| Fortenhaf – dzień czwarty, ranek.
Szóstka bohaterów w towarzystwie pętającego się między nogami psa, przegadała całą noc, snując różne plany, wymieniając się spostrzeżeniami oraz przemyśleniami. Czy to z uwagi na zmęczenie, chorobę, grasujące bandy, czy krzyki umierających ludzi nie zdecydowali się podjąć konkretnych działań. Otto Widdenstein, Svein Dahr i Roel Frietz zostali na noc w - dom Josefa. Lennart Schatz, Oskar von Hohenberg, Erich von Kurst udali się do gospody Przy Bramie. Oberżysta niechętnie wpuścił trójkę bohaterów do środka. W głównej Sali panował półmrok i chłód. Palenisko było zgaszone, żaden z gości nie przesiadywał przy ławie o tej porze. Nie odzywał się do nich, niczego nie proponował. Trójka mężczyzn mogła więc udać się na spoczynek. Zajmowali dwa pokoje, przepatrywacz i rycerz nocowali w jednej izbie, poważnie chory kanciarz w sąsiedniej. Tuż przed świtem drzwi, do jednej z izb zaskrzypiały. Gospodarz z obłędem w oczach, zamarł na chwilę. Najwyraźniej straszliwe wydarzenia, których był świadkiem, odcisnęły pięto na jego umyśle. Najpewniej w ciągu ostatnich dni widział więcej okrucieństwa niż przez całe swoje życie. Gdyby nie to skrzepnięcie drzwi to Oskar z pewnością miałby już poderżnięte gardło.
Nastał kolejny dzień. Pierwsze promienie wschodzącego słońca ponownie wydobyły Fortenhaf z mroku, w którym pogrążone było przez całą noc. Nadal wszędzie było pełno trupów, na ulice trafiali też kolejni chorzy. Rodzinny pozbywały się ich bez sentymentu. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo śmierdzi rozkładające się ciało. Szczególnie jeśli tych ciał jest więcej, trwa to kolejny dzień, a do tego dochodzi odór palonych trupów. Mdły odór zdawał się docierać wszędzie, wgryzał się w ubrania i włosy, przebijał przez najgrubsze mury. Okna domów i tego dnia miały szczelnie zatrzaśnięte okiennice. Coś się jednak zmieniło, ulice nie były już całkiem puste, tak jak dzień wcześniej. Z zewnątrz dochodziły hałasy, wystarczyło opuścić czy to dom zmarłego maga, czy gospodę, aby natrafić na zaginionych pielgrzymów.
Praktycznie naprzeciwko siedziby Josefa, pod jednym z domostw zakapturzona postać, w towarzystwie kilku osób, zbliżyła się do leżącego na ziemi mężczyzny i pochyliła się. Wystarczyło wyjść z budynku, aby usłyszeć dalszą rozmowę. - Czy przyjmujesz moją wiarę? – padło pytanie spod zaciągniętego na twarz kaptura. - Jestem chory, daj mi spokój – wyszeptał w odpowiedzi chory mężczyzna. - Uzdrowię cię, jeżeli się zgodzisz.
- Nie drwij ze nie. Czy nie widzisz, że umieram?
- Nie ma w zwyczaju drwić sobie z innych. Uwierz, a będziesz zbawiony. Mój Bóg, Siewca uleczy cię.
Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy chory spojrzał na pochyloną nad sobą postać. Próbował wyczytać z jej oczu czy kłamie, czy mówi prawdę. Jednak nic w nich nie znalazł. Ani nienawiści, ani drwiny, ani współczucia. Mimo to nie odrzucił propozycji. - Zrobię wszystko, byleby tylko wyzdrowieć. Ulecz mnie, a pójdę za tobą nawet do ogrodów Morra.
Słysząc jego słowa, zakapturzona postać zaczęła szeptać coś w dziwnym języku. Otto wyczuł, że przez ciało chorego przelała się fala magicznej energii. Nie był w stanie jej jednak dokładniej określić. Na twarzy chorego wróciły rumieńce, krew w żyłach zaczęła żwawiej pulsować. Wkrótce wyczerpane ciało odzyskało swoją siłę. - Zrobiłem, jak obiecałem bracie. Mam nadzieję, że ty również dotrzymasz danego mi przyrzeczenia – odezwała się zakapturzona postać i ruszyła w dalszą drogę.
Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą konał, wstał i dołączył do pochodu.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |