Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 21:15   #114
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tancerka kołysała bioderkami, a jej pupa falowała na boki, jak prezentowany komuś pierścień z pawim oczkiem, który odbija promienie słońca z każdej oszlifowanej strony. Kobieta zadawała sobie sprawę jak ponętna była i jak napięta stawała się atmosfera pomiędzy ich ciałami. Nie przeszkadzało jej to jednak, by bezczelnie prowokować, gdy tymczasem bawiła się pierzastymi trawkami, odrywając nasionka ze ździebełek jednym sprawnym ruchem, by później rozdmuchiwać je spomiędzy palców.
Wielbiona niczym boginka i tak samo pobłażliwie obojętna na wyznawców. Niemniej Jarvis miał jeden, solidny argument, mający wytrącić ją z tego stanu błogości. I po chwili pieszczot spierzchniętymi wargami, ostrożnie otarł nim o pośladki bardki, wywołując mimowolny dreszcz rozkoszy na jej ciele.
Kolejny ruch bioder zakończył się już próbą podboju. Powolną i ostrożną, bo też brama wyuzdanej uciech i ukryta między jej bułeczkami wymagała delikatności.
Cichy protest zmieszał się z westchnieniem, gdy zdobyta wyrwana została ze swoich rozmyślań, mniej czy bardziej przyziemnych. Drobne dreszcze przepływały Chaai po kręgosłupie, bawiąc się ze zmysłami i odbiorem przyjemności, na razie przytłoczonej niejakim dyskomfortem.
Zdawała się jednak nie walczyć ze swoim losem, opadając na mocno przeczesaną ściłkę. Oddychała ciężko i rzewnie, łapiąc za kępki roślin, jakby chciała się ich przytrzymać.
- To będzie brutalne zderzenie z rzeczywistością, a nie lekcja miłości… - sarknęła nieco gniewna z powodu wyboru jakiego dokonał mężczyzna. Przez jedną chwilę, zapomniała z kim właściwie była. Przez jedną chwilę, chciała zrugać Ranveera za jego samolubstwo, ale później usłyszała oddech, którego nie mogłaby pomylić z żadnym innym i… zawstydziła się.

- Kamalo… moja słodka… będę delikatny - obiecał czule przywoływacz, wodząc powoli i leniwie dłońmi po krągłościach dziewczyny. I podobnie ostrożnie prowadząc swój podbój. Bez pośpiechu, łagodnie… po to, by bólu było jak najmniej… i by przebijała się przez niego przyjemność.
- Ja nie o tym… mówię - ciągnęła wyjątkowo speszona, chowając twarz w ziemi. - Jak nas znowu cały patrol przyłapie to przysięgam… wykastruje cie.
- Kamalo… a kto ma nas przyłapać… wokół tylko… zielone trawy - odparł rozczulony ciemnooki, głaszcząc ją przez chwilę po włosach, po czym spytał żartobliwie, delikatnymi ruchami bioder wprawiając ich ciała w leniwie falowanie. - A nie będzie ci nudno… z kastratem?
“On jest głupi, czy tylko głupi?” parsknęła Laboni nie wytrzymując. Nadal wyglądała i brzmiała jakby była na kogoś, lub coś, wściekła.
“Ciężki wybór… czy mogę spytać o radę wróżki?” Umrao sarknęła z wyjątkową jadowitością, ponownie wprawiając w osłupienie całą resztę.
“Ja nie do końca rozumiem co tu się w ogóle dzieje…” Zlękniony, acz ciepły głos nie należał do Nimfetki, lecz podobnej wiekiem i cechami charakteru maski, która jak wiele innych zgubiła swój przydomek w morzu Chaaj.
“Nie ty jedna… ale po pewnym czasie idzie przywyknąć.”
“Co się dzieje? Co się dzieje?”
“Zaspałaś czy jak? Babka jest wściekła. O co? Nie wiadomo. A czy ona nie jest ‘zawsze’ wściekła? To też…”
“Ja was głupie kurwy słyszę!” huknęła rozjuszona matrona, łopocząc swoimi szatami niczym skrzydłami. “Powiedz mu bo ja mu pow…”
~ Czuję bunt na pokładzie ~ wtrącił Starzec, uśmiechając się szeroko i przysłuchując kłótni masek.
- Wystarczy, że przypięto mi łatkę biednej i opętanej… nie muszę jeszcze demoralizować pomniejszych aniołków - burknęła cichutko, niemal w sam piasek tawaif. - Jeden nawet lata ci za plecami! - syknęła, oglądając się nerwowo, czy nie zostali już przyłapani na łamaniu moralności.
“A ty czego tu? Nie powinieneś spać?” warknęła stara kurtyzana do Pradawnego.
~ Nie sypiam… planuję, medytuję ~ odparł pobłażliwym tonem ogoniasty i obserwując kobiety, wzruszył tylko skrzydłami wykonując lekki zamach. ~ Wy strasznie lubicie dramatyzować, co?
- One są jak małe dzieci… głupiutkie… nadgorliwe - rzekł uspokajająco Jarvis, wodząc palcami kości ogonowej kochanki i napierając mocniej, acz wciąż spokojnie.
- Pewne rzeczy umykają zrozumieniu, gdy jest się świecącą kulką z resztkami pamięci jeno. Nie jesteśmy zagrożeniem, nie jesteśmy… czartami. Nie zwróci uwagi.
“Nie sypiam, planuje…” przedrzeźniała go babka jak małe dziewczę, kiedy do Sundari dotarł sens słów czarownika.
- MAŁE DZIECI??! - Poderwała się wyjątkowo silnie i gdyby nie ciężar męskiego ciała, to może nawet by zerwała się na równe nogi. - Chcesz mi powiedzieć, że posuwasz mnie jak starą dziwkę w świecie pełnym małych DZIECI??!! - Jeśli wcześniej mag nie zauważył rumieńca zawstydzenia, tak teraz już nie mógł nawet udawać, że jego partnerka nie pali się żywcem z zażenowania.
- Nie… to nie są małe dzieci - starał się jej wyjaśnić na spokojnie, jednocześnie pozwalając tempu figli nieco wzrosnąć. - To… jest następne wcielenie dobrych istot. Kolejne życie dla niektórych ludzi. I one rodzą się dorosłe… tyle że nie za bystre.
- Ty zbereźna małpo! Ty chutliwy knurze! - Do kobiety nie docierały żadne argumenty, a nawet jeśli, to tłumaczenia kochanka tylko pogarszały sytuację. - O bogowie miejcie litość, złaź ze mnie! Co za wstyd… to twoja wina!
To nie była do końca tylko jego wina, ale i samej Chaai, ta jednak chyba nie zdawała się teraz logicznie myśleć. Ku uciesze Laboni, która rechotała jak wiosenna żaba, mając prawdziwie niezły ubaw z tego co widziała i słyszała.
Przywoływacz… ostatecznie uwolnił bardkę od swej obecności, ale nie zamierzał jej puścić. Przycisnął ją swym ciężarem ciała do trawy, obejmując w pasie i klękając nad nią okrakiem.
- Już… już… nie masz powodu do gniewu, czy wstydu - mówił spokojnym tonem czekając, aż tej przejdzie atak paniki.
“A niech mnie wielbłąd kopnie! Patrzcie dziewczyny! Patrzcie bo ja nie mogę… płacze… o bogowie płaczę, nic nie widze, co się dzieje?!” Stara tawaif mało nie pękła od śmiechu. Reszta panien również była rozweselona, ale też i onieśmielona całym wydarzeniem.
“To takie w stylu Kamali…” Maski mruczały między sobą ze współczuciem, ciesząc się, że to nie na żadną z nich padło w tej chwili.
- Nic już do mnie nie mów… - wydyszała załamana tancerka, starając sobie nie wyobrażać, jak TERAZ DOPIERO oboje wyglądali w oczach aniołów.
Jarvis słowem się już nie odezwał. Za to głaskał ją po włosach. Powoli, czule, delikatnie… bez pośpiechu. Cierpliwy i spokojny w tej pieszczocie.

“Głupia, stara baba” stwierdziła Deewani siedząca na kopule klasztoru, ukrytej w brzuchu smoka. Udało jej się na chwile zgubić pościg za kradzież wyjątkowo słodkiego jabłka. Zdążyła nawet zjeść połowę, gdy usłyszała nawoływania straży. Trzeba było ponownie uciekać. Schowała więc owoc do kieszeni spodni, poprawiła męski turban na główce i zeskoczyła do ogrodu. “Powinna być po mojej stronie!” fuknęła wybiegając za bramę i mieszając się w tłumie ludzi i nieludzi.
Tymczasem Laboni dostała kolki i szybko ze śmiechu przeszła w utyskiwanie, wyzywając wszystko jak okiem sięgnąć.
Chaaya uspokoiła się na tyle, by nie dyszeć, jakby miała zaraz zemdleć z wycieńczenia i tylko od czasu do czasu cicho kwiliła, nie mogąc się zdecydować czy chce płakać.
Mężczyzna zaś osunął się na nią i przytulił do jej ciała, coś pod nosem nucąc. Jakąś melodię?
Jakby kołysankę dla dziecka. Być może coś z jego własnego dzieciństwa.
Była to prosta i cicha melodia, niemal szeptana do jej ucha.
Jęki ucichły, gdy kobieta zaczęła nasłuchiwać, wyłapując kojące dźwięki. Pamiętała tę muzykę z wcześniej… nie potrafiła sprecyzować kiedy ją usłyszała pierwszy raz, ale budziła w niej spokój. Po pewnym czasie, bardka zaczęła się wiercić, ale nie bynajmniej by uciekać, a by wtulić się w męską pierś.
- Jestem okropny… wiem… i czasem ponosi mnie przy tobie pożądanie - mruczał mag i potem znów wrócił do nucenia, głaszcząc czule Kamalę po włosach.
- Przepraszam cie… wcale nie myślę, że jesteś małpą. - Ta odpowiedziała po chwili wahania. Palcami delikatnie badając fakturę materiału marynarki kochanka, bawiąc się stawardnieniami i szwami, jak ktoś bardzo znerwicowany.
- Za knura też ciebie nie uważam… - mówiła bardzo niewyraźnie, chowając twarz w koszuli i inhalując się znajomym zapachem towarzysza.
- Ale z pewnością dzikiem jestem - wyszeptał cicho czarownik, tuląc z troską tawaif. - Chutliwym i niezgrabnym w decyzjach i działaniu.
Pocałował delikatnie jej czubek głowy. - Naprawdę ważne jest dla ciebie, co myśli kilka świecących kulek na podrzędnym półplanie?

“Zdziel go w ryj… nie powstrzymuj się…” podjudzała ochoczo babka, którą zaczynało mierzić, że cała afera szybko się wygłaskała. “Ja zawsze, jak mnie klient wkurwiał tępotą, prałam po pysku. Od razu trzeźwiał! Mówię ci w trymiga!”
“Nie słuchaj jej, ona się chyba znudziła własnym życiem…” Maski przeraziły się na samą myśl, że ich twórczyni mogłaby usłuchać rady.
“Wy kurwy wy… nie da się z wami nic robić… święte krowy” burknęła gniewnie matrona, obrażona na cały świat.
- To są anioły! - syknęła Chaaya, na powrót czując adrenalinę w żyłach. - Może małe… i niskiego stanu… ale… anioły! Niewinne, dobre istotki… nieskażone ni grzechem… ni chucią… bogowie, ja nawet wstydzę się trzymać ciebie za rękę przy ludziach… a ty mi tu… z ANIOŁAMI!
- Czyli następnym razem… mam szukać przejścia do dziedziny sukkubów? - zapytał żartobliwie i ucałował jej zroszone łezkami policzki, po czym zaczął wyjaśniać - Tak… to aniołowie. Wyższe duszki… ale do bogów im daleko, bardzo daleko Kamalo. Anioły nie są bogami. Czasami sługami bogów… ale nie bogami.
~ Ja mam o was o wiele lepsze mniemanie. Drogie panie ~ stwierdził przymilnym tonem głosu Starzec, uśmiechając się, co tylko dodawało mu drapieżności.
- Nie… proszę, tam na pewno mnie nie zabieraj… - Jej głos podszyty był lękiem, ale nie miał on nic wspólnego z uprzedzeniami, a jakimś przykrym doświadczeniem. - Najlepiej nie mówmy już o tym - ucięła krótko, kręcąc guzikiem w koszuli przywoływacza.
“Nic od ciebie nie chcemy!” odparły zgodnie w chórze dziewczęta. “Nic nie kupimy, w nic nie uwierzymy, nigdzie nie pójdziemy i na nic się nie zgodzimy!” Niestety nie dały się złapać, na tak prostą sztuczkę przekupstwa.
~ Czyżbyście się mnie bały ? ~ Oblizał się zadowolony gad, patrząc na stadko “turkaweczek”. Wszak lubił być straszny. ~ Doprawdy, gdzie wasza śmiałość, odwaga... od razu uciekacie.
- Nie martw się. Nie ryzykowałbym - Jarvis złożył delikatny pocałunek na wargach tancerki.
- Lepiej się czujesz?
“Raczej czują pismo nosem…” stwierdziła kwaśno najstarsza kurtyzana. “Wieje od ciebie łosiem…”
Tym stwierdzeniem wzbudziła ogólne rozbawienie u panienek, ale żadna się już nie odezwała.
- Mniej więcej… - przyznała tawaif, po czym ponownie zaczęła przepraszać - ja naprawdę nie chciałam… wybacz mi.
- Nie gniewam się… w ogóle się nie gniewam. - Mężczyzna pogłaskał dziewczynę po włosach, podczas gdy inny samiec próbował swoich sztuczek.
~ Albo też boją się zaryzykować. Bo co dostają pod twoim przewodnictwem? Obelgi i wyzwiska. ~ Westchnął teatralnie Starzec, wysuwając czubek rozdwojonego języka. ~ Ja zaś… mogę dać im więcej, niż pyskówki.
“Po to tu jestem…” Laboni pokręciła w zrezygnowaniu głową. “Jeszcze tego nie rozgryzłeś?” Westchnęła cmokając nad ignorancją skrzydlatego. “Pewnie już nie rozgryziesz biedaczku… WSTAWAJ! Koniec tego leżenia, takie pitu pitu z wami, że aż mnie wszystko świerzbi.” Ostatnią część krzyknęła do Sundari, która tylko mocniej wczepiła się w kochanka.

Deewani była w trakcie podpalania jakiegoś budynku. Na pytanie dlaczego, odpowiedziałaby: bo może, a zresztą było to dosyć zabawne. Słyszała jednak wszystko co działo się “na zewnątrz” i tylko złorzeczyła na “staruchę” i jej zastęp dupodajeczek. Kiedyś podobno było inaczej, kiedyś Kamala była prawdziwą wojowniczką, a teraz stała się wydmuchaną pacynką. Nic tylko rzygać z nudy.
~ Jaka ja jestem mądra, jaka ważna, jaka stara, jaka zasuszona jak makówa ~ zakpił gad i dodał ~ Taaak, taaak… domyśliłem się starego porządku, ale ona się zmienia… i porządek też może.
Mag przytulił mocniej bardkę i szepnął - Możemy poleżeć chwilę tutaj. Ktoś z nas zanuci. O ile dobrze pamiętam, zarzucałaś mi fałszowanie, więc… lepiej żebyś ty.
W głowie Dholianki wyjątkowo ucichło. Nawet chłopczyca podbijająca wspomnienie Starca, powstrzymała się od dalszych komentarzy i tylko podglądała jakiegoś bogacza w alkowie ze swoją niewolnicą, gdy tymczasem złoty kur, którego puściła, roznosił się po dzielnicy wyrobniczej.
Chaaya odsunęła twarz od szyi czarownika i popatrzyła na niego z rosnącym uczuciem.
- Mogę zanucić, ale nie znam tej piosenki… - przyznała, gładząc go kciukiem po policzku i powoli mrucząc kołysankę, jaką zwykł jej śpiewać ukochany.
- Nie musi być ta… swoją drogą… też jej nie znam za dobrze. Gozreh ją zna. I twierdzi, że nuciła ją moja matka - wytłumaczył cicho Jarvis, tuląc ją i leżąc wraz z nią wśród traw.

Dziewczyna pocałowała delikatnie jego wargi, nie przestając nucić, aż utknęła w momencie, gdzie nie wiedziała jak leciało dalej. Zmieniła więc utwór na bardziej jej znany.
Piosenkę, której używała do inkantacji leczniczego czaru. Słowa były bardziej szeptane niż śpiewane i przez to brzmiały jak spadające krople wody.
- Śliczny… masz piękny głosik. Nie tylko tańcem zachwycasz, ale i urodą i śpiewem - Zachwalał przywoływacz, tuląc tawaif i rozkoszując się jej obecnością.
- Czasem mi się udaje… - przyznała zawstydzona, łapiąc za nausznice okularów maga, by powoli ściągnąć mu je z nosa.
- Czasem? - Cmoknął ją czule czubek nosa i spojrzał na nią z uśmiechem, pozbawiony okularów. - Często raczej. Hmm… jak… chcesz zachwycić aniołki, to one lubią śpiew i taniec. Bardziej śpiew co prawda, bo taniec… bywa… są tańce zmysłowe.
- Mhmmm… - Nie odpowiedziała mu zdaniem, bo usta miała zajęte jego wargami. Odłożyła drogie szkiełka nad ich głowami, przyciągając do siebie mężczyznę, z coraz większą pasją go całując.

