Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2017, 00:31   #131
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28


- Nie tak prędko moja panno. - wujek nie zamierzał odsunąć się od drzwi, ani wyjść przez nie a po tym jak złapał za ramię podopieczną okazało się, że nie zamierza też jej ot, tak wypuścić. W zamian za to przeszedł z nią w głębi pokoju i posadził na hotelowym łóżku. Sam siadł na przeciwnym a, że pokój do wielkich nie należał a wujek był dość gabarytny to siedzieli tak naprzeciw siebie na dwóch łóżkach na odległość niewiele większą niż przeciętna długość kuchennego stołu. Wujek chwilę zastanawiał się co i jak powiedzieć bo pocierał kciukiem wygoloną rano szczękę i milczał.

- Angie. To nie jest takie proste. - zaczął wreszcie choć wciąż pewnie układał sobie w głowie to co ma powiedzieć. - To wszystko. - zrobił nieokreślony ruch ręką po ścianach jakie ich otaczały, drzwi przez jakie weszli, okno przez jaki widać było świat zewnętrzny nadal zalany wodą z rzeki. - Ta cała sytuacja tutaj, ta dziwna wścieklizna, te nasze wzajemne relacje między tobą, mną, Vex a tym co znasz z pustyni i tego co mówił i nauczał cię dziadek. - powiedział i na chwilę zatrzymał się patrząc gdzieś w podłogę. - Właściwie to całkiem skomplikowane. Dla mnie też. - przyznał po chwili zastanowienia lekko rozkładając ręce i z powrotem wracając nimi do własnych kolan.

- To co znasz i co nauczył cię dziadek. To jest bardzo przydatne. Na pewno przyda ci się w życiu. Ale Angie tam było inaczej. Tam byliście tylko we dwoje i nikogo więcej. Tam zachowywaliście się jak na prywatnej strzelnicy. No sama zobacz. Teraz przecież nie strzelamy do każdego człowieka jakiego dojrzymy na horyzoncie. Bo tutaj, w tym świecie to nie przejdzie. I podobnie jest z wieloma rzeczami jakie nauczył cię dziadek i jakie znasz ze swojej jaskini. Tam to działało. Tutaj nie. Tam nikomu nie musiało coś przeszkadzać. Tutaj jest cała masa ludzi którym może to przeszkadzać. Tam mogliście się ukryć a jak już ktoś przypadkiem tam dotarł to był słaby, zagubiony i sam. Mieliście przewagę, byliście panami sytuacji. Tutaj celowo pakujemy się w zbiorowiska obcych ludzi i przewagę możemy mieć tylko na chwilę. Ich jest zawsze więcej i zbiorowo są silniejsi nawet od naszej dwójki. - wujek zaczął mówić od największych różnic jakie widać mu się wydawały między tym co blondynka znała z dotychczasowego życia a tych paru tygodniach jakie teraz spędziła z wujkiem w trakcie podróży przez krainy całkiem odmienne od pustyni na jakiej mieszkała do tej pory. I zamieszkane przez całe mrowie ludzi. Tak liczne, że nawet wujek ich zwykle nie znał ani miejsc przez jakie przejeżdżali czy do jakich dopiero planowali dojechać.

- Ja ci to wszystko tłumaczę Angie bo mi na tobie zależy. - powiedział i spojrzał na siedzącą naprzeciwko nastolatkę patrząc jak zareaguje i co do niej dotrze. - Jakby mi nie zależało, nie gadałbym z tobą. Zabrałbym cię do cioci Ellie i niech ona się martwi. Albo zostawiłbym cię na jakimś przystanku. Albo zabrał broń co została po dziadku i cię tam zostawił albo sprzątnął. Albo zwyczajnie bym nie drałował przez pół kontynentu by w ogóle po ciebie pojechać. Ale no jak widzisz jestem tu. Jesteśmy tu razem. I gadam z tobą. Tłumaczę. Drę się na ciebie jak widzę, że coś robisz nie tak. Nie dlatego, że jestem twoim wrogiem. Bo chce cię zgnębić czy co. Nie. Dlatego właśnie, że mi na tobie zależy. I nie chcę byś wpakowała się w kłopoty. Mamy mało czasu. Dlatego staram się ciebie nauczyć jak żyć w tym świecie. W tym świecie ludzi. Ze słowami. By ci było łatwiej. Byś miała mniejsze szanse pakować się w tarapaty których jest szansa uniknąć. Tak jak na Pustkowiach jest szansa uniknąć kłopotów jeśli umie się przeczytać ślady i dostrzec niebezpieczeństwo zawczasu. Tutaj też można. Ale inaczej to działa. Metody jakie znasz z pustyni tutaj niezbyt ci pomogą. Mogą nawet wpakować w kłopoty. Dlatego tyle gadam do ciebie. Bo mam okazję. Jeszcze mamy okazję. Bo zostawię cię u cioci Ellie i odjadę. I dalej nie będę mógł już cię nauczyć i tłumaczyć byś wiedziała jak się uchronić przed kłopotami aż znowu nie wrócę za rok. - wujek siedział na krawędzi łóżka i mówił. Czasem pomagał sobie gestami wskazując na okno gdy mówił o tym całym wielkim świecie przez jaki przyszło im wędrować i żyć. Tłumaczył i tłumaczył. W końcu na chwilę przerwał gdy wyczerpał ten temat i wziął w obroty kolejny.

- By żyć w tym świecie musisz się dostosować do niego. Nauczyć go. Tak jak dziadek nauczył cię żyć na pustyni. Tak ja próbuję nauczyć cię żyć tutaj. Z tymi wszystkimi ludźmi i ich zasadami. To trudne. Bo zwykle tego uczy się człowiek cały czas od dziecka. I zajmuje całe lata. A my mamy tylko parę tygodni. Więc dla ciebie wiele rzeczy jest nowych i dziwnych. Jedna za drugą. Ale no Angie, świat się nie zmieni dla ciebie, ani dla mnie ani dla nikogo innego. My musimy się zmienić dla świata. Tak jak ktoś chce podróżować czy mieszkać a pustyni musi nauczyć się na niej poruszać i żyć. Ciebie teraz czeka to samo Angie. Musisz nauczyć się żyć wśród ludzi. Nawet jeśli uważasz, że ich mowa, zwyczaje, zasady są dziwne czy głupie. To właśnie tak to tutaj działa. I oni pewnie uznają twoje zwyczaje i zasady za obce, dziwne i niezrozumiałe. - wujek mówił dalej obracając ten sam temat gdy do głowy mu przyszły kolejne pomysły i porównania. Przestał i przesunął palcami po krótko ściętych włosach zastanawiając się jak dalej poprowadzić rozmowę.

- A z robieniem przykrości ludziom nie mówię, że nie możesz. Mówię, że swoim zachowaniem możesz robić przykrość kompletnie nie zamierzenie. I to może zrazić do ciebie ludzi i będziesz się dziwić dlaczego. Będą na ciebie źli, będą się gniewać, krzyczeć albo unikać cię i nie będziesz rozumiała dlaczego. Będzie wyglądać, że cała masa ludzi cię nie rozumie, nie lubi i unika. W łagodnym wariancie. W ostrym mogą przedsięwziąć coś konkretnego właśnie dlatego, że się wkurzą na twoje gadanie, obrażanie ich czy coś podobnego. Co innego jak ktoś nas wkurzy i trzeba utrzeć mu nosa, postawić się okoniem albo powiedzieć mu do słuchu. Jak nas ktoś zaczepia i myśli, że może sobie po nas pojechać. Ale wtedy to jest zamierzone i celowe działanie. Wtedy właśnie to chcemy osiągnąć. - wujek starał się wyjaśnić ten aspekt o jakim wspomniała nastolatka. Jak to jest z tym robieniem przykrości celowym i przypadkowym. - Nie zawsze się uda bo każdemu zdarza się coś chlapnąć ozorem zanim pomyśli. No ale bywa. Rzecz w tym by to się zdarzało najrzadziej. - dodał po chwili zastanowienia razem z uniesieniem brwi i rozłożeniem ramion.

- I teraz musisz sobie odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie. - powiedział wujek i popatrzył znowu na twarz nastolatki. Nawet po kapturem czuła, że oczy wujka bezbłędnie świdrują jej oczy.
- Zamierzasz żyć ze mną czy nie? - powiedział w końcu gdy uznał, że przykuł jej ciekawość i uwagę. - Bo ja po skończonym kontrakcie zamierzam zamieszkać w Teksasie. Ciocia Ellie pomoże mi się tam ogarnąć. Na początku pewnie będę mieszkał u niej. Ale potem pewnie znajdę jakiś własny kawałek ziemi. I spróbuję tam zamieszkać Angie. Wśród ludzi. Nie zamierzam emigrować na pustynię. Nie chce mieszkać na pustyni. Więc jak chcesz żyć ze mną po tym końcu kontraktu no będziesz musiała mieszkać też wśród ludzi. Wśród tych słów i zasad jakimi się posługują. Nie ominie cię to. To nie tak, tylko teraz na tą podróż. Wszędzie gdzie mieszkać będziesz u ludzi będzie podobnie jak teraz. Chyba, że nie chcesz. Wolisz wrócić na pustynię albo gdzie indziej. No to ja cię na silę nie zatrzymam Angie. Ale ja mam właśnie taki plan na moje życie. Na najbliższe kilka lat. Będę wniebowzięty jak będziesz je dzielić ze mną. Ale nie będę cię więził. Jednak żyjąc wśród ludzi musisz nauczyć się ich świata. Nie uciekniesz od tego. A zacząć można i teraz. - wujek wyjaśnił dlaczego uważa za tak ważne by nastolatka nauczyła się jak ten trudny dla niej świat działa. Minę miał bardzo poważną. - Jak się nie nauczysz to w końcu albo ja albo ciocia Ellie będziemy musieli cię odbierać z aresztów, albo płacić odszkodowania, albo tłumaczyć, albo bronić cię przed rozzłoszczonymi ludźmi. A to nie jest w wielu wypadkach konieczne Angie jeśli wie się jak się zachować, co mówić a co nie, albo jak mówić. Tak jak kogoś nie trzeba ratować na pustyni jeśli wie jak się na niej zachować. Jak widzę ile się przez ten czas nauczyłaś to wierzę, że dasz radę. Masz potencjał. Jeśli się postarasz. - powiedział na koniec prawie z westchnieniem wujek wracając spojrzeniem do siedzącej naprzeciw nastolatki. Gdy mówił znowu pomagał sobie dłońmi jakby pokazywał jaką rybę złapał. Raczej średnią płotkę sądząc po rozstawie dłoni. Ale mówił o konsekwencjach niestosowania się do zasad życia wśród ludzi i chyba wydawały mu się poważne. A jednak musiał wierzyć, że podopieczna podoła temu choć nie będzie to proste i szybkie. Tak jak nauczenie kogoś żyć na pustyni nie zabierało ani tygodnia, ani miesiąca ani nawet roku. Ale wierzył, że blondynka temu może podołać jeśli zechce.

- A z Vex to myślę, że widzę sprawę inaczej niż ty. Zwróciłem ci teraz uwagę bo twoje słowa i zachowanie wydało mi się nie na miejscu. Uważam, że nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Była wobec nas w porządku. Więc wypada byśmy byli i dla niej w porządku. Gdybyś tak zwróciła się do kogoś innego to pewnie zareagowałabym inaczej. Zależy o co i do kogo i za co by poszło. Ale nie nakrzyczałem na ciebie dlatego, że Vex lubię bardziej niż ciebie. Lubię was obie. Tylko inaczej. I nie wiem skąd wzięłaś pomysł, że jesteś jakąś przeszkodą czy zawadą. Ja jestem facetem Angie. I pewnego dnia znajdę sobie kobietę. Z jaką będę żył, tulał się, buziakował i może miał dzieci jak się uda. Jeszcze nie wiem czy to będzie Vex. Jeszcze za wcześnie by to powiedzieć. Dopiero się poznaliśmy. Chociaż wydaje się całkiem w porządku. Ale nawet jak nie, jakby nam nie wyszło jednak, no to Angie ja nie zamierzam być sam do końca życia. Będę z jakąś kobietą. Teraz jestem sam bo jestem na służbie. Ciągle w rozjazdach i misjach to słabo sprzyja związkom. Ale jak się to wszystko skończy i wrócę do Teksasu to mam w planie założyć rodzinę z jakąś sympatyczną dziewczyną. Ale mimo to jest tu miejsce dla ciebie Angie. Jesteś dla mnie jak córka. Dla mnie już jesteśmy rodziną. Zespołem. Ty i ja. I ani Vex, ani Roger, ani nikt inny tego nie zmieni. - wujek nadal zachowywał tą swoją charakterystycznie poważną twarz i barwę głosu. Ale Angie czuła nagromadzone pod spodem emocje i napięcie. Milczał chwilę składając dłonie razem i opuścił głowę wpatrując się w podłogę. Trącił butem jakiegoś przebiegającego pająka a ten przyspieszył uciekając w cień łóżka na jakim siedziała blondynka.

- A co do samej Vex to kiedy i w czym była dla ciebie przykra? - zapytał podnosząc głowę i patrząc pytająco na nastolatkę w kapturze. - Co się stało między wami? Wydawało mi się jeszcze wieczorem, że się dobrze dogadujecie. Co się zepsuło? - ciemny blondyn w mundurze doprecyzował pytanie dając nastolatce okazję do przedstawienia swoich racji. Szybko widocznie nie szło załatwić tej sprawy więc wujek widocznie przedłożył rozmowę z podopieczną nad cel po jaki tu pierwotnie przyjechali zostawiając go za zamkniętymi na korytarz drzwiami.




Vex widziała stojąc przy wejściu jak Sam poszedł razem a właściwie krok za Angie wgłąb korytarza. Tam cel wydawał się jasny i oczywisty, te otwarte drzwi gdzie pewnie była mama chłopców i ta nieprzytomna kobieta. Ale niespodziewanie najemnik złapał idącą przed nim dziewczynę za ramię i wpakował się razem z nią do jakiegoś mijanego pokoju. Drzwi widocznie były zamknięte tylko na klamkę bo obydwoje tam znikli a potem drzwi się zamknęły ponownie. I tak nie było ich chwilę, i drugą, i kolejną, właściwie to nawet całkiem sporo.

Grupka przy jakiej stała, motocyklistka w końcu wzruszyła ramionami i przestali chyba czekać czy ciemno blond dryblas i drobniejsza blondynka wyjdą czy nie. Zajęli się swoimi sprawami. Dwójka chłopców kręciła się niecierpliwie szybko tracąc zainteresowanie światem i sprawami dorosłych. Próbowali wejść na oparcie ganku ale te trzeszczało nawet pod ich drobnymi ciałkami. W końcu ten palący na ganku facet zgonił ich z powrotem na ganek za co zarobił od nich obrażone spojrzenia. Chłopcy jednak nie odważyli się stawić opór dorosłemu w bardziej otwarty sposób.

Z luźnych rozmów dorosłych Vex wywnioskowała, że tej nieprzytomnej nikt właściwie nie zna. Zapukała wieczorem do drzwi tego faceta co palił na ganku i szukała miejsca do spania. Ale nie znał jej i nie chciał ryzykować więc skierował ją tutaj bo najbliżej i właściwie był to taki dziki dom noclegowy na takie właśnie okazje. Kobieta zamówiła u nich rano śniadanie. Zapłaciła talonami na paliwo i słoikami z peklowanym jedzeniem które właśnie między innymi poszło a te śniadanie. Rano przyszła i zjadła i wydawała się w porządku. Nie wyglądała na chorą czy cokolwiek co by zapowiadało taką zapaść. Carla. Mówiła, że nazywa się Carla. Mówiła, że ma dość i głowa ją boli. Ale po takiej nocy jak ostatnia nikt nie wstał wyspany czy wypoczęty.

- No i wiecie, no mówiła, że ledwo uciekła przed tą powodziową falą co szła od rzeki. Ale samochód jej zalało i nie dała rady go uruchomić. Szukała jakiegoś mechanika to ją wysłałem do starego Olsena. Miała tam iść. Nie wiem czy poszła. Ale stara się pyta jej czy na obiad też wróci bo jak coś jeszcze ma to może jej zrobić. Wiecie, moja stara to wrażliwa jest, żal jej się zrobiło. No i szama też by nam się przydała a całkiem dobre te słoiki miała. No i mówi ta cała Carla, że tak, że powinna wrócić i najwyżej sobie odgrzeje albo zje zimne. No i nie wiem. Ale dla mnie to od rana nawet jak Olsen by jej grzebał w tym samochodzie to powinna chyba wrócić. Ale kto wie, może tam z nim siedziała? Ale moje chłopaki przylecieli tak niedawno i mówią, że widzieli ją przez okno jak leży i się nierusza. Myśleli, że nie żyje. No to stara przyszła i no jednak żyje ale no taka drętwa prawie jak trup. Nie szło jej budzić. To mnie zawołała no ja was i w końcu posłaliśmy po Kate. Bo nie wiem co. Chlapaliśmy ja wodą, i klepaliśmy po gębie a ta nic. A jak weźmiesz rękę i puścisz to jak kawałek drewna. Nic nie kontaktuje. - facet streścił swoją przygodę z tą nieznajomą. Trochę opowiadał głównie tej kobiecie z którą palił a trochę i pozostałym dwóm z czego oprócz Vex to pozostali pewnie byli jakimiś jego sąsiadami sądząc po swobodzie z jaką ze sobą rozmawiali. Część z nich kiwała głowami na znak potwierdzenia i zgody i na głos zastanawiali się co to może być, co Kate powie, i co dalej z tym robić.

Rozmowa się urwała gdy przy drobnym zamieszaniu na korytarzu pojawiła się mama Jacka i Jamesa. Przeszła przez korytarz i wyszła na ganek. Z miejsca wiec stała się centrum zainteresowania małej grupki. Obydwaj synowie radośnie podbiegli do niej a ona ich objęła matczynym uściskiem. No i co? Pytanie zdawało się wisieć nad kobietą.

- Nie wiem co jej jest. Ma jakąś zapaść. - powiedziała w końcu Kate przenosząc spojrzenie z dwójki synów na otaczających ją dorosłych.

- To akurat wiemy. - powiedział z rozczarowaniem ten facet który dotąd opowiadał najwięcej na ganku.

- Mogła przedawkować jakieś leki albo narkotyki. Mogła mieć udar. Może cierpieć na jakąś chorobę i ma takie zapaści co jakiś czas i trafiło jej akurat teraz. Kto wie po takim stresie w nocy i niewyspaniu może to być to. A nie wiadomo co przeszła wcześniej. Ale wiecie przecież, że nie jestem prawdziwym lekarzem i sprawdzałam na oko bo nawet badania krwi nie mogę zrobić. - uśmiechnęła się łagodnie matka chłopców patrząc z tym łagodnym uśmiechem i lekkim wyrzutem w tym spojrzeniu. Zgromadzeni jakby zorientowali się w tym czy przypomniało im się czym tu wszyscy dysponują i pokiwali głowami mrucząc przeprosiny i podziękowania, że Kate się pofatygowała.

- Ale to co z nią teraz będzie? - zapytał znowu ten facet z zapalonym ręcznie robionym petem w zębach. Reszta popatrzyła znowu zgodnie na Kate wyczekując jej odpowiedzi.

- Możemy czekać. Jak nie wiemy co jej zaszkodziło to nie wiemy co jej podać. Zresztą i tak wątpliwe byśmy coś mieli jak choruje na coś poważnego. Zostaje potraktować ją jak ofiarę udaru. Trzymać w cieniu, obłożyć mokrymi okładami i uzupełniać płyny. Mogło coś ją jeszcze ukąsić ale nie znalazłam na niej śladu ukąszenia. Została przez kogoś ugryziona niedawno ale przez człowieka więc to nie to. Jakby ją ukąsił skorpion czy wąż no to co innego. - Kate powiedziała jak widzi sprawę rekonwalescencji a z wnioskiem o ukąszeniu węży czy insektów głowy znów się pokiwał zgodnie bo tutaj, na południu to nie było nic niezwykłego więc mieli okazję się z tym obyć i mieć praktykę. Zwykle takie ukąszenie zostawało wyraźny, opuchnięty i zaczerwieniony ślad, zwłaszcza po paru godzinach.

- No to pozostaje się modlić i albo wyjdzie z tego albo nie. - powiedziała jedna z kobiet, ta która niedawno też stała na ganku i paliła też ręcznie zmajstrowanego skręta.

- A nie trzeba jej związać? - zapytał ten facet i głowy, w tym i Kate zwróciły się na niego z zaskoczonymi spojrzeniami. Na tyle, że facet chyba poczuł się w potrzebie wyjaśnić skąd wziął ten pomysł. - No tu taka jedna była z takim dużym. - wskazał na wciąż stojącą przed domem czarną furgonetkę Rogera a potem. - I tam gdzieś poszli. - machnął ręką w stronę korytarza gdzie niedawno spora część zebranych stała albo przeszła. - Taka blondynka. I tak mówiła właśnie by ją związać. O, ty ich chyba znasz i byłaś z nimi. - facet wskazywał na swoje ramiona mniej więcej pasując gestem do pokazania długości włosów Angie. Na końcu wreszcie przekazał piłeczkę rozmowy wskazując na Vex. Teraz więc pytające spojrzenia przelały się na nią czekając na jakąś odpowiedź.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-12-2017, 02:35   #132
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i dziwne słowa i negocjacie. I karabin! Od dziadka!

Słowa… tyle słów. Mądrych jak to u wujka, bo w końcu był wujkiem i do tego Paznokciem. Mówił mądrze i Angie go rozumiała w większości. Znaczenia paru zwrotów musiała się domyślić, inne zapamiętała aby spytać potem, o ile będzie jeszcze okazja. Różnie mogło być, a ona nie wiedziała już czy chce słuchać. Znaczy chciała, ale tam na ulicy. Tutaj i teraz miała mówić, bo padło pytanie. Nie chciała mówić - brakowało jej słów aby opisać dźwiękami to co czuła, ale nie było to przyjemne. Bolało i szczypało tam gdzie lewa strona piersi. Chyba jednak Wujek nie miał jej za zbyt bystrej, przecież wiedziała że kiedyś założy swoje stado. Chciała żeby to zrobił i nie musiał być sam. Bycie samemu było takie smutne i przykre.
W końcu blondynka przestała uparcie patrzeć w podłogę między nogami, ale nie podniosła głowy.
- Teraz mówisz, tłumaczysz. Jak jesteśmy sami - powiedziała zamiast odpowiedzieć na pytanie i zadała własne - Dlaczego przy ludziach krzyczałeś na mnie?

- Reagowałem.
- odpowiedział po chwili zastanowienia ciemny blondyn siedzący naprzeciw blondynki. - Może nie jak się powinno w takich sytuacjach. Ale tak umiem. Tak reaguję gdy widzę, że jakiś mój żołnierz robi coś niewłaściwego. Szybko. Zanim się zastanowię. Widziałem, że zrobiłaś coś niewłaściwego. Coś co mnie zdenerwowało. Więc zareagowałem od razu. - wytłumaczył patrząc chwilę w okno, pokiwał trochę ciemno blond głową. - Nie chciałem ci zrobić przykrości. Ale też nie mogłem udać, że nie widzę co robisz. Więc zareagowałem. - dodał wracając spojrzeniem znowu na siedzącą naprzeciw nastolatkę. - Przepraszam cię jeśli cię to zabolało. Nie chciałem tego. Ale też nie chciałbym takich przykrości między tobą a Vex. To nie było potrzebne. I nie jest. - powiedział znowu przybierając ten tłumaczący ton. Choć trochę się zacinał przy każdym zdaniu jakby nie przychodziło mu mówić tego lekko.

W czasie gdy mówił Angie coraz mocniej zaciskała dłonie aż pobielały jej w końcu kostki. Dalej uparcie patrzyła w ziemię, jeszcze długo po tym jak w pokoju zapanowała cisza. Nie ruszała się, nie podnosiła wzroku. Liczyła słoje na drewnianej desce między butami.
- Acha - przerwała ciszę kiedy doliczyła się dwudziestu kółek i tylko raz się pomyliła z kolejnością cyferek - Reagowałeś. Szybko, odruchowo. Zdenerwowałeś się i zareagowałeś od razu. Czyli nie miałeś czasu aby przemyśleć. Powiedziałeś co czułeś. Prawdę, bo kłamstwo wymaga czasu żeby je wymyślić. Po co przepraszasz? Nie przepraszaj. Zrobiłeś to co chciałeś zrobić - wstała, zgarniając karabin na ramię. Z premedytacją omijała wzrokiem postawną sylwetkę siedzącą na drugim łóżku - Jak przepraszasz to kłamiesz. Wstydzisz się. Pan z pustyni miał rację - koniec wymamrotała pod nosem, zbierając się do opuszczenia pokoju.

- Tak. Teraz jest mi z tego powodu głupio i wstydzę się tego. - przyznał otwarcie wujek wcale się nie kryjąc. - Przepraszam bo widzę teraz jak rozmawiamy jaką przykrość ci to sprawiło i jak to przeżywasz. Żałuję, że nie umiem inaczej. Być lepszym w takich reakcjach i relacjach i rozmowach i w ogóle. Ale nie miałem kiedy się tego nauczyć. Uczyłem się czegoś innego. Coś co mi było potrzebne. Wychowywanie dorastającej nastolatki nie było mi dotąd potrzebne. Też się uczę tego dopiero teraz. Od ciebie. Przez tą naszą wspólną drogę. Dlatego popełniamy oboje tyle błędów. Musimy się siebie nawzajem nauczyć. Tak jak nowi partnerzy. W końcu się dotrą albo rozstaną. Ale jeśli im się uda, jeśli się dotrą to wówczas stanowią niezawodny zespół. My mamy zespół ale to dla nas nowy zespół. I dla ciebie i dla mnie. Potrzebujemy czasu i okazji by się zgrać Angie. - Pazur siedział dalej na swoim łóżku i mówił do siedzącą na drugim łóżku drobniejszą blondynkę.

- Nie przepraszaj. Dziadek mówił, że jeżeli się coś zrobi to idzie się dalej. I nie przeprasza. Zrobiłeś co chciałeś zrobić. Nie przepraszaj - powtórzyła zatrzymując się w pół ruchu. Opuściła pięści i odetchnęła przez nos, a gdy wydmuchnęła powietrze, rozluźniła też dłonie. Patrzyła martwo na zamknięte drzwi.
- Kiedy odszedłeś do pracy przyszli do nas na pustynię źli ludzie. Pytali o ciebie i tych których ścigałeś. Dziadek paru złapał i rozmawiał z nimi tak, że trzech z czterech umarło po tej rozmowie i bardzo krwawili. Na jednym uczył mnie… torturowania. Tłumaczył, że to jak ze skórowaniem obiadu - mówiła powoli i apatycznie, zaczynając bujać się na piętach - Przywiązujesz ludzia do krzesła i bierzesz nóż. Zadajesz pytania, a jak nie odpowie to odcinasz mu kawałek skóry z uda albo ramienia. Niewielki pasek. I pytasz. Ciągle o to samo. Jak skończy się skóra na jednej kończynie i ciągle słyszysz te same odpowiedzi… znaczy mówi prawdę, ale i tak się upewniasz. Idziesz do drugiego ludzia i jego też skórujesz po kawałku, mówiąc pytania. Masz czerwone ręce, kręci cię w nosie, a uszy bolą od krzyków - wyczuła ruch za plecami, więc przerwała. Usłyszała ciężkie kroki i dotyk na ramionach, ale wywinęła się zanim opiekun ją objął. Zrobiła trzy kroki w bok, odwracając się i wreszcie na niego patrząc tak jak na drzwi - twarzą bez wyrazu i śladu emocji. Podjęła też opowieść - Trupy wyrzuciliśmy daleko od domu i był spokój przez jakiś czas. Drugi raz przyszli jak dziadek już usnął, strzelaliśmy się. Długo i bardzo potem bolało, bo wdało się zakażenie, ale teraz są tylko blizny. Chcieli mi zrobić krzywdę, ale byłam szybsza. Wtedy złapałam dwóch. Jednego przywiązałam do krzesła, drugiego związałam i zakopałam po szyję w piasku. Jak tak zrobisz i zostawisz głowę ponad piaskiem to wystarczy od rana do późnego popołudnia żeby zaczął prosić o wodę i żeby go wyciągnąć… powie wszystko. Przez słońce. Na pustyni słońce jest groźne, groźniejsze niż tutaj. Bez osłony w południe można umrzeć… albo mieć zwidy… no i pali. Robi bąble na skórze. To jego zakopałam i zostawiłam. Z tym na krześle rozmawiałam pytaniami i nożem, a co powiedział potwierdził ten w piachu. Zanim się utrupił na dobre powiedział, że to nie pustynia trzyma potwory z daleka ode mnie - przekręciła lekko głowę w bok - Ale trzyma takiego potwora jak ja z dala od ludzi. Miał rację, ciebie też męczę. To co robię, jak robię. Nie umiem inaczej - odwróciła głowę do okna, siadając na krawędzi “swojego” łóżka - Mam być miękka? Mówić ciągle że czegoś się boję, coś mnie brzydzi, albo… nie wiem. Boję się. Za każdym razem kiedy w okolicy jest ktoś inny niż ty. Kiedy spotykamy coś nowego, albo dziwnego… a tu wszystko jest dziwne i nowe.

Wujek widząc, że niezbyt ma szansę na pocieszenie nastolatki dotykiem usiadł obok niej na jej łóżku i pochylił się do przodu opierając łokcie na kolanach. Milczał dobrą chwilę i wtedy gdy Angie opowiadała mu swoją historię i wtedy gdy już skończyła. W końcu patrząc gdzieś w łózko z jakiego właśnie przyszedł odezwał się.
- Niezbyt wiem co mam ci powiedzieć na to wszystko Angie. Bym był mądrzejszy pewnie bym wiedział ale nie jestem więc niezbyt wiem. - powiedział w końcu lekko rozchylając dłonie pokazując nimi złowioną niewidzialną rybę. - Ale wiem, że nie chodzi o to by być miękkim. - odwrócił głowę by spojrzeć na siedzącą w tej chwili obok ale trochę bardziej z tyłu niego nastolatkę. - Chodzi o to by nie być non stop twardym, nieczułym i bezlitosnym. Bo wtedy Angie naprawdę można łatwo stać się potworem. Ale dla tych co ci zależy. Dla miłych dla ciebie ludzi. Dla tych co ci pomagają. Nie trzeba być wiecznie twardym. I oni czynią nas ludzkimi. Trzymają potwora na uwięzi. - powiedział lekko machając jedną z pustych dłoni. Patrzył gdzieś w oczy nastolatki jakby je widział doskonale nawet mimo cienia dawanego przez kaptur i niezbyt jasne wnętrze pokoju. Albo blondynka miała takie wrażenie, nie była właściwie pewna. Wujek wyciągnął tą dłoń w jej strony mniej więcej w takim geście jakby czekał czy złapie go za tą wyciągniętą dłoń albo da się przyciągnąć do niego.

W pierwszym odruchu nastolatka pochyliła się nieznacznie, węsząc nad ręką. Czuła skórę i pot. Smar broni i proch. Charakterystyczny zapach wujka nie do pomylenia z niczym innym. Wyprostowała się, nie łapiąc za nią. Zamiast tego odtrąciła dłoń opiekuna na bok, zbijając ją przedramieniem. Podniosła twarz, patrząc mu prosto w oczy, a coś w mięśniach wokół ust drgnęło. Zamrugała, zacisnęła szczęki i nagle wyskoczyła do przodu wskakując Paznokciowi na kolana i z całej siły obejmując za szyję. Zamarła tak, z czołem przyciśniętym do jego policzka i zamkniętymi powiekami.
- Pojadę do cioci, będą tam inne dzieci. Ktoś spyta co robiły jak były małe i miękkie. Miały… powiedzmy dziesięć latów. - powiedziała z dziwnym smutkiem, przyciskając się jeszcze mocniej - Jeden powie, że pomagał mamie i tacie w sklepie z rzeczami. Inny że bawił się misiami. Jeszcze inny że sadził warzywa a potem je wymieniał z rodzicami w jakimś markiecie… a ja co powiem? Że polowałam? Nie tylko na obiady? Że tortowałam i trupiłam ludziów? Strzelałam im w głowy i kończyny? Skórowałam ich żywcem? Jednego zakopałam i zostawiłam? Że pozwoliłam… - zacięła się i westchnęła - Będziesz miał kłopot. Ze mną. Jak zostanę z tobą.

- Nie bój się. Jestem z tobą. Przejdziemy przez to razem. Jak tylko wrócę.
- wujek chyba dał się zaskoczyć tym nagłym skokiem swojej podopiecznej ale zaraz przyjął ją na swoich kolanach i złapał mocno przyciągając do siebie. Duża dłoń opadła na blond czuprynę nastolatki i głaskała ją pocieszająco. - Nie będzie nam lekko. Ale nauczymy się. Nie bój się. - powiedział jeszcze raz z jakimś dziwnym jak na niego szczękościskiem. - Ale Angie. Wszędzie gdzie byśmy nie pojechali i gdzie i z kim nie zaczęli to czekają nas takie albo podobne trudności. Ale wierzę, że damy radę. Że to pokonamy. - mówił jakoś ciszej dalej głaszcząc ją po głowie.

- Chcę żebyś miał swoje gniazdo i młode i żonę. Dom… niekoniecznie na piasku. - nastolatka tłumaczyła cicho, rozluźniając się pod dotykiem opiekuna. Usiadła pewniej, mniej rozpaczliwie się w niego wczepiając, chociaż nadal się bardziej przyklejała niż siedziała - Tu jest fajniej, bo zielono… i jest tyle wody, że nie boli głowa z pragnienia. I można robić prysznic. Lubię Vex, chciałabym żeby z nami została. Była w tym domu, bo jest kochana. Ale niech nie próbuje mi mówić co… zmieniać. Za bardzo. Nie… uważam że to będzie złe. Dla… myślę, że… chcę być sobą. Bo kim innym mam być jak nie Angie? - jąkając się, ale powiedziała o co jej chodzi, przy okazji używając zwrotów o których wcześniej mówił wujek - Mogę udawać że nie umiem mówić, tam u cioci. To… byłoby mniej problemowe. Nie muszę mówić aż wrócisz. - uniosła rękę i też zaczęła głaskać blond włosy, ale na wujkowej głowie - Jak jesteś to się nie boję. I… tak. Uda się. Nam. Razem, tak? Jesteśmy zespołem. Ale nie krzycz, bo wtedy się boję. I nie mów że się mnie wstydzisz, bo… to boli. Słowa. Nie wiem co robić, chce uciekać. Daleko, żeby ich nie słyszeć. Nie musieć myśleć i czuć. Bo mam tylko ciebie, a… - przełknęła ślinę i wzruszyła ramionami.

Wujek pokiwał ciemno blond głową.
- Dobrze. Dobrze Angie. - pokiwał znowu tą głową ale nastolatka nie była pewna na co czy do czego tak mówił i twierdząco kiwał głową. - Porozmawiam z Vex. - powiedział z zastanowieniem - No i pewnie. - powiedział cofając nieco głowę w tył by móc spojrzeć na twarz nastolatki. - Jesteśmy zespołem. Ty i ja. - powiedział lekko uśmiechając się i klepiąc zewnętrzną stroną dłoni w obojczyk nastolatki. - A z ciocią Ellie pomyślimy jeszcze dobrze? - zaproponował.

- Dobrze wujku - Angela zgodziła się bez jęknięcia skargi, prostując plecy i dając mu buziaka w czoło. Uśmiechnęła się nawet i już miała wstać, kiedy wyrzuciła z siebie szybko, z poważną miną - O mało nie strzeliłam do Rogera. Chciałam… go zabić. Jak wróciłam pod pompę - zrobiła się smutna, zaczęła się też kiwać w przód i w tył jak dziecko z chorobą sierocą - Mówił że powinniście się trzymać z dala od siebie bo byłbyś dobrym trofeum dla Khaina, jakby Khain pozwolił mu wygrać. Potem powiedział o tym bryku z prochami jak byli dziś tam z Tess. Znaczy wczoraj po te… towary. Chciałam żeby ci to pokazał i powiedział, bo jesteś mądry, a tam może są leki na to nieumieranie do końca. Bo pomyślałam… - zacięła się, ale prychnęła zła na siebie i mówiła dalej, patrząc wujkowi w oczy bardzo poważnie jakby sama miała przezwisko Zordon - Jak cie to przypadkiem ugryzie… taki potworowaty człowiek, chce cię wyleczyć. Nie… nie zabijać. Nie dam rady do ciebie strzelić nawet jak będziesz chciał mnie zjeść zębami za życia. A tam moga być leki albo przepisy jak zrobić leki… - skrzywiła się, wzruszając ramionami - Tak pomyślałam. Dlatego go tam nie zabiłam. Mogę to zrobić tutaj… nawet teraz jak chcesz.

Wujek wyglądał w pierwszej chwili, że też chyba sądził, że to koniec dyskusji. Ale to o czym prawie w ostatniej chwili powiedziała nastolatka jednak wywołało zauważalną reakcję. Właściwie to cały ich zestaw.
Wyznaniem, że Angie chciała zabić Rogera wydawał się być kompletnie zaskoczony. Brwi uniosły mu się do góry i minę też miał zdziwioną. Gdy nastolatka doszła do wyznania o planach Khainity za to prychnął i pokręcił głową. Zupełnie jakby jego nie najlepsza opinia o wytatuowanym mężczyźnie potwierdziła się po raz kolejny. Za to informacja o towarze i namiarze na niego jaki Angie wydostała od Rogera zaciekawiła go chyba całkiem mocno. A gdy doszła do swoich obaw związanych z tą dziwną chorobą to westchnął jakby mu też było z tym nie lekko.
- Angie. - zaczął znowu wyciągając dłoń w stronę podopiecznej. - Nie bój się Angie, nic nam nie będzie. Wyjdziemy z tego, przedostaniemy się na drugi brzeg i odjedziemy stąd. To tylko kwestia czasu. Mamy ten autobus, Vex umie nim jeździć, możemy nim dojechać do rzeki czy tu przed Pendelton czy tam co mama tych chłopaków mówiła. Wydostaniemy się stąd i nic nam nie będzie.- powiedział z łagodnym uśmiechem ciemny blondyn. - Zobaczysz, nikt nas nie ugryzie. - dodał na wszelki wypadek z trochę szerszym uśmiechem.
- I dziękuję ci, że wstawiłaś się za mną przy Rogerze. Ale właśnie choćby dlatego nie chcę się z nim zadawać. Chociaż dla ciebie to pewnie trudne. - trochę westchnął i pokiwał głową. Nastolatka znała go na tyle by czuć, że chyba domyśla się chociaż trochę jak mogła przebiegać jej rozmowa z Rogerem i jakie emocje mogła w niej wzbudzić.
- Ale poczekaj Angie. Nie wiem czy dobrze rozumiem. Roger coś wie o jakiejś bryce z prochami? I był tam z Tess? I tam są jakieś lekarstwa? - zainteresował się tym co mówiła blondynka ale mrużył oczy i słyszała niepewność w jego głosie jak zwykle gdy upewniał się w rozmowie z kimś czy mówią o tym samym. - To ma coś wspólnego z tą dziwną wścieklizną tutaj? - dopytał się robiąc dłonią ruch w stronę zamkniętych obecnie drzwi za którymi została reszta towarzystwa.

- Byłoby mi smutno gdyby umarł… Roger. Ale jak trzeba to to zrobię. Ty też się nie martw. Nie pozwolę nikomu cię skrzywić. - nastolatka przyznała szczerze, głaszcząc ogolony niedawno policzek opiekuna - Utrupię każdego kto spróbuje. Czy tu, czy po drugiej stronie rzeczy. Czy u cioci. - To że w tym Pendelton też mogą być ci dziwni nie chcący umierać ludzie przemilczała. Po co mówić niemiłe rzeczy? Po prostu zamiast tego się przygotuje i będzie czujna.
- Roger mówił że wczoraj zanim Tess się pospała przed potworzeniem… no w starym dorzeczu znaleźli jakiegoś bryka z towarem. Tess się zacięła o blachę, potem… mieli odlota - skrzywiła się, wzruszając ramionami. - Nie pamięta czy ktoś albo coś ugryzło ją. Znaczy Roger nie pamięta. Ale wie gdzie ten bryk.. Jakiś medykowy. Czy coś - znowu wzruszyła ramionami i westchnęła cichutko - chciałam żeby narysował mapę, albo pokazał na mapie gdzie to jest. No ale powiedział że nie ma mapa, a zresztą teraz tutaj inaczej wygląda niż na papierze - powiodła ręką dookoła pokazując tak na oko cały świat i okolicę, a nawet pewnie i to co za górą co widziała na północy bardzo, ale to bardzo daleko. Pewnie tam gdzie słona woda, a może i dalej? - Nie wiem czy ma… ale zobacz. Tess pospała i potem wstała potworem. Ugryzła tego pana Bena. Ben się pospał… i wstał spotworzony. Ugryzł Rice, tak jak Tess ugryzła jego. No tak - znowu popatrzyła mu bardzo poważnie w twarz - Uważam że to może mieć coś wspólnego z tą dziwną wścieklizną tutaj i… nie uciekniemy. To nas kiedyś dopadnie. Ciocia Ellie niedaleko. Jak się ta wścieklizna rozniesie to dojdzie i tam - dziewczyna przykleiła się na powrót do bluzy munduru i ciepłego ciała pod spodem.

- Mhm. Brzmi sensownie. - powiedział wujek znowu poważniejąc i marszcząc brwi w skupieniu tym razem. Widocznie znowu nad czymś myślał. Objął tulącą się do niego nastolatkę i przytulił do siebie. Myślał tak chwilę tuląc jednocześnie podopieczną do siebie. - Więc musimy porozmawiać z Rogerem o tej bryce co znaleźli w tym zakolu. I widocznie coś jest na rzeczy z tym zarażaniem przez gryzienie. Jak ta kobieta tutaj też została ugryziona to jakoś trzeba ją zabezpieczyć. Trzeba ostrzec ludzi. - wujek mówił tak jakby szykował następne posunięcia.

- O ile posłuchają - Angie wyraziła wątpliwość, prostując kołnierzyk munduru - Mogą nie posłuchać. Nie uwierzyć. Ja bym ją zastrzeliła póki śpi… ale jeżeli ja zwiążemy i ludzie zobaczą. No to wtedy uwierzą. Że była chora. To… trzeba z nimi porozmawiać - tutaj wyraźnie się zawahała.

- Ale może nie jest chora na tą wściekliznę. Może to przypadek i to coś innego. Nie możemy nikogo zastrzelić gdy nie mamy pewności. Poza tym jak Roger nie kłamał i naprawdę znalazł jakiś samochód z lekarstwami to kto wie. Może tam byłaby jakaś odtrutka. Nie wiadomo. - wujek tłumaczył łagodnie dlaczego nie chce zabijać tej kobiety kilka ścian dalej. - I nie bój się Angie ja z nimi porozmawiam. Tam chyba jest ta mama tych chłopców ona wydaje mi się porządną kobietą. - pocieszył ją jeszcze wujek i chyba miał zamiar wstać by tam pójść i zobaczyć tą nieprzytomną kobietę i jak to tam wygląda.

Blondynka stoczyła mu się z kolan, uwalniając od swojego ciężaru.
- Ale idę z tobą, będę bezpieczyć - powiedziała tonem informacji, nie pytania. Karabin trafił na jej ramię naładowany i gotowy do negocjacji - Oni są… silni, no przynajmniej Tess. Trzeba uważać, ale nie martw się. Jestem obok - uśmiechnęła się pogodnie.

- Dobrze Angie. - uśmiechnął się również wujek wstając z łóżka. Też poprawił karabinek chociaż nadal trzymał go na plecach co do zbyt szybkiego zdejmowania się nie nadawało. Już łatwiej by mu pewnie było wyjąć pistolet z kabury na udzie. Więc chyba kłopotów tak zaraz się nie spodziewał. Potem ruszył w stronę drzwi na korytarz. Gdy wyszli okazało się, że większość grupki stała przy wyjściu i na ganku. Rozmawiali ze sobą ale chyba przerwali by spojrzeć kto pojawił się na korytarzu. Z przeciwnej strony widać było te otwarte drzwi do pokoju w którym miała leżeć ta nieprzytomna kobieta.
Blondynka szła u jego boku, zastanawiając się czy starczy jej pestek żeby ochronić rodzinę przed niebezpieczeństwem. Rachunek wypadał kiepsko... ale pocieszała się, że nigdy nie była dobra z liczenia.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 16-12-2017, 00:07   #133
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, ANgie, wujaszek i gdybanie o wiązaniu

Vex westchnęła ciężko widząc znikającą w jednym z pomieszczeń rodzinkę. Znowu coś… znowu jakieś problemy. Jak to było.. “Jak nam bardziej zacznie pasować oddzielnie, to dajemy znać?” NIby nie minęło zbyt wiele czasu od propozycji wspólnej podróży do Teksasu, ale może mimo wszystko powinna poważnie pogadać z blond drużyną. Lubiła te dwa świry, ale jak mieli mieć takie jazdy przez cały czas to lekko traciło sens. Przeczesała dłonią krótkie włosy i spojrzała na stojącą na ganku ekipę.
- Sprawa wygląda tak, że jest jakiś syf, który złapała jedna z dziewczyn Rogera na jakiejś łódce. - Postanowiła nie bawić się w jakieś tuszowanie faktów i tak mieli tutaj za dużo zamieszania. - Tak się składa, że przenosi się po przez ugryzienie, przynajmniej z tego co na razie zauważyliśmy. Jest o tyle paskudne, że człowiek zapada jakby w letarg, a jak się budzi to zachowuje się jak zwierze. Rzuca się na innych i stara się ich ugryźć. Nie wiem czy jest sens wiązać tą laskę, jeśli nie ma śladu ugryzienia, choć znając życie byłoby dla was bezpieczniej.

- Zawsze możemy też spytać Rogera czy to ktoś od niego. - Motocyklistka wskazała podbródkiem czarną furgonetkę.

Zebrani dorośli popatrzyli na siebie i na rozmówczyni. Miny mieli dość nietęgie. Taka mieszanina niepewności, niedowierzania i podejrzliwości. Tak do obcej która mówiła to wszystko, jak i o czym mówiła, i o tamtej drugiej obcej co leżała w pokoju prawie bez życia. Jej też właściwie nikt z nich nie znał.

- Od niego? To ten Roger? Ten Khainita? Ona może być od niego? - pierwszy odezwał się znowu ten facet z już prawie wypalonym papierosem. Wydawało się, że chyba nie żywi do Rogera zbyt ciepłych uczuć łącznie z chęcią zaczęcia rozmowy z nim pod jakimkolwiek tematem.

- Zaraz, chwileczkę, poczekaj, co ty mówisz? - po chwili zastanowienia ożywiła się Kate kręcąc głową i lekko machając dłonią jakby była nie do końca pewna co słyszała czy zrozumiała. - Jakaś wścieklizna? Co przenosi się przez ugryzienie? - dopytała się patrząc na motocyklistkę. - Przez jakie ugryzienie? Od jakiegoś psa czy wilka? Czy czegoś innego? - zapytała się patrząc uważnie na swojego gościa z domu a wraz z nią, jej uwaga i jakiś autorytet jaki widocznie miała przynajmniej w takich sytuacjach przykuło też uwagę reszty zgromadzonych. Tylko James i Jack wydawali się nudzić rozmową dorosłych i znowu próbowali wejść na barierkę ganku.

- Niestety z tego co się na razie dowiedziałam dokładnie nie wiadomo gdzie się zaczęło. - Vex wzruszyła ramionami. Sama nie była przekonana do tych wszystkich teorii, ale chyba wypadało im powiedzieć. - To tylko podejrzenia. W nocy jedna dziewczyna ugryzła w szale pewnego faceta, dzisiaj on zrobił to samo. Równie dobrze mógł to być przypadek i fajnie jakbyście się jakoś na tą ewentualność zabezpieczyli. - Motocyklistka skupiła wzrok na matce chłopców. - Mogłabym na nią zerknąć?

- Znaczy… Pogryźli się? Człowiek człowieka? I z tego ta wścieklizna? - starsza kobieta popatrzyła niepewnie na Vex. Chwilę się wahała patrząc gdzieś w bok. Tubylcy popatrzyli znowu na siebie ale w końcu wrócili spojrzeniami do niej. Ona zaś chyba przemyślała sprawę bo pokiwała szybko głową. - Tak, oczywiście. - i ruszyła przez drzwi i korytarz w stronę otwartych wciąż drzwi do pokoju. Wprowadziła motocyklistkę do środka.

Środek zaś wyglądał jak typowy pokój hotelowy na dwa łóżka. Z których jedno zajmowała leżąca pod kocem śpiąca kobieta a drugie chyba jej plecak. Chyba nadal zamknięty więc może nikt się jeszcze do niego nie dobierał. Śpiąca kobieta w pierwszej chwili wyglądała jak śpiąca kobieta. Ale na drugi wydawała się pogrążona w jakiejś śpiączcę albo letargu. Oddech przez usta czy nozdrza był ledwo słyszalny a na piersiach ledwo dostrzegalny. I rzadki i płytki co już po krótkiej chwili obserwacji rzucało się w oczy.

Poza tym jednak kobieta wydawała się cała. Nie miała żadnych ran, przestrzelin, na oko wydawała się w pośrednim wieku między Vex a matką chłopców. Leżała w samym podkoszulku ale w takim tropiku jaki tutaj panował to i tak było aż nadto. Przy łóżku leżały buty. Adidasy. Nie takie stare ale też nie nowe. Średnie. Na kogoś o średnim statusie i możliwościach. Pasowało do kierowcy czy transportu kołowego bo ludzie poruszający się zawodowo na własnych nogach zwykle preferowali inne obuwie. Nie widziała nigdzie żadnej długiej broni cechujących myśliwych, traperów czy wojowników. Więc o ile ktoś jej nie zwinął niedawno takiej broni to raczej pewnie nie należała do takich grup. Na drugim łóżku leżały też sprane, dżinsowe spodnie i pasek z kaburą. Jakiś chlebak. Właściwie sprzętem przypominało to podróżnika na niezbyt długa drogę. Albo nie jechała zbyt daleko albo miała resztę zapasów w samochodzie i zabrała to co złapała pod ręką.

- Znasz ją? - zapytała Kate gdy dała chwilę Vex na rozejrzenie się po pokoju i obejrzenie kobiety na łóżku.

- Nie. Miałam nadzieję, że to może ktoś ze strzelaniny, którą widzieliśmy w nocy, ale nie kojarzę jej. - Motocyklistka zerknęła przez ramię upewniając się czy są same z Kate. - Wiesz, z tą wścieklizną to na serio tylko nasze podejrzenia. Dzieje się coś mega dziwnego. Dziś widziałam już drugą osobę, która powinna być martwa, a mimo to chciała walczyć dalej. Ten Ben, podobno ugryzł Rice.

- No co ty mówisz? Jak to widziałaś kogoś kto powinien być martwy? - mama chłopców zmarszczyła brwi i przeczesała palcami włosy. Z bliska teraz Vex dostrzegła, że ma na nich pierwsze siwe włosy. Sąsiadka rodziny Jane jednak nie widziała całego zajścia z Benem bo działo się to w domu ich sąsiadów. Uspokajała tylko roztrzęsioną matkę Jane po tym zdarzeniu.

Vex westchnęła ciężko. Chyba nie było co tego ukrywać i tak prędzej czy później plota się rozniesie po takiej mieścinie. Nachyliła się i szeptem odezwała się do stojącej obok.
- Dostał kulkę w głowę, a i tak chciał bić się dalej. - Odsunęła się spoglądając na reakcje matki chłopców. - Może niewiele w życiu widziałam, ale to nie jest normalne.

Kate popatrzyła uważnie na rozmówczynię. Oczy wykonywały minimalne ruchy błądząc po jej oczach i ustach i pewnie szukając oznak próby żartu, fałszu czy jakiejś przenośni. W końcu matka chłopców minimalnie pokręciła głową jakby zaprzeczała temu co usłyszała. - Postrzał w głowę? No to jeszcze się zdarza, że ktoś przeżyje. Kula odstrzeli mu kawałek ucha, złamie szczękę, oderwie nos, naruszy czaszkę i to zwykle poważne jak każdy postrzał w głowę ale jeszcze możliwe do przeżycia. Może ten Ben tak dostał właśnie? - Vex wiedziała, że logika matki chłopców i reakcje niedowierzania była całkiem poprawna. Faktycznie gdy mówiło się o postrzale w głowę to zwykle śmiertelnym. Ale nie zawsze tak było. I były też takie postrzały jak właśnie wymieniła Kate. I one choć niby też były postrzałami w głowę to jednak nie musiały oznaczać zgonu trafionego. Starsza kobieta przy tym jak mówiła o naruszaniu czaszki przejechała sobie palcem po boku głowy ilustrując boczny postrzał głowy który jednak miał spore szanse nie być śmiertelnym. Z korytarza doszły jakieś kroki i zaraz przez drzwi przeszli Angie i jej wujek. Wujek skinął głową na powitanie obydwu kobietom i przyjrzał się tej trzeciej nieprzytomnej na łóżku.

Ledwo weszli do pokoju, nastolatka obrzuciła taksujacym spojrzeniem każdego zebranego ale nie wyglądali jakby ktoś ich przed chwilą pogryzł. Oprócz pani na łóżku, bo ona akurat stanowiła zagadka.
- Ma ślady po zębach? Takich ludziowych, nie zwierzęcych - spytała i dodała wyjaśnienia, przyglądając się jej uważnie. - Budziła się już?

- Odkąd tu przyszłam to się nie budziła. Ma jakąś śpiączkę albo zapaść. - powiedziała Kate też spoglądając na nieprzytomną kobietę okrytą kocem. - Ma ślad po ugryzieniu. Ktoś ją gryzł niedawno. Ale nie wygląda na coś poważnego. Nie na tyle by prowadziło do czegoś takiego. - dodała wskazując dłonią na kobietę złożoną na łóżku.

Dłonie blondynki jakoś tak się poruszyły, jakby miały zamiar sięgnąć po karabin. Zamiast tego ich właścicielka popatrzyła wymownie na wujka. Było ugryzienie… czyli tej pani nie dało się odratować, za to ona mogła im tu wszystkim narobić dużo kłopotów.
- Ja… - zaczęła przenosząc spojrzenie z wujka na nieprzytomną, a potem panią mamę. Sapnęła i uniosła brodę prosto, przypominając sobie te słowa o których rozmawiała z opiekunem - Uważam że trzeba ją związać. Szybko - mówiła cicho, gapiąc się pani mamie w oczy - Śpi bardzo twardo, tak? Tak że nie da się jej dobudzić. Nawet jakby się potrząsało całym łóżkiem. Albo wylało na nią wodę… albo alkohola. Nic nie da. Kamień. Śpi jak kamień - westchnęła, pocierając nadgarstek ręki z motylkiem co lata nocą - Tylko że ona wstanie i bedzie bardzo niemiła. Przestanie mówić, zacznie warczeć i kłapać zębami. Będzie… chciała zabijać. Rwać, łamać. I gryźć. Już to widziałam ze… zbyt bliska - wzruszyła ramionami - Ona… jest chora, choroba się robi przez ugryzienia. Człowiekowe. Ludzie gryzą ludziów. Potem oni śpią. Jak Tess… i teraz Ben. Strzeliłam mu w głowę, on był martwy. Powinien - pokręciła własną głową - Ja wiem… wiem że powinien. Normalny ludź, taki zdrowy...on by umarł i już się nie ruszał. Nie chybiłam i… - zacięła się, ale w końcu opadły jej ramiona. Ściszyła głos i nawijała dalej - Jeżeli już strzelam to tylko tak aby trupić. Jak uczył dziadek, a on nigdy nie chybiał. Wiem jak… jak wygląda postrzał który zabiera życie. Do tego Bena też strzelałam żeby zabić, nie ogłuszyć albo ranić. Jak pod studnią… bo ja poluję - popatrzyła z rezygnacją na starsza panią czując że tamta może nie zrozumieć i zacznie się bać, albo ją wygoni… albo nie uwierzy - No… od zawsze. Odkąd pamiętam. Tylko… no nie tylko na obiady. Trupiłam już ludzi, wiem jak to robić… skutecznie - zacięła się znowu, ale po chwili się otrząsnęła - Ale on wstał. Ten Ben. Wstał bez ćwierci czaszki i tu - popukała się w głowę gdzieś na wysokości lewej brwi - Tak nie powinno być. Dlatego… sądzę że będzie bezpieczniej… no związać tą panią. Mocno, bo… jak się obudzi to będzie silna. To dla… bezpiecznia. Żeby nikogo nie pogryzła. Jeżeli się obudzi i będzie mówić normalnie, można ją rozwiązać… a jak tylko zacznie warczeć i się szarpać… no wtedy sami zobaczycie - zakończyła, rozkładając bezradnie ręce.

Mama chłopców słuchała wywodu blondynki patrząc z niedowierzaniem. Zerkała to na nią, to na śpiącą panią, to na pozostała dwójkę. - Dziecko co ty mówisz? Jak to wstał po odstrzeleniu ćwiartki czaszki? Przecież to niemożliwe. Nikt by nie przeżył takiego postrzału. - Kate mówiła niepewnie patrząc na śpiącą panią. W głosie i na twarzy gościło jej jednak wahanie. W końcu wujek położył dłonie na ramionach blondynki stając tuż za nią i włączył się do rozmowy.

- Ale to prawda. Nie wiem jak on to zrobił ale brakowało mu tej ćwiartki czaszki a mimo to wstał. Też wcześniej nie widziałem czegoś takiego. - wujek powiedział spokojnie z kobieta spojrzała na niego przenosząc wzrok z nieprzytomnej kobiety. Blondyn kontynuował więc dalej. - Uważam, że związanie jej jest dobrym pomysłem. Jeśli jest jej coś innego to się ją rozwiąże. No ale jak ma to samo co ten Ben… - wujek wymownie zawiesił głos i rozchylił ramiona. Starsza kobieta wydawała się być zdezorientowana tym wszystkim i wahała się podjąć decyzję. W końcu popatrzyła na Vex jakby sprawdzając jak ona zareaguje na relację i pomysły tej dwójki co dopiero weszła.

Vex przysłuchiwała się wujaszkowi i Angie. W sumie to cieszyła się z ich obecności. Jakoś wolałaby nie być tu sama gdyby ta laska postanowiła się akurat obudzić i wpaść w szał. Gdy poczuła na sobie spojrzenie kobiety ponownie wzruszyła ramionami.
- Mówiłam, oberwał w głowę i wstał, a ta laska może wam wyciąć taki sam numer. - Motocyklistka wskazała podbródkiem na leżącą na łóżku kobietę. - Tak jak powiedziała Angie związanie jej w niczym wam nie zaszkodzi, a w razie czego będziecie mieli chociaż chwilę na zwiewanie. Wolałabym nie usłyszeć za dzień lub dwa o mieście ludożernych zombie w tej okolicy.

Kate która sprawiała wrażenie najstarszej z wszystkich zebranych westchnęła. Przez chwilę wydawała się dosłownie załamywać ręce gdy splotła ze sobą dłonie na podołku. Patrzyła w dół na leżącą na łóżku, pogrążoną w letargu kobietę. Westchnęła jeszcze raz i podniosła głowę na trójkę gości. - No chyba macie rację. Chociaż przyznam się czuję się nieswojo tak wiązać kogoś. Przecież ona nic nam nie zrobiła. - mama chłopców wydawała się mieć wyrzuty sumienia i czuć potrzebę wytłumaczenia się z takiej decyzji. - Porozmawiam z Hankiem niech coś zorganizuje do tego związania. - powiedziała gdy chyba podjęła decyzję i zrobiła pierwsze kroki w kierunku drzwi na korytarz. Tam jednak zatrzymała się i odwróciła jeszcze do trójki w pokoju. - A ona długo może tak spać? I jak się obudzi normalna to chyba jest zdrowa prawda? Czy nie? - zapytała w progu gdy chyba przypomniało jej się jeszcze coś co chciałaby wiedzieć.

- Myślę, że możemy jeszcze pogadać, jak już będzie związana, prawda? Niestety nie mamy żadnej pewności kiedy się obudzi.- Vex uśmiechnęła się do kobiety, mając nadzieję że ją odrobinę pocieszy. - Uwierz zawsze można się wytłumaczyć, że to pomyłka. Nic o niej nie wiedzieliście i zawsze jej zachowanie mogło was zaniepokoić.
 
Aiko jest offline  
Stary 17-12-2017, 09:15   #134
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 29


- Trzeba porozmawiać z Rogerem. On coś może wiedzieć. Znaleźli z Tess coś. Angie z nim rozmawiała. I Angie może mieć racje, może tam jest jakaś szczepionka na tą wściekliznę czy co. Porozmawiasz z nim? Bo mnie to nie wiem czy nerwów starczy na rozmowę z nim a to może być istotne. - Sam poczekał aż Kate wyjdzie na korytarz i zapytał Vex o to co się dowiedział podczas rozmowy z Angie w pokoju obok. Nieprzytomna kobieta dalej leżała złożona nieprzytomnością. A ze słyszalnej barwy rozmów z korytarza dało się słyszeć głos matki chłopców i jej bliższych i dalszych sąsiadów. Zapewne reagowali na pomysł związania podobnie jak przed chwilą Kate. Tylko synowie Kate zareagowali o wiele radośniej i bardziej żywiołowo na pomysł związania Carli.

- Tak! Zwiążmy ją! Jak Indianie! - i z ganku dobiegły odgłosy indiańskiego bojowego zawołania w wykonaniu obydwu chłopców. Oraz tupot nóg w rytm biegania i zamieszanie wśród dorosłych jakie wywołał ten dziecięcy wybuch entuzjazmu.

- Chłopcy! Ale proszę mi tu zaraz wrócić! Zostawcie panią ona musi odpoczywać! - doszedł ich strofujący głos matki obydwu chłopców. Musiała podnieść głos bo obydwaj zdążyli już dobiec na korytarzu do wciąż otwartych drzwi pokoju więc stali się widoczni dla trójki wewnątrz a i sami widzieli ich i nieprzytomną kobietę.

- Aalee mamoo! Tu jest Angie! Na pewno nam pomoże wiązać tą panią nie?! - Jack spróbował proszących negocjacji z rodzicielką jednocześnie patrząc prosząco na nastolatkę oczekując chyba wsparcia w tej zabawie z wiązaniem nieprzytomnej pani. Władza rodzicielska okazała się jednak tak stanowcza jak i szybka w działaniu.

- Chłopcy! Proszę tu zaraz do mnie! Pan Hank już poszedł po coś do wiązania i on się tym zajmie. Nie przeszkadzajmy im. - starsza kobieta była zdecydowana na tyle, że chłopcy spojrzeli żałośnie na trójkę dorosłych wewnątrz pokoju by wziąć ich na świadków jak ciężkie jest ich chłopięce życie ale wrócili z powrotem w stronę korytarza prowadzącego na ganek. Kate nie czekała na zakończenie operacji wiązania nieprzytomnej Carli tylko pożegnała się z towarzystwem zabierając bardzo z tego powodu nieszczęśliwych chłopców ze sobą do domu.

- Dobra mam tu trochę sznura, na szybkiego to znalazłem. Potem najwyżej znajdę coś innego. Ale upał, ciężko nawet myśleć. - powiedział Hank czyli ten mężczyzna palący wcześniej ręcznie skręcanego papierosa na ganku. Wrócił po paru chwilach trzymając biały sznur do bielizny. Dość łatwy do przecięcia gdy się miało nóż albo nożyczki ale całkiem mocny na rozerwanie gdy się miało do dyspozycji tylko własne dłonie i mięśnie. Wraz z Hankiem, który był panem w średnim wieku, siwiejącą szczeciną na policzkach i kolejnym papierosem w zębach do pokoju weszło kilka osób które pewnie miały zamiar albo asystować w tym wiązaniu albo zwyczajnie się przyglądać. A z upałem miał rację. Mżawka jaka mżyła od rana chyba skończyła się na dobre i zaczęło się przejaśniać. A wraz ze Słońcem od razu dało się odczuć kopnięcie południowego gorąca. Powietrze od parującej wilgoci wydawało się parne i gęste. A wraz z ustąpieniem mżawki pojawiły się pierwsze komary. Dało się słyszeć pierwsze pacnięcia rozgniatające te złośliwe owady.

Z początku Hank się zastanawiał jak zacząć. W końcu zaczął od tego co mógł czyli od nadgarstków. Z kostkami był ten problem, że na łóżku niezbyt było je do czego przywiązać bo nic tam tak wyraźnie nie wystawało jak rama nad nagłówkiem. Starszy mężczyzna przywiązał jeden z nadgarstków Carli do ramy łóżka. Odciął składanym nożem nadmiar, sprawdził ale biały, plastikowy sznurek zdawał się trzymać całkiem mocno. Potem obszedł łóżko i pochylił się nad nieruchomą kobietą. Złapał za jej wolny jeszcze nadgarstek i przysunął go do ramy łóżka. Zaczął okręcać go białym sznurkiem gdy nagle zatrzymał się w połowie ruchu.
- O. - powiedział nagle znieruchomiały z zaskoczenia. Bez żadnego ostrzeżenia nieruchoma dotąd kobieta nagle otworzyła oczy i akurat on stał jej na linii wzroku. I wydawał się całkowicie tym zaskoczony i zmieszany jak dziecko przyłapane na podbieraniu cukierków z pudełka. Natomiast Carla nie wydawała się w ogóle zaskoczona czy zdeprymowana.

Szarpnęła obwiązanym białym sznurkiem ramieniem ale jeszcze nie przywiązanym jakby chciała złapać albo odepchnąć Hanka. Ten wciąż zaskoczony albo został odepchnięty albo odruchowo odskoczył. Ale stracił równowagę i poleciał w tył przewracając się wprost na nogi wujka Angie przez co ten też poleciał w tył uderzając plecami w ścianę. Nagle w niezbyt dużym pokoju zaczął się harmider. Carla chyba chciała dokończyć skok by rzucić się na powalonego Hanka ale wtedy dał o sobie znak ten nadgarstek jaki ten zdążył przywiązać. Kobieta prychnęła i wrzasnęła coś niezrozumiale szarpiąc związanym nadgarstkiem ale sznurek trzymał mocno. Kilkoro ludzie którzy wydawali się tak samo zaskoczeni jak Hank całą tą akcją krzyczało i poganiało się nawzajem ale w tak szybkiej akcji nikt chyba nie był pewny co trzeba robić.

- Trzymajcie ją! - krzyknął rozzłoszczonym i przestraszonym głosem gramolący się z podłogi Hank. Któryś z mężczyzn ruszył do przodu ale gdy zbliżył się do łóżka od strony związanego nadgarstka Carli gdzieś na ostatnie pół kroku ta zwróciła uwagę na niego. A twarz miała tak rozzłoszczoną, że mężczyznę to zatrzymało. Zaraz potem zeskoczyła z łóżka by go sięgnąć ale łóżko nadal ją trzymało za ten przywiązany nadgarstek. - O cholera! - krzyknął któryś z sąsiadów widząc jak nieprzytomna dotąd kobieta zaczęła ciągnąć łóżko za sobą. Wlokła je za przywiązany nadgarstek krok po kroku kierując się w stronę tych kilku osób stojących przy drzwiach. Ktoś nie wytrzymał nerwowo i wybiegł na korytarz. Inni się chyba zabierali do tego samego ale nagle drzwi okazały mieć bardzo małą przepustowość by zmieścić ich wszystkich na raz.






- No to klops. - powiedział wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna w kapturze. Kaptur pozwalał zasłonić jego zdeformowaną brzydką blizną twarz. Przynajmniej z dalszej odległości. Ale siedząca po drugiej stronie kobieta i tak ją widziała. Bo z bliska było ją widać nawet pod kapturem. Poza tym nawet całkiem po ciemku wiedziała gdzie jest i wygląda ta jego blizna. Tak jak i reszta ciała. A on podobnie znał ją.

Teraz jednak rozmawiali i planowali co dalej właściwie odkąd dzisiaj wstali. Wieczorem dotarli tutaj jakimś przypadkowym samochodem i na dziś mieli plan znaleźć kolejny. Taki który jedzie na południe, w stronę przeprawy promowej w Pendleton. Wczoraj wydawał się to całkiem przyzwoity plan. Ten Dew wedle faceta który ich podrzucił miało być pierwszą lub patrząc od północy, ostatnią względną ostoją cywilizacji przed tą przeprawą promową. Ale był już wieczór a po zmroku nic nie pływało. Zaś same Pendleton było na południowym brzegu więc na północnym można było rozbić się tylko pod mostem lub na. A w Dew można było przenocować w cywilizowanych warunkach, tak w pokoju z łóżkiem, pościelą, nawet balię wynająć i naftowo - świeczkowe oświetlenie mieć. Zaś prom w Pendleton w tej okolicy był jedną z kluczowych przepraw przez Arkansas więc zawsze ktoś jechał tam lub z tamtąd. Znalezienie więc okazji która mogłaby ich podrzucić ten ostatni kawałek do rzeki wczoraj wieczorem nie wyglądało na zbyt trudne. Ale po wieczorze przyszła noc. A wraz z nią potop.

Noc okazała się straszna i wypełniona krzykami oraz strachem. Ludzie wobec żywiołu natury jak zwykle okazali się bezradni. Mogli tylko krzyczeć, bać się i modlić. I to właśnie robili. Jednak fala potopu przeszła, tak samo nagle jak przyszła. Ale zostawiła po sobie wodę. Cała okolica zrobiła się powodziowa. Gdzie okiem nie sięgnąć ulice i pola były zalane nieprzejrzystą wodą. Od rana jeszcze zaczęło mżyć dopełniając fatalnego uroku. I nagle nie tylko podróż do Pendleton ale gdziekolwiek poza budynek, okazywała się nie lada wyzwaniem. I Rob i Izzy rozmawiali chyba z każdym kto sie nawinął a gdy nie rozmawiali słuchali innych rozmów. Teraz rano rozmowy już nie przypominały tego panicznego lęku jak w nocy podczas ataku żywiołu. Ale dominowało ponure zniechęcenie. W lokalu gdzie nocowali większość ludzi to byli goście skądś tam. Ale przewijali się i miejscowi. Większość gości podobnie jak i rodzina O’Neal próbowali się jakoś wydostać z tej wodnej matni. I większość podobnie jak oni odbijała się jak piłeczka od ściany przeszkód.

Woda nie była zbyt głęboka. Zwykle mniej więcej do kolan dorosłego. Ale przez tą falę w nocy i wodę teraz większość pojazdów zalało na tyle, że był problem z ich uruchomieniem. Widzieli przez okna wiele podniesionych masek gdzie kierowcy czy spece próbowali przywrócić pojazdy do życia. U miejscowych wyglądało to podobnie. Zresztą pojazdów mieli chyba niewiele albo tak mówili. Zwykła bryczka zaprzężona w konie okazywała się bardziej odporna na taką katastrofę. Ale te mieli zwykle miejscowi a ci byli zajęci ratowaniem tego co się da a nie wożenia obcych gdzieś tam.

O tym własnie Izzy rozmawiała z Robem zanim nie zaczął się ten cyrk. Rob był zdania, że tą bryczką czy innym wozem to chyba by było najpewniej dojechać gdziekolwiek. Ale pewnie trzeba by zabulić za wynajem i pewnie nie mało z powodu tych okoliczności. Izzy zaś kojarzyła, że w okolicy tak bliskiej wielkich rzek jak Arkansas gdzie zmierzali czy ciemna smuga na wschodzie oznaczająca granicę Wielkiego Ścieku ludzie często miewają łodzie i inne takie pontony. Nawet jak nie mieszkają bezpośrednio przy rzece. Podróż łodzią wydawał się nawet bardziej pewny od konnej czy samochodowej przy tej powodzi. No ale łódź też trzeba było odkupić albo wynająć razem z właścicielem. I na tym właśnie stanęła rozmowa. By znaleźć wśród miejscowych kogoś z wozem lub łodzią co da się wynająć lub odsprzeda te fanty. Inaczej zostawało czekać na jakąś szansę czy okazję wydostania się stąd. I gdzieś wtedy zaczął się cyrk. Akurat jak przez radio skończyła się jakaś melodia i dał się słyszeć głos spikera.

- Witajcie moi mili! Tu wasz ukochany DJ Devitt! Za oknami widzę właśnie wyszło Słońce przeganiając te cholerne chmury a mój termometr pokazuje 31*C! Co prawda wciąż zmagamy się ze skutkami katastrofalnej powodzi ale hej! Jesteśmy przecież ludźmi z Arkansas! Przecież to nie pierwsza powódź jaką nam serwuje nasza piękna choć kapryśna rzeka. Poradzimy sobie tak samo jak z poprzednimi. A teraz trochę ogłoszeń. - spiker mówił jednym tchem i tak szybko jakby w ogóle nie było potrzebne mu oddychanie. A mimo to potrafił mówić czytelnie i zrozumiale. Radio było jedną z niewielu atrakcji w tym lokalu. Stało nad barem i grało. Nie taki częsty obrazek. Co więcej nie było to tylko działający aparat puszczający nagrane piosenki ale właśnie prawdziwie działające radio. Takie ze spikerem i puszczaną muzyką. Wieczorem puszczało muzykę i ogłoszenia. W nocy też ktoś je włączył ledwo sytuacja przestała być tak nagła i zaskakująca. Głos w radio zdawał się pomagać zachować ludziom jakiś odcień normalności. Muzyki było mniej za to były podtrzymujące na duchu komunikaty, informacje i ogłoszenia. Od rana sytuacja okrzepła tak w radiu jak i w okolicy. Ludzie przeszli to etapu życia podczas katastrofy powodziowej. Z wszystkimi dołączonymi do tego plusami i minusami.

DJ zaczął mówić właśnie o tych ogłoszeniach gdy zaczął się ten cyrk. Zamieszanie. Tupot butów, odgłosy uderzeń, krzyki i wszystkie oznaki rozpoczętej bijatyki. Ktoś się z kimś zmagał na piętrze. Głowy w sali głównej podniosły się z zaciekawieniem na sufit ale nikt w pierwszej chwili nie reagował. Izzy poczuła jak dłoń Maggie mocniej zaciska się na jej ramieniu. Awantura coś nie cichła. Nawet potężniała. Słychać było jakieś krzyki i wrzaski. Agresywne, niepokojące, przestraszone. Coś trzasnęło jakby połamał się jakiś mebel. Kilka osób wstało. Kilka pomacało się po rękojeściach kolb i broni. - Idź zobacz co tam się dzieje. - powiedział barman do jakiegoś pomocnika który trochę jakby był kelnerem a trochę pomagał w kuchni. Młody miał niewyraźną minę słysząc to polecenie ale widząc znaczące spojrzenie szefa westchnął i ruszył w stronę schodów. Doszedł go półpiętra więc jeszcze był widoczny z sali głównej gdy zatrzymał się. Coś na górze pękło znowu. A sądząc po tym jak odgłosy nagle stały się wyraźniejsze brzmiało jakby tam na górze rozwalili drzwi. Młody jęknął gdy pewnie już zobaczył co się dzieje. - Co tam się dzieje?! - krzyknął do niego zdenerwowany i zaniepokojony szef. - Biją się! - odkrzyknął na chwilę patrząc niepewnym wzrokiem na szefa ale bójka na górze szybko przykuła jego uwagę. Barman zaklął i zaczął sięgać po coś pod ladą, pewnie po jakiś pacyfikator wszystkich barmanów. Ale wówczas rumor nasilił się i coś zaczęło zwalać się po schodach. Tuż obok młodego uderzył z impetem w ścianę jakiś kłąb splecionych ciał. Ktoś jęknął, ktoś wrzasnął, młody odskoczył, krzyknął a potem uciekł przestraszony z powrotem na dół.

Cyrk się powiększał o kolejnych gapiów i uczestników. Najpierw barman, potem paru gości, nawet Rob, ruszyli rozdzielać walczących. Półpiętro i schody okazało się mało wdzięcznym miejscem do walki czy kumulacji tłumu na tyle osób. Ludzie krzyczeli i krzyczeli na siebie, poganiali się, dawali mądre rady ale w końcu przewaga liczebna zrobiła swoje. Wspólnie obezwładnili chyba głównego prowodyra. Wyglądało to jednak dość niepokojąco. Z pół tuzina mężczyzn w tym Rob i barman, miało wyraźne trudności by okiełznać szarpiącego się mężczyznę. Ten wyglądał jakby dopadł go jakiś szał. Barman w końcu kazał go zamknąć gdzieś w piwnicy. Więc po chwili otrzepująca się grupka mężczyzn, w tym Rob, wróciła z tej piwnicy po dobrej chwili odgłosów szarpania się i bijatyki. Ale nawet teraz dało się słyszeć jakieś stukoty i stłumione wycia tego prowodyra. Można było jednak już mówić, że akcja pacyfikacyjna się udała.

Barman swoim improwizowanym pomocnikom zaserwował kolejkę czegoś mocniejszego. Wszyscy chyba byli zaskoczeni tym całym zdarzeniem. Dało się poznać i słyszeć tak w grymase twarzy jak i rozmowach. Pobitym którego przeniesiono do zdemolowanego pokoju a tam znaleziono kolejnego też w podobnym stanie okazał się przyjezdny gość. Pokój był z tych tańszych, z dwoma piętrowymi łóżkami gdzie albo wynajmowały go jakieś rodziny czy grupki albo wspólnie spali ci co nie stać było na osobny pokój lub w tych nie było już miejsca. Barman o tym zamkniętym teraz w piwnicy wiele nie wiedział. Tyle, że przyszedł w nocy i chciał pokój a za tyle sprzętu co miał to mu starczyło na ten wspólny więc tam wylądował. Teraz oczywiście pluł sobie w brodę, że go przyjął. Dwóch pobitych gości i zdemolowany pokój. Po jakimś czasie przyszła jakaś korpulentna, starsza już wiekiem Latynoska. Barman wyraźnie jej się spodziewał i ucieszył, że przyszła. Zaczął prowadzić ją na górę do tego zdemolowanego pokoju a potem zeszli do piwnicy gdy najwyraźniej mężczyzna streszczał jej co tu się niedawno wydarzyło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 17-12-2017 o 09:34.
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-12-2017, 01:35   #135
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Dzień nie zaczął się dobrze. Rozróby w barach nie były niczym niezwykłym, ale zazwyczaj miały miejsce wieczorem gdy goście zdążyli popić i ich percepcja zaczynała kuleć. Tak samo jak zdrowy rozsądek. Jakby problemy z powodzią nie były wystarczającym powodem do rwania włosów z głowy, musiało dojść coś jeszcze. Kłopoty lubiły chodzić stadami, a ostatnia noc kumulowała je jak szalona. Najpierw awaria samochodu którym rodzina O’Neal jechała spokojnie przez ostatnie pięćdziesiąt mil, potem ta przeklęta woda. Dodatkowo Maggie zaczynała marudzić, potem zrobiła się cicha i tylko ściskała misia, patrząc pod nogi. Izzy znała to zachowanie - dziewczynka była zmęczona. Jechali już od dobrych paru tygodni i końca nie szło zobaczyć, a nigdy wcześniej nie oddalali się od domu na tak długi czas. Tym bardziej, że w wynajętym pokoju na piętrze leżał cały stos pakunków i toreb, będących całym ich dorobkiem z poprzedniego życia.

Prawdę mówiąc ona też była zmęczona trasą, upałem i ciągłym napięciem. Strachem, że nie zdążą dojechać na miejsce na czas. Gdyby nie Rob gorzej by to znosiła, na szczęście był obok i trzymał żonę i córkę w pionie, jak kotwica zdrowego rozsądku i oaza spokoju.
Hałas na piętrze nie ustawał, po drgnięciu stołu wyczuła że Robert wstaje.

- Dokończ śniadanie Myszko
- pogłaskała córkę po głowie. - Ktoś na górze musiał się pokłócić o jakąś drobnostkę, zaraz będzie spokój - Uśmiechnęła się też chcąc ją uspokoić. Siedziały obie, słuchając odgłosów bijatyki na górze, a potem na dole, żując kęsy jajecznicy i zagryzając chlebem aż do momentu gdy zapanowała cisza.
Z maskowanym niepokojem patrzyła jak mężczyzna w kapturze wchodzi do sali i idzie w ich kierunku. Nie wyglądało aby kulał, pod kapturem nie krzywił się z bólu.
Izzy poczekała aż usiądzie na krześle i nakryła jego dłoń swoją.
- Mieli jednego klina na dwóch? - zapytała.

- Nie wiem o co im poszło. Nie wiem czy ktokolwiek wie. - powiedział mężczyzna z już uspokojonym oddechem. Ściągnął na chwilę kaptur by przeczesać palcami włosy zmierzwione widocznie podczas tego zdarzenia i zaraz znów go naciągnął. Spojrzał na siedzącą przy stole dziewczynkę a ta patrzyła znad talerza na niego. - Smaczne? - zapytał opierając się łokciami o stół. Maggie z uwagą pokiwała główką. - No to nie daj temu tak stygnąć. - powiedział z uśmiechem i dziewczynka wróciła do jedzenia. Rob zaś spojrzał znowu na żonę. - Pewnie ci dwaj z pokoju wiedzą ale nieźle ich załatwił. I to chyba gołymi rękami. No wiesz, nie widziałem tam za dużo krwi. Nic jak od noża czy coś takiego. No ale trochę minie nim ci dwaj powiedzą coś sensownego. Tak myślę. - powiedział i sięgnął po stojącą na stole szklankę. Już raczej pustą. Okręcał ją przy okazji jak mówił ale czoło miał zmarszczone gdy wciąż pewnie myślał nad tym właśnie zakończonym zdarzeniu. - Cholera nie wiem co on brał. W tylu chłopa i ledwo mogliśmy go utrzymać. Jak ktoś by trafił na niego w pojedynkę to nie wiem. - postukał lekko szklanką i podniósł znowu wzrok na siedzącą naprzeciw niego brunetkę.

- Potrzebujesz plasterka? - spytała niby beztrosko i żartem, ale oczy miała poważne i zaniepokojone. Przez ubranie ciężko się szło zorientować w stanie zdrowia. Wzmocniła uścisk na jego dłoni. Pokazywanie negatywnych emocji przy dziecku nie mogło mieć miejsca, bo zaraz i ono zacznie się bać - Może to coś z twojej branży a czy coś brał możemy się łatwo przekonać. Jego rzeczy ciągle są na górze. - pokazała wzrokiem sufit i odwróciła się córki.
- Kochanie popilnujesz tatusia? Mama musi iść zobaczyć, czy ktoś nie jest ranny.

Maggie poważnie spojrzała na mamę, potem na tatę i w końcu poważnie pokiwała twierdząco głową. W międzyczasie Rob zerknął na swoje dłonie jakby szukając jakichś zadrapań i ciężko było stwierdzić czy tak na poważnie czy tylko się zgrywa. Ale przy okazji Izzy też miała okazję dość dobrze zorientować się w wyglądzie jego dłoni i wydawało się, że nic poważnego tam nie ma.
- Oj chyba jestem cały. Ale wiesz, może jednak potem pójdziemy i sama to sprawdzisz. - pokiwał głową patrząc na żonę poważnie sparodiowanym poważnym wzrokiem. - No leć. Mną się nie przejmuj, nikt nie będzie chciał zadrzeć z takim strażnikiem. - powiedział kiwając w bok głową na jedzącą jajecznice córkę.

- Sprawdzimy dokładnie jeżeli będziesz grzeczny i nie sprawisz Maggie kłopotów - powiedziała Izzy uśmiechając się szeroko. Z bliska widziała dokładnie spalone i stopione kawałki jego twarzy: częściowo sine, częściowo zatarte przez czas i częściowo zdeformowane procesem gojenia. Wychyliła się i bez najmniejszego wstrętu pocałowała najpierw chropowaty policzek, a potem usta Roba. Czasem ludzie krzywili sie na jego widok, często komentowali i odwracali wzrok, ale dla niej był i zawsze będzie najprzystojniejszym facetem w Zasranych Stanach. - Porozmawiam z właścicielem, nie jest w dobrym tonie grzebać w czyichkolwiek rzeczach bez pozwolenia. - Wstała i na odchodne pocałowała córkę w czubek głowy.
- Zjedz wszystko Myszko, pomidora też - przypomniała o najważniejszym elemencie posiłku - warzywach i witaminach.

Maggie pokiwała głową ale na czerwone warzywo popatrzyła dość podejrzliwie. Pytająco spojrzała na ojca a ten pokiwał głową. Dziewczynka przeszorowała więc pomidora na środek talerza mieszając go z końcówką zjadanej jajecznicy. - Myślę, że jesteśmy umówieni. - powiedział wesoło mężczyzna w kapturze na tyle uniwersalnie, że tak żona jak i córka mogły uznać, że mówi właśnie do niej i o tym co właśnie mówili.

Zamieszanie przy barze zaś wyewoluowało w międzyczasie już w bardziej standardowy gorący temat. Ludzie, w większości mężczyźni w sile wieku, dyskutowali tak o tej właśnie zakończonej bójce jak i o podobnych wydarzeniach ze swojej przeszłości i Pustkowi. Bo jak się tak zastanowić to właściwie przy pewnej elastyczności to jednak takie rzeczy tu i tam się zdarzały. Barman widząc szatynkę jaka podeszła do baru zrobił te kilka kroków stając naprzeciw niej po drugiej stronie lady.

- Coś podać? - zapytał na tyle zwyczajnie, że gdyby dopiero weszła tutaj to pewnie brzmiałoby całkiem zwyczajnie.

- Nie, dziękuję panu. Ja w innej sprawie - Izzy położyła dłonie na blacie - Rozmawiałam z mężem… ten w kapturze - powiedziała najlepszy i najkrótszy opis Roba - Mówił że ten co zaczął awanturę był bardzo silny. Chciałam prosić o pozwolenie aby zerknąć w jego rzeczy. Oczywiście przy panu - zastrzegła od razu i dodała wyjaśnienie - Albo się czegoś naćpał, albo to mutant. Mąż poluje na mutantów, dlatego wolałabym żeby to było pierwsze wyjaśnienie. Jeżeli się naćpał znajdziemy przy nim narkotyki albo leki i sprawa się wyjaśni. Jestem lekarzem, myślę że będę umiała rozpoznać symptomy bycia pod wpływem. Stąd druga sprawa: ktoś został ranny, potrzebuje aby go opatrzyć? Rob wspominał o krwi na podłodze. Gdybym była potrzebna nie krępujcie się - uśmiechnęła się.

- Mutant? - barman słuchał z początku z zainteresowaniem. Ale takim zawodowym, uprzejmym zainteresowaniem często spotykanym u przedstawicieli tej profesji i innych gdzie ludzie pracują na rozmowach i obsługiwaniu innych ludzi. Spojrzał na chwilę ponad ramieniem Izzy na mężczyznę w kapturze siedzącym przy stole z małą dziewczynką. Też pokiwał głową i na razie dalej słuchał mówiącej kobiety. Dopiero gdy rozwinęła swoją wypowiedź chyba zainteresował się na poważnie. Słowo “mutant” wypowiedział tak, jakby budziło w nim odrazę i niechęć a jednocześnie taka wersja niekoniecznie przyszła mu dotąd do głowy. Gdy Izzy wspomniała czym się zajmuje Rob mężczyzna za ladą znowu spojrzał w jego stronę ale tym razem jakoś bardziej przyjemnie. Zaś końcówka wersji o tym, że rozmówczyni jest lekarzem wydawała się do reszty przebić przez zawodową rezerwę barmana.

- Tak, tak, dobrze. Dobry pomysł. Pani pozwoli za mną. Mike! Zastąp mnie przy barze! - łysiejący i tykowaty barman zaczął iść w stronę wyjścia na salę dając gestem znak by brunetka podążyła za nim. Sam zaś krzyknął w stronę zaplecza i gdy we dwójkę szli w stronę schodów za barem pokazał się ten młodziak co wcześniej nie do końca sprawdził co się dzieje w tamtym pokoju na piętrze.

- A nazywasz się w ogóle jakoś? Ja jestem Lou. To jest mój lokal. I naprawdę nie lubię takich awantur i nie zdarzają się tuta na szczęście zbyt często. - patykowaty barman mówił idąc pierwszy po schodach trochę się odwracając w stronę idącej obok kobiety. Gdy weszli na korytarz który prowadził także do pokoju zajmowanego przez O’Nealów nie było trudne domyślić się w jakim pokoju zaczęła się ta bójka. Tylko w jednym były wyłamane drzwi. Zresztą w tym najbliższym od strony schodów.

Lou z wyraźną niechęcią otworzył nie zamknięte nijak drzwi i zapraszająco wskazał wnętrze. Nawet z korytarza widać było, że pokój jest zdemolowany. Jakaś dziewczyna zbierała kawałki mebli i wrzucała do wiadra. Połamane elementy krzesła i szafki wystawały z tego wiadra a większe leżały już złożone obok drzwi. Walczącym udało się nawet połamać piętrowe łóżko i teraz leżało pod skosem na wyłamanych resztkach nóg. Całościowo wyglądało to obecnie dość zniechęcająco.

- Spali tu we trzech. Część rzeczy leży widzę na łóżku a część tutaj. Ale nie wiem które są czyje. - wyjaśnił Lou wskazując na ocalałe piętrowe łóżko. Na nim leżało dwóch mężczyzn. Prawie się nie ruszali i wskazywali nawet z tych kilku kroków objawy albo ciężkiej choroby albo pobicia właśnie. W każdym razie czegoś co nie pozwala na swobodne poruszanie się. Zaś “tutaj” było obecnie szafą z wyłamanymi drzwiami i rozwalonym rzędem wieszaków wewnątrz. Dlatego jakieś torby, kurtki i plecaki leżały chaotycznie na dnie tego mebla.

- Każdy z nas jakoś się nazywa - kobieta zaśmiała się krótko, przestępując próg zdemolowanego pokoju - To po kolei, jak w zegarku. Zgodnie z ruchem jego wskazówek. Drzwi będą naszą “dwunastą”. Przeszukamy po kawałku… i zobaczymy. Pomożesz? Szybciej pójdzie - dmuchnęła do góry żeby przesunąć łaskoczący czoło kosmyk włosów. Wyciągnęła rękę do barmana - Miło mi Lou. Issabel O’Neal, ale mów mi Izzy. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś nazywał mnie pełnym imieniem i niech tak zostanie - wzruszyła ramionami - Na dole został Robert O’Neal i nasza córka Maggie. Wynajęliśmy u ciebie pokój wczoraj. Doba kończy się jakoś w południe, a skoro już tu jesteśmy razem to chcemy przedłużyć wynajem o jeszcze jedną dobę - popatrzyła po pokoju - Coś czuję że czeka nas sporo pracy.

- Izzy O’Neal? A cholera nie byłem pewny. Wydawało mi się, że to tylko zbieżność twarzy i opisów.
- wyjaśnił Lou gdy usłyszał z kim ma do czynienia. - Słyszałem kiedyś o takich dwóch siostrach od ojca medyka. Jedna miała być z ciemnymi włosami i wysoka. Klient mi kiedyś opowiadał. Że mu poskładała rękę. - dodał po chwili Lou gdy chyba zorientował się, że może pierwsze wyjaśnienie jest może trochę mało precyzyjne.

- I chcecie przedłużyć dobę? No pewnie. Nie ma problemu. - pokiwał łysiejącą głową patykowaty, właściciel lokalu. Wszedł za lekarką do zdewastowanego pokoju. - To od czego zaczynamy? Czego właściwie szukamy? - zapytał gdy rozejrzał się po pokoju. Dziewczyna również nie wiedziała co ma teraz robić bo przerwała zbieranie drobiazgów do wiadra i stanęła niezdecydowana. Mężczyzna na dolnym łóżku poruszył się niemrawo przy okazji jęcząc cicho.

- Słoiczki, wyciśnięte blety, puste pudełka po prochach. Małe woreczki, kawałki folii z dziwnym nalotem. Tabletki, igły i strzykawki. Kryształki, proszki, fiolki z płynem - Izzy wymieniła krótką listę tego na co warto zwrócić uwagę. Zrobiło się jej miło, nie spodziewała się, że ktoś ją rozpozna i to tak daleko od domu. Tym bardziej wzięła się w garść - To nie zbieżność, miałam jeszcze siostrę. Sarah - uśmiech spełzł z jej twarzy. - Zajmę się najpierw rannym, ten człowiek mógł mu zrobić krzywdę. Kto to był? Ktoś z nim wczoraj rozmawiał? Potrzebuję torby, zaraz wrócę .
Popatrzyła na wyjście. Szpej lekarski kurzył się parę ścian dalej, idąc na śniadanie nie spodziewała się takich atrakcji.

Lou pokiwał głową do tego co mówiła lekarka. Gdy skończyła skinął ręką na dziewczynę z obsługi i ta również dołączyła do poszukiwań. Zajrzała bez większej nadziei do właśnie napełnianego odłamkami wiadra. Barman i właściciel lokalu zaś ukląkł przy zdewastowanej szafie i zajął się przeglądaniem rzuconych tam kurtek i plecaków.
- Nie wiem kto to był. Nie znam go. Zamieszanie z tą falą było to nie miałem głowy go rozpytywać. Zapłacił amunicją. Wywalił z własnego maga. Trochę wyglądał na wkurzonego, przez chwilę bałem się jak wyjął ten pistolet, że mnie rozwali. Ale wyjął mag i wysypał z niego naboje. No to zapłacił to powiedziałem mu gdzie ma pokój, że będzie spał z tymi tutaj no i więcej go nie widziałem. - Lou streścił swoją historię znajomości z tym agresywnym typem. Nagle pacnął się w czoło. - No tak! Nie miał żadnego plecaka! Tylko kurtkę. - chudy i starszy barman rozejrzał się po szafie a potem wstał od niej i rozejrzał się po pokoju. Izzy zaś kojarzyła, że podczas szarpaniny tamten agresywny był chyba tylko w podkoszulku.

Sama zaś mogła obejrzeć tych dwóch pobitych. Drugi i kolejny rzut oka potwierdził diagnozę z pierwszego wrażenia: byli mocno pobici. Mieli wszelkie oznaki takiego działania. Rozbite nosy, wargi, zęby, puchnące dopiero siniaki, rozerwane ubrania. Pod nimi też widziała pręgi i siniaki jakie już zdążyły zaczerwienić się. Ten na dolnym łóżku miał wszelkie oznaki by podejrzewać, że ma pęknięte żebro. Każdy ruch torsem zdawał się sprawiać mu ból. Ale Izzy wiedziała, że ludzkie żebra aż tak łatwo nie pękały. O ile facet nie miał osteoporozy czy czegoś podobnego to trzeba by użyć kija, kastetu no albo upaść na coś twardego by pękło żebro. I to też porządnie.

Sprawa krwi się wyjaśniła. Była tak mniej więcej jak opisał to Rob. Ale niezbyt dużo i pasowała do obrażeń. Zwykły rozbity nos potrafił bardzo mocno krwawić. To co widziała na pościeli i podłodze pasowało do rozbitych nosów, naddartych uszu, rozciętych brwi. Tak samo jak odciski krwawych palców i dłoni na pościeli czy ramionach poranionych mężczyzn. Na ilość krwawej czerwieni wyglądały dość poważnie. Ale same rany nie zagrażały życiu obydwu mężczyzn. Większość obrażeń powinna ustąpić sama w ciągu kilku dni odpoczynku. Tylko te podejrzenie o pęknięte żebro było poważniejszą sprawą.

- O. W tym wczoraj był. - Lou ucieszył się i raźno podszedł do połamanego łóżka. Tam leżało parę drobiazgów jakie pewnie dziewczyna rzuciła tam podczas sprzątania pokoju. Wśród nich leżała dżinsowa kurtka z podbiciem. Za ciepła na taki skwar jaki teraz mieli za oknem ale już na wieczór czy na noc w sam raz. Zwłaszcza podczas podróży i nocowania pod chmurką. Barman zaczął sprawnie przetrząsać kieszenie wyrzucając na pościel wydobyte przedmioty. Jakieś kluczyki jak od samochodu, jakiś mały scyzoryk, tabletki, papierosy, zapalniczka, złożone kartki przy których barman się zatrzymał by je rozwinąć i obejrzeć i tyle. Bo rzucił kurtkę z powrotem na łóżko. Wtedy coś jeszcze rzuciło mu się w oczy. - O. A to jego spluwa. Ta co wczoraj miał. - powiedział wskazując trzymaną kartką na kaburę zawieszoną na rogu łóżka. Wciąż była zapięta i była w niej broń. Wyglądała zupełnie jakby właściciel ją tak powiesił przed chwilą czy jak szedł spać. Izzy wiedziała, że podróżni zwykle gdy płacili już amunicją to taką która była im zbędna lub nie aż tak potrzebna. Rzadko ktoś pozbywał się amunicji z broni której używał. Chyba, że go przycisnęło.

- Desperat. Za wszelką cenę chciał spać w suchym miejscu z dala od powodzi - O’Neal podniosła kluczyki i zakręciła nimi na palcu. - Chyba ma samochód. Bagażnik - podrzuciła je i złapała, pokazując barmanowi. Drugie w kolejce były tabletki - Siedem sztuk. Lek na zwapnienie płuc - pokazała na pierwszy blister, potem na drugi - A tu ibuprofen, sztuk pięć. O ile nie kombinował ze składem nie powinny wywołać takiej reakcji, choćby je pomieszał i zażył w dużej ilości. Ale coś mi tu jeszcze nie gra. Chciał się awanturować, okraść współlokatorów gdy spali to dlaczego ich nie zastrzelił? Mniej zachodu, a hałas taki jak przy demolce. Na jedno wychodzi, a szybciej - pokiwała głową, oglądając kurtkę. Szukała plam krwi po wewnętrznej stronie. - Zaraz się tobą zajmę, nie martw się. To tylko pęknięte żebro. Zawiniemy ci klatkę piersiową na sztywno, od razu będzie lepiej. - dodała do rannego.

Poraniony facet słabo kiwnął głową na znak zgody choć w takim stanie lekarka nie była pewna czy zrozumiał co do niego mówi czy tylko reagował ja ludzki głos w pobliżu. Kurtka wciąż była mokra na rękawie. Jakby wpadł nim do wody albo próbował chronić się przed całkowitym upadkiem. Dół kurtki też był mokry ale po takiej nocy jak ostatnia i przebywaniu na zewnątrz wręcz dziwne było jakby ktoś się suchy uchował. Im się udało bo byli wewnątrz budynku. Na piętrze. Ale śladów krwi czy czegoś podobnego za wiele nie znalazła. Na kołnierzu, na tej kiedyś pewnie białej a teraz szarej podbitce znalazła jednak ciemne, zaschnięte krople jakie mogły być krwią. Jakby został jakoś zraniony gdy miał tą kurtkę na sobie to musiałoby to być gdzieś na szyi, może nawet bardziej na karku. Chociaż nie mogła to być poważna rana bo przy szyi niewiele trzeba było by rana zmieniła się w krwawy krwotok często ze skutkiem śmiertelnym. A tu chyba coś mogło go zranić ale raczej niezbyt poważnie.

- Nie wiem. Może i miał jakąś brykę. Takie zamieszanie było, że nawet jak nią tu przyjechał to nie zauważyłem. - powiedział Lou patrząc na trzymane kluczyki. Ale bardziej pochłaniało go chyba rozczytanie tej rozłożonej kartki. - Chyba jakaś lista. Ale takie bazgroły, że nie mogę rozczytać. - powiedział w końcu kręcąc w zniechęceniu głową. - A z pistoletem nie wiem. Może nagle o coś się pożarli i zaczęli się szarpać jak stali? Cholera wie. - barman popatrzył na wciąż wiszącą kaburę.

- Masz lupę? - Izzy rzuciła okiem na kartkę, ale przy braku dobrego światła mogło pójść nie najlepiej z odczytaniem co tam nabazgrano. Pokręciła karkiem i podeszła do rannego. Nie zanosiło się że zaraz zejdzie, oberwał bez tragedii.
- O co wam poszło, co? - spytała wyciągając ręce żeby pomóc mu zdjąć koszulę - Gadaliście z nim wieczorem, coś mówił. Musisz usiąść tylko spokojnie i powoli.

Skojarzenie z listą na tej złożonej kartce wydawało się naturalne. Po myślnikach na wyrwanej z jakiegoś notesu czy małego zeszytu kartce były po myślnikach krótkie napisy lub nazwy a po przeciwległej stronie krótkie, kilkuliterowe słowa, pewnie skróty. Wyglądało jak lista zakupów albo składników do czegoś. Ale trzeba by się w to wczytać by coś więcej powiedzieć o tej liście.

- O nic. Nie wiem. Odwaliło mu. - pobity facet jednak coś kontaktował choć mówił ciężko. Izzy czuła opór prawie biernego ciała dorosłego mężczyzny gdy go podnosiła ale pod koniec starszy barman się zmitygował i pomógł jej ostatni kawałek.

- Co tak stoisz, przynieś ciepłej wody. - polecił dziewczynie i ta skinęła głową i szybko wyszła z pokoju. Pod koszulką pobity skrywał to co już wcześniej Izzy zdążyła dostrzec unosząc ją. Teraz jednak gdy siedział mogła obejrzeć go swobodniej no i zobaczyć również jego plecy. Tam dostrzegła szponiaste ślady jak po ludzkich paznokciach. Ktoś go musiał zadrapać i to niedawno. Pasowało do tej niedawnej bójki. Po śladach poznała, że ten ktoś pewnie był z przodu, przed tym pobitym i złapał go albo ten próbował się wyrwać. No oprócz tego standardowe już czerwieniejące siniaki tak samo jak z przodu choć trochę mniej. Za to te obite żebro gdy uniosła jego ramię prezentowało okazały siniak. I lekarka wiedziała, że jeszcze napuchnie i ściemnieje gdy pod skórę krew z rozbitych naczyń podejdzie. Naprawdę wyglądało, że ma pęknięte te żebro. Choć by mieć pewność musiała by pomacać to miejsce. Jak ma pęknięte to powinno być od razu widać. Mało kto był na tyle opanowany by bez znieczulenia dać sobie macać pękniętą kość.

Zapowiadało się trochę pracy. Dobrze że zdążyła zjeść śniadanie zanim się zaczęło.
- Muszę cię zbadać - powiedziała powoli do pacjenta - Masz prawdopodobnie pęknięte lub złamane żebro. Mogę je usztywnić, ale zrobię to za słabo albo nieodpowiednio i bardziej ci zaszkodzę jeśli jest pęknięte. Jeżeli jest złamane mogę je przesunąć i wbije ci się w płuca. Rozumiesz? - zapytała - Jak masz na imię?

Facet z bliska wydawał się w kwiecie wieku. Może trochę starszy od niej a może nie. Choć drobniejszy budową niż Rob i niższy. Odpowiedział jak ma na imię ale trochę niewyraźnie. Nie była pewna ale chyba brzmiało jak “Garry” albo “Barry” lub podobnie. Sapnął, jęknął i pokiwał głową.
- Potrzymać go jakoś? - zapytał Lou jakby spodziewając się kłopotów po tym badaniu. Usiadł bokiem na łóżku za tym pacjentem Izzy więc właściwie wzięli go w środek.

Medyczka porównała szybko gabaryty barmana i rannego.
- Pójdziesz po Roba? - poprosiła cicho - Niech po drodze weźmie moją torbę i zaprowadzi Maggie do pokoju. Chyba, że masz tu miejsce, gdzie mogę bezpiecznie zostawić dziecko.

Lou wydawał się reagować jak większość ludzi gdy myślą o współuczestnictwie w potencjalnie bolesnych zabiegach. A nawet laikom nastawianie kości i podobne rzeczy kojarzyły się raczej z bolesnymi rzeczami. Więc gdy O’Neal zaproponowała mu zastępstwo wydawało mu się to całkiem na rękę.
- No pewnie. A to ta dziewczynka tam przy stole? No jak się nie boicie może zostać ze mną za barem. - zgodził się i zaproponował swoją ofertę.

- Tak, to ona. Maggie jest grzeczna, nie narobi ci bałaganu - Izzy ucieszyła się. Barman sprawiał poczciwe wrażenie. Byli też w jego lokalu, wiedzieli w razie czego w co uderzyć gdyby zachciało mu się robić dziwne ruchy - Dziękuję. Jeżeli się da… - zamyśliła się i pokręciła głową - alkohol, najtańszy jaki masz. Prześcieradło do podarcia. Ściągniesz odpowiednią opłatę gdy się przebudzą i dojdą do siebie - pokazała oczami na rannych.

Lou wyglądał jakby słuchał uważnie i chwilę namyślał się. Po czym prawie jednocześnie skinął głową i machnął ręką.
- Ah. Przy tym wszystkim co mi po jednej butelce. - westchnął dość fatalistycznym tonem. Potem wyszedł przez te obecnie niedomykające się drzwi i lekarka słyszała jego kroki gdy schodził po schodach.

Niedługo potem znowu usłyszała kroki. Tym razem zbliżały się i szły dwie osoby. Zaraz potem drzwi się otworzyły i pojawił się Rob i ta dziewczyna z miską wody. Postawiła ją na podłodze obok łóżka z rannymi i niepewnie popatrzyła na zdrową dwójkę.

W tym czasie Izzy zdołała obejrzeć drugiego mężczyznę. Choć było to trudniejsze. Był na piętrze łóżka więc leżał mniej więcej na wysokości jej głowy. Widziała go dość swobodnie ale by obejrzeć dokładnie zostawało jej albo jego ściągnąć na dół albo samej wejść na to piętro łóżka. Z dwojga złego wybrała wejście na górę. Tu musiała uważać bo choć nawet tak wysoka osoba jak ona co prawda na spokojnie siedząc nie zawadzała o sufit to jednak już czuła jak niektóre włosy ocierają się o niego.

Drugi z mężczyzn po bliższych oględzinach też wydawał się w podobnym stanie jak ten poniżej. Też miał mnóstwo siniaków, zadrapań. Rozcięć jakby zahaczył z impetem o jakiś kant jak od kastetu, metalowego guza czy podobnego przedmiotu. Ale był w o tyle lepszym stanie, że raczej nie miał nic pęknięte czy połamane. Oprócz nosa. Nos miał złamany z całymi tego konsekwencjami. Łącznie z oddychaniem przez usta, obolałą twarzą i obfitym krwawieniem. Przez co na jego łóżku było wyraźnie więcej krwi niż piętro niżej. Ale w perspektywach tak paru dni czy tygodnia powinien szybciej wrócić do zdrowia niż ten na dole.

Właśnie gdy Izzy oglądała na piętrze piętrowego łóżka wszedł Rob i ta dziewczyna z obsługi.
- Zostawić cię na chwilę samą. Z dwoma facetami. - westchnął chociaż brzmiało jak na poważne oskarżenie czy pretensje to jednak wiedziała, że żartuje.
- Chcesz być świadkiem małżeńskiej sceny zazdrości? - zapytał dziewczyny a ta i tak wydawała się stropiona całą tą sytuacją a na mężczyznę z kapturem patrzyła z wyraźną dozą obawy. Pokręciła szybko przecząco głową a mąż wykonał gest kciuka za plecy. Dziewczę więc szybko skinęło głową i prawie czmychnęło na korytarz.

- Kochanie, to nie tak jak myślisz - Izzy udała zdenerwowanie, uśmiechając się i wachlując rzęsami. Powstrzymała śmiech, zamiast tego zmieniła minę na poważną - A ty co? Znikam na kwadrans z okolicy i już się prowadzasz z jakimiś małolatami? - wzięła się pod boki, pokazując palcem na pomocnicę Lou - Już ci nie wystarczam? A może za stara jestem bo się za młodszymi siksami oglądasz! Ile ty masz lat? - spytała dziewczyny.

- Siedemnaście. - dziewczyna odpowiedziała choć wydawała się nie wiedzieć czy ma zostać czy uciekać i co ta obca dla niej dwójka planuje tu robić.

- Oj daj spokój kochanie. - Rob też przyjął ten sam klasyczny ton jaki przed chwilą przyjęła jego żona. - Nie oglądałem się za jakimiś młodszymi siksami. - powiedział udając całkiem umnie obrażonego takim oskarżeniem. Dziewczyna teraz spojrzała na niego a że był wyraźnie od niej wyższy musiała trochę zadrzeć głowę do góry. Ale spojrzała nawet z pewną dozą zaciekawienia albo oczekiwania bo wydawało się, że będzie jakiś ciąg dalszy. No i był. - Obejrzałem ją sobie całkiem dokładnie. Jak ją puściłem pierwszą po schodach. - dodał nonszalancko wskazując na tą stojącą obok siedemnastolatkę. Ta zaś nagle zaczerwieniła się całkowicie i spojrzała spłoszonym wzrokiem to na nią to na niego. Przygryzła nerwowo wargi jakby obawiała się reakcji też i jej i jego.

- A od kiedy umiesz się skupiać na dwóch rzeczach na raz? Może jeszcze umiesz mówić chodząc i jeszcze do tego prowadzić obserwację… albo jeść nożem i widelcem? - lekarka udała szczere zdziwienie, kładąc ręce na piersi z tego całego szoku - To ja tu ciężko pracuję, niosę ludziom pomoc, a ty obłapiasz oczami małolaty - załamała ręce i zwróciła się do dziewczyny - Masz tu jakąś miotłę?

Dziewczyna słuchała wywodu lekarki jakby ta głównie ją ochrzaniała. Rob reagował wyraźnie spokojniej i chyba dobrze się bawił z tej dyskusji. Do czasu gdy dziewczyna chyba wręcz szczęśliwa, że nikt jeszcze na nią się nie wydarł prawie rzuciła się do tej rozwalonej szafy. I wyciągnęła w kierunku środka pokoju opartą tam dotąd miotłę której pewnie sama wcześniej używała przy sprzątaniu pokoju. Tutaj Rob postanowił widocznie interweniować a, że miał bliżej i do miotły i do młodej niż siedząca na piętrze łóżka żona to i było mu to o wiele łatwiej.

- Ależ kochanie. Mioteł w to może nie mieszajmy. - powiedział z lekką naganą czy wyrzutem przejmując od dziewczyny miotłę w swoje ręce. - Słuchaj moja droga byłaś bardzo pomocna ale dalej już poradzimy sobie sami. Prawda? - powiedział delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu i pomagając jej nakierować się na właściwy kierunek w stronę drzwi. Końcówkę skierował do Izzy pewnie pro forma. Dziewczyna też odwróciła się na moment w jej stronę ale jednak chyba jak najszybsze opuszczenie pokoju jej jak najbardziej było na rękę.

- Tak, poradzimy sobie sami. Przemoc rodzinną najlepiej trzymać za zamkniętymi drzwiami -
lekarka wyszczerzyła się i popatrzyła na męża podobnie jak wąż patrzył na mysz do pożarcia - Lepiej jak ci się od czasu do czasu przypomni komu założyłeś gpsa - parsknęła krótko kątem oka obserwując jak kelnerka wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy westchnęła i przewróciła oczami.

- Taa. Tobie też. - Rob zareagował podobnie i odczekał przy drzwiach aż kroki kelnerki na schodach umilknął. Wtedy podszedł do piętrowego łóżka i popatrzył najpierw na żonę a potem na tych dwóch pobitych facetów. - I co? Bo właściwie ten Lou nie powiedział o co chodzi. Ale żebyś widziała Maggie. Mówię ci ma do tego talent. W każdym razie teraz pewnie nikt by jej nie przekonał, że jest inaczej. - machnął ręką i podniósł wzrok na siedzącą wyżej od niego żonę.

- Talent do czego? - lekarka spytała, zaczynając już podejrzewać coś, co bardzo się jej nie spodoba. Powoli zeszła z łóżka.
- Trzeba zbadać Barry’ego - wyjaśniła - Ma pęknięte albo złamane żebro. Trzeba sprawdzić, a boję się, że w odruchu policzy mi zęby łokciem. Ludzie rożnie reagują na ból - westchnęła - Ten drugi ma złamany nos… na razie bez dalszych komplikacji. Obaj dorobili się siniaków i zadrapań. Od paznokci Robbie - przetarła spocone czoło wierzchem dłoni - Bili się wręcz, chociaż tamten miał spluwę przy łóżku. Albo jest nienaładowana, bo za pokój zapłacił pestkami z maga. Nie znaleźliśmy przy nim nic, co mogło go przećpać i odebrać rozum, ale ma tu gdzieś brykę - wskazała kluczyki leżące na łóżku obok kurtki - Jeszcze tam nie szukałam. Najpierw pacjenci.

- No talent. Po prostu talent. Do barmanowania albo do prowadzenia biznesu. Może zostanie kiedyś jakąś businesswoman?
- Rob spojrzał znowu na obydwu facetów złożonych niemocą na łóżkach ale zaciekawiła go kabura ze spluwą. Mówił więc gdy podszedł do niej, rozpiął ją i wyjął pistolet. Lekarka rozpoznała czarny, kanciasty kształt jakiegoś Glocka. Mąż wyjął magazynek i spojrzał z góry na niego. Potem pokazał żółtą bryłkę żonie. Chwilę gmerał przy nim ale w końcu wyłuskał z niego nabój. Ten został zastąpiony kolejnym więc nie był to ostatni jaki został w pistolecie. - Dziwne. Łatwiej kogoś zastrzelić niż zatłuc. - powiedział patrząc na broń, magazynek i nabój. Podniósł wzrok na łóżko i obydwu pobitych pacjentów. - Nie zdążył. Musiało pójść tak szybko, że nie zdążył. - powiedział po chwili zastanowienia. - Ale to by było dość dziwne jakby jeden rzucał się na dwóch tak szybko, że nie zdążyłby sięgnąć po spluwę jaką miał przy głowie. - powiedział z namysłem mąż lekarki z wolna składając broń i magazynek w całość z kaburą. Zostawił sobie w dłoni tylko ten wyjęty nabój. Z namaszczeniem wręcz odłożył kaburę na miejsce ale w dłoni jeszcze bawił się tym wyjętym nabojem. Jego też obejrzał dokładniej.

- Wygląda całkiem przyzwoicie. - powiedział po chwili inspekcji. - Chociaż to nigdy nie wiadomo póki się nie strzeli. - dopowiedział bolesną prawdę z tymi nabojami i ich jakością. Na oko można było sporo ocenić jeśli się ktoś znał na broni i strzelaniu ale jednak pewność się miało dopiero po strzelaniu a przed było tylko domniemanie. - No ale też dziwne, że tamten z piwnicy taki mocarz. I mówisz bez żadnych dopalaczy? - spojrzał na żonę zastanawiając się nad tą całą sprawą. - Może cyborg? - zaproponował w końcu.

- Maggie? Barmanką? - Izzy jęknęła. Stanęła przy mężczyźnie i objęła go ramieniem, patrząc stanowczo i poważnie - Wolałabym aby kontynuowała rodzinną tradycję i została lekarzem. Lekarze są potrzebni bardziej niż barmani - powiedziała opierając głowę o jego ramię. Rob dał dobry pomysł, warty przeanalizowania - Cyborg? Myślisz, że ma wszczepy? Co do dopalaczy nie jestem pewna, wpierw zobaczymy samochód. Czy on miał kastet lub rękawice z ćwiekami? Ale to zaraz… chodź, musimy sprawdzić te żebra. Przytrzymaj go, ja założę opatrunki.

- Lekarzem? A może dzielnym i słynnym łowcą mutantów?
- Rob znów wrócił do drwiącego sposobu żartów. Schował nabój do kieszeni i podszedł z żoną do łóżka z tym Garrym lub Barrym. Czekał aż żona przejmie pierwsze skrzypce a potem usiadł na łóżku podobnie jak wcześniej Lou. - Cyborg. Właściwie z tego co słyszałem to te wszczepy zwykle widać. Wiesz, słyszałem, że metal widać, pod ubraniem możesz schować ale jak zdejmiesz to widać. - powiedział najwyraźniej zastanawiając się na ten temat. Pomógł Izzy podnieść pacjenta do pionu a nawet zdjąć mu koszulkę. Trochę się skrzywił gdy zobaczył z bliska jego obrażenia. - Musiało boleć. Dobrze, że to nie trafiło na mnie. - powiedział wpatrzony w plecy i bok pobitego. - Ale też słyszałem, że u niektórych nie widać. Wygląda jak człowiek. Ale to już podobno wyższa półka. - dodał z wahaniem wracając do tematu potencjalnego cyborga zamkniętego w piwnicy.

- A kastetu nie miał. Puste łapy. Znaczy jak ja tam doszedłem ale może miał wcześniej ale albo zgubił albo mu zabrali. Ale nie miał butów. Był boso. - dodał Rob i spojrzał w bok na przeciwne łóżko. A potem w dół na te na którym siedzieli. I właściwie dalo się naliczyć trzy pary butów. - A samochód. Całkiem możliwe. Ale nie wiemy gdzie i jaki. - trop z samochodem też wydawał się ciekawić łowcę mutantów. - Dobra to od czego zaczynamy? - wrócił do rzeczywistości i dolnego poziomu z pokancerowanym mężczyzną złożonym na tym piętrowym łóżku.

- Robercie O’Neal wybij sobie z głowy że nasza mała dziewczynka będzie biegać z karabinem i pasem granatów, uganiając się za popromiennym ścierwem i narażając życie gdzieś w zaplutych, śmierdzących norach dalej niż tam, gdzie diabeł mówi dobranoc - Izzy fuknęła zła jak osa - I jeżeli myślisz, że pozwolę ci tam zejść do piwnicy samemu to też… wybij sobie to z głowy. Muszą tu mieć straż sąsiedzką, cokolwiek co się nada na wsparcie. Jeżeli to cyborg, albo… coś równie groźnego, nie życzę sobie abyś się do niego pchał w pojedynkę, zrozumiano? - popatrzyła mu w oczy z zacięciem - A teraz chwyć go od strony pleców pod ramionami i zablokuj ręce żeby nie powybijał mi zębów kiedy będę mu sprawdzać żebra i zakładać opatrunki.

- Wiem kochanie.
- powiedział Rob z bardzo dla odmiany łagodnym i ciepłym uśmiechem nawet pomimo tej popalonej blizny na pół twarzy. Do tego złapał dłoń żony z którą spotkali się na torsie tego pacjenta jakiego wzięli i obsiedli z dwóch stron. - I całe szczęście, że nie będzie tak biegać, wystarczy, że ojciec się tak nabiega. Po to między innymi biegam by żadna z was nie musiała. Przekaż jej to w razie gdyby robiła jakieś z tym problemy. - dodał i delikatnie pocałował dłoń kobiety. Czar trwał tą magiczną chwilę ale czarodziej zaraz sam go rozproszył wracając do bardziej zwyczajowego tonu.

- A z zejściem do piwnicy dobry pomysł. Ale nie jest to aż tak moja sprawa bym tam mi się chciało złazić samemu. - powiedział siadając wygodniej by unieruchomić mężczyznę. - Ejże brachu słyszysz mnie? Trochę będziemy musieli cię szturchnąć. Ale nic strasznego zwykła cizia by dała radę. Widziałeś tą tutaj co była? Wiesz może jak ma na imię? Bo zapomniałem zapytać. - Izzy widziała, że Rob właściwie już pewnie złapał tego Garryrego czy Barryego i naprężył mięśnie gotów na stawiany opór. Przy okazji zaczął też zagadywać mężczyznę by odwrócić jego uwagę od żony. Podziałało przynajmniej na tyle, że facet faktycznie próbował odwrócić głowę do tyłu by chociaż pozezować na mówiącego i otworzył usta jakby próbował coś powiedzieć a trochę to kiwał to kręcił głową niezbyt nadążając za paplaniną męża O’Neal. Na schodach zaś dało się słyszeć kroki. Ktoś po nich wchodził. Chociaż każdy kto szedł do jakiegoś pokoju musiał wejść po tych schodach.

Lekarka z prześcieradła oderwała dwa paski materiału. Pierwszy zwinęła w kulkę i bez ociągania wcisnęła pacjentowi do ust.
- Spokojnie, to na wszelki wypadek - powiedziała drugim paskiem materiału mocując prowizoryczny knebel i zawiązując go z boku. Jeżeli zacznie krzyczeć pewnie wystraszy Maggie, a to nie było potrzebne. Kobieta uśmiechała się pod nosem, udobruchana zachowaniem drugiej połówki. Puściła mu oko, kiwnęła głową i zaczęła badania, ugniatając siny bok żeby sprawdzić stan żeber pod skórą.

Miał pęknięte żebro. Poznała prawie od razu czując nieregularność pod palcami. I pewnie by się próbował wyrywać ale Rob był przygotowany i czujny. Przetrzymał ten spazm bólu Garrego czy Barryego ten poza tym instynktownym odruchem współpracował na tyle, że przestał się rzucać prawie od razu. Choć szarpnięcia się samym korpusem nawet Rob spacyfikować nie mógł. Kroki na schodach zbliżyły się i ktoś wszedł do środka bez pukania. Pierwsza weszła jakaś starsza, korpulentna Latynoska o bystrym i czujnym spojrzeniu.

Zaraz za nią wszedł Lou który wprowadził ją tak samo jak niedawno Izzy.
- No sama zobacz jak to wygląda. - powiedział tonem jakby kończył zdawać jakąś relację. Latynoska weszła śmiało na środek pokoju i przyjrzała się trójce siedzącej na łóżku. Izzy właśnie skończyła obdukcję. Facet miał pęknięte żebro ale nie złamane. I na jego szczęście tylko jedno. Pozostałe uchowały mu się z tej awantury cało. W międzyczasie całego go oblał pot ale przy takim bólu stresie była do całkiem normalna reakcja organizmu. Teraz siedział oddychając ciężko jak po jakimś biegu. Latynoska rozejrzała się po zdemolowanym pokoju. - No a to ci ludzie co ci mówiłem. Ta lekarka. I łowca mutantów. - przedstawił ich Lou a Latynoska wróciła spojrzeniem do łóżka i jego obsady.

- No ładny bigos. - westchnęła gdy widocznie już sama zorientowała się w skali zniszczeń i strat. - Miło mi was poznać. Jestem Maria. Jak jest jakiś problem to do mnie przylatują. - powiedziała uśmiechając się jowialnie na swojej pulchnej twarzy. Kontrast między nią a Lou był tak duży jak to możliwe. On był blady a ona miała dość ciemną karnację, on był chudy a ona korpulentna, on łysiał i miał rzadkie włosy a ona czarną strzechę przetykaną tu i tam siwizną, on wydawał się być dość stonowany a ona otwarta. - Możecie powiedzieć jak to wygląda? - zapytała kobieta wskazując brodą na pobitych mężczyzn.

Jedna rzecz nie pasowała Izzy do tego obrazka. Zerknęła na Roba, a potem przewierciła wzrokiem barmana.
- Lou… gdzie jest Maggie? - zadała to najważniejsze dla niej pytanie, obwiązując w międzyczasie klatkę piersiową pacjenta szarpią z prześcieradła. Zostawiła córkę właśnie z nim, inne pytania mogły i musiały poczekać.

- Została na dole z Johnnym i Eve. Nie bój się nic jej nie będzie. - odpowiedział Lou uśmiechając się lekko. Rob wstał z łóżka i poza barmanem okazał się najwyższy w całej grupie. Ale wątpliwe byłoby Lou choćby dorównywał mu masą. - No chyba nic tu po nas. Zrobiliśmy co mogliśmy reszta kwestia farta i takich tam. - powiedział do dwójki gospodarzy i wyglądało tak jakby zamierzał naprawdę się zebrać do wyjścia.

- Izzy O’Neal, a to mój mąż Robert - lekarce wrócił humor, przedstawiła też ich pokrótce. Zawiązała bandaże i pomogła rannemu na powrót się położyć.
- Barry albo Garry… ma złamane żebro. Przez miesiąc będzie się skarżył na bóle, ale wyjdzie z tego, tylko niech na siebie uważa. Ten drugi ma złamany nos - pokazała pryczę powyżej - Tydzień marudzenia i wróci do normy. Poza tym są podrapani, posiniaczeni i oszołomieni. Zalecam odpoczynek i sen. Regularne posiłki, a dla Garrego żadnego podnoszenia ciężarów aż do zrośnięcia kości. Łatwiej mu będzie z obwiązaną klatką - pokazała na założone opatrunki. - Z naszej strony to wszystko. Chyba, że jeszcze sprawdzimy samochód. - celowo nie wspomniała o agresorze. Jeszcze przyjdzie czas.
 
Driada jest offline  
Stary 18-12-2017, 01:42   #136
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Oboje miejscowych słuchali co mówi lekarka i patrzyli synchronicznie na kolejno przez nią pokazywanych pacjentach i zaleceniach. Teraz gdy zwolniło się nieco miejsca przy pobitych gościach Maria podeszła do nich oglądając ich. Izzy miała wrażenie, że zwłaszcza przygląda się ich twarzom.
- Znacie ich może? - zapytała patrząc na pozostałą trójkę. Rob jednak przecząco pokręcił głową a Lou zawahał się. - Ten na górze to chyba już kiedyś tu był… Ale pewności nie mam i mogę się mylić. - właściciel lokalu mówił z zamyśleniem patrząc na górne łóżko. - A tego, i tego z piwnicy to w ogóle. - dodał szybciej i bardziej zdecydowanie a gesty dłoni odpowiednio wskazały na dolne łóżko i podłogę.

- Dobrze to chodźmy zobaczyć tego gagatka na dole. - powiedziała Maria i wskazała na Lou gestem dłoni by spełnił swoją rolę przewodnika. Dopiero teraz Izzy dostrzegła, że w dłoni brakuje jej dwóch palców. Ale strata musiała być dawno temu bo ubytki dawno zarosły skórą.

- Sami? Ja zza baru ale widziałem co on potrafi Mario. - w głosie barmana wyraźnie dało się słyszeć obawę i niechęć przed takim krokiem.

- Chcesz go tu trzymać do skończenia świata Lou? Trzeba coś z nim przecież zrobić. Prędzej czy później. Więc chyba lepiej prędzej prawda? Po to mnie przecież wezwałeś a jak nie to wracam do Kate na placki i ploty i radź sobie sam. - Latynoska nagle wystrzeliła szybkim, latynoskim slangiem ociekającym żywiołowością i nutką reprymendy. Lou skrzywił się z niesmakiem ale pokiwał głową na znak zgody.

- Dobra, dobra to chodźmy. Ale weźmy kogoś. A ja wezmę strzelbę z baru. - powiedział ugodowo właściciel lokalu. Dwoje miejscowych wydawało się być bardziej skupionych na rozmowie ze sobą niż czym innym więc Rob wykorzystał sytuację i zerknął zaciekawiony na żonę.

- Mówiłeś przecież, że go przywiązaliście. - Maria zerknęła w górę na mężczyznę który przepuścił ją pierwszą by wyszła na korytarz.

- No tak. Ale też widziałem jak z paru chłopa miało problem go utrzymać. I zobacz na drzwi. No zobacz co zrobili z moimi drzwiami. - Lou skinął głowa i zatrzymał się w drzwiach o jakich mówił by wskazać na wyrwany zamek przez który w ogóle się nie zamykały. Latynoska też popatrzyła z zastanowieniem i już nic nie powiedziała. Ruszyła ku schodom a za nią barman.

Lekarka wykorzystała spokój żeby wstać, zebrać rzeczy i popatrzeć znacząco na Roberta.
- Potrzebujemy łodzi, albo informacji o łodzi. Przysługi. Przysługi robi się oddając przysługi - wyszeptała, kiwając na drzwi przez które wyszła kontrastowa para - Wypada też sprawdzić w jakim stanie jest agresor. Z bliska. Tak aby zobaczyć jak jego oczy reagują na światło. Jak to mutant będzie można go powiesić. Jak już oprzytomniał to pogadamy - złapała go za rękę - Wezmę broń i też pójdę. Nie… - chciała coś powiedzieć, ale sobie podarowała i machnęła ręką. Co miała mówić? Że go nie zostawi? I tak to wiedział.

Robert spojrzał z góry na żonę, przeanalizował szybko co mówiła i skinął bez słowa głową.
- Chwileczkę! - nieco podniósł głos wychodząc na korytarz. Maria i Lou zdążyli już zejść na półpiętro ale słysząc za sobą głos zatrzymali się i odwrócili. - Nie wiecie może gdzie ktoś w okolicy ma łódź? Szukamy łodzi. Właściwie chcielibyśmy dostać się na drugą stronę rzeki. - powiedział łowca mutantów zbiegając sprawnie po schodach. Lou i Maria popatrzyli chwile na siebie z zastanowieniem.

- Właściwie to ja mam jakąś łódź. - powiedział z zastanowieniem barman.

- Świetnie! A podrzuciłbyś nas do Pendleton? - zapytał i ucieszył się mężczyzna w kapturze nasuniętym na pobliźnioną twarz.

- Oj, ja jestem potrzeby tutaj. Jak stąd wyjadę wszystko mi tu rozkradną i rozbiorą. - barman pokręcił z niechęcią głową wskazując gestem rozłożonych ramion na otaczające ich schody i ściany. Robert wyraźnie wydawał się nie pocieszony taką odpowiedzią. - Ale właściwie jak sama podwózka bez żadnych hec, tak tam i z powrotem mógłbym młodego wysłać. Ale no tak za nic to chyba niezbyt. Pójdziesz z nami na dół do tego typa? Widzę, że z ciebie kawał chłopa to byś się przydał w razie czego. - Lou powiedział swoją propozycję zerkając ciekawie na nieco tylko niższego od siebie mężczyznę.

- Ja też pójdę - lekarka dołączyła do rozmowy - Każda para rąk się przyda, zobaczę też czy i jego nie trzeba poskładać. Może i świr, ale szkoda żeby się wykrwawił w piwnicy.

Cała czwórka wydawała się zadowolona z takiego obrotu sprawy i ugody. Lou zgodził się na towarzystwo Izzy w wycieczce do piwnicy a Robert zgodził się na układ z podwózką łodzią przez jakiegoś młodego. Zeszli więc razem na parter do głównej sali. Już ze schodów rodzice mogli dostrzec swoją pociechę. Za to ona kompletnie nie raczyła nawet spojrzeć w stronę schodów. Za to ze skupieniem obserwowała tego młodego chłopaka. Widocznie pokazywał jak się robi drinki bo robił jakiś ruch butelkami i szklankami a Maggie uważnie obserwowała co robi a potem powtarzała. Obok stała ta dziewczyna co znali już ją z pokoju na piętrze i w odpowiednim momencie podsuwała odpowiednie składniki do drinków by pierwsza dwójka miała co potrzeba pod ręką. Te trzyosobowe widowisko, zwłaszcza mała dziewczynka w centrum wyraźnie przykuwało spojrzenia i uśmiechy sporej części gości przy barze. Lou trochę zepsuł efekt gdy wrócił za bar. Dziewczyna widząc powrót szefa i jeszcze dwójkę dorosłych z pokoju znowu wyglądała na spłoszoną i szybko czmychnęła gdzieś na zaplecze. Chłopak zaś co prawda spojrzał na powrót szefa ale jakoś nie przerwał swoich operacji ze szklankami i butelkami. Maggie zaś w ogóle nie zwracała na nic innego uwagi.

- Percepcję na pewno ma po tobie. - powiedział z uśmiechem Rob szczerząc się bezczelnie do żony. - Nie masz ochoty na drinka? Na pewno mają coś dobrego. - dodał łapiąc delikatnie żonę za ramię i ciągnąc ją tak by pewnie znaleźć się naprzeciw zapracowanej Maggie.

- Mieszanie drinków ma w sobie sporo z chemii. Dobieranie odczynników, łączenie ich w odpowiedniej kolejności i proporcjach. Na szczęście inteligencję również ma po mnie. - lekarka odwzajemniła uśmiech, łapiąc go pod ramię - Tak… drink to dobry pomysł. Przyda nam się krótki oddech - westchnęła, zastanawiając się czy nie popełniła po drodze żadnego błędu wychowawczego. Lekarz. Ich córka miała zostać lekarzem i któregoś dnia przejąć rolę matki. Obsługą baru mógł zająć się ktoś inny. Taki, który nie czytał płynnie w wieku 2 lat.
- Co robicie Myszko? - spytała córki - Poczęstujecie nas? Ja i tata chętnie byśmy się czegoś smacznego napili - uśmiechnęła się i szturchnęła Roberta łokciem w bok.
- Robię drinki! Zobacz! - Maggy zawołała radośnie podnosząc wreszcie głowę znad baru. - Zrobię wam Pragnienie Południa! - pochwaliła się radośnie dziewczynka. Młody barman też się uśmiechnął i popatrzył na młodą pomocnicę zachęcająco. Ta zaś w skupieniu wzięła dwie czyste szklanki, postawiła przed sobą na barze i zaczęła szykować ten kolorowy drink mieszając alkohol, wodę, owoce na brzegu szklanki, nawet spytała barmana czy może słomki. Jak widziała Izzy słomek było w szklance na słomki tylko kilka. Ale chłopak z uśmiechem skinął głową i pozwolił jej. Więc w dwóch szykowanych drinkach wylądowały dwie słomki. Na sam koniec barman się schylił i wyszurał coś chyba szufladę. Maggy się schyliła i jej rączka wróciła z kostkami lodu. Barman zamknął szafkę lub lodówkę a dziewczynka z triumfem na twarzy postawiła dwie szklanki przed rodzicami.

Lód? Prawdziwy lód? Nie na co dzień spotykało się podobny rarytas, prąd był rzadkością, ale zamrożone kostki tym bardziej cieszyły w upalnym klimacie.
- Dziękujemy pani - Izzy wzięła szklankę i upiła łyk, czując na podniebieniu rum i sok jabłkowy, doprawiony słodkim syropem o posmaku cynamonu. Zamruczała i siorbnęła jeszcze raz - Pyszne.

- Aha. - tatuś dziewczynki przytaknął też wyraźnie zadowolony z takiego prezentu. Upił łyk i kolejny. Potem nagle sobie o czymś przypomniał. - A dla tak młodej damy coś by się znalazło? - zapytał młodego barmana i ten też wydawał się spostrzec, że trzeci i najmłodszy członek rodziny siedzi z pustymi rękami.

- Oczywiście. - odpowiedział prędko i jego dłonie zdawały się pracować sprawnie i automatycznie. Błyskawicznie wydobył szklankę, dolał jakieś sok, i kolejny, dodał trochę owoców, i jeszcze dorzucił na sam koniec znowu te kostki lody a na deser słomkę. W ciągu paru chwil wyczarował bezalkoholowego drinka przed młodą damą który na pierwszy rzut oka wyglądał na równie poważnie jak te przygotowane przed chwilą przez nią dla swoich rodziców.

- O jak super! - wykrzyczała radośnie dziewczynka. Złapała z entuzjazmem za szklankę i podpatrzonym u starszych gestem stuknęła się ze szklankami rodziców. A potem z zapałem zaczęła siorbać przez słomkę swój napój.

Niewiele rzeczy poprawiało nastrój tak, jak zimny napój w upalny dzień. Lekarka stuknęła szklankę Maggie, potem Roberta i wysączyła jeszcze parę łyków, zapamiętując aby po przyjeździe do domu zakręcić się za zamrażarką.
- Dobry gust też ma po mnie - powiedziała dwuznacznie, patrząc z ukosa na męża.

- Być może. Ale dobre oko i smak ma na pewno po mnie. - mężczyzna z pobliźnioną twarzą odwzajemnił się bezczelnym tonem. Równie bezczelnie pochylił się w stronę siedzącej obok kobiety i puścił żurawia w jej dekolt. Trochę słyszała a trochę czuła jak łowił nozdrzami bijący z bliska jej zapach. A, że musiał się pochylić ku niej sama też czuła zapach bijący od niego. Dziewczynka na stołu z drugiej strony lady roześmiała się widząc wygłupy rodziców.

Lekarce przypomniało się, że swojego chłopa tez miała dokładnie sprawdzić. Wyciągnęła dłoń żeby położyć ją na oszpeconym policzku i już miała rzucić zaczepny tekst o powiększaniu rodziny, kiedy drzwi do baru skrzypnęły i weszła grupa której chyba nikt się nie spodziewał.
 
Driada jest offline  
Stary 19-12-2017, 22:34   #137
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Vex i Angie i duzo ludziów. I tych wścieknietych też!

Ludzie! Dużo ludzi, hałasów i oddechów w jednym pomieszczeniu. Dużo krzyków i ciał chcących przepchnąć się przez wyjście żeby wydostać z pułapki w jaką zmienił się pokój z nieprzytomną panią, która właśnie przestała być nieprzytomna i wzorem Tess zaatakowała. Angie w tym ścisku miała ograniczone pole działania… no i czas. Wiedziała, że ten jeden sznureczek to za mało aby zatrzymać kogoś tak silnego jak ci zawściekliznowani ludzie. Pokonując ścisk, potrącana i popychana, zrobiła pierwszą rzecz jaka… nawet nie, że przyszła na myśl. Zadziała siła przyzwyczajenia. Nawyki i wyszkolenie. Nabierając ze świstem powietrze złożyła karabin do strzału. Pociągnęła za spust mierząc w nogę niemiłej, wściekłej pani bez mierzenia i myślenia. Głowa działa wolniej od ciała, przynajmniej w przypadku Angeli.

Tego było za dużo… drugie zombie jednego dnia. Vex spróbowała się maksymalnie cofnąć i wycelowała w pełznącą w ich stronę kobietę.

Wszystko zaczęło się dziać i nagle, i szybko, i wszyscy w tym pokoju który nagle zrobił się strasznie mały, o wiele za mały, więc wszyscy zdawali się stać i rozpychać się o siebie. A kobieta ciągnąca za uwiązaną rękę zdawała się być przy każdym zdecydowanie za blisko. Równie nagle padł strzał. Jeden, pojedynczy strzał. Huknął na moment zagłuszając wszystko i wszystkich co w niezbyt dużym pomieszczeniu dało o sobie znać bębenkom. Ołów jednak opuścił lufę i zaraz rozbryzgał się w kancie między ścianą a podłogą pokoju. Zostawił za sobą krwawe, czerwone rozbryzgi przetykanie bielą zgruchotanej kości i ostrym zapachem spalonego prochu. Trafiona wrzasnęła boleśnie ugodzona i upadła na podłogę i częściowo ścianę tuż przy nogach i butach ludzi którzy gorączkowo usiłowali opuścić pokój. Wreszcie jednemu i kolejnemu udało się wybyć na zbawczy korytarz gdy huknął drugi strzał. Tym razem z lżejszej broni. Beretta Vex szturchnęła ją lekko ale motocyklistka miała trudności z trafieniem w głowę powalonej przez Angie kobiety. Nawet nieruchoma głowa nie była łatwa do trafienia a ta była jak najbardziej ruchoma. Carla zawyła boleśnie i drapała paznokciami o starą, przegniłą tapetę usiłując to wstać to sięgnąć za którąś z uciekających tuż spod jej zasięgu nóg. Wreszcie też zdołali wyswobodzić się z wzajemnego uścisku i wujek Angie i Hank stając na własnych nogach. Krew na podłodze przy wierzgających nogach wciąż przywiązanej do łóżka kobiety mówiła jasno, że strzał był trafny. Ale Carla nadal próbowała podnieść się mimo strzaskanego kolana które powinno zastopować właściwie chyba każdego.

Niemiła pani nie chciała umrzeć, ani nawet zachowywać się jak na ranną przystało. Przecież Angie przestrzeliła jej kolano, a to bardzo bolało! Powinna się zwinąć w kulkę i może tylko jęczeć albo płakać, a nie próbować dalej być niemiła dla zgromadzonych w pokoju ludziów.
- Widzicie?! - nastolatka krzyknęła, przestawiając guzik karabinu z ognia pojedynczego na triplet - Nie mówi, atakuje! Ma wściekliznę! - ledwo padło ostatnie słowo, trzy pociski kalibru 5.56 wystrzeliły z lufy dziadkowej broni. Mieli swój dowód, nikt nie powie, że Angela zatrupiła niewinnego ludzia przez pomyłkę. Naciskając spust czuła dziwną pustkę w piersi. Jak niby miała być jak inne duże dzieci, skoro w okolicy roiło się od takich potworzastych potworów, które chciały zjeść jej wujka i ciocię? Nie pozwoli im na to, po jej trupie! I niech ludzie mówią i myślą co chcą! Nie da skrzywdzić swojego stada! Nikomu!

Motocyklistka przeklęła cicho pod nosem. Dobrze, że dłużej nie zwlekali z tym wiązaniem. Wycelowała i oddała kolejny pojedynczy strzał.

Kłębowisko przy drzwiach zaczęło rzednąć. Sąsiedzi Hanka i Kate zaczęli po kolei wybiegać na korytarz tuż spod drapieżnie wyciągniętych palców Carli. Ta zaś mimo zmiażdżonego ołowiem kolana zdołała znowu przesunąć się kawałek razem z łóżkiem które irytująco skrzypiało przy każdym przesuniętym i przeszuranym o stare dechy kawałku. Wszystko to jednak zdawało się skończyć jeszcze bardziej nagle niż się zaczęło. Trzy lufy wypaliły w stronę pełzającej po podłodze kobiety prawie jednocześnie. Ołów rozbryzgał czaszkę kobiety po trafieniu mocnym wojskowym tripletem. Trafił ja też pojedynczy pocisk dziurawiąc brzuch kobiety. Część pocisków trafiła tuż obok obramowując szyję i głowę Carli. I nagle stała się cisza. Trójka ludzi stała na środku pokoju obserwując wysunięte zza przesuniętego łóżka górną połowę ciała kobiety. Ta nagle leżała prawie już sięgając do drzwi. Gdyby ktoś w nich teraz stał mogła by go dosięgnąć. Ale leżała nieruchomo i krew obficie tryskała z rozwalonej głowy która obecnie kończyła się gdzieś niewiele wyżej niż dolnej szczęce. Czerwona, błyszcząca wilgocią kałuża szybko powiększała się zalewając przejście na korytarz. Hank chyba był zbyt spanikowany by coś zrobić czy powiedzieć. Wcisnął się z przerażenia w róg pokoju i gdyby dał radę to pewnie dalej by się tam wciskał. W dłoniach wciąż miętosił zapomniany kłębek białego, plastikowego sznurka.

Ciszę przerwał dźwięk zabezpieczanej broni i ciche westchnięcie, a potem klekot gdy karabin wylądował na ramieniu blondynki.
- Jestem głodna - ta zakomunikowała w pustkę, przyglądając się niemiłej i już chyba bardzo martwej pani. W jej dłoni pojawił się Miś, tak na wszelki wypadek. Krok po kroku zaczęła podchodzić do łóżka, mocząc podeszwy butów w czerwonej kałuży - Rice też tak skończy. Ją też musimy wiązać najpierw? To bez sensu i tylko kłopot. - pokręciła głową, ale wtedy przypomniała sobie o panu Hanku. - Ugryzła pana?

Vex spojrzała w stronę kulącego się na ziemi faceta. Na początku nawet kusiło ją by pomóc mu wstać, ale teraz… Po słowach Angie chyba wolała nie chować pistoletu.
- Ja bym wolała bimber. Mocny bimber. - Zerknęła na Sama upewniając się czy nic mu nie jest. - To co… jedziemy sprawdzić czy Rice jest jeszcze normalna?

- Co? Nie. Nie nic mi nie jest. O cholera co to było?!
- starszy mężczyzna dopiero po chwili chyba załapał, że to do niego mowa i jego się ktoś o coś pyta. Wydawał się roztrzęsiony. Odkleił się od rogu i zrobił z pół kroku do przodu ocierając spocone czoło rękawem.

- W porządku. - wujek Angie też zabezpieczył broń ale dalej trzymał ją w dłoniach i nie zarzucał jej na ramię czy plecy jak do tej pory. - A jak z wami? - zapytał odklejając wzrok od nieruchomego już ciała i patrząc na kobietę i nastolatkę też trzymające broń w dłoni albo zakładające ją na ramię.

- O rany. Prawię ją związałem. Jeszcze chwila i bym ją związał. - Hank nadal chyba przeżywał całe zajście. Wskazywał na przestawione prawie pod same drzwi łóżko z którego nadal widać było uwiązany do nadgłówka nadgarstek Carli.

- Dobrze, że zdążyłeś związać chociaż jeden. Dobra. Teraz ta Rice. Ona też to może mieć. Może nie. Ale ja bym wolał nie ryzykować. Trzeba ją sprawdzić. Ale nie możemy jej zastrzelić póki nie wiadomo, że to ma. - wujek też zdawał się odzyskiwać zwyczajowy spokój i wrócił do tego o czym wspomniała jego podopieczna.

- Rice? Ta od nas? Ona też może taka być? - Hank zareagował jakby poszczególne informacje docierały do niego z opóźnieniem. Ale myśl, że takie objawy może mieć ktoś jeszcze w okolicy chyba wzbudzała w nim prawdziwy strach. Wujek schylił się i zaczął z powrotem odstawiać łóżko pod ścianę. Przy okazji wlokąc za nim wciąż przywiązaną za nadgarstek ciało Carli.

- Plus jest taki, że chyba powinna mieć zapaść jak Carla i Ben, a ostatnio jak ją widzieliśmy była całkiem przytomna. - Vex przez chwilę przyglądała się krwawej plamie na podłodze. Ile takich zarażonych, może teraz biegać po okolicy? - Jaka jest szansa, ze Tess ugryzła kiedyś Rogera? - Zerknęła na Angie, zastanawiając się czy nastolatka może kojarzyć jakieś tego typu rany na ciele khainity. - Dobra, chyba muszę się przewietrzyć. Jedziemy?

- Nie widziałam żeby go ugryzła, a go myłam przecież no i… no potem też go widziałam. Nie miał ugryzów -
nastolatka zadumała się, przecinając Misiem sznurek koło nadgarstka martwej pani. Już nie trzeba było jej uwiązywać, a taka utrupiona przy łóżku nie mogła leżeć wiecznościowo - Znaczy ja go ugryzłam, to też się liczy? - zamrugała nagle bystro, obracając się twarzą do cioci.

- Nie… chyba że ktoś wcześniej ugryzł ciebie. - Vex uśmiechnęła się do nastolatki. - Pytam bo chyba tak się to przenosi, prawda? A co do Tess mamy pewność, że też jej odwaliło.

- To chyba się jakiś czas rozwija.
- wujek popatrzył jak nastolatka odcina ciało od narożnika łóżka. - Trzeba by to pozbierać do kupy co o tym wiemy. A na razie chodźmy stąd. - Pazur pokręcił w końcu głową zarzucając karabinek na ramię. Dał znać kobiecej części załogi pokoju motelowego by wyszła na korytarz. Trzeba było tylko trochę przeskoczyć albo przejść przez czerwoną kałużę rozlaną w progu pozostawioną przez Carlę. Hank też coś nie wydawał się skory do pozostania tutaj samemu więc również skorzystał z zaproszenia najemnika.

- Mamy coś do jedzenia? Słodkiego? - Angie dyskretnie i subtelnie przypomniała o bardzo ważnej sprawie życia i śmierci, ciągnąc się w ogonku żeby zamknąć pochód na wszelki wypadek gdyby martwa bardzo pani postanowiła zrobić im niemiłą niespodziankę.
Dumała nad tym co mówił postawny blondyn aż w pewnej chwili stanęła jak wryta.
- Wujku! - wyrzuciła z siebie na wydechu, podrywając głowę do góry. Zapomnieli! Zapomnieli o bardzo ważnej rzeczy! - Pani spod studni! Ona poszła do awantury! - złapała blondyna za rękę mówiąc i pokazując jednocześnie na czerwoną kałużę i trupa. - A jak to to samo?!

- Obawiam się, że słodycze zostały tam gdzie bimber. W busie… Pani spod studni? Chodzi o Marię?
- Vex obejrzała się na nastolatkę. - Może Kate będzie wiedziała gdzie dokładnie poszła.

- Ach…
- westchnienie nastolatki było tak bolesne i pełne rozpaczy oraz zawodu, że od słuchania cierpła skóra. Czyli nie mieli nic słodkiego do jedzenia. - Tak, pani spod studni. Ta o ciemnej skórze - potwierdziła mniej melancholijnie i zaraz się ożywiła - Musimy ją ostrzec i… Roger będzie zły. Chciał zobaczyć tą wściekniętą panią.

- No trudno, Roger będzie musiał jakoś to przeżyć. -
wujek wcale nie wydawał się przejęty tym, że Roger nie spełni jakiegoś swojego życzenia. - A Marii tak, masz rację, trzeba jej powiedzieć. Chyba jest tu dość istotna w tej społeczności. - wujek pokiwał głową gdy szli przez korytarz aż doszli z powrotem na ganek.

- Ja muszę wracać do domu. Powiedzieć reszcie. - powiedział szybko Hank i z wyraźną ulgą oddalał się od motelu. Wszedł w tą ciemną zielonkawo - brunatną wodę jaka zalewała okolicę ale po kilku krokach szybkiego rozbryzgiwania wody nagle zatrzymał się i odwrócił. - A w ogóle to dzięki wielkie. Jakby nie wy to nie wiem co ta zołza by narobiła. - powiedział zerkając znowu z obawą na drzwi przez jakie właśnie wyszli. Potem znowu wrócił do przedzierania się przez wodę w stronę okolicznych budynków wciąż nerwowo miętoląc sznurek w dłoni.

Na ganku zaś zostali we trójkę. Przed gankiem zaś stała nadal zanurzona w brudnej wodzie czarna furgonetka z pomalowanym kierowcą za kierownicą. Południowe Słońca już mocno odbijało się od szyb szoferki swoimi refleksami zwiastując nagrzane blachami wnętrze pojazdu.

- No tak. Roger. - wujek wyglądał jakby dopiero teraz skojarzył, że właściwie powinni zapakować się do tej czarnej furgonetki i pogadać z kierowcą. Ale coś po minie sądząc niezbyt mu to odpowiadało.

- Pogadam z nim, jak prosiłeś. Tylko najpierw może zajmijmy się tą Marie, co? - Motocyklistka poklepała lekko najemnika w tyłek i rozejrzała się po okolicy, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów sprzeczki. Jak wielkie jest to cholerne miasteczko. Nie słysząc żadnych odgłosów, ruszyła w kierunku czarnej furgonetki i cierpiąc na myśl o ładowaniu się do środka.
- Roger, niestety już zabiliśmy tamtą laskę. - Vex przypomniała sobie przed samym autem, że kostuszek chciał sobie obejrzeć dziewczynę zombie.

- Widocznie Khain nie był jej łaskawy. Nie pisane jej było zostać wybrańcem Khaina. - odpowiedział raczej obojętnie kierowca równie obojętnym spojrzeniem obdarzając Vex. Wujek coś zwlekał z ruszeniem się z ganku motelu.

Vex ugryzła się w język, przyglądając się Rogerowi. Czemu Angie musiała sobie przygruchać akurat taką cholerę?
- No… nie mamy dzisiaj szczęścia do wybrańców. Ale wiesz co? Są jeszcze dwa miejsca, gdzie możemy poszukać potencjalnych kandydatów. Kojarzysz Gammana?

- Mhm. Jedne z niewielu miejsc gdzie można się zabawić.
- Roger dalej wydawał się znudzony. Siedział podpierając się o rant otwartego okna a drugą dłonią leniwie wodził po kierownicy. - Ale co tam mamy szukać? - zerknął na rozmówczynię pierwszy raz zdradzając jakiś ślad zaciekawienia który przebił się przez jego roztapiające się w metalowym skwarze pojazdu znużenie. Chyba nie był pewny czy z Vex mówią o tym samym.

- Podobno jest tam lekka rozpierducha, a jak na razie każdy tego typu event w tej mieścinie oznaczał udział twoich wybrańców... a raczej kandydatów, którym się nie udało. - Vex uśmiechnęła się całkowicie nie przejmując się nastrojami kierowcy. - Jeśli to niedaleko moglibyśmy zaryzykować i tam podjechać. Co ty na to?

- Rozpierducha?
- Roger wyglądał tak, że nie bardzo dało się poznać czy wyłapał tylko to jedno słowo czy cały sens tego o czym mówiła motocyklistka. Podłubał sobie paznokciem w zębach i wreszcie wzruszył wymalowanymi ramionami. - A chuj. Zobaczymy. Może będzie coś pod topór. - powiedział wskazując kciukiem miejsce za siebie. Ruszył się na tyle by wrócić do cywilizowanego pionu i zaczął odpalać pojazd. Widząc to Wujek ruszył z ganku przez wodę w kierunku czarnej furgonetki.

Vex otworzyła boczne drzwi i dała znak reszcie ekipy by wsiadali, samej wskakując na pakę.

Blondynka z karabinem poszła jej śladem, pakując się do bryka bez słowa skargi. Otworzyła usta ledwo usiadła na podłodze za fotelem kierowcy.
- Roger opowiesz wujkowi o tym wodnym bryku z dorzecza? - poprosiła pana z obrazkami, zezując na niego przez dziurę między siedzeniami - Tej z której mieliście towara wczoraj. Medykowej.

- A to.
- Roger skinął pomalowaną głową ale wydawało się, że nie przywiązuje do tego zbyt dużej wagi. W międzyczasie wujek też wsiadł do furgonetki pakując się gdzieś w połowie długości tylnej ławy wozu. W tym czasie Khainita wreszcie uporał się z zapaleniem samochodu. - Cholerna woda. - burknął złorzecząc na ten potop dookoła.
- Ale co tu gadać? - powiedział uruchamiając kolejne biegi i ruszając wreszcie z miejsca. Wóz z miejsca zaczął tworzyć ślad na wodzie torując sobie przez nią drogę. - No znaleźliśmy jakieś chujostwo nad rzeką. W starym zakolu. Jakieś gówno. Ale w środku był megakoks! Zajebisty! No to wzięliśmy go sobie. - powiedział wzruszając ramionami i wbijając na wyższy biegu. Wóz mimo oporu wody jak na tak dużego diesla poruszał się całkiem sprawnie. I na pewno był szybszy i wygodniejszy niż łażenie z buta przez ten potop.
- A zaraz. Macie może nadzieję? - wydawał się, że zrozumiał po co pytają o tamten wóz i zdarzenie. - To nie, możecie sobie darować, zgarnęliśmy wszystko co się dało. Cały towar. Myślisz, że czym byliśmy tacy ujarani jak was Mel przywiozła? - Roger mówił dalej chcąc chyba oszczędzić Angie próżnych nadziei na towar z tego bryka. Wujek słuchał z zaciekawieniem ale gdy kierowca się odezwał o towarze przymknął na chwilę oczy i oparł głowę o burtę wozu. A potem wziął głębszy oddech.

- A jakieś kartki? Dziwne, mądre przedmioty? Inni ludzie, też mądrzy? Coś przywieźliście do domu do siebie? Czego nie zabrałeś do bryka? - Angela zadała pytania o coś kompletnie innego - Jakieś szczepionki? Wujku jak wygląda szczepionka? - zauważyła istotny brak wiedzy, więc zapytała tym razem opiekuna.

- Taka strzykawka. Albo ampułka. Albo taka mała buteleczka. - wujek wydawał się być zdecydowanie zainteresowany rozmową nastolatki z Rogerem ale też wyraźnie wolał rozmawiać z nią niż bezpośrednio z kierowcą. Gdy tłumaczył o tych szczepionkach zrobił gest pokazując palcem i kciukiem rozmiar. Na oko nastolatki góra było wysokie czy długie jak nabój 5.56.

- No to nie. - odparł Khainita który chyba widział co pokazuje wujek w tylnym lusterku. - Nie było tam żadnych papierów ani ludzi. Ale coś tam błyskało. Chyba jakiś komputer, nie wiem, nie znam się na takim gównie. Właściwie to chuj wie co to było. Nie widziałem nigdy czegoś takiego wcześniej. Jakieś pojemniki, rurki, kolce, światełka. No kurwa popierdolone to było. Ale towar był pierwsza klasa! - Roger zmrużył oczy gdy sobie przypominał zdarzenie z wczoraj czy sprzed paru dni. W końcu skoncentrował się na braniu zakrętu bo skręcali w przecznicę a czarny wóz zdołał się mimo tej wody już porządnie rozpędzić. Trochę wszystkimi wewnątrz zarzuciło gdy maszyna wzięła za ostry zakręt lub ze zbyt dużą prędkością. Kierowca jednak zapanował nad maszyną i wyszli z zakrętu względnie normalnie. Prawie jak w Det.

- Światełka? W komputrze? I świecił tymi światełkami? Wooow… - Angela zrobiła wielkie oczy, patrząc na potylicę pana z obrazkami. Raz widziała komputra, to była taka skrzynka z obrazkami które się ruszały… kiedyś. Tak wujek mówił, pokazując pogniecione pudełko z metalu na poboczu drogi, a teraz mogli znaleźć takie które się nie spsuło! - A skąd wiedzieliście gdzie to jest? Ten bryk z towarem i komputrem? - Zapytała Rogera i drugie pytanie wysłała do wujka i cioci - Wujku umiesz komputry? A ty ciociu?

- No. Świeciły i błyskały. Baliśmy się, że jebnie.
- Roger okazał się szybszy w odpowiedziach od wujka i cioci. Pokiwał głową i nawet chyba był pod wrażeniem tamtego czegoś. - No wiecie, jak na filmach. Najpierw komputer coś błyska a potem wszystko wybucha. - na chwilę odwrócił się w tył w stronę kufra pojazdu by dodatkowo wyjaśnić te skojarzenie. Wujek skinął głową na znak, że rozumie ale nie skomentował słów kierowcy. Ten wrócił do prowadzenia pojazdu. - A te gówno w ogóle nie wiedzieliśmy, że tam jest. Pojechaliśmy popływać nad rzekę. I pływamy i Tess dostrzegła, że tam coś odpierdala w krzakach. To popłynęliśmy a tam było to gówno. Sprawdziliśmy co to i jak zobaczyłem, że towar i to taki git, to przyjechaliśmy z resztą ferajny. Tess została by nam nikt nie podpierdolił towaru. Ale było w porzo. Nachapaliśmy się nieźle. Khain był nam wtedy łaskawy. - Roger dodał z zadowoleniem na koniec nie zapominając wspomnieć o swoim patronie.

Vex od kiedy wsiadła do vana rozważała czy rozpiąć kurtkę czy pozostawić ją tak jak jest. Robiło się na serio gorąco i coraz bardziej marzyła o tym by jednak mieć pod spodem podkoszulek.
- A kojarzysz jakiegoś Bena albo Clarę? - Zerknęła w stronę kierowcy. - Też ćpali ten towar?

Roger przechylił głowę w stronę motocyklistki. Chwilę się zastanawiał zanim odpowiedział.
- No paru tak. - skinął w końcu głową. - Ale nie od nas. I nie no coś ty nie rozdawałbym takiego towaru za darmo jakimś obcym fajfusom. - żachnął sie kierowca gdy ta myśl właśnie przyszła mu do głowy i widocznie wydała mu się niedorzeczna. - Dobra a w ogóle co ma być z rozpierducha u Gammana? - zapytał teraz kierowca swoich pasażerów. Dalej zasuwali kolejnymi ulicami które w większości przypominały typową kratownice ulic z przedmieść jakiejś metropolii. Tylko tutaj nie było żadnej metropolii.

- No podobno ktoś się tam pobił i była awantura, ale to może być związane z tym co się tu dzieje, z tą wścieklizną i w ogóle z ludźmi co się gryzą i są niemili - blondynka wyłożyła krótką wersję tego co spodziewali się spotkać w miejscu gdzie poszła pani spod studni - Jak to sprawdzimy to możemy pojechać do tego bryka od towaru, tego z komputrem? I światełkami? Może on ma szczepionkę… albo coś do wybuchania. Wybuchnijmy coś! - klasnęła w ręce z uciechy - No i zjadłabym coś. Masz coś słodkiego Roger? Albo jedzeniowego tak ogólnie? - na koniec zrobiła wielkie oczy, transportując się do pana z obrazkami i wychyliła się aby mu spojrzeć w buzię przez jego plecy i ramię.

Khainita kiwał głową słuchając tego co mówi Ćma. Ale gdy mówiła o pomyśle powrotu do tamtego nietypowego pojazdu zmarszczył brwi. Jednak gadanina o jedzeniu chyba go zdekoncentrowała.
- Coś słodkiego? - podrapał się po głowie i wydawało się, że na poważnie zastanawia się nad tym pytaniem. - Niee… Chyba niee… - odpowiedział z wahaniem wciąż mrużąc oczy. - Chociaż… - nagle wyraz twarzy mu się zmienił i chyba sobie o czymś przypomniał. Odwrócił się na chwilę na pakę i Vex się zdawało, że spojrzał jakoś w jej kierunku. - Weź zobacz tamte pudło. Taka puszka po kawie. Tam wrzucam różne gówno jak tam nic nie znajdziesz to nie ma. - powiedział w końcu jakby to był jakiś kąt w jaki wieki nie zaglądał. Wskazywał na jakieś kartonowe pudło jakie mniej więcej było pod ławą gdzie siedziała Vex.

- Ale nie no, wracać tam? Po cholerę? Tam ciężko podjechać i w ogóle. Właściwie nie wiem jak to gówno tam wjechało. No i po cholerę? Mówię wam, że zabraliśmy wszystko co było warto. Został ten durny komputer i kolce. - Khainita wrócił do tematu dziwnego pojazdu i powrotu do niego. Pomysł wydawał mu się całkiem bezcelowy a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

- Poszperamy, może znajdzie się dla ciebie jeszcze co nieco towaru, a my może znajdziemy coś dla siebie. Byłoby mega gdyby było tam trochę ropy. - Vex poddała się i rozpięła kurtkę. Czuła jak pot spływa jej po szyi. Czy to takie dziwne by zatrzymać się gdzieś i się wykąpać? Wzięła głębszy oddech. - Co za kolce?

Kolce, nie-kolce, komputry i gryzące ludzie - wszystko poszło na bok. Blondynka pisnęła i pełna werwy i zapału skoczyła we wskazanym kierunku, wąchając wściekle. Złapała za pudełko i zdjęła pokrywę, mówiąz w międzczasie szybko.
- Jak po co? Popatrzeć i poszukać. A jak tam jest recepta na szczepionkę? Albo jak robić taki dobry towar co ci się podobał? - zadała garść pytań, zanurzając dłonie w pudle. Tam musiały być jakieś cukierasy! W końcu wyjęła starą puszkę po kawie. Otworzyła ją i wysypała ze środka 3 cukierasy na patykach. Były trochę przykurzone, ale wystarczyło zdjąć folię żeby móc włożyć do buzi.
- Dziękuję! - pisk się powtórzył. Ledwo Angie to zrobiła, poczuła słodki smak i świat od razu stał się piękny i kolorowy i mogła nawet jechać przez złą wodę z milczącym wujkiem który się chyba boczył bo nie lubił Rogera, a teraz z nim jechali. Żeby mu poprawić humor, przeniosła się do opiekuna i usiadła mu na kolanach, obejmując mocno za szyję.
- Znaczy… tam były cztery… ale małe. Te cukierasy… no ale jak chcecie to się podzielę - powiedziała, pokazując zaciśniętą na skarbach pięść.

Vex pokręciła przecząco głową. Sama myśl o tym, że w tym upale miałaby włożyć do ust coś słodkiego sprawiła, że w ustach poczuła dziwną lepkość.
- Przydałaby się woda. - Albo coś mocniejszego. Dorzuciła w myślach. Żesz, ale niemal pewne było, że jeśli teraz napije się jakiegoś bimbru błyskawicznie ją weźmie.

- Nie, dzięki Angie. Są twoje. Ale dziękuję, że pamiętałaś o mnie i o Vex. - powiedział wujek też się uśmiechając. Chyba pierwszy raz odkąd wyszli z motelu albo odkąd obudziła się Carla no i w ogóle przecież zwykle był taki poważny i rzadko się uśmiechał. - Woda. - wujek odwrócił głowę w stronę Vex. - No. Przydałaby się woda. - powiedział nadal się uśmiechając.

- Woda? Woda jest u Gammana. Można zamówić do oporu. Jak masz za co. Mówię ci, że to jak na tą dziurę to niezły lokal. Zresztą kurwa lepszego trudno znaleźć po okolicznych wiochach. - Roger włączył się do rozmowy po chwili przerwy. Wydawało się, że rozmyśla nad czymś no i faktycznie chyba tak było. Zaczął jednak zwalniać i przez przednią szybę był widoczny jakiś większy budynek i szyld nad wejściem “GAMMAN”.

- Przepis na towar? - Roger wydawał się tym pomysłem najbardziej zainteresowany z tego co mówiła mu i Vex i Angie. - A ropa, może by było coś spuścić ale pewnie nie dużo i chuj wie jak się do tego zabrać. Pełno tam było jakiś klapek, jedne się otwierały inne nie, inne dało się rozjebać a inne nie. I te kolce. No wiesz, takie nieduże ale pełno. O. Jak drut kolczasty. Jakbyś miała wsadzić łapę w stertę drutu kolczastego. No niby do zrobienia ale w chuj trudno nie? - Roger nieco się rozwinął w swoich opowieściach i podjechał pod front budynku. Tam zaparkował przed nim i zgasił silnik. Sądząc po napisie nad budynkiem dojechali na miejsce.

Vex poderwała się i szybko otworzyła boczne drzwi paki, całkowicie mając w dupie to, że świeci osłoniętymi jedynie przez stanik cyckami.
- Jak dobrze! Powietrze… - Wzięła głębszy oddech i obejrzała się na resztę pasażerów. - Załatwmy to szybko.

Angie wyskoczyła zaraz za ciocią, ciamkając dwa lizaki jednocześnie, bo skoro nikt nie chciał to mogła je zjeść wszystkie.
- Idziesz z nami? Zobaczyć czy ten ktoś co rozrabia ma wściekliznę? - zapytała Rogera, zdejmując z pleców karabin. Sprawdziła czy na pewno jest ustawiony triplet. Tak na wszelki wypadek.

- No. Może tutaj czeka na mnie próba od Khaina. - Roger odpowiedział jak najbardziej poważnie. Na dowód tego zabrał ze sobą swoje toporki. Na chwilę przesiadł się na kufer wozu by zabrać jeszcze tarczę. Więc gdy wysiadł z furgonetki był podobnie wyekwipowany jak podczas akcji przy straży pożarnej. Wujek dla odmiany wyszedł zaraz za dziewczynami i chyba nie miał ochoty czekać na Rogera. Podobnie dla odmiany wszedł pierwszy do lokalu. Zabrał ze sobą swój karabinek ale niósł go w pośredniej pozycji bo ani w dłoniach by był zaraz gotowy do strzału, ani na plecach gdy był najwolniej gotowy do strzału ale za to najwygodniej się nosiło tylko właśnie na ramieniu.

Rosły Pazur zatrzymał się niedaleko wejścia lustrując wnętrze. Wnętrze zaś jak zwykle odwróciło głowy by zlustrować nowych. Wujek Angie nieco zmarszczył brwi dostrzegając pewną niezwykłość za barem. A tam był jakiś rosły, łysiejący barman, był jakiś młody prawie chłopak ale była też jakaś mała dziewczynka. I chyba z uwagą robiła drinki a ten młody barman jej tłumaczył albo pokazywał co i jak. Poza tym jednak lokal wyglądał w miarę jak każdy inny podobny lokal. Do czasu aż wewnątrz nie pokazał się Roger. I sądząc po reakcji gości i obsługi w lot został rozpoznany przez wiele osób. Ale chyba nikt się nie cieszył na jego widok. On jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Ruszył bez wahania w stronę baru jakby należał do niego.

- Cześć Lou. - przywitał się Khainita mówiąc do tego wyższego i starszego barmana. Niedaleko baru dostrzegli Marię. Widocznie tutaj dotarła.

- Cześć Roger. - barman odpowiedział ale nadal nie wyglądał na ucieszonego tym spotkaniem.

- Macie tu jakąś rozpierduchę? - zapytał Roger drapiąc się głownią toporka po pomalowanym czole. Bezpośrednie pytanie wydawało się zbić z tropu barmana. Spojrzał na Marię a ta minimalnie wzruszyła ramionami i lekko skinęła głową.

- Skąd wiesz? No mieliśmy trochę kłopotów. Ale już wszystko gra
. - zapewnił szybko Barman choć nadal wydawał się być zaskoczony informacjami Rogera.

- Ta? I nie macie nic do rozjebania? - zapytał trochę podejrzliwie a trochę z rozczarowaniem Khainita. Oczy barmana zrobiły się troszkę większe i podrapał się po nasadzie nosa by zyskać na czasie.

- Noo… - Lou zawahał się wyraźnie. Spojrzał znowu na Latynoskę, spojrzał na jakichś gości. - Ciężko powiedzieć Roger. Jest taki rozrabiaka ale… - zaczął w końcu mówić z wyraźnym wahaniem barman.

- O! To ten! Dawaj mi go! Rozjebię go. - Roger wyraźnie się ucieszył i przerwał barmanowi. Zaś ten wyglądał jakby się zapowietrzył na taką reakcję. Izzy i Rob obserwować mogli tych nowych gości, zwłaszcza tego pomalowanego z całkiem bliska. Tak samo widzieli zmieszanie i niedowierzanie na twarzy tak Lou jak i tego młodszego barmana.

- Jaki pomalowany pan. To klaun? - zapytała Meggy gdy obcy mężczyzna z toporkami, tarczą i wymalowany jak ludzki szkielet rozmawiał z Lou.

Widok grupy obcych był niepokojący, szczególnie tego który mówił. Rogera - tak nazwał go barman. Izzy obrzuciła grupkę uważnym spojrzeniem i zdziwiona podniosła brwi do góry. Za przebierańcem stała jasnowłosa nastolatka z karabinem i krótko ostrzyżona kobieta. Na końcu stał wysoki mężczyzna w mundurze i to jego widok zaskoczył lekarkę.
- Pazur? - mruknęła do męża nie wierząc własnym oczom. Zdarzyło się jej składać paru najemników z tej elitarnej kompanii, dobrze ich wspominała. Tym bardziej zastanawiało co robił z kimś podobnym do tego całego Rogera.
- Nie kochanie, to nie klaun - przeczesała córce włosy dłonią - Zostań tu z Mikiem i pomóż mu z drinkami, dobrze? - ze szklanką w dłoni przeszła przez salę, zatrzymując się cztery metry przed topornikiem.
- Sądzę że rozwalanie kogokolwiek nie będzie konieczne - powiedziała na spokojnie - Opanowaliśmy sytuację, nie potrzeba dodatkowej porcji agresji. Wystarczy aż nadto poranna kłótnia.

Blond nastolatka zręcznie wymanewrowała pomiędzy stojacymi, prawie podbiegając do pani spod studni. Stanęła przed nią i obejrzała uważnie, w ostatniej chwili powstrzymując się, żeby jej nie obwąchać.
- Jest pani cała? - spytała z przejęciem, obchodząc ją prędko dookoła - Ten niemiły ktoś nic pani nie zrobił? Ani komuś stąd? Nie… czy kogoś tu pogryzł? Zębami? Bo on jest jak ten pan Ben któreg… no jak pan Ben. I byliśmy tam gdzie pani mama Jamesa i Jacka. U tej śpiączkowej. Bo ona się obudziła i była wścieknięta. Jak Tess… no i jak pan Ben. No i prawie… no już nie jest kłopotem - wyrzuciła na wydechu, patrząc na ciemną buzię pani bez palców.

Rob wzruszył ramionami gdy żona rozpoznała emblemat komandosów na ramieniu postawnego, ciemnego blondyna z karabinem na ramieniu. Też wydawał się tak samo jak ona rozpoznawać te logo jak i być zaskoczonym, że kogoś z tych komandosów spotykają tutaj osobiście. Co prawda ciemny blondyn na razie nie odzywał się i stanął trochę za plecami Rogera ale jednak wydawał się żywotnie zainteresowany dyskusją prowadzoną przez niego. Meggy skinęła grzecznie głową miętoląc trochę nerwowo prawie pustą już szklankę. Zerkała niepewnie na tego pomalowanego pana, na siedzącego jeszcze obok ojca i na wstającą od lady matkę.

Za to Lou z jednej strony wydawał się być wręcz wniebowzięty, że ktoś się wtrącił w rozmowę jego i Rogera bo dotąd się jakoś nikt nie kwapił. Za to grymasy pomalowanego w szkielet i czaszkę mężczyzny było słabiej czytelne ale głos i barwa nadal były wyraźne.
- Nie tobie to osądzać kobieto. To wola Khaina. - mężczyzna wydawał się być zirytowany tym, że ktoś ma przeciwne do niego zdanie i głos zdawał ociekać pogardą. - Gdzie on jest? - zwrócił się znowu do barmana. Ten otarł pot z czoła, zwłaszcza, że Roger wskazał go trzymanym toporkiem. Lou przełknął ślinę i odchrząknął zbierając się na odpowiedź.

- Ale Roger. Nie wiesz z czym mamy tu do czynienia. W kilku mężczyzn mieliśmy problem go obezwładnić. - Lou przybrał łagodny ton próbując wytłumaczyć Khainicie o co tu chodzi.

- Zabiliście go? - zapytał Roger poważnym tonem opuszczając toporek. Barman przełknął znowu ślinę ale po chwili głową zaprzeczył ruchem głowy. - Świetnie. Jest nadal tutaj? - pomalowany, półnagi mężczyzna odpytywał barmana dalej. Ten z wahaniem ale tym razem pokiwał głową. - No i właśnie. To ręka Khaina. On tu czeka na mnie. Dajcie mi go. - mężczyzna wydawał się całkowicie pewny siebie i nie wahał się w żadnym momencie.

W tym czasie Angie mogła porozmawiać z Marią. Latynoska w pierwszej chwili wydawała się przejawiać objawy zaniepokojenia ale bardziej chyba rozmową między Rogerem a barmanem. I jakąś wysoką szatynką jaka wstała i się wtrąciła w tą rozmowę. Ale jednak słowa nastolatki przykuły uwagę starszej kobiety.
- Nie kochaniutka, nic mi nie jest. Nikt mnie nie pogryzł. A u was? Wszystko w porządku? - zapytała nastolatki z którą choć była prawie równa wzrostem to pewnie była ze dwa razy starsza i dwa razy cięższa. Albo i więcej.
- Mówisz kochaniutka, że ta kobieta do której poszła Kate też była taka jak ten Ben od Westów? - zapytała z poważnym wyrazem twarzy lustrując twarz nastolatki. - A tutaj… Pęknięte żebro i rozbity nos… Ale na przenajświętszą panienkę nie zapytałam o ugryzienie… - Maria wydawała się jakby zorientowała się właśnie, że strzeliła gafę lub podobną pomyłkę. A w tym czasie rozmowa przy barze wydawała się zaogniać z każdą wypowiedzią. - Oj trzeba z nimi porozmawiać by nie zaczęli żadnych głupot. Ta pani co rozmawia badała tych pobitych, ona będzie wiedzieć czy byli ugryzieni. - Latynoska wskazała na tą smukłą brunetkę co podeszła do Rogera przed chwilą i sama ruszyła w ich stronę.

- Kain? Pierwszy bratobójca? - O’Neal zdziwiła się, ale chyba dobrze usłyszała. Odwołania mitologiczne, dziwny makijaż… ktoś tu nie był do końca normalny. Pokręciła głową bardzo powoli - Może i nie mnie to osądzać, mężczyzno, ale czy ty masz takie prawo? - poleciała szowinistycznym schematem robiąc się zła - Kim niby jesteś, co? Za kogo się uważasz? Tam na dole jest człowiek, może naćpany, a może chory. Mój pacjent, tak samo jak ci na górze - zmrużyła oczy - Ty coś wiesz. Znasz go? Dlaczego go szukasz?

Angela ruszyła jej śladem i szybko ją wyminęła. Potruchtała do pana z obrazkami, stając obok niego i patrząc na obcą panią. Zlustrowała ją od góry do dołu i od dołu do góry.
- Dzień dobry - dygnęła mało skoordynowanie, ale jakoś jej poszło. Uśmiechnęła się przy tym szeroko - Jestem Angie, a to Roger i ciocia Vex - pokazała palcem na wymalowanego kostuszka i na ciocię. Na koniec wskazała wujka - I wujek Zordon. On jest Paznokciem - powiedziała z duma w głosie. Wróciła spojrzeniem do wysokiej pani i nadawała dalej - Pani bada ludzi? Jest dokturem? Widziała pani żeby tu kogoś pogryziono? Tych potłukowanych? Mają ślady zębów? Takich ludziowych - dodała już bardzo poważnym tonem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 20-12-2017, 09:53   #138
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, Angelai nowa znajoma doktor Izzy

W budynku było odrobinę chłodniej, więc motocyklistka zebrała całą siłę woli i zapięła trochę kurtkę. Rozejrzała się po lokalu gdy Angie ich przedstawiała. Gdy blondynka skończyła swój wywód przeniosła wzrok na lekarkę i uśmiechnęła się. No to tłumaczenie wszystkiego jeszcze raz. Teraz jeszcze dodatkowo z umierającym z entuzjazmu kostuszkiem.
- Roger jest khainitą i z tego co na razie zrozumiałam jego wiara ma dużo wspólnego z zabijaniem. - Motocyklistka wskazała na wymalowanego mężczyznę. - A co do twoich pacjentów. Okazało się, że w okolicy chyba grasuje specyficzny wirus, wywołujący u zarażonych coś w rodzaju wścieklizny. Przenosi się… z tego co na razie zauważyliśmy, przez ugryzienie. Osoby zarażone zapadają w letarg, a gdy się budzą zaczynają atakować pierwszą lepszą osobę. Są pieruńsko silne, nie reagują na ból, postrzały w głowę. - Vex zrobiła przerwę biorąc głębszy oddech. - Dziś mieliśmy już do czynienia z dwójką takich delikwentów. Czy któryś z twoich pacjentów ma może ślady ugryzienia?

- Hola, hola! - O’Neal podniosła ręce stopując dalszy natłok chaotycznych informacji. Pierwsze niezrozumienie po wypowiedzi jasnowłosej Angie minęło, ale dalej nie było lepiej - Co za wirus, co za zarażeni? Po kolei proszę, bo na razie mamy jeden wielki mętlik. Skąd wiecie że to wirus wścieklizny, robiliście biopsję kory mózgowej? Na czym opieracie diagnozę? Wpadacie tu jak po ogień i od progu chcecie zabijać rannych - popatrzyła na Pazura twardo. Kodeks honorowy kompanii do której należał nie przewidywał mordowania postronnych. O ile mężczyzna nie był przebierańcem. Lekarka westchnęła i przetarła twarz dłonią - Dobrze moi drodzy. Usiądźmy i porozmawiajmy jak ludzie cywilizowani. Nazywam się Izzy O’Neal. - powiedziała już opanowanym tonem głosu, pokazując na najbliższy stół.

Vex zajęła miejsce przy wskazanym stoliku i rozsiadła się wygodnie.
- Tak jak mówiłam to coś w rodzaju wścieklizny, a nie wścieklizna. Wiesz człowiek traci kontakt z rzeczywistością i się rzuca na innych. Skąd wiemy… bo już dwa takie ludki się na nas rzuciły. Czy to jest wirus… nie mamy bladego pojęcia. - Motocyklistka przymknęła zmęczone oczy. Miała już serdecznie dość tego dnia, tego biegania, mordowania. Co złego było w tym by olać tą sprawę i pojechać w cholerę? Teraz muszą każdemu specowi w tej mieścinie tłumaczyć coś o czym nie mają pojęcia. - Nie wiem bo to jest to bio coś, ale z mózgiem może być problem, bo jedyne co zatrzymuje to gówno to odstrzelenie górnej części czaszki, ale jak chcesz to jedno ciało leży w motelu.

- Oczywiście rzucili się całkowicie bezpodstawnie - medyczka powiedziała luźno, ale bardzo lodowato. Bezczelna postawa kobiety mierzliła ją do kości, tak samo jak rynsztowoke odzywki. Nazywać ludzi gównem, gdy na plecach miało się skórzaną kurtkę, wyglądającą podejrzenie gangersko. Albo laska zapomniała o przeszłości, albo reprezentowała typowy schemat zachowania polegający na wybielaniu siebie kosztem otoczenia. Bo przecież nigdy nic złego na pewno nie zrobiła. O’Neal sapnęła i z trudem, ale pokonała niechęć i rosnąca z każdą chwilą irytację. - Istnieje wiele wironów i środków psychoaktywnych upośledzających współczulny układ nerwowy. Uniemożliwiających odczuwanie bólu, wprawiających w szał. Różne też są drogi zakażenia. Ślina, pot, krew, powietrze. Każdy kto wszedł w bliski kontakt może być chory, ale że względu na sposób zarażenia choroba rozwija się wolniej. - popatrzyła na podchodzącą Latynoskę - Masz pojęcie o czym oni mówią?

- To sobie gadajcie. - burknął Khainita i chyba stracił zainteresowanie osobami przy stoliku. Podszedł do baru i dość głośno położył jedną z tych swoich siekier na blacie. - Gdzie on jest Lou? Mam poszukać po swojemu? - Roger warknął nieprzyjemnie niskim głosem nachylając się nad blatem w stronę wyraźnie stremowanego barmana.

- Nazewnictwo nie jest istotne. Nazwij sobie to jak chcesz. Ale jest nienaturalne. Vex ma rację to nie jest wścieklizna ale coś podobnego. - milczący dotąd Pazur podszedł do stołu przy którym rozmawiały Vex i Izzy. Ale zerkał na tył Rogera chyba spodziewając się kłopotów. - To tu jest, czymkolwiek by to nie było. Jesteś lekarzem? Ten facet znalazł jakiś pojazd skąd to mogło się wziąć. I kto wie. Może tam jest jakieś serum. A może nie. Ale nikt z nas się na tym nie zna więc przydałby się ktoś kto się na tym zna. A zarażony. Nie wiem czy widziałaś jakiegoś. Z bliska. Nie wiem co poza ołowiem by mogło im pomóc. No ale ja znam sie na sianiu ołowiu a nie na leczeniu. - Pazur skończył swoje mówić bo przy barze rozmowa wydawała się coraz bardziej napięta. Wydawało się, że Lou zaraz pęknie pod naporem presji Khainity.

- Tak kochaniutka, tak mi się wydaje. Ci państwo byli dziś bardzo pomocni i rozgromili taką bandę co nas nękała od dłuższego czasu. - Latynoska skorzystała z okazji i wzięła się do odpowiadania. Wskazała na trójkę jaka właśnie weszła do lokalu. - Ten pomalowany to Roger Khainita. Szef drugiej bandy która oficjalnie nas ochrania. - powiedziała wskazując na pomalowanego mężczyznę przy barze i mówiła o nim z tak wyraźną niechęcią, że od razu stawały przed oczami skojarzenia z bandyckim haraczem. Ale oznaczałoby też, że miejscowi się muszą z kimś takim liczyć. - A ci państwo pomogli nam pozbierać się po tej awanturze co właśnie miała tu niedawno miejsce. I sądząc po tym co wy wszyscy dzisiaj do mnie mówiliście myślę, że ten kto to zrobił może być bardziej niebezpieczny niż zwykły ochlapus po pijaku. - Maria skończyła przedstawiać największy skrót osób i wydarzeń jakie zdążyły się w ciągu ostatnich paru godzin przewinąć przez tą miejscowość a teraz większość żywych z tych wydarzeń zgromadziła się tutaj.

Odwróciła głowę w stronę baru bo doszedł ich jakiś jęk zgromadzonych ludzi. Wyglądało na to jakby Roger chciał przeskoczyć przez bar by dopaść Lou. Ale wujek Angi złapał go za bark i osadził na miejscu. Teraz obaj stali naprzeciw siebie mierząc się złym wzrokiem.

- Przynajmniej jeden pozytyw - lekarka powiedziała cicho pod nosem nie za bardzo wiadomo do czyich słów, ale patrzyła na Marię. Poszła za Pazurem i oparła się o bar, zasłaniając widok na Maggie.
- Zdecyduj się. Albo potrzebujecie pomocy lekarza i rozmawiamy, albo wykładasz lachę na to co do ciebie mówię i tyle z całości. Naprawdę mam ciekawsze rzeczy niż użeranie się i pomstowanie na ignorancję. Naprawdę - powtórzyła dobitnie i pokreciła głową - “Nazwij sobie to jak chcesz”. Jak bo jestem ciekawa? Opisz mi działanie choroby bez terminologii żeby było sensowne, albo zwalcz ją dobrą chęcią - machnęła ręką. - Więc?

Vex przyglądała się całej akcji przy barze.
- Roger, jeśli Pani doktor widziała tego typka, to pewnie jeszcze nie jest twój wybraniec. Mógłbyś dać na chwilę spokój? - Przeniosła wzrok na lekarkę. - Na razie widzieliśmy dwie osoby, które wybudziły się z czegoś co Kate opisała jako letarg. Podejrzewała udar albo coś w tym stylu, przynajmniej u tej drugiej osoby, dziewczyny. Podobno przed zaśnięciem byli całkowicie normalni, ale jak się budzą. - Motocyklistka potrząsnęła głową, trochę jakby nie chciała odtwarzać widoku w swojej głowie. - Wyglądają jak dzikie zwierzęta, na serio. Nie ma z nimi kontaktu, po prostu atakują.

- I tylko warczą i chcą gryźć i się rzucają z pazurami… a są bardzo silni. No i nie mówią - stojąca w kącie blondynka wyglądała jak uosobienie niepewności. Wielkimi oczami patrzyła na panią dokturkę walcząc z przerażeniem rosnącym jak ból brzucha po zjedzeniu za dużej ilości cukierów. Jeżeli inne ludzie mówiły dziwnie, to pani dokturka… jej blondyka w ogóle nie rozumiała. Wirony? To były jakieś wiry? Jak trąby powietrzowe na pustyni. Aż bała się spytać…
- No i nie chcą umrzeć. Odpada im ćwierć czaszki i nadal się ruszają i próbują wstać i walczyć, a ta pani z hotelu - pokazała palcem kierunek z którego przyjechali - Przestrzeliłam jej kolano, powinna się zwinąć z bólu i jęczeć, a ona warczała i próbowała nas dosięgnąć. Jak.. no taka potworzasta była.

- Chętnie bym z tobą o tym pogadał ale sama widzisz co się dzieje. - odparł wysoki Pazur. Na wzrost i gabaryty wydawał się być bardzo zbliżony do Roba. Stojący naprzeciw niego Khainita był drobniejszy od każdego z nich ale bynajmniej nie był drobny. Promieniał też jakąś agresją i siłą jaką ciężko było zignorować. Zwłaszcza jak stał naprzeciwko z tą swoją siekierą w łapie.

- Gadajcie sobie dalej. Nie obchodzi mnie to. Chcę rozpierdolić tego palanta. To jest moja próba. Czuję to we krwi. - Khainita zaś ledwo spojrzał na Vex i resztę dalej absorbował go głównie stojący naprzeciw Pazur.

- Zanim coś ktoś zrobi. Mieliśmy właśnie zobaczyć tego prowodyra jak przyjechaliście. - do rozmowy wtrąciła się Maria przepychając się przez zebranych tak, że stanęła tuż przy Pazurze i Khainicie.

- Jest tutaj? - Roger zareagował na ten trop i spojrzał na pulchną Latynoskę.

- Tak. Ale może sobie chociaż na chwilę odpuścisz co Roger? Dasz nam trochę czasu? Zobaczymy go, pomyślimy co dalej. - zaproponowała Latynoska a Roger zmrużył oczy zastanawiając się nad tą propozycją.

- Pół godziny. Daj nam pół godziny. Jak to jest to samo co ta laska z motelu i ten od Westów to pewnie i tak trzeba będzie go zabić. I wtedy jak chcesz to go sobie weź i zabij jak chcesz. - Pazur wyczuł moment i poparł propozycję Latynoski. Roger przeniósł spojrzenie na niego jakby szukał w nim fałszu czy podstępu.

- Może zostaniesz i napijesz się piwa? - odezwał się wciąż wyraźnie roztrzęsony Lou wskazując ogólnie na pułki za soba. Teraz Roger popatrzył na niego.

- Jedno piwo. Macie jedno piwo. Potem pójdę za wami i rozpierdolę palanta. To kwestia wiary! Trzeba napełnić Kielich! - Roger zgodził się choć warknął dalej jakby był rozgniewany. Ale stuknął toporkiem kładąc go na ladę i siadł na stołku za barem. Lou zaś zaczął przygotowywać mu kufel piwa. Maria wyraźnie odetchnęła z ulgą. Wujek Angie choć po grymasie twarzy niewiele się zmienił wyraźnie rozluźnił się co widać było po sylwetce. Przeszukał okoliczne twarze zatrzymując się na nastolatce o blond włosach. A potem przeniósł spojrzenie na brunetkę w skórzanej kurtce.

- No dobrze. To Lou tu posiedzi z Rogerem. A kto ma iść i coś mądrego powiedzieć niech idzie ze mną. - powiedziała Maria dając znać by iść za nią.

- Jedna chwilę - lekarka odepchnęła się od blatu i przeszła naokoło do dziewczynki po drugiej stronie. Kucnęła przed nią i wzięła jej rączki w swoje.
- Posłuchaj Myszko, to bardzo ważne - powiedziała powoli, uśmiechając się nieznacznie - Muszę isć do pracy, niedługo wrócę. Zostaniesz z tatą i będziesz go pilnować? Żeby się nigdzie nie zgubił, ani nie wpadł w tarapaty, dobrze? Wrócę i zamówimy jakieś ciastka. Masz ochotę na ciastka? - uśmiechała się mimo że pękało jej serce. Nie lubiła rozstawać się z rodziną, tracić ich z oczu, ale na dole i tak będzie tłok. Poza tym usłyszała dość, że jeżeli jeden procent z tego był prawdą, wolała ich trzymać z dala od zagrozenia.

- Ciastka? - Angela poprzez cały harmider usłyszała to jedno, najważniejsze słowo. Ciastka! Słodkie! Pewnie z cukierem i nawet jabłkami! Zjadłaby ciastko, albo osiem!
- A tez mogę jedno? - spytała patrząc na panią doktur jakoś tak mniej strachliwie. Wreszcie zaczynała mówić normalnie, o ciastkach! Każdy lubił ciastka! I wiedział że są dobre i słodkie i fajnie chrupią, albo kleją zęby. Popatrzyła na wujka wyczekująco. Też chciała ciastko…

Vex niechętnie podniosła się z krzesła i podeszła do wujaszka.
- Myślę, że nie będzie problemu by i tobie zamówić ciastko Angie, tylko może ruszmy się i sprawdźmy tego człowieka nim Roger skończy piwo.

