Conyberry
Kobieta przyjęła zawiniątko, nie komentując tego inaczej niż lekkim uniesieniem brwi. Położyła pakunek na otwartej dłoni i odwinęła go ostrożnie drugą ręką; w niknącym świetle słońca ukryty w szmatce księżycowy kamień zalśnił tajemniczym blaskiem. Barbarzynka szybko zawinęła pakunek z powrotem.
- Mam jej to wręczyć? I to wystarczy? - spytała poważnie
- Żadnych modłów? Rytuałów? - Nie mam pojęcia o rytuałach - wzruszył ramionami przepraszająco
- Ale do starszej kobiety po pomoc bez podarku to się po mojemu nie godzi. Ale jak jakie modły znasz to na pewno nie zaszkodzą... - Ah tak. - Przeborka chyba spodziewała się trochę czegoś innego, bo na jej twarzy przez chwilę gościło lekkie zmieszanie, ale szybko się opanowała. Wsunęła kamień do sakiewki u pasa i lekko poklepała Jorisa po ramieniu, bez słowa dając do zrozumienia, że wspiera jego decyzję.
- Dasz sobie radę? - zapytał kapłankę. Wyglądał na zaaferowanego odkąd natknęli się na te czaszki. Oczami już zerkał zresztą pomiędzy ruiny jakby już w nich myszkował. Wiewiórka zresztą już to robiła. I tylko Panicz chrupał pożyczony od Shavriego obrok.
- Nieeee... nie będę się oddalał. Obiecuję. Ale coś tu się wydarzyło…
Melune uśmiechnęła się zarumieniona, kiwając głową.
-
Obiecałam, że z nim pójdę. Zresztą… Agatha to tylko duch… a ja jestem kapłanką. Jeśli coś pójdzie nie tak, na pewno łaska Selune nas wybroni.
Pożegnawszy się, dołączyła do grupy kobiet z niskim mężczyzną na czele.
Ślady pokazał Shavriemu. Do zmroku było mało czasu, ale może uda się coś więcej ustalić idąc za nimi kawałek? Młodszy łowca spojrzał na trop i zagryzł dolną wargę wewnętrznie rozdarty.
- Przykro mi, ale nie dam rady być w dwóch miejscach jednocześnie - westchnął w końcu.
- Chcę ich kawałek odprowadzić. A Ty? Samemu też niezbyt rozsądnie iść, a ktoś musi zostać w obozowisku, więc wątpie, żebyś namówił Marva.
Faktycznie, Hund nie wyglądał jakby miał ochotę włóczyć się po lesie za niewiadomo czym. Wyglądał za to na mocno zirytowanego poczynaniami reszty towarzyszy podróży. No i ktoś musiał zostać z końmi, co Joris doskonale rozumiał i nawet pytać ryżego najemnika nie zamierzał. Zresztą sam się bardziej niż o rzut kamieniem w las, oddalać nie zamierzał. Przy okazji też chrustu pozbiera.
- Pokręcę się tylko po okolicy - oznajmił w odpowiedzi.
- No dobrze… - mruknął myśliwy, gdy drużyna zniknęła na ścieżce wiodącej do legowiska Agathy. Przez chwilę zastanawiał się, czy może nie ruszyć z nimi, ale pozostawił to krótkie uczucie żalu bez odpowiedzi. Spojrzał na Rudą i wyciągnął do niej rękę czekając aż ta namyśli się - No umyłem się rano, chodź. Sprawdzimy co u Twoich druhów. Marv wydaje się doskonale radzić sobie z samotnymi wartami.
Pierwszy ślad należał do gryzonia. Trop wiódł między zrujnowanymi budynkami w kierunku wschodniej granicy Conyberry. Przez większość czasu pozostawał niewyraźny, ale w kilku miejscach w piasku odcisnęła się wyraźna łapa zwierzęcia.
- No proszę - uśmiechnął się na ten widok
- Jeży się w jeżynach jeż na jeża… Kuj kuj też jakiś chorował?