~ Nie chce ich zachwycać… ~ odezwała się telepatycznie ~ ale ciebie… dla ciebie mogę zaśpiewać i zatańczyć.
~ Chcę tego… chcę zachwycać się tobą. Chcę... ~ odpowiedział, odwzajemniając pieszczotę z zachłannością i pietyzmem. ~ Chcę żebyś zatańczyła dla mnie Kamalo, a potem chcę trzymać cię w ramionach i wyrażać swój zachwyt dla twojego występu.
~ Tutaj będzie to trochę trudne… ~ wyznała skrytością swych myśli, choć jej czyny były coraz śmielsze, a pocałunki łakniejsze. ~ Tutaj będą nas podglądać… tutaj będę się wstydzić… będę się wstydzić, że chcę ci się podobać, że chcę cię uwieść, a później smakować… jak za pierwszym razem… jak za ostatnim...
Oplotła go ramionami, przyciskając do siebie, niczym wąż podczas godów. Ciasno, jak najbliżej swego serca, wyznając zasadę, że jeśli splotą się ze sobą odpowiednio mocno. Jeśli ukryją siebie nawzajem w objęciach, może ich zarysy znikną i staną się niedostrzegalni dla świata wokoło. Na chwilę ukryją się przed ciekawskimi, uciekną przed osądem i nadrobią czas kiedy musieli trwać w rozłące. A to, że czarownik miał na sobie szeroki płaszcz tylko im w tym pomagało.
~ Ale będziesz tańczyła… dla mnie… będziesz mnie uwodziła… będę patrzył, pragnął każdym spojrzeniem… wpatrzony w każdy twój ruch, wsłuchany w twój głos… spragniony ~ odpowiadał rozpalony zarówno słowami jak i żarliwymi pocałunkami Jeździec, ocierając się ciałem o kochankę i drżąc z pożądania.
~ Naprawdę mam teraz zatańczyć? ~ spytała, by się upewnić, choć jej słodkie wargi odciskały się na twarzy mężczyzny, gorącymi pieczątkami.
~ Chciałbym tego… jeśli jesteś w nastroju… by mnie zachwycić. By pokazać swe piękno ~ mówił telepatycznie odwzajemniając każdą czułostkę. ~ Pamiętaj Kamalo, że miłość… też jest dobra… i uznawana za piękno także przez niebian. Miłość jest piękna.

Chaaya odsunęła się, by spojrzeć w oczy sensowi swojego życia. Gorący oddech, owiewał męski policzek, gdy bardka odgarniała mu czułym gestem kosmyk włosów z czoła.
- Jaką pieśń chciałbyś usłyszeć? - wyszeptała, łącząc delikatnie usta. - Powiedz mi co ci w duszy gra…
- Ja nie znam… zbyt wielu pieśni. - Speszył się Jarvis. - A te, które pamiętam, pochodzą z tawern i nie są… warte powtarzania. Zwłaszcza w tak ślicznym towarzystwie.
- Nie chce od ciebie tytułu… zamknij oczy, wsłuchaj się w siebie i powiedz co słyszysz. Czy twe serce tańczy, czy się śmieje, czy jest pogrążone w zadumie, wspomina, a może planuje? - Tancerka nakryła dłonią powieki przywoływacza, przysłaniając mu światło.
- Dobrze… - Zamilkł na chwilę i ta wsłuchiwała się w jego oddech do czasu, aż w jej głowie… pojawiła się melodia.
Najpierw cicha i niewyraźna, ale potem nabierająca siły i klarowności. Na tyle, że kobieta poczęła ją słyszeć w swym umyśle i czuła, że mag stara się ukrywać słowa z nią powiązane… To było coś o wesołych kumoszkach dzielących się młodym kogucikiem o wielkim pióropuszu.
Występ do takiego akompaniamentu wymagał sporo przygotowania. Dholianka była w końcu profesjonalistką… i, co najważniejsze, była zakochana.
Musiała więc wypaść jak najlepiej. Musiała pokazać się z najwspanialszej strony. Jej blask musiał oślepiać, a dotyk spalać.
Pozwalając, by muzyka grała, pożegnała ukochanego pocałunkiem i usiadła, by wstać. Pośladki miała wciąż odkryte, choć spódnica i peleryna starały się skrzętnie tuszować ten drobny mankament. Sundari poprawiła wdzięcznym ruchem bieliznę i spodnie, po czym zdjęła kołczany z obu ud i odłożyła je na kupkę rzuconych w nieładzie rzeczy.
Rzeka przyjemnie szemrała w korycie, a w oddali nikł huk wodospadu, tworząc w ten sposób wyjątkową aurę tego miejsca. Tawaif musiała ten atut wykorzystać, choć, nigdy nie miała do czynienia z tak dużą ilością zielonej i soczystej natury w jednym miejscu.
Zrodzona była z pyłu i piasku. Jej żywiołem był kamień i metal. Szmaragdy, rubiny, diamenty, opale, złoto, platyna, miedź, szkło, kryształ…
Tu… miała wodę i trawę, rachityczne drzewka wykręcone silnymi wiatrami, aniołka przeglądającego się w odbiciu tafli i cienistego kota buszującego w krzakach za drobną zwierzyną… lub… cholera go wie, niech zniknie.

„Oddychaj Kamalo… oddychaj…” Powtarzała sobie, wyciągając z torby sznury dzwoneczków, które z jakiegoś powodu nosiła zawsze w podróżnym ekwipunku.
„Wiesz co masz robić… potrafisz to zrobić…” Zamarła wpatrzona w lusterko, odwrócona plecami do obserwatora. W odbiciu widziała kobietę, znajomą tylko z oczu, brwi, nosa i ust. Jej krótkie włosy były obce, a jej blada cera nieznajoma, dawne złote piegi, od palącego słońca, wypłowiały, policzki się nieco zapadły, a szyja wydłużyła jak u egzotycznego ptaka.
Była tak inna od dawnej siebie… a jednak wciąż jakby taka sama.
Uśmiechnęła się pod nosem, zaczynając nucić śpiewnym jak słowiczek głosem, melodię serca Jarvisa. Jej znoszony strój zafalował jak kotara w którą tchnął letni zefirek. Spodnie zaczęły blaknąć, spódnica się wydłużać. Na szyi splótł się szal, a włosy samoistnie przemieniły w czarny warkocz. Zaczęła kwitnąć na oczach ukochanego, przybierając swe dawne kształty pustynnego lotosu o barwach wypłowiałych od żaru i trudu życia. Stała się kwiatem na miarę tego miejsca. Eterycznym i delikatnym w dotyku, acz ciężkim i wonnym w zapachu.

Teraz mogła spojrzeć w oczy powodom, dla których tu była. Teraz… uśmiechając się i przybierając pozycję wyjściową, mogła zacząć śpiewać i tańczyć, a wraz z nią cały świat. Była jak wir, który przyciąga do siebie otoczenie wokoło. Światło, powietrze, rośliny, słowa nachylały się ku jej zwiewnej postaci; odbijały się w dziesiątkach lusterek powszywanych w spódnicę; dźwięczały w głosach setek dzwoneczków brzęczących u jej kostek i szala; szeleściły w złotych splotach nitek materiału i ginęły pod lekkimi stopami, gdy tancerka pląsała wokoło jedynego widza, którego chciała zachwycić.

Nazar jo teri laagi main deewani ho gayi
Deewani haan deewani, deewani ho gayi
Mash'hoor mere ishq ki kahaani ho gayi
Jo jag ne na maani toh maine bhi thaani
Kahaan thi main dekho kahaan chali aayi
Kehte hain ye deewani Mastani ho gayi

Mag nie rozumiał słów, które układały się do melodii jaką nuciła jego dusza, ale choć ich sens i pochodzenie było dalekie od oryginału, to jednak nie usłyszał ani nuty dysonansu w żadnej zwrotce, ani w żadnym rymie. Jakby muzyka była specjalnie skomponowana pod słowa, a nie na odwrót.
Nie potrzebował też jednak rozumieć co śpiewała. Nie potrzebował, bo każdy jej gest wydawał się go zniewalać i kusić. Każdy przyciągał jego wzrok. Każda nutka wyrywająca się z ust Sundari wręcz hipnotyzowała kochanka… i nie tylko jego. Samo miejsce wydawało się również podlegać jej urokowi, stanowiąc oprawę jej tańca. Miała przez to ulotne wrażenie, że okolica tańczy wraz z nią, że gałęzie drzew falują w rytmie jej ruchów i głosu. Ale to nie liczyło się przecież tak, jak palące niczym ogień spojrzenie mężczyzny, którego żar miłości i pożądania widziała, gdy ich oczy się spotykały.

Bardka nie pozwoliła się zaskoczyć, a przynajmniej nie okazywała swego zdziwienia reakcją tutejszej flory. Pozwoliła jej współgrać ze swymi ruchami, nie zgadzając się jednak, by zepchnęła ją na drugi plan. To był jej pokaz i jej widz i z całym szacunkiem dla aniołków i ich anielskich kwiatuszków, ale nie odda im swego wybranka tak łatwo. Niech znajdą sobie innego motylka lub pszczółkę, bo ten tutaj jest tylko jej. Ten tutaj należy do lotosu, który kończąc swój pokaz przycupnął piruetem obok siedzącego.
Szerokie skrzydła spódnicy, nakryły pas i nogi czarownika, broniąc dostępu ciekawskim oczom obserwatorów, gdy zwinne rączki Chaai złapały to co tak łapać lubiły. Kobieta nie odzywała się, wpatrując wyczekująco w oczy przed sobą, a delikatny rumieniec zdradzał nie tylko jej podniecenie, ale i niepewność, czy udało jej się spełnić oczekiwania.

- Jesteś… - Reszty Jarvis nie był w stanie wypowiedzieć słowami, ale emocje… jak zachwyt, pożądanie, radość, miłość czuła w przepływających telepatycznie falach, a i pod palcami wyczuwała dowód swego kunsztu. Twardy argument świadczący o tym jak bardzo rozpaliła myśli swego widza.
To co “usłyszała” musiało ją ucieszyć, bo zachłysnęła się z radości, rzucając w ramiona Smoczego Jeźdźca, obcałowując jego twarz, póki starczyło jej odwagi.
A miała jej… bardzo mało. Deewani była bardzo “hojna” i zabrała całą ze sobą. Kamala jednak nie poddawała się bez walki i wykorzystując swoje uniesienie pokazem, stanęła okrakiem na klęczkach przed czarownikiem.
~ Zsuń mi spodnie, zaraz się ich pozbędę… pod spódnicą. Proszę…
Jarvis uśmiechnął się czule i dłońmi sięgnął do jej stroju, by stanowczo zsuwnąć materiał krępujacy jej nogi. Całował przy tym jej usta i policzki, by nie skupiała swej uwagi na okolicy.
Po chwili, nie wiedząc jak, dziewczyna skończyła tylko z jedną nogą w nogawce. Teraz nic im nie przeszkadzało we wspólnej zabawie, no chyba, że głosy w głowie bardki. Te jednak uparcie milczały od ostatniego spięcia ze smokiem, a może to przez gderliwość Laboni… tak czy siak, tawaif przylgnęła do mężczyzny, nakrywając ich oboje szalem. Dłonie jej drżały ze zdenerwowania, ale w jej pocałunkach było zaparcie i pasja. Bo póki z nim była i póki go czuła, nie potrzebowała masek…
~ Tam nie ma aniołów, tam nie ma aniołów… one nas nie widzą… skup się… ~ powtarzała uparcie, nie wiedząc, że przypadkiem słyszy ją kochanek.
~ Nie ma… ja jestem… tylko... ~ szeptał telepatycznie mag, obejmując pośladki i dociskając dosiadającą go tancerkę do siebie. ~ I ty jesteś moja śliczna Kamalo.
Nie przerywał pocałunków, a choć chciał odsłonić więcej ciała partnerki, to… tym razem darował sobie tę kwestię. Radował się tym co miał w swych dłoniach, a właściwie pod nimi… masując jędrną pupę stanowczymi ruchami palców.

~ Iik! ~ Chaaya pisnęła spłoszona, głośno protestując ~ ty nic nie słyszałeś! Powiedz, że nie słyszałeś… ~ Nie mogła sobie darować, że była taką niezdarą. MIAŁA ZACHWYCAĆ, a na razie się ośmieszała i zawstydzała… ale póki Jarvis tu był… póki go widziała, czuła zapach, słodki smak i twardość ją rozpierającą… Póki skryci byli pod welonem i ciężką spódnicą. Póki nie wypuszczał jej z objęć, a ona jego z własnych myśli...
Nie ucieknie od niego. Nie teraz… nie drugi raz. Chciała być go godna i udowodni to swym łonem, wargami i sercem.
~ Nic nie słyszałem… a to co mogłem słyszeć… było urocze ~ odparł polubownie przywoływacz. ~ Upajasz mnie niczym wino Kamalo.
~ Jestem za młoda, by być dobrym winem… ~ wypomniała z wesołością, podskakując z coraz większą ochotą na czarowniku.
~ Młode wino… też potrafi upajać ~ stwierdził chłopak, czując jak ich gwałtowne ruchy doprowadzają go coraz bardziej do wybuchowej ekstazy.
~ Nie chcę tylko upajać, chcę też smakować ~ tłumaczyła Sundari z uporem, trzymając w dłoniach twarz Jarvisa, którą obdarowywała czułymi pocałunkami i wejrzeniami.
~ Położysz się nago na stole… to sprawdzę językiem jak smakujesz i gdzie jesteś najsłodsza ~ odpowiedział żartobliwie z łobuzerskim błyskiem w oku.
~ Nie powiem, że mi to nie pasuje… ~ Zaśmiała się w jego wargi i skupiając większą uwagę na ruchach bioder.
Tańczyła wokół niego, jak płomień wokół knota świecy, rozpalając zmysły i popychając kochanka ku nieuniknionemu spełnieniu, którego westchnienie tłumiła własnymi ustami.

Cichy jęk… i owa słodka eksplozja, pokazała bardce jak skuteczny okazał się jej pokaz i praca bioder. W końcu jego ciało mężczyzny skapitulowało pod jej pieszczotami i Smoczy Jeździec dotarł do szczytu rozkoszy.
~ Jesteś cudowna. ~ Usłyszała w głowie tawaif, która dyszała, opierając się czołem o czoło maga. Jej ciepły oddech owiewał mu brodę jak letni zefirek.
Choć ich małe spotkanie nie wymagało od kobiety zbyt dużej energii i wkładu własnego, to jednak, wydawała się być zmęczona, jak po walecznym starciu z mitycznym potworem.
Cóż… strach zawsze miał wielkie oczy. Tym razem nie na tyle, by przywoływacz się w nich utopił.
~ Wyschły ci spodnie? ~ spytała po chwili, odsuwając się, by oboje mogli zaczerpnąć świeżego powietrza.
~ Myślę, że tak. ~ Delikatnie musnął ustami czubek nosa tancerki.
Werbalna odpowiedź nie padła. Brązowowłosa pokiwała tylko i zsunęła z ich głów ochronną kotarę w postaci ażurowego szalu. Nadal jednak dosiadała ukochanego, ocierając mu pot z czoła czułym gestem.
- Co teraz… ruszamy do twierdzy, czy rozkoszujemy się widokami i plenerami? - zapytał z uśmiechem Jarvis, spoglądając w oczy dziewczyny. - Możemy się też przejść po tych górach, lub zamoczyć stopy w rzece.
- Już ty się pomoczyłeś… - stwierdziła z przekąsem. - Starzec się niecierpliwi… od pewnego czasu nie śpi, chyba chce trochę powęszyć w starym domostwie maga.
Dholianka oczywiście źle zinterpretowała nagły wzrost aktywności leniwego smoka, ale żadna z masek, ani nawet babka nie chciały jej tłumaczyć całego zdarzenia, a przynajmniej na to wyglądało, bo wszystkie panie milczały jak zaklęte.
- Także… ku przygodzie? - spróbowała odezwać się z entuzjazmem, ale co tu było ukrywać, wolałaby iść w góry, zbierać kwiatki i migdalić się w cieniu jakiegoś drzewka ze swoim czarusiem. - Może będzie fajnie, może znajdziemy smoka?
- Może… - Pogłaskał ją po policzku i cmoknął czule dodając żartem - A może wygodne łóżko w gospodzie.
- To później… nie tutaj… mówiłeś, że jest drogo… - Sundari owinęła się szalem, który zadźwięczał złotymi dzwoneczkami i zamigotał błyskiem powszywanych weń kamieni.
- Zresztą… skoro już przywołałeś Gozreha… to niech ma jakąś rozrywkę z pobytu na tym planie… wątpię by łapanie anielskich myszek, było tym co chciałby teraz robić…
- On ma rozrywkę. Dogryzanie mi. - Zaśmiał się cicho czarownik i przytulił głowę do jej dekoltu. - Zejdziesz ze mnie, bo inaczej to się nigdzie nie ruszymy. Nie żeby mi się spieszyło gdziekolwiek.
- O-och… no tak… - Speszyła nieznacznie, gdy dotarło do niej, że wciąż byli złączeni. - To wstaję… - ostrzegła, wyraźnie nie chcąc lub bojąc się rozłąki. Szaty jednak załopotały jak skrzydła na wietrze i bardka wstała ostrożnie, ale postarała się, by zasłonić odkrytego mężczyznę przed niepożądanym okiem.
Jarvis zajął się więc szybkim poprawianiem garderoby i zerkając na kochankę spytał się
- A jak tobie pomóc?
- Ja sobie poradzę… nosiłam takie szaty od urodzenia, kochałam się w nich, kąpałam… spałam… - Gdy mag był gotowy dziewczyna kucnęła i nałożyła zrzuconą nogawkę salwarów, które jakimś cudem podciągnęła, nie podwijając prawie spódnicy, a przecież sięgała aż do ziemi. - To i tak tylko iluzja nałożona na moją szatę, zaraz ją rozwieję… - Zabrała się zbieraniem swoich rzeczy i przeszukiwaniem torby, w celu policzenia wszystkich swoich szpargałów. To byłby dramat, gdyby któryś zgubiła!
Na szczęście wszystko miała na swoim miejscu. Cóż za ulga!

W tym czasie pojawił kocur, wychodząc z traw i w macce trzymając długi sztylet, zakończony jakimś półszlachetnym kamieniem w rękojeści.
“A ten co? Tajny agent, ninja z wojny wrócił?!” Laboni przebudziła się z odrętwienia, piejąc z “zachwytu” nad cienistym stworem, co wywołało szmer szeptów i śmiechy panien.
Tancerka popatrzyła chwilę na kota, ale szybko uciekła wzrokiem na “wyżyny”, zadzierając przy tym, nieco obrażona, nosa. Klasnęła w dłonie i czar prysł, opadając niczym mgła z jej ciała.
- Widzę, że się nie nudziłeś - stwierdził żartobliwie przywoływacz, przyglądając się kocurowi. - Tak to pllnujesz naszego bezpieczeństwa… zwiadowco?
- Byliście bardzo bezpieczni… a ja znalazłem kości jakiegoś stwora. Chyba czarta. Tu w okolicy musiała być zażarta bitwa - odparł nonszalanckim tonem zwierz, przyglądając się sztyletowi. - To tkwiło między jego żebrami. Nie zardzewiał, więc pewnie jest magiczny.
- Chcesz to sprawdzić? - spytała kurtyzana, wracając spojrzeniem ku mężczyźnie.
- Sztylet czy pobojowisko? - zapytał Jarvis, drapiąc się po policzku. - Nie wiem czy zarośnięte trawą kości są warte oglądania i przeszukiwania. Znajdziemy chyba tu ładniejsze widoki.
- Pobojowisko… nie musimy nic tam szukać… po prostu… rzucić okiem. - Urwała speszona. Ją takie atrakcje nie interesowały, ale czarownik zdawał się orientować w sprawach demonicznych… bliższych lub dalszych i chciała mu… sprawić przyjemność?
“Wiesz jak to durnie brzmi, prawda?” babka zagderała do myśli wnuczki, drapiąc się po bujnej piersi z rozbawienia.
- Więc pobojowisko… - zadecydował Smoczy Jeździec, a jego chowaniec wymownie przewrócił oczami dodając - Ale sztylet znalazłem ja, więc domagam się śmietany… z truskawkami, albo leśnymi owocami.
- Utyjesz od tego. - Skwitował zgryźliwym tonem mag, co Gozreh skwitował słowami
- Cienistego ciałka nigdy za wiele.
- Mogę sprawdzić? - wtrąciła się Kamala, pochylając ku stworzeniu. - Sztylet… mogę mu się przyjrzeć?
- Proszę bardzo. - Kocur podał broń. - Jak mogę odmówić takiej ślicznej prośbie, takiej uroczej damy?
Tawaif uśmiechnęła się, choć w środku, aż ją mdliło. Wydobyła broń, pilnując, by nie dotknąć palacami cienistej macki, jakby pokryta była czymś oślizgłym.
“Pfff… te twoje dylematy, jak u starej baby, która przekwita…” Matrona sarknęła, nadymając się jak kwoka, kiedy jej nosicielka przyglądała się rękojeści i samemu ostrzu.
~ Co ten kocur kombinuje z tym przymilaniem się? ~ Zadumał się Starzec i ziewnął głośno.
Zaś bardka pochwyciła ów sztylet przyglądając się zdobieniom na ostrzu, wytrawionym skrzydłom.
“Przymila? Raczej nabija…” Babka nastroszyła swoje “piórka” pokazując w jak bojowym jest teraz nastroju.
~ Ciekawe co potrafi… ~ Zamyśliła się Chaaya, puszczając mimo uszu krakania wspomnienia opiekunki. Ono było i będzie… tak jak na ziemi jest powietrze, czy woda. ~ Poznajesz to Starcze? W ogóle był cały ten mag za twoich czasów, czy to dość młoda historia?
~ Śmierdzi anielską manufakturą. Ale to oznacza, że sztylet na pewno nie jest przeklęty ~ ocenił smok.
“A co z tym magiem?!” dopytywała się ta druga, która nigdy nie była dla niego miła. “No głuchy jak nic… przysięgam…”
~ Od identyfikacji moich skarbów miałem sługi. MY… potężne, magiczne istoty nie zawracamy sobie głowy duperelkami ~ odparł dumnie pradawny.
“Aaa… czyli głupi jesteś” stwierdziła dobitnie matrona, klaszcząc w ręce. ‘Ale to już wiemy… a teraz się pytamy CO Z TYM MAGIEM? Był za twoich czasów, czy nie?”
~ Ty też nie potrafisz zidentyfikować, więc nie pusz tego wyblakłego pierza na sobie, bo ci wypadnie i zostaniesz z gołym, kościstym tyłkiem ~ mruknął dobitnie gad i po chwili przypomniał mentorskim tonem ~ Za moich czasów... na tym świecie… ludzie dopiero dźwigali się z barbarzyńskich czasów. Nie było magów, którzy mogliby dorównać elfom potęgą. A jeśli tutejszy był elfem to… potężnych elfich magów było wielu. Myślisz, że znałem każdego z nich?
“Czyyyli reasumując… gówno wiesz.” Kobieta chyba czuła się spełniona, bo zaczęła chichotać jak podlotek, jej pomruki były zaraźliwe, bo i Kamala zaśmiała się cicho, podrzucając bronią.

