Albrecht przetarł rękawem koszuli spocone czoło. Był wdzięczny bogom - nawet nieszczęsnej Ariance, która go słyszeć raczej nie mogła - ale ujście z życiem ze starcia jest rzeczą jedną, dożycie do następnego świtu drugą. Okrzyk z groty podsumował przemyślenia Albrechta. "Skurwysyństwo", pomyślał. Wyjął miecz. Obchodził się z nim jak z jajkiem, ostrza były raczej domeną jego brata, ale wolałby mieć czymś się bronić.
Ruszył za resztą, ale zauważywszy jak większość pcha się do przodu, zatrzymał się jeszcze, by przyjrzeć się dokładnie wypalonym na wilczych skórach znakom.