Wiewiórka czy zrozumiała, czy nie zapiszczała coś niezbyt przyjaźnie i wspięła się na najbliższy budynek na którym stanęła słupka.
- No jasne…
Zbieg znalazł się niedaleko przycupnięty pod zawaloną ścianą jednego z domostw. Żeby było zabawniej, to tu z Turmaliną wykopali skarb jednego z mieszkańców Conyberry. A pozostawiona dziura najwyraźniej świetnie zdała się na norę dla całej jeżowej rodziny. Natura iście nie lubi luk. Zwierzęta skuliły się i zamarły wyczuwszy człowieka. Nic jednak nie wskazywało na to, że coś im dolega. Joris kucnął i wyciągnął rękę po jednego z nich. Ten oczywiście zwinął się kolczasty kłębek gdy tylko wyczuł zamiar myśliwego. Nie dość jednak szybko by ten nie zdążył wsunąć palców we wnętrze kulki i w ten sposób zczepić się z jeżem. Obejrzał zwierzę z bliska i ostrożnie podrzucił kulkę z ręką. Zaskoczony nagłym lotem zwierzak rozwinął się i spoczął na ręce myśliwego.
- W porządku mały… - rzekł po chwili
- Chyba nic ci nie dolega…
Wiewiórka natychmiast wbiegła Jorisowi na plecy i ramię i równie uważnie przyjrzała się jeżowi. Czy zamieniała z nim słowo, czy nie, tego Joris stwierdzić nie był w stanie, ale kilka chwil potrwało gdy i ona uznała, że nic tu po nich. Odłożył więc zwierzaka i wyciągnął z kieszeni piętkę chleba, którą podzielił się z nim Shavri. Pokruszył na kawałki i wyłożył na ziemię obok nory.
- Zatem dalej…
Drugi trop należał do znacznie większej zwierzyny i bynajmniej nie trzeba było być myśliwym by za nim podążać. Zbuchtowana ziemia w jednym z zarośniętych ogródków i ślady rapci jasno pokazywały kim był ostatni gość Conyberry.
- Chrum, chrum - Joris uśmiechnął się do wiewiórki, a przez myśl przeszedł mu połeć schabu pieczonego powoli nad małym ogniskiem.
Myśl ta jednak szybko się ulotniła, bo już w starym warzywniku widać było, że coś jest nie tak. Poza śladami po ryciu, widać było też, że zwierzę tarzało się w gęstwinach rujnując roślinność. Tak bardzo, że tu i ówdzie można było zobaczyć wyrwane kłaki, a i w jednym miejscu nawet… podejrzanie spory strzęp skóry pokrytej grubą szczeciną.
- Nie schodź tu - położył ostrzegawczo rękę na siedzącej mu na ramieniu Rudej i nagle poczuł chęć wycofania się stąd. Miał do czynienia z różnymi dzikimi zwierzętami. Tymi niegroźnymi i tymi śmiertelnie niebezpiecznymi. Z chorobą jednak nigdy. A tym bardziej z morem. Oczywiście dzik ze świerzbiącym futrem nie oznaczał żadnej zarazy. Mogły go mrówki obleźć, których w Conyberry nie było mało, a które od zniszczenia miasta zdawały się gustować w mięsie… Ale instynkt podpowiadał myśliwemu, że za dużo się robi tych zbiegów okoliczności. I za szybko jak na zbieg okoliczności znalazł chore zwierzę.
Trop wiódł dalej poza granice Conyberry, a że robiło się już ciemno, myśliwy nie kontynuował wypadu. Pozbierał te kilka patyków, które udało mu się znaleźć w pobliżu, a nie chcąc już kręcić się po lesie, ruszył do jednego z zawalonych domów i wyciągnął kilka belek z więźby dachowej. Nieść je było za ciężko, ale związać liną i zaciągnąć dało radę spokojnie.
Na Shavriego natknął się w połowie drogi do obozu. Za co był losowi wdzięczny, bo ciągnięte w półmroku belki okazały się cięższe niż sądził.