Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2017, 05:37   #121
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Obóz


Shavri liczył, że nim reszta wróci, uda mu się porozmawiać z Jorisem o sprawie w dziczy, którą miała dla niego wiewiórka. Tymczasem musiał się trochę nachodzić, nim zebrał stos drewna, który uznał za wystarczający na dobry początek. Liczył, że brać, która wybrała się do zjawy Aghaty, będzie pamiętała o tym, że zobowiązała się także rozejrzeć za drewnem.

Kiedy ognisko już płonęło, Shavri skrupulatnie wyczesał Mirrę, a potem wsadził w żar gar, do którego wrzucił królicze mięso, i… o przewrotności losu - marchewkę pociętą w talarki. Wyciągnął też kawałek smoczego udźca, który wędził dwie noce temu. Obwąchał nieufnie i doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi, jeśli powędzi się jeszcze trochę. Mięso o dziwo nie przedstawiało sobą żadnych oznak nadpsucia. Z czego wniosek, że albo wędzenie dobrze mu robi, albo smoczowina nie psuje się tak szybko.

Obiecując sobie odważnie, że wkrótce w końcu jej spróbuje, Shavri wstał i obszedł z pochodnią najbliższą okolicę obozowiska w ramach niewymuszonego patrolu. Na Jorisa natknął się w połowie drogi do obozu, za co phandalińczyk był losowi wdzięczny, bo ciągnięte w półmroku belki okazały się cięższe niż sądził.

Shavri zgasił pochodnię, zasadził ją sobie za pas i pomógł mu dotaszczyć znalezisko w okolice ogniska, gdzie w powietrzu czuć już było gulasz z królika. Traffo dołożył do ognia, dolał go gara jeszcze nieco wody i połamał do środka te kilka sucharów, które mu się ostały z jego dziennej racji.
- No dobrze. To opowiedz mi, coś tam znalazł. I co to za sprawę ma do Ciebie wiewiórka? Ach… i daj miskę. Nie było kiedy zieleniny dobrać, ale marchew chyba wystarczy - rzucił, pokazując palcem kociołek. Zaproponował go też Marvowi, który przyjął strawę z krótkim “Dziękuję”. Królik może i największy nie był, ale przyprawiony w gulaszu zdawał się być idealny na trzy porcje - nawet jeśli skąpej, to jednak gorącej - strawy.

- Dobre - przyznał Joris, oblizując palce, którymi wygarnął część potrawki z miski. Wiewiórka również nie byłaby sobą gdyby nie podeszła by powąchać, co tam zajadają z Shavrim, ale gdy tylko opar bratniej króliczej duszy dotarł do jej ruchliwych nozdrzy, fuknęła coś gniewnie i zwiała w ciemności. - O pomoc poprosiła. To jeszcze nic znaczy. Znaczy… - myśliwy podrapał się po głowie, po czym machnął ręką od niechcenia - A zresztą. Powiedziała, że zwierzaki w okolicy chorują. Więc sprawdzam… Widziałem, że polowałeś z Kirą wczoraj… Niczego dziwnego nie zauważyłeś?
- Nie
- przyznał tropiciel po chwili namysłu. - Muszę ci się przyznać, że nie. Ale to o niczym nie świadczy.
Shavri jednak nie zwątpił w swoje talenta. Dziwna mogła by być nagła ptasia cisza albo chaotyczny gąszcz śladów, albo oniemiałe zwierzę z pianą na pysku pośrodku szlaku. Ale z pewnością zauważyłby to wszystko. Wytrąciłoby go to z równowagi w delikatny sposób podczas tropienia.
- Mówiła może coś więcej? Jak chorują i co my mielibyśmy z tym zrobić?
Trochę go zmartwiła ta informacja. Choroba zwierząt mogła dotyczyć jednej gromady: choćby lisów lub zajęcy. Ale mogła dotyczyć wszystkich, jak morowe powietrze ludzi. Mogła się przenieść na wszelką trzodę, a nawet na ludzi…
- Mówiła… - Joris zamyślił się na chwilę przypominając sobie ich pogawędkę. Pogawędkę, która była drugą w jego życiu. I jakby się uprzeć to mogło do niej w ogóle nie dojść, a jej treść mogła być jego wymysłem. Jedni wielbią smoki. Może inni wierzą, że gadają z wiewiórkami? Dlatego Joris wolał myślami pozostawać przy temacie choroby, a nie gadania z wiewiórkami - Mówiła, że różne zwierzęta chorują. Nie opisała przebiegu. I raczej nie będzie w stanie. Za to uznała, że skoro pokonaliśmy smoka, to pokonamy też chorobę. A jak pomóc?
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Jeszcze nie wiem. Zobaczymy. Na razie muszę znaleźć jakieś chore zwierzę. Pokażę je Rice. Może będzie wiedziała o co chodzi. A jak nie… Będę martwić się później. Może druida wytropię. Taki druid to zarośnięty jak niedźwiedź w borze… Nie tak łatwo mu się ukryć.
Przechylił miskę do ust upijając polewki, po czym odwrócił się odruchowo w ciemności gdzie zniknął gryzoń.
Shavri również popatrzył w kierunku, z którego ostatni raz przed zmierzchem dobiegły go znajome okrzyki łowieckie Kiry. Może lepiej, żeby tak sama nie polowała w lesie?
- Tak, dobrze będzie znaleźć jakieś chore zwierzę - przyznał, z miejsca angażując się w ten pomysł. - Obaj znamy nie na nich nieco, może razem z Riką będziemy potrafili coś we trójkę wykombinować. Znaleźć jakieś ślady ugryzienia albo zatrucia. Może nawet byłbyś w stanie porozmawiać z jakimś innym futrzakiem. Kurde, strasznie ci tego zazdroszczę. W takim dobrym znaczeniu. - Shavri westchnął, rozciągnął się i zaczął szukać w jukach swojej harmonijki.
Ogień i jedzenie to jedno, ale trzeba było jakoś odczarować to miejsce. Na przykład muzyką A sam Shavri miał już trochę dosyć nerwowego zerkania co jakiś czas, w kierunku, w którym poszli ich towarzysze, więc chętnie zajmie myśli melodią.
- Ani się obejrzysz, jak Ci Sune figla spłata i usłyszysz - odparł Joris ożywionym na widok harmonijki głosem po czym zaśmiał się szczerze - Aż za dobrze Shavri.
Co rzekłszy klasnął w dłonie w oczekiwaniu na muzykę. Jakoś tak się złożyło, że w tym całym Phandalin nikomu do śpiewu nie było prędko. No może poza Riką, ale ona to się musiała naprawdę napić, żeby śpiewać. I licho wie, czy w ogóle o tym pamiętała później. Tak czy inaczej miał nadzieję, że będzie znać tę melodię, bo by i chętnie co pośpiewał.
Pokrzepiony tą myślą Shavri, uśmiechnął się do harmonijki. W sumie, jeśli mieli się zdradzić, to już to zrobili dymem z ogniska. Przyłożył instrument do ust i zaczął grać “Przepióreczkę” - piosenkę tyleż śmieszną, co sprośną.
 
Drahini jest offline