Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2017, 13:51   #121
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Japonia, Tokyo, poniedziałek/wtorek, przed świtem

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6-Ic1wSUbzE[/MEDIA]


Haruka
W piekarni było duszno, a wszędzie unosił się pył z mąki i jakiś dym. Zapach świeżego pieczywa był jednak tak cudowny, że kiszki grały Haruce marsza od kiedy weszła do środka.
I choć kilka ciekawskich par oczu spojrzało na nią, dzięki pewności, z jaką weszła do środka i kierowała się w stronę korytarza, gdzie wyczuwała Księżniczkę, sprawiły, że nikt jej nie zaczepiał. Tak Japonka dotarła do kraty oddzielającej piwnicę sklepu od piekarni. Niestety, krata była zamknięta i choć brakowało w niej jednego pręta, to dorosła osoba nie była w stanie się tędy przecisnąć. Najwyżej dziecko i to nie starsze niż 9-10 letnie. Haruka ze swoimi krągłościami nie miała co liczyć na to, że przejdzie tędy na drugą stronę. Poza tym Arashi nigdzie nie było widać… przynajmniej na początku. Po chwili bowiem zza jakiegoś starego materaca, opartego o ścianę, wychyliła się znajoma, zmęczona twarz.
- Jesteś… - ucieszyła się – Pomożesz mi? … nam? – wskazała uśpioną pod materacem, otuloną kocem córkę.



Yamasaki
Pęcherz naprawdę ją cisnął. Jeśli zaraz ktoś nie przyjdzie… popuści. A przecież nie miała nic na zmianę. Nawet gdzie się ogarnąć nie miała… cóż za wstyd?

Nagle jednak elektroniczny zamek w drzwiach ustąpił. Do środka pokoju weszło dwóch ciemnoskórych mężczyzn. Wyglądali jak profesjonalni ochroniarze, albo nawet… zabójcy?

[MEDIA]https://i.ebayimg.com/00/s/NjAwWDUxOA==/z/I9kAAOSwXrdaEnOJ/$_20.JPG[/MEDIA]
- Konnichiwa. Możemy zabrać pani do toalety, ale jeden będzie musieć pani towarzyszyć. – Powiedział łamaną japońszczyzną ten szczuplejszy z mężczyzn. Przy okazji Miyako zauważyła, że obaj byli uzbrojeni w pistolety.



Saito, Shunsuke, Orochi, Alice
[MEDIA]https://orig00.deviantart.net/1e21/f/2011/155/f/6/gantz_room_by_death3030-d3i2ep5.jpg[/MEDIA]
Gdy dotknęli kuli, świat wokół nich zawirował. Nagle zniknęły zimne pomieszczenia posterunku, zniknęły wszelkie boleści jak zastałe kości, uszczerbki zdrowotne, głód, pragnienie… nawet dyskomfort z powodu przepoconych, brudnych już ubrań. Wszystko to zniknęło, a wraz z tymi odczuciami znikali też oni. Rozpływali się niby mgła, pozostawiając jedynie małą iskierkę, która oblekała się w inną doskonalszą formę o niebieskiej fizjonomii.


Gdy umierała, była zrozpaczona. W krótkim czasie straciła najbliższych, jedyne dziecko i ukochanego mężczyznę. Czy można się dziwić, ze straciła też nadzieję? Przestała wierzyć w transfer, przestała wierzyć w cały pomysł przeniesienia się na Ziemię, gdzie żyła pokrewna im, ale jakże brutalna i jeszcze nieświadoma rasa. Jako badaczka ludzi, znająca ich wojny, podstępy, knowania, manipulacje, a przede wszystkim brak ograniczeń by cofnąć się przed skrzywdzeniem bliźniego od początku miała wątpliwości czy można zaufać Ziemianom, a kolejne wydarzenia bynajmniej jej od tych poglądów nie odciągały.
Teraz jednak, gdy Mofuputsi otworzyła oczy, wiara znów zalała jej duszę, oto bowiem widziała go, stał tuż obok – jej ukochany małżonek - Motsamaisi – kapitan i badacz fauny na Ziemi. Stał przed nią taki, jakim go pamiętała, gdy jeszcze wirus nie trawił jego ciała.
Poza tym obok stał ten, którego jako jedynego w ekipie mogła nazwać przyjacielem – medyk Yakalafi, bo w przeciwieństwie do innych entuzjastów transferu też miał swoje wątpliwości, choć mówił o nich tylko przy niej. Jak mogli zarzucać mu tak wiele niecnych czynów? To z pewnością było jakieś nieporozumienie…
Ostatnim z ich grupy był Makhenike – mechanik i pierwszy oficer, choć z tego co Mofuputsi wiedziała, wcześniej inaczej miał na imię, pełniąc rolę gwardzisty Księżniczki. Choć ich naród żył w pokoju, Makhenike jako jedyny faktycznie miał krew swoich pobratymców na rękach. Czy inni naprawdę o tym nie pamiętali?




Motsamaisi otworzył oczy i spojrzał z miłością na swoją żonę. Udało się, dotarli na ziemię. I choć jej tutejsza fizjonomia stanowiła pewną niespodziankę, toż czy nie kochał jej mimo wszystko? Choć wielu miało ją za zołzę, kapitan wiedział, że przyczyną jej zachowania nie były wcale złe intencje, lecz troska o bliskich i strach.
Miał ochotę wziąć ją w ramiona, przytulić, lecz po prawdzie był też kapitanem. Musiał być tym, który w razie czego podejmie się przewodzenia ich grupie, jeśli Księżniczka się nie odnajdzie. Tak, wciąż wierzył, że to kwestia znalezienia jej, przebudzenia, w głowie wszak nie mieściło mu się by ta cudowna władczyni, jaka jeszcze na pożegnanie ścisnęła jego rękę, mogła odwrócić się od ostatnich przedstawicieli swej własnej rasy.
Mężczyzna spojrzał na dwóch pozostałych Niebian. Makhenike zawsze był dobrym pierwszym oficerem – karnym i oddanym, choć nieco ponurym, jednakże Yakalafi… złość targnęła ciałem zwykle opanowanego kapitana. Wreszcie zrozumiał. W tajemnicy przed pozostałymi członkami załogi Yakalafi eksperymentował na sobie, wszczepiając do swego ciała szczątki ludzkich genów, by wytworzyć antygeny wirusowe. Chyba w efekcie mu się to nawet udało, ale sprawiło też, że stał się bardziej ludzki w najgorszym tego słowa znaczeniu – by osiągnąć własny cel, przyspieszył śmierć Motsamaisiego i tym samym to on popchnął Mofuputsi do samobójstwa. Gdyby nie on… żona kapitana miałaby najpewniej adekwatne ciało do płci.




Znów był sobą! Musiał opanować gniew. Zemści się. Bez wątpienia zemści się na tym skurczybyku Yakalafim, ale teraz musiał udowodnić kapitanowi Motsamaisiemu, że zachował jasność myślenia. Bo zachował, prawda? Mimo wielu lat spędzonych w samotności, w bazie pełnej trupów tych, którzy kiedyś byli mu bliscy, słuchając w kółko tego cholernego komunikatu „Kanał transferu jest zamknięty”. Taaak, wiedział jasno, że powinien udusić tego gnoja… Nie, nie, nie! Musiał nad sobą panować. Nie dla siebie, nie dla kapitana, nawet nie dla Księżniczki, ale dla Selohi. Wiedział, że też tu jest – uwięziona w innym pokoju. Czy pamiętała go? Czy będzie go wciąż kochać? To… bez znaczenia. On ją kochał, dlatego musiał zapewnić jej bezpieczeństwo. Tylko jak? Ten dzieciak, w którego ciało został wciśnięty nie nadawał się do niczego! W dodatku z trójki pobratymców, którzy mu towarzyszyli, tylko Motsamaisi potrafił jasno myśleć i szerzej patrzeć na sytuację, nie zapominając jednak o zwykłej empatii, której brakowało jego małżonce – badaczce Ziemian – Mofuputsi. Choć w sumie i ona kiedyś była inna, jednak po śmierci syna wyraźnie uwzięła się na Selohi, za to że tkaczka dusz nie odstąpiła od swojego nadrzędnego zadania tkania duszy księżniczki, by przygotować transfer osobowości młodego Rasthy. No i był Yakalafi… niech no tylko go dorwie, niech ten cholerny medyk straci na moment czujność…




No i stało się to, czego się obawiał. Choć dopiął swego, teraz gdy ci idioci odkryli kulę Hassy znów musiał stanąć naprzeciwko swoich pobratymców, którzy skupiając się na własnych krzywdach nie rozumieli jego działań. No dobrze, po prawdzie numer jaki wywinął pierwszemu oficerowi z powodów faktycznie osobistych, lecz przecież nie chodziło tylko o to, że czuł więź z Selohi, że kochał ją i wiedział, że ona też go kocha. Makhenike nie był dla niej odpowiedni, mógł nawet ją skrzywdzić w przypływie gniewu tak, jak teraz chciał krzywdzić Yakalafiego. Niby mechanik i pierwszy oficer, lecz dzięki informacjom od Setsebi, która była specem komunikacyjnym, medyk wiedział, że Makhenike wcześniej inaczej miał na imię, pełniąc rolę gwardzisty Księżniczki. Choć ich naród żył w pokoju, to Makhenike miał krew swoich pobratymców na rękach. Doprawdy musiał go jakoś unieszkodliwić, zanim ten dotrze do Yamasaki – ziemskiego wcielenia Selohi. Tylko co mógł teraz zrobić? Udawanie niewiniątka nie wchodziło w grę, wszak kapitan Motsamaisi najpewniej pamiętał, że to on przyspieszył działanie wirusa w jego przypadku. Lepiej też, by nie dowiedzieli się, że podobny los spotkał Setsebi. Doprawdy lepiej żeby nie namierzyli Księżniczki, jeśli plan spiknięcia Alice’a i Yamasaki miał się powieść.
No tak, w obecnej sytuacji nie będzie łatwo… ale przecież była tu jeszcze badaczka Ziemian - Mofuputsi, która w swej męskiej odsłonie prezentowała się nawet lepiej niż własny mąż. Można było więc wykorzystać jej awersję do ludzi...



Choć znaleźli się w jakiejś dziwnej przestrzeni, której nawet nie mogli opisać, bo zdawała się nie być materią, ich ciała stały się ciałami Niebian, Nibiryjczyków, jak nazywano ich czasem. Świadomości każdego z błękitnoskórych tym samym obudziły się, odżyły wspomnienia… choć niekompletne. Wydawało się, iż przetransferowane zostały tylko te, które budziły w ich posiadaczach mocniejsze emocje, silniej wpływały na charakter i… kształtowały ich. Była to jednak tylko połowa ich jestestwa, drugą tworzyły bowiem pełne osobowości Ziemian – Saito, Alice’a, Orochiego i Shunsuke – takich, jakimi stali się przez te wszystkie lata, nie mając świadomości, że w ich wnętrza zaszczepiono jakiś kosmiczny pierwiastek osobowości. Ich dialog miał być więc dialogiem nie czterech, a ośmioro istot.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline