Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2017, 18:50   #5
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Restauracja "Moose's Horn" okazała się być parterowym budynkiem na rogu ulicy Transportowej i Szkolnej niewiele mniejszym od znajdującego się tuż obok supersamu o wdzięcznej nazwie "Lola". Co wcale dobrze nie świadczyło o wielkości tego drugiego.

Wiekowy, czerwony samochód o nadwoziu combi niespiesznie wtoczył się na parking i zgasł. Wyszedł z niego starszy, siwy mężczyzna o sterczących włosach oraz łysinie śmiało przesuwającej się od czoła ku czubkowi głowy. Obok niego szło... zwierzę na sznurku, które najprawdopodobniej zostało początkowo zakwalifikowane jako pies, lecz w drodze na ten świat musiało wypaść ze swojej szufladki.

Chwilę później tuż obok jedynego na parkingu samochodu zatrzymał Cadillac. Wysiadła z niego para przyjezdnych, nie było co do tego najmniejszej wątpliwości. Nie pasowali do miasteczka tak bardzo jak było to tylko możliwe poczynając od drogiego samochodu przez sposób bycia na wyglądzie kobiety kończąc.
Ostatecznym dowodem był fakt, iż żaden przechodzień ani żaden pracownik ich nie znał. W Lake Hills każdy zna każdego...

Richard dostrzegł niespójność jako pierwszy. Wytatuowana dziewczyna z grzywą jasnych włosów znikająca w drzwiach restauracji natychmiast rzuciła mu się w oczy.
Nadjeżdżająca ciężarówka przewożąca bale drewna minęła ich powoli na jakiś czas przesłaniając widok. Kiedy oddaliła się, para zniknęła w środku.







- Witamy w Moose's Horn!

Kelnerka, Dawn, jak głosiła plakietka na jej stroju szerokim uśmiechem powitała czwórkę przyjezdnych wracając od stolika za ladę. Niewątpliwie była bardzo miłą osobą, zaś jej głos był na swój piskliwy sposób dość słodki. Nie była jednak szczególnie urodziwa.

- Pan Cross wyszedł do łazienki. Siedzi przy tamtym stoliku, proszę na niego zaczekać, zaraz wróci. Może coś podać? Kawę?




Istotnie przy wskazanym stoliku stał talerz z niedojedzonymi frytkami i kurczakiem, choć dość niepokojące, jeśli chodzi o stan zdrowia właściciela „Bliżej Natury” były dwie puste szklanki po kawie oraz pełna z colą schładzaną lodem. Niemniej stojąca na podwyższeniu z roślinami kaczka była lekko psychodeliczna. Jej głowa była niepokojąco podobna do główki niemowlęcia. Dziobatego. Z zaskakująco chwytkimi skrzydełkami zakończonymi piórami sugerującymi grubiutkie paluszki, w których znajdował się zegar do złudzenia przypominający patelnię bez uchwytu…




Starszy mężczyzna pociągnął dopiero postawioną kawę i obejrzał się w ich kierunku z ustami wykrzywionymi w pałąk od wiadra oraz nieprzychylnym spojrzeniem ciemnych oczu. Fizjonomia nieznajomego była tak skrajnie antypatyczna, iż odpychająca wydawała się nawet myśl powiedzenia mu „dzień dobry”, zaś sama jego obecność sprawiała, iż stwierdzenie to stawało się kłamstwem. Choć jego ubranie można było uznać za eleganckie, było nieziemsko pogniecione. Zdawało się nigdy nie oglądać żelazka z bliska.
Coś poruszyło się na jego kolanach, wychyliło łeb i... w sumie nie wiadomo było czy to stworzenie miało taki wyraz spoczynkowy pyska, czy szczerzyło się na nich. Co prawda nie wydawało żadnych odgłosów, lecz ten fakt niczego nie przesądzał. Potworek wyglądał na istotę skrajnie złośliwą, pozbawioną wszelkich hamulców oraz wredną do tego stopnia, iż wszystkie koty świata mogłyby pobierać u niego nauki. W połączeniu ze ślepiami nieuleczalnego psychopaty nie wiadomo było co zrobi za chwilę.
Nie wiadomo co odstraszało bardziej. On czy właściciel.




Kolejne spojrzenia miejscowych zwracały się ku nim. Gości nie było wielu, więc również gwar rozmów był na tle mało dokuczliwy, że gdyby ktokolwiek się uparł, mógłby swobodnie posłuchać o czym rozmawiają pozostali. Wszystko jednak ucinało się. Rozmowa po rozmowie, wypowiedź po wypowiedzi. Wkrótce niemal wszyscy patrzyli już tylko na nich, zaś Reece nie był im dłużny. Przeniósł spojrzenie na Felicię.

W rogu pomieszczenia nagle ryknął gromki śmiech zdający się być jeszcze głośniejszy w przejmującej ciszy mąconej tylko przez głos radiowca wydobywający się z głośników.
Źródłem były jedyne dwie głowy pokryte długimi, białymi włosami. Ciężko było określić większą ilość szczegółów jegomościów przez wysokie oparcia siedzeń.

- I wtedy buuuuuuuum! Wyobrażasz to sobie?!

- Padaliby jak muchy!

- Ehhh, gdzie te czasy...?




Kilka kroków w kierunku korytarza prowadzącego do toalet stała zgarbiona kobieta ściskająca kurczowo zapaloną lampę naftową. Świeciła przy tym mocniej niż choinka na Boże Narodzenie, gdyż w jej ubranie wszyte były niezliczone ilości włączonych lampek, zaś na głowie spoczywała korona z latarek czołowych. Zmartwienie, szok i strach łączyły się w jedną, bezkształtną emocję wypływającą na twarz jak oliwa na powierzchnię wody.

- Tylko nie kawy. Jak spróbują, to nigdy stąd nie wyjadą.

Odziany w ocieplaną, przeciwdeszczową kurtkę człowiek pociągnął czarny napój z dużego kubka, po czym ponownie spojrzał na gości. Miał nie więcej niż cztery krzyżyki na karku, choć kilkudniowy, zaniedbany zarost oraz lekko ubrudzona twarz oraz dłonie mogły dodawać mu wieku.
Richard spostrzegł na ubraniu resztki czegoś, co wyglądało na wióry.

- To źle zabrzmiało. Chciałem powiedzieć, że tutejsza kawa niewoli ludzi. Pat Haldridge…




Drzwi otworzyły się nagle, a kiedy obejrzeli się za siebie, dostrzegli olbrzymiego Indianina. Jakby towarzystwo nie było już wystarczająco specyficzne. Pomalowana czernidłem w barwy wojenne twarz wyglądała niepokojąco niebezpiecznie szczególnie w połączeniu z kołczanem wypełnionym strzałami, łukiem, nożami, tomahawkami oraz czymś, co wyglądało na flary własnej roboty. Bóg jeden wie co jeszcze trzymał w skórzanej torbie. Prosty sznurek ozdobiony kruczymi piórami utrzymywał długie włosy w końskim ogonie. Wielkolud w prostej, lnianej koszuli pochylił głowę, by nie zawadzić nią o futrynę i z zimnym, obojętnym wyrazem twarzy przeszedł obok roztaczając wokół siebie aromat palonych ziół połączonych z gęstym dymem. Jego źródłem był trzymany w dłoni, tlący się wiecheć.




Inny nieznajomy zamachał szybko dłonią wyraźnie próbując jak najszybciej przełknąć to, co właśnie przeżuwał. Okulary z drucianymi oprawkami podskoczyły lekko, przez co musiał je poprawić. Miał kręcone, ciemne włosy oraz zarost wyglądający na o dwa dni zbyt długi. Pomimo starej, flanelowej koszuli oraz znoszonych sztruksów prezentował się znacznie schludniej niż większość gości. Jednak dbałość o szczegóły potrafiły stworzyć coś z niczego.

- Wodzu! Tutaj! Doskonale się składa, że cię widzę. Zaczynało mi już brakować zapasów i zastanowiłem się czy kogoś do ciebie nie posłać. Daj mi kilka minut, zjem i pójdziemy do sklepu. Głodny?

Indianin usiadł bez słowa i zastygł w bezruchu. Nie wyglądało na to, by miał zamiar zacząć się odzywać.

- Jak chcesz.

 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline