Dzień nie zaczął się dobrze. Rozróby w barach nie były niczym niezwykłym, ale zazwyczaj miały miejsce wieczorem gdy goście zdążyli popić i ich percepcja zaczynała kuleć. Tak samo jak zdrowy rozsądek. Jakby problemy z powodzią nie były wystarczającym powodem do rwania włosów z głowy, musiało dojść coś jeszcze. Kłopoty lubiły chodzić stadami, a ostatnia noc kumulowała je jak szalona. Najpierw awaria samochodu którym rodzina O’Neal jechała spokojnie przez ostatnie pięćdziesiąt mil, potem ta przeklęta woda. Dodatkowo Maggie zaczynała marudzić, potem zrobiła się cicha i tylko ściskała misia, patrząc pod nogi. Izzy znała to zachowanie - dziewczynka była zmęczona. Jechali już od dobrych paru tygodni i końca nie szło zobaczyć, a nigdy wcześniej nie oddalali się od domu na tak długi czas. Tym bardziej, że w wynajętym pokoju na piętrze leżał cały stos pakunków i toreb, będących całym ich dorobkiem z poprzedniego życia.
Prawdę mówiąc ona też była zmęczona trasą, upałem i ciągłym napięciem. Strachem, że nie zdążą dojechać na miejsce na czas. Gdyby nie Rob gorzej by to znosiła, na szczęście był obok i trzymał żonę i córkę w pionie, jak kotwica zdrowego rozsądku i oaza spokoju.
Hałas na piętrze nie ustawał, po drgnięciu stołu wyczuła że Robert wstaje.
- Dokończ śniadanie Myszko - pogłaskała córkę po głowie. -
Ktoś na górze musiał się pokłócić o jakąś drobnostkę, zaraz będzie spokój - Uśmiechnęła się też chcąc ją uspokoić. Siedziały obie, słuchając odgłosów bijatyki na górze, a potem na dole, żując kęsy jajecznicy i zagryzając chlebem aż do momentu gdy zapanowała cisza.
Z maskowanym niepokojem patrzyła jak mężczyzna w kapturze wchodzi do sali i idzie w ich kierunku. Nie wyglądało aby kulał, pod kapturem nie krzywił się z bólu.
Izzy poczekała aż usiądzie na krześle i nakryła jego dłoń swoją.
- Mieli jednego klina na dwóch? - zapytała.
- Nie wiem o co im poszło. Nie wiem czy ktokolwiek wie. - powiedział mężczyzna z już uspokojonym oddechem. Ściągnął na chwilę kaptur by przeczesać palcami włosy zmierzwione widocznie podczas tego zdarzenia i zaraz znów go naciągnął. Spojrzał na siedzącą przy stole dziewczynkę a ta patrzyła znad talerza na niego. -
Smaczne? - zapytał opierając się łokciami o stół. Maggie z uwagą pokiwała główką. -
No to nie daj temu tak stygnąć. - powiedział z uśmiechem i dziewczynka wróciła do jedzenia. Rob zaś spojrzał znowu na żonę. -
Pewnie ci dwaj z pokoju wiedzą ale nieźle ich załatwił. I to chyba gołymi rękami. No wiesz, nie widziałem tam za dużo krwi. Nic jak od noża czy coś takiego. No ale trochę minie nim ci dwaj powiedzą coś sensownego. Tak myślę. - powiedział i sięgnął po stojącą na stole szklankę. Już raczej pustą. Okręcał ją przy okazji jak mówił ale czoło miał zmarszczone gdy wciąż pewnie myślał nad tym właśnie zakończonym zdarzeniu. -
Cholera nie wiem co on brał. W tylu chłopa i ledwo mogliśmy go utrzymać. Jak ktoś by trafił na niego w pojedynkę to nie wiem. - postukał lekko szklanką i podniósł znowu wzrok na siedzącą naprzeciw niego brunetkę.
-
Potrzebujesz plasterka? - spytała niby beztrosko i żartem, ale oczy miała poważne i zaniepokojone. Przez ubranie ciężko się szło zorientować w stanie zdrowia. Wzmocniła uścisk na jego dłoni. Pokazywanie negatywnych emocji przy dziecku nie mogło mieć miejsca, bo zaraz i ono zacznie się bać -
Może to coś z twojej branży a czy coś brał możemy się łatwo przekonać. Jego rzeczy ciągle są na górze. - pokazała wzrokiem sufit i odwróciła się córki.
-
Kochanie popilnujesz tatusia? Mama musi iść zobaczyć, czy ktoś nie jest ranny.
Maggie poważnie spojrzała na mamę, potem na tatę i w końcu poważnie pokiwała twierdząco głową. W międzyczasie Rob zerknął na swoje dłonie jakby szukając jakichś zadrapań i ciężko było stwierdzić czy tak na poważnie czy tylko się zgrywa. Ale przy okazji Izzy też miała okazję dość dobrze zorientować się w wyglądzie jego dłoni i wydawało się, że nic poważnego tam nie ma.
- Oj chyba jestem cały. Ale wiesz, może jednak potem pójdziemy i sama to sprawdzisz. - pokiwał głową patrząc na żonę poważnie sparodiowanym poważnym wzrokiem. -
No leć. Mną się nie przejmuj, nikt nie będzie chciał zadrzeć z takim strażnikiem. - powiedział kiwając w bok głową na jedzącą jajecznice córkę.
-
Sprawdzimy dokładnie jeżeli będziesz grzeczny i nie sprawisz Maggie kłopotów - powiedziała Izzy uśmiechając się szeroko. Z bliska widziała dokładnie spalone i stopione kawałki jego twarzy: częściowo sine, częściowo zatarte przez czas i częściowo zdeformowane procesem gojenia. Wychyliła się i bez najmniejszego wstrętu pocałowała najpierw chropowaty policzek, a potem usta Roba. Czasem ludzie krzywili sie na jego widok, często komentowali i odwracali wzrok, ale dla niej był i zawsze będzie najprzystojniejszym facetem w Zasranych Stanach. -
Porozmawiam z właścicielem, nie jest w dobrym tonie grzebać w czyichkolwiek rzeczach bez pozwolenia. - Wstała i na odchodne pocałowała córkę w czubek głowy.
-
Zjedz wszystko Myszko, pomidora też - przypomniała o najważniejszym elemencie posiłku - warzywach i witaminach.
Maggie pokiwała głową ale na czerwone warzywo popatrzyła dość podejrzliwie. Pytająco spojrzała na ojca a ten pokiwał głową. Dziewczynka przeszorowała więc pomidora na środek talerza mieszając go z końcówką zjadanej jajecznicy.
- Myślę, że jesteśmy umówieni. - powiedział wesoło mężczyzna w kapturze na tyle uniwersalnie, że tak żona jak i córka mogły uznać, że mówi właśnie do niej i o tym co właśnie mówili.
Zamieszanie przy barze zaś wyewoluowało w międzyczasie już w bardziej standardowy gorący temat. Ludzie, w większości mężczyźni w sile wieku, dyskutowali tak o tej właśnie zakończonej bójce jak i o podobnych wydarzeniach ze swojej przeszłości i Pustkowi. Bo jak się tak zastanowić to właściwie przy pewnej elastyczności to jednak takie rzeczy tu i tam się zdarzały. Barman widząc szatynkę jaka podeszła do baru zrobił te kilka kroków stając naprzeciw niej po drugiej stronie lady.
-
Coś podać? - zapytał na tyle zwyczajnie, że gdyby dopiero weszła tutaj to pewnie brzmiałoby całkiem zwyczajnie.
- Nie, dziękuję panu. Ja w innej sprawie - Izzy położyła dłonie na blacie
- Rozmawiałam z mężem… ten w kapturze - powiedziała najlepszy i najkrótszy opis Roba -
Mówił że ten co zaczął awanturę był bardzo silny. Chciałam prosić o pozwolenie aby zerknąć w jego rzeczy. Oczywiście przy panu - zastrzegła od razu i dodała wyjaśnienie -
Albo się czegoś naćpał, albo to mutant. Mąż poluje na mutantów, dlatego wolałabym żeby to było pierwsze wyjaśnienie. Jeżeli się naćpał znajdziemy przy nim narkotyki albo leki i sprawa się wyjaśni. Jestem lekarzem, myślę że będę umiała rozpoznać symptomy bycia pod wpływem. Stąd druga sprawa: ktoś został ranny, potrzebuje aby go opatrzyć? Rob wspominał o krwi na podłodze. Gdybym była potrzebna nie krępujcie się - uśmiechnęła się.
-
Mutant? - barman słuchał z początku z zainteresowaniem. Ale takim zawodowym, uprzejmym zainteresowaniem często spotykanym u przedstawicieli tej profesji i innych gdzie ludzie pracują na rozmowach i obsługiwaniu innych ludzi. Spojrzał na chwilę ponad ramieniem Izzy na mężczyznę w kapturze siedzącym przy stole z małą dziewczynką. Też pokiwał głową i na razie dalej słuchał mówiącej kobiety. Dopiero gdy rozwinęła swoją wypowiedź chyba zainteresował się na poważnie. Słowo “mutant” wypowiedział tak, jakby budziło w nim odrazę i niechęć a jednocześnie taka wersja niekoniecznie przyszła mu dotąd do głowy. Gdy Izzy wspomniała czym się zajmuje Rob mężczyzna za ladą znowu spojrzał w jego stronę ale tym razem jakoś bardziej przyjemnie. Zaś końcówka wersji o tym, że rozmówczyni jest lekarzem wydawała się do reszty przebić przez zawodową rezerwę barmana.
-
Tak, tak, dobrze. Dobry pomysł. Pani pozwoli za mną. Mike! Zastąp mnie przy barze! - łysiejący i tykowaty barman zaczął iść w stronę wyjścia na salę dając gestem znak by brunetka podążyła za nim. Sam zaś krzyknął w stronę zaplecza i gdy we dwójkę szli w stronę schodów za barem pokazał się ten młodziak co wcześniej nie do końca sprawdził co się dzieje w tamtym pokoju na piętrze.
-
A nazywasz się w ogóle jakoś? Ja jestem Lou. To jest mój lokal. I naprawdę nie lubię takich awantur i nie zdarzają się tuta na szczęście zbyt często. - patykowaty barman mówił idąc pierwszy po schodach trochę się odwracając w stronę idącej obok kobiety. Gdy weszli na korytarz który prowadził także do pokoju zajmowanego przez O’Nealów nie było trudne domyślić się w jakim pokoju zaczęła się ta bójka. Tylko w jednym były wyłamane drzwi. Zresztą w tym najbliższym od strony schodów.
Lou z wyraźną niechęcią otworzył nie zamknięte nijak drzwi i zapraszająco wskazał wnętrze. Nawet z korytarza widać było, że pokój jest zdemolowany. Jakaś dziewczyna zbierała kawałki mebli i wrzucała do wiadra. Połamane elementy krzesła i szafki wystawały z tego wiadra a większe leżały już złożone obok drzwi. Walczącym udało się nawet połamać piętrowe łóżko i teraz leżało pod skosem na wyłamanych resztkach nóg. Całościowo wyglądało to obecnie dość zniechęcająco.
-
Spali tu we trzech. Część rzeczy leży widzę na łóżku a część tutaj. Ale nie wiem które są czyje. - wyjaśnił Lou wskazując na ocalałe piętrowe łóżko. Na nim leżało dwóch mężczyzn. Prawie się nie ruszali i wskazywali nawet z tych kilku kroków objawy albo ciężkiej choroby albo pobicia właśnie. W każdym razie czegoś co nie pozwala na swobodne poruszanie się. Zaś “tutaj” było obecnie szafą z wyłamanymi drzwiami i rozwalonym rzędem wieszaków wewnątrz. Dlatego jakieś torby, kurtki i plecaki leżały chaotycznie na dnie tego mebla.