- Mamy ciasto. Sernik. Z wczoraj. Ale możemy upiec kolejne i wtedy gdzieś przed wieczorem będą. Jeśli zamówicie. - Mike który wciąż stał obok Meggy chyba poczuł się do odpowiedzi na ten zasyp pytań o słodycze.

- Wiela to by kosztowało? - zapytał siedzący naprzeciw dziewczynki o brunatnych włosach mężczyzna w kapturze.

- Taki kawałek ze 3 szlugi. Całe ciasto, znaczy taka blacha to za paczkę fajek. No albo coś podobnego. - młody kelner narysował palcem na blacie odpowiednie kawałki ciast. Ten mały pasował na klasyczny, jednoosobowy kawałek na talerzyk a ta blacha też była jak standard.

- To ja wezmę dwie. - odpowiedział Pazur włączając się do ciastowych rozmów. Do tego pokazał dwa wystawione palce na dłoni.

- Dwa kawałki? - dopytał się Mike wskazując gestami ten talerzykowaty rozmiar.

- Dwie blachy. - odpowiedział poważnie wujek a brwi młodego kelnera trochę skoczyły do góry. Ale zapisał coś w notesie.

- To ja też wezmę jedną. - Rob dołączył do zamówienia i kelner również pokiwał głową i pracowicie zapisywał dalej. - A teraz daj mojej córce ten kawałek co masz teraz. - dorzucił wskazując na dziewczynkę po drugiej stronie baru a ta podskoczyła z ekscytacji na stołku. Kelner pokiwał głową przyjmując zamówienie. - I jeszcze coś. Posiedzisz tu z nią? Chyba dobrze wam razem idzie. My mamy sprawę do załatwienia w piwnicy. - zapytał wskazując głowa na czekającą Latynoskę. Młodzian podniósł wzrok znad notesu, też spojrzał na Marię, potem na dziewczynkę, wreszcie na jej ojca i wreszcie pokiwał głową.

- Jasne. Jest jeszcze masę ciekawych drinków do rozpykania. - uśmiechnął się młodzik i ruszył z notesem w stronę zaplecza. Rob zaś dał znak Izzy i sam ruszył w stronę czekającej Latynoski. Wujek Angie też już tam czekał.

Lekarka wstała i pogłaskała włosy córki zanim podeszła do Marii, Roberta i Pazura.
- Czy musisz w tak ostentacyjny sposób przeinaczać moje słowa i robić po swojemu? - zapytała tego drugiego, udając że gromi go wzrokiem - Podważasz mój autorytet, pokazując że z tym co powiem można dyskutować. Za dziesięć lat nie dam rady na niej wymóc nawet wyniesienia śmieci - skrzywiła się.

Vex przewróciła oczami ale powstrzymała się od komentarza.
- Pani doktor, podobno gdzieś tam jest jakiś pacjent, którego trzeba uratować, przed tym panem. - Wskazała na pijącego piwo Rogera. - Ciasta zamówione to ruszmy się.

Angela za to stała jak wryta, pociągając nosem i trawiąc to co własnie widziała i słyszała, a że trwało to powoli, to dopiero po chwili nabrała głośno powietrza, obracając głowę w stronę opiekuna. Pociagnęła nosem jeszcze raz, i zaraz drugi. Zamrugała bo coś mokrego jej wpadło do oka. Tyle słodkiego… aż dwie blachy! To jakby… mogłaby przez cały dzień jeść tylko ciasto! W powietrzu rozległ się pisk, po nim nastąpił tupot, gdy nastolatka zerwała się do biegu i z rozpędu staranowała blondyna, wskakując na niego i obejmując za szyję.

- Za dziesięć lat? - mężczyzna w kapturze podniósł głowę w tym kapturze ku sufitowi jakby nad czymś się zastanawiał albo liczył. W końcu ją opuścił by spojrzeć znowu na wysoką brunetkę. - Chyba nawet lepiej. Wtedy pewnie będzie studiować bardzo poważnie i bardzo poważne książki. - pokiwał głową siląc się na tak samo “poważny” ton jak jego połowica przed chwilą. - No ale tak, ruszymy się bo ten tam coś mi na nerwusa wygląda. - powiedział wskazując broda na siedzącego do nich tyłem Rogera przy barze. Grupka ruszyła się pod przewodem Marii ale zdołali przejść tylko parę kroków gdy nastolatka o blond włosach z impetem wpadła na idącego z nimi Pazura. A chyba wszyscy na sali głównej nie przegapili jej pisku radości i błyskawicznego “ataku” na wysokiego, ciemnego blondyna obciążonego wojskowym sprzętem. Ten odwdzięczył się lekkim, ciepłym uśmiechem i objął blondynkę przyciskając do siebie. - No już dobrze, już dobrze. - powiedział trochę uspokajająco choć niezbyt było czytelne czy uspokaja bardziej ją czy siebie.
 
Aiko jest offline  
Stary 20-12-2017, 22:46   #139
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Czas uciekał tak samo jak kolejne łyki piwa w kuflu Rogera. Maria poprowadziła ich gdzieś w korytarz w bok zaplecza, tam przez drzwi, gdzie ukazały się schody. Musiała rozpalić lampę naftową która dawała promień wyraźnego światła na kilka kroków. Zeszli w dół schodów i tam Latynoska zatrzymała się. Wyglądało jak standardowy korytarz prowadzący do kolejnych piwnic. Kierunek dalszego marszu raczej był oczywisty. Nawet przy dole schodów słyszeli jakieś niepokojące warkoty i stukoty.
- Jest na końcu korytarza po prawej. - odezwał się Rob pokazując ręką. Latynoska spojrzał na niego trochę zdziwiona. - Pomagałem go tam zamknąć. - wyjaśnił łowca mutantów.

- Na pewno wszystko jest w porządku. No ale…
- Pazurowi wrócił standardowy poważny wyraz twarzy. Poważnie też wyglądało jak zdjął karabin z ramienia i broń wylądowała mu w dłoniach. Potem zapalił latarkę zamontowaną do broni dzięki czemu korytarz został zalany mocnym, ostrym światłem. Maria przygryzła trochę nerwowo wargi ale skinęła głową. I uzbrojona w lampę pierwsza ruszyła korytarzem. Rosły najemnik szedł obok niej więc stanowili pierwszą parę ze źródłem światła jaką ciężko było w tym korytarzu wyminąć.

W drugiej parze szła lekarka z mężem. Kobieta niosła rewolwer i patrzyła w napięciu na odcinek przed nimi.
- Powiedzcie, że go chociaż związaliście - poprosiła nie mając nadziei na usłyszenie potwierdzenia. Dobry humor po zajściu piętro wyżej, między młodą dziewczyną i dorosłym najemnikiem, wyparował. Wrócił strach - Skoro według was cały ten… szał… przenosi się przez ugryzienia, nie wolno mu dać podejść blisko. Lepiej mieć jednego chorego, niż całe stado - popatrzyła na ściany. - Kojarzycie antyterrorystów policyjnych sprzed wojny? Można ich czasem zobaczyć w książkach, albo na filmach. Mają tarcze. Lekkie i wytrzymałe. Przydałaby się taka tarcza. Korytarz jest wąski, to by mogło się udać.

Vex szła spokojnie z tyłu i tak nie była ani szczególnym wojownikiem, ani też nie zamierzała tego badać. Istniała jednak spora szansa, że da radę uciec zanim reszta ją staranuje.
- Roger miał tarcze, zawsze mogliśmy go poprosić by pożyczył.

- A nie możemy go utrupić?
- Angela zazezowała na karabin dziadka, ściskany w rękach - Potem go sobie pani poogląda.

- Przywiązaliśmy go do belki.
- powiedział Robert i też wydobył z kabury pistolet. Karabin widocznie został mu na górze z większością bambetli. - Ale po tym co widziałem wcześniej nie kłóciłbym się, że tak zostało. - szedł obok żony. W tej całej dobytej broni nie dało się jeszcze słychać suchych trzasków bezpieczników. Ale broń w rękach była już w tej chwili dość łatwa do natychmiastowego użycia.

- Tak. Roger słynie z życzliwości i pomocy ludziom potrzebującym. - Idący z przodu grupki skrzywił się kwaśno chyba nie dowierzając w dobre serce i chęci Rogera. - Jak jest przywiązany to pół biedy. Jak nie, i nie da się z nim pogadać to ja bym go zostawił dla Rogera. - wypowiedział swoje zdanie na ten temat wysoki najemnik.

W międzyczasie doszli do tych ostatnich drzwi po prawej. Wyglądały na mocne. I zamknięte na skobel który był zablokowany kłódką. Maria zabrzęczała kluczami ale zawahała się. Przez drzwi było nieźle słychać ale nic nie było widać co jest wewnątrz. A to co było słychać brzmiało z bliska jeszcze bardziej niepokojąco niż z końca korytarza. Brzmiało jakby ktoś tam wył, sapał i szarpał się ze ścianą, belką czy czymś takim. Niestety nie dało się na słuch poznać czy jest nadal uwiązany czy nie. Równie dobrze mógł próbować się wyrwać od tej belki jak i wyrwać już na wolność zmagając się z czymś.

- No trzeba sprawdzić. - powiedziała Maria choć pomysł wydawał się jej już chyba nie tak dobry jak piętro wyżej. Błądziła kluczem w dłoni z wahaniem wsuwając odpowiedni w kłódkę ale znowu zawahała się przed dalszym ruchem. Facet ze środka nagle ucichł. Tak samo jak stukoty i odgłosy ruchów. Maria przesunęła nerwowo językiem po wardze i spojrzała na drzwi. Ale te były tak samo nieme i nieprzejrzyste jak przed chwilą.

- Zobaczmy czy jest ktoś w domu. Przepraszam was - O’Neal szepnęła, przeciskając się pomiędzy Marią, a Pazurem. Wyciągnęła rękę i zamknęła oczy. Niech będzie nadal przywiązany, oszczędzi tym i sobie i im trudu. Wychyliła się jeszcze kawałek i zastukała mocno trzy razy w drewno.

- Ale będziemy mogli go utrupić jak się uwolnił, tak? - nastolatka spojrzała po zebranych chcąc się upewnić, że nikt nie będzie miał pretensji, jak niemiły pan okaże się niemiły i straci głowę dla ołowiu z karabinu.

Stukanie w drzwi przez lekarkę zaowocowało jakąś reakcją. Szmer? Warkot? Szuranie? Coś takiego. Angie wyłapała, że to z paru kroków. Jakby te pomieszczenie za drzwiami było takie jak choćby ten pokój w motelu skąd właśnie wrócili to gdzieś spod przeciwnej ściany.

- Jak to ma i lata swobodnie to strzelamy by zabić. Najlepiej w głowę. Pierwsza para to ja i Angie. A ty. Może pomożesz Marii otworzyć kłódkę? - Pazur nieco zmienił ustawienie. Stanął naprzeciw drzwi z karabinem wycelowanym gdzieś w ich spód. Angie dał znak by ustawiła się obok niego. A na koniec spojrzał pytająco na drugiego rosłego faceta. Ten spojrzał na Izzy, mrugnął do niej wesoło a potem w odpowiedzi na pytanie najemnika skinął głową. Maria wydawała się być bardzo zadowolona z tego, że ma pretekst by wycofać się od tych podejrzanych drzwi. Zostawiła klucz w kłódce a jej miejsce obok drzwi zajął Robert. Miał pistolet a z taką bronią znacznie łatwiej było manewrować z takim gmeraniem przy czymś niż z bronią długą zajmującą obie dłonie a na jedną była bardzo ciążąca i niewygodna. Rob rzucił spojrzeniem na najemnika i jego podopieczną, potem w tył na żonę, motocyklistkę i Latynoskę sprawdzając gotowość ich wszystkich na otwarcie drzwi.

- Tylko nie zepsuj - lekarka wysiliła się na uśmiech, schodząc z pierwszej linii i dając miejsce dla strzelców. Patrzyła na męża z troską - Ani niczego nie połam. Z tymi twoimi łapami to różnie bywa.

- To nic, jakbym coś zgubił to dopiero jest heca. -
odpowiedział Robert niby pogodnie a jednak dało się wyczuć i zauważyć w ruchach napięcie. Kłódka cicho zgrzytnęła otwieranym kluczem. Potem szczeknęła metalicznie otwieranym uchem. Mąż Izzy rzucił ją na podłogę. Sam zgrzytnął skoblem unosząc go. Spojrzał jeszcze raz na Pazura i jego partnerkę.

- Gotowy. - powiedział krótko najemnik i uniósł karabin wyżej. Teraz celował przed siebie czyli gdzieś w środek zamkniętych jeszcze drzwi. Po jaskrawej plamie światła jego latarki było to całkiem dobrze widoczne. Pan O’Neal skinął głową i zaczął szybko odsuwać rygiel. Niestety nie dało się tego zrobić jednym ruchem więc nie było szans by ktoś tego nie zauważył. Gdy skończył szarpnął drzwiami odpychając je od siebie by para z karabinami miała czyste pole ostrzału.

- Kontakt. Jest przy belce. - Pazur zameldował prawie od razu gdy trzasnęły otwierane drzwi. Ale razem z Angie dostrzegli delikwenta właściwie od razu. Zaraz gdy drzwi mignęły im przed oczami promień latarki wujka omiótł sylwetkę oddaloną o kilka kroków od wejścia. I to na wprost od wejścia więc nie szło go przegapić w takim świetle. Jakiś mężczyzna, dość postawny albo z mocno rozbudowanym mięśniem piwnym wierzgał z ramionami przymocowanymi do sufitowej belki. Mrużył oczy od mocnego światła latarki i syczał ze złością. Po nadgarstkach ściekały mu strużki krwi gdy widocznie szarpiąc się z więzami nadciął sobie skórę. Wujek z Angie jednak weszli do środka z wciąż uniesionymi karabinami. Pomieszczenie jednak było zwykłą piwnicą bez niespodzianek. Raczej mała niż duża, z regałami z pustymi słoikami i butelkami no i tym jednymi mieszkańcem uwiązanym u belki.
- Możecie wejść. - odezwał się ze środka. Nadal jednak oświetlał przywiązanego promieniem latarki czyli musiał mieć w niego wycelowaną broń.

- Syczy jak Tess - nastolatce nie podobało się to, że muszą tak stać, zamiast usunąć zagrożenie. Zwłaszcza że na górze mogło się dostać sernik. Oceniła szybko związanego pana od góry do dołu i pokiwała głową - Jego ręce, no nie widać żeby mu przeszkadzało… i nie mówi. Oni nie mówią, tylko syczą i warczą. I gryzą - kopnęła mały kamyczek pod nogami. Nie wolno było zapominać o gryzieniu - Bezpieczamy z wujkiem, ale lepiej żeby nikt nam nie wchodził na linię strzału. No i nie wiadomo ile te sznurki wytrzymają. Ma wściekliznę, utrupmy go zanim kogoś ugryzie.

- Jedną chwilę
- Izzy przecisnęła się do piwnicy. Ściągnęła chustę z szyi, mnąc ją w palcach - Skoro gryzienie jest problemem, knebel powinien pomóc, ale dajmy mu szansę. - Postąpiła do przodu - Jak się czujesz, rozumiesz mnie? - zapytała awanturnika, próbując dojrzeć czy ma ranę na szyi lub w okolicach. Jeansowa kurtka miała tam niewielkie ślady krwi.
- Możesz poświecić na jego oczy? - na krótko odwróciła się do Pazura - Jeżeli się naćpał jego źrenice nie będą reagować na światło w prawidłowy sposób. Lub jeżeli uszkodzeniu uległ ośrodek nerwowy. To już jakiś trop.

Vex oparła się o ścianę na wprost drzwi, wolała nie powtarzać przygody z motelu z przepychanką w ościeżnicy. Jaka była szansa, że delikwent oderwie sobie dłonie by zaatakować? Skrzywiła się na samą myśl i zerknęła w stronę korytarza upewniając się czy nie zmierza nim kostuszek.
- Też ma ugryzienie?

Związany facet nie odpowiedział. Widząc grupkę ludzi wokół siebie na chwilę znieruchomiał ale na chwilę. Znowu zaczął się opętańczo szarpać zupełnie jakby bliskość osób go rozjuszała jeszcze bardziej. Izzy poczuła dłoń na swoim barku. Robert. Wyczuwała, że nie chciał by podchodziła zbyt blisko. Zrobiło się wyraźnie jaśniej gdy do piwnicy weszła też i Maria ze swoją lampą. Piwniczkę rozświetliło przyjemne, ciepłe światło małego ognika uwięzionego pod szklanym kloszem. Pazur zaś skinął głową i nieco pomanewrował karabinem by poświecić w oczy związanego.
- Ma to. Jak dla mnie ma to samo co ta laska z motelu i tamten od tej Jane. - wujek nastolatki podzielił się swoimi domysłami z resztą towarzystwa. Lekarka jednak miała kłopoty z dojrzeniem detali szyi i karku związanego. Szarpał się a światło oświetlało front sylwetki. Tymczasem jeśli by chcieć sprawdzić podejrzane miejsce jak na kołnierzu kurtki to albo trzeba by jakoś go odwrócić tyłem w ich stronę albo samemu jakoś spojrzeć tuż spod ściany i najlepiej ze światłem. Ale obie te wersje oznaczały raczej bezpośredni kontakt z tym agresywnym mimo więzów typem.

- Knedel? Będziemy go karmić? - Angela zrobiła wielkie oczy nie rozumiejąc po co pani doktur chciała karmić tego wściekniętego pana - Jego trzeba utrupić - powtórzyła po raz kolejny jak zdarta płyta - Słyszała pani wujka? Wujek mówi że on to ma, a on się zna bo jest mądry i bardzo ładny i miły i dobry i kochany i jest Paznokciem i na pewno się nie myli…. Bo pasuje za dużo - dodała własne spostrzeżenie - Uśpijmy go, jedźmy tam gdzie pryk z medykowymi rzeczami i może szczepionka, a potem znajdźmy łódkę co jeździ po wodzie i jedźmy na drugi brzeg rzeki żeby dalej jechać do cioci Ellie - popatrzyła na blondyna a potem na dokturkę - A nie może go pani zbadać jak będzie bardzo martwy?

- Knebel, nie knedel…
- Izzy zamarła, marszcząc czoło. Sposób wysławiania i zachowania dziewczyny przypominał jej trochę Maggie, ale Maggie była na pewno młodsza i nie paradowała z karabinem. Pazur wszedł z nią w pierwszej parze, znaczy ufał w jej strzeleckie zdolności… na swój sposób wydawało się to przerażające. Dzieci z bronią, wprawione w mordowaniu, zamiast… czymś pasującym do młodego wieku.
- Knebel to kawałek materiału, rzemienia, albo paska. - wyjaśniła powoli, przyglądając się blondynce badawczo - Wsadza się go do ust żeby uniemożliwić mówienie, albo właśnie gryzienie. Wtedy odpada jedna droga którą może nas zarazić. Chociaż jeśli to pochodna wścieklizny, wirus znajduje się głównie w centralnym układzie nerwowym zakażonego, ślinie i skórze, a w mniejszym stopniu we łzach i soku trzustkowym. - to dodała ciszej, teraz patrząc na większego z blond pary. Wujek? Ktoś z małolatą spokrewniony, czy ktoś, kto trzymał ją przy sobie ze względów cielesnych? Scena na górze sugerowała pierwsze rozwiązanie. To w drobnym stopniu, ale zawsze w jakimś, pchnęło lekarkę poza schemat rutyny zachowania podczas kryzysu. - Zwykle u chorego stwierdzić można mimowolne skurcze mięśni, ślinotok, światłowstręt oraz wodowstręt. Śmierć następuje w około tydzień od wystąpienia objawów. Nie mamy czasu aby tyle czekać, ale nie o to mi chodzi - pokazała na jeńca - Potrzebujemy punktu zaczepienia. Jakiegokolwiek. Wyjdźmy więc od tezy, że rzeczywiście mamy do czynienia z pochodną wścieklizny. Będzie nam łatwiej to ogarnąć - uśmiechnęła się przyjaźnie, odkładając pierwszą niechęć na bok - Uczucie mrowienia wokół miejsca pokąsania, gorączka, ból potylicy, zmęczenie. Rzadziej halucynacje i torsje. Zwierzęta często w tym okresie zmieniają swoje zwyczaje, głównie tryb życia z dziennego na nocny i odwrotnie, a także przestają być wrażliwe na bodźce bólowe. Po kilku dniach u ludzi i zwierząt występuje nadmierne pobudzenie lub, skrajnie, porażenie. - zaczęła wymieniać, krzyżując ręce na piersi - Tu dochodzi zapaść, lub inny rodzaj śpiączki. Z tego co mówicie podczas niej zachodzi przemiana… pasuje. Muszę podejść bliżej, zbadam mu temperaturę, odruchy źrenic i wrażliwość na bodźce. Niestety… obawiam się, że w tej chwili niewiele jesteśmy w stanie dla niego zrobić. Tu nie pomogą antybiotyki, zmiany dotknęły układ nerwowy. Mózg. Zwykle z miejsca inwazji wirus trafia do komórek mięśni szkieletowych, gdzie wstępnie się namnaża i skąd poprzez płytkę motoryczną trafia do włókna nerwowego, wzdłuż którego wędruje dośrodkowo do rdzenia kręgowego, a następnie do istoty szarej mózgu, gdzie ulega masowej replikacji. Następnie włóknami eferentnymi rozprzestrzenia się po organizmie, głównie do ślinianek i skóry. Atakuje komórki układu nerwowego, ze szczególnym tropizmem do komórek istoty szarej mózgu. Przebieg choroby u wszystkich gatunków zwierząt jest w zasadzie podobny, a ludzie to również gatunek zwierząt. - zamknęła oczy i pochyliła głowę. Dokończyła sucho - Zmiany są nieodwracalne. Jeżeli zaś chodzi o łódkę… myślę że możemy się dogadać.

- Światłowstręt?
- wujek Angie podchwycił jedno ze słów wypowiedzianych przez lekarkę. - To dość mocne światło jest. - powiedział lekko potrząsając karabinem a więc i przymocowaną do niego latarką. Pewnie chodziło mu o to, że każdy gdyby mu walnąć z bliska tak mocnym światłem w twarz odczuwałby światłowstręt. - Nawet jak to ma go wykończyć za tydzień to wcześniej może zrobić nawet sam niezłe spustoszenie wszędzie gdzie się pojawi. Jak nic na to nie poradzisz to chyba nikt z nas nie poradzi. - wysoki Pazur odpowiedział na wywód lekarki wyłapując co niektóre zagadnienia. - A reszty nie łapię co powiedziałaś. - przyznał się rozbrajająco szczerze. - Więc jak ten Roger nie ściemnia i tam w tym co znalazł czegoś na to nie ma no to zostaje ołów. - wujek nastolatki odwrócił się w stronę lekarki przypatrując jej się chwilę. - I o co chodzi ci z tym dogadaniem się o łódce? - zapytał spokojnie.

O’Neal parsknęła krótkim, urywanym śmieszkiem i przytaknęła do kompletu.
- W reszcie powiedziałam, że mamy przekichane jak jasny szlag - odpowiedziała podejrzanie wesoło i kaszlnęła w zwiniętą pięść. Wróciła powaga - Nie każdą ranę da się wyleczyć, a obrażenia wygoić. Te w mózgu są nieodwracalne. Nie jest mi z tym dobrze, ale rozumiem że w tej chwili nie wolno nam pozwolić na rozprzestrzenienie się epidemii. Bez leku… na kordon sanitarny też nie ma co liczyć. Zostaje działanie doraźne. Potrzebuję jego płynu mózgowego. - popatrzyła na Pazura bez mrugania - Próbki, do dalszych badań. Jeżeli nie znajdzie się surowica, może istnieć recepta. Do tego potrzeba próbki, a płyn mózgowy przy wirusówkach jest idealny, bo nie psuje się tak szybko jak krew. Jednak i tak chciałabym go zbadać. Lubię się łudzić, że każdego da się uratować - rozłożyła ręce - Dałoby się zorganizować długi drąg z pętlą. Pobawimy się w rakarza ze wściekłym psem - skrzywiła się i potrząsnęła głową - Przepraszam, to nie było najszczęśliwsze porównanie. A o łódce wspominała twoja… - zawiesiła się patrząc to na najemnika, to na blondynkę - Angie - dokończyła - Chcecie się przeprawić, my też. Wiemy kto ma łódź, wstępnie się ugadaliśmy. Ale najpierw musimy tu zrobić porządek. Nie tylko w piwnicy.

- Achaaa
- nastolatka pokiwała głową, rozpromieniona przy temacie knedla i knebla. Niby słowo różniło się tylko jednym literkiem, a znaczyło kompletnie co innego! Ucieszyła się, bo pani doktur zaczęła mówić tak że i ona rozumiała… a potem znowu przestała rozumieć, więc tylko patrzyła niepewnie na wujka. W końcu skupiła się na mierzeniu i bezpieczeniu wściekniętego pana.
- Jesteśmy zespołem. Rodziną. Wujek to mój wujek-tata - wyjaśniła wysokiej pani - To mogę go utrupić, czy czekamy na Rogera?

- Zaraz, poczekaj Angie.
- wujek uniósł na moment w górę dłoń i zgasił latarkę w karabinie. Zdawało się nagle strasznie ciemno choć tylko w pierwszym momencie. Dzięki lampie Marii właściwie było całkiem jasno a łagodny promień lampy nie dawał takiego mocnego kontrastu jak latarka taktyczna. Pazur zwrócił się do lekarki. - Zmiany są nieodwracalne? I przydałby ci się płyn z mózgu? No dobra a powiedz dużo zmienia czy weźmiesz tą próbkę z żywego czy nie? - najemnik zapytał stojącej naprzeciwko kobiety o brązowych włosach.

- Spójrz na niego - medyczka wskazała palcem na jeńca - Mówisz że to nie pierwszy przypadek, że ci których zabiliście się tak zachowywali. Poruszali się po odstrzeleniu części czaszki, nie reagowali na ból. Nie kontaktowali w żaden sensowny sposób. To najwyraźniej ma stadia. Ta choroba… czy cokolwiek to jest. Mamy zakażenie - wyciągnęła palce i odgięła pierwszy - Potem okres inkubacji utajonej - wygięła drugi palec - Następnie stan katatonii gdzie przestają działać poszczególne części mózgu - wygięła trzeci palec - Na koniec finał. Pobudka. Ze szczątkową pamięcią, brakiem odruchów człowieczeństwa. Wiesz co mi to przypomina? - podeszła pod samego Pazura i podniosła głowę do góry - Zwierzę. Najprostsze, najbardziej prymitywne mechanizmy. Nie używają broni, napędza ich do działania jedno… głód - patrzyła na niego robiąc się spięta - Najbardziej pierwotna potrzeba, dlatego gryzą. Chcą jeść, a spustoszenia w siatce neuronów są na tyle rozległe, że… dostają amnezji. Tego się nie odwróci, przykro mi - zrobiła minę jakby naprawdę było jej szkoda przywiązanego człowieka - Do etapu… myślę, że przy pierwszych godzinach zapaści jeszcze jest szansa ich uratować. Potem już nie. I nie. Czy płyn zostanie pobrany z denata czy żywego nie robi żadnej różnicy, o ile ciało jest świeże.

- Jeść? On chce nas zjeść? -
nastolatka wyłapała najważniejsze i od razu podniosła karabin, składając go do strzału. Ale jeszcze nie strzeliła - Niech spada się trupić, nas się nie je! - warknęła - Chce pani go badać możemy… - nagle zbystrzała i poderwała głowę - Przestrzelę mu łokcie i kolana, to go unieruchomi. Łatwiej się go sknedluje. Albo sknebluje… no tylko Roger będzie zły - westchnęła. Nie szło znaleźć rozwiązania miłego dla wszystkich.

- Brzmi sensownie. - wujek też patrzył na szarpiącego się na lince faceta i kiwał głową gdy O’Neal mówiła o kolejnych stadiach i objawach. - Ale jak nie ma znaczenia czy żywy czy martwy to zawołajmy Rogera. Niech to załatwi po swojemu. Jak skończy to pobierzesz mu to co ci potrzebne. - Pazur obserwował rozzłoszczonego agresora.

- On naprawdę chcę go zaciukać sam? - Robert wydawał się trochę zaciekawiony a trochę niedowierzający. - Chyba nie wie z czym tu mamy do czynienia. Nie było go tu jak go tu znosiliśmy. - dopowiedział swoje wyjaśnienie dla wątpliwości.

- Obawiam się, że nie żartuje. Jak się powołuje na Khaina to nie żartuje. Niestety. - odpowiedziała Maria wzruszając ramionami. Mąż Izzy spojrzał na nią z zastanowieniem.

- A często się na niego powołuje? - zapytał zaciekawiony tym tematem. Latynoska rozłożyła ramiona w geście bezradności.

- Właściwie to zawsze. Niestety. - westchnęła Latynoska. Skierowała się do wyjścia wracając na korytarz. Wujek Angie i Rob też coś nie wydawali się ociągać się z opuszczeniem pomieszczenia.

- Kochanie wróć do Maggie proszę - Izzy krótko uścisnęła mężczyznę w kapturze, uśmiechając się do niego troskliwie - Widzisz co tu się dzieje, miej na nią oko. Zaraz do was przyjdę… tylko najpierw chciałabym zamienić z tobą dwa zdania - koniec powiedziała do Pazura.

- Roger sobie poradzi. On się lubi z Khainem. Napełnia mu kubek czerwoną wodą i obcina głowy żeby miał trofea. Dziadek też zbierał trofea… no i jeszcze tak ładnie obrazkuje. A pan ma obrazki? - zwróciła się do pana w kapturze. Wydawała się nie dostrzegać problemu z wygraną Rogera aż do chwili gdy stanęła i popatrzyła na panią spod studni - On go nie widział… Roger tego o - pokazała ruchem głowy na niemiłego pana - Jest tu jakiś pręt? Taki długi i metalowy… bo jakby sobie złamał przypadkowo nogę, to Roger nie będzie wiedział że tak nie było, a wolniej wtedy się chodzi. - wyjaśniła wesoło swój pomysł.

- Pręt? Oj no nie wiem co i gdzie Lou ma w tych piwnicach. - przyznała trochę zdziwiona pytaniem Latynoska. Rozejrzała się po otwartej piwnicy ale jakoś nic nie wyglądało tutaj na zbyt dobre do łamania kości i kończyn. A poza tym był tylko ten korytarz którym przyszli ze schodów a ten był pusty.

- No ładnie. Przy ludziach śle mnie do dzieci. Szkoda, że nie do garów. I jeszcze umawia się z obcym facetem. Dobrze, że z jednym naraz a nie jak wcześniej z dwoma. Dobrze, że jeszcze ubrani wszyscy byli. Pewnie za wcześnie przyszedłem i za mało czasu mieli. Chodź młoda damo, zobaczymy czy Maggie spałaszowała ten sernik. - Rob udawał całkiem umnie gderliwego i zrzędliwego męża tak bardzo, że Pazur się uśmiechnął podobnie jak Maria. Wyszedł z piwnicy i na koniec zatrzymał się przy nastolatce robiąc hakowe zaproszenie ze swojego ramienia by mogła go złapać za nie i razem ruszyć przez korytarz.

- Sernik? - świat Angeli zyskał nowe epicentrum. Oblizała wargi i jak po sznureczku podeszła do pana w kapturze. Ciekawie obwąchała jego ramię, a potem zajrzała pod kaptur i zamrugała.
- Kto to panu zrobił? - zapytała widząc brzydkie blizny. Musiało bardzo boleć kiedyś. Ona też miała blizny, ale nie takie i nie tyle. Zrobiło się jej szkoda pana w kapturze, który chyba bardzo się lubił z panią doktur no i chciał się dzielić sernikiem. Ona też była miła, próbowała tłumaczyć… akurat jak nie używała takich strasznych słów że aż włosy się blondynce jeżyły na karku. Nagle siorbnęła nosem, popatrzyła na blizny jeszcze raz i skoczyła do przodu, z impetem wpadając na żywy słup i obejmując go w pasie.
- Pan powie kto to ja z nim porozmawiam tak jak uczył dziadek - powiedziała cicho, wzmacniając uścisk - Jego też będzie bardzo bolało. Nawet mogę go utrupić jak trzeba, albo… lubię sernik - zakończyła koślawo.

Izzy milczała, patrząc na całą scenę. Strzelała tylko oczami od męża do Pazura, robiąc pytającą minę. W końcu zrobiła nieme “achhh” i uśmiechnęła się rozczulona. Nie chciała im przerywać, ciekawa reakcji Roba na taka ilość obcej uwagi i troski.

- Też lubię sernik. - starszy od blondynki mężczyzna w kapturze pochylił się trochę ku niej jakby zdradzał jej wielką tajemnicę albo przyznawał się do jakiejś wady. - A to, no już sprawa załatwiona. Oskórkowałem drania. Nie przejmuj się tym. - powiedział łagodnie podczas gdy wrócili na schody prowadzące na górę. Wujek Angie obserwował jak blondynka odchodzi z o głowę wyższym od siebie mężczyzną w kapturze.

- Wygląda na zabawnego faceta. - skomentował krótko patrząc na właśnie pusty korytarz gdy mieszana para zniknęła z widoku wchodząc na schody. - Co chciałaś? - wrócił spojrzeniem do lekarki jaka stała obok.

- Czasem mu się udaje błysnąć dowcipem - Izzy uśmiechnęła się, odprowadzając męża wzrokiem - To dobry człowiek i ma złote serce - dodała zapatrzona w jego plecy. - Twoja mała też jest niezwykła. Widać, że cię kocha i na odwrót. A skoro tak jest nie jesteś żadnym bezdusznym szpejem lub gwałtownikiem - przeniosła uwagę na najemnika i spoważniała - Co to za miejsce z serum? Wierzysz tamtemu świrowi z toporem? Daleko? W jakim terenie? Dużo tam zainfekowanych?

- Nie wiem. Nawet nie wiadomo czy tam coś jest. Chociaż twierdzi, że znaleźli tam jakiś koks i strasznie się tym jara. Naprawdę. Więc chyba gdzieś byli i coś znaleźli naprawdę. Gdzieś przy rzece. Wczoraj albo podobnie. I to właściwie wszystko co wiemy na ten temat. Jak chcesz to sama spróbuj się z nim dogadać może tobie coś powie więcej. Mi niezbyt się z nim gadki układają. A Angie jest niezwykła. Niepowtarzalna.
- wysoki Pazur popatrzył na korytarz prowadzący do schodów gdzie właśnie zniknęła mieszana para. Skinął w tamtą stronę. - Chodźmy. Nic tu teraz po nas. - powiedział wskazując głową w stronę schodów.

- Dogadać się? Z tym typkiem? Czy ja ci wyglądam na… nie, chyba nie mam aż tylu środków uspokajających - kobieta pokręciła przecząco głową. Wyciągnęła rękę i zatrzymała mężczyznę zanim ruszył - Jedna rzecz, dość ważna. Nie… - zacisnęła szczęki i wypuściła przez nie powietrze. - Cokolwiek nie powie tamten pajac, nie mogę z wami iść. Nie teraz - powiedziała przepraszająco - To nie tak, że nie chcę wam pomóc, ani tym którzy tu mieszkają. Woda w końcu opadnie, zarażeni rozbiegną się po okolicy. Tak się zacznie tragedia, trzeba jej zapobiec… rozumiem. Zdaję sobie świetnie sprawę z konsekwencji. Nie chodzi o tchórzostwo, Jeżeli to nie daleko, a tutejsi znajdą CB radio. Będzie kontakt głosowy, pokieruję was. Albo kogoś kto tam pojedzie. On ma samochód - pokazała za plecy, gdzie jeniec - Tam też mogą być wskazówki. Lou znalazł listę, jeszcze jej nie czytałam. Zrobię co w mojej mocy… ale bez wchodzenia na pierwszą linię. Nie mogę - powtórzyła czerwona na twarzy.

- Rozumiem. - odpowiedział spokojnie wysoki mężczyzna obwieszony wojskowym sprzętem na mundurze co od samego patrzenia zdawało się być ciężkie. - Zmusić cię nie mogę. Ale jak tam jest coś typowo medycznego czy jakieś komputery to nie wiem jak byś miała nam pomóc przez radio. Wierzysz, że ja czy Angie pod dyktando zrobimy na kimś udaną operację bo nam będziesz mówić przez radio co trzeba zrobić? Bo ja niezbyt. No ale każdy z nas działa wedle własnego uznania. Chodź na górę. - Pazur popatrzył na lekarkę ale mówił tak, że nie wydawał się przekonany o skuteczności i niezawodności takiej współpracy o jakiej mówiła lekarka. - Nie wiem czy tam coś jest z tego co mówi Roger. Ale ja bym wolał mieć kogoś takiego jak ty, tam na miejscu. I możesz trzymać się z tyłu, w drugim pojeździe czy coś w ten deseń. Ale na mój rozum to jak w tak dziwnym czymś co mówi Roger czegoś pomocnego nie ma to zostaje tylko wyrzezać tych zarażonych zanim oni nie wyrzezają nas. Tak ja to widzę. - powiedział najemnik i ruszył korytarzem w stronę schodów.

- Nic nie rozumiesz słonko… nic - patrzyła na ścianę, a ręce jej dosłownie opadły. Nie znali się, niewiele o sobie wiedzieli i zaczęli znajomość nerwową atmosferą. Lekarka przeklęła cicho i dogoniła blondyna. Zapewne myślał że się miga ze strachu, nie chcąc ryzykować skóry dla obcych. Wyminęła go i zatarasowała symbolicznie przejście. Zaciskała i rozprostowywała palce, gdy próbowała trzymać fason, ale miała serdecznie dość tego dnia i okolicy. Z przewagą okolicy.
- A jak twoim zdaniem to ma działać? Zapewnisz mi ochronę kiedy okaże się, że zlecą się tam ci… ci ludzie? - zapytała trzęsąc się ze złości, albo jeszcze czegoś innego - Możesz mi nie wierzyć, ale też wolałabym działać i nie patrzeć na nic. Normalnie musiałbyś mnie zamknąć żebym tam nie poszła… ale teraz nie jest normalnie i nie chodzi o to, że na górze czeka na mnie ośmioletnia córka. Rob zająłby się nią świetnie i beze mnie, a zasranym obowiązkiem lekarza jest działać w obliczu zagrożenia epidemią. Nic nie rozumiesz - powtórzyła i wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Nabrała powietrza, potem je wypuściła i dopiero wyszeptała niemrawo.
- Jestem w ciąży. Trzeci miesiąc. Robert jeszcze nie wie, to miała być niespodzianka. Na nowy początek po tym całym szajsie przez który przebrnęliśmy. Powiedziałam ci prawdę. Nie chodzi o mnie.

- Hiuh. -
ciemny blondyn zatrzymał się widząc stojącą przed sobą brunetkę. - No to gratulacje. Fajnie jakby wam się ułożyło. Na razie wydajecie się być w porządku. Więc powodzenia. - najemnik lekko rozłożył ramiona, trochę pokiwał ciemno blond głową i wyglądało, że tutaj mówi szczerze. - Ale tutaj też nie chodzi o mnie. Ani o Angie. Ani o Vex. Wszyscy mamy sprawy gdzie indziej. A czas nas goni. W ogóle nie powinno nas już tu być a jak już powinniśmy jak najprędzej się stąd wydostać. - powiedział Pazur patrząc poważnym i skupionym wzrokiem wskazując po kolei na swoją pierś, machając w kierunku motocyklistki i schodów gdzie niedawno wyszła też i nastolatka o blond włosach. - Ale sytuacja się zmieniła. I teraz myślę, że powinniśmy spróbować zdziałać coś póki jeszcze ktoś może coś tu zdziałać. Ja i Angie umiemy na taką okazję tylko strzelać. Więc będziemy strzelać. Vex zna się na samochodach. Ale nikt z nas nie zna się na lekach i chorobach. Ze wszystkich ludzi jakich tu poznaliśmy jesteś pierwsza jaka się na tym zna. Dlatego myślę, że jesteś odpowiednią osobą by zająć się tą sprawą. Chyba, że znasz tu innego lekarza. To daj namiar spróbujemy go odnaleźć i pogadać by z nami pojechał. A ty chcesz ratować siebie i swoją rodzinę rozumiem. To normalne. Ale nie wiem czy damy radę sobie bez ciebie nawet jeśli tam faktycznie była by jakaś szczepionka czy coś podobnego. No a teraz… - najemnik mówił i mówił trochę jakby przedstawiał sytuację do jakiejś planowanej operacji. Zdanie za zdaniem, dowód za dowodem, argument za argumentem. Mówił spokojnie i poważnie pozornie nie okazując żadnych emocji. A jednak bez trudu dało się wyczuć, że jest zaangażowany w tą sytuacje i traktuje ją bardzo poważnie. Na koniec lekko poruszył dłonią w stronę stopującej go kobiety na znak, że powinna się odsunąć.

- Nie jestem stąd, nie wiem czy są tu inni lekarze… a nawet jeżeli są. Cholera. Mamy ugadaną z Lou jego łódkę za pomoc z problemem w piwnicy. Miał nas podrzucić do Pendleton. Tak, boję się o moją rodzinę. Za dużo razy przynosili mi Roba ledwo żywego, a teraz? Przy tym… czymś? - westchnęła boleśnie, krzyżując ręce na piersi jakby to mogło ją przed czymkolwiek uchronić - Dlaczego nie mogłam zostać kucharką, byłoby prościej - burknęła przesuwając się żeby móc iść obok Pazura - Komputery to nie problem, trochę się na nich znam. Na robieniu leków też. Mam ze sobą torbę odczynników chemicznych. Od biedy brakuje tylko mikroskopu… i recepty. Samochód też ci naprawię jeżeli mi zniesiesz z piętra worek z narzędziami… naprawdę mogłam zostać tą kucharką - tym razem zaśmiała się krótko. Wychodziło że nie ma wyboru, jakby kiedykolwiek go miała. Co niby potem miała powiedzieć Maggie? Albo drugiemu dziecku - Teraz się popieprzyło, co? - dokończyła za niego i zerknęła na niego z ukosa - Serio jesteś Zordon?

- Bo jakbyś była kucharką pewnie niezbyt byś nam mogła pomóc w tym o czym rozmawiamy.
- wujek nastolatki uśmiechnął się łagodnie wchodząc po schodach prowadzących na parter. - I będę pamiętał co powiedziałaś. - dodał gdy chyba zwyczajowa powaga wróciła mu znowu na twarz. - Zordona wymyśliła Angie. I jak dla mnie może być. - wargi najemnika znów się lekko wykrzywiły ku górze na to wspomnienie. - Popieprzyło się. Strasznie się popieprzyło. - westchnął najemnik gdy wychodzili z powrotem na korytarz prowadzący do sali głównej. - Dobra idę powiedzieć temu od Khaina, że ma wolne pole do działania. - Pazur wskazał głową przed siebie. Wychodząc z korytarza widzieli już bar i ludzi przy nim. Rogerowi wiele w kuflu już nie zostało i siedział bliżej wylotu korytarza a Meggy no i Rob z Angie prawie na drugim końcu lady.

- Skąd go wytrzasnąłeś? - O’Neal poprawiła włosy i nie wyglądała na zadowoloną kiedy patrzyła na Rogera - Wolne pole… potrzebujemy go żywego. Nie musi być cały - skrzywiła się - Chyba mam pomysł jak go namówić do roli przewodnika… i muszę spytać. Paznokieć? - uśmiechnęła się patrząc na Pazura.

- Paznokieć, Pazur, dla Angie to coś podobnego. Wiem o co chodzi jak tak mówię, więc nie robię z tym problemów. I tak mamy sporo pracy przed sobą z tym mówieniem. - wujek nastolatki odpowiedział i lekko uśmiechnął się. Ale już bardziej przypatrywał się Rogerowi jakby spodziewał się po nim awantury czy kłopotów w każdej chwili. - Roger no tak wyszło, że przenocował nas u siebie. A jak w nocy ta fala poszła wszyscy zwiewaliśmy tak samo. Nie wiem czy w pojedynkę poradzi sobie z samym tomahawkiem z tym w piwnicy. - odpowiedział z wahaniem w głosie i wyglądało, że stara się oszacować możliwości i pomalowanego Khainity i tego faceta przywiązanego do belki piwnicy. Zerknął jednak w końcu ciekawie znowu na smukłą brunetkę. - Masz pomysł jak go przekonać do czegoś? No to jesteś bystrzejsza ode mnie. Mnie szlag trafia za każdym razem jak jest w pobliżu. Zwłaszcza jak coś wyskakuje z tym swoim Khainem i Angie miesza w głowie. - Pazur zaczął mówić łagodnie i z zaciekawieniem ale gdy doszedł do tematu wpływu Khainity na nastolatkę bez trudu dało się wyczuć, że jest zły na to.

- Paznokcie, pazury. Jedno i drugie to wytwory naskórka, w podobnym miejscu - tym razem lekarka zaśmiała się szczerze. Na trochę polepszył się jej nastrój, a potem wrócił temat pajaca z toporami. Odsunęła go jeszcze na chwilę - Nie chcę wyjść na wścibską… Angie ma problem z ubieraniem emocji i myśli w słowa. Wydaje mi się że jej słownik nie jest zbyt bogaty. Nie jesteś jej ojcem, znalazłeś ją? Wydaje się kochanym, ciepłym dzieckiem… które braki w obyciu nadrabia zdolnościami bojowymi. Jest z Areny? Posłuchaj Zordon - westchnęła, starając się podejść do tematu najdelikatniej jak umiała - Braki idzie nadrobić, nauczyć. Chcesz to udzielę ci paru rad i wskazówek żeby ułatwić jej naukę. Po godzinach pracy pomagałam prowadzić szkołę dla dzieci. Uczyłam je czytać, pisać i liczyć. Czy kiedykolwiek badał ją lekarz? Sprawdzał jak się rozwija? - Przy pochwale sprytu uśmiechnęła się szczerze - Dziękuję, potraktuję to jako komplement. Zastrzegam jednak że mam męża… a on - wróciła do tematu Rogera - Nie wiem czy podoła samodzielnie. Poprzednio we czterech z Robem musieli go zawlec do piwnicy. I daj spokój, to nie takie trudne - parsknęła krótkim śmiechem - Widziałeś ten jego entuzjazm gdy mówił o koksie i prochach? Myślisz, że będzie chciał jechać jak mu powiemy że tam może być przepis i odczynniki na ten jego superkoks? - zerknęła Pazurowi w oczy - Bez odczynników też sobie poradzimy. Kiedyś z nudów ważyłam metamfetaminę i heroinę, ale zanim zaczniesz myśleć o przyszyciu mi łatki handlarza uprzedzę. Oba środki przydają się przy operacjach i późniejszej rekonwalescencji.

- A mnie zdarzało się zażywać różne cuksy jak sytuacja wymagała być czujnym dłuższy czas. -
odparł bez żenady Pazur lekko wzruszając swoimi barami. Przygryzł nieco wargi i znowu spojrzał na pijącego piwo Rogera gdy pewnie znowu on przykuł jego myśli. - Na pewno nie będę po nim płakał. Ale na pewno nie pójdzie tam sam. - słowa doprecyzował lekki ruchem ramienia na którym wisiał mu karabinek. Chwilę milczał zastanawiając się i szacując szanse. - Warto spróbować. Ja w każdym razie nic lepszego nie wymyśliłem. A brzmi sensownie. Ale jak jednak ten z piwnicy go jednak zaciuka to nas nigdzie nie zaprowadzi. - skrzywił się i wyglądało, że oba warianty gdzie Roger wygrywa i przegrywa tą walkę co się szykowała mało mu się podobały.
- Angie dorastała sama z dziadkiem na pustyni. Właściwie to oni mnie kiedyś znaleźli a nie ja ich. I nie wiem czy ktoś ją jakoś badał. Wątpię. Na pewno nie teraz odkąd podróżujemy razem. - wysoki Pazur spojrzał ponad siedzącymi przy ladzie baru gośćmi na przeciwny jej koniec gdzie nastoletnia blondynka rozmawiała z mężczyzną w kapturze a mała dziewczynka wciąż siedziała naprzeciw nich po drugiej stronie baru. - A rady i szkolenie na pewno by nam się przydały. Zdarzało mi się szkolić nowych w oddziale ale za cholerę nie mam doświadczeń z wychowaniem dzieci. Albo dorastających nastolatek. Nigdy nie było mi to potrzebne. A czasu mamy mało jak na taki kawał drogi do przebycia. Dopiero za rok, jak skończę kontrakt, będę mógł wrócić i na poważnie zająć się nią. Do tego czasu moja kumpela zgodziła się nią zaopiekować. - Pazurowi znowu wrócił ten poważny a nawet zatroskany wyraz twarzy gdy streścił w największym skrócie sytuację rodzinną jaką stanowili on i blond włosa nastolatka.

- Wychowanie dzieci to wyzwanie i ciągła nauka - lekarka zmieniła ton na czuły, odwracając uwagę na męża i córkę - Codziennie uczysz się od nich czegoś nowego. Patrzysz jak się zmieniają, dorastają, a ty razem z nimi. Nauka jest obustronna i nigdy się nie kończy. Gdzie jedziecie? Znajdziemy czas to ją przebadam, zostawię też elementarz i tobie garść najważniejszych porad. Teraz będziesz miał prościej, jest duża. Nie trzeba zmieniać pieluch, ani martwić się czy będzie miała pokarm mleczny. Poradzi sobie - wróciła do Pazura - My jedziemy do Henderson, to w Teksasie. Spokojne, ciche miasto pełne dobrych ludzi. Gdyby coś się stało i twoja kumpela jednak nie mogła się nią zająć, nasze drzwi będą stały dla was otworem. - powiedziała poważnie - Mamy duży dom, jeżeli będziesz w okolicy wpadaj śmiało. Każdy ci tam wskaże drogę, wystarczy spytać o doktora Lorka. Albo o nas - pokazała oczami na rodzinę - Zobaczymy co przyjdzie nam na koniec tego bajzlu. Może rzeczywiście spytajmy Lou o pręt i okulawmy tego z dołu.
 
Driada jest offline  
Stary 20-12-2017, 22:48   #140
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- W Henderson? - najemnik wyglądał, że nazwa przykuła jego uwagę. - Powinniśmy przejeżdżać przez z Henderson. - powiedział w skupieniu. Zaraz jednak westchnął i brwi powędrowały mu do góry. - Znaczy jak już przedostaniemy się na południowy brzeg rzeki. - lekko machnął w kierunku ściany chociaż Izzy nie była pewna czy tam jest rzeka to jednak z intencji wyczytała, że pewnie o to mu chodzi. - Chociaż musiałbym pomyśleć czy nad Zatokę łatwiej byłoby dojechać przez Henderson czy od razu zasuwać na południe wzdłuż Mississippi. - dodał z wahaniem mrużąc nieco brwi. Gdy skończył zerknął ciekawie na lekarkę. Zauważyła że z rozmysłem obrzucił ją spojrzeniem.
- Dzięki za ofertę. Doceniam. Rzadkość. Myślę, że chyba nam kawałek będzie po drodze to jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. A za pomoc z Angie dziękuję, na pewno się przyda. Ale z nim to mówię na poważnie, że nie będę po nim płakał. A myślę, że drogę mógłby nam pokazać każdy z jego bandy. Chociaż najpierw trzeba by ich odnaleźć. - wujek Angie i pazurowy komandos w jednym odpowiedział najpierw z wyraźnym zastanowieniem lekko i ostrożnie skinął do tego głową. Ale prawie płynnie przeszedł do tematu Khainity i prawie z miejsca zmienił mu się styl wypowiedzi na szybszy, bardziej zdecydowany i zdecydowanie mniej przyjemny.
- Macie jakąś łódź? Jak duża? - zapytał gdy pewnie przypomniało mu się o czym rozmawiali wcześniej.

- Nie dziękuj, nie ma za co. To ta nasza sławna południowa gościnność. Gość w dom, Bóg w dom - odpowiedziała wesoło i nagle spoważniała wracając wzrokiem do blondynki przy barze - Zająłeś się nią jak własnym dzieckiem pomimo braku pokrewieństwa. Chcesz jak najlepiej, troszczysz się o nią i opiekujesz. Dajesz poczucie bezpieczeństwa i sensu. Nowe życie i dom. Przypominasz mi kogoś. Chcesz wytłumaczenia, to nazwij moją propozycję solidarnością znajd. Lepiej też zrobić przystanek na trasie w bezpiecznym miejscu. Zebrać siły na dalszą drogę - usta wykrzywił jej krótki uśmiech i szybko zgasł - Nie wiemy gdzie szukać teraz kogokolwiek… chyba że się mylę - zwróciła się do najemnika twarzą - Ale jego mamy pod ręką. To czy dożyje do jutra nie wiadomo. Ty nie będziesz płakał, ale ona - kiwnęła na Angie i poprawiła pasek od torby na ramieniu - Lou ma łódkę, nie widzieliśmy jej. Spytajmy.

Ciemno blond głowa kiwała się z wolna twierdzącymi ruchami do tego co mówiła lekarka o brązowych włosach. Z raz czy dwa uniósł brwi w lekkim grymasie zdziwienia, raz je lekko zmarszczył ale właściciel tej głowy zdawał się akceptować i przyjmować do wiadomości co mówi do niego brunetka. Gdy jednak rozmowa znowu zeszła na Khainitę usta lekko zacisnęły mu sie w wąską linię a ciemny blondyn westchnął. Z Rogera przeniósł spojrzenia na odległą na drugim końcu sali wychowanicę. Ta zaś właśnie zabierała się znowu tak samo jak Maggy do pałaszowania czegoś brązowego z jakichś pucharków. Robert coś chyba miał dziś dzień na rozrzutność. Najemnik chwilę obserwował scenkę na drugim końcu baru. Wyraz twarzy zmienił mu się na zamyślony a świadomie czy nie, dłoń przesunęła się w górę i w dół po trzymanym na ramieniu pasku od karabinu.
- No. I nie wiem co gorsze. Z niego w jej pobliżu nie wyjdzie nic dobrego. Tylko kłopoty. Jakby zginął w walce chyba by to było dla niej najlżejsze do przełknięcia. - wujek nastolatki mówił zamyślonym tonem trochę jakby zastanawiał się na głos. - A z łodzią, chodźmy porozmawiać z tym Lou. - powiedział ożywiając się o zrobił ruchem gest w stronę wysokiego, łysiejącego właściciela lokalu za barem.

- Jeżeli zginie w walce trudno. Pomaganie mu w tym mija się z celem - mruknięcie Izzy przyszło po pokonaniu długości jednego stołu - Nie usuniesz każdego kto ma na nią zły wpływ. Musi się sparzyć, żeby zrozumieć. Najlepiej uczymy się na własnych błędach. Chcesz aby się rozwijała - pozwól jej na to. Popełniać jej własne błędy. Taka rola rodzica. Rwać włosy z głowy, pouczać, krzyczeć i dawać szlabany… a gdy dziecko i tak zrobi po swojemu wtedy - nabrała ciężko powietrza - naszą rolą jest zabandażować rozciętą rękę, zszyć rozdarte ubranie, pomóc sprzątać bałagan. I przytulić kiedy zacznie płakać.

- Zostawiłabyś mu córkę na wychowanie?
- zapytał najemnik odwracając się z powrotem do lekarki.

A wiec taki etap problemu omawiali… nie brzmiało ani mądrze, ani rozsądnie.
- Powiedziała ci wprost że ma zamiar z nim zostać? - odbiła pytanie.

- Nie. Ale ciebie nie o to teraz pytam. Jestem ciekaw czy sama byś była gotowa zastosować się do rady którą mnie częstujesz gdyby chodziło o niego i twoje dziecko. - odpowiedział Pazur lekko w odpowiednich momentach wskazując ciemno blond głową w stronę Rogera i rodzinnej grupki na końcu baru.

- Eh, mężczyźni - o dziwo Izzy zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową na boki - Słuchacie jednym uchem, wypuszczacie drugim, filtrując to co chcecie usłyszeć - nadal robiła przeczący ruch karkiem - Nie zarejestrowałeś fragmentu o rwaniu włosów, pouczaniu, krzyku i szlabanach? Ustalasz granice. Zasady. Dziecko i tak będzie próbowało je złamać, zwłaszcza w okresie dojrzewania, młodzieńczego buntu i burzy hormonów. Wtedy wiedzą lepiej, są najmądrzejsze i co tam ich matka, ojciec albo ciotka lub wujek będą pouczać. Zrobią po złości, byle postawić na swoim… i się sparzą. Naszym psim obowiązkiem jest wtedy być obok. Nie zostawiać z problemami i bez wsparcia, chociaż taki bachorek dowali nam po drodze ostro. O tym mówiłam, teraz rozumiesz? - wzruszyła ramionami - I bardzo chciałabym zobaczyć jak ten Roger próbuje gdzieś zabrać Maggie. - pokazała ruchem głowy na Roba.

- Eh, kobiety. Dopowiadacie sobie resztę gdy brakuje wam tekstu. - najemnik trochę skrzywił wargi co z przymrużeniem oka można było uznać za kawałek uśmiechu. Popatrzył potem w dal na siedzącego na drugim końcu sali Roberta. Lekko parsknął. - Czyli widzisz, nie oddałabyś. Bo jak dobrze słyszę to nie potępiałabyś Roba gdyby postawił się okoniem. A więc pewnie i sami nie zostawili byście jej pod jego opieką. Dlaczego więc uważasz, że ja miałbym postąpić inaczej? - Pazur zwrócił się z powrotem bezpośrednio do lekarki. - Ale nie chce się z tobą kłócić. Mamy coś do załatwienia z Lou. - kiwnął głową w stronę barmana.

- Zabiera się siłą. Zordon - głowa Izzy nadal powtarzała ten sam ruch, ale wzrok jej złagodniał - Nie potępiłabym Roba, to oczywiste. Jesteśmy po tej samej stronie. Pomaga mi, gdy zabraknie tekstu - wyszczerzyła się szeroko - Chce wiedzieć co bym zrobiła? Czy oddała na wychowanie, pozwoliła odejść? - zrobiła dramatyczną pauzę - Oczywiście że nie wyraziłabym kategorycznego zakazu. Gdyby chciała, Maggie śmiało mogłaby z nim iść. A nuż ma ciekawą, wrażliwą osobowość pod tą farbą - skończyła się śmiać wzrokiem i dokończyła poważnie - I upewniłabym się, że ona absolutnie tego nie chce. To byłaby jej decyzja, nie mój rozkaz. Inaczej by mi zwiała sama do niego i po co? Kwestia zbudowania odpowiedniego nastawienia czyni cuda, a także zmniejsza pulę potencjalnych problemów. Synonimem jest manipulacja. - po raz drugi wzruszyła ramionami - Swoich żołnierzy też motywujesz do jednego czynu i demotywujesz do innego zachowania. Budujesz ich system wartości. Jak rodzic buduje system wartości dziecka. I nie kłócimy się, wymieniamy konstruktywne poglądy i argumenty.

- Ma ciekawą i wrażliwą osobowość pod farbą?
- Zordon powtórzył zwrot użyty przez lekarkę. - O na pewno. - zgodził się lekko kiwając głową. - W końcu nie każdy odcina ludziom głowy i wypruwa serca. - skinął lekko głową zgadzając się z nią pozornie. - A swoich żołnierzy motywuje owszem. Ale jak już zdarzy się, że nie pomaga to stosuję sankcje. I sporo też robi omijanie zawczasu problemotwórczych sytuacji i osób. - tutaj spojrzenie najemnika wylądowało na Khainicie więc jasne było kogo tutaj uważa za adekwatny przykład. - A widocznie nie jestem tak bystry jak ty by urobić ją tak, żeby sama doszła do takich wniosków jak powinna. I dlatego tym się tak martwię. - wujek nastolatki nadal był poważny. W ogóle temat blondynki chyba traktował na poważnie podobnie jak temat Rogera zdawał się go frustrować i wkurzać.

- To się nie martw. Przynajmniej o to. Nie teraz. Uda wam się, bez względu na przeszkody wydające ci się teraz nie do przeskoczenia - powiedziała lekarka też patrząc na Rogera - I nie udawaj głupiego, mnie nie oszukasz. Gdybyś nie był bystry, nie marnowałabym czasu na rozmowę z tobą. - popatrzyła teraz na najemnika - Zawrzyjmy porozumienie. Porozmawiam z twoją córką i przekonam. Pomogę ci tam, gdzie ty sobie nie radzisz bo nie masz doświadczenia… a ty dasz mi słowo honoru, że zrobisz wszystko co się da, abym nie straciła dziecka kiedy pojadę z wami do tego wraku po szczepionkę. Pomożesz mi tam, gdzie ja sobie nie poradzę. Rob mnie zamorduje - koniec dodała cichy i ze zmartwioną miną.

- Porozumienie. - wysoki ciemny blondyn zmrużył oczy i powtórzył słowo wypowiedziane przez rozmówczynię z uwagą. Ale trochę ciężko było rozróżnić czy to powtórzył jako pytanie czy tak bardziej zwyczajnie. - Nie jestem pewny czy mówimy o tym samym. Ja się nie rozdzielę. Jak pojedziesz z nami a twoja córka nie, nie będę mógł jej nijak pomóc. Tobie czy komuś kto będzie przy nas będę mógł próbować pomóc. Ale nie jak będzie gdzieś tam. - Pazur zdawał się negocjować jak przy zawieraniu jakiejś umowy czy kontraktu. Mówił wolno ważąc słowa i mrużąc oczy do tego.

Izzy położyła dłoń na brzuchu i popatrzyła na nią, a potem podniosła oczy na blondyna i wymownie milczała.
- Dla Maggie potrzebuję bezpiecznego kąta i opieki. - odezwała się wreszcie - Tutaj, na miejscu. Rob się wścieknie i nie wiem czy będzie chciał mnie puścić samą, ale on też się nie rozdwoi. Zobaczę co Maria powie, kto wie czy nie znajdzie kąta i rozwiązania pozwalającego nam jechać w komplecie. Ty jako ktoś to patrzy mi na plecy to zawsze dobry argument żeby nie narzekał. - wyjaśniła.

- Ah. - brwi najemnika skoczyły nieco do góry a spojrzenie odwrotnie, zawędrowało w dół na dłoń jaką kobieta położyła na swoim brzuchu. Chyba dopiero teraz skojarzył o stracie jakiego dziecka ona mówiła. Skinął powoli głową wciąż wpatrzony w środek jej sylwetki. - Rozumiem. - powiedział i spojrzał znowu na jej twarz. - Jeśli pojedziesz z nami do tego dziwnego pojazdu przy rzece zrobię co się da byś wróciła cało. Tyle mogę ci obiecać. - powiedział tym swoim poważnym tonem i pasującą do tego miną.

- I że jak zrobi się burdel, nie zostawisz mnie ani nie spiszesz na straty - dodała wyczekująco.

- Wtedy byś nie wróciła cało prawda? O tym mówię jak mówię, że zrobię co się da byś wróciła cało. - odparł najemnik lekko rozkładając dłonie.

Lekarka zamilkła ponownie. Przełknęła ślinę, nabrała powietrza i zamknęła na chwilę oczy. Dostała swoje słowo i zapewnienie. Powinna się cieszyć, ale tak nie było. Teraz dopiero zaczęła się denerwować.
- Masz moje słowo, że zrobię co się da, aby Angie zrozumiała że przebywanie z Rogerem nie wyjdzie ani jej, ani tobie na dobre. - odpowiedziała tym samym i pokazała na wymalowanego topornika -[i] A teraz chyba powinniśmy dopilnować aby miał nas kto zaprowadzić do celu. Lou i jego łódka poczekają… idę do Roba, jeśli nie masz już nic do dodania.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172