Towarzysze walki zabierali się do zwiedzania wnętrza statku z takim zapałem, jakby mieścił się tam najlepszy lokal w mieście, albo książęcy skarbiec.
Marcus osobiście wolałby poczekać na przybycie posiłków (zginąć po walce - to byłoby dość głupie), ale nie miał serca odmawiać. Poza tym nie sądził, by tamci usłuchali głosu rozsądku.
Rozejrzał się za jakąś tarczą.
Podniósł najbliższą nieuszkodzoną i uznał, że to będzie lepsze niż walka z samym toporem. Obdzieranie jakiegoś nieszczęśnika ze zbroi trwałoby za długo... Dziewczyny mogły sobie biegać gołe i bose, ale to zdecydowanie nie był jego styl walki.
- Nie sądzicie, że należałoby zacząć od przeszukania kapitańskiej kajuty? - spytał. - Ten suczy syn uciekł, ale z pewnością nie przewidywał, że ktoś mu zabierze statek. A nuż znajdziemy jakieś informacje o jego dalszych planach...
Zatrzymał się przy zejściu pod pokład.
- Jeśli tam jest kolejna latająca maszkara, to lepiej ją oswoić, niż zabijać - powiedział. - Łatwiej by było gonić Xalotuna. Która was zabierze lampę? - spytał. |