Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2017, 20:17   #139
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Brenton i Ragnar

Znalezienie śladów grupy orków nie było trudne, pomimo tego, że czasu minęło już sporo, a i inne bandy się tędy przetaczały. Orkowie pozostawili jednak po sobie wyraźny trop – porzucony siekacz, trup orka, którego padlinożercy nie tknęli i mały lej w ziemi, gdzie najwyraźniej jeden z nich nachylił się z pochodnią nad prochem. Po przejściu jakiegoś kilometra, tylko jeden wyraźny trop się odznaczał, więc trójka mężczyzn była prawie pewna, że należy on do grupy, która zabiła kompanów Furbina.

Niestety, pomimo odejścia tego kilometra od miasta, zapach się nie poprawił. Zdawał się docierać zewsząd, przenikał ubrania i przyklejał się do skóry. W końcu grupka zatrzymała się, żeby odpocząć, nie bacząc na smród. Rozłożyli się na małej polance, otoczonej pochylonymi drzewami, które wyglądały, jakby chciały przysłuchać się rozmowie krasnoludów i rycerza. Wokół rosła wysoka, brunatna trawa, która w dotyku kłuła niczym małe noże. Odpoczynek długo nie trwał, tyle tylko żeby się posilić i czegoś napić. Mężczyźni ruszyli w dalszą drogę.

Przeprawa przez wykoślawiony las nie była przyjemna i nie była łatwa. Szczególnie, że czasem trop stawał się ledwo widoczny i mężczyźni ślęczeli z nosami przy ziemi, starając się go na powrót odnaleźć. Mężczyźni kierowali się mniej więcej na północny wschód. W końcu las zaczął odzyskiwać normalne barwy, przestał przerażać, zaczęły pojawiać się ślady aktywności zwierząt – odchody jeleni, uciekający spod kopyt konia zając czy pohukująca sowa. Jednak zapach wciąż się utrzymywał. Wtedy też Furbin zatrzymał wszystkich i powiedział:

Panowie. Wydaje mi się, że umieram. Nie znam przyczyny, ale moje ciało toczy jakaś choroba. Musiałem się zarazić czymś od tych potworów, które nas w nocy zaatakowały. W każdym razie… To chyba ja tak cuchnę. Dlatego też, opiszę wam mój plan. Jest on bardzo prosty. W banku powiedzcie, że przysyła was Furbin, syn Furbina. Jak zapytają o hasła, to powiedzcie, że dwanaście bram, żelazny młot i złamana pieczęć. Zyskacie dostęp do całego mojego majątku. Ale obiecajcie, że wybierzecie dla siebie nie więcej niż dwieście koron, a resztę każecie przekazać krasnoludom z Karak Kadrin.

Furbin odprężył się nieco, najwyraźniej ten testament był dla niego bardzo ważny.

A teraz, jeżeli wciąż chcecie, ruszajmy na tych cholernych orków. Jeżeli cokolwiek pójdzie źle, to umykajcie. Ja trzymam wasz honor, nie zmaleje przez to. Ja i tak umrę, a śmierć, która na dodatek uratuje wam życie i zabije kilku zielonych, to najlepsza o jakiej mogę śnić. Może Grminir da siłę memu ramieniu, a potem utuli mnie Valaya.

Kiedy opisał to Furbin, Brenton i Ragnar z łatwością dostrzegli, że odór faktycznie ma swoje źródło w krasnoludzie. Do tego w paru miejscach przez jego ubranie zaczęła przeciekać jakaś mętna substancja. Na szyi, pojawiły się duże krosty, z których sączył się podobny płyn i ropa.



Atanaj i Franz

Wchodzisz ze mną – potakiwał Wędeczka. – Atanaj przy drzwiach, jak odejdzie Matołow, Atanaj dołącza. Bez rumoru. Zarżnąć dziewuchę, jak robi problemy, hę? Bierzemy łupy. Potem wspólna ucieczka. – Po chwili ostrzejszym tonem dodał: – Za jełopów nas masz? Przecież to jasne, co będziemy robić. Bierzemy co chcemy, ty bierzesz obraz i spierdalamy. Przecież nikt na bębnach tam wygrywać melodii w korytarzu nie będzie, a jak ktokolwiek będzie jakiś kłopot sprawiał, to mu się wsadzi ostrze w tchawicę. A rozliczyć się, rozliczymy, Franz. Moje złote monety czekają w twojej sakiewce. A teraz się napijmy.

Tak. – W przeciwieństwie do Wędeczki, odpowiedź Atanaja na plan Schierkego była krótka i spokojna. Wydawał się poważnie zamyślony, jednak gdy tylko otworzyła się butelczyna z wódką, ożywił się i wraz z całą grupą wypił. Potem pustym wzrokiem wpatrywał się w niebo i co jakiś czas wodził oczyma za niewidocznymi dla innych zjawiskami.


Powoli zaczął zbliżać się wieczór. Krasnolud zdawał się bardziej trzeźwy i skupiony niż przed skonsumowaniem większości alkoholu, mężczyźni natomiast byli nieco podenerwowani. Wiatr, niczym zdolny pies pasterski, zagnał chmury na niebieskie pastwisko, przez co dość szybko się ściemniło. Nadeszła pora, by rozpocząć szemraną misję.

Wędeczka poprowadził trójkę lasem na południe od dworu, gdzie w małym zagajniku przywiązali konie do drzew. Niepotrzebny ekwipunek mężczyźni zdjęli ze zwierzaków i położyli na ziemi, gdzie przykryli go lekko gałęziami – żeby nieco ukryć, ale też żeby dało się go łatwo na końskie grzbiety potem wrzucić. Jak Ranald da, to żaden drapieżnik koni nie zeżre, a zbłąkany wędrowiec sprzętu im nie podwędzi. A nawet jeżeli miałoby się tak stać, to dochód z włamania powinien być większy niż ewentualne straty.

Franz przypomniał sobie słowa Matołowa – w stróżówce i na placu wrogowie, szczury przy bramie i w domostwie. Czyli stróżówkę ominąć, przez bramę wejść w odpowiednim momencie i szybko wśliznąć się do dworzyszcza Dignama. Niby łatwo, ale jak to wyjdzie?

Pierwszy element łamigłówki łatwo było ominąć – mężczyźni podeszli pod ogrodzenie od lasu, od południa, omijając w ten sposób stróżówkę. Skryci byli jeszcze w krzakach i dostrzegli Bernarda, który stał przy bramie od jej wewnętrznej strony. Chwilowo tego strażnika, co miał plac patrolować, Piotra czy Petera, w polu widzenia nie było. Wędeczka, który po zmroku wzrok miał lepszy, także go nie zoczył.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline