i ową wiedzę perfidnie wykorzystała, wzdychając i przeciągając się gdy rozkosz rozlała się ciepłym płomieniem po jej podbrzuszu.

- Wracamy więc do La Rasquelle? - zamruczał przywoływacz, całując jej usta.
- Tak… myślisz, że przepuszczą mnie z tym pierścieniem, czy lepiej go oddać do zniszczenia? - Chaaya oplotła na chwilę ukochanego, złączając ich wargi w długim i leniwym pocałunku, by oboje mieli siłę na chwilę rozłąki.
- Ten pierścień nie jest mrocznym pierścieniem zła i ciemności i mrocznych pragnień. Na pewno
nie będziesz mogła go sprzedać, ale… nikt go ci nie odbierze - ocenił Jeździec, tuląc tancerkę do siebie.
- A… czy mogę go zachować? - spytała niepewnie, siadając z powrotem na brzegu łóżka. - Bo mogę go zostawić, jeśli nie chcesz, bym go miała… lub się boisz, że cię nastrasze swoim męskim ptaszkiem. - Zaśmiała się jak chochlik, klaszcząc w ręce, przez co wyglądała jakby knuła coś niedobrego, po czym dodała już poważniej. - Sprzedawać się go nie godzi… to niebezpieczny przedmiot, zwłaszcza w rękach kogoś nieprawego.
- Aż mnie korci spytać… Po co chcesz go zachować - mruknął Jarvis, wstając i naciągając ubranie na swe intymne obszary. - Tak, możesz go zatrzymać. Nie jest to niebezpieczny przedmiot, a choć kłopotliwy nieco to… łatwo się go pozbyć z dłoni. Ot, taki drobiazg.
- Na pamiątkę… i może do wykorzystania w przyszłości. - Na powrót się uśmiechnęła jak lisiczka, błyskając ząbkami i zajęła się zawiązywaniem kokardki na trokach spodni. - Chciałabym go dać w prezencie komuś, kto bardzo chciał urodzić się mężczyzną… - dodała w zamyśleniu, wstając i otrzepując plecy i pupę z kurzu.
- Godivie? - zapytał ostrożnie czarownik i dodał - Chyba nie jej?
- Nie… nie jej. Nie przejmuj się tym - odparła, zamykając stopą wieko kuferka.
- Dobrze… - Uśmiechnął się czule i z ulgą, po czym wziął pojemnik do rąk i zawołał. - Gozreh... wracamy!
- Ja na końcu… - Odezwała się bardka, chowała księgę z instrukcją złotych “dziewic” do torby.

Wędrówka powrotna trwała krócej. Już bowiem nie szli badawczo, rozglądając się za pułapkami. Tawaif podążając za swym kochankiem, czasami… w blasku migoczącej pochodni dostrzegała ją. Żeńską wersję, poruszającą gładko kuperkiem. Ot, gra świateł i własnej wyobraźni, która wzbudzała wesołość u masek.
W końcu cała trójka dotarła do… litej ściany. Przejście, najwyraźniej, zamknęło się automatycznie po pewnym czasie. Na szczęście po tej stronie ściany była dźwignia otwierająca przejście.
~ Jarvisie… nie pamiętasz swojej mamy prawda? ~ Zabawa światłocienia nie tylko budziła wyobraźnię u tancerki, która przepchnęła się na przód, by otworzyć wejście niosącemu bagaż mężczyźnie.
~ Moja matka zniknęła jak miałem dwa… trzy lata. Nie pamiętam jej w ogóle. Gozreh twierdzi, że pamiętam, bo z jej wspomnień się zrodził ~ wyjaśnił przywoływacz. ~ Nie z jej twarzy, a głosu i dotyku.
Dholianka szarpnęła za dźwignię i pchnęła wejście, ukrywając zasmuconą twarz w mroku. Zamiast zachowywać się jak podlotek, mogła wręczyć przemienionemu czarownikowi lusterko, by mógł obejrzeć swoją twarz, w której krył się cień tej, która go zrodziła. Była jednak tak zajęta sobą, że nie zwróciła na to uwagi.
Dopiero teraz… w ciemności, świadomość, że zawiodła uderzyła ją jak otwarta dłoń w policzek.
~ Przykro mi… ~ odezwała się cicho, ale zabrzmiało to w jej uszach… jakby użalała się samą nad sobą.
~ Zdobyliśmy skarby… wyszliśmy bez szwanku. Nie masz żadnego powodu czuć się źle - odparł czule mag, gdy opuścili korytarz. Pozostało im czekać parę minut, by upewnić się, że przejście zamyknie się za nimi.

Podczas gdy tajemne wrota się powoli zamykały, Chaaya niemal oddtańczyła jakiś szamański taniec w celu przyciągnięcia obu ścian do siebie. Niestety nie podziałał, ale przynajmniej przyjemnie było popatrzeć na jej daremne zmagania i próby hipnotyzacji.
- No! - zawołała radośnie, gdy w końcu wejście zgrzytnęło i zniknęło. - To kiedy następny raz? Weźmy tym razem smoki. Mniej czasu zejdzie nam na ewentualne walki…
- Możemy tu wpadać codziennie. Albo możemy poszukać skarbów wśród ruin miasta. Co będzie ci się bardziej podobało. I jedno i drugie wzbogaci nas o nowe fundusze, doświadczenie i moc - stwierdził uśmiechnięty Jarvis. - I jeśli myślisz, że obecność Nverego mnie powstrzyma przed tym...
Postawiwszy skrzynię na ziemi chwycił bardkę za pupę. - To… się mylisz.
Ta pisnęła uskakując i zanosząc się śmiechem.
- Bądź grzeczny bardzo cię proszę, wróćmy przynajmniej do miasta… - Zamachała pochodnią, aż płomień wesoło zafurkotał, po czym ruszyła niczym pies gończy ku wyjściu z podziemi, nie dając kompanom czasu na ociąganie się.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 13-12-2017, 19:31   #118
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Powrót na powierzchnię. Potem dotarcie do bramy, przekroczenie jej i wrócenie do La Rasquelle To wszystko oznaczało także powrót do obowiązków, które za sobą zostawili. Należało wydobyć beczki z ukrycia, należało je dostarczyć karczmarzowi, należało pójść do krawca … wczoraj. Należało się przygotować na wieczór. Było dużo do zrobienia. I mało czasu.


Wydobycie baryłek z kryjówki było najtrudniejszą częścią. Nie dlatego że był szczególnie duże, czy ciężkie. Baryłki ukryte w piwnicy, choć słusznych rozmiarów były przeznaczone dla rąk jednego człowieka. Teoretycznie łatwo byłoby je wynieść, gdyby nie mały detal. Główne wejście do piwnicy leżało pod stertą gruzu. To co uchroniło beczułki przed rabunkiem, teraz utrudniało ich odzyskanie. Trzeba było ten problem rozwiązać.
W porównaniu z nim, przetoczenie beczek do gondoli, a potem dostarczenie ich do karczmy było bułką z masłem.
Zadanie więc wymagało pomyślunku, planowania i dużo rąk do pracy. Tego ostatniego nie mogło zabraknąć dzięki Jarvisowi… pod warunkiem oczywiście, że podchodziło się do kwestii “rąk” dość otwarcie.



Rekomendowany krawiec nie chciał ich przyjąć. Mieli być wczoraj. Dziś już nic nie dało się zrobić. Nadąsany mistrz igły i nici teraz nie miał czasu dla nich. Byli już inni klienci, inne zamówienia. Stracili swoją szansę wczoraj, a nowej nie zamierzał im dać.
Ale czy Chaaya i Jarvis potrzebowało nowej szansy? Oboje potrafili zmieniać wygląd swoich strojów dostosowując je do nowej sytuacji. Czy to za pomocą wrodzonej znajomości magii, czy też z pomocą magicznych przedmiotów. Więc fukanie “artysty i kreatora mody” jakoś nie robiło na nich wrażenia.
Zresztą potrzebowali tylko ogólnych wskazówek co wymaganego stroju. Resztę mogli załatwić bez obrażonego samozwańczego mistrza igły.

Zresztą naprzeciw krawca znajdował się sklep ze słodyczami. Magiczny przybytek prowadzony przez ekscentrycznego maga. Przy czym “ekscentryczny”… było delikatnym określeniem stanu jego umysłu.
Mag imieniem Marrcosim okazał się szaleńcem z obsesją na temat słodyczy i ciast. Takim miłym niegroźnym szaleńcem, o przyjemnej dla oka aparycji. Marrcosim nasycał magią słodycze, tworząc niezwykłe smaki, niezwykłe kształty… jak arbuzowe ciągutki. Jarvisa zainteresowała magiczna płynna czekolada… ciekawe czemu?


Bal który urządzała Eleonora Pienazzane oczywiście musiał być… niesamowity. Musiał pokazywać bogactwo i potęgę jej rodu. Nic więc dziwnego, że przepych było widać i w wystroju wnętrz pałacu.



Jak i w strojach gości. Dotarcie tutaj wymagało od Jarvisa i Chaayi pokonanie pewnych trudności związanych z niefrasobliwym zachowaniem wczoraj. Niemniej mieli swojego agenta w szeregach ochrony. Dartun był wszak na tym przyjęciu i w razie czego mógł ich wprowadzić do środka.

W salach balowych pałacu Pienazzane grała muzyka.


Na stołach piętrzyły się smakołyki różnego rodzaju. Sama gospodyni przechadzała się pomiędzy gośćmi rozdając uśmiechy i spojrzenia. I będąc czarująca.


Co nie było trudne, z taką urodą i gracją godną elfki. Tak idealna, że aż zimna się wydawała. Jak ożywiona statua bogini, a nie oddychający człowiek. Zresztą spojrzenie samej Eleonory, pragmatyczne i pozbawione ciepła, świadczyło o tym, że jej uprzejmość i łagodność jej głosu, jest tylko maską za którą ukrywa się jej cyniczna natura. Przebraniem dla tłumu. A choć zdawała się słuchać każdego z taką samą uwagę, to najczęściej i najdłużej rozmawiała z jednym rodzajem istot.
