Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2017, 19:53   #301
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Bakuba w ogniu - część druga

Basima zdołała uspokoić dziecko. Afaf chwyciła jakiś drewniany kij, który znalazła. Wydawał się marną bronią, jednak nie mogła liczyć na nic lepszego. Pan domu stąpał ostrożnie po wyciosanych w ziemi schodach. Wcześniej huk bomb zdawał się przeraźliwy i złowieszczy, jednak cisza, która po nim nadeszła, okazała się jeszcze gorsza. Mogli jedynie zastanawiać się, co z sobą niosła. Mężczyzna podniósł klapę. Na szczęście przyszło mu to bez trudu. Gdyby zostali przygnieceni gruzami i uwięzieni tu na dole… Sharif wolał nie myśleć.

Wnet znaleźli się na górze. Pan domu rozglądał się ostrożnie. Ta część budynku zdawała się nienaruszona, nie licząc pionowych pęknięć w ścianach i suficie. Zawieszone ozdoby spadły i roztrzaskały się. Lecz oprócz tego wszystko zdawało się w zupełnym porządku… do czasu, aż znaleźli się za załomem korytarza. Ujrzeli stertę gruzu w miejscu, gdzie powinien znajdować się salon oraz drzwi frontowe. Mężczyzna zamarł w bezruchu, jakby nie mogąc zrozumieć tego, co zobaczył. Zdawało się, że bomba musiała zostać zrzucona gdzieś dalej, inaczej dom byłby w znacznie gorszym stanie. Jednak jej impakt dotarł aż tu.
- Allah nas wysłuchał i nad nami czuwał - odezwał się Sharif, rzucając badawczym spojrzeniem. - Ten ładunek mógł wybuchnąć znacznie bliżej piwnicy.
Mężczyzna w pierwszej chwili nie odpowiedział.
- Tak, można na to patrzeć również w ten sposób - mruknął po chwili. Cały zbladł, jednak po chwili zacisnął ręce mocniej na strzelbie. - Ważne, że rodzina jest cała i zdrowa - powiedział bardziej do siebie, niż Habida.
Tymczasem Afaf dotknęła ramienia Sharifa.
- Będziemy musieli wyjść stąd jakoś inaczej - mruknęła.
Basima podeszła do męża i objęła go jedną ręką, kładąc głowę na barku.
- Przetrwamy to Galalu - rzekła kojąco. - Mury można odbudować - dodała, choć z jej oczu płynęły łzy.
Młody Habid zerknął na siostrę.
- O to się nie musimy martwić - kiwnął głową i zaraz też skupił uwagę na małżeństwie. - Przykro mi z powodu waszego domostwa. Jednak tak, jak pan powiedział, najważniejsze, że waszej rodzinie nic się nie stało - powiedział zatroskany, w głowie mając obraz śmierci swoich rodziców.
Małżeństwo nic nie odpowiedziało, jedynie skinęli głowami.
- Czy powinniśmy przypomnieć im o tym jedzeniu? - Afaf szepnęła cichutko, stojąc na palcach.
- Chyba na nas już pora - odparł na to Sharif, zwracając się do pary. - Czy… czy moglibyśmy jeszcze dostać coś do jedzenia?
- Ach… tak - Basima drgnęła, wyrwana z otępienia. Obróciła się i ruszyła korytarzem w inną stronę. - Kuchnia na szczęście nienaruszona - mruknęła. Spojrzała za siebie, jednak Galal nie podążył za nią. Został przy salonie, spoglądając na stertę gruzu.
- Jeszcze raz dziękujemy za waszą gościnność - Afaf powtórzyła. - Jesteście bardzo dobrymi ludźmi.

Basima skinęła głową, uśmiechając się słabo. Zaprosiła ich do niewielkiego pomieszczenia. Tam otworzyła starą lodówkę.
- Nie działa - mruknęła, patrząc na żarówkę. - Prąd… nie mamy prądu - szepnęła. Wyciągnęła z wnętrza zalabyieh. Były to kulki słodkiego ciasta, smażone na głębokim oleju. Pokryte miodem, orzechami i cynamonem.
- Przepraszam, że tylko tym mogę was poczęstować - rzekła z pewnym wstydem.
- To więcej, niż powinniśmy oczekiwać - odpowiedział skromnie Sharif, przyjmując poczęstunek. - Naprawdę nie wiem, jak możemy się wam odwdzięczyć za wszystko, co dla nas zrobiliście - dodał, uśmiechając się uprzejmie. Mając jedzenie w rękach poczuł ścisk w żołądku, postanowił go jednak zignorować.
Afaf nic nie odpowiedziała, tylko z wdzięcznością wpakowała do ust pierwszą kulkę, nie bacząc na to, że była zimna.
- To jest pyszne - wymamrotała.
Takie proste stwierdzenie wydawało się ucieszyć Basimę. Przez chwilę mogli udawać, że wszystko jest w porządku, nic nie zmieniło się i nie stoi na przeszkodzie przed komplementowaniem talentów kulinarnych. Jest normalnie. Sprawy jednak zmieniły się bardzo szybko… i to za sprawą syna małżeństwa. Chłopiec wbiegł do kuchni i spojrzał na Basimę dużymi oczami.
- Mamusiu… kim są ci dziwni panowie? - zapytał.
Sharif odwrócił się w stronę chłopca i zrobił zaskoczoną minę.
- Panowie? Jacy panowie? Gdzie oni są? - obrzucił syna Basimy pytaniami.
Chłopiec zawahał się. Spojrzał niepewnie na swoją matkę, a potem na Afaf… i na koniec na Sharifa. Otworzył usta, jakby chcą wymówić jakieś słowa… jednak żadne nie popłynęły z jego krtani. Jedynie wskazał odnogę korytarza.
- Musimy uciekać - mruknęła Afaf, łapiąc się boku Sharifa. - To nie jest nasza walka.
Habid zerknął to na siostrę, to na żonę pana domu, które udzieliło im schronienia. Widać było, że nie mógł się nad czymś zdecydować.
- Chodźcie z nami - zaproponował kobiecie.

Ruszyli korytarzem we trójkę. Doszli do załomu i skręcili w prawo. Nie przeszli daleko. Dom nie był aż tak duży. Afaf bardzo mocno i boleśnie wczepiła się w ramię młodego Habida… kiedy ujrzeli Europejczyka, który zabił ich ojca. Mężczyzna stał na środku przejścia, trzymając uniesioną broń. Siostra Irakijczyka cicho pisnęła, jednak nie poruszyła się. Przylgnęła do swojego brata, oczekując jego rozkazów. Ten z kolei zasłonił ją ramieniem i przesunął się tak, by zablokować linię strzału do Basimy.
- K-kim jesteś? - zapytał Sharif, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Jednocześnie nerwowym wzrokiem zaczął szukać pana domu. Ten nie pojawiał się. Afaf wczepiła się mocniej młodego Habida, patrząc na napastnika.
- Musimy go zabić - szepnęła. - Albo polec, próbując.
Tymczasem mężczyzna uniósł ręce, jakby w geście poddania się.
- Nie chcę mieć z wami nic wspólnego - jego głos brzmiał obco i niezręcznie. Mężczyzna niezbyt dobrze orientował się w ich języku i niezbyt dobrze nim władał. - Nie chcę wam zrobić krzywdy.
Chłopak zmarszczył czoło, przysłuchując się napastnikowi, przy czym poruszył ramieniem, jakby chciał uciszyć Afaf.
- Czego szukałeś w bibliotece? - zadał kolejne pytanie, opuszczając wolną rękę wzdłuż ciała. Dłonie mu się pociły, a pistolet wsunięty do kieszeni ciążył nieprzyjemnie.
- Odpowiedzi… - mężczyzna podniósł ręce wysoko do góry, chcąc pokazać, że jest bezbronny. Mimo to Afaf spięła się. Tkwiła przy prawym boku Sharifa i nieco do tyłu, jednak mężczyzna w każdej chwili obawiał się, że skoczy do przodu i zaatakuje nieznajomego. Mogła postąpić nierozsądnie, kierowana złym impulsem.
- Spokojnie - warknął młody Habid pod nosem w stronę Afaf, nie spuszczając Europejczyka z oczu.
- Dlaczego tu za nami przyszedłeś? - nie przestał go wypytywać. Dłoń zaczęła mu drżeć. Cały czas myślał o dobyciu broni i tym, co zrobi w następnych chwilach. Póki co postanowił na razie zagadać swojego napastnika.
- Wyzwoliłem ifryta ze śmiertelnych okowów ciała waszego ojca - mężczyzna przemówił nieco ochrypłym głosem, podchodząc bliżej. - Uznałem, że znajdę go, pozostając blisko was. Mężczyzna prędzej czy później podąży śladem swoich dzieci. Nie jest w stanie przeciwdziałać swojej naturze - mruknął.
Pani domu nabrała głębiej powietrza i zastygła w bezruchu. Bez wątpienia chciała uciec, jednak wolała nie zwracać na siebie uwagi nieznajomego… oraz jego towarzysza, który stał tuż za nim, pilnując jego boku.
- Z-zabiłeś go - sapnął Sharif, przypominając sobie nagranie ze szpitala. Powieka mu zadrżała, a dłoń zacisnęła się w pięść. - Odłóż broń i opuść to domostwo - polecił chłodnym głosem.

Mężczyzna powoli zbliżał się.
- A kimżeś jest, by wydawać mi takie polecenia? - zapytał. - Zabiłem go… bo mężczyzna jego rodu mógł wejść na wyższy poziom. I on tego doświadczył - wyciągnął język, po czym oblizał nim wargi. - Atak Stanów Zjednoczonych okazał się więcej niż niespodziewany. Czysty przypadek. A może jednak… gdybym wyruszył choć chwilę później… obudzenie twego ojca okazałoby się niemożliwe - ni to zapytał, ni oznajmił. - Być może stało się właśnie tak, jak miało być - mruknął nieznajomy. - A teraz… zostaje nam czekać, aż znajdzie się tutaj wraz z wami.
Jednak Sharif nie miał zamiaru już dłużej czekać. Poderwał rękę i spróbował wyszarpać pistolet z kieszeni, by wymierzyć go w stronę mężczyzny. Udało mu się to. Zanim nieznajomy sięgnął po swoją broń.
- I co teraz zrobisz? - zapytał. - Zabijesz mnie? - mruknął. - No dalej.
- Zrób to - szepnęła Afaf. Wydawała się prawdziwie szczęśliwa z powodu obrotu sytuacji.
Chłopak oddychał płytko, pot spływał mu po czole. Z trudem utrzymywał się w takiej pozycji. Z kolei słowa siostry zaczęły odbijać się w jego głowie nieprzyjemnym echem.
- Z-zamordowałeś go. Spotka cię za to kara, ale teraz chcę, żebyś mnie posłuchał uważnie. Odłóż pistolet na podłogę, ładnie i powoli, a następnie się cofnij. Przysięgam, daj mi jeszcze jeden powód, a zastrzelę cię na miejscu - przemówił rozgorączkowany.
- Jest jeden powód - mężczyzna postąpił zgodnie z zaleceniami młodego Habida, wyciągając broń i kładąc ją na podłogę. - Otóż… - mruknął. - Tylko ja jestem w stanie go powstrzymać.
Afaf w ogóle nie słuchała mężczyzny. Wczepiła się w ramię Sharifa.
- Zabij go - szepnęła cichutko. - Zanim wymyśli jakąś sztuczkę i zrobi z nas głupców. To jasne. Gra na czas - mruknęła. Sharif z trudem rozróżniał kolejne słowa. Mamrotała pod nosem. Nieznajomi bez wątpienia nie byli w stanie dosłyszeć jej słów. - Nie możemy pozwolić, aby zagrał nami - mruknął. - Strzelaj - nastolatka szepnęła. - Zanim nasza szansa minie.
Sharif cały czas mierząc do mężczyzny schylił się, by podnieść drugi pistolet, po czym wsunął go do kieszeni. Następnie zgromił siostrę spojrzeniem, jakby próbował dać jej do zrozumienia, żeby przestała.
- O czym ty mówisz? - zwrócił się ponownie do Europejczyka. - Kto… kto kazał ci to zrobić? Co zrobiliście mojemu ojcu?! - ostatnie pytanie zadał z większym naciskiem.
- Twój ojciec - mruknął nieznajomy - jest kropelką, która zaoliwi bardzo silny i potrzebny mechanizm. Nie spodziewaliśmy się, że jego nowa forma okaże się tak potężna… jednak nie jest czymś, z czym nie można byłoby walczyć. Obawiam się znacznie bardziej ataku samolotów. To wielkie zaskoczenie - mruknął, spoglądając ku sufitowi. Zdawał się kompletnie nie przejmować zagrożeniem, jaki stanowił Sharif i jego pistolet… tylko czy słusznie?
Habid spuścił na chwilę wzrok, jakby próbował uporządkować sobie wypowiedziane właśnie słowa.
- Powiedziałeś, że wiesz, jak powstrzymać Ifryta… - mruknął, skupiając się ponownie na mężczyźnie. - Jak? - zapytał, unosząc pewniej broń, wymierzając nią w pierś Europejczyka.
- Chłopcze - mruknął nieznajomy, eksponując śnieżnobiałe zęby. - Otóż - mruknął… lecz wtem coś przerwało ich rozmowę.

Wpierw Sharif uznał, że Amerykanie zesłali kolejną bombę. Rozległ się bardzo głośny huk oraz błysk, który zwalił z nóg go, Afaf oraz panią domu. Zasłonił oczy i podniósł ręce, starając się uchronić przed przeraźliwym impaktem żaru, który na nich natarł. Wpierw jego oczy zdawały się ślepe. Jednak mrugnął kilka razy i wizja wróciła. Poczuł okropny zapach spalenizny i zgnilizny, choć nie był pewny, z którego dokładnie miejsca roztaczała się.
- Bracie… - usłyszał jedynie ściszony odgłos.
Wzrok Habida przyzwyczaił się do bardzo jasnej sylwetki, która zjawiła się w polu widzenia. To ona rzuciła kulą ognia w budynek. Ifryt. Ich ojciec.
 
Ombrose jest offline