Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2017, 23:39   #105
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Po kilku chwilach, gdy Liz i ambasador przygotowali się do przedstawienia, Carmen wróciła do nich, wstydliwie zakrywając nagie piersi. Kostium, który miała na sobie bowiem nie przewidywał posiadania “góry”, właściwie bardzo wielu rzeczy nie przewidziano w nim.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/47/65/8a/47658a5b98729135064ad9c4b0a4162a.jpg[/MEDIA]

- Liz... często się tak ubierasz? - zapytała speszona, obserwując reakcję pokojówki i jej pana.
- Oczywiście… zwłaszcza gdy żar podbrzuszu… narasta. Wtedy… stroje stają się zbędne.- uśmiechnęła się lubieżnie Lizbeth klęcząc już na czworaka przed siedzącym mężczyzną. Nadal ubrana, ale to akurat nie czyniły sytuacji mniej zmysłową.
- Bywam bardzo dyskretna -. mruknęła zerkając za siebie na Carmen. - A ten strój jest nagrodą za moją… dyskrecję.
Joshua… nie był ubrany. Miał rozpiętą koszulę i tors naznaczony zadrapaniami paznokci. Spodnie i bieliznę miał już na kostkach i wpatrywał się w prawie nagą Brytyjkę z zachwytem i pożądaniem. Nie potrafił oderwać od niej oczu, wodząc spojrzeniem po jej kragłościach.
Jego odsłonięta męskość w pełni zasługiwała na przydomek masztu, choć teraz arystokratce kojarzyła się z wycelowanym w nią działem. Uwagę agentki przyciągnęło też lewe kolano mężczyzny. Pokryte bliznami i wyraźnie zniekształcone… ślad po bitewnej ranie, która sprawiła, że zszedł z pokładu okrętu na stanowisko ambasadora.
- Proszę zająć… miejsce w fotelu i delektować się przedstawieniem.- wymruczała Lizbeth muskając czubkiem swego języka, szczyt włóczni kochanka.
- Jeśli będziesz miała jakieś życzenia to nie wahaj się ich wyrazić.- rzekł ambasador przełykając z trudem ślinę.
- Lub do mnie dołączyć. - zachichotała Lizbeth kręcąc wesoło kuperkiem, dobrze widocznym spod wyjątkowo krótkiej spódniczki.Tak że Brytyjka widziała jej czarną bieliznę.
Widząc jak hojnie obdarzony jest Drake oraz jak na nią patrzy, Carmen dosłownie czmychnęła na fotel naprzeciwko nich i usiadła podciagając kolana pod brodę, by zasłonić nagie piersi. Dopiero wtedy odważyła się znów spojrzeć na figlującą parę.
Joshua siedział naprzeciw niej wpatrzony rozpalonym spojrzeniem w Carmen, nie potrafiąc odwrócić od niej wzroku. Oddychał ciężko i rozkoszując się sytuacją równie zawstydzony, co ona.. Jedynie Lizbeth wydawała się całkowicie pogodzona z obecnością widowni. Z lubością zbliżyła się do dumy swego kochanka. Z początku czule muskała pocałunkami ten wrażliwy na dotyk organ, a potem… szeroko otworzyła usta i język wysunął się niczym wąż. I tak zaczął powoli owijać się wokół owego masztu. Carmen miała wrażenie, że Lizbeth robiła to po to, by… przycupnięta dziewczyna mogła obejrzeć sobie wszystko.
Palce pokojówki sięgnęły do swych majteczek i pocierały powoli łono… i temu też Carmen mogła się przyjrzeć, czując jak w jej własnym wnętrzu rozpala się płomień pożądania.
- Więc tak... wygląda... dyscyplinowanie? - spytała cicho, chłonąc widoki i wbijając palce we własne kolana, jakby bała się, że zaraz przestaną jej słuchać.
- Ttaaak… mniej… więcej…- szeptał z trudem Joshua spoglądając cały czas na przycupniętą arystokratkę. - Najpierw… musi… zasłużyć… na… nagrodę.
- Domyślasz się jaką?- zapytała Lizbeth cmokając z czułością męskość swego pana. - To bardzo przyjemne uczucie… podskakiwać… na maszcie.
Paznokcie jej palców wysunęły się stając szponami i z trzaskiem rozrywając figlarne majteczki osłaniające dotąd kobiecość pokojówki.
Carmen odruchowo drgnęła i spojrzała w oczy ambasadora, który wyraźnie tracił nad sobą panowanie. Zresztą sam widok języczka Liz owiniętego nieludzko wokół jego męskości był tak podniecający, że wilgoć zalewała “strój” Brytyjki, a co dopiero gdyby też poczuła tę pieszczotę, albo sama do niej dołączyła... Przełknęła ślinę.
Joshua tracił coraz bardziej zawstydzenie. Jego oczy wodziły po prawie nagim ciele Brytyjki zachłannie. Tak jakby chciał zapamiętać każdy detal. Zaciskał nerwowo palce na fotelu patrząc na nią z tęsknotą i pożądaniem. Nie mógł podejść… kalectwo utrudniało mu to.
Jedynie zerkająca na oboje Lizbeth nie czuła żadnego napięcia. Jej język zwinnie owijał się wokół twardego miecza kochanka, polerując jego ostrze powoli i leniwie. Podobnie bez pośpiechu poruszała palcami w swym kwiatuszku dołączając do tego przedstawienia lubieżne odgłosy. Całkowicie nieskrępowana żadnymi zasadami.
