Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2017, 13:27   #115
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Twierdza i jej okolice były pełne życia. Osada na podzamczu była ruchliwa i pełna stworzeń z których tylko ułamek przypominał ludzi. Były tu elfy i krasnoludy, ale sądząc po strojach obce jej światu. Były diablęta (choć nieliczne) i istoty całkowicie wymykające się wiedzy tawaif.
Jarvis wydawał się zaś rozpoznawać niektóre z nich. Jak choćby krasnoludy z brodami stworzonymi z ognia i zajmującymi się pracami w kuźni. Czarownik wydawał się spokojny, jakby nie znajdowali się w obcym mieście na innym planie. Może i miał rację? W końcu strażnikami tego miejsca były, oprócz świecących kulek, psy strażnicze...


[media]https://i.imgur.com/X2FmQHh.jpg[/media]

Potężnie umięśnione humanoidy o głowach wilków i wielkich, dwuręcznych mieczach w dłoniach. Bacznie obserwowały wszystkich przechodniów z nieodgadnionym wyrazem pyska. Niemniej bardka nie widziała w ich spojrzeniu wrogości, czy niechęci wobec siebie. A jednak na ich widok, truchlała i chowała się za swoim partnerem. Psy na pustyni były przyjacielem… Śmierci. Tam gdzie szczekały, tam ktoś umierał. Chaayę przerażał fakt, że te tutaj, były humanoidami i rozmowa z nimi… mogła mieć tragiczne skutki dla słyszących.

- Wszystko w porządku? - spytał cicho przywoływacz, widząc jej reakcję i uśmiechnął się czule dla pokrzepienia. - Tutaj nic ci nie grozi.
- Nie rozmawiaj z nimi… i najlepiej na nich nie patrz - wymruczała pod nosem tancerka, jakby się troszkę złościła, lub próbowała wyjść na rezolutną.
Odwróciła ich tyłem do psowatych, ale dziwy i obcości innych ras podburzyły jej i tak nadwątloną pewność siebie. Wyglądała… jakby się zgubiła i to nie tylko w terenie, ale i we własnej głowie.
- Nowi tutaj, prawda? Od razu wiedziałem. - Tubalny głos odezwał się obok nich. Należący on do tłustego, niebieskiego i małego giganta, którego nieludzka buźka tylko dodawała egzotyczności.
Ale przez strój przypominał Dholiance karykaturę dżinna.
- Witam w mieście “Na skraju”, nazwa ponoć zastrzeżona - rzekł z uśmiechem błękitny potwór. - Nie trwóżcie się. Jestem Aghmaru i jestem kupcem. Z chęcią zapłacę wam za niepotrzebne, magiczne przedmioty i równie chętnie sprzedam prawdziwe, magiczne skarby.
Orzechowo oka spojrzała wpierw zlękniona na nieznajomego, później się nieco rozluźniła i zdobyła na zmieszany grymas, który mógłby uchodzić za uśmiech, gdyby nie lęk w oczach.
- Dlaczego akurat “Na skraju”... chodzi o ten wodospad? - dopytywała się, choć w sumie było to zbyteczne. - Nazywam się… Paro i raczej nie mam nic na sprzedaż.
- Ale przybyliście, by zdobyć fortunę i znaleźć skarby ukryte w podziemiach? Więc jeśli teraz nie macie nic na sprzedaż, to z pewnością mieć będzie po powrocie. A pochodnie, racje, żywnościowe, liny i inne użyteczne sprzęty też sprzedaję - stwierdził zadowolony z siebie handlarz. - Tak naprawdę to chyba nikt nie wie skąd się wzięła ta nazwa. Tutejszy władca zajęty swoimi sprawami, o ten detal nie zadbał. Nikt tu nie płaci podatków, a mieszkańcy po prostu przybyli i osiedli z własnej inicjatywy.
- A kto jest ówczesnym władcą tego miejsca? - Sundari popatrzyła na Jarvisa, ale po chwili z powrotem wróciła obserwować niezwykłego rozmówcę.
- Sulvainsair i jest arhontem surmy. To grające chorały celestialskim potęgom marsze i inne melodie - wyjaśnił gigant, zanim jej kochanek zdołał się odezwać. - Ale rzadko wychodzi z zamku.
- Aha… a do kogo się zgłosić w sprawie zejścia do podziemi? Trzeba jakieś pozwolenie uzyskać, czy gdzieś tu jest… wejście i tyle?
- Nie bardzo trzeba pytać o pozwolenie, ale… - Wskazał tłustym paluchem na nieduży budynek z napisem “Biuro”. - Dobrze jest zgłosić swoją wyprawę u Uaghanaru. Kiedy się wyrusza i na jak długo, by w razie przedłużającej nieobecności wysłali kogoś na pomoc.
Chaaya powiodła spojrzeniem we wskazanym kierunku, po czym pokiwała głową na znak, że rozumie.
- Bardzo ci dziękujemy za pomoc. Gdzie cię szukać w przyszłości, jeśli chcielibyśmy coś sprzedać lub kupić? - Bardka wpiła się mocniej palcami w ramię ukochanego, jakby to ją mentalnie przygotowywało do dalszej “podróży” po mieście.
- Ja zawsze jestem tutaj. To najlepsze miejsce na poznawanie nowych awanturników - stwierdził z szerokim uśmiechem Aghmaru, a mag zabrał się za mentalne pocieszane swojej towarzyszki.
~ Nie musimy przeszukiwać podziemi, jeśli nie chcesz.
~ Cicho ~ fuknęła mu jak uparte borsuczątko, które udowadnia swoją odwagę. ~ Idziemy… na chwilę… ~ Gdyby Nvery wiedział, że dziewczyna stchórzyła i straciła taką okazję do zobaczenia czegoś… w sumie nie wiadomo czego, ale na pewno wartego obejrzenia, przynajmniej w mniemaniu smoka, to by nie dał jej żyć przez najbliższe tygodnie. A tak wejdą, wyjdą i będzie po krzyku… na jakiś czas.
Oby.

Gdy zbliżyli się do biura, czarownik zatrzymał się i odciągnął nieznacznie tawaif od wejścia.
- Może wejdę tam tylko ja i załatwię formalności, co? - zapytał widząc, że Uaghanaru, jest psim archontem. - A ty poczekasz tu z Gozrehem?
Kobieta zajrzała zdziwiona do środka, bo przywoływacz wystosował dość nietypową prośbę. Ściągnęła usta w wąską linijkę, gdy dostrzegła kudłatą głowę i poprawiła uchwyt pod łokciem kochanka.
- Nie rozmawiaj z nim… wyślij tę gadułę na czterech łapach jak już koniecznie musimy się z nimi zadawać. - Zaczęła, ciągnąć go jak najdalej od budynku, by nie usłyszeli przebiegu rozmowy.
- Och... cóż za zaszczyt… posyłać kota do psa. Wiesz, że nasze rasy toczą ze sobą odwieczną wojnę? Planują kampanie, wykorzystując dwunożnych niewolników do brudnej roboty? Ale oczywiście ludzie wierzą, że to oni stoją za wymyślnymi intrygami - stwierdził melancholijnie Gozreh, liżąc jedną z łap. - A ty mnie wysyłasz do mego śmiertelnego wroga.
- Dramatyzujesz - stwierdził sceptycznie Jarvis.
- Oczywiście, że tak - odparl z szerokim uśmiechem na obliczu chowaniec.
Tymczasem Chaaya weszła w tryb… obronny. Wyszukała pobliską alejkę, która była względnie pusta, dzięki czemu nie musiała się obawiać patrolu i zaciągnęła tam mężczyznę, jakby planowała go tam conajmniej oskubać z całego złota.
- Ty się lepiej zastanów czy wolisz grać atencjusza, czy szarą eminencję, i skup się na jednym, bo jak na razie nie wychodzi ci ani jedno… ani drugie - fuknęła dobitnie do czworonoga, przymierzając się do zasłonienia jego panu uszu… była tylko trochę za niska.
Musiała stanąć na palcach, ale ważne, że przećwiczyła swą taktykę ratowania ukochanego ze szponów “śmierci”.
- Lubię być elastyczny w kwestii mej kariery - mruknął ironicznie kot, podczas gdy mag potulnie pochylił się, by ułatwić bardce działania.
Ta objęła jego głowę dłońmi, głaszcząc kciukami w delikatnej pieszczocie. Uśmiechnęła się, jakby chciała zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
- Proszę cie Gozrehu… nie utrudniaj tego jeszcze bardziej… - poprosiła z rezygnacją w głosie, podświadomie zdając sobie sprawę z bezsensowności swojego zachowania.
Jednakże raz… już kogoś straciła, być może mogła tego uniknąć, gdyby była bardziej uważna. Teraz gdy dostała drugą szansę, postanowiła, że to się nigdy więcej nie powtórzy.

Kocur ruszył do gabinetu i zajął się rozmową. Dość cichą i spokojną. Co prawda tancerka nie słyszała szczegółów, ale wyglądało na to, że psi archont ma miły dla ucha głos. Po kilku minutach Gozreh wrócił i przyjrzał się parce.
- Załatwione… półtorej godziny nam wystarczy na lochy? - zapytał.
Dziewczyna odetchnęła, opuszczając ręce na pierś przywoływacza. Powinna poczuć chyba większą ulgę, że uchroniła go od smętnego posłańca, a jednak nadal czuła nerwowość.
- Ja nie wiem… nigdy nie byłam w lochach… to znaczy… nie takich… to znaczy, no… nie zwiedzałam nigdy. Lochów. Nawiedzonych… - Wyjątkowo gubiła się w zeznaniach, rozglądając się na boki, jakby zaraz miał się pojawić jakiś niewidzialny wróg.
- To nie chodzi o to… - odparł ciepło czarownik, przyglądając się jej zmaganiom i pogłaskał ją po policzku w uspokajającym geście.
- My nie szukamy skarbów. Nie mamy celu do realizacji, więc możemy połazić tak długo, aż się nam znudzi.
Brązowowłosa przytaknęła po chwili namysłu, najwyraźniej układając sobie wszystko w myślach.
- Ja nigdy nie byłam w lochach… - powtórzyła cicho, jakby to było bardzo ważne. - Jako tawaif nie… i później już z Nverym. Zawsze byłam dyplomacją, czasem dystrakcją lub… infiltracją, ale nigdy nie zabierano mnie… na misje. Przygody. Takie prawdziwe… dopiero teraz z Gniewkiem i Agnisem i z tobą… - wyznała zawstydzona swą niekompetencją.
- To będzie infiltracja lochów. Zresztą te najbliżej poziomu ziemi pewnie nie zawierają niebezpiecznych stworzeń - pocieszał ją Jarvis, a Gozreh spoglądał lekko przekrzywiając głowę.
- Nie będziesz sama. Obronię was. Jak zwykle zresztą.
- Ja się nie boję! - zapewniła może nazbyt gorliwie. - Ja po prostu nigdy…
“Tak tak, nie byłaś w lochach, przymknij się już ile można to powtarzać…” burknęła Laboni.
Prawda była taka, że bardka nawet się troszeczkę cieszyła z tej wyprawy, zawsze to coś nowego… jakieś przeżycie i nauka, choć mocno nie wstrzelająca się w jej gusta i potrzeby.
- To nie będzie nic trudnego. Chodźmy… - Mężczyzna podał jej dłoń, delikatnie obejmując za palce. - Zobaczysz… poradzimy sobie.
- Nie mam wody święconej… - martwiła się, idąc posłusznie za swoim “przewodnikiem” - ale mam sól, myślisz, że podziała w razie potrzeby?
- Moja broń radzi sobie z nieumarłymi i przybyszami - stwierdził dumnie Smoczy Jeździec, pokazując swój pistolet dubeltowy. - Mam też kilka kul, które zostały mi po starych misjach. Powinny pomóc w kłopotach.
- I ma mnie - przypomniał Gozreh.
Chaaya westchnęła, ale jej twarz nieco wypogodniała.
- A ja mam was… - odparła rezolutnie, odszukując w myślach Starca. Miała też i jego… i w razie potrzeby zamierzała go wspaniałomyślnie wykorzystać, chowając się za jego tłustym, pradawnym zadkiem.


Lochy… okazały się takie, jakimi bardka spodziewała się je ujrzeć.

[media]https://i.imgur.com/38frbT0.jpg[/media]

Mroczne, wilgotne, ciemne… słabo oświetlone i tu i tam ozdobione paroma kościotrupami. Ta część podziemi, którymi szli, była obecnie dość dobrze spenetrowana, więc nie odnajdywali ani skarbów, ani zagrożeń. Za to Kamala mogła “podziwiać” ponure, kamienne ornamenty i płaskorzeźby, przedstawiające głównie demony w różnych pozach i czasem szkielety.
~ Nigdy nie rozumiałam funkcji posiadania niekończących się lochów… ~ Tawaif odezwała się telepatycznie, czując się nieswojo z myślą o swobodnej rozmowie, podczas marszu w takim środowisku. ~ Jedna sala na wino, kilka na majątek, ewentualna sala z kryptami i kilka cel… ale żeby robić labirynt pod własnym domem?
~ Na armię, którą chce cię ukryć przed światem, na niebezpieczne eksperymenty, na więźniów, na eksperymenty na więźniach. Poza tym łatwiej utrzymać w ryzach z natury złe istoty, gdy nie są na wolnej przestrzeni ~ wyjaśnił Jarvis, gdy przemierzali kolejne korytarze, zwiedzając to miejsce.
~ Hm… może. ~ Zadumała się bardka w ponurych rozmyślaniach nad genezą tego miejsca. ~ Wolność… każdemu miesza w głowie… ~ dodała ciszej, zaglądając do jednej z cel, na szczęście nie podobnej do tej w której była przetrzymywana.

Za to kolejna zawierała… malunek, nieco już starty, ale dla Chaai znajomy. Ktoś w dużej celi namalował istotę o pięciu twarzach, w tym jedną wpatrującą się w górę. Trzy z czterech rąk przykładały palce do ust, ostatnia ręka unosiła wyprostowany wskazujący, środkowy i serdeczny, pokazując w górę. Jakby przekazywała tajemnicę wybranym osobom.
Może dzięki znajomym klimatom, dziewczyna odważyła się na wejście do środka pomieszczenia. Tylko dwa kroczki, byleby za próg i od razu przystanęła, kontemplując boski wizerunek.
Przy okazji starała się określić, do czego wykorzystywana owa sala.
Nie wyglądała jak więzienie, raczej jak… miejsce rytuałów. Pomieszczenie zostało jednak całkowicie ograbione, więc zostały tylko malunki. Takie jak to z bóstwem jej znanym, nad którym widniało słońce i trzy gwiazdy.
Inne obrazki też przedstawiały znane jej duchy i stwory… choć najczęściej te, którymi straszono dzieci, gdy były nieposłuszne.
- Wyglądasz jakbyś coś znajomego zauważyła - stwierdził czarownik, wkraczając z Gozrehem, tuż za nią i wyrywając ją z zamyślenia.
- Boga poznałam… choć to może być też dewa… - Tancerka wskazała palcem na pięciogłowego. - Nie sądziłam, że go tu spotkam, tak daleko od domu.
