Był wściekły. Na tyle rozjuszony, że nie rozmawiał z Nivią i Red, nieprzyjemnym spojrzeniem witając się i krótkimi bąknięciami odpowiadając na instrukcje Julii.
We wściekłości dozbrajał się; ruszył pierw na tył, aby na kombinezon dorzucić ciężki, wojskowy pancerz. Uzupełnił podstawową amunicję Sajgi o dodatkowe magazynki, które przymocował w odpowiednim miejscu, na udzie dozbrojonym najświeższym opancerzeniem. Granat odłamkowy, piankowy i flashbang. Na łydce znalazł miejsce nóż bojowy, o rękojeści zdobionej w standardowe moro.
Miotał dłońmi, ciskał się pomiędzy półkami, paplał coś niezrozumiałego pod nosem, nie brał udziału, a nawet nie słuchał dyskusji obu kobiet, które niepewnie spoglądały na chaotyczne ruchy swojego kapitana. Dobrze, że nie spojrzały na jego gorejące ślepia - puste jak u psychopaty.
Był wściekły. Już kiedyś zdarzyło mu się, doszło do sytuacji gdzie zabijał, torturował, przypalał, wydłubywał oczy. Dla informacji, w potrzebie zysku i dla własnej uciechy, dla tego drugiego Tichego, który w sytuacjach szczególnych wyłaził ze skóry starego kapitana, brał górę nad jego wyraźnie ludzkim "ja". Najgorzej, bo ta załoga nie miała jeszcze do czynienia z jego wewnętrznymi demonami.
W wyobraźni latały mu pomysły, sposoby likwidacji nieposłuszeństwa, oporu i wszelkiego buntu. Poderżnięte gardło, rozłupany łeb, salwa potężnym ładunkiem śrutowym w tył głowy. Napalm, gaz bojowy, pociski ze straszliwie satysfakcjonującym
Uragan D2, germańska myśl technologiczna z czasów wielkich wojen, teraz w kosmicznym, ciągle ruchomym wydaniu. Podniecające myśli wypluwały stłumiony śmiech i pomruki triumfu, już prawie odzyskiwał humor, tuż tuż był przy psychicznej stabilizacji pod postacią złego kapitana, kiedy słuchawki rozbrzmiały krótką instrukcją.
Cytat:
- Tichy, Red zameldujcie się na mostku. Powtarzam, Tichy i Red, zameldujcie się na mostku. |
Dla ciebie Pan Leon Tichy, ty lodowata samico! Ryknął w myślach, skarcił wszystkich po kolei za okrutną niesubordynację. Na mostek, co?? W zaufaniu przekazał nawigator dowództwo, a ta suka jego obdarzyła niewyobrażalną zniewagą, nazywając kapitana kupą pierdolonego złomu?!
Z całej siły palnął pięścią w pobliski, metalowy stolik, aż na parę sekund ucichła pobliska rozmowa. To był odpowiedni manewr, z mięśni uleciały nerwowe drgawki, a mózg mógł skupić się na działaniu. Nim wyszedł wykonać powierzony kapitanowi statku Acheron ten śmieszny rozkaz, wsadził pod lewą pachę, do kabury uszytej z nieprzyjemnego materiału, małego, poręcznego Hecklera. W kłębowiskach myśli naszło go, że powoli zaczyna brakować tlenu. Jeżeli mały magazyn takowego znajduje się w zbrojowni, trzęsącymi się od wściekłości rękoma uzupełni jego ubytek.
Obserwator mógł dostrzec chorobliwe rozdwojenie osobowości kapitana, kiedy lewa dłoń, jakby mimochodem w tej całej nerwowej sytuacji wymanewrowała pomiędzy płytami pancerza, chwyciła papierosa i cichutko umieściła go w kieszonce zewnętrznego uzbrojenia. Najciemniej pod latarnią, wszystko pod psychopatycznym okiem obecnie władającego Tichego.