-
Każdy z nas jakoś się nazywa - kobieta zaśmiała się krótko, przestępując próg zdemolowanego pokoju -
To po kolei, jak w zegarku. Zgodnie z ruchem jego wskazówek. Drzwi będą naszą “dwunastą”. Przeszukamy po kawałku… i zobaczymy. Pomożesz? Szybciej pójdzie - dmuchnęła do góry żeby przesunąć łaskoczący czoło kosmyk włosów. Wyciągnęła rękę do barmana -
Miło mi Lou. Issabel O’Neal, ale mów mi Izzy. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś nazywał mnie pełnym imieniem i niech tak zostanie - wzruszyła ramionami
- Na dole został Robert O’Neal i nasza córka Maggie. Wynajęliśmy u ciebie pokój wczoraj. Doba kończy się jakoś w południe, a skoro już tu jesteśmy razem to chcemy przedłużyć wynajem o jeszcze jedną dobę - popatrzyła po pokoju -
Coś czuję że czeka nas sporo pracy.
- Izzy O’Neal? A cholera nie byłem pewny. Wydawało mi się, że to tylko zbieżność twarzy i opisów. - wyjaśnił Lou gdy usłyszał z kim ma do czynienia. -
Słyszałem kiedyś o takich dwóch siostrach od ojca medyka. Jedna miała być z ciemnymi włosami i wysoka. Klient mi kiedyś opowiadał. Że mu poskładała rękę. - dodał po chwili Lou gdy chyba zorientował się, że może pierwsze wyjaśnienie jest może trochę mało precyzyjne.
-
I chcecie przedłużyć dobę? No pewnie. Nie ma problemu. - pokiwał łysiejącą głową patykowaty, właściciel lokalu. Wszedł za lekarką do zdewastowanego pokoju. -
To od czego zaczynamy? Czego właściwie szukamy? - zapytał gdy rozejrzał się po pokoju. Dziewczyna również nie wiedziała co ma teraz robić bo przerwała zbieranie drobiazgów do wiadra i stanęła niezdecydowana. Mężczyzna na dolnym łóżku poruszył się niemrawo przy okazji jęcząc cicho.
-
Słoiczki, wyciśnięte blety, puste pudełka po prochach. Małe woreczki, kawałki folii z dziwnym nalotem. Tabletki, igły i strzykawki. Kryształki, proszki, fiolki z płynem - Izzy wymieniła krótką listę tego na co warto zwrócić uwagę. Zrobiło się jej miło, nie spodziewała się, że ktoś ją rozpozna i to tak daleko od domu. Tym bardziej wzięła się w garść -
To nie zbieżność, miałam jeszcze siostrę. Sarah - uśmiech spełzł z jej twarzy.
- Zajmę się najpierw rannym, ten człowiek mógł mu zrobić krzywdę. Kto to był? Ktoś z nim wczoraj rozmawiał? Potrzebuję torby, zaraz wrócę .
Popatrzyła na wyjście. Szpej lekarski kurzył się parę ścian dalej, idąc na śniadanie nie spodziewała się takich atrakcji.
Lou pokiwał głową do tego co mówiła lekarka. Gdy skończyła skinął ręką na dziewczynę z obsługi i ta również dołączyła do poszukiwań. Zajrzała bez większej nadziei do właśnie napełnianego odłamkami wiadra. Barman i właściciel lokalu zaś ukląkł przy zdewastowanej szafie i zajął się przeglądaniem rzuconych tam kurtek i plecaków.
-
Nie wiem kto to był. Nie znam go. Zamieszanie z tą falą było to nie miałem głowy go rozpytywać. Zapłacił amunicją. Wywalił z własnego maga. Trochę wyglądał na wkurzonego, przez chwilę bałem się jak wyjął ten pistolet, że mnie rozwali. Ale wyjął mag i wysypał z niego naboje. No to zapłacił to powiedziałem mu gdzie ma pokój, że będzie spał z tymi tutaj no i więcej go nie widziałem. - Lou streścił swoją historię znajomości z tym agresywnym typem. Nagle pacnął się w czoło.
- No tak! Nie miał żadnego plecaka! Tylko kurtkę. - chudy i starszy barman rozejrzał się po szafie a potem wstał od niej i rozejrzał się po pokoju. Izzy zaś kojarzyła, że podczas szarpaniny tamten agresywny był chyba tylko w podkoszulku.
Sama zaś mogła obejrzeć tych dwóch pobitych. Drugi i kolejny rzut oka potwierdził diagnozę z pierwszego wrażenia: byli mocno pobici. Mieli wszelkie oznaki takiego działania. Rozbite nosy, wargi, zęby, puchnące dopiero siniaki, rozerwane ubrania. Pod nimi też widziała pręgi i siniaki jakie już zdążyły zaczerwienić się. Ten na dolnym łóżku miał wszelkie oznaki by podejrzewać, że ma pęknięte żebro. Każdy ruch torsem zdawał się sprawiać mu ból. Ale Izzy wiedziała, że ludzkie żebra aż tak łatwo nie pękały. O ile facet nie miał osteoporozy czy czegoś podobnego to trzeba by użyć kija, kastetu no albo upaść na coś twardego by pękło żebro. I to też porządnie.
Sprawa krwi się wyjaśniła. Była tak mniej więcej jak opisał to Rob. Ale niezbyt dużo i pasowała do obrażeń. Zwykły rozbity nos potrafił bardzo mocno krwawić. To co widziała na pościeli i podłodze pasowało do rozbitych nosów, naddartych uszu, rozciętych brwi. Tak samo jak odciski krwawych palców i dłoni na pościeli czy ramionach poranionych mężczyzn. Na ilość krwawej czerwieni wyglądały dość poważnie. Ale same rany nie zagrażały życiu obydwu mężczyzn. Większość obrażeń powinna ustąpić sama w ciągu kilku dni odpoczynku. Tylko te podejrzenie o pęknięte żebro było poważniejszą sprawą.
- O. W tym wczoraj był. - Lou ucieszył się i raźno podszedł do połamanego łóżka. Tam leżało parę drobiazgów jakie pewnie dziewczyna rzuciła tam podczas sprzątania pokoju. Wśród nich leżała dżinsowa kurtka z podbiciem. Za ciepła na taki skwar jaki teraz mieli za oknem ale już na wieczór czy na noc w sam raz. Zwłaszcza podczas podróży i nocowania pod chmurką. Barman zaczął sprawnie przetrząsać kieszenie wyrzucając na pościel wydobyte przedmioty. Jakieś kluczyki jak od samochodu, jakiś mały scyzoryk, tabletki, papierosy, zapalniczka, złożone kartki przy których barman się zatrzymał by je rozwinąć i obejrzeć i tyle. Bo rzucił kurtkę z powrotem na łóżko. Wtedy coś jeszcze rzuciło mu się w oczy.
- O. A to jego spluwa. Ta co wczoraj miał. - powiedział wskazując trzymaną kartką na kaburę zawieszoną na rogu łóżka. Wciąż była zapięta i była w niej broń. Wyglądała zupełnie jakby właściciel ją tak powiesił przed chwilą czy jak szedł spać. Izzy wiedziała, że podróżni zwykle gdy płacili już amunicją to taką która była im zbędna lub nie aż tak potrzebna. Rzadko ktoś pozbywał się amunicji z broni której używał. Chyba, że go przycisnęło.
-
Desperat. Za wszelką cenę chciał spać w suchym miejscu z dala od powodzi - O’Neal podniosła kluczyki i zakręciła nimi na palcu. -
Chyba ma samochód. Bagażnik - podrzuciła je i złapała, pokazując barmanowi. Drugie w kolejce były tabletki -
Siedem sztuk. Lek na zwapnienie płuc - pokazała na pierwszy blister, potem na drugi -
A tu ibuprofen, sztuk pięć. O ile nie kombinował ze składem nie powinny wywołać takiej reakcji, choćby je pomieszał i zażył w dużej ilości. Ale coś mi tu jeszcze nie gra. Chciał się awanturować, okraść współlokatorów gdy spali to dlaczego ich nie zastrzelił? Mniej zachodu, a hałas taki jak przy demolce. Na jedno wychodzi, a szybciej - pokiwała głową, oglądając kurtkę. Szukała plam krwi po wewnętrznej stronie. -
Zaraz się tobą zajmę, nie martw się. To tylko pęknięte żebro. Zawiniemy ci klatkę piersiową na sztywno, od razu będzie lepiej. - dodała do rannego.
Poraniony facet słabo kiwnął głową na znak zgody choć w takim stanie lekarka nie była pewna czy zrozumiał co do niego mówi czy tylko reagował ja ludzki głos w pobliżu. Kurtka wciąż była mokra na rękawie. Jakby wpadł nim do wody albo próbował chronić się przed całkowitym upadkiem. Dół kurtki też był mokry ale po takiej nocy jak ostatnia i przebywaniu na zewnątrz wręcz dziwne było jakby ktoś się suchy uchował. Im się udało bo byli wewnątrz budynku. Na piętrze. Ale śladów krwi czy czegoś podobnego za wiele nie znalazła. Na kołnierzu, na tej kiedyś pewnie białej a teraz szarej podbitce znalazła jednak ciemne, zaschnięte krople jakie mogły być krwią. Jakby został jakoś zraniony gdy miał tą kurtkę na sobie to musiałoby to być gdzieś na szyi, może nawet bardziej na karku. Chociaż nie mogła to być poważna rana bo przy szyi niewiele trzeba było by rana zmieniła się w krwawy krwotok często ze skutkiem śmiertelnym. A tu chyba coś mogło go zranić ale raczej niezbyt poważnie.
-
Nie wiem. Może i miał jakąś brykę. Takie zamieszanie było, że nawet jak nią tu przyjechał to nie zauważyłem. - powiedział Lou patrząc na trzymane kluczyki. Ale bardziej pochłaniało go chyba rozczytanie tej rozłożonej kartki. -
Chyba jakaś lista. Ale takie bazgroły, że nie mogę rozczytać. - powiedział w końcu kręcąc w zniechęceniu głową.
- A z pistoletem nie wiem. Może nagle o coś się pożarli i zaczęli się szarpać jak stali? Cholera wie. - barman popatrzył na wciąż wiszącą kaburę.
-
Masz lupę? - Izzy rzuciła okiem na kartkę, ale przy braku dobrego światła mogło pójść nie najlepiej z odczytaniem co tam nabazgrano. Pokręciła karkiem i podeszła do rannego. Nie zanosiło się że zaraz zejdzie, oberwał bez tragedii.
-
O co wam poszło, co? - spytała wyciągając ręce żeby pomóc mu zdjąć koszulę -
Gadaliście z nim wieczorem, coś mówił. Musisz usiąść tylko spokojnie i powoli.
Skojarzenie z listą na tej złożonej kartce wydawało się naturalne. Po myślnikach na wyrwanej z jakiegoś notesu czy małego zeszytu kartce były po myślnikach krótkie napisy lub nazwy a po przeciwległej stronie krótkie, kilkuliterowe słowa, pewnie skróty. Wyglądało jak lista zakupów albo składników do czegoś. Ale trzeba by się w to wczytać by coś więcej powiedzieć o tej liście.
- O nic. Nie wiem. Odwaliło mu. - pobity facet jednak coś kontaktował choć mówił ciężko. Izzy czuła opór prawie biernego ciała dorosłego mężczyzny gdy go podnosiła ale pod koniec starszy barman się zmitygował i pomógł jej ostatni kawałek.
-
Co tak stoisz, przynieś ciepłej wody. - polecił dziewczynie i ta skinęła głową i szybko wyszła z pokoju. Pod koszulką pobity skrywał to co już wcześniej Izzy zdążyła dostrzec unosząc ją. Teraz jednak gdy siedział mogła obejrzeć go swobodniej no i zobaczyć również jego plecy. Tam dostrzegła szponiaste ślady jak po ludzkich paznokciach. Ktoś go musiał zadrapać i to niedawno. Pasowało do tej niedawnej bójki. Po śladach poznała, że ten ktoś pewnie był z przodu, przed tym pobitym i złapał go albo ten próbował się wyrwać. No oprócz tego standardowe już czerwieniejące siniaki tak samo jak z przodu choć trochę mniej. Za to te obite żebro gdy uniosła jego ramię prezentowało okazały siniak. I lekarka wiedziała, że jeszcze napuchnie i ściemnieje gdy pod skórę krew z rozbitych naczyń podejdzie. Naprawdę wyglądało, że ma pęknięte te żebro. Choć by mieć pewność musiała by pomacać to miejsce. Jak ma pęknięte to powinno być od razu widać. Mało kto był na tyle opanowany by bez znieczulenia dać sobie macać pękniętą kość.
Zapowiadało się trochę pracy. Dobrze że zdążyła zjeść śniadanie zanim się zaczęło.
-
Muszę cię zbadać - powiedziała powoli do pacjenta -
Masz prawdopodobnie pęknięte lub złamane żebro. Mogę je usztywnić, ale zrobię to za słabo albo nieodpowiednio i bardziej ci zaszkodzę jeśli jest pęknięte. Jeżeli jest złamane mogę je przesunąć i wbije ci się w płuca. Rozumiesz? - zapytała -
Jak masz na imię?
Facet z bliska wydawał się w kwiecie wieku. Może trochę starszy od niej a może nie. Choć drobniejszy budową niż Rob i niższy. Odpowiedział jak ma na imię ale trochę niewyraźnie. Nie była pewna ale chyba brzmiało jak “Garry” albo “Barry” lub podobnie. Sapnął, jęknął i pokiwał głową.
- Potrzymać go jakoś? - zapytał Lou jakby spodziewając się kłopotów po tym badaniu. Usiadł bokiem na łóżku za tym pacjentem Izzy więc właściwie wzięli go w środek.
Medyczka porównała szybko gabaryty barmana i rannego.
-
Pójdziesz po Roba? - poprosiła cicho -
Niech po drodze weźmie moją torbę i zaprowadzi Maggie do pokoju. Chyba, że masz tu miejsce, gdzie mogę bezpiecznie zostawić dziecko.
Lou wydawał się reagować jak większość ludzi gdy myślą o współuczestnictwie w potencjalnie bolesnych zabiegach. A nawet laikom nastawianie kości i podobne rzeczy kojarzyły się raczej z bolesnymi rzeczami. Więc gdy O’Neal zaproponowała mu zastępstwo wydawało mu się to całkiem na rękę.
-
No pewnie. A to ta dziewczynka tam przy stole? No jak się nie boicie może zostać ze mną za barem. - zgodził się i zaproponował swoją ofertę.
-
Tak, to ona. Maggie jest grzeczna, nie narobi ci bałaganu - Izzy ucieszyła się. Barman sprawiał poczciwe wrażenie. Byli też w jego lokalu, wiedzieli w razie czego w co uderzyć gdyby zachciało mu się robić dziwne ruchy -
Dziękuję. Jeżeli się da… - zamyśliła się i pokręciła głową -
alkohol, najtańszy jaki masz. Prześcieradło do podarcia. Ściągniesz odpowiednią opłatę gdy się przebudzą i dojdą do siebie - pokazała oczami na rannych.
Lou wyglądał jakby słuchał uważnie i chwilę namyślał się. Po czym prawie jednocześnie skinął głową i machnął ręką.
- Ah. Przy tym wszystkim co mi po jednej butelce. - westchnął dość fatalistycznym tonem. Potem wyszedł przez te obecnie niedomykające się drzwi i lekarka słyszała jego kroki gdy schodził po schodach.
Niedługo potem znowu usłyszała kroki. Tym razem zbliżały się i szły dwie osoby. Zaraz potem drzwi się otworzyły i pojawił się Rob i ta dziewczyna z miską wody. Postawiła ją na podłodze obok łóżka z rannymi i niepewnie popatrzyła na zdrową dwójkę.
W tym czasie Izzy zdołała obejrzeć drugiego mężczyznę. Choć było to trudniejsze. Był na piętrze łóżka więc leżał mniej więcej na wysokości jej głowy. Widziała go dość swobodnie ale by obejrzeć dokładnie zostawało jej albo jego ściągnąć na dół albo samej wejść na to piętro łóżka. Z dwojga złego wybrała wejście na górę. Tu musiała uważać bo choć nawet tak wysoka osoba jak ona co prawda na spokojnie siedząc nie zawadzała o sufit to jednak już czuła jak niektóre włosy ocierają się o niego.
Drugi z mężczyzn po bliższych oględzinach też wydawał się w podobnym stanie jak ten poniżej. Też miał mnóstwo siniaków, zadrapań. Rozcięć jakby zahaczył z impetem o jakiś kant jak od kastetu, metalowego guza czy podobnego przedmiotu. Ale był w o tyle lepszym stanie, że raczej nie miał nic pęknięte czy połamane. Oprócz nosa. Nos miał złamany z całymi tego konsekwencjami. Łącznie z oddychaniem przez usta, obolałą twarzą i obfitym krwawieniem. Przez co na jego łóżku było wyraźnie więcej krwi niż piętro niżej. Ale w perspektywach tak paru dni czy tygodnia powinien szybciej wrócić do zdrowia niż ten na dole.
Właśnie gdy Izzy oglądała na piętrze piętrowego łóżka wszedł Rob i ta dziewczyna z obsługi.