Odwróciła wzrok ku gołym ścianom, trochę żałując, że wcześniejszy poszukiwacze nie zostawili nic po sobie. Była ciekawa historii tego pokoju, oraz tego, kto namalował te obrazy.
- Nie znam się na bóstwach, ale czy one powinny tak wyglądać? To znaczy… - zaczął chowniec, wodząc czubkiem macki po malunku wielorękiego. - Nie powinien błogłosławić przypadkiem, zamiast przykladac palce do ust?
- Inna religia. Inne zasady - skwitował krótko jego pan.
- Nasze wizerunki bóstw to czysta symbolika i do tego na tyle elastyczna, że można ją zmieniać na potrzeby własne… ten tutaj zapewne jest Panem sekretów - wyjaśniła. - Trzy dłonie trzymając palce na ustach mogą oznaczać skrywanie tajemnicy dla siebie, może jej broni, albo przestrzega przed zdradzeniem… lub informuje, że wie o wszystkim co tu się działo. Czwarta ręka pokazuje w górę… chodzić może o pozaplan. Trzy palce pewnie odpowiadają trzem rękom trzymającym w trzech ustach… wiedzę? Nie wiem…
- Zakładałbym, że to świątynia, gdyby nie to, że… te bóstwo nie jest chyba… złe?- zapytał mag, przyglądając się również malunkowi dewy.
- Raczej jest neutralny… symbolizuje wiedzę, zwłaszcza tą tajemną, a to do czego ją wykorzystasz to już inna sprawa… - Tawaif popatrzyła w sufit, jakby tam miała znaleźć odpowiedź.
Na górze był taki sam układ, co powyżej bóstwa. Trzy gwiazdy i słońce. Trochę dziwne to było.
- Więc raczej nie mogło to być miejsce kultu - zamyślił się przywoływacz. - Ale pewnie właściciel lochów miał jakieś kontakty wśród… twojego ludu. Bo jakiż inny mógł być tego powód.
- Z pewnością tajemne bóstwo skrywa jakieś tajemnice - rzekł żartobliwym tonem kocur.
- Może to pomieszczenie miało strzec jakiejś tajemnicy… - kontynuowała rozmyślania na głos. - U nas słońce… zazwyczaj przypisywane jest cechom męskim, a gwiazdy żeńskim… tutaj widzę jedno i drugie. Jakby to był bóg i bogini w jednym. Nie rozumiem tego… - Kobieta wkroczyła na środek pomieszczenia i zadarła głowę, oglądając malunki nad sobą.

“Słońce” promieniowało lekką magią… po dłuższym wpatrywaniu się w nie, Sundari dostrzegła wzorzec prostej i delikatnej iluzji je oplatającej. Wyjątkowo słabej i subtelnej. Takiej, która pewnie byłaby trudna do zauważenia, przy pobieżnym omiataniu zaklęciem komnaty.
- Tu coś może być… - odezwała się po niejakim czasie, wpatrując uparcie w malunek na górze. - Coś tu ukryto… - Nie czuła jednak takich emocji, jak podczas wyprawy z Anksarą gdzie znalazła smocze jaja, czy kiedy przeszukiwała podziemną piwniczkę z winami.
Teraz było inaczej.
Bardka jednak nie skupiała się jednak na genezie tej zmiany, nucąc kolejną inkantację.
- Ciekawe tylko co. Pewnie coś magicznego i cennego - rozmyślał mężczyzna, a dziewczyna poczuła jak melodia poszerza jej percepcję ułatwiając dostrzeżenie tego co ukryte.
I zauważyła!
Słońce na suficie nie było malunkiem, a ruchomym kołem, otoczonym promieniami słonecznymi, niczym wskazówkami kierunków na mapie. W dodatku na tarczy koła były rysy, przypominające… palec?
- Czemu na górze? Czy to nie za niewygodne miejsce na takie kryjówki? - zapytał Gozreh, a Jarvis zadumał się.
- Pewnie tak. Ale nie dla kogoś kto zna lewitację.
- Weźmiesz mnie na barana? Sprawdzę co to dokładnie jest. - Dholianka nie za bardzo słuchała toczącej się rozmowy, starając się zrozumieć podstawy mechanizmu na który patrzyła, ale z odległości i bez dokonania na nim prób, nie była niestety w stanie.
- Albo mógłbym przywołać jakiegoś pomocnika - stwierdził Smoczy Jeździec, ale zamiast to zrobić odłożył na bok okulary i cylinder.
Podszedł do kochanki i klęknął na jedno kolano, by mogła się wspiąć na jego ramiona.
- Czary mogą się przydać do ewentualnej walki… a ja nie jestem ciężka, prawda? - odparła wesoło, dosiadając magika, jak dziecko, które miało wprawę w tego typu zabawach. - Tylko jak masz się wywalić, to celuj tak bym spadła na kota… - zażartowała psotliwie, zatapiając dłoń w miękkie włosy czarownik.

Przywoływacz nie odpowiedział, lekko dysząc, za to przesłał tawaif wyobrażenie… jej leżącej na podłodze komnaty i jego leżącego… z głową między jej udami.
Tancerka nie miała w tej wizji spodni na sobie.
Dotknąwszy zaś dłonią koła, poczuła, że można je wcisnąć głębiej. A gdy to uczyniła… zorientowała się, że można je obrócić. Rysy, które zauważyła na słonecznej tarczy, otaczały zaś ledwo widoczne płytkie wgłębienie ułatwiające obracanie niem.
Kobieta pacnęła swojego nosiciela ostrzegawczo w grzywkę, co by jej teraz nie przeszkadzał i się nie spouchwalał, kiedy ta ciężko myśli. Następnie zajęła się rozgryzaniem zagadki, a nigdy nie była w tym dobra. Brakowało jej cierpliwości. Co innego obserwować zachowania ludzkie, a co innego mechaniczne.
Językowe, matematyczne, magiczne i logiczne łamigłówki nie dały się poznać organoleptycznie, a przynajmniej nie w takim zakresie, toteż nie sprawiało jej to tyle przyjemności, jak rozwiązywanie uczuć i myśli człowieka. Nie znała więc podstawowych sztuczek, kluczy, czy szablonów, którymi mogłaby się wzorować.
Działała na czuja.
Całkowicie i spontanicznie, a im dłużej główkowała, tym bardziej się niecierpliwiła i złościła. Obracając dyskiem raz tak, raz siak. Nasłuchując działania mechanizmu, chcąc posłyszeć jakiś zgrzyt, który naprowadziłby ją… właściwie nie wiedziała na co.
- Trze trzy gwiazdy… i trzy palce… to coś musi znaczyć, obróć się, musze popatrzeć na rysunek - mruknęła niczym gniewna przepiórka, oglądając własną dłoń, złożoną jak ta u boga.
- Już już… - westchnął jej kochanek, powoli się obracając, tak, by mogła przyjrzeć lepiej malunkowi.
- Tu chodzi o kierunek, czy o liczbę, a może godzinę? Może w ogóle chodzi o coś innego… jakiś układ, czegoś z czymś tam… skupcie się. Skupcie się oboje, przyszłam tu z wami, a nie z... rekwizytami! - Dziewczę wróciło do kręcenia kołem. Najpierw położyła palec wskazujący tak jak pokazywały rysy, później przekręciła nim na trzeci promień w prawo. Odczekała i usłyszała kliknięcie. Następnie, obróciła tak, by jej palec wskazywał na palce boga. Odczekała i cisza. Następnie próbowała “nakręcić” zegar na trzecią, później trzecią trzydzieści, a później na trzecią trzydzieści… trzy, ale to też nie poskutkowało. Wróciła więc do punktu wyjścia. Przyłożyła palec, przekręciła w prawo o trzy promienie, nie zwalniając nacisku, przekręciła w lewo o sześć promieni, czyli o trzy od punktu wyjściowego.
Kolejne “klik” usłyszała. A więc była na dobrym tropie!
Wstrzymała oddech zastanawiając się co zrobić dalej. Serce podpowiadało, by przekręcić w prawo o trzy promienie, czyli do punktu wyjścia, ale rozum upierał się by najpierw się upewnić. Tylko jak miała się upewnić czy dobrze czyni nie sprawdzając tego?!
Emocje rosły w górę, palec na kamiennym blacie zaczynał się pocić… jak zresztą cała dłoń bardki
Trudno… musi spróbować zrobić cokolwiek, bo trwać tak nie może, choćby nawet chciała. Najwyżej wszystko popsuje i zacznie od początku. Albo lepiej! Rzuci to w cholere i pójdzie zwiedzać dalej.
Zaczęła przekręcać mechanizm w prawo. Powolutku. Ostrożnie. Jeden promień, drugi, trzeci. Ciągle nie oddychając, lecz nadstawiając ucha, co było nie lada wyczynem bo serce łomotało jak przy konnych wyścigach.
Nastąpiło kolejne kliknięcie i… wszyscy posłyszeli dźwięk ocierających się o siebie kamieni. W jednej ze ścian sali, otwierało się ukryte przejście.
- UDAŁO SIĘ! - krzyknęła uradowania, że w końcu “coś” się stało. - I to bez waszej pomocy… dziękuje bardzo, prosiłam byście się skupili, a wy nic. Opuść mnie! Chce zobaczyć co jest w środku. - Chaai wyraźnie spadł kamień z serca, bo cały ten mechanizm zaczął wchodzić jej na ambicję i to do tego stopnia, że była gotowa bić się ze ścianą. Albo z Gozrehem, jakby ten spróbował cokolwiek skomentować.
- Nie dałaś czasu odpowiedzieć… tylko obracałaś dłonią jak szalona - odparł czarownik, pomagając dziewczynie zejść z siebie.
- Mogłeś mówić kiedy ja kręciłam… - odparła z przekorą, a gdy tylko dotknęła stopami ziemi, podbiegła do wejścia i zaczęła zaglądać ciekawsko co było po drugiej stronie.
- Mogłem… ale moje myśli krążyły wokół twoje pupy - stwierdził żartobliwie Jarvis, gdy Sundari zaglądała do pokrytego kotarami pajęczyn wąskiego korytarza prowadzącego w dół.
Od razu zrzedła jej mina. Najwyraźniej nie tego się spodziewając.
Góry złota, śpiącego smoka, biblioteki… już prędzej, w końcu każdy bohater z opowieści tak właśnie kończył, więc dlaczego by i ona tak nie mogła?
- Ojej… - zacmokała zmartwiona, oglądając się na towarzysza. - Korytarz… - starała się nie brzmieć na zawiedzioną, ale minę miała jak dziewczynka, której się stłukła ulubiona lalka.
- Korytarze zawsze dokądś prowadzą - przypomniał jej cienisty chowaniec, podchodząc do niej i ruszając przodem. - I mogą zawierać pułapki. Więc pójdę pierwszy.
Nie odpowiedziała mu, przepuszczając w przejściu i ciężko wzdychając. Gdy pierwsze emocje opadły okazało się, że zapału ciągle było w niej bardzo malutko.
- Idź za nim… może, lepiej tak będzie… chyba. - Zaprosiła dłonią przywoływacza, by ustawił się w szeregu. Jarvis podał jej pochodnię.
- Dobrze… idź druga. Ja na końcu. - Uśmiechnął się czule.
- Tam jest brudno… - burknęła przyjmując trzonek.
“Idźżesz nie marudź do cholery!” Laboni po raz wtóry skapitulowała dzisiejszego dnia, a bardka ruszyła smętnie przed siebie, prychając gdy lepkie nitki pajęczyn przyklejały jej się do twarzy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 13-12-2017 o 13:36.
sunellica jest offline