Carmen powoli zsunęła złączone nogi na ziemię, odsłaniając tym samym swoje piersi przed oczami ambasadora. Widziała jak jego oddech przyspieszył, jak wpatruje się w jej biust oblizując spierzchnięte wargi. Czuła że też stała się częścią tego przedstawienia, rozkoszą dla oczu mężczyzny, tak jak rozkoszując dla jego ciała był ocierający się o jego armatkę i woreczki z amunicją język Lizbeth. Ta zresztą uśmiechnęła się na widok obu krągłych skarbów agentki i skomentowała jej ruch zmysłowym pomrukiem.
- Mogę się podzielić… taki duży maszt starczy dla dwójki.
- Ja...em... nie powinnam... - oponowała Brytyjka, choć przełknęła też ślinę odruchowo.
- Nie zmuszam…- mruknęła Lizbeth na moment przyciskając wargi do samego czubka fletu kochanka i wygrywając na nim cichy jęk, który wyrwał się z jego ust.
- Ale to twoja… strata…- jęknęła przesuwając językiem po całej długości męskości Joshuy.
- Ambasador z pewnością nie miałby nic przeciw. - zerknęła na prawie nagą agentkę żartując.- A ja nigdy nie miałam towarzystwa tu na dole.
Brytyjka odruchowo podniosła spojrzenie na twarz Drake’a, jakby zastanawiała się czy Liz mówi prawdę. Choć wiedziała w duchu że pokojówka nie kłamie. Wszak raczej nie dyscyplinował Lizbeth w towarzystwie innej kobiety.
Agentka wczepiła palce w poręcze fotela, z rosnącym napięciem - głównie w podbrzuszu - obserwując spektakl.
- Mmm… - pomrukiwanie Lizbeth towarzyszyło jej językowi owijającemu się wokół konara kochanka niczym wąż. Pieściła go z lubością i pietyzmem, sama pieszcząc swój rozpalony pożądaniem zakątek, równie mokry co u Brytyjki.
Przerwała na moment zabawę i rzekła spoglądając na Carmen.
- Teraz musisz wstać i podejść bliżej obejrzeć wszelkie szczegóły. Najlepiej… stań obok mego pana.
A Joshua tylko zgodził się z nią kiwając głową.
Akrobatka zawahała się, lecz pokusa była zbyt wielka, powoli wstała i podeszła do pary, rozpalonym wzrokiem śledząc ich pieszczoty. Po chwili umiejscowiła się tyłeczkiem na poręczy fotela ambasadora.
- Patrz uważnie… byś niczego nie przegapiła. To mój… popisowy numer. - mruknęła Lizbeth wpierw dając całusa w sam czubek, a potem owijając językiem męskość kochanka niczym bluszcz. Mając tak unieruchomione żądełko powoli zaczynała zanurzać go jaskini swych ust nie przerywając delikatnych ruchów samego języka. Carmen przyglądając się temu poczuła też coś jeszcze… palce ambasadora chwytające ją za pośladek, ściskające zachłannie i drapieżnie. Drugą dłoń Joshua umieścił na głowie pokojówki pieszcząc jej włosy i głaszcząc niczym kotkę. Ale wzrok… ten miał cały czas utkwiony w młodej agentce.
Carmen roziskrzonym wzrokiem przyglądała się niesamowitemu pokazowi Lizbeth, czując jednak, że sama jest obserwowana, podniosła oczy na Drake’a. Po chwili uśmiechnęła się psotnie i zbliżyła twarz do jego ucha:
- Zemsta... - szepnęła, po czym wpiła się ustami w szyję ambasadora, pieszcząc ją niemniej zmysłowo języczkiem niż Liz robiła w przypadku masztu marynarza.
Usłyszała cichy jęk i czuła jak uwięziony pomiędzy kobietami Joshua drży. Jej pieszczota również sprawiała mu przyjemność. A i on nie szczędził jej doznań masując silną dłonią tyłeczek Carmen. Pomrukiwania i ruchy głowy Lizbeth nabrały intensywności .Ambasador docierał do szczytu rozkoszy uwięziony językiem i wargami pokojówki.
Brytyjka zaś pieściła jego szyję i uszko, szepcząc do niego niby chochlik:
- To doprawdy piękne przedstawienie... spodziewam się wielkich fanfar na koniec... - mówiła z rozbawieniem, by w pewnym momencie ukąsić mężczyznę w płatek ucha.
- Tak… - jęknął Joshua, a po kilku ruchach głową Lizbeth uwolniła jego męskość ze swych okowów, by zostać opryskaną tymi intensywnymi fanfarami. Pokojówka przyjęła ów atak na swój makijaż bez zmrużenia oka, oblizując się tylko leniwie, a potem zajęła znów masztem kochanka muskając go językiem.
- Dołączysz… może ?- zapytała żartobliwie, a z ust pieszczonego ambasadora wyrwało się ciche “tak”… co mogło oznaczać wszystko w tej sytuacji.
Brytyjka czuła, że już dłużej się nie powstrzyma, a jednak chciała wejść do gry na własnych zasadach. Siedząc na poręczy fotela przełożyła zwinnie zgrabne nogi przez Joshuę, by oprzeć stopy na drugiej poręczy. Znów zbliżyła usta do jego ucha, jednocześnie dłonią delikatnie pieszcząc podbródek i szyję mężczyzny. Wiedziała wszak, że nie jest w stanie dorównać lubieżnością Liz, toteż spróbowała urzec ambasadora innym rodzajem, bardziej wysublimowanych pieszczot.
- Co mówiłeś? - zapytała go z uśmiechem, by znów języczkiem smagać płatek jego ucha.
- Tak… dołączysz? - wydukał z siebie mężczyzna, jedną dłonią sięgając do biustu Brytyjki i łapczywie pieszcząc jej krągłość. Jego spojrzenie wędrowało po jej ciele, rozpalone i dzikie.
Co uświadomiło Carmen… że sytuacja jest odwrotna. To Lizbeth musi dorównać jej… Akrobatka miała bowiem tą przewagę, że była żywym wcieleniem fantazji sir Drake’a. I to jej pokojówka musiała dorównywać swymi talentami. Doprawdy, co za oddany wielbiciel.
To łechtało jej ego, ale też podsycało psotną naturę.
- Sama nie wiem... - udała, że się zastanawia, ocierając się noskiem o jego szyję - Liz świetnie sobie radzi... no chyba, że bardzo ci zależy... i gotów jesteś ładnie poprosić…
- Bardzo proszę… błagam…- jęknął mężczyzna ugniatając drapieżnie piersi Carmen.- Zrobię wszystko.. co w mej mocy… co zechcesz.
- Hmmmm... - wymruczała zasuwając się z fotela, a następnie przeciągnęła się zmysłowo stając obok Liz i przyglądając imponującej męskości Joshuy.
- Skoro mam już na sobie ten strój... czekam na polecenia, panie ambasadorze. - Powiedziała z szelmowskim uśmieche - Dokładnie, krok po kroku mów mi, co powinnam robić…
- Zdejmij majteczki… chcę zobaczyć… wszystko. - szepnął podnieconym głosem, a potem zwrócił się do Liz.- Ty też się rozbieraj… nie chcę by Carmen czuła się skrępowana faktem, że masz na sobie więcej niż ona.
- Tak jest.- odparła zadziornie Lizbeth i spytała Brytyjkę.- Chcesz popatrzeć, czy ci to obojętne?
- Chętnie popatrzę... poczekaj chwilę... - Powiedziała Carmen, której zdjęcie majteczek zajęło moment. Potem jakby nigdy nic usiadła na poręczy fotela Drake’a, ignorując fakt, że mężczyzna siedzi obok niej nagi i znów gotów do działania.
I zabrał się za owe działania, jego usta przylgnęły do piersi Brytyjki, całując ją i liżąc zachłannie. Dłonie muskały pośladki i uda. I czasem intymny zakątek… dodając jedynie pikanterii przedstawieniu.
- Mogłabym się… rozebrać… ale to by było nudne…- mruknęła wesoło Lizbeth i przyglądając się reakcji Carmen wysunęła szpony ze swych palców. Mrucząc zmysłowo przesunęła palcami po swych piersiach rozrywając bluzkę na strzępy. Powoli zsunęła zniszczoną garderobę z ramion odsłaniając piersi dumnie sterczące w czarnym staniku.
- Może być? - zapytała zadziornie patrząc w oczy Brytyjki.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Za szybko. - Skomentowała, po czym dodała odważnie, ośmielona pieszczotami mężczyzny - Twój pan też za mało o ciebie dba. Usiądź Liz na moim fotelu... zrobimy mu własny pokaz - powiedziała do służącej, by następnie zwrócić się do mężczyzny - Pamiętaj, że czekam na twoje polecenia.
I wstała, odsuwając niechętnie jego dłonie.
- Dobrze… Carmen, rozbierz ją dla mnie… - szepnął podnieconym głosem mężczyzna wędrując wzrokiem za agentką. Zaś Lizbeth usiadła zaintrygowana na fotelu, zakładając nogę na nogę i obserwując arystokratkę.
Brytyjka podeszła do służącej z uśmiechem i przysiadła obok na poręczy z miną niewiniątka. Wyciągnęła jednak dłoń w stronę piersi kochanki i sprawnie wsunęła dłoń do miseczki stanika, by bez ostrzeenia ścisnąć sterczący sutek Liz.
- A jeśli sprawię, że sama będzie chciała się rozebrać, to też się liczy? - zapytała wesoło.
- Też… - szepnął Joshua spoglądając łakomie na obie kobiety. Nie mógł się ruszyć z fotela, uwięziony przez własne kalectwo. Ale jego wzrok … coraz bardziej przypominał przyczajonego drapieżnika. Lizbeth mruknęła zmysłowo dumnie wypinając biust. I zerknęła na agentkę pytając zaczepnie.
- Skąd wiesz, że ci się uda?
Carmen uśmiechnęła się szeroko.
- Bo jesteś zachłanna.Chcesz więcej niż to... - dotknęła piersi Liz przez materiał stanika.
- Może… a może wystarczy mi jego wygłodniałe spojrzenie.- blefowała Lizbeth wpatrując się to w ambasadora to w samą Carmen i wiercąc się na fotelu.
Westchnęła głośno.
- Zresztą jak zaczęłam się rozbierać. Nie spodobało ci się to.-
- Taka wrażliwa się zrobiłaś?
Carmen usiadła u stóp kobiety i pocałowała jej udo... wypinając się przy tym w stronę ambasadora.
- Chciałam zrobić ci dobrze ustami, ale jeśli się nie rozbierzesz... nic z tego, kochana.
- Nawet pantofelków mi nie zdejmiesz.- zapytała potulnym głosem Lizbeth, obejmując swoje piersi dłońmi i masując je. Rozsunęła szeroko uda odsłaniając swoją wilgotną grotę rozkoszy… ozdobioną jedynie strzępkiem majteczek, które chroniłyby jej intymność, gdyby nie były rozerwane jej pazurkami.
- Poza tym.. kto ci broni wykazać się kunsztem języczka. - stwierdziła podnieconym głosem i dodała.
- A on… patrzy na ciebie… pragnie ciebie.
- Ty więc decydujesz, Liz, co z tym zrobimy... ja czekam... - To mówiąc Carmen pocałowała wewnętrzna strone jej uda raz, drugi, trzeci... lecz nie ruszyła wyżej.
- Zajmij się moim kwiatuszkiem… na jego oczach.- jęknęła rozpalona Lizbeth.- A potem…
- A potem chcę poczuć… was… wasze języczki…- zażądał Joshua, acz bardzo błagalnym tonem.
- Więc rozbierz się, Liz... chyba, że twój pan odwoła ten rozkaz. - Carmen była nieustępliwa.
- Dobrze…- pokojówka uniosła nogę i przesunęła obutą stopą policzku akrobatki.- Ale odsuń się… potrzebuję miejsca, skoro nie chcesz mi pomóc w rozbieraniu.
Agentka uśmiechnęła się rozbawiona, robiąc miejsce służącej.
Ta wstała kręcą pupą, powoli rozpinała zamek spódniczki, znowu rozkazując.
- Klęknij przede mną. - poruszała bioderkami pozwalając materiałowi samodzielnie opaść, sama rozpinając dłońmi zapięcie swego czarnego biustonosza.
- Przyjmuję dziś rozkazy tylko od jednej osoby - wskazała głową na mężczyznę.
- Zrób to co mówi.- rzekł pobudzonym tonem ambasador, ale dość szybko zmienił zdanie.- Albo… podejdź do mnie… klęknij przy mnie… chcę poczuć już pieszczotę twych palców i ust. Możemy razem oglądać.
Carmen przyjrzała się mężczyźnie.
- Widzę, że pan ambasador potrafi jednak mówić wprost o swoich pragnieniach. - Powiedziała i podeszła powoli do mężczyzny. Chwilę patrzyła na niego z góry, jakby chciała, by zapamiętał ją w tej pozycji, po czym posłusznie klęknęła.
- Gdzie chcesz konkretnie poczuć te pieszczoty? - igrała z nim.
- Tu… i tu …- jego dłoń przesunęła się wpierw po wewnętrznej stronie uda, a potem po twardym dowodzie pożądania. Tymczasem Lizbeth zamiast się rozbierać prowokacyjnie wodziła palcami po swym łonie, brzuchu i piersiach drobnymi kroczkami zbliżając się do obojga.
- Ach... tu... - Carmen dłonią dotknęła jego uda, delikatnie masując skórę. Po chwili przesunęła paluszki wyżej... i jeszcze wyżej.... i jeszcze... aż zaczęły się wspinać na sam szczyt masztu byłego marynarza. Jednocześnie akrobatka cały czas patrzyła Joshui prosto w oczy.
- Tak… tu…- odpowiadał patrząc na klęczącą przy nim Carmen. Lizbeth zaś widząc brak zainteresowania przedstawieniem westchnęła ironicznie i zaczęła szybko się rozodziewać odrzucając na bok buty i zdejmując energicznie resztę bielizny. Wiedziała kiedy przegrywa.
- Widzisz, mówiłam, że sama się rozbierzesz... mogło być przyjemniej dla ciebie. - Zauważyła Carmen, nawet nie odwracając głowy. Była w końcu agentką, nic dziwnego, że śledziła inną wytrenowaną kobietę kątem oka i zawsze zachowywała czujność - nawet gdy pochylała się nad ogromnym przyrodzeniem ambasadora i powolutku objęła jego czubeczek ustami.
- To nie moment bym ja skupiała się na swojej przyjemności. Zresztą… zawsze cię mogę porwać i przydusić do łóżka przy innej okazji.- Odparła zaczepnie Lizbeth klękając po drugiej stronie i również języczkiem trącając berło rozkoszy ich “pana i władcy”. O dziwo, nie popisywała się swoim talentem ograniczając wodzenie ustami i pieszczoty, do tych w zasięgu możliwości Carmen. Brytyjka odsunęła się, robiąc jej miejsce i liżąc posłusznie sterczący pal mężczyzny. Spojrzała mu w oczy przy tym. Niedowierzanie, zachwyt, pożądanie… wiele emocji przewijało się przez oblicze sir Drake’a. Oddychał ciężko wpatrując się w obie kobiety u swych stóp, starając się zapisać w pamięci każdy detal. Oczywiście najwięcej uwagi poświęcał Carmen, a i nie tylko on. Brytyjka czuła jak palce Lizbeth skradają się po jej udzie do jej łona.
