Zahija ponurym acz rzeczowym tonem powiedziała co widziała, a właściwie co pozwalała jej zobaczyć magia. Wskazała miejsca, określiła odległości.
Gdy jej towarzysze rozbiegli się w jakiejś chaotycznej i nie do końca przemyślanej galopadzie pomyślała, że coś między nimi pękło i całą winą obarczyła Saadiego. Wiedźma nie lubiła się rozdzielać. Nie lubiła złamanych szyków i samodzielnych akcji. Grupa dawała bezpieczeństwo. W grupie znaczy się więcej niż osobno.
Zeskoczyła z grzbietu klaczy i pomaszerowała w ciemność w stronę chaty innej niż ta do której pognał legionista. Był tam jeden wilkołak i jego trzy przyboczne wilki. Siały pogrom i zostawiały za sobą trupy. Stad widziała jak życie ucieka z ludzi czerwoną lepką strugą i rozlewa się po polepie.
Ukucnęła w trawie, w stosownej odległości, złożyła Khajunowi ofiarę z własnej krwi i szeptała zaklęcia, pchała je w gęstą noc i dalej, do leżącego w chacie trupa by wybuchł i zmiótł wszystko w pył.
Zahija poczuła gdzieś w środku przyjemne mrowienie. Frustracja i bezradność odkładały się w niej grubą warstwą i teraz, na przekór im, miała wreszcie okazję się wyżyć. Zmiażdżyć coś. Zniszczyć. Zabić.
Chwała niech będzie Khajunowi, panu krwi, panu życia i śmierci.
Ostatnio edytowane przez liliel : 19-12-2017 o 20:29.
|