- Wampiry…- stwierdził Jarvis cicho.- Dużo tu ich. Spodziewałem się jednej rodziny, a tu są aż trzy stronnictwa.
- Rodzina Venticiero. - wskazał palcem na dwójkę bladolicych “kochanków”.
- Ona zwie się Donna Francesca. Jego nie znam. Pewnie jest jej kochankiem w mroku, albo ochroniarzem. Możliwe, że i jednym i drugim. Znałem ją z widzenia, gdy jeszcze podlegali rodowi Garsone… Ta jednak ponoć nie istnieje, a Venticiero wyrośli przejmując większość ich dzielnic.
Donna Francesca jest córką starego Artmeusa Venticiero. Jednego z pierwszych wampirów w La Rasquelle. I jego ustami. Zapewne przybyła tu z jego polecenia, przekazać jego wolę. Stary Artmeus był paranoikiem za moich czasów. Co akurat nie jest dziwne… wbił sztylety w wiele pleców i ma sporo sporo wrogów. - wyjaśniał czarownik stojącej obok niego bardce i Nveryiothowi.
- Bardzo dobry wybór dla Eleonory… dziwne jednak, że zaprosiła i innych.- wskazał palcem innego osobnika, który w przeciwieństwie do Donny Franceski był mniej ludzki. Mężczyzna był bladolicy, o obliczu przypominającym bardziej drapieżną wersję elfa i wokół niego panowała pustka. W przeciwieństwie do jego towarzyszki, rudej wampirzycy w strojnej sukni, która trajkotała jak najęta otoczona wielbicielami.
- Klan Gonzare. Nie wiem kto nimi rządzi. Za czasów mego dzieciństwa była to trójka braci… ale obecnie nie istnieje żaden z nich. Bardzo brutalny ród wampirzy i lubiący ostateczne rozwiązania różnych sporów. Dziwne że się tu zjawili.- stwierdził czarownik zamyślony.- Pienanzzane mieszkają daleko od ich dziedziny. Ciężko by ją było bronić, przed konkurencyjnymi Klanami. Chyba że Gonzare są silniejsi niż mi się wydaje.
Po czym wskazał na kolejnego wampira. Uśmiechniętego bladolicego arystokratę brylującego wśród zachwyconych nim damulek.
- O tym.. nic nie wiem. Nie wygląda na członka żadnego znanego mi klanu. Ale skoro trzyma się z dala od pozostałych pewnie nie należy do któregoś z pozostałych rodów.- zastanawiał się Jarvis pocierając podbródek. - Coś więc jest tu… nie tak. Nie wydaje mi się, żeby poszukiwanie Eleonory nowego protektora dla swej rodziny, było głównym powodem zebrania się tu wampirów z tylu różnych klanów. Myślę że to bardziej wygodna wymówka dla nich, po to by… spotkać się nieformalnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-01-2018, 18:44   #119
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po niedawno odbytej przygodzie w lochach, wydawać by się mogło, że dzień chylił się ku końcowi.
Nic bardziej mylnego! Ten dopiero się zaczął i nie zamierzał poprzestawać na atrakcjach, tych większych i tych trochę mniej.
Parę Smoczych Jeźdźców czekało wydobycie winnego skarbu. Na szczęście dla pleców mężczyzn, na razie tylko w formie dwóch sztuk antałków.
Jarvis rozdzielił się z Chaayą w mieście, udając się do ruin, by rozpocząć wykopywanie wejścia do piwnicy. Bardka ruszyła po dodatkową parę rąk do roboty, w postaci zielonego smoka, kryjącego się pod postacią albinosa.
Tak jak podejrzewała, spotkała go w Antykwariacie, gdzie układał na półce nowe nakłady encyklopedii rzemieślniczych.
Na widok swojej krnąbrnej partnerki zmarszczył nos i nawet nie pofatygował się, by ją należycie przywitać.
- Gdzie ty do cholery wczoraj byłaś? - zawołał od progu, trzymając się pod boki ze zmiotką w ręce. - Pół nocy cię szukałem na moczarach! Zleciałem chyba całe wschodnie skrzydło namorzynowych lasów!
- Skąd wiedziałeś, że jest wschodnie? - spytała dziewczyna, uśmiechając pogodnie. Kłamałaby, gdyby powiedziała, że nie martwi się spotkaniem. Wiedziała, że zawiodła swojego skrzydlatego przyjaciela, który w pełni mógł się czuć oszukany i porzucony.
- Nie twój interes! - grzmiał, ale nagle zza regału wtrącił się nie kto inny, a sam Gulgram.
- CISZA ALBO WON! - Bibliotekarz nigdy nie należał do cierpliwych, a już zwłaszcza, gdy ktoś zakłócał mu spokój w jego ulubionym miejscu pracy.
- Przepraszam! Już nie będę! To przez Paro! - Chłopak czuł się w odpowiedzialności, usprawiedliwić przed zleceniodawcą.
- CZORT MNIE TO OBCHODZI! CISZA! - huknął dziadek i zamknął z łopotem jakąś księgę.
Tancerka zaśmiała się cicho, a gad podrapał po głowie zmieszany.
- Zamknij drzwi bo przeciąg i znowu będzie krzyczeć… - polecił prędko i zabrał się za zmiatanie kurzu z najwyższej półki. Tawaif weszła do środka i przymknęła wejście, najciszej jak potrafiła, po czym ruszyła w ślad za ogoniastym.
- Przepraszam cię… całkowicie zapomniałam, że byliśmy umówieni, a później… później było już za późno… - odezwała się dopiero, gdy oboje posłyszeli, że mężczyzna zza regału począł na powrót wertować księgę.
- Tsaaa… - mruknął pod nosem białowłosy. - Powinienem się już przyzwyczaić, ale to ciągle tak samo boli… - Wzruszył ramionami i kichnął od pyłu w powietrzu. Kobieta również czuła jak kręci ją w nosie, a może… były to po prostu wyrzuty sumienia.
- Wiesz… ale chyba się odegrałeś, sądząc po bałaganie jaki zostawiłeś w naszym pokoju… - kontynuowała, starając się zachować pozory wesołości.
- Bałagan? A co ja takiego zrobiłem? - zdziwił się skrzydlaty i popatrzył zachowawczo na Dholiankę.
Wtedy dopiero dotarło do tancerki, że cała ta oprawa przewalenia pokoju do góry nogami, mogła być całkowicie niezamierzona. Wcześniej po prostu uważała, że był to przejaw zazdrości…
- Ojej… no trochę nabałaganiłeś i… ukradłeś mi parę rzeczy…
- Ukradłem? - Po raz kolejny zdziwił się drakon, a Chaai opadła szczęka. - Zabrałem ci bronie bo uznałem, że w dziczy mogą być ci potrzebne… lub mi, zanim do ciebie dotrę - wytłumaczył swoją logikę, zmieniając ustawienia kilku woluminów, które nie stały w porządku alfabetycznym.
- Eee… yyy… a majtki? - spytała speszona, czując się wyjątkowo okropnie, że źle myślała o swoim partnerze.
- Dla zapachu… do tropienia…
- Tylko, że…
- Tak wiem, że były uprane… zorientowałem się dopiero później.
Po kwadransie przyciszonej rozmowy, Nveryioth zgodził się na pomoc w wydobywaniu beczek. Oczywiście, rozmowę z antykwariuszem, zwalił na swoją jeźdźczynię, która i tak akurat miała sprawę do niego.
Z odnalezieniem Gulgrama nie miała większego problemu. Mężczyzna chyba nigdy nie opuszczał swojego ulubionego miejsca na wytartym, czerwonym fotelu, za małym stoliczkiem zastawionym pergaminami. Tancerka skłoniła lekko głowę na znak szacunku i podeszła do staruszka, wyjmując z torby opasłą księgę.
- Przepraszam cię za te krzyki z wcześniej… płynie w nas gorąca krew, która czasem daje o sobie znać.
- Mhmmm… - Właściciel tylko skinął głową, wpatrując się w owe tomiszcze jak sęp w świeżą padlinę.
- Znalazłam coś i tak jak obiecałam… przynoszę ją tobie. - Dziewczyna położyła wolumin na blacie. - Jest zapisana w dwóch językach i na dwa… wydaje mi się odrębne tematy, ale nie jestem pewna. Zechciałbyś ją przejrzeć w wolnej chwili i mi powiedzieć, czy przyda ci się do czegoś?
- Księgi same w sobie są przydatne. Zawierają to co ktoś chciał po sobie zostawić. Są pamiątką po ludziach… a skoro zawiera dwa języki, to może zawierać trzeci. Kod ukryty w swej treści. - od razu zaczął wertować z wielkim zapałem. - Interesujące… Księga, która dotarła tak daleko na zachód.
- Czy znasz język dialekt Harimsa - spytała, gdy pierwsza fala wstydu, po złym określeniu się, opadła.
- Znam wszystkie dialekty twego ludu i parę starożytnych z tamtego regionu - stwierdził Gulgram, przyglądając się tekstowi. - To dość interesujące. Instrukcja obsługi dla magów. Ciekawe kto ją napisał.
- Tego nie wiem… ale razem z księgą, znalazłam też to… o czym opisuje - odparła z grzecznym uśmiechem, czując się przy handlarzu pismami, jak wtedy, gdy miała sześć lat i babka wytykała jej błędy.
- I pewnie same kobiety, co? Bo raczej nie spodziewam się tam mężczyzn zgodnych anatomicznie z realiami - ocenił starzec, wędrując palcem po kartce. - To raczej zabawy dla arcymagów. I pewnie wiele warte dla każdego kto zna się na demonologii i planach żywiołów. O ile zdołacie przytaszczyć je do miasta i nie zostać ograbionym.
- Nie da się ich przenieść… ale są dobrze ukryte, więc zaczekają na szczęśliwca, który sam je sobie wyniesie. - Chaaya wzruszyła nieznacznie ramionami. - Na razie księga jest twoja. Mnie i tak się do niczego nie przyda.
- Słyszałaś o królu diamentów? - zapytał nagle mędrzec, przeglądając dalej księgę.
- Nie nigdy nie słyszałam - odpowiedziała potulnie tancerka.
- Kiedyś dawno temu… był sobie górnik szukający w górach złota. Nie znalazł go, za to znalazł diament. Wielkości kuca. Warty całego królestwa. Prawdziwy król diamentów - zaczął opowiadać. - Piękny klejnot miał jedną wadę. Był diamentem. Tak dużym i twardym, że nie dało się go pociąć na mniejsze. Można było kupić za niego królestwo… ale kto sprzedaje królestwa? Nikt. Górnik nie mógł więc nic kupić za niego, bo przecież zwykły bochenek chleba jest wart o wiele mniej niż taki klejnot. Ba… cały stragan z chlebem jest wart o wiele mniej niż król diamentów. Więc choć górnik był bogaty, to to bogactwo było bezużyteczne. Za to musiał opłacać strażników dla swego skarbu. Aż w końcu… wrzucił ów klejnot w najgłębszą jaskinię. Bo król diamentów był zbyt drogi, by naprawdę być wartym posiadania. Takoż jest i tu… Posiadasz wielki skarb, ale nie ma maga w mieście, który miałby dość pieniędzy, by ów skarb odkupić za należytą cenę.
- Na szczęście ta księga nie jest wielkości kucyka, więc jest bezpieczna tu… u ciebie, a ty wraz z nią. - Kobieta skłoniła się lekko i nieco zmieszała. - Czy mogę porwać mojego brata? Dziś… teraz?
- I tak nie ma żadnego pożytku z niego - sarknął antykwariusz, choć wydawało się, że jednak trochę mu szkoda, że zabiera Nverego. Choć z pewnością otwarcie by się do tego nie przyznał. - Gdybym miał pole kukurydzy to przynajmniej byłyby z niego strach na wróble. A tak… nawet myszy nie odstraszy.
- Obiecuję go zwrócić… za godzinę lub dwie, nie więcej. - Bardka pożegnała się z mężczyzną, po czym zgarnęła podsłuchującego białaska, wyprowadzając go na zewnątrz.
Gdy „rodzeństwo” rozsiadło się wygodnie w gondoli, bardzo chciało wyciągnąć od siebie nawzajem informacje na temat przebiegu wczorajszego wieczoru. Smok jednak nie wiedział jak zacząć, by nie dać po sobie poznać, iż był wielce ciekawy, a Kamala gryziona przez wyrzuty, nie chciała być… nachalna.
- Smakował ci biryani? - zagadnęła w końcu, ponownie wywlekając kwestię bałaganu, który, choć gad się zarzekał… wcale nie był taki przypadkowy.
- Jakie biryani? - zapytał nic nie rozumiejący, ale szybko się zreflektował - aaa dobre, dobre… tylko ostre, później strasznie mnie piekło w gardle, ale miałem karafkę.
- A samosy? - ciągnęła dziewczyna, uśmiechając pobłażliwie.
- Pierożki też były dobre… ale ciasto za suche - wyraził swoją opinię Nveryioth.
- Takie miało być… - mruknęła brązowowłosa i popatrzyła na czerwonego koloru kamienicę.
Zapadła napięta i trochę niezręczna cisza, kiedy to oboje zbierali się w sobie.
- To gdzie wczoraj byliście? - Tym razem to młodzik zagaił pierwszy.
- A… hm… no w obserwatorium - wyjaśniła oględnie tancerka.
- Ale jakim obserwatorium… - naciskał niezrażony albinos.
- Astrologicznym…
- Miedzianogłowego?
- Co?!
- Co, co..?
Rozmowa przeszła na strefę telepatyczną. Bardka nie zważając na przechodniów, wczepiła się w ramię skrzydlatego partnera i wpatrzyła intensywnie w jego blady profil, starając się odgadnąć, co mu w głowie piszczy. Skrzydlatemu pasowało takie zainteresowanie i choć bardzo chciał się wygadać, milczał jak zaklęty, stawiając czynny opór ciekawskim myślom Sundari, próbującej przeczesywać jego wspomnienia.
Po parunastu minutach nie wytrzymał i tama puściła.
Zaczął opowiadać z pasją i podnieceniem o Dartunie, który go zawiódł; o wyprawie poza miasto i szalonym locie w obłokach; o samotnej wieży i cmentarzu. A potem duchu, który był elfem i mówił w smoczej mowie.
Paplał i paplał i wręcz nie mógł się wygadać.
Świadomość zainteresowania jakim darzyła go w tej chwili Chaaya była niesamowicie słodka i upajająca, więc nie przestawał, przekazując jej wszystko czego się dowiedział, ale nie zdradzając żadnych szczegółów na temat okolicy. To miał być jego sekret, tak, by nikt nie odnalazł żadnej z czterech wież i cmentarza bez jego dobrowolnej i łaskawej pomocy.
Historia jaką miał do przekazania była długa. Gdy para dopłynęła do ruin i dołączyła do pracującego czarownika, wciąż jeszcze pochłonięci byli rozmową… nawet po wyciągnięciu beczek, zielonołuski nie chylił się ku końcowi ze swoim sprawozdaniem… nawet gdy Dholianka odwiedziła Vittorio, by zostawić mu antałek i życzyć jak najmniejszego kaca, smok ciągle nawijał, jak przędzę na szpulkę.
Czuł, że zyskał w oczach swojej pięknej tancerki i chciał, by ta chwila trwała jak najdłużej… dlatego nie czuł żalu, że musieli się rozstać, gdy akurat zszedł na temat czarnego smoka i jego przygłupiego przydupasa.
~ …No i wtedy Sual’dasair powiedział, że był jeszcze piąty… mały, strasznie głupi i nadęty jak ropucha… czerwony smok… Ferragus, ale o tym opowiem ci później… masz tu papiery do tego krawca i widzimy się wieczorem. Dalej jest jeszcze ciekawiej.
W tawaif coś pękło i nie słyszała już nic prócz szumu krwi we własnej głowie… oraz śmiechu.
Laboni swą dziką uciechą przypominała burzę, która grzmiała i błyskała. Nawet maski nie były w stanie powstrzymać się od wesołości i jedna przez drugą chichrały się jak podlotki.
A więc… Starzec miał imię… i wcale się zanadto nie zmienił od czasów swojej młodości.
„Rebek, rebek! Jestem czerwoną i potężną ropuchą! Rebek, rebek!” Wykrzykiwały panny, jedna przez drugą i tylko nieliczne zachowały spokój.
~ Jeśli uważasz że przejmę takimi złośliwościami, to się wielce mylisz. ~ stwierdził Starzec Ferragus wyniosłym głosem. ~ Od kiedy to słoń przejmuje się popiskiwaniem pisklaków pod jego stopami?
Chaaya starała się na taką nie wyglądać, ale była… zdruzgotana. Dawna wesołość i radość z powodu odkrycia prawdziwego imienia smoka przesiadującego w jej ciele, wywietrzała i nie pozostał po nim nawet ślad. Teraz miała prawdziwe problemy na głowie! Nie tylko straciła okazję, by dostać sukienkę szytą na miarę i to całkowicie za darmo (niby nic nadzwyczajnego gdyby się było tawaif w swoim domu, ale w tych okolicznościach… był to wielki plus), to jeszcze… faktycznie nie miała się w co ubrać na bal.
No nie miała!
Bardka czuła wielką ochotę ukryć się gdzieś i zacząć płakać nad swoim marnym losem, że z początku, nie chciała wejść do cukierni, jednakże po kilku chwilach kręcenia się w okolicy, zapachy wydobywające się spod szpary drzwi skusiły ją i w końcu zajrzała do środka.
To nie był zwyczajny sklepik. Tu półki uginające się słodyczy...
[media]http://www.shellosophy101.com/wp-content/uploads/2015/09/istock_000004920201small_web__95766.jpg[/media]
… same pachniały cynamonem. Tutaj laski wanilii…. były prawdziwymi laseczkami do podpierania się. Słodkie zapachy wypełniały całe pomieszczenie. Gabloty mieniły się wszelkimi kolorami, przyciągały wzrok obcymi kształtami. Twórca ich bowiem wyszedł poza ramy cukiernictwa. A może i zdrowego rozsądku.
W małej przestrzeni upchnięto bowiem wszelkie jego cukrowe fantazje i pomysły, których nie można by było zrealizować bez szczypty magii.
Widoki w normalnej sytuacji zaparłby by dech w jej drobnych płucach, ale aktualnie… kobieta przechodziła kryzys!
Prawdziwą tragedię.
~ Jak ja się pokażę na przyjęciu… bez stroju… bogowie. Taka szara, bezimienna mysz z pustyni, tak będą o mnie myśleć, gdy zobaczą mnie z Jarvisem… o nie! Jarvis. Taki wstyd. Nie mogę mu tego zrobić… ~ Tancerka stała ze smutną miną pod regałem z cukierkami. Jej przybicie zdawało się emanować i współoddziaływać na precjoza w przeźroczystych słojach.
Wysysała z nich blask.
„A tam, przesadzasz… strój to tylko dodatek” przypomniała Laboni pocieszająco. „Masz piękne biodra, jędrne piersi i wspaniały, kształtny tyłek. Nic ci więcej nie potrzeba, by hipnotyzować mężczyzn.”
~ Ale ja nie idę tam tańczyć… moje kształty na nic się zdadzą ~ upierała się przy swoim dziewczyna.
„No to czym się przejmujesz moja przepióreczko?”
~ Bo chcę ładnie wyglądać… dla Jarvisa ~ wyjaśniła swoją logikę.
„Ale sama powiedziałaś, że nie idziesz tam tańczyć… a więc nie musisz też wyglądać!”
Skoro Chaaya nie szła na bal jako tawaif, nie musiała się przejmować, ani wyglądem, ani kształtami, ani nawet chrypką, czy bólem zęba. Niczym!
Wolne. Fajrant. Taka była logika wspomnień babki. Trzeba przyznać, że była ona nawet całkiem użyteczna, ale nieskuteczna… bo Kamala dalej się zamartwiała i nawet widok karmelowych ciągutek, nie był w stanie tego zmienić.
Wędrując spojrzeniem po półkach, dotarła wzrokiem do sukni, pachnącej palonym cukrem...

[media]http://i.pinimg.com/originals/f3/61/90/f36190c0f66f5b2473c303abda328432.jpg[/media]
...i zrobionej kolorowych z płatków cukrowo-waniliowych, wzmocnionych pewnie magią i piekarskim dodatkami. Każdy misterny fragment, perfekcyjnie imitował liście egzotycznych drzew i korę. Ale wystarczyło dotknąć ich palcami, by faktura potwierdziła, że są to słodkości. Nie wspominając o upojnym i nieco lepkim aromacie, otaczającym strój, kuszącym do konsumpcji… w obu znaczeniach tego słowa.
“Myślałam, że jakiem stara… nic mnie już nie zdziwi… zwłaszcza po tym co ci robili w niewoli… a tu proszę. Człowiek się uczy(?) całe życie…” Matrona sarknęła, przyglądając się wytworowi chorej fantazji jakiegoś “samca”, kręcąc przy tym w zrezygnowaniu głową. “Same dewianty, jak bogów kocham…”
“Ale ta sukienka jest nawet całkiem ładna…” wtrąciła Nimfetka, której podobała się delikatność i eteryczność kreacji.
“Szkoda, że nie praktyczna… usiądź w takiej, a przyklei ci się do pośladków.” Umrao była bardziej krytyczna, choć i jej strój przypadł do gustu… ale w całkowicie odmienny sposób co jej starszej, młodszej “siostrze”.
Natomiast sama bardka ciągle przebywała w trybie wysysania życia z otoczenia, od czasu do czasu tylko cicho wzdychając, jakby była na jakiejś uroczystości pogrzebowej, a nie w sklepie z łakociami.
- Mogę zagwarantować, że ta czekolada jest idealna… pod tym względem. Sama rozpływa się i zastyga… - Staruszek zaś zwrócił uwagę na przygnębioną, ale i zapatrzoną w suknię tawaif.
- Wiem co sobie myślisz. Niewygodna, sztywna i rozpuści się… otóż nie. Dzięki wpleceniu zaklęć w proces tworzenia jest równie elastyczna i wygodna… a topi się jedynie w ustach - zaczął zachwalać swój towar, odstępując na razie od negocjacji z Jarvisem.
Dholianka odwróciła się do kupca. Nie odezwała się, ale też i nie musiała, bo wyraz jej twarzy mówił wszystko.
“Nie podchodź, nie odzywaj się, nie obchodzisz mnie.” Natychmiast przestała interesować się otoczeniem, na którego bardziej była zmuszona patrzeć, niż chciała to robić i ostentacyjnie podeszła do okna, by za nie wyjrzeć na ludzi na zewnątrz.
“Wspominałam już, że moja ósma wnuczka i wspaniała tancerka, jest też urodzoną dyplomatką?” zagaiła rozbawiona Laboni, choć jako kurtyzana dobrze rozumiała, dlaczego dziewczyna była w tak podłym humorze.
“Ojej… Kamalciu tak nie można, będzie mu przykro…” najstarsza z masek odezwała się cicho, ale szybko umilkła, gdy któraś z panien prychnęła z pogardą.
- Kiepski nastrój… na to też mamy słodkie ciągutki, truskawkowe mydło, jadalne pachnidła. - Marrcosim nie należał do osób, które łatwo się zrażają. Czarownik widząc jednak podły humor kochanki, odezwał się tylko czule dając jej znać, że nie jest sama. Ale nie naciskając na nią.
“Kto chciałby jeść mydło?” zdziwiła się babka, kiedy jej nosicielka wyłączyła się na obu natrętów w pomieszczeniu.
“Jest truskawkowe…” Umrao, była całkiem gadatliwa, gdy nie było przy niej Deewani.
“Może być i nawet złote… mydło to mydło…” uparła się najstarsza z kobiet.
“Pewnie jest słodkie…” wtrąciła trzy miedziaki Ada.
“Niech se będzie i słodkie! Kto normalny żre mydło??!!” Laboni wydarła się na podopieczne nie wytrzymując.
~ Czy to ważne? Dla mnie może być i jadalnie, słonie gówno o smaku ananasa, co mnie to obchodzi? ~ Teraz nie wytrzymała Sundari. ~ Nie mam sukienki na bal, a ty się rozwodzisz nad mydłem!
“To sobie kup kiecke i przestań zrzędzić, mało masz sklepów dookoła?” Najeżyła się matrona, a Chaaya skrzyżowała ręce na piersi, jakby powoli traciła cierpliwość do całego świata.
Przywoływacz więc bezpiecznie zajął kupca rozmową o swoich potrzebach, stojąc nieco z boku i dając bardce czas na uspokojenie się.
Nie przewidział jednak tego, że rozmowa… nawet jeśli nie dotycząca jej osoby i tak ją irytowała. Po chwili tancerka wyszła na zewnątrz, gdy tymczasem do dysputy w jej głowie dołączyła czwarta maska.
“Swoją drogą, jestem ciekawa jak smakują te różowe płatki. “ Seesha miała przyjemny i wystudiowany głos recytatorki.
“Obstawiam, że truskawkowe…” Wiekowa tawaif sarkała na lewo i prawo, nabzdyczając się powoli tak samo jak jej wnuczka.
“Ja myślę, że różane…” westchnęła cichutko Nimfetka.
“A gdzie tam… hibiskus jak nic, poznaje po kolorze!” Ada gdyby miała własny wizerunek, pewnie poprawiłaby okulary na nosie.
“Idź ty wariatko, uparłaś się z tym hibiskusem i do wszystkiego byś go dodawała…” Umrao prychnęła, jakby rozwodziła się nad czymś obrzydliwym.
“Bo jest zdrowy, ma wiele minerałów i antydetoksykantów zupełnie jak zielona herbata” ciągnęła uparcie uczona.
“Ale jest kwaśny!” Tym razem to krzyknęła drobna dziewuszka.
“Dla ciebie wszystko jest kwaśneee, ostreee, gorzkieee… nic tylko byś słodycze żarła” piała złowrogo babka.
Wędrówka uliczką nad kanałem… samotnie i będącą pogrążoną w rozmyślaniach sprawiła, że prawie bardka zaliczyłaby wodną wpadkę. Na szczęście przed tym mokrym losem, uchroniła ją granatowa toń. Suknia, której to intensywny kolor pochłaniał jej spojrzenie. Suknia na wystawie salonu mody… czymkolwiek ów salon był.
Wejścia do niego bronił półork w liberii. Coś, czego nie spodziewała się w tym mieście. Diablęta nie były niespodzianką, ale stwór z jej ojczyzny, ubrany tak… dziwnie?
“Ukradnij ją” palnęla Laboni, aż dziewczyna osłupiała.
~ Że co proszę? ~ spytała ostrożnie, przyglądając się witrynie, jakby zobaczyła tam co najmniej trupa.
“Ukradnij no… do cholery… masz magię!” wyjaśniła matrona.
~ Myślisz, że na to nie wpadłam? Nie starczy mi czarów na podtrzymanie iluzji na całą noc… ~ przyznała smutno Kamala, przyglądając się niewolnikowi, bo jakoś nie wpadła na to, że mogło być inaczej.
“Do czorta z tobą!” Kurtyzana skapitulowała i obrażona na cały świat, zniknęła gdzieś w odmętach.
“Przywidziej żałobę…” poleciła Ada.
~ Co?
“Chodzi jej o ten kombinezon co jest biały i skórzany…” wytłumaczyła Umrao. “Masz w nim niezły tyłek, to dobra rada.”
“Ja zawsze daje dobre rady” stwierdziła okularnica, a tancerka przewróciła oczami i wzniosła ręce do nieba, po raz kolejny tracąc cierpliwość.
Najlepiej z tego wszystkiego bawiła się Deewani. Chichotała psotliwie, biegając po brzuchu smoka w te i wewte, jakby w ogóle nie traciła siły i energii. Wolnym uchem słuchała kłótni, która jej nie dotyczyła i tylko od czasu do czasu coś komentowała, ale cicho i pod nosem. Wydźwięk jednak był ciągle taki sam…”kiedyś tak nie było” i… “to wszystko wina Jarvisa”.
- Panienka chce coś kupić? Dobre ceny, na miejscu poprawki. Duży wybór. - Mieszaniec widząc zadumanie Chaai, odezwał się bez entuzjazmu w głosie. Chyba musiał się tego zdania wyuczyć na pamięć.
“ON MÓWI!” Babka natychmiast zmaterializowała się z powrotem. “To bydlęce zwierze umie mówić!” Nie mogła wyjść z podziwu.
Oczywiście wiadomym było, że półorki potrafiły mówić… ale jako niewolnicy i wojownicy… nie byli do tego uczeni, a z tymi… wolnymi, starsza tawaif nie miała nigdy do czynienia, więc to był pierwszy raz kiedy Dholianka usłyszała głos czegoś pokroju podnóżka.
- Eee… a jest otwarte? - spytała na głos bardka, przyglądając się krytycznie mężczyźnie.
- Oczywiście… od rana do wieczora. - stwierdził uprzejmie półork otwierając zachęcająco drzwi.
“ON CIE ZROZUMIAŁ!” grzmiała nieco przestarzała wizja kurtyzany z Pawiego Tarasu, kiedy to Sundari z niejakim wahaniem, zajrzała do środka sklepu.
- Witam w moim sklepiku. Małym, ale uroczym - rzekła kobieta stojąca za kontuarem. Z pewnością twórczyni, sądząc po tym jak się ubierała. Ciemnowłosa, eteryczna kobieta, mogła mieć w sobie domieszkę elfiej lub półelfiej krwi, bo poruszała się z “gracją”.
- Tu spełnimy marzenia. Twoje, albo szczęśliwca dla którego chcesz przyozdobić swoje ciało moim cudeńkiem - odparła wesoło.
Brązowooka dziewczyna nieco zachęcona powitaniem weszła do wnętrza i rozejrzała się niemrawo po ciasnym pomieszczeniu. Nie była pewna czy którakolwiek z tych kreacji tutaj wywieszonych, pasowałaby na jej pustynne ciało. Pomijając fakt, że nawet nie orientowała się w tutejszej modzie i nie wiedziała, czy założenie któregokolwiek z tych strojów nie ośmieszyło by jej i Jarvisa.
- Mhm… - mruknęła bez przekonania i wyraźnie zmęczona. - Mam pilnować gości na balu… ale nie mam sukienki, a w mieście jestem od niecałego dekadnia i nawet nie wiem co się tutaj ubiera na te wszystkie imprezy wieczorowe - wyjaśniła swoją sytuację, podziwiając paletę barw materiałów.
- Idealnie trafiłaś… mam kreacje wręcz stworzone, byś w nich wyglądała uroczo. Za mną - oznajmiła władczo i ruszyła przodem.
Tawaif popatrzyła się na drzwi, jakby rozważała ucieczkę, ale w końcu się poddała i ruszyła smętnie za nieznajomą.
- Nie jestem pewna czy chce wyglądać uroczo… urocze to są dzieci, a ja nim nie jestem…
“I nigdy nie byłaś” przypomniała babka.
- Pięknie więc? Zachwycająco? - zapytała krawcowa i gdy doszły do niewielkiego pokoiku, rozkazała stanowczo. - Rozbieraj się do bielizny… i powiedz jaki kolor do ciebie pasuje.
“Jebnij jej wachlarzem w łeb!”
“Babciu tak nie wol…”
“Nie nazywaj mnie babcią!” warknęła Laboni i ponownie zniknęła obrażona.
Chaaya westchnęła w zakłopotaniu i zaczęła się rozbierać.
~ Ten dzień mógłby się już skończyć… ~ stwierdziła smętnie, dodając na głos - wróciłam niedawno z wyprawy do opuszczonych lochów… nie wymagaj więc zbyt wiele…
Gdy magiczna peleryna i suknia opadły na ziemię, tancerka rozsznurowała spodnie i zsunęła je z kształtnych bioder, prezentując się w prostych białych majteczkach i ażurowym staniczku.
- Nie obchodzi mnie twoja bielizna, tylko sylwetka… obróć się - mruknęła kobieta, wpatrując się badawczo w ciało klientki, gdy ta wykonywała polecenie. - Smakowity z ciebie kąsek. Nie ma za bardzo czego poprawiać czy tuszować. Co najwyżej uwypuklić. W jakim kolorze czujesz się pewnie?
“Jebnij jej wachlarzem w łeb!”
“Umrao!”
“No co..?!”
- Eh… w każdym czuje się tak samo - odparła w zrezygnowaniu kurtyzana. Te ciągłe kłótnie i gonitwy myśli, wysysały z niej powoli życie.
- Coś mam dla ciebie - stwierdziła kruczowłosa i szybko opuściła pokoik.
Wróciła po paru minutach z kilkoma sukniami.
- Co powiesz na tą? - zaczęła od podania jej stroju zdobionego fałszywym złotem i klejnotem, o barwach przechodzących jedna w drugą..
- Egzotyka kreacji uwydatni egzotykę rysów twojej twarzy - oceniła fachowo.
- Egzo… - zdziwiła się bardka i dopiero po chwili dotarło do niej, że nie jest u “siebie”. To ona była inna, nie miasto i jego mieszkańcy.
Speszyła się wyraźnie, przyglądając delikatnej tkaninie. Jej kolor wyraźnie przypadł jej do gustu. Był żywy i ciemny, jak burzowa chmura podświetlona słońcem. Tylko czy…
- A nie będę się za bardzo rzucać w oczy?
- Na tym targowisku próżności, każda z was będzie się rzucała w oczy - stwierdziła z uśmiechem sprzedawczyni. - Na co czekasz… zakładaj.
Kamala zmarkotniała, ale zabrała się do ubierania. Do tej pory, choć była tego świadoma, nie myślała o tym, iż na spotkaniu będą inne kobiety.
Dholianka zdecydowanie nie była przygotowana na konkurencję. Zawsze była klejnotem w koronie, a teraz… teraz będzie tylko odłamkiem piaskowca. Kolorowym kwarcem, lub czymś równie pospolitym jak ziarenko piasku.
- Będziesz ślicznym, egzotycznym kwiatem - mruknęła zmysłowo handlarka i przesunęła palcem po skórze pleców tawaif, następnie stuknęła nim w ścianę i wszystkie zmieniły swą powierzchnię w obsydianowe lustra, w których to Sundari widziała siebie i obsługującą ją kobietę.
- Na pewno będziesz się wyróżniać.
Przybliżyła się do jej pleców, patrząc na odbicie tancerki łakomym spojrzeniem.
- Ale… przyjrzyj się. Czyż możesz odmówić światu widoku tego piękna?
Zamiast jednak przyglądać się swojemu odbiciu, Chaaya odwróciła się do krawcowej, unosząc nieznacznie jedną brew. Nie za bardzo rozumiała o czym w ogóle była ta rozmowa, ale napięcie jakie budziło, zaczynało być conajmniej… dziwne.
- Ile ona kosztuje? - To miała być suknia na jedną noc. Dla Jarvisa… i dla siebie. Na raz… bo pewnie nigdy więcej nie pójdą już na bal. Nie byli bogaci i nie mieli kontaktów, by na takowe chodzić, nie wspominając o najważniejszym aspekcie. Po co?
- Kosztuje sześćset złotych monet - wymruczała nieznajoma, stojąc blisko dziewczyny i taksując jej sylwetkę wzrokiem. Uśmiechała delikatnie, delektując widokiem klientki w swojej kreacji.
- Aha… muszę to przemyśleć - odpowiedziała brązowowłosa nieco bezbarwnym tonem głosu. Za tyle to ona mogła dorzucić jeszcze trochę i kupić sobie magiczny łuk, o wiele bardziej użyteczne cacko, niż zwiewna kiecka.
“Kiedy to ty się taka szczypawica zrobiłaś?” zapiała z oddali babka, ale nie pozwoliła się nikomu objawić. “Sześćset sztuk złota? To prawie darmo! Wzięłabym pięć i po jednym noszeniu wyrzucała.”
Cóż, jej wnuczka nie miała jednak takiego komfortu. Zabrała się za ostrożne rozbieranie, co by nie uszkodzić krawieckiego dzieła.
Palce sprzedawczyni spoczęły nagle na ustach kurtyzany.
- Nie myśl… decyduj. Mówiłaś, że to na przyjęcie. Opowiedz mi o nim. Nie wiedziałam, że jakieś jest urządzane - zapytała z szelmowskim uśmiechem. - A co do sukni… ona woła do ciebie, otula cię jak kochanek. Wydaje się być stworzona na twoją osobę. Nie powinnaś pochopnie jej odrzucać.
Chaaya miała ochotę odgryźć kobiecie całą rękę. Mruknęła tylko coś pod nosem, wyraźnie podjudzona, ale względnie opanowana.
- Może to nie przyjęcie? Tak mówił zleceniodawca, czort wie co to u was znaczy, wszystko jest na opak. Mam być ochroniarzem i… to w sumie tyle. - Nie była w nastroju do rozmowy. W zasadzie na przymierzanie sukienki też nie… i na słodycze i wydawanie pieniędzy… gdyby, cholera jasna, raz! RAZ, posłuchała Nveryiotha i nie uciekła, bogowie raczą wiedzieć gdzie… teraz miałaby własną sukienkę. ZA DARMO!
- Hmm... cóż… mogę przyjąć coś w zastaw, w zamian za wypożyczenie kreacji na wieczór - stwierdziła kobieta, splatając ręce razem i wyraźnie oceniając sytuację. - Wtedy cena wyniesie jedynie sześćdziesiąt, o ile suknia wróci nieuszkodzona.
- Tak czy siak… muszę iść po coś pod zastaw - odparła dziewczyna, zdobywając się na cień uśmiechu. Nie zostawi jej przecież butów, albo zbroi, bo w czymś przejść przez miasto musi.
- No tak… oczywiście. - Uśmiechnęła się handlarka, dając bardce więcej miejsca na przebranie się. Ta przebrała się w swoje szaty, na powrót markotniejąc. Najwyraźniej sprawa dzisiejszego balu, była jej wyjątkowo niewygodna.
“To spal temu kundlowi te jego atelier i z głowy! Niech wie, że się tawaif nie odmawia.” Laboni wciąż nabzdyczona, ukrywała się w mrokach, wymyślając to coraz bardziej poronione pomysły.
- Bardzo ci dziękuję i przepraszam za mój nastrój. - Tancerka skłoniła się z szacunkiem krawcowej, gdy na powrót stanęła ubrana i uzbrojona po samą szyję.
- Nie gniewam się - odparła uśmiechnięta ciemnooka odprowadzając niedoszłą klientkę do wyjścia. - Zawsze to miło ujrzeć piękną kobietę, w równie pięknej sukni.
Kamala pożegnała się i ruszyła chodnikiem w drogę powrotną do cukierni, gdzie zostawiła czarownika. Dzięki więzi czuła, że ciągle był gdzieś w pobliżu, co napawało ją optymizmem, ale i poczuciem winy.
Opuściła go bez słowa pożegnania i jeszcze straciła poczucie czasu. Miała jednak nadzieję, że Jarvis nie gniewa się na nią za nadto.
Przesłała mu wizję miejsca, do którego zmierzała, w nadziei, że wyjdzie jej na spotkanie.
Dostrzegła go dość szybko, gdy już docierała do umówionego miejsca. Wydawał się trochę zafrasowany, choć wyraźnie rozpogodził się na jej widok. Ostatnie metry dziewczyna przebiegła do niego truchcikiem, machając ręką nad głową, jakby wróciła z wieloletniej wyprawy, a nie ze sklepu za rogiem.
- Przepraszam… już jestem i dziękuję, że na mnie… poczekałeś.
- Wyglądasz… wyglądałaś na strapioną i zagniewaną od naszej rozmowy z krawcem - zaczął ostrożnie, przyglądając się obliczu Chaai. Te szybko pociemniało od niejakiej frustracji i niesmaku, po czym Dholianka przewróciła oczami i popatrzyła na wystawę cukierków.
- Nie ważne, to nic takiego… jesteś głodny?
- Jestem - odparł czule przywoływacz. Przez chwilę milczał przyglądając się ukochanej.
- Zawsze możesz mi rzec, to co ci leży na sercu… jeśli chcesz.
Kobieta wzięła go pod rękę i zaczęła prowadzić przed siebie. Uszli tak dobre kilkanaście metrów zanim nie dotarło do niej, że w sumie to nie wie dokąd zmierza.
- Ty prowadź… - poleciła speszona, wstydząc się wyjawić sekret jaki przed nim chowała.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-01-2018, 18:45   #120
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Dotarli do niedużej jadłodajni na powietrzu, gdzie śniady mężczyzna piekł ryby i skorupiaki bagienne w połączeniu z miejscowymi owocami. Potrawy były dość proste, ale pachniały przyjemnie. W dodatku robione z miejscowych składników musiały być świeże. A na pewno były tanie.
Jarvis uznał, że humor bardce poprawi zetknięcie z żywnością, której to nigdy nie jadła i miał rację...
Ta przyglądała się rybom na ruszcie z wyjątkowym zainteresowaniem, jakby złociście przypieczona skórka wtłaczała w kobietę nieco życia. Gdy tawaif wyhaczyła stworka przypominającego wyglądem piranię, która zamiast płetw miała tycie łapki, lub szpatułki do odpychania, ścisnęła kochanka mocniej za ramię i wskazała palcem na wybrany przez siebie okaz.
- Chcę! Co to? Kup mi taką!
- Bagiennego żarłacza, całego wezmę… z… - Czarownik zwrócił się do sprzedawcy, by potem spytać ukochaną. - Z czym go chcesz Chaayu?
- Te błotniste... ziemniaki, bulwy są fajne… i to orzechowe coś, możemy wziąć jeszcze ślimaka, o tego ze szczypczykami?
- Właśnie... to wszystko - zgodził się z nią przywoływacz, a handlarz zaczął zwinnie szykować pachnący nowymi smakami posiłek dla tancerki. Całkiem obfity jak na jej możliwości.
Dziewczyna wyglądała jednak na zadowoloną, uśmiechnęła się nawet tak bardziej promiennie, a znajome iskierki na powrót zabłysły jej w oczach. Obserwowała uważnie, jak kucharz operuje wielkimi szczypcami i zdejmuje z ognia zamówione kąski.
Mag zauważył, że Dholianka wstrzymywała oddech, gdy chrupka skórka zdawała się odpadać od miękkiego mięsa ryby.
- Proszę panienko. - Nieznajomy podał z uśmiechem zamówione przez nią danie, a następnie zabrał się za kompletowanie posiłku dla jej opiekuna.
Sundari przyjęła swój “talerz” niemal z namaszczeniem i odeszła usiąść na ławeczce, po czym cierpliwie czekała, aż jej partner zostanie obsłużony. Od czasu do czasu próbowała zębami podważyć odstający płatek skóry i zedrzeć chrupki wierzch, ale ciągle parzyła wargi parą buchającą z mięsa.
- Mam napar z liści wodolistnicy. Do popicia - rzekł Jarvis, podchodząc ze swoim posiłkiem i bukłakiem z popitką zapewne.
Usiadł obok bardki i spoglądał na nią zamyślony.
- Nie musiałaś czekać na mnie.
- Jakbym nie chciała, to bym nie czekała - stwierdziła wartko, wyciągając z torby srebrny widelczyk, ryty w pawie pióra. Co ciekawe, nie miał na sobie ani jednej ryski, jakby dopiero co wyszedł spod polery sztukmistrza… a więc zdecydowanie był magiczny.
- Smacznego kochany - życzyła mu już z pełnymi ustami, chrupiąc z zadowoleniem najlepszą część swojego zamówienia.
- Nawzajem… skarbie ty mój - ostatnie słowa szepnął wprost do ucha kobiety i również zabrał się za jedzenie, przezornie milcząc. Uznał bowiem, że jego kochanka nie chce, by jej przeszkadzano w konsumpcji.
Chaaya faktycznie na początku jadła w milczeniu i z głową w chmurach. Rozglądała się po kamienicach, przechodniach i innych klientach posilających się nieopodal. Jednakże im bliżej była do przewrócenia żarłacza na drugą stronę, tym coraz częściej spoglądała na Smoczego Jeźdźca, obserwując jak się posila, jak oddziela mięso od ości, jak żuje, przełyka, popija. Uśmiechała się ciepło, choć skrzętnie chowała się za pełnym widelcem. W końcu nie wytrzymała i spytać musiała.
- Jesteś zły na mnie, że cie zostawiłam?
- Nie. Zmartwiony - odparł krótko i przyjrzał się tawaif. - Wyglądałaś jakby coś cię pożerało od środka, jakaś furia… i nie wiem czemu. Czy… Starzec sprawia ci problemy?
“He, he… Ferguś “ wtrąciła złośliwie Laboni, ale smok wydawał się ją ignorować, lub skupił się na planowaniu odwetu… albo obserwowaniu Deewani wspinającej się po jego łuskach.
- To nie on. Ssstarzec jest bardzo grzeczny - zająknęła się wypowiadając przydomek pradawnego. Nie zamierzała jednak wyjawiać jego sekretu, skoro od samego początku tak pilnie go strzegł.
- Trochę się denerwuje przed występem. Nie… przed balem znaczy się. - Westchnęła ciężko, po czym zaczęła obgryzać pieczoną bulwę.
- Czym się tak martwisz. Wampirami? Nie zaatakują nikogo na przyjęciu. Takie są zasady tych ichniej… Maskarady, czy jakie tam są obecnie reguły ich prawa - stwierdził ciepło czarownik.
- Nie obchodzą mnie wampiry, póki mnie nie zaczepiają - żachnęła się dziewczyna i jakby zaparła w sobie, znowu się denerwując.
Dźgnęła sztućcem orzeszka, ale ten wystrzelił z jej talerzyka i poturlał się do kanału.
- To co cię martwi? - zapytał cicho mężczyzna, wyraźnie zaniepokojony jej zachowaniem.
Tancerka obserwowała go spod rzęs, uciekając wzrokiem, gdy ją na tym przyłapywał. Zaczęła jeść pogrążona w milczeniu, a apetyt wyraźnie jej zmalał i bynajmniej nie od przejedzenia.
Każdy kęs wydawał się rosnąć gardle, a usta drgały niebezpiecznie, jakby ich właścicielka miała się zaraz rozpłakać.
- Nie chce ci przynieść wstydu… taki bal może otworzyć przed nami nowe możliwości w sprawie Starca… a ja, co tu dużo mówić. Nie mam sukienki, jestem niska, skórę mam ciemną, a włosy nie sięgają nawet połowy pleców… tam na pewno będą piękne kobiety i ja nie będę do nich należeć. - Przestała oszukiwać, że ma jeszcze jakąś sprawę do niedojedzonego posiłku i wytarła widelczyk o nogawkę spodni, po czym schowała go w kieszeni torby.
- Doprawdy? - zapytał przywoływacz wyraźnie powątpiewając. - Uważam cię za wyjątkowo piękną i pełną gracji istotę. Z pewnością żaden strój nie ukryje tego faktu. Poza tym… sukienkę możemy zawsze jakąś kupić.
Sundari wpatrywała się w nagie ości, bawiąc się płetewką jak łopatką, przesypując resztki z jednej strony na drugą.
- Miałam nadzieję, że ten krawiec da mi taką sukienkę… bym choć trochę pasowała do ideału piękna tego miasta… nie oszukujmy się jednak. Tu wszystko jest na opak… ja jestem na opak. Jak “egzotyczny” ptaszek - ostatnie słowa dodała z pewną pogardą, a wargi wygięły się w smutną łódeczkę.
Bogowie… nigdzie nie widziała takiego miejsca, gdzie nosiło się ubrania, by odsłaniały, a nie zakrywały, nie wspominając o tym… by robić je na przykład ze słodyczy.
Nie nadawała się do tego miejsca. Była zbyt konserwatywna, jak wiejska dziewuszka i pewnie za taką ją ludzie tutejsi brali.
- Egzotyczne ptaszki są najcenniejsze. I najpiękniejsze. - Jarvis pogłaskał tawaif palcem po policzku, czule i delikatnie. - Jeśli wystarczy mi, byś mnie zachwyciła na tym balu… poczujesz się lepiej?
- Nie mam sukienki… - odparła spoglądając po raz pierwszy od dłuższego czasu na kochanka. - Zresztą na pewno się zbłaźnię… moje bale ograniczały się do pracy. Nie znam nic innego.
- Spójrz na to tak. Naszym zadaniem będzie obserwowanie jak się inni bawią i baczenie, czy przypadkiem ktoś nie robi kłopotów gościom. Będziesz więc mogła bezpiecznie obserwować wydarzenie, bez konieczności uczestnictwa w nim. A suknię… suknię można kupić - przypomniał jej po raz kolejny z delikatnym uśmiechem Jeździec.
- Ale ja nie mam pieniędzy, nie mogę więc jej kupić! - rozzłościła się bardka, odkładając talerzyk obok siebie. - Nie sprzedałam jeszcze beczek, zresztą nawet jeśli... to ceny są za wysokie i to TYLKO za samą kreacje. A nie mam też i butów, ani pasującej biżuterii czy dodatków. To wszystko… tylko na jedną noc. To bez sensu. Wolę tam po prostu nie iść.
- Znaleźliśmy klejnoty… są pewnie sporo warte - ocenił mag zamyślajac się. - I pewnie moglibyśmy coś dorzucić z pieniędzy jakie dała nam suli zanim odleciała ze smoczycą.
- Daj spokój - ucięła krótko Dholianka, zapatrując się na przepływające gondole. Mogła też kreację wypożyczyć pod zastaw i wtedy zaoszczędziłaby wiele złota, ale bała się, że nie odzyska później swoich rzeczy, bo plamka, bo zadra, bo coś…
Tej całej krawcowej, którą poznała, dziwnie z oczu patrzyło, Chaaya miała wrażenie, jakby spotkała się z Godivą, która w końcu nauczyła się pożerać damy w całości, a nie je tylko podgryzać.
- Aaaaa… jeśli ja kupię ci suknię jako prezent dla ciebie? - zadumał się czarownik, rozważając różne opcje.
- Jarvisie… prosze cię… - Kurtyzana wydawała się żywo dotknięta, ale w pozytywnym sensie. - Nie stać nas. Nie chcę spędzać następnych tygodni na łupieniu niebezpiecznych miejsc i martwieniu się o ciebie… tylko dlatego, żebym miała co na siebie włożyć na jedną, jedyną noc.
- Mogę… możemy pożyczyć suknię od mojej znajomej - zaproponował ostrożnie, wiedząc jak delikatny temat porusza. - Może nie najnowszy fason, ale będzie ładna i odpowiednio podkreśli twoją urodę. I powinna pasować… mniej więcej.
- Chodźmy do pokoju… - Dziewczyna zmieniła nagle temat, wyraźnie zmęczona zmaganiami dzisiejszego popołudnia.
- Nie chcę o tym tutaj rozmawiać…
- Dobrze… chodźmy. - Mężczyznie nie pozostało nic innego jak zgodzić się, uśmiechając smutno, wyraźnie niepocieszony tym, że nie mógł jej pomóc z tym problemem.
Kamala zebrała resztki jedzenia, które postanowiła zabrać ze sobą na później, po czym markotna i w ciszy, udała się do pobliskiego postoju gondol.
Po powrocie do pokoju Chaaya zabrała się za porządki. Posegregowała przedmioty i pochowała te, których nie używali codziennie. Uprała i rozwiesiła na oknie bieliznę. Policzyła strzały i poprzekładała do jednego kołczanu. Wzięła kąpiel, starannie myjąc włosy, by wypłukać z nich resztki kurzu i pajęczyn. Przebrała się. Wytrzepała bojową sukienkę i spodnie. Wytarła buty, broń, a nawet stolik z książkami. Policzyła kamienie szlachetne znalezione w kuferku oraz zidentyfikowała magiczne precjoza.
Słowem… zapracowywała swoje problemy, starając się wyglądać przy tym, jak najbardziej naturalnie i swobodnie.
Uśmiechała się do ukochanego, gdy ten na nią intensywniej patrzył. Przychodziła się przytulić i nie unikała rozmowy, choć składanie zdań wychodziło jej jak po gruzie.
Bardka podświadomie, bo od urodzenia, czuła dużą presję. Musiała być zawsze „pierwsza”, najpiękniejsza, najdroższa, najpowabniejsza, najsłodsza, najseksowniejsza… A, że z reguły była też dodatkowo perfekcjonistką, to, gdy szło coś nie tak jak sobie zaplanowała, wpadała w panikę.
I teraz też tak było.
Myśli zjadały ją od środka. Wspomnienie babki zaprzestało prób gaszenia pożaru, kiedy ogień objął już całą głowę dziewczyny.
Laboni siedziała gdzieś ukryta w odmętach i obserwowała chłodnym spojrzeniem, jak maski i Kamala pogrążają się w histerii.
Gdy zabrakło niepotrzebnej pracy, którą można było wykonać, tawaif w pełni oddała się swojemu smutkowi. Siedziała przygaszona na brzegu łóżka i obracała w dłoni, ciepły już, anielski sztylecik.
Siedziała i dumała… wyciągając całą pozytywną energię z powietrza pokoju numer dziewięć, aż w końcu nie zostało nic czym można było… oddychać. Na szczęście zanim Jarvis zdążył spróbować powstrzymać energetycznego wampira, jakim stała się jego partnerka, przed dalszym wysysaniem życia ze wszystkiego dookoła, Sundari popatrzyła na niego jasnymi od nadziei oczami i… poprosiła o sto sztuk złota.
Wyglądało na to, że miała jakiś plan, choć nie chciała zdradzić szczegółów. Obiecała wrócić wcześnie, by zdążyli dopłynąć na bal. Pocałowała mężczyznę na pożegnanie, po czym wybiegła na korytarz.
Dzień chylił się ku końcowi. Styrany nieco Nveryioth, wrócił po całym dniu intensywnej walki z kurzem i pająkami do pokoju. Nie wyczuł w pobliżu tancerki, ale nie przejął się tym faktem za bardzo, choć za ścianą ewidentnie słyszał męskie kroki. Szybko jednak ucichły, a smok, rzuciwszy się na łóżko, przymknął zmęczony oczy.
- WSTAWAJ! - Chaaya krzyknęła chłopakowi prosto w ucho, aż ten poderwał się na równe nogi.
- Co jest? Kurwa… co jest, pali się..? - Albinosowi zakręciło się w głowie.
- Wyjdź stąd… i przynieś mi rzeczy z pokoju - odparła władczo tawaif, rozbierając się z sukienki pod którą kryła… gorset.
- Jestem u sieb… - zaczął protestować gad, ale został wypchnięty za drzwi przez półnagą dziewczynę.
~ Rzeczy! Kosmetyki, lusterko, szczotka i spinki do włosów… ~ wymieniała swoje żądania Dholianka, rozpakowując ostrożnie pożyczoną sukienkę i rozkładając na łóżku.
- CO DO JASNEJ CHOLERY TO MÓJ POKÓJ! - Ogoniasty kopnął w ścianę i zdenerwowany podszedł do drzwi obok. Zapukał, łomocząc pięścią jak kołatką i bez czekania na odpowiedź, zajrzał do pokoju czarownika, jak chłopczyk, który zagląda do sypialni rodziców.
- Ja po rzeczy… dla niej… - burknął w usprawiedliwieniu, wodząc do środka i kręcąc się wyraźnie instruowany mentalnie, co gdzie ma szukać. Zbieranie szpargałów szło mu całkiem gładko, dopóki nie otworzył torby z „dodatkami” w których to Kamala trzymała… wszystko. Rzeźbione spinki do włosów: zwykłe, tradycyjne, egzotyczne, orientalne, z łańcuszkiem, rzeźbione, z kamyczkami lub sztucznymi kwiatami. Guziki i guziczki: kamienne, drewniane, metalowe i kościane. Bransoletki: szklane, złote, miedziane, rzeźbione, tkane, ryte. Pierścionki z oczkiem, lusterkiem, kamykiem, duże, małe, drogie i tanie, niektóre znoszone, inne jakby nigdy nie używane. Do tego łańcuszki i kolczyki oraz biżuteria, których nazw nawet przywoływacz nie znał. Wszystko misterne i wszystko w takiej ilości, że można było umrzeć, zanim się to wszystko zliczyło.
Zielonołuski wyglądał, jakby wpadł do otchłani. Szukał czegoś, przeglądał, złorzeczył, przewalał, rozplątywał, zaplątywał, przeklinał, aż wreszcie wyglądał jakby miał zamiar wyrzucić całą torbę za okno, gdy wtem znalazł coś, co było małe i niewyględne, a poza tym w słabym świetle trudno było dostrzec kształty.
- ZNALAZŁEM! - krzyknął triumfalnie, zamykając w dłoni kilka drucików, po czym schował pakunek do szafy i wyszedł z pokoju.
Zaciekawiona hałasami, Godiva wyjrzała na korytarz, obserwując Nverego, jak siedzi pod drzwiami swojego pokoju i patrzy się w ścianę, wyraźnie nie mając co ze sobą zrobić. To było podejrzane… tak samo jak te krzyki i to, że bardka najwyraźniej wróciła do hotelu, ale nie była w pokoju z Jarvisem, a z jakiegoś powodu u swojego skrzydlatego…. który siedział na zewnątrz jak znudzony i bezzębny cerber.
Musiała to zbadać i to najlepiej… teraz, od razu.
- Co ty robisz… - spytała, spoglądając na białaska z góry.
- Siedzę, nie widać? - burknął jaszczur, nie fatygując się, by na nią spojrzeć.
- Ale dlaczego tutaj… co z Chaayą?
- GÓWNO! CO MA BYĆ!? - wydarł się rozeźlony chłopak, któremu wystarczyło, że został wysiedlony z własnego łóżka. Nie musiał być jeszcze przesłuchiwany.
- Posuń się - zawyrokowała twardo kobieta, otwierając wejście i wchodząc bez ostrzeżenia.
Zamarła, gdy przed sobą zobaczyła pochyloną kurtyzanę, a raczej jej okrągłą i gładką, niczym wypolerowane złoto, pupę, opiętą w przeźroczyste i bardzo kuse majteczki, przez które widziała więcej, niż powinna widzieć.
Gorąc zalał trzewia niebieskoskrzydłej, która zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Uśmiech radosny i lubieżny zarazem pojawił się na obliczu smoczycy. Uśmiech szeroki.
Sundari miała na sobie podwiązki z delikatnego materiału, haftowanego na udach w rozkwitłe lilie. Na wąskich kostkach mieniły się sznury dzwoneczków, na stopach zaś pantofelki… które aktualnie z ostrożnością przymierzała, kiedy smoczyca wkroczyła.
- Ojej… to ty Godivo… - Tawaif obejrzała się za siebie. Na twarzy miała ostry makijaż, który w przedziwnie eteryczny sposób, uwydatniał jej dzikie i zmysłowe rysy. - Właśnie przymierzam buty… dziś je kupiłam, specjalnie na bal, mam nadzieję, że łatwo się w nich chodzi - wyjaśniła wesoło, prostując się i odwracając przodem do przyjaciółki. Jej gorset nie osłaniał, jędrnych piersi, które teraz nieco ściągnięte i uniesione, wydawały się większe i pełniejsze. Boleśnie idalne, że wręcz nierealistyczne.
Wojowniczka przełknęła głośno ślinę, czując jak płynie. Pot wystąpił jej na czoło i pod pachami, a między nogami od dawna był już prawdziwy wodospad tętniący własnym życiem. Bała się ruszyć, czy odezwać, a oddech przychodził jej z wielkim trudem. Nozdrza rozchylały się jak u drapieżnika, który widzi swoją zdobycz w zasięgu łap.
- Tylko nie mów nic Jarvisowi… chcę by to była niespodzianka. - Chaaya zdawała się nie dostrzegać, lub ignorować erotyczne napięcie w powietrzu, połączone z wygłodniałym spojrzeniem koleżanki. - Podoba ci się sukienka? - spytała siadając na krześle, przez co wyglądała jakby nie miała na sobie bielizny.
Przeglądając się w lusterku, zabrała się za rozczesywanie włosów, które dzieliła na różne sekcje.
- Chodź pomożesz mi ułożyć włosy.
Smoczyca nawet przez chwilę nie oderwała wzorku od kochanki swojego jeźdźca. Żadna sukienka nie była warta rezygnacji z takiego widoku, jakim była przepiękna Dholianka. Nie wiedząc jak, ani kiedy… udało jej się dojść do krzesła, by pomóc tancerce uczesać się na bal. Chłonąc i zapisując dokładnie tę chwilę w swojej pamięci. Każdy gest, każdy nieświadomy dotyk, uśmiech, spojrzenie i zapach. Słodki, ciężki zapach kwiatów pomieszany z kadzidłem i cynamonem, delikatnie drażniąc zmysły. Tylko dyscyplina jaką wpoiły jej: pierwsza nauczycielka i straż miejska, tylko ta część natury, która uważała bardkę za delikatnego ptaszka, którego należy chronić i pielęgnować… trzymały wrodzoną, samolubną “żarłoczność” Godivy na wodzy.
Z jednej strony były to dla niej ciężkie chwile, z drugiej… nie zrezygnowała by z tych momentów za żadne skarby.
Tawaif zapukała do drzwi pokoju czarownika, po czym zajrzała do niego nieśmiało. Jej krótkie, rozwiane przez wiatr włosy, upięte były w fantazyjną fryzurę, ozdobioną szpilkami z rzeźbionymi gałązkami kwiatów. Dziewczęca buźka o delikatnych rysach, teraz była umalowana, nadając charakterności i drapieżności, nasuwając na myśl aniołka, który zszedł na złą drogę.
Ubrana była w [url=http://pre00.deviantart.net/a978/th/pre/f/2014/203/1/e/original_princess_zelda_gown_by_lillyxandra-d7rrz2d.jpg]zwiewną sukienkę, przez którą przebijały się kształtne i… nieokryte stanikiem piersi.
- Ubrałeś się już na wyjście? - spytała nieśmiało, zamykając za sobą drzwi. Była wyższa, niż ją pamiętał, a przecież widzieli się tylko kilka godzin temu…
- Eeee… ten… wyglądasz… wyglądasz… - Mężczyźnie ciężko było się wysłowić, ale jego spojrzenie mówiło bardce wszystko. I to jak mu się podoba i to, że najchętniej pochwycił by ją i całował i pieścił w zapamiętaniu. - ...wyglądasz …zachwycająco.
Mag był ubrany w nie tak olśniewający strój. Podobny do tego, który nosił zawsze… ale co najwyżej z lepszych materiałów i barwy czarnej. Przy tancerce był jak czarna jaskółka przy rajskim ptaku.
Chaaya uśmiechnęła się szeroko i ze szczerością, która potrafiła kruszyć lodowce. Ciężki kamień spadł jej z serca, a burzowe chmury rozwiały się, rozpromieniając całą Dholiankę, jakby stanęła w pełnym świetle słońca.
- Jest pożyczona - ostrzegła, podchodząc do ukochanego i obejmując go z łatwością za szyją. Na pewno była wyższa! - Musisz być delikatny i bardzo ostrożny - odparła czule, dotykając czubkiem nosa jego własny.
- Da się wślizgnąć pod nią? - zapytał przywoływacz z łobuzerskim błyskiem w oku, wodząc opuszkami palców po kobiecej pupie.
- To może być ryzykowne, ale nie niewykonalne… to jak idziemy? - Musnęła delikatnie męskie usta i obejrzała się na drzwi. - Nvery jest gotowy… chce iść z nami.
- Im więcej tym weselej. - Uśmiechnął się ironicznie Jarvis, powoli osuwając się w dół i kucając przed dziewczyną. - Zrobimy próbę generalną?
Kamala popatrzyła na niego mało rozumiejącym wzrokiem, a w szparze pod ich drzwiami pojawił się cień.
- Te wślizgnięcie się pod suknię. - wyjaśnił żartobliwym tonem jej kochanek.
- Och… - Ta wyraźnie się zawstydziła, ale za chwilę na powrót uśmiechnęła. - Tylko się nie pobrudź… - Odeszła trzy kroki w tył i delikatnie podciąnęła spódnicę do góry, jakby szykowała się do wejścia po schodach.
Czarownik ostrożnie i powoli zbliżył się do partnerki, jego spojrzenie było pełne zachwytu i pożądania, gdy wędrował wzrokiem po odkrywanych przed nią sekretach.
Powoli musnął palcami jej uda, a ustami bieliznę, wodząc leniwie językiem po linii płatków jej kobiecości. Czule i delikatnie, niczym muśnięcia motyla.
Kobieta zadrżała pod tym dotykiem wzdychając cicho. Ostatnie godziny były dla niej bardzo stresujące. Czuła się zmęczona nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, a ciepłe łono z budzącym się powoli do życia kwiatuszkiem, tylko potęgowało to odczucie.
“Słodkogorzkie zwycięstwo.”
Tak mogłaby określić mężczyznę między jej nogami. Słodki triumf zniewolenia kochanka, gorzki, bo okupiony wielogodzinnymi zmaganiami i stresem.
- Nie przestawaj… proszę - wyszeptała, chwiejąc się na wysokich obcasach i opierając dłoń na głowie klęczącego.
~ Dobrze… ale będę delikatny. ~ Jego dłonie sięgnęły do tyłu, pochwyciły za pośladki tancerki powoli masując je i pieszcząc… wyjątkowo powoli i... z pietyzmem. Jarvis nie spieszył się, skupiając na precyzji swego języka, który wszak nie mógł wiele zdziałać przez bieliznę Chaai.
- To cienki materiał… uważaj, prosze… - Bardka odchyliła głowę do tyłu, pozwalając oddać się chwili. Mięśnie jej ud napięły się pod ażurowymi oczkami pończoch, podtrzymując całą jej osobę ostatkiem sił.
~ Będę… ~ Tawaif poczuła coraz silniej zaciskające się dłonie maga na własnej pupie, by ułatwić jej utrzymanie się w pozycji pionowej.
Jeździec rozkoszował drżeniem jej ciała, jakie wywoływał w niej leniwymi ruchami języka. Znalazłszy jej wrażliwy punkcik pod materiałem, skupił się na nim, by przyjemność przyszła jak najszybciej i jak najbardziej intensywnie.
Sundari oddychała coraz szybciej i głośniej, dysząc jakby biegła lub nawet przed czymś uciekała. Miała pewien kłopot, by zaznać spełnienia, ale nieustępliwość warg czarownika w końcu pokonała, to co trzymało ją w klatce wzmożonego oczekiwania.
Dziewczyna westchnęła z ulgą i zadowoleniem, a nogi pod nią ugięły się lekko. Mężczyzna czuł jak jej mięśnie drżą z wysiłku, by utrzymać ciało w pionie.
- Kocham cię mój słodki. Na prawdę, bardzo cie kocham - wymruczała, podpierając się na ukrytym pod sukienką ukochanym, by stanąć pewnie.
- Ja ciebie też Kamalo... - Usłyszała odpowiedź spod własnej kreacji. - …i myślę, że próba generalna nam wyszła?
- Czyli… idziemy? - spytała niepewnie, nieznacznie się martwiąc.
- Tak. Chodźmy. - Powoli zaczął się wynurzając spod jej sukni. Uśmiechnął się ciepło oblizując wargi. - Jeśli się natrafi okazja…
- Skończyliście? To wspaniale! - zawołał od progu Nvery, który otworzył drzwi, bez zbędnych uprzejmości. - Spóźnimy się… później przed nim uklękniesz. - Machnął na parkę ręką i ruszył w głąb korytarza.
Chaaya popatrzyła przepraszająco na partnera, wyciągając do niego dłoń.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172