Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-12-2017, 15:12   #221
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Nie sądził, żeby było jeszcze o czym gadać. Posłańcy Maski go wyprzedzili, kolejny już raz, i nie potrafił myśleć, że chodzi o pecha. Negocjacje już trwały wszędzie tam gdzie zmierzał i w oczywisty sposób był już na nie spóźniony. Na dodatek Maska nie powierzył ich zwykłym ludziom, lecz jednostkom w ponadludzki sposób wybitnym, takim przed którymi nie wstyd schylić głowę. Mógł próbować jeszcze przechylić szalę na swoją stronę, lecz, czy nie skończy się to tak jak z Kamiennym Ludem? Lumina drgnęła w jego wnętrzu i ciepło zamruczała “burn baby, burn...”. Stłumił pragnienie o smaku popiołu i papryki chili, i oderwał od Lyshy oczy tak głodne jej widoku, że aż bolało. By nie wyglądało, że ucieka spojrzeniem, sięgnął po na wpół pusty kielich.
- Wydaje ci się, to wciąż ten sam stary, dobry ja - pod lekceważącym machnięciem ręki i krzywym uśmieszkiem ukrył zmieszanie, jakie to spotkanie na nim wywarło. - I nie, nie mam - przekornie skinął głową w kierunku Shavry - Podziwiam cię. Ta konfrontacja wymagała odwagi. Należy ci się wielki szacunek.
Obietnica, jaką dał gospodyni, ta że nie zaatakuje pierwszy, działała na jego korzyść. Wiedział czego się trzymać i dzięki temu łatwiej mu było te niepomocne w tej chwili emocje zalewać zimną wodą logiki. “Wspomnmienia o niej to przeszłość, która już minęła. Spokojnie, nawet nie wszystko pamiętasz. A teraz, skoro służy Masce, wrogowi z powodu którego tyle straciła, to może oznaczać tylko jedno. Żyje dla zemsty tak czarnej i złej jak dym z krematorium. Ze Stosu. Coś wewnątrz niego skręcało się z tęsknoty i pożądania, lecz był w stanie to zdławić. Nie miał wątpliwości, że ten ciepły, kochany blask w oczach, był pułapką.
- Przedni trunek, naprawdę polecam - uniesiony w kierunku Lyshy drżący kielich. Nie przejmował się tym objawem słabości. Przecież robił to celowo.
 
cyjanek jest offline  
Stary 10-12-2017, 14:12   #222
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aria cofnęła się odruchowo widząc swoje odbicie w lustrze. Sześcioro oczu. Naprawdę? Mówi się, że od przybytku głowa nie boli, ale w tym wypadku...
- Czy niechciany podarunek można jeszcze określać tym mianem czy jest już raczej tylko przekleństwem? - pomyślała ze smutkiem.
Miała ochotę wydrapać sobie te oczy, wyciągnąć z głowy i cisnąć gdzieś w przepaść.
- Tych oczu pewnie nawet kruki Jónsa nie chciałyby zeżreć - zauważyła w przypływie wisielczego humoru.
Oddaliła się nieznacznie od napotkanej dziewczyny. Nie chciała jej straszyć, a przecież udało jej się przerazić samą siebie.
- Jestem Aria i nie mam pojęcia co tutaj robię, chociaż trafiłam tutaj raczej nie przez przypadek. Rozpoznaję rękojeść tego noża. - wskazała ręką w kierunku broni - Skąd go masz?

- To nóż mojej matki - odpowiedziała dziewczyna bez lęku, chociaż jej oczy wyrażały niepokój. - Co tutaj robisz?
Padło kolejne pytanie.

- Powtarzasz się - uśmiechnęła się Aria - Już mnie o to pytałaś a ja ci odpowiedziałam, że nie wiem co dokładnie tutaj robię. Wiem za to, co chciałabym osiągnąć, otrzymać odpowiedzi na dręczące mnie pytania i być może jest to dobre miejsce żeby zacząć pytać.
Zaczerpnęła tchu.
- A zatem jesteś córką Burzowego Pomruku, to ile ty musisz mieć lat skoro jej nie było tutaj od jakiś tysięcy lat?

- Nie jestem córką Burzowego Pomruku! Skąd ten niedorzeczny pomysł! Pramatka odeszła dawno, dawno temu. Jestem jej potomkinią w czystej linii krwi i spadkobierczynią Burzowego Kła.

- Bo pomyślałam wąskotorowo. No wiesz. Masz sztylet, który należał do Burzowego Pomruku i mówisz, że to nóż twojej matki, więc dodałam dwa do dwóch i wyszło mi pięć - Aria wykrzywiła usta w grymasie, który miał być uśmiechem.
- Czyli to musi być kraina z której pochodziła Burzowy Pomruk, tak?

- Nie do końca, ale jesteśmy blisko. A czemu pytasz? - w głosie dziewczyny pojawiła się podejrzliwa nuta.

- Chcę się tam udać. Zobaczyć to miejsce. Mogłabyś mi wskazać drogę?

- To święte miejsce! - zaprotestowała. - Nie wpuszczamy tam byle kogo. Żadnych potworów!

- Byłaś tam? Jak wygląda to miejsce? Mogłabyś mi je opisać? I czemu uważasz, że jestem potworem? Bazujesz tylko na tym co widzisz, prawda? Nawet mnie nie znasz, więc nie możesz mnie oceniać.

- To ruiny. Ale piękne i mistyczne ruiny. Kiedy spacerujesz pomiędzy nimi czujesz się częścią tego miejsca. I … przepraszam, jeśli cię uraziłam. Owszem. Oceniłam cię po wyglądzie. Przykro mi, jeżeli poczułaś się przez to źle. To nie było moja intencją. Wystraszyłaś mnie Ario.

- Siebie samą też wystraszyłam, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Wiesz, ja nie urodziłam się taka i jeszcze całkiem niedawno wyglądałam zupełnie inaczej. To co widzisz jest efektem wypadku i niechcianego daru.
Taranis westchnęła.
- A jak ty masz na imię? Nie przypominam sobie żebyś się przedstawiła.

- Elva. Dokładnie to Elvara, ale nie lubię całego imienia.

- Miło mi cię poznać Elvo. I skoro już tak cię bezwstydnie wypytuję to pozwól, że zadam jeszcze jedno pytanie. Kto rządzi tą krainą?

- Nikt. Nie mieszka tutaj zbyt wielu ludzi a ci co mieszkają, nie mają swego władcy. Jednak jest ktoś, kto mówi za nas, gdy potrzebujemy rady. To Corvus. Mój ojczym.

- Czy zatem muszę porozmawiać z nim żeby otrzymać pozwolenie udania się do tych ruin czy też wystarczy, że przekonam ciebie?

- Nie strzeżemy ruin. Może tam pójść każdy, kto tego chce i się nie boi. Mogę jednak spytać po co, ktoś taki, jak ty, chce zapuścić się w Burzowy Dwór?

- Szukam wspomnień o Burzowym Pomruku i wydaje mi się, że to miejsce, od którego powinnam zacząć.

- Czemu szukasz Burzowego Pomruku? Służysz Masce? - dłoń dziewczyny znów spoczęła na rękojeści sztyletu, a na jej twarzy pojawił się grymas zawziętej determinacji.

- Nie, nie służę Masce i nie szukam Burzowego Pomruku tylko informacji o niej.

- Po co? - dziewczyna nadal była podejrzliwa.

- Bo to co usłyszałam do tej pory niezbyt mi się podoba i próbuję się dowiedzieć czy jest to po prostu niezbyt przyjemna prawda czy tylko jedna strona medalu.

- A co słyszałaś?

- Że pochodziła z rodu Artara, o którym nikt już nie śpiewa pieśni, że była nomadką i wolnym duchem, którą nosiło po całym świecie, no i tutaj kończą się pozytywne rzeczy i zaczynają te gorsze.
- Jak na przykład to, że pozwoliła na spalenie prawie całego ludu dla jakiś swoich wyższych korzyści, albo to w jaki sposób była rozsmakowana w walce i rzezi. Do tego jeszcze jak mi wyjaśniono Wieloświatowcy mają tutaj chyba największą władzę a ona korumpuje, także i ich.
Aria wbiła spojrzenie swoich nieludzkich oczu w Elvę.
- Powiedz mi zatem co się tutaj o niej mówi, na ziemi gdzie podobno się narodziła?

- Była tą, która poświęciła samą siebie, by ocalić swoich ludzi. Wolnym duchem, który nauczył jak być wolnym innych. Tą, która zdjęła kajdany z ciał i dusz narodów: Earonów, Arreno, Vuko i kilku innych. Tą, która nauczyła wybaczać Kopaczom i Drążycielom. Ta, która zawsze robiła to co słuszne i sprzeciwiła się tyrani i dominacji. Była bohaterką, jakiej potrzebował świat. Taka była Burzowy Pomruk.
Dziewczyna mówiła z pasją konwertytki.

- O jakim poświęceniu mówisz? Nic o tym nie słyszałam.

- Poświęciła część swojej Luminy, aby zrobić to co powiedziałam.

Taranis zwiesiła głowę. Nie wiedziała co powiedzieć. Rozumiała, że poświęcenie własnej Luminy musiało być dla kogoś takiego jak Burzowy Pomruk czynem naprawdę doniosłym. Pytaniem pozostawało natomiast to, jak dużą część tej mocy utraciła. Czy to mogło oznaczać, że teraz była słaba? Najsłabsza z nich wszystkich?

Aria podniosła głowę.

- Muszę zobaczyć Burzowy Dwór. Proszę pomóż mi Elvo.

- Jak?

- Zaprowadź mnie do Burzowego Dworu, proszę cię.

- Dlaczego miałabym to zrobić? Nie znam cię a to miejsce potrafi być niebezpieczne. Nie chciałabym mieć twojej krwi na rękach.

- Byłaś tam kiedyś? W środku? Czy tylko oglądałaś to miejsce z zewnątrz?

- Byłam w środku wiele razy.

- I tobie nic się stało. Dlaczego uważasz, że mnie miałaby się tam stać jakaś krzywda?

- Bo ja mam w sobie krew Burzowego Pomruku.

- A myślisz, że ja nie mam?

- Niby skąd?

- Nie mam pojęcia, ale moja krew sprowadziła mnie tutaj.

- Jak to możliwe? Nie jesteś jedną z naszego rodu. Nie sądzę, byś była z Rodu Burzy.

- Może po prostu nie znasz wszystkich członków swojej rodziny, albo jestem w inny sposób powiązana z waszym rodem. Tak czy inaczej pozwól mi wejść do Burzowego Dworu a wtedy obydwie przekonamy się o co w tym wszystkich chodzi.

- Nie będę cię zatrzymywała, ale wchodzisz na swoją odpowiedzialność. Droga prowadzi przez dolinę, do której zejdziesz przejściem z drugiej strony tej wieży. Czymkolwiek lub kimkolwiek jesteś i tak życzę ci powodzenia. Nie zgiń.

- Niestety, nie tak łatwo mnie zabić. Dziękuję. Wrócę do ciebie później jeśli znajdę odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

Aria zeszła przejściem z drugiej strony wieży i udała się na poszukiwanie doliny, o której mówiła Elva.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 12-12-2017, 00:35   #223
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Megan zamrugała gwałtownie oczami. Czuła ich śmierć.. Wiedziała, że Celine i Bjarnlaug odeszły. W tej chwili? Nie potrafiła tego stwierdzić, wizje nie były przecież umiejscowione w czasie, mogły mówić zarówno o przeszłości jak i przyszłości. Ale tych dwóch już nie było, wiedziała to na pewno. Zachwiała się, przytrzymując ramienia Kenta.

- Obie już nie żyją.. Nie pomogą nam. - czuła, jak żal i pustka rozlewają się po całym jej ciele. Czuła ich śmierć.. Wachlarza niby widziała, ale było inaczej.. Czy to możliwe, że jeszcze żył? Że to, czego doświadczyła nie było śmiercią, tyko.. Nie wiedziała.. Przejściem gdzieś indziej? Nie chciała się łudzić.. Ale był przecież sposób, żeby to sprawdzić.
- Potrzebuję mapę i srebrne puchary. Var Nar Var powinien je mieć… Nie powiem mu, że zamierzam napełnić je moją krwią nie winem, nie zrozumiałby. Podobnie jak tego, że zgodziłam się go zabić… - uśmiechnęła się blado, a potem uściskała Kenta. - Cieszę się, że jesteś w tym ze mną. Chodźmy.

- Wiedźmostwo? - uśmiechnął się. - Zawsze lubiłem te twoje Czynienie. Nie masz sobie równych, pośród Wieloświatowców, Me'Ghan. Powiedz jednak, co zamierzasz, bo wiesz, jak nie lubię niespodzianek.
- Sprawdzę, gdzie są inni Wieloswiatowcy. Kiedyś potrafiłam to robić.. tak mi się przynajmniej wydaje. Potrzebna będzie moja krew i mapa Dominium.
- odpowiedziała, idąc w stronę namiotu Var Nar Vara.

Znalezienie potrzebnych przedmiotów nie zajęło jej dużo czasu. Var Nar Var zawezwał kogoś i kazał jej podać naczynia. Oraz dzban najlepszego wina
- Wypijmy za nasze zwycięstwo! – zakrzyknął, nalewając a w oczach znów zapłonęło mu szaleństwo. Magan podniosła puchar do ust. Wino było mocne, gorzkie. Mogła teraz spełnić obietnice daną Masce, Var Nar Var nawet by nie zauważył, że umiera.. Śmiał się teraz, upojony winem i wizją zwycięstwa… kolejnego.. i kolejnego.. na zawsze.

Dała obietnicę Masce, ale nie określiła terminu. Oni też tego nie zrobili. Błąd.

Skinęła głową i wyszła z namiotu, Kent podążył za nią.
Odeszli nieco na bok, skrywając się za niewielkim wzgórzem. Kent odprawił tych, co próbowali za nimi iść.
- Odejdźcie! Me’Ghan będzie odprawiać rytuał zwycięstwa. Sama! Wiecie , co spotyka tych, którzy mieszają się do rytuałów Wielkoświatowców , prawda?

Podążający kiwali głowami, trwożnie i z szacunkiem, choć sama Megan nie wiedziała, czy odstrasza ich postawa Kenta, czy wspomnienie o rytuałach. Magie fascynowała, ale i przerażała. Bo taka była. Nieprzewidywalna.

Rozłożyła mapę Dominium na płaskim kamieniu.
- Wiesz, co robisz, Wiedźmo? – zapytał Kent.
Skinęła głową, pewnie, choć tej pewności nie czuła.

Skoncentrowała się, poczuła swędzenie w opuszkach palców, a potem na całym ciele. Lumina krążyła w jej żyłach, tętnicach , naczyniach włoskowatych, najpierw płytko, tuż pod skórą, potem rozlewała się coraz głębiej i głębiej, wnikając do wszystkich narządów, potem do każdej komórki jej ciała, do mitochondrium w każdej komórce.

Me’Ghan przypomniała sobie twarze przyjaciół. Wieloświatowców. Patrzyła na każdego z nich osobno i na wszystkich razem. Obrazy nakładały się, płynnie przenikały. Sięgnęła po sztylet i nacięła przegub, płytkim, szybkim cieciem. Odwróciła przedramię, pozwalając kroplom wpaść do kielichów. Jeden trzymała sama, drugi dzierżył Kent. Po kilka kropel, dużo nie potrzeba. Zaintonowała pieśń bez słów. Krew w kielichach spieniła się, jakby zagotowała.
- Teraz – powiedziała, przechylając naczynie. Kent naśladował jej ruchy. Krew spłynęła, a właściwie spadła, przypominała teraz w swojej strukturze kropelki rtęci. Spadła na mapę i zaczęła przesuwać się po jej chropowatej powierzchni.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 16-12-2017, 12:19   #224
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Krew i piach. Tyle zostaje po bitwie. Ziemia i wsiąknięte w nią życiodajne płyny. Im większe starcie, tym więcej krwi. Życie uciekające w ziemię, płynie w jej głąb, przenika kolejne warstwy gleby, aż w końcu, oczyszczone skapuje do Tygla. Tego miejsca, gdzie w podziemnym świecie jaskiń i mrocznych tuneli skrywają się ONI. Nienazwani. Zapomniani. Nienawistni. Udręczeni swoim nie-życiem, zbolali swoim nie-istnieniem, zawieszeni pomiędzy byciem i niebyciem.

ONI.

Niekiedy, kiedy ziemia zanadto spłynie posoką, krew skapuje na któregoś z tych nienazwanych i ten otwiera swoje jestestwo. Budzi się z nie-snu i nie-jawy, w której przebywał zatopiony w wiecznej ciszy Tygla. I ON I zyskuje imię. Zyskuje świadomość. Podąża tunelem przez strumienie przelanej krwi i przybywa do Dominium by siać niewypowiedzianą grozę.

Mówi się, że ONI i Wieloświatowcy są do sobie podobni. Tylko jednych wypluwa Podziemny Tygiel, a którzy przybywają wprost z zamglonego Nieboskłonu, poprzez blask Trzech Księżyców.

Strasznym jest ten moment, gdy ONI i Wieloświatowiec przetną swoje ścieżki. Dominium i Wieloświat wstrzymują wtedy nieświadomie oddech, bojąc się, że bijące serce zdradzi ich przerażenie.

TOBIAS GREYSON

Tobias szedł i szedł, przez niegościnną wyżynę, a góry które wybrał jako swój cel, zdawały się nadal leżeć tak sam daleko.

Nie czuł zmęczenia, lecz czuł pragnienie i lekki głód. który odezwał się ćmieniem w jego żołądku. Na początku nieśmiało, potem bardziej natarczywie. Władczyni Osnowy nie była nawet na tyle uprzejma, by dać mu na drogę jedzenia czy picia. A tego drugiego jego organizm domagał się coraz bardziej.
Na kamienistej wyżynie najwyraźniej jednak nie było wody, jedynie skały, kamienie i piach. Zacisnął więc zęby i ruszył dalej, aż zrobiło się ciemno i zimno. Zapadła noc a na niebie zalśniły dwa księżyce. Teraz ich widok go nie dziwił. Wiedział, że księżyce nad Dominium są trzy. Z tym, że ten trzeci dostrzegają tylko ci, którzy posiadali Luminę. I to nie byle luminę, ale prawdziwą moc – Luminę przez wielkie „L”.

Usiadł pomiędzy kamieniami próbując ogrzać swoje ciało ich ciepłem, które szybko jednak pochłaniała zimna noc. Nad wyżyną wiał paskudny, niemal lodowaty wiatr, prosto od gór, do których maszerował z takim uporem, nawet nie wiedząc, czy obrał dobry kierunek.

Szczękając zębami i próbując bezskutecznie powstrzymać utratę ciepła usłyszał czyjeś kroki. Stukot kamieni pod butami. Zgrzyt łupków.
Poczuł dziwną energię w powietrzu, jakby zbierającą się elektryczność. Odruchowo poszukał broni, a jedyną, na jaką mógł liczyć był większy kamień – dobrze układający się w pięści. Okazało się, że broń jednak nie będzie potrzebna.

To był ten drugi Tobias. Wachlarz. Ubrany w ciepły płaszcz, skórzane spodnie, wysokie obszyte futrem buty. Z plecakiem na grzbiecie i bronią – prostym mieczem – przy boku.

- Nietrudno cię było znaleźć – powiedział Wachlarz numer dwa. – Burzowy Pomruk narozrabiała, a my zbieramy wiatr. Wzgarda władczyni Aranizz jest ostatnim, co nam było potrzebne. Mogę zapytać, czemu idziesz na północ.

– Chcę dotrzeć do Ogrodu Męczenników – odpowiedział Tobias szczękając zębami.

Wachlarz numer dwa rzucił mu manierkę.

– Napij się, to cię rozgrzeje. Ogród Męczenników jest za Górami Skalnymi, za pasmem Echa. Jak chcesz dotrzeć tam niewyposażony.

– Jakoś.

– Wydaje mi się, że potrzebujesz mojej pomocy. Rozdzieleni, jesteśmy słabi. Proponuję połączenie. Znów muszę stać się jednością. Odrzucić rozdzielenie. Bez tego jestem słaby.

Tobiasowi nie spodobały się słowa Wachlarza numer dwa. Najwyraźniej jego „skrzydło” przestawiło priorytety i teraz to Tobias był „numerem dwa”. Szumem, który zaniknie podczas zjednoczenia, czymkolwiek nie było?

– Zaczynamy?

Pytanie zawisło w powietrzu powodując, że żołądek Tobiasa skręcił się w supeł. Już nie drżał tylko z zimna.

ENOCH OGNISTY

Lysha usiadła na wskazane przez Shavrę miejsce i ujęła podany przez przedstawicielkę Domeny kielich z ognistym winem. Spojrzała na Enocha, zapewne nie umknęła jej jego drżąca dłoń i wzniosła toast.

– Za spotkanie.

Napili się w ciszy. Na zewnątrz miasto nad dwoma rzekami zdawało się wstrzymywać oddech.

– Nie jesteś nim – powiedziała Lysha odstawiając kielich na stół. – Nie jesteś Enochem Nar Enochem. Enochem Ognistym. Nie w pełni.

– Mówisz o wspomnieniach uwięzionych przez Maskę w Cytadeli? – zapytał.
Kiwnęła głową.

– Nie potrzebuję ich, by pamiętać to, co najważniejsze – nie wiedział, czemu to powiedział. Miał wrażenie, że ktoś inny przemawia przez jego usta. Czy działała ta dziwaczna „pamięć niepamiętana”, której niekiedy doświadczał, czy może to było coś innego. Opętanie? Lumina? Nie wiedział, ale nie potrafił tego powstrzymać. – Zresztą niedługo je odzyskam. Gdy już zdobędziemy Cytadelę i rzucimy Maskę na kolana. Zerwiemy porcelanę z jego oblicza i spalimy go na popiół.

– Nie zrobicie tego. – Odpowiedziała Lysha. – Nie zdołacie. Teraz, gdy my udajemy, że prowadzimy negocjacje, nasze armie ruszają przeciwko waszym. Pozbawiony Wieloświatowców Lud Nar AM nie wygra wojny. Mogą być nieśmiertelni, lecz Maska pokazał już, że znalazł na tę nieśmiertelność sposób. Podobnie, jak znalazł sposób na was, na Wieloświatowych wędrowców. Myślisz, że twój ogień zdoła zniszczyć Maskę, Enochu? Mylisz się. Maska zrodził się z ognia, z piekła i ze zdrady. Ja to wiem, dlatego stanęłam u jego boku, Enochu. Ja nie zdradzam przyjaciół. Nie pozostawiam ich na śmierć, jak to zrobił mój ojciec. Shavra domyśla się, kim jest Maska, prawda.
Starucha kiwnęła głową. Jej twarz nie wyrażała niczego ale oczy pozostały czujne i skupione.

– Shavra jest mądra. Wie, że lepiej nie opowiadać się za żadną ze stron. Wiesz, że Me’Ghan ze Wzgórza została wysłana, by zabić Var Nar Vara i zgasić Stos. Maska złamał ją, gdy pochwycili jej luminę podczas niedawnej konfrontacji. Gdy Stos zgaśnie Lud Nar stanie się śmiertelny. Gdy mój ojciec zginie, stanie się rozdarty. Tej wojny nie możecie wygrać. W tej sytuacji lepiej jej nie zaczynać. Nie chcemy ponownej bitwy, takiej, jak ta z Dominatorem. Wiesz ilu ONI opuściło wtedy Tygiel? Wiesz, co działo się z Dominium, gdy te potwory szalały na powierzchni. Pewnie, że nie wiesz, bo kiedy tylko zgasł ogień bitwy ty zniknąłeś, Enochu. Jak reszta Wieloświatowców. Nie mogłeś widzieć, ile zła przyniosło wyzwolenie. Porozmawiaj ze mną, a może nie będzie za późno. Porzuć mojego ojca, którego jeszcze przed Stosem pochłonął płomień władzy. Potrzeba, przez którą doprowadził do tego, co się wydarzyło. Pamiętasz Ogród Męczenników? I to, co tam się wydarzyło.

Nie pamiętał, chociaż wiedział, ze to było coś ważnego.

- Maska proponują ci przyjaźń, jak kiedyś, gdy walczyliście ramię w ramię przeciwko Dominatorowi przynosząc naszemu światu wolność. Maska nie chcą być tyranem. Nie chcą być władcą. Nie widzą jednak innej drogi, póki istnieje Var Nar Var i Stos. Stos jest naszym grzechem, Enochu. Moim i twoim też. Poświeciliśmy w tym ogniu coś, czego nigdy nie powinniśmy poświęcić. Pamiętasz? Proszę, powiedz, że pamiętasz?

Wpatrzyła się w niego pełnymi emocji oczami. Nieudawanych emocji. Jak … wieki temu. Nic się nie zmieniło? A może zmieniło się wszystko? Sam musiał zdecydować.

ARIA TARANIS

Ścieżka poprowadziła ją w dół, do skalistego wąwozu. Szybko znalazła się na jego dnie i szła dalej. mając nad sobą tylko wąski wycinek nieba.

Szła wąwozem dobre pół godziny, a niebo nad jej głową pociemniało i zaczął z niego padać deszcz o sile ulewy. Po kilku kolejnych krokach była już cała przemoczona, a jej ciało parowało w zimnie.

Szła jednak dalej aż w końcu opuściła wąwóz i znalazła się w rozległej kotlinie, nad którą szalała burza. Pioruny przecinały niebo w szalonych rozbłyskach, jeden po drugim, i uderzały w ziemię. Huk był taki, jakby weszła pod ostrzał artyleryjski.

Przed nią rozciągało się burzowe piekło. Błyskawice smagały kotlinę, wypalając na zalewanej deszczem ziemi srebrzyste ogniska. Przejście przez dolinę było jak przejście przez gęste pole minowe. Prędzej czy później któreś z wyładowań musiało ją trafić.

Zacisnęła zęby i ruszyła przed siebie. Mimo, że elektryczność przeskakiwała przez jej ciało nie bała się już piorunów. W końcu to jeden z nich ją tutaj sprowadził.

Coś ciągnęło ją w to burzowe piekło. Przed siebie, w samo serce cyklonu. Więc szła.

Pierwszy piorun trafił ją, gdy zdążyła przejść niespełna sto kroków. Przeszył jej ciało mocą i bólem, lecz energia błyskawicy popłynęła przez nią, jak gorąca kawa – dodając potrzebnej energii. Potem oberwała jeszcze dwa razy, wyczekując jednak trafień, jak ramion przyjaciela. Czuła się bosko kiedy przepływała przez nią błyskawica, a jej ciało rozświetlało się od środka tak, że przez chwilę widziała swoje kości. Miała wrażenie, że zamiast krwi w jej żyłach płyną błyskawice, a zamiast serca ma uwięziony w klatce piorun.

To był jej dom! To był je żywioł! Tutaj czuła się … sobą. Szczęśliwa i wolna.
Nim dotarła do serca burzy, do oka cyklonu, gdzie zalała ją cisza i ciepło słonecznych promieni, oberwała co najmniej kilkunastoma piorunami. Prze chwilę stała oszołomiona, rozentuzjazmowana i szczęśliwa. Oślepiona przez przelewające się przez nią emocje, nim zorientowała się, że znajduje się w zrujnowanym zamku lub twierdzy.

Z budowli pozostały jedynie ściany tworzące labirynt kamieni i cegieł, lecz Aria szła nim bez strachu a nogi same poniosły ją do jego centrum. Do schodów, na których końców wzniesiono jakiś ołtarz lub katafalk. Miejsce to ciągnęło ją, z siłą, która była przerażająca i zarazem fascynująca.

Kiedy podeszła bliżej zza zniszczonej ściany, niczym duch, wyłonił się siwowłosy mężczyzna w prostej szacie nosiciela Luminy. Mężczyzna miał zamiast oczu rozbłyski błyskawic, a w ręku dzierżył laskę, na której końcu szalała pochwycona błyskawica.

Na widok Arii znieruchomiał wpatrzony w nią, a ona nie wiedziała, czy traktuje ją jak wroga czy sojusznika.

– To naprawdę ty – powiedział starzec opuszczając rozjarzoną piorunem laskę i wspierając się na niej, jak na zwykłym kiju podróżnym.

– Jestem Corvus. Najstarszy z żyjących z Ludu Aeronów. Witaj Burzowym Dworze, pani. Czy dobrze zakładam, że jesteś tą, której nadejście zapowiedziały błyskawice?

Przyklęknął przy niej na jedno kolano i pochylił nisko głowę, w geście wyraźnie oznaczającym szacunek.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA


Wiedźma. Mistrzyni Luminy. Spijająca ją z innych, niczym pszczółżuk nektar z kwiatu. Jej krew nie była już czerwienią, lecz światłem. Kroplą srebra rozjarzoną od wewnątrz jakimś blaskiem, niczym miniaturowa gwiazdka schwytana w wilgotną powłokę.

Krople rozdzieliły się. Popłynęły przez mapę Dominium – nawet nie wiedziała, że jest tyle Domen. Tyle krain połączonych Tunelami, magią, luminą, polityką oraz więzami. Setka? Może więcej. Większe i miejsce, upchane na czymś co wyglądało jak Tarcza położona w Pustce. Zwolennicy Płaskiej Ziemi byliby zachwyceni – sama nie wiedziała, dlaczego przez Me’Ghan przebiła się Megan Hill. Na ułamek chwili, ale to wystarczyło, by się rozproszyła. Straciła koncentrację.

Rytuał jednak udał się. Może nie pokazał wszystkich, ale większość.
Kent i ona – stali w tym samym miejscu, w pobliżu Wzgórz Nar. Burzowy Pomruk przebywała gdzieś na zachodniej krawędzi, w miejscu oznaczonym jako Burzowy Dwór. Ta nazwa budziła w Me’Ghan mieszane uczucia. Z jednej strony radość z drugiej smutek. Jakby z miejscem, którego dotyczyła, wiązały się wspomnienia, o których lepiej było nie pamiętać. Dawne. Nieistotne, ale drażniące niczym drzazga pod paznokciem. Enoch Ognisty był w Domenie Dwóch Rzek. Wachlarz był niedaleko na północ od Domeny Osnowy, władczyni Arraniz. Dwie kropeczki o tym samym imieniu i jeszcze jedna, na zachodzie, w Ogrodzie Popiołów, czymkolwiek nie było to miejsce. Wachlarz. ten, który przebywał jednocześnie w kilku miejscach. No tak. oczywiście. Nie może zginąć cały. Nigdy. Zobaczyła jeszcze dwie kropeczki, splątane ze sobą, zlane w jedną – w Cytadeli – ale, to że oni tam są, wiedziała od niedawna. Błękitny Ptak też żyła. Jej kropeczka lśniła w Domenie Ruin, w pobliżu Cytadeli, w tak zwanym Wewnętrznym Kręgu Dominium. Obok niej Me’Gan ujrzała jednak kropkę, od której poczuła .. strach. Zimną kulę rozrastającą się w jej sercu, wprowadzającą zamieszanie w opanowanym umyśle.

Simeon „Czarne Drzewo”. Potęgi! To niemożliwe! Niemożliwe!

Jeżeli Zło miało twarz, te czyste, kosmiczne, pierwotne zło, to był nim ten szaleniec, ten wąż, kłamca i psychopata, który …

Zabrakło jej słów. A wtedy kropeczka symbolizująca Błękitną Ptak zgasła, a przez chwilę kropeczka Simeona zabłysła czernią. Me’Ghan wiedziała, co to znaczy. Szaleniec odebrał życie Błękitnego Ptaka.

Tylko Wielościwatowiec zdoła zabić Wieloświatowca.

A pośród nich, kroczący przez grzechy, moralnie zepsuty, kompletnie nieprzewidywalny był ten… potwor. Ten gorszy od ONI demon w skórze Wieloświatowca.

– Czy to oznacza to, co myślę? – Kent ujrzał gasnący punkcik.

– Tak. Simeon zabił …

– Nie. Cytadela! Czy oni naprawdę żyją? Myślałem, że … rytuał. Męczennik i Męczennica…

Spojrzała na niego. On nie wiedział, a teraz domyślił się prawdy.

Rytuał zgasł. Krew wyparowała w powietrze, a mapa znów była czysta.

Rysy twarzy Kenta od Ostrza stężały. Kolce przebiły skórę, zmieniając oblicze jej przyjaciela w kolczastą, nieprzyjazną maskę. Tylko ciemne oczy zdradzały burzę emocji.

– Dokąd? Jestem mistrzem otwierania Tuneli. Powiedz gdzie, za zaprowadzę cię tam.

Stłumił w sobie huragan emocji, które musiały nim targać.

– Pamiętasz, jakie nosili imiona? – zapytał niespodziewanie.

Nie pamiętała. Rytuał zabił ich. Zmienił w Męczennika i Męczennicę. A jego pytanie obudziło w niej nową myśl.

Imiona! Miały wagę! Nie pamiętała ich. To dlatego byli Męczennikiem i Męczennicą. Byli Maską. Nikim więcej. Nikim mniej.
Potęgi.

Zrozumiała, jak niewiele wiedziała i jak zagubioną nadal była. Mogła udawać Me’Ghan ze Wzgórza ale gdzieś tam, w głębi siebie, nadal była w niej Megan Hill. Kobieta z Ziemi. I to stanowiło zarówno o jej słabości, jak i o jej sile.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-12-2017, 21:26   #225
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Czuł się niezręcznie, że nie mógł oderwać oczu. Wiedział, że zwraca tym uwagę, lecz nie przestawał chłonąć nimi kolejnych chwil bycia przy kobiecie, której uroda przewyższała wszystko czego wcześniej doświadczył. Na dodatek kiedyś była jego i to nie w tym głupim, szczeniackim sensie posiadania, lecz najgłębszego, najintymniejszego zrozumienia. Silna fala emocji poruszyła jego ręką i po powierzchni ognistego trunku zamkniętego w pierścieniu ze złota przemknęły rozedrgane fale. “To chyba dobrze, że nie wszystko pamiętam” zacisnął zęby ze złości na siebie, za to niepokojące przemieszanie tego co czuł wtedy i tego co teraz. Wiedział już jak wiele tego wszystkiego z nią było, lecz wciąż za gęstą zasłoną niepamięci mógł ujrzeć tylko niewyraźne kształty, bardziej wrażeń niż wspomnień. Tak bardzo chciał się z nimi spotkać, tak pragnął uwierzyć, lecz przeszłość, ta którą pamiętał i którą żył teraz nie ułatwiała mu tego.
Co byłoby gdyby w tej krainie nie Minotaur by go powitał lecz ona? “Make love, not war” - zawsze było jego dewizą. Tylko czy jego, czy tego niezłego futbolisty z kiepskimi nawykami, jakim był zanim tu trafił?
Nie miało to znaczenia - podjął decyzję. To maska wybrała… wybrali - posmakował niewygodnego określenia, jakie usłyszał od Lyshy. Od początku chcieli się go pozbyć, a skoro byli tak silni, jak twierdziła, to czemu miałoby sie to zmienić. Nie wiedział, jak złamali Me’Ghan, lecz właśnie poznał sposób na siebie. Pomimo przeszłości i przeszłym uczuciom, które zaczynały znowu się budzić, powziął już decyzję.
Gwałtownie, kilkoma głębokimi łykami wychylił trunek z kielicha i zapadł się w fotelu, jednocześnie nachylając ku Lyshy, tak jakby ciągnęła go siła, której nie mógł się oprzeć.
- Wiem o tym! Jasne, że wiem! - żal w jego głosie nie był udawany, bo jeśli jakiejś rzeczy w życiu nie powinien robić, to Stos był nią właśnie. - Do tej pory serce mi pęka na wspomnienie o tej haniebnej rzeczy. A teraz ty… myślałem, że nigdy już cię nie zobaczę. - Klatka zapadnięta, ramiona do przodu nie za mocno, byle nie przesadzić i w smutku schylona głowa. Kolejny kielich napełnił się winem w jego drżącej dłoni i po chwili znowu był pusty.
- Muszę to wszystko przemyśleć - oddech miał tak ciężki, jakby na wzór Atlasa podtrzymywał co najmniej niebo - Poukładać w głowie to co od was usłyszałem. Przełóżmy to spotkanie do jutra. Dobrze? - Ze smutną nadzieją na twarzy spoglądał w kierunku swoich rozmówczyń, które w końcu, nie bez wahania przytaknęły jego myśli. Uniósł się ciężko i skłonił Shavrze a potem w kierunku Lyshy i ciężkim, nieco chwiejnym krokiem opuścił komnatę zostawiają obie panie sam na sam ze sobą.

****

- Spotkałem ją… - nie musiał kończyć bo na twarzy Grawa pojawiło się zrozumienie. - Negocjacje trwają, lecz nie wygląda to dobrze. Maska… przewidzieli nasze ruchy - nie mógł się powstrzymać od wymówienia tego w sposób jaki usłyszał od Lyshy - i dalsze próby negocjacji są skazane na porażkę. Być może chodzi o zdradę. - chwycił ramię potężnego wojownika i z naciskiem powiedział - Muszę coś sprawdzić. Gdyby się ktoś pytał, jestem niedysponowany… No łeb mnie napierdala - wyjaśnił na widok zdziwionego spojrzenia. - Do rana wrócę, a jeśli nie…. Obiecałem, że nikogo nie ruszymy, więc i ty tego się trzymaj. I jak najszybciej wracaj do Vara.
- Pójdę z tobą! Weź chociaż jednego by bronił twoich pleców! - warknięcia Grawa nic nie dały i Enoch zniknął za drzwiami komnaty.
Mógł być śledzony, zakładał, że będzie. Niespecjalnie starając się zgubić domniemany ogon, odwiedził jedną karczmę, później drugą i trzecią, niejednokrotnie przekraczając mosty nad rzeką. Alkohol tej nocy nie miał dla niego smaku i choć czuł coraz większy szum w głowie, to nie powiedziałby, że to go cieszy. W końcu zatrzymał się na którymś z mostów, oparł o barierkę i smętnie wpatrzył w wędrujące po powierzchni wody odbicie księżyca.
“To tu, musi się udać” - naparł na podgnite drewno aż trzasnęło i runął w toń roztrzaskując księżyc. Gdy woda się uspokoiła nigdzie nie było już śladu po Enochu.

***

“Tyle powinno wystarczyć, musi” - umiał pływać, lecz to nie woda była jego żywiołem. Prychając i posapując przepchał sie przez trzciny i wygramolił na gliniasty brzeg. W ciemności nocy szybko zaczął dokuczać mu chłód, lecz w jego przypadku brak zapałek nie był problemem. Po paru chwilach był suchy jak pieprz, a chwiejny blask ognia był mu wyłącznie towarzystwem. “Ale się porobiło” smętnym wzrokiem wlepiał się w igrające z gałęziami płomienie, nawet iskry, figlarnie strzelające w pobliskie komary nie potrafiły go rozruszać. Wyciągnął z plecaka róg, który wyciął pokonanemu potworowi i zacisnął dłoń na tym symbolu siły i szaleństwa. Czy starczy mu ich tym razem? Czy w ogóle może sobie pozwolić na to, by lumina rozpalała w nim ogień i zmieniała w bestię jakiej najwidoczniej nie było na tym świecie? Czy mógł sobie na to nie pozwolić…
Plan był prosty, choć niewykluczone też, że i niewykonalny. Rozmowa z Shavrą i Lyshą wiele mu dała, jeśli chodzi o świadomość sytuacyjną. Siły Maski już wyruszyły i no cóż… Varn nar Var miał przesrane. Mógł, być może nawet powinien powrócić by przyłączyć się do sił ludu Nar, lecz jaki to by miało sens? Zrobiłby różnice na polu bitwy, wiedział już o tym z poprzednich starć, a i po każdym czuł się silniejszy. Lecz co z tego? Zostawiłby po sobie rany, które znowu bliźniłyby się przez pokolenia. Stosy śmierdzących spalonym mięsem trupów nic nie zmieniłyby jednak w tej wojnie. Wygrana, czy przegrana byłaby tylko jednym z kolejnych cykli w wojnie nieśmiertelnych. Przypomniał sobie Shninkela i poczuł jak skóra cierpnąc ustawia na sztorc włoski. Musiał znaleźć sposób by to przerwać, a odpowiedź na to jak, mógł znaleźć tylko w Cytadeli. Jeśli Stos był piętą achillesową ludu Nar, to Cytadela była nią dla Maski. Tam też znajdowały się utracone wspomnienia Wieloświatowców. No i jeśli wierząc słowom Lyshy to tylko Maska mógł się mu przeciwstawić, a to by wskazywało, że powinien być razem ze swoim wojskiem by je bronić przed ogniem Enocha. Wszystko było jasne. Musiał udać się do Cytadeli. Tylko jak tam kurwa trafić? Pokręcił głową zmęczony i uznał, że odpowiedź musi poczekać do jutra.
 
cyjanek jest offline  
Stary 27-12-2017, 22:40   #226
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias, ten który nie odzyskał jeszcze pamięci, z początku nie wiedział co powiedzieć. Dziwnie się czuł, jakby zaczynała telepać nim jakaś choroba. Choroba i strach. Strach przed którym dopiero co starał się uciec.

- Nastał taki czas, że nawet nie ufam sobie. Smutne to jest. Czuję ekscytację ale też strach. Tak - dodał widząc zdziwione spojrzenie siebie stojącego naprzeciw - właśnie strach. Przed tobą, mną czy czymkolwiek jest Wachlarz. Jestesmy niczym lustro w lustrze. Odbicie których jest wiele a zawsze są te same. Powinienem się cieszyć, że w końcu nadejdzie połączenie, że staniemy się jednością ale boję się. Boję się bo twoje-moje słowa każą mi tak czynić. Jestem jedynie echem? Postacią z lustra? A może to ty nim jesteś? Może takie jest przekleństwo Wachlarza, że łączy się, wchłania te swoje - przez chwile szukał słowa - byty i one się zatracają przed tym jednym. Przenikają je i stają się jedynie wspomnieniem w jego głowie?... Jesteś słaby? A co ja mam powiedzieć? Znów muszę? A nie musimy? A nie jesteśmy? - popatrzył na swoje odbicie, którego ubiór wskazywał na przygotowanie do wędrówki w odróżnieniu do jego.

- Nie rozumiem - Przyznał - Jednością jestem silny. Wielością jesteśmy słabi. Musimy połączyć się, nim gdzieś, ktoś uśmierci kolejną część naszego wspólnego jestestwa. Musimy, jeśli chcemy wygrać nadchodzącą wojnę.

- Tak o tym mówisz jakbyś to Ty jedynie był słaby a nie My. Chcę pamiętać o tym co przeżyłem, gdzie byłem i co widziałem. Chcemy zjednoczenia. To pewne. Powiedz mi jednak gdzie jest reszta nas? Bo my tutaj to chyba za mało. Co?

Nie wiem ilu nas teraz jest i gdzie jest reszta - przyznał uczciwie. – Wiem, że kiedy połączymy się, staniemy się silniejsi i będziemy w stanie wyciągnąć resztę nas z większej odległości.

Tobias zerknął na góry w których kierunku podążał.

- Zanim do tego dojdzie chciałbym zobaczyć Ogród Męczenników - spojrzał na swoje mniej zmęczone i lepiej ubrane odbicie.

- Nie dotrzesz tam z takimi zapasami, jakie masz. - Drugi “Wachlarz” był pragmatykiem.

- To może mi-nam pomożesz ? - zapytał ten pierwszy.

- Czemu miałbym to zrobić?

- A czemu nie? - zrobił zdziwioną minę - Może ulegnę zatraceniu w sobie? Chcę mieć możliwość, szansę uzyskania choć skrawka odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

- Tylko dlaczego akurat tam? - pytaniom najwyraźniej nie miało być końca.

- Bo tam jak mi się wydaje zaczęło się to czego konsekwencję mają miejsce dzisiaj - Tobias cierpliwie odpowiadał - i czuję, że tam dowiem się więcej.

- Hmm. To może faktycznie zabierzemy się tam razem. Znasz drogę?

- Tam? - wskazał palcem w kierunku gór - Jeżeli Ty-Ja wiesz to nie pogardzę przewodnikiem.

- Nie wiem. Ale jeśli mamy tam dojść, dojdziemy. Prowadź!

Tobias wzruszył ramionami i ruszył tam dokąd zmierzał dotychczas. Jedynie co się zmieniło to to, że nie szedł już sam i że zaczęło mu burczeć w brzuchu.

- Jesteś pewien?

Wachlarz numer dwa też wzruszył ramionami i ruszył za Tobiasem. Z bagażu wyjął suszoną kiełbasę i zaczął się nią zajadać. Mięso pachniało smakowitymi przyprawami i dymem z ogniska.

Tobiasowi Niedostosowanemu ponownie zaburczało w brzuchu.

- Wiesz, może zjedz więcej to dzięki temu ja też będę syty. Bo chyba tak to działa? - popatrzył na swoje odbicie zajadające się przysmakiem.

- Nie bardzo - odpowiedział ten niewyraźnie przeżuwając smakołyk. - Każdy z nas jest integralny, póki się nie połączymy. Jak zginie, nie oznacza, że ginie reszta. Chcesz kawałek?

Jednak się domyślił.

Tobias Cyrkowiec już zaczął wątpić w jego-swoją inteligencję i na szczęście się pomylił.

- Z wielką chęcią. Nie rozstałem się z Panią tej Domeny w zgodzie. Niestety. - wyciągnął rękę po ofiarowany kawałek i postarał się by zjeść go niezbyt łapczywie - Trunkiem też bym nie pogardził gdybyś chciał się podzielić i nim.

- Proszę. - Ten drugi podał mu bukłak. - Nie wydaje ci się to dziwne?

- Co? - pociągnął solidny łyk z bukłaka chociaż nie wiedział czy nie nadzieje się na mocny alkohol - To, że każdy czuje coś innego do czasu połączenia?

To było cierpkie wino. Kwaśne i raczej niesmaczne, ale rozgrzewało.

- Nie. To że idę tutaj i gadam ze swoim lustrzanym odbiciem. Może ześwirowałem?

- Też miałem takie odczucie na początku. Teraz zacząłem się już przyzwyczajać. Nawet pojawiła się ciekawość ilu nas jest w sumie i czy jak sie połączymy nie staniemy się celem Maski. Bo teraz kiedy jesteśmy słabsi oddzielnie to może ona nie wie jak nas dopaść. Potem kiedy będzie sztuk jedna to będzie jej łatwiej - teraz kiedy wrzucił już coś na ząb i zapił rozgrzewającym napojem szło już mu się o wiele lepiej.

- Im bardziej jesteśmy jednością, tym bardziej jesteśmy nią silni. Tyle wiem. Dlatego dziwi mnie, że nie chciałeś się złożyć. Wiem, że straciliśmy jedną część. Zginęła w bitwie. Var Nar Var zbiera armie, wiesz o tym? Lud Nar idzie na wojnę. Jak kiedyś. Tym razem jednak nie ma ze sobą wszystkich Wieloświatowców. Zginie. Nawet nieśmiertelni umrą w tej wojnie. Tak sądzę.

Tobias zatrzymał się i oddał stojącemu na przeciw siebie sobowtórowi butelkę z winem.

- Podejrzewam, że to nie skończy się najlepiej. Rozumiem, że masz-mamy jakiś plan awaryjny? Czy Twoim planem jest powrót do ludu Nar? Nie wiem czy Wieloświatowcy mogą zginąć tak w pełni ale jeżeli tak to ten obrót koła jest dla nas najbardziej tragiczny - zamilkł bijąc się ze swoimi myślami.

- Z tego co wiem zawsze giniemy. Taka praca. A potem wracamy i giniemy. Giniemy i wracamy. Koło się obraca i mle nas z każdym obrotem.

- Ciekawy jestem czy ktoś nie zmienił zasad gry. No ale nic. Wiesz co. Zróbmy to - patrzył w swoją twarz stojącą naprzeciw - Połączmy się. Niezależnie co odkryję-odkryjemy nie zmieni to tego, że jesteśmy rozdzieleni. Zróbmy to!

- Teraz? Nie chcesz dotrzeć do Ogrodu?

- Niezależnie czego się tam dowiem lub czego się nie dowiem, nic to nie zmieni. Nadal będzie wiadomo, że Simeon Czarne Drzewo to diabeł wcielony. Zresztą mogę-możemy tam dotrzeć po tym jak się zespolimy. Nieprawdaż?

- Pewnie.

- No to działaj. Bo ja nie pamiętam jak to się robi - wzruszył ramionami - Coś musimy powiedzieć? Pomyśleć? Czy nie wiem, dotknąć się?

Coś się miało wydarzyć. Coś ważnego dla Tobiasa. Coś istotnego. Czy przyniesieni to zmianę?

Czy świat wstrzyma na chwilę oddech kiedy dojdzie do połączenia wszystkich części wachlarza?
Tego nie wiedział.

On wstrzymał.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 31-12-2017, 02:08   #227
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Na widok Arii znieruchomiał wpatrzony w nią, a ona nie wiedziała, czy traktuje ją jak wroga czy sojusznika.
– To naprawdę ty – powiedział starzec opuszczając rozjarzoną piorunem laskę i wspierając się na niej, jak na zwykłym kiju podróżnym.
– Jestem Corvus. Najstarszy z żyjących z Ludu Aeronów. Witaj Burzowym Dworze, pani. Czy dobrze zakładam, że jesteś tą, której nadejście zapowiedziały błyskawice?
Przyklęknął przy niej na jedno kolano i pochylił nisko głowę, w geście wyraźnie oznaczającym szacunek.

- To zależy kogo się spodziewałeś Corvusie. - Aria uśmiechnęła się nerwowo.
- Tak czy inaczej witaj. Jesteś strażnikiem tego miejsca czy tutaj po prostu mieszkasz?

- Tego miejsca nie trzeba pilnować, pani - odpowiedział dwornie. - Strzeże się samo. A ja jestem jego obywatelem, podobnie jak inni zrodzeni w Burzy i poślubieni tobie, Burzowy Pomruku. Mimo odmienionej twarzy widzę twoją naturę, widzę płomienie błyskawic i wiem, co znaczą. Wróciłaś. Róża Krwawi a Koło dokonało obrotu. Prawda?

- Pewnie jest tak jak mówisz. Pytanie tylko: co dalej? Wiesz, co powinnam zrobić? Ja czuję się zagubiona i nie potrafię określić własnej ścieżki. Myślałam, że to miejsce pomoże mi się odnaleźć, ale jak na razie nie otrzymałam odpowiedzi na targające mną wątpliwości.

- A jakie to wątpliwości, moja pani?

- Co powinnam teraz zrobić.

- Nie mam pojęcia. Zawsze to ty decydowałaś za narody, Burzowy Pomruku. Nie narody za ciebie. Wiem, że Var Nar Var zbiera wojowników przeciwko Masce, jednak nie zamierzałem przyłączać się do tej wojny. Zostało nas za mało. Zbyt mało. Chyba, że ty masz inne zdanie na ten temat, pani.

- Nie będziemy walczyć w tej wojnie, jeżeli mam w tej sprawie coś do powiedzenia, ale obawiam się, że nie do końca mam prawo decydować za Burzowy Pomruk. Widzisz Corvusie, ja nie do końca jestem w pełni nią. Nie pamiętam wszystkiego, a wspomnienia, które mam przychodzą i odchodzą niezależnie ode mnie, pozostawiając tylko więcej pytań niż odpowiedzi. Dlatego czuję się tak zagubiona.

- Maska zabrał wam wspomnienia. Wieloświatowcom. Tak słyszałem. A ty nie masz swojej luminy. Widzę to.

- To jakie widzisz dla mnie wyjścia w tej sytuacji?

- Odszukaj swoją luminę. Pokażę ci, gdzie możesz zacząć. W twojej dawnej kaplicy. Tutaj, niedaleko. Pozostaje jednak pytanie, czy tego chcesz. Czuję, że ta wojna będzie inna. W burzy i w huku piorunów wyczuwam niepokojące zmiany. Nie wiem co oznaczają, ale boję się ich.

- Już mówiłam, że nie mam zamiaru walczyć w tej wojnie, tylko poszukać jakiejś innej drogi, innego wyjścia. Do tego jednak potrzebuję wiedzy i zrozumienia jak działa ten świat. Zaprowadź mnie proszę, tam gdzie mówiłeś. Wszystko, co mi pomoże połączyć się bardziej z tym światem będzie pomocne, a jeśli nie to zawsze mogę poszukać przejścia do innego miejsca.

- Rozumiem cię. Brak celu może być toksyną. Sam czuję się podobnie. Nie wiem, czego oczekuje ode mnie życie. Sądziłem, że kiedy powróci Burzowy Pomruk wszystko się poukłada. Myliłem się?

- Jak wróci to może rzeczywiście się zmieni, bo póki co masz do czynienia ze mną, Arią Taranis, która ma przebłyski wspomnień i mocy Burzowego Pomruku. Pytanie tylko czy chcesz żeby wróciła?

- Tęskniliśmy za nią. Chociaż nikt z nas jej nigdy nie widział, to znamy legendy i opowieści. Znów uczyni nasze narody kimś ważnym. Prawda?

- A tego właśnie chcecie?

- Teraz nie żyjemy. - Odpowiedział szczerze, lecz po długim wahaniu. - Wegetujemy w krainie skazanej na wieczną burzę. Nie mam nic przeciwko burzom, ale przydałoby się jeszcze trochę słońca, aby siać i zbierać.

- To wskaż mi drogę do tej kaplicy.

- Chodź za mną, pani.

I poprowadził ją ruinami, w dół, po jakiś schodach śliskich od deszczu. Te zaprowadziły Arię do kolejnych ruin, leżących u podnóża stoku, do czegoś, co faktycznie wyglądało jak kaplica. Nie było w niej ołtarza, a jedynie posągi stojące w kręgu. Przedstawiały one dwanaście postaci. Mężczyzn i kobiet. Niektóre wyglądały normalnie, inne - dziwacznie. Na przykład mężczyzna cały w kolcach i z mieczem w ręku, albo inny - z korzeniami drzewa zamiast włosów.
Twarze posągów wydały się Arii znajome. Szczególnie jednego z nich - młodej kobiety o włosach wyrzeźbionych na kształt błyskawic i z czymś, co wyglądało jak piorun w dłoni. To była jej twarz. Nieco starsza, bardziej kobieca, ale rozpoznawalna.

Aria podchodziła po kolei do każdej z figur i lekko dotykała ich wyrzeźbionych twarzy próbując sobie przypomnieć jak brzmiały imiona uwiecznionych w ten sposób postaci.
Poznała twarz Wachlarza, poznała twarz Szalonej Dox, którą darzyła kiedyś niechętną przyjaźnią, poznała twarz Simeona Czarnego Drzewa, którego się bała, poznała twarz Kenta od Ostrzy, którego szanowała i Enocha, który był dzikusem i pijakiem, i poznała twarz Me'Ghan ze Wzgórza, która dokonała wielu złych rzeczy.
Na końcu stanęła przed swoim posągiem i długo studiowała jednocześnie obcą i znajomą twarz.

- I co teraz się powinno wydarzyć Corvusie?

- Nie mam poję .....

Jego słowa utonęły w huku pioruna. Świat zastygł. Corvus z wpółotwartymi ustami, z niedokończonym słowem na języku.

Wokół Arii zatańczyły cienie, świat rozmył się w jedną rozszalałą, pędzącą plamę, a kiedy zwolnił, zniknął Corvus i posągi. Znajdowała się w tej samej sali, teraz jednak była ona czysta, cała, nie zrujnowana.
Przed Arią unosił się kryształ. Wielki, czarny, nieregularny, rozświetlony kształt.

Znała go. Miała przy sobie jego fragment. Czarny kryształ, który dokonał tyle zniszczeń.
- PRZYBYŁAŚ.
Głos pojawił się znikąd. Wypełnił przestrzeń wibracją od której bolały zęby.
- POWIEDZ PO CO, A BĘDZIE CI DANE.

Czego chcę, czego pragnę. Powrotu luminy, powrotu wspomnień - powiedziało coś z tyłu jej głowy.
Nie, nieprawda, wcale tego nie chcę to Burzowy Pomruk tego chce.
Pokoju dla tego świata, spokoju i przerwania cyklu wojny. Tak! Tego bym chciała! Ale czy na pewno? Czego tak naprawdę najbardziej bym pragnęła?

- Chcę wrócić do domu! Nie chcę być Burzowym Pomrukiem! Chcę być żyjącą Arią Taranis! - wywrzeszczała dziewczyna zalewając się łzami.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 01-01-2018, 13:37   #228
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Dominium wita szaleństwem. Jest jak nieuporządkowany, chaotyczny sen. Koszmar, z którego śmierć nie jest w stanie wyswobodzić.

Jest osią smutków, centrum bólu i centralnym ośrodkiem cierpienia. Zasysa z Wieloświatów wszelkie zło, wszelką rozpustę, wszelkie wynaturzenie, wszelkie cierpienie i zmienia w coś głębszego, gorszego lub lepszego – kwestia wyborów.

Wyborów, których konsekwencje w Dominium mogą zniszczyć całe Domina, rasy i światy.

ENOCH OGNISTY

Świt przywitał go chłodem z którym jednak szybko sobie poradził. Nie wiedział, gdzie jest Cytadela, ale … jakiś wewnętrzny instynkt przebudził się w Enochu, kiedy tylko ujrzał rąbek słońca zapalający się nad wschodnią krawędzią nieba.

Ruszył przed siebie, oddalając się od Domeny Dwóch Rzek, prowadzony przez wewnętrzny kompas, którego istnienia do tej pory sobie nawet nie uświadamiał. Pozostawiał za sobą miasto pomiędzy rzekami i swoich towarzyszy i braci z Ludu Nar. Oraz Lysha. Wspomnienie jej oczu dawało mu sił by maszerować przed siebie w tempie, które zaskakiwało go tak samo, jak wewnętrzny system naprowadzający.

Nikt go nie tropił. Nie ścigał. Nie szukał. Nie próbował się skomunikować.
Trzeciego dnia trafił na drogę. Szeroką, wyłożoną kamieniami arterię. Jedną z głównych żył w czasach pokoju pompujących towary do centrum Dominium – Cytadeli. Teraz droga wyglądała jak wymarła. Nie było na niej podróżnych. Wszyscy szli w przeciwnym kierunku – na wojnę z Ludem Nar.

Dwa dni później trafił jednak na kogoś. Na przestrzeni kilkudziesięciu metrów walały się ciała. Pokrwawione, porąbane trupy należące do ludzi i istot przypominających orkowe pomioty z klasycznych opowieści fantasy. Oznaczeni znakami Maski wskazywali wyraźnie, że służyli władcy/władczyni Cytadeli. Trupów było tysiąc, może więcej.

Pomiędzy ciałami, na niewielkiej stercie zabitych, siedział mężczyzna i ostrzył miecz. Miał na sobie prostą kolczugę, a broń wyglądała na mocno wysłużoną, ale twarz była znajoma. Bardzo znajoma.

- Cześć Enoch – powiedział Simeon zwany Czarnym Drzewem.

Zmienił się. Zarósł, zestarzał, chyba jako jedyny z Wieloświatowców, których spotkał Enoch. Wybraniec Potęg. Najokrutniejszy i najbardziej fałszywy z Wieloświatowców. Czasami nazywany Zapomnianym. Gdyby Wieloświatowców potraktować jako bardziej krwawych apostołów, to Simeon bez wątpienia byłby najgorszym z możliwych Judaszy.

To on, Enoch przypomniał sobie, wpadł na pomysł Stosu i poświęcenia Ludu Nar, aby stworzyć nieśmiertelnych wojowników - broń zdolną złamać Dominatora. To on pozostawił na pastwę losu Męczennika i Męczennice, gdy oczekiwali na pomoc przyjaciół. Jednocześnie Enoch nie znał lepszego sojusznika i wojownika – Simeon Czarne Drzewo był w pojedynkę pokonać każdego z Wieloświatowców. Nawet Kenta od Ostrzy. Nawet Burzowy Pomruk, czy jego.

- Też idziesz na Cytadelę – Simeon wstał i spojrzał w dal. – Nie wiem jak ty, ale ja mam już dość tego, co się z nami dzieje. Tej jebanej, nie kończącej się wojny. Większość z nas chce się schować. Zaszyć. Wrócić do nędznych ciał na Ziemi. Do nudnego, zasranego życia. Ja jednak mam inne plany. Zapierdolę Maskę. Zrzucę jego truchło ze szczytu wieży i nasram na nie z dachu. Tak. Zakończę tę jebaną wojnę, Enoch. Zakończę, nim się zacznie. Maska zabrał mi wspomnienia. Lecz nie zabrał wkurwu, przyjacielu. Ani jaj. Może i zabierając nam pamięć, wykastrował niektóre cipy, ale nie mnie. A ciebie, Enoch? Idziesz ze mną? Ramię w ramię. Ogień i szaleństwo. Kurwa!

Poderwał się szaleńczo wymachując mieczem i plując wokół siebie, jak dzikus. Szybko jednak zapanował nad tym wybuchem szaleństwa.

– Kurwa, Enoch! Aż mi stanął, jak o tym pomyślałem!
Krew mlaskała obleśnie pod jego butami a Simeon Czarne Drzewo zatrzymał się i spojrzał na drugiego Wieloświatowca oczekując deklaracji.

TOBIAS GREYSON

Wachlarz dotknął swojej dłoni. Twardy uścisk w którym pulsująca krew w ciele jednego zwalniała tempo, dostosowując się do tempa bicia serca drugiego. Dotyk, który wywołał eksplozję światła, palącego oczy, palącego ciało, palącego duszę i umysł.

Przez chwilę Tobiasa pochwyciła karuzela szaleńczych obrazów, nakładających się wydarzeń z życia jednego i drugiego Wachlarza. Kręcąc się, jak obrazy w blenderze, mieszały ze sobą, uzupełniając jedne drugimi.

Tobias też wirował, a kiedy przestał był sam. Bardziej kompletny. Silniejszy. Pewniejszy siebie. Jakby utracił coś, czego nie spodziewał się już odzyskać.
Pamiętał Arię i kierunek, który obrał.

Ogród Męczenników.

I wiedział, gdzie go znajdzie.

Wybrał drogę, kierując się w stronę poszarpanych, ostrych jak kolce smoka szczytów. Miał zapasy, które zabrał ze sobą od Pani Osnowy. Powinny mu wystarczyć, szczególnie że teraz stał się … jednym. Nie do końca, ale bardziej, niż był.

Szlak prowadził go pięć dni - przez bezdroża. Po kamienistych wąwozach, na szczyty gór, ścieżkami dla kozic. Jednak on był Wachlarzem. Zwinnym i lekkim, jak wiatr. Potrafił wspiąć się na najwyższą górę, przejść przez najbardziej zdradliwe osuwisko. Był jednym z wybrańców Potęg. Ich wcieleniem w Dominium. Potężny i niepokonany.

Szkoda tylko, ze przy okazji czuł się tak cholernie samotny i zagubiony.
Po drugiej stronie gór znalazł dolinę, w której rosły dziwne kwiaty. Wyglądały jak róże, ale spalone i żarzące się od środka. Nadal jednak były to żywe kwiaty, mimo że wyglądały jak spalone.

Szedł dalej poprzez ten ukwiecony krajobraz, w stronę jedynej budowli, którą dostrzegł w centralnej części równiny. Z bijącym sercem, ponieważ tam zaczęło się i skończyło tak wiele. To była Przełęcz Gawrach. Jeśli dobrze zapamiętał jej nazwę.

Miejsce, gdzie doszło do wielkiej bitwy oskrzydlającej, która przesądziła o losie Dominium cykl temu. Te kwiaty rosły na kościach poległych w bitwie. Dziesiątkach, setkach tysięcy poległych bohaterów, których imion nikt już nie pamiętał.

Miał tutaj być. Z innymi. Mieli pomóc Męczennikowi i Męczennicy, nim Dominator ich uśmierci. Lecz … zdradzili? Nie zdążyli?

Nie pamiętał.

Męczennik i Męczennica umarli w ogniu, za nich i za ludy Dominium. Zaraz po tym, jak umarli przybył Maska ze swoją armią. I przeważył szale zwycięstwa na stronę Wielkiego Sojuszu. Dominator został obalony i zniszczony, a Maska, wbrew ustaleniom, zdradził Sojusz i Lun Nar i przejął władzę, A potem zabił Wachlarza.

To było ostatnie, co pamiętał. Może dlatego, że pokonując go podczas opłakiwania zmarłych, zabrał mu nie tylko życie lecz również wspomnienia i pamięć.

Pani Osnowy miała rację.

Tam, w Ogrodzie Męczenników, w miejscach gdzie dymiły stosy na których umarli w męczarni, w popiołach, zagrzebano tajemnicę, którą miał szansę odkryć.

Nie było to jednak proste.

Do Ogrodu prowadziła tylko jedna brama – kolumnada skryta w gęstym, mglistym popiele. A w bramie stał potwór. Wysoki, chudy, rogaty stwór obok którego nie sposób było przejść bez konfrontacji.


To był ONI. Stwor narodzony z cierpienia i krwi zabitych. Wachlarz rozumiał to i wyczuwał istotę bestii. Tobias widział w niej tylko demona, który mógł go rozszarpać.

ONI. Równy Wieloświatowcom. Potężny stwór zrodzony z bólu, jaki to Wieloświtowcy zadali Dominium.

– Wachlarz – głos stwora odbił się echem po kolumnadzie. – Przyszedłeś umrzeć.

– Zyrall C’Hawr – Wachlarz znał tego ONI.

To jego krew przywiodła go na ten świat.

Zrozumiał też, że ktoś związał demona z tym miejscem, uniemożliwił odejście – na szczęście dla tego udręczonego świata. Gdyby ONI odszedł zginęłoby wielu. Bardzo wielu.

– Przyszedłeś, aby umrzeć, zdrajco? – wysyczał pytanie ONI.


ARIA TARANIS


Kryształ rozpalił się ogniem. czarnym blaskiem, który pochłonął Arię, niczym objęcia śmierci wrzucając w ciemności wszechświata.

Unosiła się w tej pustce przetykanej drobinkami gwiazd, niczym jedno z przemierzających kosmos ciał niebieskich.

A kryształ pokazywał jej wizję.

Ujrzała Ziemię – małą, pełną życia planetę, pośród wielu, wielu innych planet, na której leżała w szpitalu, podpięta pod liczne urządzenia medyczne. Maszyny podtrzymujące jej życie. Życie ciekawskiej dziewczyny rozkochanej w podróżach. Widziała swoich bliskich i słyszała, dochodzące zza kurtyny głosy obcych ludzi: „śpiączka”, „paraliż całego ciała” „nieodwracalne zmiany”.

- Takiego życia pragniesz – szeptał wszechświat wokół niej. – Tutaj chcesz wrócić.

Znów ujrzała Dominium. Nie był planetą lecz tarczą unoszącą się w ciemnościach wszechświata. Wirującą wokół punktu centralnego wielkiej Cytadeli.

Koło się obraca.
To było Koło. Zrozumiała.

Utkane ze snów i marzeń, realne i nierealne zarazem. Dominium. Koło.
Widziała Armie szykujące się do walki. Zbierające setki tysiące istot, gotowy zabijać się w imieniu Potęg i władców. Małe iskierki życia, zrodzone w … głowach innych iskierek, rozproszonych w całym, przeogromnym wszechświecie. Jak wielka sieć wyobraźni i marzeń, koszmarów i snów, zbiegająca się tutaj, w Dominium.

Wojna. Śmierć. Zniszczenie.

Ginące iskierki oznaczały ginące istnienie – tam, w sieci umysłów i snów. Gasnące, niczym płomyczki na wietrze.

I była ona. Miała możliwość uratowania wielu, wielu tych iskierek za cenę swojego płomyczka. Lub wręcz przeciwnie.

Burzowy Pomruk. Zagubiona i oszukana przez wszystkich. Okradziona ze wspomnień lecz nie z marzeń.

– Chcesz wrócić do Dominium i pomóc w wojnie, lub zapobiec jej – zapytał Kryształ – Czy wolisz odejść. Obudzić się w świecie, do którego tak tęsknisz. W świecie, w którym twoje ciało przestało jednak istnieć, bo znalazło się tutaj, wezwane przez Potęgi.

Wróciła. Unosiła się w ogniu i świetle Kryształu.

– Wybieraj, kim chcesz być. Burzowym Pomrukiem, na który czeka Wieloświat czy Arią, na którą czeka tylko kilka osób przerażonych tym, że może wrócić.
 
Armiel jest offline  
Stary 10-01-2018, 23:08   #229
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias stał i gapił się na zagradzającą mu przejście wielką postać. Czy się bał? Na pewno.

Czy śmiertelnie?

To się jeszcze okaże.

Teraz po połączeniu się z jedną ze swoich części odzyskał część wiedzy. Wiedział, że przed nim stoi ONI. Istota podobna jemu tylko będąca drugą stroną medalu. Słabsza? W tej chwili na pewno nie. Będąca wyobrażeniem zła? Dla jednych na pewno dla innych nie.

Jak Wachlarz. Tutaj byli sobie równi.

- Czemu nazywasz mnie zdrajcą Zyrallu C’Hawr? - odezwał się choć gardło wyschło mu na popiół.

- Bo nim jesteś! - zadudnił ONI.

W sumie nie wiedział co odpowiedzieć. Postać zachowywała się jak rozkapryszone dziecko. “Tak bo tak”.

- To żeś mi przygadał - rzucił pod nosem - I tyle? - powiedział już głośniej - Zdrajca, zabójca, kłamca? I co jeszcze? Kim zatem ty jesteś? Zbawicielem uciśnionych? Jedynym sprawiedliwym? Jesteś taki jak ja. Jesteś drugą stroną monety. Nie chce ginąć i nie chcę się bić. Jestem znużony wieczną walką. Chcę przejść do Ogrodu Męczenników. Chcę wiedzieć co się tam wydarzyło. Czemu zawiodłem swego brata i siostrę? Po tym wszystkim odejdę. Nie będę Cię niepokoił Strażniku poległych - czuł, że nie ma z nim szans. Wiedział też, że nawet gdyby jakimś cudem udało mu się pokonać ONIego to zgładziłby wiele istnień powiązanych z nim. Może i swoje, wszak i on tutaj zginął jak mu podpowiedziały fragmenty odzyskanych wspomnień.

- Nie mogę cię tam wpuścić. Nie bez zgody Maski. Mam strzec Ogrodu przed takimi jak ty.

- Rozumiem. Może wiesz kto kryje się za Maską? A jeżeli nie to chociaż powiedz mi Zyrallu C’Hawr jak dokładnie brzmiał jej rozkaz by nie wpuszczać tutaj Wieloświatowców. Chcę znaleźć złoty środek. Pokojowe rozwiązanie

- Nie znajdziesz pokoju w świecie wojny.

- Wszystko zależy od tego czy dwie strony chcą go znaleźć. Ja mam dosyć powtarzających się cyklów wojny, śmierci, cierpienia i daniny krwi. Szukam innego rozwiązania. Ty tkwisz tutaj bo ci nakazano, narzucono swoje pęta, łańcuchy. Nie wolałbyś się uwolnić? - szukał rozwiązania. Innego niż walka. Chciał poznać przyczynę tego wszystkiego. Chciał sobie to przypomnieć.

- Tak. Uwolnić się. Tak. - ślepia bestii rozjarzyły się krwistą luminacją. - Tak. Ale jak?

- Ściągnę jarzmo Maski ale by to zrobić musze wejść tam - wskazał palcem na ogród.

- Nie! Nie poradzisz sobie z Maską. Jest za silne. A mnie ukarze! Nie pozwolę ci przejść.

- Czemu tak sądzisz? - schwytał się jeszcze jednej szansy - Tam, za Tobą jest odpowiedź na to jak to zrobić. Dlatego Maska nie chce by się tam pojawił Wieloświatowiec. Dlatego Ty, istota tak potężna by się mu przeciwstawić stoi na straży tego sekretu.

- Bo Maska to dwoje. Nie wiesz tego? Nie da się przeciwstawić dwóm Wieloświatowym jednocześnie. Nie jeden ONI. Nawet nie kilku ONI.

- Zawsze się da, tylko trzeba działać wspólnie. Pamiętaj, że Róża krwawi a koło się obraca. To jest możliwe. Maska zrodziła się jako owoc zemsty jak podejrzewam, ale nawet ona podlega pewnym prawom czy tego chce czy nie. W tym ogrodzie może być do tego klucz. Sposób na pokonanie Maski. Tych dwóch Wieloświatowców. Może się też okazać, że połączenie sił Twoich i moich jest czymś nowym i równie potężnym jak jeden władca w dwóch osobach.

- Pierdolisz.

- Może Ci się to wydawać jak pierdolenie ale ja naprawdę tak myślę. Nie widzę innych możliwości. Chcesz tutaj tkwić przywiązany do tego miejsca? Twoja wola. To ty jesteś więźniem tego miejsca nie ja. Ty jesteś więźniem Maski nie ja. Proponuję Ci sposób na zerwanie okowów. Ty zyskasz i ja zyskam - spróbował po raz ostatni.


- To żaden sposób. Ale zrobimy inaczej. Wpuszczę cię do środka a potem powiesz mi, jak zamierzasz zabić Maskę. Jeśli twój pomysł będzie niedorzeczny, będziemy walczyć i jam i się uda, zabiję cię. Co ty na taki układ?

- Mi pasuje. Niezależnie czy zrobisz tak jak mówisz. Zaryzykuję - ruszył w kierunku bramy zagradzanej nadal przez ONI.

Przeszedł przez pustą bramę i zobaczył przed sobą dym. Ciemnoszary, wirujący popiół. Bił od niego żar i coś jeszcze. Coś paskudniejszego. Ponurego i złowieszczego. Wiedział, że jeśli tam wejdzie, to nie będzie odwrotu. Cokolwiek czaiło sie po drugiej stronie, Pani Osnowy chciała by to zobaczył. Ta sama, która raczyła go tyloma kłamstwami. Ta sama, która ich otruła. Ta sama, która przegnała go ze swojej Domeny. Jeden krok i nie będzie odwrotu. Czuł to. Z jednej strony coś w nim krzyczało - wejdź tam i przekonaj się! Z drugiej jednak strony, coś jeszcze głośniej wrzeszczało - Uciekaj! uciekaj stąd byle dalej, bo tam, po drugiej stronie nie ma niczego dobrego. Tylko śmierć. Albo coś gorszego od niej.

Kłamstwa, niedomówienia, półprawdy. Niechciana zabawa w politykę, władzę. Czuł, że jak tam wejdzie to raczej zakończy to jego żywot. Nie był jeszcze w pełni sobą, nie połączył się ze wszystkimi swoimi fragmentami. Nie czuł się silny.

Czuł się samotny.

Teraz szczególnie.

Nie był samobójcą.

To prawda, że uczucia targały nim silnie, że cenił sobie życie, wolność, wiatr.

Mógł to wszystko utracić. Czuł, że tak będzie, przecież jakże mógł zaufać tej, która wielokrotnie go oszukała. Jak mógł zaufać ONI, które zostało stworzone na jego przeciwieństwo….

Popatrzył za siebie, na te dziwne ale jakże piękne róże.

- Mam nadzieję, że coś się zmieni - szepnął sam do siebie choć myślał o swoich braciach i siostrach. Innych Wieloświatowcach, których czuł, że zostało już bardzo mało - Powodzenia.

Wszedł.

Samotny, wystraszony ale zarazem pogodzony ze złym losem.

Może na swoją zgubę a może na wybawienie.

Wszedł.

Samotny.

Wśród róż z popiołu.

Pochłonięty przez ciemnoszary, wirujący popiół…
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 15-01-2018, 11:37   #230
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Tyle tych ciał… rozłupanych, rozkawałkowanych, rozszatkowanych, broczących i jątrzejących… co za człowiek mógłby zrobić coś takiego? Na pewno nie Enoch, bo przecież brakowało swądu palonego mięsa. Czy to spotkanie mogło być czymś więcej niż przypadkiem? Nie wyobrażał sobie, jak mogłoby być inaczej, lecz skąd miał wiedzieć co jeszcze mogła zrobić lumina.
- Cześć Simeon, kopa lat, tak wiele, że aż nie pamiętam - powiedział bez uśmiechu. - Twoje słowa brzmią aż nadto sensownie. - Niestety, to co mówił przykrywało tylko niepewność jaką czuł przy tym spotkaniu. Wspomnienia aż nadto gorące odpychały go od tego człowieka, choć czuł że wtedy, kiedyś było inaczej. Parę lat w niewłaściwym wymiarze i wieloświatowiec może się tak zmienić. Westchnął i skinął głową w kierunku Cytadeli.
- Wygląda na to, że chcesz wchodzić głównymi drzwiami? Ja myślałem o czymś subtelniejszym - wślizgnięciu się do środka i tam zrobieniu wielkiego bum.
 
cyjanek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172