“Staruszku… ty to czasem głupek jesteś.” Deewani szepnęła smoku “na ucho”, odpoczywając aktualnie w czyimś ogrodzie oliwnym. “Ona jest wspomnieniem… jasne, że nie potrafi nic prócz gadania… ale prawdziwa Laboni to nie tylko cycata dziwka. Niektórzy wezyrowie do niej przychodzą po radę w sprawie magii… więc no… tak trochę, nie trafiłeś.”
~ Potężne istoty… takie jak ja nie przejmują się tym co myślą o nich małe istotki pod ich łapami ~ odparł pobłażliwym tonem czerwonołuski w wyjątkowo dobrym nastroju. ~ Niech sobie chichocze. Moja niezmierzona mądrość objawi się w najmniej spodziewanym momencie i wtedy jej bufiaste spodnie spadną z wrażenia.
Dziesiątki dziewcząt śmiało się już otwarcie, jak z dobrze opowiedzianego kawału. Tylko czyjego?
Sundari złapała czarownika pod rękę i pokazała mu sztylet.
- Poznajesz ten metal? - spytała z uśmiechem, opierając policzek o męskie ramię.
- Nie bardzo… ale wygląda jak nie z tego… to znaczy nie z naszego świata. - Zamyślił się Jarvis, przyglądając ostrzu.
- Hmmm… może, ale ten kamień jest stąd. To znaczy z pustyni - wyjaśniła, wręczając magowi broń. - Twój kot to znalazł, więc trzymaj… chyba, że mam wrzucić do torby… tylko wtedy potnie mi majtki… znalazłam je - mruknęła, puszczając mu oczko.
- Dobrze… zatrzymam go - odparł przywoływacz, chowając go do swojej torby i zwrócił się do Gozreha. - Ruszajmy więc przyjrzeć się pobojowisku.
- Tak. Chodźmy - stwierdził kocur i ruszył przodem.
- Ciekawi mnie dlaczego nie zostały pochowane… - szeptała cicho do kompana bardka. - …te szczątki. Ja rozumiem, że to wróg… i czart jakiś… ale myślałam, że anielskie istoty są ponad takie niskie zachowania… my swoich wrogów chowamy… z czasem, jak już ich trupy wystraszą potencjalnych przeciwników.
- Anioły, czarty… toczą wojny i bitwy na gigantyczne skale. Możliwe, że to pozostałości właśnie takiej olbrzymiej bitwy, po której cała ta kraina była zasłana trupami, aż po swe granice. I po prostu zwycięzcy nie mieli sił posprzątać całego pobojowiska. - Rozmyślał na głos mężczyzna, gdy szli za ogonem wystającym spośród traw.
- No ale… przez tyle lat? - Chaaya wyraźnie nie mogła temu dowierzyć, ale po kilku chwilach, pokręciła charakterystycznie głową… najwyraźniej się poddając.
- Jeśli opowieści o bitwach na polach Spalonych Światów są prawdziwe, to mnie to… nie dziwi - wyjaśnił - Ponoć w takich walkach ścierają się miliony istot, a krew z pól bitewnych spływa rwącymi rzekami.
- Ugh… - Skrzywiła się Dholianka. - To okropne… ale jednocześnie… wojny są konieczne. Przynajmniej tak twierdzi paru filozofów. Nie wiem, ja się nie mogę do tego przekonać.
- Diabły i demony muszą szczególnie je lubić, bo głównie to ich armie ścierają się na Spalonych Światach w nieustannych bojach - ocenił jej kochanek, gdy doszli do niedużej dolinki, która… niczym się nie wyróżniała spośród otoczenia. I tu i tam były wysokie trawy. W tym zagłębieniu może nieco wyższe.
Gozhreh wynurzył się z roślinności, wspinając po czymś co okazało się oplecionym przez bluszcze żebrem wystającym w połowie tylko z ziemi.

- Ojejku, jakie to duże! - Tancerka wpadła w… podziw, bo chyba nie spodziewała się, że trup okaże się żebrem i to tak długim. - I ten mały sztylecik… wbity był… w to? Jarvisie umiesz określić co to? Może gdzieś jest czaszka… - Nawet przy tak makabrycznym odkryciu, dziewczyna znajdowała pokłady ciekawości, by poznać fragment świata ją otaczającego.
- W zasadzie to był wbity pomiędzy mniejsze żebra tam. - Wskazał macką kocur. - Ale one akurat są za małe i za lekkie bym mógł się na nie wspiąć.
Przywoływacz zaś zajął się poszukiwaniem czaszki przeczesując trawy.
Tawaif nie przybliżała się do szczątków, zachowując bezpieczną odległość. Jej kasta nie powinna mieć do czynienia z umarłymi, a gdy w grę wchodziły truchła demonów, to już tym bardziej.
- Myślicie, że miał skrzydła? Albo rogi? Nigdy nie widziałam demonów… i w sumie nie chciałabym zobaczyć… ale ciekawi mnie.
- Ten nie miał. - Mag przez chwilę się szarpał z roślinnością, by wyrwać z ich “macek” starą czaszkę przypominającą żabią bądź gadzią głowę. - To hezrou.
- Kto? - Zamrugała Chaaya nie rozumiejąc.
- Hezrou… mięśnie demonicznej armii. Duże i potężne. Zazwyczaj niezbyt bystre. Są siłą uderzeniową przełamującą opór oddziałów przeciwnika - wyjaśnił czarownik, odkładając znalezisko na miejsce. - Wyglądają jak… hmm… krzyżówka ropuchy i wzgórzowego giganta.
- Ooo… zielony? - Bardka dopytywała się, wpatrując gdzieś przed siebie. - Miał brodawki? A oczy? - Najwyraźniej próbowała go sobie namalować przed oczami.
- Zielony czasem, szary czasem. Dwoje oczu i… czerwone łuski na grzbiecie. Bardzo gruby i z potężnie umięśnionymi łapami. Szeroka paszcza, małe ostre ząbki. - Starał się go opisać mężczyzna.
- Ach… widzę, teraz widzę… to musi być przerażający widok… - Kobiecie zalśniły oczy. Była mocno wstrząśnięta i rozemocjonowana nowym odkryciem. - Mam nadzieję, że odrodzi się w lepszym wcieleniu… - stwierdziła po chwili, nieznacznie kłaniając się żebru.
- Zapewne… - Jej kochanek nie był aż tak bardzo przekonany jak ona. Uśmiechnął się do partnerki mówiąc - Przypuszczam też, że raczej nie natkniemy się tu na jego rodzaj. Tak potężne demony pewnie już zostały przepędzone. Ostał się co najwyżej demoniczny drobiazg.
- Pewnie tak… ale to dobrze, nie sądze bym była gotowa stawiać czoło takim wielkoludom. To co? Zamek? - spytała radośnie, klaszcząc w dłonie.
- Tak… teraz zamek - stwierdził z uśmiechem czarownik.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline