Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2017, 22:46   #139
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Czas uciekał tak samo jak kolejne łyki piwa w kuflu Rogera. Maria poprowadziła ich gdzieś w korytarz w bok zaplecza, tam przez drzwi, gdzie ukazały się schody. Musiała rozpalić lampę naftową która dawała promień wyraźnego światła na kilka kroków. Zeszli w dół schodów i tam Latynoska zatrzymała się. Wyglądało jak standardowy korytarz prowadzący do kolejnych piwnic. Kierunek dalszego marszu raczej był oczywisty. Nawet przy dole schodów słyszeli jakieś niepokojące warkoty i stukoty.
- Jest na końcu korytarza po prawej. - odezwał się Rob pokazując ręką. Latynoska spojrzał na niego trochę zdziwiona. - Pomagałem go tam zamknąć. - wyjaśnił łowca mutantów.

- Na pewno wszystko jest w porządku. No ale…
- Pazurowi wrócił standardowy poważny wyraz twarzy. Poważnie też wyglądało jak zdjął karabin z ramienia i broń wylądowała mu w dłoniach. Potem zapalił latarkę zamontowaną do broni dzięki czemu korytarz został zalany mocnym, ostrym światłem. Maria przygryzła trochę nerwowo wargi ale skinęła głową. I uzbrojona w lampę pierwsza ruszyła korytarzem. Rosły najemnik szedł obok niej więc stanowili pierwszą parę ze źródłem światła jaką ciężko było w tym korytarzu wyminąć.

W drugiej parze szła lekarka z mężem. Kobieta niosła rewolwer i patrzyła w napięciu na odcinek przed nimi.
- Powiedzcie, że go chociaż związaliście - poprosiła nie mając nadziei na usłyszenie potwierdzenia. Dobry humor po zajściu piętro wyżej, między młodą dziewczyną i dorosłym najemnikiem, wyparował. Wrócił strach - Skoro według was cały ten… szał… przenosi się przez ugryzienia, nie wolno mu dać podejść blisko. Lepiej mieć jednego chorego, niż całe stado - popatrzyła na ściany. - Kojarzycie antyterrorystów policyjnych sprzed wojny? Można ich czasem zobaczyć w książkach, albo na filmach. Mają tarcze. Lekkie i wytrzymałe. Przydałaby się taka tarcza. Korytarz jest wąski, to by mogło się udać.

Vex szła spokojnie z tyłu i tak nie była ani szczególnym wojownikiem, ani też nie zamierzała tego badać. Istniała jednak spora szansa, że da radę uciec zanim reszta ją staranuje.
- Roger miał tarcze, zawsze mogliśmy go poprosić by pożyczył.

- A nie możemy go utrupić?
- Angela zazezowała na karabin dziadka, ściskany w rękach - Potem go sobie pani poogląda.

- Przywiązaliśmy go do belki.
- powiedział Robert i też wydobył z kabury pistolet. Karabin widocznie został mu na górze z większością bambetli. - Ale po tym co widziałem wcześniej nie kłóciłbym się, że tak zostało. - szedł obok żony. W tej całej dobytej broni nie dało się jeszcze słychać suchych trzasków bezpieczników. Ale broń w rękach była już w tej chwili dość łatwa do natychmiastowego użycia.

- Tak. Roger słynie z życzliwości i pomocy ludziom potrzebującym. - Idący z przodu grupki skrzywił się kwaśno chyba nie dowierzając w dobre serce i chęci Rogera. - Jak jest przywiązany to pół biedy. Jak nie, i nie da się z nim pogadać to ja bym go zostawił dla Rogera. - wypowiedział swoje zdanie na ten temat wysoki najemnik.

W międzyczasie doszli do tych ostatnich drzwi po prawej. Wyglądały na mocne. I zamknięte na skobel który był zablokowany kłódką. Maria zabrzęczała kluczami ale zawahała się. Przez drzwi było nieźle słychać ale nic nie było widać co jest wewnątrz. A to co było słychać brzmiało z bliska jeszcze bardziej niepokojąco niż z końca korytarza. Brzmiało jakby ktoś tam wył, sapał i szarpał się ze ścianą, belką czy czymś takim. Niestety nie dało się na słuch poznać czy jest nadal uwiązany czy nie. Równie dobrze mógł próbować się wyrwać od tej belki jak i wyrwać już na wolność zmagając się z czymś.

- No trzeba sprawdzić. - powiedziała Maria choć pomysł wydawał się jej już chyba nie tak dobry jak piętro wyżej. Błądziła kluczem w dłoni z wahaniem wsuwając odpowiedni w kłódkę ale znowu zawahała się przed dalszym ruchem. Facet ze środka nagle ucichł. Tak samo jak stukoty i odgłosy ruchów. Maria przesunęła nerwowo językiem po wardze i spojrzała na drzwi. Ale te były tak samo nieme i nieprzejrzyste jak przed chwilą.

- Zobaczmy czy jest ktoś w domu. Przepraszam was - O’Neal szepnęła, przeciskając się pomiędzy Marią, a Pazurem. Wyciągnęła rękę i zamknęła oczy. Niech będzie nadal przywiązany, oszczędzi tym i sobie i im trudu. Wychyliła się jeszcze kawałek i zastukała mocno trzy razy w drewno.

- Ale będziemy mogli go utrupić jak się uwolnił, tak? - nastolatka spojrzała po zebranych chcąc się upewnić, że nikt nie będzie miał pretensji, jak niemiły pan okaże się niemiły i straci głowę dla ołowiu z karabinu.

Stukanie w drzwi przez lekarkę zaowocowało jakąś reakcją. Szmer? Warkot? Szuranie? Coś takiego. Angie wyłapała, że to z paru kroków. Jakby te pomieszczenie za drzwiami było takie jak choćby ten pokój w motelu skąd właśnie wrócili to gdzieś spod przeciwnej ściany.

- Jak to ma i lata swobodnie to strzelamy by zabić. Najlepiej w głowę. Pierwsza para to ja i Angie. A ty. Może pomożesz Marii otworzyć kłódkę? - Pazur nieco zmienił ustawienie. Stanął naprzeciw drzwi z karabinem wycelowanym gdzieś w ich spód. Angie dał znak by ustawiła się obok niego. A na koniec spojrzał pytająco na drugiego rosłego faceta. Ten spojrzał na Izzy, mrugnął do niej wesoło a potem w odpowiedzi na pytanie najemnika skinął głową. Maria wydawała się być bardzo zadowolona z tego, że ma pretekst by wycofać się od tych podejrzanych drzwi. Zostawiła klucz w kłódce a jej miejsce obok drzwi zajął Robert. Miał pistolet a z taką bronią znacznie łatwiej było manewrować z takim gmeraniem przy czymś niż z bronią długą zajmującą obie dłonie a na jedną była bardzo ciążąca i niewygodna. Rob rzucił spojrzeniem na najemnika i jego podopieczną, potem w tył na żonę, motocyklistkę i Latynoskę sprawdzając gotowość ich wszystkich na otwarcie drzwi.

- Tylko nie zepsuj - lekarka wysiliła się na uśmiech, schodząc z pierwszej linii i dając miejsce dla strzelców. Patrzyła na męża z troską - Ani niczego nie połam. Z tymi twoimi łapami to różnie bywa.

- To nic, jakbym coś zgubił to dopiero jest heca. -
odpowiedział Robert niby pogodnie a jednak dało się wyczuć i zauważyć w ruchach napięcie. Kłódka cicho zgrzytnęła otwieranym kluczem. Potem szczeknęła metalicznie otwieranym uchem. Mąż Izzy rzucił ją na podłogę. Sam zgrzytnął skoblem unosząc go. Spojrzał jeszcze raz na Pazura i jego partnerkę.

- Gotowy. - powiedział krótko najemnik i uniósł karabin wyżej. Teraz celował przed siebie czyli gdzieś w środek zamkniętych jeszcze drzwi. Po jaskrawej plamie światła jego latarki było to całkiem dobrze widoczne. Pan O’Neal skinął głową i zaczął szybko odsuwać rygiel. Niestety nie dało się tego zrobić jednym ruchem więc nie było szans by ktoś tego nie zauważył. Gdy skończył szarpnął drzwiami odpychając je od siebie by para z karabinami miała czyste pole ostrzału.

- Kontakt. Jest przy belce. - Pazur zameldował prawie od razu gdy trzasnęły otwierane drzwi. Ale razem z Angie dostrzegli delikwenta właściwie od razu. Zaraz gdy drzwi mignęły im przed oczami promień latarki wujka omiótł sylwetkę oddaloną o kilka kroków od wejścia. I to na wprost od wejścia więc nie szło go przegapić w takim świetle. Jakiś mężczyzna, dość postawny albo z mocno rozbudowanym mięśniem piwnym wierzgał z ramionami przymocowanymi do sufitowej belki. Mrużył oczy od mocnego światła latarki i syczał ze złością. Po nadgarstkach ściekały mu strużki krwi gdy widocznie szarpiąc się z więzami nadciął sobie skórę. Wujek z Angie jednak weszli do środka z wciąż uniesionymi karabinami. Pomieszczenie jednak było zwykłą piwnicą bez niespodzianek. Raczej mała niż duża, z regałami z pustymi słoikami i butelkami no i tym jednymi mieszkańcem uwiązanym u belki.
- Możecie wejść. - odezwał się ze środka. Nadal jednak oświetlał przywiązanego promieniem latarki czyli musiał mieć w niego wycelowaną broń.

- Syczy jak Tess - nastolatce nie podobało się to, że muszą tak stać, zamiast usunąć zagrożenie. Zwłaszcza że na górze mogło się dostać sernik. Oceniła szybko związanego pana od góry do dołu i pokiwała głową - Jego ręce, no nie widać żeby mu przeszkadzało… i nie mówi. Oni nie mówią, tylko syczą i warczą. I gryzą - kopnęła mały kamyczek pod nogami. Nie wolno było zapominać o gryzieniu - Bezpieczamy z wujkiem, ale lepiej żeby nikt nam nie wchodził na linię strzału. No i nie wiadomo ile te sznurki wytrzymają. Ma wściekliznę, utrupmy go zanim kogoś ugryzie.

- Jedną chwilę
- Izzy przecisnęła się do piwnicy. Ściągnęła chustę z szyi, mnąc ją w palcach - Skoro gryzienie jest problemem, knebel powinien pomóc, ale dajmy mu szansę. - Postąpiła do przodu - Jak się czujesz, rozumiesz mnie? - zapytała awanturnika, próbując dojrzeć czy ma ranę na szyi lub w okolicach. Jeansowa kurtka miała tam niewielkie ślady krwi.
- Możesz poświecić na jego oczy? - na krótko odwróciła się do Pazura - Jeżeli się naćpał jego źrenice nie będą reagować na światło w prawidłowy sposób. Lub jeżeli uszkodzeniu uległ ośrodek nerwowy. To już jakiś trop.

Vex oparła się o ścianę na wprost drzwi, wolała nie powtarzać przygody z motelu z przepychanką w ościeżnicy. Jaka była szansa, że delikwent oderwie sobie dłonie by zaatakować? Skrzywiła się na samą myśl i zerknęła w stronę korytarza upewniając się czy nie zmierza nim kostuszek.
- Też ma ugryzienie?

Związany facet nie odpowiedział. Widząc grupkę ludzi wokół siebie na chwilę znieruchomiał ale na chwilę. Znowu zaczął się opętańczo szarpać zupełnie jakby bliskość osób go rozjuszała jeszcze bardziej. Izzy poczuła dłoń na swoim barku. Robert. Wyczuwała, że nie chciał by podchodziła zbyt blisko. Zrobiło się wyraźnie jaśniej gdy do piwnicy weszła też i Maria ze swoją lampą. Piwniczkę rozświetliło przyjemne, ciepłe światło małego ognika uwięzionego pod szklanym kloszem. Pazur zaś skinął głową i nieco pomanewrował karabinem by poświecić w oczy związanego.
- Ma to. Jak dla mnie ma to samo co ta laska z motelu i tamten od tej Jane. - wujek nastolatki podzielił się swoimi domysłami z resztą towarzystwa. Lekarka jednak miała kłopoty z dojrzeniem detali szyi i karku związanego. Szarpał się a światło oświetlało front sylwetki. Tymczasem jeśli by chcieć sprawdzić podejrzane miejsce jak na kołnierzu kurtki to albo trzeba by jakoś go odwrócić tyłem w ich stronę albo samemu jakoś spojrzeć tuż spod ściany i najlepiej ze światłem. Ale obie te wersje oznaczały raczej bezpośredni kontakt z tym agresywnym mimo więzów typem.

- Knedel? Będziemy go karmić? - Angela zrobiła wielkie oczy nie rozumiejąc po co pani doktur chciała karmić tego wściekniętego pana - Jego trzeba utrupić - powtórzyła po raz kolejny jak zdarta płyta - Słyszała pani wujka? Wujek mówi że on to ma, a on się zna bo jest mądry i bardzo ładny i miły i dobry i kochany i jest Paznokciem i na pewno się nie myli…. Bo pasuje za dużo - dodała własne spostrzeżenie - Uśpijmy go, jedźmy tam gdzie pryk z medykowymi rzeczami i może szczepionka, a potem znajdźmy łódkę co jeździ po wodzie i jedźmy na drugi brzeg rzeki żeby dalej jechać do cioci Ellie - popatrzyła na blondyna a potem na dokturkę - A nie może go pani zbadać jak będzie bardzo martwy?

- Knebel, nie knedel…
- Izzy zamarła, marszcząc czoło. Sposób wysławiania i zachowania dziewczyny przypominał jej trochę Maggie, ale Maggie była na pewno młodsza i nie paradowała z karabinem. Pazur wszedł z nią w pierwszej parze, znaczy ufał w jej strzeleckie zdolności… na swój sposób wydawało się to przerażające. Dzieci z bronią, wprawione w mordowaniu, zamiast… czymś pasującym do młodego wieku.
- Knebel to kawałek materiału, rzemienia, albo paska. - wyjaśniła powoli, przyglądając się blondynce badawczo - Wsadza się go do ust żeby uniemożliwić mówienie, albo właśnie gryzienie. Wtedy odpada jedna droga którą może nas zarazić. Chociaż jeśli to pochodna wścieklizny, wirus znajduje się głównie w centralnym układzie nerwowym zakażonego, ślinie i skórze, a w mniejszym stopniu we łzach i soku trzustkowym. - to dodała ciszej, teraz patrząc na większego z blond pary. Wujek? Ktoś z małolatą spokrewniony, czy ktoś, kto trzymał ją przy sobie ze względów cielesnych? Scena na górze sugerowała pierwsze rozwiązanie. To w drobnym stopniu, ale zawsze w jakimś, pchnęło lekarkę poza schemat rutyny zachowania podczas kryzysu. - Zwykle u chorego stwierdzić można mimowolne skurcze mięśni, ślinotok, światłowstręt oraz wodowstręt. Śmierć następuje w około tydzień od wystąpienia objawów. Nie mamy czasu aby tyle czekać, ale nie o to mi chodzi - pokazała na jeńca - Potrzebujemy punktu zaczepienia. Jakiegokolwiek. Wyjdźmy więc od tezy, że rzeczywiście mamy do czynienia z pochodną wścieklizny. Będzie nam łatwiej to ogarnąć - uśmiechnęła się przyjaźnie, odkładając pierwszą niechęć na bok - Uczucie mrowienia wokół miejsca pokąsania, gorączka, ból potylicy, zmęczenie. Rzadziej halucynacje i torsje. Zwierzęta często w tym okresie zmieniają swoje zwyczaje, głównie tryb życia z dziennego na nocny i odwrotnie, a także przestają być wrażliwe na bodźce bólowe. Po kilku dniach u ludzi i zwierząt występuje nadmierne pobudzenie lub, skrajnie, porażenie. - zaczęła wymieniać, krzyżując ręce na piersi - Tu dochodzi zapaść, lub inny rodzaj śpiączki. Z tego co mówicie podczas niej zachodzi przemiana… pasuje. Muszę podejść bliżej, zbadam mu temperaturę, odruchy źrenic i wrażliwość na bodźce. Niestety… obawiam się, że w tej chwili niewiele jesteśmy w stanie dla niego zrobić. Tu nie pomogą antybiotyki, zmiany dotknęły układ nerwowy. Mózg. Zwykle z miejsca inwazji wirus trafia do komórek mięśni szkieletowych, gdzie wstępnie się namnaża i skąd poprzez płytkę motoryczną trafia do włókna nerwowego, wzdłuż którego wędruje dośrodkowo do rdzenia kręgowego, a następnie do istoty szarej mózgu, gdzie ulega masowej replikacji. Następnie włóknami eferentnymi rozprzestrzenia się po organizmie, głównie do ślinianek i skóry. Atakuje komórki układu nerwowego, ze szczególnym tropizmem do komórek istoty szarej mózgu. Przebieg choroby u wszystkich gatunków zwierząt jest w zasadzie podobny, a ludzie to również gatunek zwierząt. - zamknęła oczy i pochyliła głowę. Dokończyła sucho - Zmiany są nieodwracalne. Jeżeli zaś chodzi o łódkę… myślę że możemy się dogadać.

- Światłowstręt?
- wujek Angie podchwycił jedno ze słów wypowiedzianych przez lekarkę. - To dość mocne światło jest. - powiedział lekko potrząsając karabinem a więc i przymocowaną do niego latarką. Pewnie chodziło mu o to, że każdy gdyby mu walnąć z bliska tak mocnym światłem w twarz odczuwałby światłowstręt. - Nawet jak to ma go wykończyć za tydzień to wcześniej może zrobić nawet sam niezłe spustoszenie wszędzie gdzie się pojawi. Jak nic na to nie poradzisz to chyba nikt z nas nie poradzi. - wysoki Pazur odpowiedział na wywód lekarki wyłapując co niektóre zagadnienia. - A reszty nie łapię co powiedziałaś. - przyznał się rozbrajająco szczerze. - Więc jak ten Roger nie ściemnia i tam w tym co znalazł czegoś na to nie ma no to zostaje ołów. - wujek nastolatki odwrócił się w stronę lekarki przypatrując jej się chwilę. - I o co chodzi ci z tym dogadaniem się o łódce? - zapytał spokojnie.

O’Neal parsknęła krótkim, urywanym śmieszkiem i przytaknęła do kompletu.
- W reszcie powiedziałam, że mamy przekichane jak jasny szlag - odpowiedziała podejrzanie wesoło i kaszlnęła w zwiniętą pięść. Wróciła powaga - Nie każdą ranę da się wyleczyć, a obrażenia wygoić. Te w mózgu są nieodwracalne. Nie jest mi z tym dobrze, ale rozumiem że w tej chwili nie wolno nam pozwolić na rozprzestrzenienie się epidemii. Bez leku… na kordon sanitarny też nie ma co liczyć. Zostaje działanie doraźne. Potrzebuję jego płynu mózgowego. - popatrzyła na Pazura bez mrugania - Próbki, do dalszych badań. Jeżeli nie znajdzie się surowica, może istnieć recepta. Do tego potrzeba próbki, a płyn mózgowy przy wirusówkach jest idealny, bo nie psuje się tak szybko jak krew. Jednak i tak chciałabym go zbadać. Lubię się łudzić, że każdego da się uratować - rozłożyła ręce - Dałoby się zorganizować długi drąg z pętlą. Pobawimy się w rakarza ze wściekłym psem - skrzywiła się i potrząsnęła głową - Przepraszam, to nie było najszczęśliwsze porównanie. A o łódce wspominała twoja… - zawiesiła się patrząc to na najemnika, to na blondynkę - Angie - dokończyła - Chcecie się przeprawić, my też. Wiemy kto ma łódź, wstępnie się ugadaliśmy. Ale najpierw musimy tu zrobić porządek. Nie tylko w piwnicy.

- Achaaa
- nastolatka pokiwała głową, rozpromieniona przy temacie knedla i knebla. Niby słowo różniło się tylko jednym literkiem, a znaczyło kompletnie co innego! Ucieszyła się, bo pani doktur zaczęła mówić tak że i ona rozumiała… a potem znowu przestała rozumieć, więc tylko patrzyła niepewnie na wujka. W końcu skupiła się na mierzeniu i bezpieczeniu wściekniętego pana.
- Jesteśmy zespołem. Rodziną. Wujek to mój wujek-tata - wyjaśniła wysokiej pani - To mogę go utrupić, czy czekamy na Rogera?

- Zaraz, poczekaj Angie.
- wujek uniósł na moment w górę dłoń i zgasił latarkę w karabinie. Zdawało się nagle strasznie ciemno choć tylko w pierwszym momencie. Dzięki lampie Marii właściwie było całkiem jasno a łagodny promień lampy nie dawał takiego mocnego kontrastu jak latarka taktyczna. Pazur zwrócił się do lekarki. - Zmiany są nieodwracalne? I przydałby ci się płyn z mózgu? No dobra a powiedz dużo zmienia czy weźmiesz tą próbkę z żywego czy nie? - najemnik zapytał stojącej naprzeciwko kobiety o brązowych włosach.

- Spójrz na niego - medyczka wskazała palcem na jeńca - Mówisz że to nie pierwszy przypadek, że ci których zabiliście się tak zachowywali. Poruszali się po odstrzeleniu części czaszki, nie reagowali na ból. Nie kontaktowali w żaden sensowny sposób. To najwyraźniej ma stadia. Ta choroba… czy cokolwiek to jest. Mamy zakażenie - wyciągnęła palce i odgięła pierwszy - Potem okres inkubacji utajonej - wygięła drugi palec - Następnie stan katatonii gdzie przestają działać poszczególne części mózgu - wygięła trzeci palec - Na koniec finał. Pobudka. Ze szczątkową pamięcią, brakiem odruchów człowieczeństwa. Wiesz co mi to przypomina? - podeszła pod samego Pazura i podniosła głowę do góry - Zwierzę. Najprostsze, najbardziej prymitywne mechanizmy. Nie używają broni, napędza ich do działania jedno… głód - patrzyła na niego robiąc się spięta - Najbardziej pierwotna potrzeba, dlatego gryzą. Chcą jeść, a spustoszenia w siatce neuronów są na tyle rozległe, że… dostają amnezji. Tego się nie odwróci, przykro mi - zrobiła minę jakby naprawdę było jej szkoda przywiązanego człowieka - Do etapu… myślę, że przy pierwszych godzinach zapaści jeszcze jest szansa ich uratować. Potem już nie. I nie. Czy płyn zostanie pobrany z denata czy żywego nie robi żadnej różnicy, o ile ciało jest świeże.

- Jeść? On chce nas zjeść? -
nastolatka wyłapała najważniejsze i od razu podniosła karabin, składając go do strzału. Ale jeszcze nie strzeliła - Niech spada się trupić, nas się nie je! - warknęła - Chce pani go badać możemy… - nagle zbystrzała i poderwała głowę - Przestrzelę mu łokcie i kolana, to go unieruchomi. Łatwiej się go sknedluje. Albo sknebluje… no tylko Roger będzie zły - westchnęła. Nie szło znaleźć rozwiązania miłego dla wszystkich.

- Brzmi sensownie. - wujek też patrzył na szarpiącego się na lince faceta i kiwał głową gdy O’Neal mówiła o kolejnych stadiach i objawach. - Ale jak nie ma znaczenia czy żywy czy martwy to zawołajmy Rogera. Niech to załatwi po swojemu. Jak skończy to pobierzesz mu to co ci potrzebne. - Pazur obserwował rozzłoszczonego agresora.

- On naprawdę chcę go zaciukać sam? - Robert wydawał się trochę zaciekawiony a trochę niedowierzający. - Chyba nie wie z czym tu mamy do czynienia. Nie było go tu jak go tu znosiliśmy. - dopowiedział swoje wyjaśnienie dla wątpliwości.

- Obawiam się, że nie żartuje. Jak się powołuje na Khaina to nie żartuje. Niestety. - odpowiedziała Maria wzruszając ramionami. Mąż Izzy spojrzał na nią z zastanowieniem.

- A często się na niego powołuje? - zapytał zaciekawiony tym tematem. Latynoska rozłożyła ramiona w geście bezradności.

- Właściwie to zawsze. Niestety. - westchnęła Latynoska. Skierowała się do wyjścia wracając na korytarz. Wujek Angie i Rob też coś nie wydawali się ociągać się z opuszczeniem pomieszczenia.

- Kochanie wróć do Maggie proszę - Izzy krótko uścisnęła mężczyznę w kapturze, uśmiechając się do niego troskliwie - Widzisz co tu się dzieje, miej na nią oko. Zaraz do was przyjdę… tylko najpierw chciałabym zamienić z tobą dwa zdania - koniec powiedziała do Pazura.

- Roger sobie poradzi. On się lubi z Khainem. Napełnia mu kubek czerwoną wodą i obcina głowy żeby miał trofea. Dziadek też zbierał trofea… no i jeszcze tak ładnie obrazkuje. A pan ma obrazki? - zwróciła się do pana w kapturze. Wydawała się nie dostrzegać problemu z wygraną Rogera aż do chwili gdy stanęła i popatrzyła na panią spod studni - On go nie widział… Roger tego o - pokazała ruchem głowy na niemiłego pana - Jest tu jakiś pręt? Taki długi i metalowy… bo jakby sobie złamał przypadkowo nogę, to Roger nie będzie wiedział że tak nie było, a wolniej wtedy się chodzi. - wyjaśniła wesoło swój pomysł.

- Pręt? Oj no nie wiem co i gdzie Lou ma w tych piwnicach. - przyznała trochę zdziwiona pytaniem Latynoska. Rozejrzała się po otwartej piwnicy ale jakoś nic nie wyglądało tutaj na zbyt dobre do łamania kości i kończyn. A poza tym był tylko ten korytarz którym przyszli ze schodów a ten był pusty.

- No ładnie. Przy ludziach śle mnie do dzieci. Szkoda, że nie do garów. I jeszcze umawia się z obcym facetem. Dobrze, że z jednym naraz a nie jak wcześniej z dwoma. Dobrze, że jeszcze ubrani wszyscy byli. Pewnie za wcześnie przyszedłem i za mało czasu mieli. Chodź młoda damo, zobaczymy czy Maggie spałaszowała ten sernik. - Rob udawał całkiem umnie gderliwego i zrzędliwego męża tak bardzo, że Pazur się uśmiechnął podobnie jak Maria. Wyszedł z piwnicy i na koniec zatrzymał się przy nastolatce robiąc hakowe zaproszenie ze swojego ramienia by mogła go złapać za nie i razem ruszyć przez korytarz.

- Sernik? - świat Angeli zyskał nowe epicentrum. Oblizała wargi i jak po sznureczku podeszła do pana w kapturze. Ciekawie obwąchała jego ramię, a potem zajrzała pod kaptur i zamrugała.
- Kto to panu zrobił? - zapytała widząc brzydkie blizny. Musiało bardzo boleć kiedyś. Ona też miała blizny, ale nie takie i nie tyle. Zrobiło się jej szkoda pana w kapturze, który chyba bardzo się lubił z panią doktur no i chciał się dzielić sernikiem. Ona też była miła, próbowała tłumaczyć… akurat jak nie używała takich strasznych słów że aż włosy się blondynce jeżyły na karku. Nagle siorbnęła nosem, popatrzyła na blizny jeszcze raz i skoczyła do przodu, z impetem wpadając na żywy słup i obejmując go w pasie.
- Pan powie kto to ja z nim porozmawiam tak jak uczył dziadek - powiedziała cicho, wzmacniając uścisk - Jego też będzie bardzo bolało. Nawet mogę go utrupić jak trzeba, albo… lubię sernik - zakończyła koślawo.

Izzy milczała, patrząc na całą scenę. Strzelała tylko oczami od męża do Pazura, robiąc pytającą minę. W końcu zrobiła nieme “achhh” i uśmiechnęła się rozczulona. Nie chciała im przerywać, ciekawa reakcji Roba na taka ilość obcej uwagi i troski.

- Też lubię sernik. - starszy od blondynki mężczyzna w kapturze pochylił się trochę ku niej jakby zdradzał jej wielką tajemnicę albo przyznawał się do jakiejś wady. - A to, no już sprawa załatwiona. Oskórkowałem drania. Nie przejmuj się tym. - powiedział łagodnie podczas gdy wrócili na schody prowadzące na górę. Wujek Angie obserwował jak blondynka odchodzi z o głowę wyższym od siebie mężczyzną w kapturze.

- Wygląda na zabawnego faceta. - skomentował krótko patrząc na właśnie pusty korytarz gdy mieszana para zniknęła z widoku wchodząc na schody. - Co chciałaś? - wrócił spojrzeniem do lekarki jaka stała obok.

- Czasem mu się udaje błysnąć dowcipem - Izzy uśmiechnęła się, odprowadzając męża wzrokiem - To dobry człowiek i ma złote serce - dodała zapatrzona w jego plecy. - Twoja mała też jest niezwykła. Widać, że cię kocha i na odwrót. A skoro tak jest nie jesteś żadnym bezdusznym szpejem lub gwałtownikiem - przeniosła uwagę na najemnika i spoważniała - Co to za miejsce z serum? Wierzysz tamtemu świrowi z toporem? Daleko? W jakim terenie? Dużo tam zainfekowanych?

- Nie wiem. Nawet nie wiadomo czy tam coś jest. Chociaż twierdzi, że znaleźli tam jakiś koks i strasznie się tym jara. Naprawdę. Więc chyba gdzieś byli i coś znaleźli naprawdę. Gdzieś przy rzece. Wczoraj albo podobnie. I to właściwie wszystko co wiemy na ten temat. Jak chcesz to sama spróbuj się z nim dogadać może tobie coś powie więcej. Mi niezbyt się z nim gadki układają. A Angie jest niezwykła. Niepowtarzalna.
- wysoki Pazur popatrzył na korytarz prowadzący do schodów gdzie właśnie zniknęła mieszana para. Skinął w tamtą stronę. - Chodźmy. Nic tu teraz po nas. - powiedział wskazując głową w stronę schodów.

- Dogadać się? Z tym typkiem? Czy ja ci wyglądam na… nie, chyba nie mam aż tylu środków uspokajających - kobieta pokręciła przecząco głową. Wyciągnęła rękę i zatrzymała mężczyznę zanim ruszył - Jedna rzecz, dość ważna. Nie… - zacisnęła szczęki i wypuściła przez nie powietrze. - Cokolwiek nie powie tamten pajac, nie mogę z wami iść. Nie teraz - powiedziała przepraszająco - To nie tak, że nie chcę wam pomóc, ani tym którzy tu mieszkają. Woda w końcu opadnie, zarażeni rozbiegną się po okolicy. Tak się zacznie tragedia, trzeba jej zapobiec… rozumiem. Zdaję sobie świetnie sprawę z konsekwencji. Nie chodzi o tchórzostwo, Jeżeli to nie daleko, a tutejsi znajdą CB radio. Będzie kontakt głosowy, pokieruję was. Albo kogoś kto tam pojedzie. On ma samochód - pokazała za plecy, gdzie jeniec - Tam też mogą być wskazówki. Lou znalazł listę, jeszcze jej nie czytałam. Zrobię co w mojej mocy… ale bez wchodzenia na pierwszą linię. Nie mogę - powtórzyła czerwona na twarzy.

- Rozumiem. - odpowiedział spokojnie wysoki mężczyzna obwieszony wojskowym sprzętem na mundurze co od samego patrzenia zdawało się być ciężkie. - Zmusić cię nie mogę. Ale jak tam jest coś typowo medycznego czy jakieś komputery to nie wiem jak byś miała nam pomóc przez radio. Wierzysz, że ja czy Angie pod dyktando zrobimy na kimś udaną operację bo nam będziesz mówić przez radio co trzeba zrobić? Bo ja niezbyt. No ale każdy z nas działa wedle własnego uznania. Chodź na górę. - Pazur popatrzył na lekarkę ale mówił tak, że nie wydawał się przekonany o skuteczności i niezawodności takiej współpracy o jakiej mówiła lekarka. - Nie wiem czy tam coś jest z tego co mówi Roger. Ale ja bym wolał mieć kogoś takiego jak ty, tam na miejscu. I możesz trzymać się z tyłu, w drugim pojeździe czy coś w ten deseń. Ale na mój rozum to jak w tak dziwnym czymś co mówi Roger czegoś pomocnego nie ma to zostaje tylko wyrzezać tych zarażonych zanim oni nie wyrzezają nas. Tak ja to widzę. - powiedział najemnik i ruszył korytarzem w stronę schodów.

- Nic nie rozumiesz słonko… nic - patrzyła na ścianę, a ręce jej dosłownie opadły. Nie znali się, niewiele o sobie wiedzieli i zaczęli znajomość nerwową atmosferą. Lekarka przeklęła cicho i dogoniła blondyna. Zapewne myślał że się miga ze strachu, nie chcąc ryzykować skóry dla obcych. Wyminęła go i zatarasowała symbolicznie przejście. Zaciskała i rozprostowywała palce, gdy próbowała trzymać fason, ale miała serdecznie dość tego dnia i okolicy. Z przewagą okolicy.
- A jak twoim zdaniem to ma działać? Zapewnisz mi ochronę kiedy okaże się, że zlecą się tam ci… ci ludzie? - zapytała trzęsąc się ze złości, albo jeszcze czegoś innego - Możesz mi nie wierzyć, ale też wolałabym działać i nie patrzeć na nic. Normalnie musiałbyś mnie zamknąć żebym tam nie poszła… ale teraz nie jest normalnie i nie chodzi o to, że na górze czeka na mnie ośmioletnia córka. Rob zająłby się nią świetnie i beze mnie, a zasranym obowiązkiem lekarza jest działać w obliczu zagrożenia epidemią. Nic nie rozumiesz - powtórzyła i wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Nabrała powietrza, potem je wypuściła i dopiero wyszeptała niemrawo.
- Jestem w ciąży. Trzeci miesiąc. Robert jeszcze nie wie, to miała być niespodzianka. Na nowy początek po tym całym szajsie przez który przebrnęliśmy. Powiedziałam ci prawdę. Nie chodzi o mnie.

- Hiuh. -
ciemny blondyn zatrzymał się widząc stojącą przed sobą brunetkę. - No to gratulacje. Fajnie jakby wam się ułożyło. Na razie wydajecie się być w porządku. Więc powodzenia. - najemnik lekko rozłożył ramiona, trochę pokiwał ciemno blond głową i wyglądało, że tutaj mówi szczerze. - Ale tutaj też nie chodzi o mnie. Ani o Angie. Ani o Vex. Wszyscy mamy sprawy gdzie indziej. A czas nas goni. W ogóle nie powinno nas już tu być a jak już powinniśmy jak najprędzej się stąd wydostać. - powiedział Pazur patrząc poważnym i skupionym wzrokiem wskazując po kolei na swoją pierś, machając w kierunku motocyklistki i schodów gdzie niedawno wyszła też i nastolatka o blond włosach. - Ale sytuacja się zmieniła. I teraz myślę, że powinniśmy spróbować zdziałać coś póki jeszcze ktoś może coś tu zdziałać. Ja i Angie umiemy na taką okazję tylko strzelać. Więc będziemy strzelać. Vex zna się na samochodach. Ale nikt z nas nie zna się na lekach i chorobach. Ze wszystkich ludzi jakich tu poznaliśmy jesteś pierwsza jaka się na tym zna. Dlatego myślę, że jesteś odpowiednią osobą by zająć się tą sprawą. Chyba, że znasz tu innego lekarza. To daj namiar spróbujemy go odnaleźć i pogadać by z nami pojechał. A ty chcesz ratować siebie i swoją rodzinę rozumiem. To normalne. Ale nie wiem czy damy radę sobie bez ciebie nawet jeśli tam faktycznie była by jakaś szczepionka czy coś podobnego. No a teraz… - najemnik mówił i mówił trochę jakby przedstawiał sytuację do jakiejś planowanej operacji. Zdanie za zdaniem, dowód za dowodem, argument za argumentem. Mówił spokojnie i poważnie pozornie nie okazując żadnych emocji. A jednak bez trudu dało się wyczuć, że jest zaangażowany w tą sytuacje i traktuje ją bardzo poważnie. Na koniec lekko poruszył dłonią w stronę stopującej go kobiety na znak, że powinna się odsunąć.

- Nie jestem stąd, nie wiem czy są tu inni lekarze… a nawet jeżeli są. Cholera. Mamy ugadaną z Lou jego łódkę za pomoc z problemem w piwnicy. Miał nas podrzucić do Pendleton. Tak, boję się o moją rodzinę. Za dużo razy przynosili mi Roba ledwo żywego, a teraz? Przy tym… czymś? - westchnęła boleśnie, krzyżując ręce na piersi jakby to mogło ją przed czymkolwiek uchronić - Dlaczego nie mogłam zostać kucharką, byłoby prościej - burknęła przesuwając się żeby móc iść obok Pazura - Komputery to nie problem, trochę się na nich znam. Na robieniu leków też. Mam ze sobą torbę odczynników chemicznych. Od biedy brakuje tylko mikroskopu… i recepty. Samochód też ci naprawię jeżeli mi zniesiesz z piętra worek z narzędziami… naprawdę mogłam zostać tą kucharką - tym razem zaśmiała się krótko. Wychodziło że nie ma wyboru, jakby kiedykolwiek go miała. Co niby potem miała powiedzieć Maggie? Albo drugiemu dziecku - Teraz się popieprzyło, co? - dokończyła za niego i zerknęła na niego z ukosa - Serio jesteś Zordon?

- Bo jakbyś była kucharką pewnie niezbyt byś nam mogła pomóc w tym o czym rozmawiamy.
- wujek nastolatki uśmiechnął się łagodnie wchodząc po schodach prowadzących na parter. - I będę pamiętał co powiedziałaś. - dodał gdy chyba zwyczajowa powaga wróciła mu znowu na twarz. - Zordona wymyśliła Angie. I jak dla mnie może być. - wargi najemnika znów się lekko wykrzywiły ku górze na to wspomnienie. - Popieprzyło się. Strasznie się popieprzyło. - westchnął najemnik gdy wychodzili z powrotem na korytarz prowadzący do sali głównej. - Dobra idę powiedzieć temu od Khaina, że ma wolne pole do działania. - Pazur wskazał głową przed siebie. Wychodząc z korytarza widzieli już bar i ludzi przy nim. Rogerowi wiele w kuflu już nie zostało i siedział bliżej wylotu korytarza a Meggy no i Rob z Angie prawie na drugim końcu lady.

- Skąd go wytrzasnąłeś? - O’Neal poprawiła włosy i nie wyglądała na zadowoloną kiedy patrzyła na Rogera - Wolne pole… potrzebujemy go żywego. Nie musi być cały - skrzywiła się - Chyba mam pomysł jak go namówić do roli przewodnika… i muszę spytać. Paznokieć? - uśmiechnęła się patrząc na Pazura.

- Paznokieć, Pazur, dla Angie to coś podobnego. Wiem o co chodzi jak tak mówię, więc nie robię z tym problemów. I tak mamy sporo pracy przed sobą z tym mówieniem. - wujek nastolatki odpowiedział i lekko uśmiechnął się. Ale już bardziej przypatrywał się Rogerowi jakby spodziewał się po nim awantury czy kłopotów w każdej chwili. - Roger no tak wyszło, że przenocował nas u siebie. A jak w nocy ta fala poszła wszyscy zwiewaliśmy tak samo. Nie wiem czy w pojedynkę poradzi sobie z samym tomahawkiem z tym w piwnicy. - odpowiedział z wahaniem w głosie i wyglądało, że stara się oszacować możliwości i pomalowanego Khainity i tego faceta przywiązanego do belki piwnicy. Zerknął jednak w końcu ciekawie znowu na smukłą brunetkę. - Masz pomysł jak go przekonać do czegoś? No to jesteś bystrzejsza ode mnie. Mnie szlag trafia za każdym razem jak jest w pobliżu. Zwłaszcza jak coś wyskakuje z tym swoim Khainem i Angie miesza w głowie. - Pazur zaczął mówić łagodnie i z zaciekawieniem ale gdy doszedł do tematu wpływu Khainity na nastolatkę bez trudu dało się wyczuć, że jest zły na to.

- Paznokcie, pazury. Jedno i drugie to wytwory naskórka, w podobnym miejscu - tym razem lekarka zaśmiała się szczerze. Na trochę polepszył się jej nastrój, a potem wrócił temat pajaca z toporami. Odsunęła go jeszcze na chwilę - Nie chcę wyjść na wścibską… Angie ma problem z ubieraniem emocji i myśli w słowa. Wydaje mi się że jej słownik nie jest zbyt bogaty. Nie jesteś jej ojcem, znalazłeś ją? Wydaje się kochanym, ciepłym dzieckiem… które braki w obyciu nadrabia zdolnościami bojowymi. Jest z Areny? Posłuchaj Zordon - westchnęła, starając się podejść do tematu najdelikatniej jak umiała - Braki idzie nadrobić, nauczyć. Chcesz to udzielę ci paru rad i wskazówek żeby ułatwić jej naukę. Po godzinach pracy pomagałam prowadzić szkołę dla dzieci. Uczyłam je czytać, pisać i liczyć. Czy kiedykolwiek badał ją lekarz? Sprawdzał jak się rozwija? - Przy pochwale sprytu uśmiechnęła się szczerze - Dziękuję, potraktuję to jako komplement. Zastrzegam jednak że mam męża… a on - wróciła do tematu Rogera - Nie wiem czy podoła samodzielnie. Poprzednio we czterech z Robem musieli go zawlec do piwnicy. I daj spokój, to nie takie trudne - parsknęła krótkim śmiechem - Widziałeś ten jego entuzjazm gdy mówił o koksie i prochach? Myślisz, że będzie chciał jechać jak mu powiemy że tam może być przepis i odczynniki na ten jego superkoks? - zerknęła Pazurowi w oczy - Bez odczynników też sobie poradzimy. Kiedyś z nudów ważyłam metamfetaminę i heroinę, ale zanim zaczniesz myśleć o przyszyciu mi łatki handlarza uprzedzę. Oba środki przydają się przy operacjach i późniejszej rekonwalescencji.

- A mnie zdarzało się zażywać różne cuksy jak sytuacja wymagała być czujnym dłuższy czas. -
odparł bez żenady Pazur lekko wzruszając swoimi barami. Przygryzł nieco wargi i znowu spojrzał na pijącego piwo Rogera gdy pewnie znowu on przykuł jego myśli. - Na pewno nie będę po nim płakał. Ale na pewno nie pójdzie tam sam. - słowa doprecyzował lekki ruchem ramienia na którym wisiał mu karabinek. Chwilę milczał zastanawiając się i szacując szanse. - Warto spróbować. Ja w każdym razie nic lepszego nie wymyśliłem. A brzmi sensownie. Ale jak jednak ten z piwnicy go jednak zaciuka to nas nigdzie nie zaprowadzi. - skrzywił się i wyglądało, że oba warianty gdzie Roger wygrywa i przegrywa tą walkę co się szykowała mało mu się podobały.
- Angie dorastała sama z dziadkiem na pustyni. Właściwie to oni mnie kiedyś znaleźli a nie ja ich. I nie wiem czy ktoś ją jakoś badał. Wątpię. Na pewno nie teraz odkąd podróżujemy razem. - wysoki Pazur spojrzał ponad siedzącymi przy ladzie baru gośćmi na przeciwny jej koniec gdzie nastoletnia blondynka rozmawiała z mężczyzną w kapturze a mała dziewczynka wciąż siedziała naprzeciw nich po drugiej stronie baru. - A rady i szkolenie na pewno by nam się przydały. Zdarzało mi się szkolić nowych w oddziale ale za cholerę nie mam doświadczeń z wychowaniem dzieci. Albo dorastających nastolatek. Nigdy nie było mi to potrzebne. A czasu mamy mało jak na taki kawał drogi do przebycia. Dopiero za rok, jak skończę kontrakt, będę mógł wrócić i na poważnie zająć się nią. Do tego czasu moja kumpela zgodziła się nią zaopiekować. - Pazurowi znowu wrócił ten poważny a nawet zatroskany wyraz twarzy gdy streścił w największym skrócie sytuację rodzinną jaką stanowili on i blond włosa nastolatka.

- Wychowanie dzieci to wyzwanie i ciągła nauka - lekarka zmieniła ton na czuły, odwracając uwagę na męża i córkę - Codziennie uczysz się od nich czegoś nowego. Patrzysz jak się zmieniają, dorastają, a ty razem z nimi. Nauka jest obustronna i nigdy się nie kończy. Gdzie jedziecie? Znajdziemy czas to ją przebadam, zostawię też elementarz i tobie garść najważniejszych porad. Teraz będziesz miał prościej, jest duża. Nie trzeba zmieniać pieluch, ani martwić się czy będzie miała pokarm mleczny. Poradzi sobie - wróciła do Pazura - My jedziemy do Henderson, to w Teksasie. Spokojne, ciche miasto pełne dobrych ludzi. Gdyby coś się stało i twoja kumpela jednak nie mogła się nią zająć, nasze drzwi będą stały dla was otworem. - powiedziała poważnie - Mamy duży dom, jeżeli będziesz w okolicy wpadaj śmiało. Każdy ci tam wskaże drogę, wystarczy spytać o doktora Lorka. Albo o nas - pokazała oczami na rodzinę - Zobaczymy co przyjdzie nam na koniec tego bajzlu. Może rzeczywiście spytajmy Lou o pręt i okulawmy tego z dołu.
 
Driada jest offline