- Powiesz mi czego ty pragniesz… Carmen? - zapytał cicho wyraźnie podnieconym głosem ambasador.
- Ja... - zamruczała, odrywając usta, lecz zaraz zastępując je pieszczotami palców. - Cóż, jestem bardzo ciekawa tych fantazji... które miałeś o mnie w podróżach i... jestem ciekawa czy dałabym radę zmieścić cię... w sobie. - Oblizała wargi zmysłowo.
- Dosiądź… mnie…- zażądał błagalnie Drake przyglądając się akrobatce. - Noga… sprawia, że nie wszystko mogę zrobić. Niestety.
- Jeśli będziesz mówił... - powoli wspięła się po ciele ambasadora ku górze, patrząc mu w oczy wyzywająco.
- Przychodziłaś do mnie w nocy w stroju akrobatki, cicho… podchodziłaś do mej koi. Całowałaś, usta, szyję… całowałaś…- szeptał Joshua wpatrując się jak zahipnotyzowany w arystokratkę. Carmen zaś czuła dłonie Lizbeth na swojej pupie i język wodzący pomiędzy pośladkami. Lizbeth godziła się z odstawieniem na boczny tor, ale nie zamierzała być tylko widzem. Brytyjka jęknęła pod wpływem jej pieszczot. Wreszcie jednak znalazła się na kolanach mężczyzny i powoli, badawczo dotknęła palcami jego szczęki. Choć między nogami czuła ogromną, nabrzmiałą męskość, która teraz ocierała się o jej łono, dziewczyna skupiła swoją uwagę na wargach ambasadora. Pocałowała go czule.
- Mów dalej... - szepnęła.
- Stawałaś nade mną powoli zdejmując ubrania… szepcząc jak bardzo mnie pragniesz… dosiadałaś… lub podchodziła się do okrętowego biurka i opierałaś się rękami o nie wypinając pupę i zachęcając, bym cię tak posiadł. - mówił drżącym głosem wpatrzony w akrobatkę, o której plecy ocierały się piersi Lizbeth, której dłonie zaciskały się na pupie Carmen pieszcząc i drapiąc ją delikatnie.
Trudno powiedzieć czy to z własnej woli, czy to pod wpływem pieszczot służącej ciało agentki zaczęło się kołysać w przód i w tył, ocierając o mężczyznę.
- Dosiadałam... jak teraz? - zapytała cicho, dłonią zjeżdżając po brzuchu Joshuy, by chwycić delikatnie jego męskość i nakierować na swoją muszelkę, zbierając z niej przy okazji wilgoć.
- Tak… przychodziłaś do mnie… piękna, śmiała, podniecająca… dosiadłaś i ujeżdżałaś.- szeptał wodząc palcami po jej udach.
A Carmen wiedziała, że w jego fantazjach tak nie było. Tam akrobatka była sama. Tu jej piersi obejmowały kobiece dłonie ściskające je prowokująco i namiętnie. W tamtych fantazjach, ciepły języczek nie wodził po skórze agentki. Ale reszta… z pewnością się zgadzała. A twarda duma kochanka muskała przyjemnie o jej kwiatuszek.
Nie mogąc się już powstrzymać, Brytyjka zaczęła powolutku opuszczać biodra. Początkowo nawet spragnione, jej ciało nie chciało ulec tak wielkiej maczudze, w końcu jednak uległo. Carmen jęknęła, odchylając do tyłu głowę i opierając się plecami o kochankę.
Język Lizbeth niczym wąż tańczył po szyi Brytyjki, poruszającej się powoli na twardym maszcie. Jej dłonie pieściły piersi, tak jak palce ambasadora jej uda. Lizbeth potulnie weszła w rolę tej trzeciej… pozwalając arystokratce być gwiazdą wieczoru… tą uwielbianą.
- Och...? - Carmen zamknęła oczy i pozwoliła się porwać chwili i tej dwójce. Ogromny członek kochanka cały czas wsuwał się w nią bardziej, cały czas nie dotarł do końca. Ponieważ jednak to Brytyjka sama dyktowała tempo, ból szybko zmieniał się w rozkosz.
Jedną ręką sięgnęła za plecy, by pieścić włosy i twarz kochanki, drugą oparła się na piersi ambasadora, na którym siedziała niby amazonka, ujeżdżając go.
Dłonie wodzące po jej skórze… udach, piersiach… pieszczące. Była w nich osaczona, była wielbiona ich dotykiem, sama dłonią muskając Lizbeth. Piersi czuła dociśnięte do swych pleców, miękkie i sprężyste. Kto by pomyślał, że ta groźna pokojówka może być taka mięciutka. No i maszt… twardy i przeszywający… egzotyczna rozkosz, którą sama sobie dozowała. Uzależniająca… uwielbienie Lizbeth dla jej pana, przestawało Brytyjkę dziwić.
Otworzyła oczy, gdy przywykła do jego długości choć trochę i spojrzała z uśmiechem na kochanka.
- O tym... marzyłeś? - zapytała, przeciągając się, po czym płynnie przeszła do szybszego ujeżdżania kochanka.
- Taaak…. o tym… o tobie…- drżał i dyszał, gdy ruchy Carmen stawały się płynniejsze i szybsze. On… marzył, sama Brytyjka zaś przeżywała czując rozkoszne pieszczoty płynące zarówno z podbrzusza, jak i piersi, pleców, ud… całe jej ciało było wielbione przez dwójkę kochanków. Znów przyspieszyła. To było zbyt podniecające, by mogła się opierać. Coraz mniej w niej było opanowanej artystki, a coraz więcej duszącej, pojękującej żądzy.
Coraz bardziej była częścią tej splecionej z lubieżnych ciał machiny rozkoszy. Wiła się pomiędzy nimi dziko… dążąc do spełnienia, a jednocześnie z każdym opadnięciem na kochanka czując że rozkosz zamiast się przelać narasta. Im bardziej się spieszyła tym czuła mocniej… i biust ocierający się o jej plecy… i dłonie ściskający jej własne piersi… i maszt kochanka przeszywający się przyjemnymi dreszczami. To było szaleństwo… fala zamiast opadać narastała. A rozgrzane ciało Carmen rosił pot.
- To... nie wszystko... chciałeś czegoś... więcej... prawda? - zapytała, ledwo formułując słowa w tym szaleńczym tempie. Prowokacyjnie podrapała paznokciami tors Joshuy, co jednak w zestawieniu z bliznami, jakie zostawiała mu Liz, było raczej pieszczotliwym gestem.
- Więcej… ciebie…- jęknął. Teraz jednak oboje zaszli za daleko, by przerwać… choćby dla zmiany pozycji. Mocniej i szybciej… wili się słysząc zmysłowe pomruki i chichoty Lizbeth, która jako jedyna zachowała jeszcze resztki kontroli nad sobą.
Diabli z kontrolą jednak, gdy spełnienie było tak blisko!
Nagle Carmen gwałtownie docisnęła biodra, nabijając się boleśnie na pal kochanka. Z jej gardła wyrwał się długi jęk rozkoszy, gdy z zamkniętymi oczami delektowała się zalewającą ją falą ostatecznej ekstazy. Nawet nie była świadoma tego, jak jej paznokcie orają drapieżnie ramiona mężczyzny pod nią. Niemniej poczuła dowód jego ekstazy w sobie… gwałtowną erupcję… połączoną z jękiem rozkoszy i spełnienia.
- Cudowny obrazek…- szepnęła cicho Lizbeth i muskała ucho akrobatki językiem jednocześnie sięgając palcami dłoni do szczytu jej piersi, oraz niżej… tuż nad bramę kobiecości… by oba punkciki masować leniwie.
- Carmen… a czego… ty… pragniesz?- zapytał cicho Joshua, gdy już odzyskał oddech.
- Jeszcze pytasz? - zapytała z uśmiechem dysząc ciężko i kładąc się na nim. - Liz... miej litość...daj odpocząć... - wymruczała.
- Och... tak szybko? - mocny klaps rozgrzał pośladek Carmen. Lizbeth przyglądając się obojgu zaśmiała się głośno. - Mogłabym jeszcze wiele zrobić i pokazać, ale… przesunęła palcem po pupie dziewczyny. - ... może trochę sekretów zostawię. Żebyś miała powód i ochotę, by tu wrócić.
Brytyjka nawet się nie zbulwersowała tą pieszczotą, w końcu znała Liz już na tyle, by się tego spodziewać.
- Postaram się wtedy podziękować ci za dzisiaj w taki sposób, jaki uznasz za właściwy. - Odparła, tuląc się do piersi Drake’a.
- Zostawię was na razie samych. Pewnie rzeczywiście potrzebujecie odpocząć. A poza tym… znajdziecie sobie coś do roboty i bez mojej opieki.- odparła Lizbeth wstając i dygając niczym profesjonalna pokojówka. To że była naga i ze śladami wilgoci na udach po samodzielnym ugaszaniu swego pragniena… w niczym nie przeszkadzalo jej w ponownym wejściu w rolę.
Gdy wyszła, Carmen uniosła głowę by znów nieco wstydliwie spojrzeć na ambasadora.
- Widzisz? … nadal uważam cię za godną… szacunku, zjawiskową, cudowną… - szeptał mężczyzna głaszcząc po twarzy.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- A myślisz, że... pokazaliśmy sobie wszystko? Nie jestem naiwna, wiem, że dyscyplinowanie Liz to coś więcej niż zaspokajanie jej apetytu na... figle. Ona sama mówiła choćby o pejczyku... i sugerowała inne metody wychowawcze.
- To prawda… mam pejczyk i małą szpicrutę, jak potrzebuje czegoś ostrzejszego... Chcesz bym ją zawołał i dyscyplinował dalej? Czy może… ciebie? - zapytał wpatrując się w jej oczy.
To pytanie, a raczej jego otwarta forma ją zdziwiła. Carmen uniosła się odrobiną.
- Dlaczego... myślisz, że bym... chciała? Czy jest to coś z twoich marzeń?
- Niee… nie z tamtych… - zaśmiał się cicho Joshua i obrócił głowę wpatrując się w okno.- Wybacz… wymsknęło mi się. Nie chciałem cię obrazić. Właściwie… po prostu… Lizbeth tak dyscyplinowałem wiele razy. I żadnej innej kobiety. Więc… ciekawi mnie, czy jest… różnica. Ale masz rację. Nie powinienem zwracać się do ciebie z taką propozycją.
Brytyjka patrzyła na niego bez słowa. Ambasador mógł myśleć, że jest w szoku, choć prawda była zupełnie inna, bardziej mroczna. Zdrowy rozsądek i temperament agentki właśnie prowadziły bój o dominację.
- Zapomnij o tym co mówiłem. - szeptał cicho. - Zawołamy Lizbeth i ją zdyscyplinuję. Ona to nawet lubi. Wije się jak kotka i czasem mnie sama prowokuje.
Carmen uniosła biodra i jęknęła gdy mężczyzna opuścił jej wnętrze. Powoli zaczęła ześlizgiwać się z jego ciała.
- Ja... myślę, że na dziś mi starczy. Muszę jeszcze ogarnąć się przed spotkaniem z Andreą. Dziękuję, że się zgodziłeś…
- Ja powinienem ci dziękować. Jesteś jak… urzeczywistnienie pięknego snu.- rzekł z uśmiechem ambasador patrząc z zachwytem na nagą kochankę.
Skinęła mu głową, ruszając do sypialni Liz, gdzie zostawiła sukienkę, w której przyjechała do ambasady. Poprosiła służącą o zamówienie taksówki i dość szybko zebrała się, by zdążyć jeszcze wrócić do swojego hotelu. Zastanawiała się co powie Orłowowi i na samą myśl o tym steku kłamstw, jaki będzie musiała mu zaserwować westchnęła. To był ten moment, kiedy czuła się coraz gorszym człowiekiem.

A wiele wszak musiała już przed nim ukryć. Magnusa i swe próby walczenia z Aishą w swojej głowie, wyprawę ambasadora, powody dla których to… tak długo przebywała w ambasadzie. Miała obecnie po swej stronie jeden atut. Do spotkania z Andreą zostało półtorej godziny. Zbyt mało czasu na wypytywanie przez Rosjanina. No i zawsze mogła mu zatkać usta pocałunkami, a odciągnąć uwagę w przyjemnie wyuzdany sposób. Co prawda figle z sir Drakem i pokojówką były wyczerpujące, ale Carmen nie miała złudzeń.
Jeśli wpadnie w objęcia rosyjskiego kochanka apetyt wróci do niej od razu.
Dojeżdżała do hotelu, czas na rozmyślanie bezlitośnie się kurczył.
Musiała myśleć praktycznie, jako pierwszy więc zaplanowała prysznic. Co zrobi Orłow... cóż, będzie reagowała na bieżąco.
Dotarła na miejsce w windzie po kilku minutach. Rosjanin siedział na fotelu i czytał gazetę. Gdy weszła zerknął na Carmen.
- Długo ci to zeszło. Coś ważnego się wydarzyło? - zapytał.
Uśmiechnęła się ze zmęczeniem, ale i tak podeszła, by pocałować kochanka. W windzie wymyśliła stosowne wytłumaczenie i od razu alibi dla Drake’a, więc teraz mówiła gładko.
- Ambasador został pilnie wezwany. Pożyczyłam mu Skylorda żeby wykpić się z kolejnej misji, jaką miało być ochranianie go. Straszny ambaras. - Machnęła olewczo ręką. - Potrzebuję wziąć prysznic i możemy się zbierać. Pomożesz mi z wyborem sukienki?
- Nie jestem dobry w kwestii wybierania sukienek. - stwierdził Rosjanin i zadumał. - I tyle czasu ci zajęło powiedzenie, że zgadzasz się mu pożyczyć latającą maszynę?
- Tyle czasu mi zeszło wymiganie się z lotu. Musiałam też ambasadora przedstawić Victorowi. - Powiedziała, stając przed szafą. - No dobra, wiem, że nie jesteś w tym dobry, ale Andrea musi na mnie lecieć, a podejrzewam, że gust możecie mieć tutaj podobny.
- Możesz zawsze otulić się płaszczem…- Orłow stanął za nią, jego dłonie drapieżnie chwyciły za jej biust, okryty jedynie delikatnym materiałem sukienki. -... i ukryć pod nią koronkową bieliznę. Z pewnością będzie to dla niej miła niespodzianka. A czemu on upierał się, by zabrać cię ze sobą?
- Czy ja cię wypytuję o szczegóły z twojej ambasady? Wiesz dobrze, że sojusz, to nie pełne odkrycie kart i nie mogę ci wszystkiego mówić. Ważne, że się wymigałam i że mogę kontynuować misję, a twój pomyśl... wcale nie jest taki głupi. Andrea faktycznie chyba ma słabość do ostrych zagrań. Dziękuję... a teraz mnie puść... albo chodź pod prysznic ze mną chociaż. - Zaśmiała się.
- To drugie… - rzekł mężczyzna puszczając piersi kochanki. - … myślisz, że będzie chciała cię zaciągnąć do łóżka? To ma tylko w planach? Andrea, choć ma duży apetyt, to może mieć inne ukryte motywy.
- Myślisz o czymś konkretnym? - zapytała idąc szybko do łazienki, jakby chciała go zgubić.
- Myślę że nie jest głupia. Ty jesteś archeolożką, ją zaatakowały mumie. Umie dodać dwa do dwóch. - rzekł zamyślony Rosjanin idąc przez to wolniej i dając jej nieco fory.
- Myślisz, że coś mi zagraża czy po prostu mówisz, żebym była czujna? - zapytała ściągając łaszki i wskakując pod prysznic.
- Myślę, że… powinnaś być czujna. - stwierdził w końcu też się rozbierając. Na szczęście miał na sobie więcej, więc dłużej mu to schodziło.- Może zadawać wiele pytań. Wiele trudnych pytań.
- Więc będziemy ją rozpraszać. W razie czego też mógłbyś mnie wesprzeć i sam wiesz... roztaczać ten swój zwierzęcy urok. - Zachichotała, ustawiając temperaturę wody. gdy była zadowolona, weszła pod jej strumień z lubością pozwalając opłukiwać swe ciało.
- Jestem sługą mej pani. - wszedł do środka, tuląc się do jej pleców i schodząc dłońmi do jej łona.- Jestem posłuszny i spełniam jej kaprysy. Nie mogę uczestniczyć w rozmowie, gdy nie jestem pytany. Nie mogę się narzucać, dopóki nie usłyszę takiego polecenia.
- Ale możesz podając coś podejść na tyle blisko, by odruchowo zerknęła na twoje przyrodzenie... trochę finezji, brutalu. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do kochanka. Choć dziś już tuliła się do Drake’a, to te prosty gest nie sprawiał jej tyle przyjemności, co w przypadku Jana Wasilijewicza, nie pocieszał jej tak.
- Mogę spróbować.. ale jak zniesiesz moją finezję… lub jej brak? Obserwując ją wobec niej. - zamruczał kąsając delikatnie płatek uszny i sięgając twardymi palcami do jej miękkiego łona i rozgrzanego już kwiatuszka. Sama zresztą czuła twardy oręż, kochanka… może i krótszy niż Joshuy, ale wystarczająco mocarny na jej apetyt.
Zresztą to nie o narzędzie chodziło, lecz tą dzikość, którą Orłow miał w sobie. Miała słabość do jego porywczego, nieco topornego charakteru, który jednak poza grubymi ciosami posiadał też bardzo interesujące wnętrze i wysoki intelekt.
- Nie zniosę... pewnie dojdę... - wyznała wesoło, przylegając do kochanka mokrym ciałem i całując go pożądliwie w usta.
- Cc…- tyle zdołał wydukać zanim ust przylgnęły do siebie w lubieżnym i zachłannym pocałunku. Wodził dłońmi po jej mokrym od wody podbrzuszu, tak zachłannie jakby bał się ją puścić. Jakby bał że mu ucieknie zmieniając się w mgiełkę i wymknie chichocząc wesoło.
Lecz Carmen nie planowała nigdzie iść... no może za jakiś czas na spotkanie, póki co jednak oparła się dłońmi o ścianę prysznica, wypinając zachęcająco pośladki w stronę Rosjanina.
Ta pokusa to było zbyt dużo dla jej kochanka. Wiedziała o tym doskonale. Wiedziała, że się nie oprze. I gdy pochwycił ją za pośladki, wiedziała że wpadł w jej pułapkę. Mógł być sprytny niczym lis, ale tej przynęcie nie mógł odmówić. Poczuła jak ją zdobywa, władczo i stanowczo. Poczuła jak obecność kochanka wypełnia jej rozpalony pożądaniem zakątek. Jak każdy szturm popycha ją do przodu.
Strumienie wody i strumienie rozkoszy, przechodzącej jej ciało łączyły się w jedno. Pojękując słodko Carmen przymknęła oczy.
- Moja bestia... mój lokaj... mój zwierzak na usługach... - szeptała do ucha mężczyzny, lekko odwracając ku niemu głowę.
- Twój… - potwierdził Orłow ustami wodząc po ramieniu, a biodrami wprawiając całe jej ciało w drżenie. Mogłaby się z nich kochać cały dzień i całą noc (po prawdzie to takie noce wszak im się zdarzały), a i tak nie straciłaby apetytu na więcej. A tym bardziej on, dzika bestia.
Mocniej szybciej… rozkosz jaką jej dawał zalewała jej zmysły równie mocno, co woda z prysznica zalewała jej twarz.
Jęczała więc głośniej, zapierając się o ścianę i bezwstydnie ocierając się pośladkami o kochanka, gdy ten się w niej zanurzał. Aż fala rozkoszy, przeważyła nawet falę wody opryskującej ich ciała kropelkami. Smakowita chwila przyjemności, która na razie musiała wystarczyć agentce. Andrea nie lubiła czekać.
Pocałowała kochanka w nos, gdy zakręcili w końcu wodę.
- Musimy się szykować. - zarządziła.
- Tak więc… plany na kreację? Będzie płaszcz i koronkowa bielizna? Czy może jednak suknia? - zapytał zaciekawiony szlachcic.
- Zaryzykuję twój pomysł. Będzie na ciebie jakby co. Hmmm a jak myślisz, jaki jest jej ulubiony kolor?
- Czerwony jest zawsze bezpiecznym wyborem.- stwierdził po namyśle Orłow. - Ale może lubi niewinność… wtedy biały.
- A jej lokomotywa jest czarna... ech, ciężki wybór. - I mrucząc pod nosem wyszła, by znów stanąć przed szafą. Tam spędziła niemal połowę czasu, przeznaczonego na ubranie się, toteż była już skazana na plan wypadu bez sukni. Wreszcie też postanowiła zdecydować się na czarny komplet - jak stalowy potwór Corsac.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline