Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2017, 12:19   #224
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Krew i piach. Tyle zostaje po bitwie. Ziemia i wsiąknięte w nią życiodajne płyny. Im większe starcie, tym więcej krwi. Życie uciekające w ziemię, płynie w jej głąb, przenika kolejne warstwy gleby, aż w końcu, oczyszczone skapuje do Tygla. Tego miejsca, gdzie w podziemnym świecie jaskiń i mrocznych tuneli skrywają się ONI. Nienazwani. Zapomniani. Nienawistni. Udręczeni swoim nie-życiem, zbolali swoim nie-istnieniem, zawieszeni pomiędzy byciem i niebyciem.

ONI.

Niekiedy, kiedy ziemia zanadto spłynie posoką, krew skapuje na któregoś z tych nienazwanych i ten otwiera swoje jestestwo. Budzi się z nie-snu i nie-jawy, w której przebywał zatopiony w wiecznej ciszy Tygla. I ON I zyskuje imię. Zyskuje świadomość. Podąża tunelem przez strumienie przelanej krwi i przybywa do Dominium by siać niewypowiedzianą grozę.

Mówi się, że ONI i Wieloświatowcy są do sobie podobni. Tylko jednych wypluwa Podziemny Tygiel, a którzy przybywają wprost z zamglonego Nieboskłonu, poprzez blask Trzech Księżyców.

Strasznym jest ten moment, gdy ONI i Wieloświatowiec przetną swoje ścieżki. Dominium i Wieloświat wstrzymują wtedy nieświadomie oddech, bojąc się, że bijące serce zdradzi ich przerażenie.

TOBIAS GREYSON

Tobias szedł i szedł, przez niegościnną wyżynę, a góry które wybrał jako swój cel, zdawały się nadal leżeć tak sam daleko.

Nie czuł zmęczenia, lecz czuł pragnienie i lekki głód. który odezwał się ćmieniem w jego żołądku. Na początku nieśmiało, potem bardziej natarczywie. Władczyni Osnowy nie była nawet na tyle uprzejma, by dać mu na drogę jedzenia czy picia. A tego drugiego jego organizm domagał się coraz bardziej.
Na kamienistej wyżynie najwyraźniej jednak nie było wody, jedynie skały, kamienie i piach. Zacisnął więc zęby i ruszył dalej, aż zrobiło się ciemno i zimno. Zapadła noc a na niebie zalśniły dwa księżyce. Teraz ich widok go nie dziwił. Wiedział, że księżyce nad Dominium są trzy. Z tym, że ten trzeci dostrzegają tylko ci, którzy posiadali Luminę. I to nie byle luminę, ale prawdziwą moc – Luminę przez wielkie „L”.

Usiadł pomiędzy kamieniami próbując ogrzać swoje ciało ich ciepłem, które szybko jednak pochłaniała zimna noc. Nad wyżyną wiał paskudny, niemal lodowaty wiatr, prosto od gór, do których maszerował z takim uporem, nawet nie wiedząc, czy obrał dobry kierunek.

Szczękając zębami i próbując bezskutecznie powstrzymać utratę ciepła usłyszał czyjeś kroki. Stukot kamieni pod butami. Zgrzyt łupków.
Poczuł dziwną energię w powietrzu, jakby zbierającą się elektryczność. Odruchowo poszukał broni, a jedyną, na jaką mógł liczyć był większy kamień – dobrze układający się w pięści. Okazało się, że broń jednak nie będzie potrzebna.

To był ten drugi Tobias. Wachlarz. Ubrany w ciepły płaszcz, skórzane spodnie, wysokie obszyte futrem buty. Z plecakiem na grzbiecie i bronią – prostym mieczem – przy boku.

- Nietrudno cię było znaleźć – powiedział Wachlarz numer dwa. – Burzowy Pomruk narozrabiała, a my zbieramy wiatr. Wzgarda władczyni Aranizz jest ostatnim, co nam było potrzebne. Mogę zapytać, czemu idziesz na północ.

– Chcę dotrzeć do Ogrodu Męczenników – odpowiedział Tobias szczękając zębami.

Wachlarz numer dwa rzucił mu manierkę.

– Napij się, to cię rozgrzeje. Ogród Męczenników jest za Górami Skalnymi, za pasmem Echa. Jak chcesz dotrzeć tam niewyposażony.

– Jakoś.

– Wydaje mi się, że potrzebujesz mojej pomocy. Rozdzieleni, jesteśmy słabi. Proponuję połączenie. Znów muszę stać się jednością. Odrzucić rozdzielenie. Bez tego jestem słaby.

Tobiasowi nie spodobały się słowa Wachlarza numer dwa. Najwyraźniej jego „skrzydło” przestawiło priorytety i teraz to Tobias był „numerem dwa”. Szumem, który zaniknie podczas zjednoczenia, czymkolwiek nie było?

– Zaczynamy?

Pytanie zawisło w powietrzu powodując, że żołądek Tobiasa skręcił się w supeł. Już nie drżał tylko z zimna.

ENOCH OGNISTY

Lysha usiadła na wskazane przez Shavrę miejsce i ujęła podany przez przedstawicielkę Domeny kielich z ognistym winem. Spojrzała na Enocha, zapewne nie umknęła jej jego drżąca dłoń i wzniosła toast.

– Za spotkanie.

Napili się w ciszy. Na zewnątrz miasto nad dwoma rzekami zdawało się wstrzymywać oddech.

– Nie jesteś nim – powiedziała Lysha odstawiając kielich na stół. – Nie jesteś Enochem Nar Enochem. Enochem Ognistym. Nie w pełni.

– Mówisz o wspomnieniach uwięzionych przez Maskę w Cytadeli? – zapytał.
Kiwnęła głową.

– Nie potrzebuję ich, by pamiętać to, co najważniejsze – nie wiedział, czemu to powiedział. Miał wrażenie, że ktoś inny przemawia przez jego usta. Czy działała ta dziwaczna „pamięć niepamiętana”, której niekiedy doświadczał, czy może to było coś innego. Opętanie? Lumina? Nie wiedział, ale nie potrafił tego powstrzymać. – Zresztą niedługo je odzyskam. Gdy już zdobędziemy Cytadelę i rzucimy Maskę na kolana. Zerwiemy porcelanę z jego oblicza i spalimy go na popiół.

– Nie zrobicie tego. – Odpowiedziała Lysha. – Nie zdołacie. Teraz, gdy my udajemy, że prowadzimy negocjacje, nasze armie ruszają przeciwko waszym. Pozbawiony Wieloświatowców Lud Nar AM nie wygra wojny. Mogą być nieśmiertelni, lecz Maska pokazał już, że znalazł na tę nieśmiertelność sposób. Podobnie, jak znalazł sposób na was, na Wieloświatowych wędrowców. Myślisz, że twój ogień zdoła zniszczyć Maskę, Enochu? Mylisz się. Maska zrodził się z ognia, z piekła i ze zdrady. Ja to wiem, dlatego stanęłam u jego boku, Enochu. Ja nie zdradzam przyjaciół. Nie pozostawiam ich na śmierć, jak to zrobił mój ojciec. Shavra domyśla się, kim jest Maska, prawda.
Starucha kiwnęła głową. Jej twarz nie wyrażała niczego ale oczy pozostały czujne i skupione.

– Shavra jest mądra. Wie, że lepiej nie opowiadać się za żadną ze stron. Wiesz, że Me’Ghan ze Wzgórza została wysłana, by zabić Var Nar Vara i zgasić Stos. Maska złamał ją, gdy pochwycili jej luminę podczas niedawnej konfrontacji. Gdy Stos zgaśnie Lud Nar stanie się śmiertelny. Gdy mój ojciec zginie, stanie się rozdarty. Tej wojny nie możecie wygrać. W tej sytuacji lepiej jej nie zaczynać. Nie chcemy ponownej bitwy, takiej, jak ta z Dominatorem. Wiesz ilu ONI opuściło wtedy Tygiel? Wiesz, co działo się z Dominium, gdy te potwory szalały na powierzchni. Pewnie, że nie wiesz, bo kiedy tylko zgasł ogień bitwy ty zniknąłeś, Enochu. Jak reszta Wieloświatowców. Nie mogłeś widzieć, ile zła przyniosło wyzwolenie. Porozmawiaj ze mną, a może nie będzie za późno. Porzuć mojego ojca, którego jeszcze przed Stosem pochłonął płomień władzy. Potrzeba, przez którą doprowadził do tego, co się wydarzyło. Pamiętasz Ogród Męczenników? I to, co tam się wydarzyło.

Nie pamiętał, chociaż wiedział, ze to było coś ważnego.

- Maska proponują ci przyjaźń, jak kiedyś, gdy walczyliście ramię w ramię przeciwko Dominatorowi przynosząc naszemu światu wolność. Maska nie chcą być tyranem. Nie chcą być władcą. Nie widzą jednak innej drogi, póki istnieje Var Nar Var i Stos. Stos jest naszym grzechem, Enochu. Moim i twoim też. Poświeciliśmy w tym ogniu coś, czego nigdy nie powinniśmy poświęcić. Pamiętasz? Proszę, powiedz, że pamiętasz?

Wpatrzyła się w niego pełnymi emocji oczami. Nieudawanych emocji. Jak … wieki temu. Nic się nie zmieniło? A może zmieniło się wszystko? Sam musiał zdecydować.

ARIA TARANIS

Ścieżka poprowadziła ją w dół, do skalistego wąwozu. Szybko znalazła się na jego dnie i szła dalej. mając nad sobą tylko wąski wycinek nieba.

Szła wąwozem dobre pół godziny, a niebo nad jej głową pociemniało i zaczął z niego padać deszcz o sile ulewy. Po kilku kolejnych krokach była już cała przemoczona, a jej ciało parowało w zimnie.

Szła jednak dalej aż w końcu opuściła wąwóz i znalazła się w rozległej kotlinie, nad którą szalała burza. Pioruny przecinały niebo w szalonych rozbłyskach, jeden po drugim, i uderzały w ziemię. Huk był taki, jakby weszła pod ostrzał artyleryjski.

Przed nią rozciągało się burzowe piekło. Błyskawice smagały kotlinę, wypalając na zalewanej deszczem ziemi srebrzyste ogniska. Przejście przez dolinę było jak przejście przez gęste pole minowe. Prędzej czy później któreś z wyładowań musiało ją trafić.

Zacisnęła zęby i ruszyła przed siebie. Mimo, że elektryczność przeskakiwała przez jej ciało nie bała się już piorunów. W końcu to jeden z nich ją tutaj sprowadził.

Coś ciągnęło ją w to burzowe piekło. Przed siebie, w samo serce cyklonu. Więc szła.

Pierwszy piorun trafił ją, gdy zdążyła przejść niespełna sto kroków. Przeszył jej ciało mocą i bólem, lecz energia błyskawicy popłynęła przez nią, jak gorąca kawa – dodając potrzebnej energii. Potem oberwała jeszcze dwa razy, wyczekując jednak trafień, jak ramion przyjaciela. Czuła się bosko kiedy przepływała przez nią błyskawica, a jej ciało rozświetlało się od środka tak, że przez chwilę widziała swoje kości. Miała wrażenie, że zamiast krwi w jej żyłach płyną błyskawice, a zamiast serca ma uwięziony w klatce piorun.

To był jej dom! To był je żywioł! Tutaj czuła się … sobą. Szczęśliwa i wolna.
Nim dotarła do serca burzy, do oka cyklonu, gdzie zalała ją cisza i ciepło słonecznych promieni, oberwała co najmniej kilkunastoma piorunami. Prze chwilę stała oszołomiona, rozentuzjazmowana i szczęśliwa. Oślepiona przez przelewające się przez nią emocje, nim zorientowała się, że znajduje się w zrujnowanym zamku lub twierdzy.

Z budowli pozostały jedynie ściany tworzące labirynt kamieni i cegieł, lecz Aria szła nim bez strachu a nogi same poniosły ją do jego centrum. Do schodów, na których końców wzniesiono jakiś ołtarz lub katafalk. Miejsce to ciągnęło ją, z siłą, która była przerażająca i zarazem fascynująca.

Kiedy podeszła bliżej zza zniszczonej ściany, niczym duch, wyłonił się siwowłosy mężczyzna w prostej szacie nosiciela Luminy. Mężczyzna miał zamiast oczu rozbłyski błyskawic, a w ręku dzierżył laskę, na której końcu szalała pochwycona błyskawica.

Na widok Arii znieruchomiał wpatrzony w nią, a ona nie wiedziała, czy traktuje ją jak wroga czy sojusznika.

– To naprawdę ty – powiedział starzec opuszczając rozjarzoną piorunem laskę i wspierając się na niej, jak na zwykłym kiju podróżnym.

– Jestem Corvus. Najstarszy z żyjących z Ludu Aeronów. Witaj Burzowym Dworze, pani. Czy dobrze zakładam, że jesteś tą, której nadejście zapowiedziały błyskawice?

Przyklęknął przy niej na jedno kolano i pochylił nisko głowę, w geście wyraźnie oznaczającym szacunek.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA


Wiedźma. Mistrzyni Luminy. Spijająca ją z innych, niczym pszczółżuk nektar z kwiatu. Jej krew nie była już czerwienią, lecz światłem. Kroplą srebra rozjarzoną od wewnątrz jakimś blaskiem, niczym miniaturowa gwiazdka schwytana w wilgotną powłokę.

Krople rozdzieliły się. Popłynęły przez mapę Dominium – nawet nie wiedziała, że jest tyle Domen. Tyle krain połączonych Tunelami, magią, luminą, polityką oraz więzami. Setka? Może więcej. Większe i miejsce, upchane na czymś co wyglądało jak Tarcza położona w Pustce. Zwolennicy Płaskiej Ziemi byliby zachwyceni – sama nie wiedziała, dlaczego przez Me’Ghan przebiła się Megan Hill. Na ułamek chwili, ale to wystarczyło, by się rozproszyła. Straciła koncentrację.

Rytuał jednak udał się. Może nie pokazał wszystkich, ale większość.
Kent i ona – stali w tym samym miejscu, w pobliżu Wzgórz Nar. Burzowy Pomruk przebywała gdzieś na zachodniej krawędzi, w miejscu oznaczonym jako Burzowy Dwór. Ta nazwa budziła w Me’Ghan mieszane uczucia. Z jednej strony radość z drugiej smutek. Jakby z miejscem, którego dotyczyła, wiązały się wspomnienia, o których lepiej było nie pamiętać. Dawne. Nieistotne, ale drażniące niczym drzazga pod paznokciem. Enoch Ognisty był w Domenie Dwóch Rzek. Wachlarz był niedaleko na północ od Domeny Osnowy, władczyni Arraniz. Dwie kropeczki o tym samym imieniu i jeszcze jedna, na zachodzie, w Ogrodzie Popiołów, czymkolwiek nie było to miejsce. Wachlarz. ten, który przebywał jednocześnie w kilku miejscach. No tak. oczywiście. Nie może zginąć cały. Nigdy. Zobaczyła jeszcze dwie kropeczki, splątane ze sobą, zlane w jedną – w Cytadeli – ale, to że oni tam są, wiedziała od niedawna. Błękitny Ptak też żyła. Jej kropeczka lśniła w Domenie Ruin, w pobliżu Cytadeli, w tak zwanym Wewnętrznym Kręgu Dominium. Obok niej Me’Gan ujrzała jednak kropkę, od której poczuła .. strach. Zimną kulę rozrastającą się w jej sercu, wprowadzającą zamieszanie w opanowanym umyśle.

Simeon „Czarne Drzewo”. Potęgi! To niemożliwe! Niemożliwe!

Jeżeli Zło miało twarz, te czyste, kosmiczne, pierwotne zło, to był nim ten szaleniec, ten wąż, kłamca i psychopata, który …

Zabrakło jej słów. A wtedy kropeczka symbolizująca Błękitną Ptak zgasła, a przez chwilę kropeczka Simeona zabłysła czernią. Me’Ghan wiedziała, co to znaczy. Szaleniec odebrał życie Błękitnego Ptaka.

Tylko Wielościwatowiec zdoła zabić Wieloświatowca.

A pośród nich, kroczący przez grzechy, moralnie zepsuty, kompletnie nieprzewidywalny był ten… potwor. Ten gorszy od ONI demon w skórze Wieloświatowca.

– Czy to oznacza to, co myślę? – Kent ujrzał gasnący punkcik.

– Tak. Simeon zabił …

– Nie. Cytadela! Czy oni naprawdę żyją? Myślałem, że … rytuał. Męczennik i Męczennica…

Spojrzała na niego. On nie wiedział, a teraz domyślił się prawdy.

Rytuał zgasł. Krew wyparowała w powietrze, a mapa znów była czysta.

Rysy twarzy Kenta od Ostrza stężały. Kolce przebiły skórę, zmieniając oblicze jej przyjaciela w kolczastą, nieprzyjazną maskę. Tylko ciemne oczy zdradzały burzę emocji.

– Dokąd? Jestem mistrzem otwierania Tuneli. Powiedz gdzie, za zaprowadzę cię tam.

Stłumił w sobie huragan emocji, które musiały nim targać.

– Pamiętasz, jakie nosili imiona? – zapytał niespodziewanie.

Nie pamiętała. Rytuał zabił ich. Zmienił w Męczennika i Męczennicę. A jego pytanie obudziło w niej nową myśl.

Imiona! Miały wagę! Nie pamiętała ich. To dlatego byli Męczennikiem i Męczennicą. Byli Maską. Nikim więcej. Nikim mniej.
Potęgi.

Zrozumiała, jak niewiele wiedziała i jak zagubioną nadal była. Mogła udawać Me’Ghan ze Wzgórza ale gdzieś tam, w głębi siebie, nadal była w niej Megan Hill. Kobieta z Ziemi. I to stanowiło zarówno o jej słabości, jak i o jej sile.
 
Armiel jest offline