- Zostawić cię na chwilę samą. Z dwoma facetami. - westchnął chociaż brzmiało jak na poważne oskarżenie czy pretensje to jednak wiedziała, że żartuje.
-
Chcesz być świadkiem małżeńskiej sceny zazdrości? - zapytał dziewczyny a ta i tak wydawała się stropiona całą tą sytuacją a na mężczyznę z kapturem patrzyła z wyraźną dozą obawy. Pokręciła szybko przecząco głową a mąż wykonał gest kciuka za plecy. Dziewczę więc szybko skinęło głową i prawie czmychnęło na korytarz.
-
Kochanie, to nie tak jak myślisz - Izzy udała zdenerwowanie, uśmiechając się i wachlując rzęsami. Powstrzymała śmiech, zamiast tego zmieniła minę na poważną -
A ty co? Znikam na kwadrans z okolicy i już się prowadzasz z jakimiś małolatami? - wzięła się pod boki, pokazując palcem na pomocnicę Lou -
Już ci nie wystarczam? A może za stara jestem bo się za młodszymi siksami oglądasz! Ile ty masz lat? - spytała dziewczyny.
- Siedemnaście. - dziewczyna odpowiedziała choć wydawała się nie wiedzieć czy ma zostać czy uciekać i co ta obca dla niej dwójka planuje tu robić.
-
Oj daj spokój kochanie. - Rob też przyjął ten sam klasyczny ton jaki przed chwilą przyjęła jego żona. -
Nie oglądałem się za jakimiś młodszymi siksami. - powiedział udając całkiem umnie obrażonego takim oskarżeniem. Dziewczyna teraz spojrzała na niego a że był wyraźnie od niej wyższy musiała trochę zadrzeć głowę do góry. Ale spojrzała nawet z pewną dozą zaciekawienia albo oczekiwania bo wydawało się, że będzie jakiś ciąg dalszy. No i był.
- Obejrzałem ją sobie całkiem dokładnie. Jak ją puściłem pierwszą po schodach. - dodał nonszalancko wskazując na tą stojącą obok siedemnastolatkę. Ta zaś nagle zaczerwieniła się całkowicie i spojrzała spłoszonym wzrokiem to na nią to na niego. Przygryzła nerwowo wargi jakby obawiała się reakcji też i jej i jego.
-
A od kiedy umiesz się skupiać na dwóch rzeczach na raz? Może jeszcze umiesz mówić chodząc i jeszcze do tego prowadzić obserwację… albo jeść nożem i widelcem? - lekarka udała szczere zdziwienie, kładąc ręce na piersi z tego całego szoku -
To ja tu ciężko pracuję, niosę ludziom pomoc, a ty obłapiasz oczami małolaty - załamała ręce i zwróciła się do dziewczyny -
Masz tu jakąś miotłę?
Dziewczyna słuchała wywodu lekarki jakby ta głównie ją ochrzaniała. Rob reagował wyraźnie spokojniej i chyba dobrze się bawił z tej dyskusji. Do czasu gdy dziewczyna chyba wręcz szczęśliwa, że nikt jeszcze na nią się nie wydarł prawie rzuciła się do tej rozwalonej szafy. I wyciągnęła w kierunku środka pokoju opartą tam dotąd miotłę której pewnie sama wcześniej używała przy sprzątaniu pokoju. Tutaj Rob postanowił widocznie interweniować a, że miał bliżej i do miotły i do młodej niż siedząca na piętrze łóżka żona to i było mu to o wiele łatwiej.
-
Ależ kochanie. Mioteł w to może nie mieszajmy. - powiedział z lekką naganą czy wyrzutem przejmując od dziewczyny miotłę w swoje ręce. -
Słuchaj moja droga byłaś bardzo pomocna ale dalej już poradzimy sobie sami. Prawda? - powiedział delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu i pomagając jej nakierować się na właściwy kierunek w stronę drzwi. Końcówkę skierował do Izzy pewnie pro forma. Dziewczyna też odwróciła się na moment w jej stronę ale jednak chyba jak najszybsze opuszczenie pokoju jej jak najbardziej było na rękę.
- Tak, poradzimy sobie sami. Przemoc rodzinną najlepiej trzymać za zamkniętymi drzwiami - lekarka wyszczerzyła się i popatrzyła na męża podobnie jak wąż patrzył na mysz do pożarcia -
Lepiej jak ci się od czasu do czasu przypomni komu założyłeś gpsa - parsknęła krótko kątem oka obserwując jak kelnerka wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy westchnęła i przewróciła oczami.
-
Taa. Tobie też. - Rob zareagował podobnie i odczekał przy drzwiach aż kroki kelnerki na schodach umilknął. Wtedy podszedł do piętrowego łóżka i popatrzył najpierw na żonę a potem na tych dwóch pobitych facetów. -
I co? Bo właściwie ten Lou nie powiedział o co chodzi. Ale żebyś widziała Maggie. Mówię ci ma do tego talent. W każdym razie teraz pewnie nikt by jej nie przekonał, że jest inaczej. - machnął ręką i podniósł wzrok na siedzącą wyżej od niego żonę.
- Talent do czego? - lekarka spytała, zaczynając już podejrzewać coś, co bardzo się jej nie spodoba. Powoli zeszła z łóżka.
-
Trzeba zbadać Barry’ego - wyjaśniła -
Ma pęknięte albo złamane żebro. Trzeba sprawdzić, a boję się, że w odruchu policzy mi zęby łokciem. Ludzie rożnie reagują na ból - westchnęła -
Ten drugi ma złamany nos… na razie bez dalszych komplikacji. Obaj dorobili się siniaków i zadrapań. Od paznokci Robbie - przetarła spocone czoło wierzchem dłoni -
Bili się wręcz, chociaż tamten miał spluwę przy łóżku. Albo jest nienaładowana, bo za pokój zapłacił pestkami z maga. Nie znaleźliśmy przy nim nic, co mogło go przećpać i odebrać rozum, ale ma tu gdzieś brykę - wskazała kluczyki leżące na łóżku obok kurtki -
Jeszcze tam nie szukałam. Najpierw pacjenci.
- No talent. Po prostu talent. Do barmanowania albo do prowadzenia biznesu. Może zostanie kiedyś jakąś businesswoman? - Rob spojrzał znowu na obydwu facetów złożonych niemocą na łóżkach ale zaciekawiła go kabura ze spluwą. Mówił więc gdy podszedł do niej, rozpiął ją i wyjął pistolet. Lekarka rozpoznała czarny, kanciasty kształt jakiegoś Glocka. Mąż wyjął magazynek i spojrzał z góry na niego. Potem pokazał żółtą bryłkę żonie. Chwilę gmerał przy nim ale w końcu wyłuskał z niego nabój. Ten został zastąpiony kolejnym więc nie był to ostatni jaki został w pistolecie. -
Dziwne. Łatwiej kogoś zastrzelić niż zatłuc. - powiedział patrząc na broń, magazynek i nabój. Podniósł wzrok na łóżko i obydwu pobitych pacjentów. -
Nie zdążył. Musiało pójść tak szybko, że nie zdążył. - powiedział po chwili zastanowienia. -
Ale to by było dość dziwne jakby jeden rzucał się na dwóch tak szybko, że nie zdążyłby sięgnąć po spluwę jaką miał przy głowie. - powiedział z namysłem mąż lekarki z wolna składając broń i magazynek w całość z kaburą. Zostawił sobie w dłoni tylko ten wyjęty nabój. Z namaszczeniem wręcz odłożył kaburę na miejsce ale w dłoni jeszcze bawił się tym wyjętym nabojem. Jego też obejrzał dokładniej.
- Wygląda całkiem przyzwoicie. - powiedział po chwili inspekcji. -
Chociaż to nigdy nie wiadomo póki się nie strzeli. - dopowiedział bolesną prawdę z tymi nabojami i ich jakością. Na oko można było sporo ocenić jeśli się ktoś znał na broni i strzelaniu ale jednak pewność się miało dopiero po strzelaniu a przed było tylko domniemanie.
- No ale też dziwne, że tamten z piwnicy taki mocarz. I mówisz bez żadnych dopalaczy? - spojrzał na żonę zastanawiając się nad tą całą sprawą. -
Może cyborg? - zaproponował w końcu.
- Maggie? Barmanką? - Izzy jęknęła. Stanęła przy mężczyźnie i objęła go ramieniem, patrząc stanowczo i poważnie -
Wolałabym aby kontynuowała rodzinną tradycję i została lekarzem. Lekarze są potrzebni bardziej niż barmani - powiedziała opierając głowę o jego ramię. Rob dał dobry pomysł, warty przeanalizowania -
Cyborg? Myślisz, że ma wszczepy? Co do dopalaczy nie jestem pewna, wpierw zobaczymy samochód. Czy on miał kastet lub rękawice z ćwiekami? Ale to zaraz… chodź, musimy sprawdzić te żebra. Przytrzymaj go, ja założę opatrunki.
- Lekarzem? A może dzielnym i słynnym łowcą mutantów? - Rob znów wrócił do drwiącego sposobu żartów. Schował nabój do kieszeni i podszedł z żoną do łóżka z tym Garrym lub Barrym. Czekał aż żona przejmie pierwsze skrzypce a potem usiadł na łóżku podobnie jak wcześniej Lou. -
Cyborg. Właściwie z tego co słyszałem to te wszczepy zwykle widać. Wiesz, słyszałem, że metal widać, pod ubraniem możesz schować ale jak zdejmiesz to widać. - powiedział najwyraźniej zastanawiając się na ten temat. Pomógł Izzy podnieść pacjenta do pionu a nawet zdjąć mu koszulkę. Trochę się skrzywił gdy zobaczył z bliska jego obrażenia. -
Musiało boleć. Dobrze, że to nie trafiło na mnie. - powiedział wpatrzony w plecy i bok pobitego. -
Ale też słyszałem, że u niektórych nie widać. Wygląda jak człowiek. Ale to już podobno wyższa półka. - dodał z wahaniem wracając do tematu potencjalnego cyborga zamkniętego w piwnicy.
-
A kastetu nie miał. Puste łapy. Znaczy jak ja tam doszedłem ale może miał wcześniej ale albo zgubił albo mu zabrali. Ale nie miał butów. Był boso. - dodał Rob i spojrzał w bok na przeciwne łóżko. A potem w dół na te na którym siedzieli. I właściwie dalo się naliczyć trzy pary butów. -
A samochód. Całkiem możliwe. Ale nie wiemy gdzie i jaki. - trop z samochodem też wydawał się ciekawić łowcę mutantów. -
Dobra to od czego zaczynamy? - wrócił do rzeczywistości i dolnego poziomu z pokancerowanym mężczyzną złożonym na tym piętrowym łóżku.
-
Robercie O’Neal wybij sobie z głowy że nasza mała dziewczynka będzie biegać z karabinem i pasem granatów, uganiając się za popromiennym ścierwem i narażając życie gdzieś w zaplutych, śmierdzących norach dalej niż tam, gdzie diabeł mówi dobranoc - Izzy fuknęła zła jak osa -
I jeżeli myślisz, że pozwolę ci tam zejść do piwnicy samemu to też… wybij sobie to z głowy. Muszą tu mieć straż sąsiedzką, cokolwiek co się nada na wsparcie. Jeżeli to cyborg, albo… coś równie groźnego, nie życzę sobie abyś się do niego pchał w pojedynkę, zrozumiano? - popatrzyła mu w oczy z zacięciem -
A teraz chwyć go od strony pleców pod ramionami i zablokuj ręce żeby nie powybijał mi zębów kiedy będę mu sprawdzać żebra i zakładać opatrunki.
- Wiem kochanie. - powiedział Rob z bardzo dla odmiany łagodnym i ciepłym uśmiechem nawet pomimo tej popalonej blizny na pół twarzy. Do tego złapał dłoń żony z którą spotkali się na torsie tego pacjenta jakiego wzięli i obsiedli z dwóch stron. -
I całe szczęście, że nie będzie tak biegać, wystarczy, że ojciec się tak nabiega. Po to między innymi biegam by żadna z was nie musiała. Przekaż jej to w razie gdyby robiła jakieś z tym problemy. - dodał i delikatnie pocałował dłoń kobiety. Czar trwał tą magiczną chwilę ale czarodziej zaraz sam go rozproszył wracając do bardziej zwyczajowego tonu.
-
A z zejściem do piwnicy dobry pomysł. Ale nie jest to aż tak moja sprawa bym tam mi się chciało złazić samemu. - powiedział siadając wygodniej by unieruchomić mężczyznę. -
Ejże brachu słyszysz mnie? Trochę będziemy musieli cię szturchnąć. Ale nic strasznego zwykła cizia by dała radę. Widziałeś tą tutaj co była? Wiesz może jak ma na imię? Bo zapomniałem zapytać. - Izzy widziała, że Rob właściwie już pewnie złapał tego Garryrego czy Barryego i naprężył mięśnie gotów na stawiany opór. Przy okazji zaczął też zagadywać mężczyznę by odwrócić jego uwagę od żony. Podziałało przynajmniej na tyle, że facet faktycznie próbował odwrócić głowę do tyłu by chociaż pozezować na mówiącego i otworzył usta jakby próbował coś powiedzieć a trochę to kiwał to kręcił głową niezbyt nadążając za paplaniną męża O’Neal. Na schodach zaś dało się słyszeć kroki. Ktoś po nich wchodził. Chociaż każdy kto szedł do jakiegoś pokoju musiał wejść po tych schodach.
Lekarka z prześcieradła oderwała dwa paski materiału. Pierwszy zwinęła w kulkę i bez ociągania wcisnęła pacjentowi do ust.
-
Spokojnie, to na wszelki wypadek - powiedziała drugim paskiem materiału mocując prowizoryczny knebel i zawiązując go z boku. Jeżeli zacznie krzyczeć pewnie wystraszy Maggie, a to nie było potrzebne. Kobieta uśmiechała się pod nosem, udobruchana zachowaniem drugiej połówki. Puściła mu oko, kiwnęła głową i zaczęła badania, ugniatając siny bok żeby sprawdzić stan żeber pod skórą.
Miał pęknięte żebro. Poznała prawie od razu czując nieregularność pod palcami. I pewnie by się próbował wyrywać ale Rob był przygotowany i czujny. Przetrzymał ten spazm bólu Garrego czy Barryego ten poza tym instynktownym odruchem współpracował na tyle, że przestał się rzucać prawie od razu. Choć szarpnięcia się samym korpusem nawet Rob spacyfikować nie mógł. Kroki na schodach zbliżyły się i ktoś wszedł do środka bez pukania. Pierwsza weszła jakaś starsza, korpulentna Latynoska o bystrym i czujnym spojrzeniu.
Zaraz za nią wszedł Lou który wprowadził ją tak samo jak niedawno Izzy.
- No sama zobacz jak to wygląda. - powiedział tonem jakby kończył zdawać jakąś relację. Latynoska weszła śmiało na środek pokoju i przyjrzała się trójce siedzącej na łóżku. Izzy właśnie skończyła obdukcję. Facet miał pęknięte żebro ale nie złamane. I na jego szczęście tylko jedno. Pozostałe uchowały mu się z tej awantury cało. W międzyczasie całego go oblał pot ale przy takim bólu stresie była do całkiem normalna reakcja organizmu. Teraz siedział oddychając ciężko jak po jakimś biegu. Latynoska rozejrzała się po zdemolowanym pokoju. -
No a to ci ludzie co ci mówiłem. Ta lekarka. I łowca mutantów. - przedstawił ich Lou a Latynoska wróciła spojrzeniem do łóżka i jego obsady.
-
No ładny bigos. - westchnęła gdy widocznie już sama zorientowała się w skali zniszczeń i strat.
- Miło mi was poznać. Jestem Maria. Jak jest jakiś problem to do mnie przylatują. - powiedziała uśmiechając się jowialnie na swojej pulchnej twarzy. Kontrast między nią a Lou był tak duży jak to możliwe. On był blady a ona miała dość ciemną karnację, on był chudy a ona korpulentna, on łysiał i miał rzadkie włosy a ona czarną strzechę przetykaną tu i tam siwizną, on wydawał się być dość stonowany a ona otwarta. -
Możecie powiedzieć jak to wygląda? - zapytała kobieta wskazując brodą na pobitych mężczyzn.
Jedna rzecz nie pasowała Izzy do tego obrazka. Zerknęła na Roba, a potem przewierciła wzrokiem barmana.
-
Lou… gdzie jest Maggie? - zadała to najważniejsze dla niej pytanie, obwiązując w międzyczasie klatkę piersiową pacjenta szarpią z prześcieradła. Zostawiła córkę właśnie z nim, inne pytania mogły i musiały poczekać.
-
Została na dole z Johnnym i Eve. Nie bój się nic jej nie będzie. - odpowiedział Lou uśmiechając się lekko. Rob wstał z łóżka i poza barmanem okazał się najwyższy w całej grupie. Ale wątpliwe byłoby Lou choćby dorównywał mu masą. -
No chyba nic tu po nas. Zrobiliśmy co mogliśmy reszta kwestia farta i takich tam. - powiedział do dwójki gospodarzy i wyglądało tak jakby zamierzał naprawdę się zebrać do wyjścia.
-
Izzy O’Neal, a to mój mąż Robert - lekarce wrócił humor, przedstawiła też ich pokrótce. Zawiązała bandaże i pomogła rannemu na powrót się położyć.
- Barry albo Garry… ma złamane żebro. Przez miesiąc będzie się skarżył na bóle, ale wyjdzie z tego, tylko niech na siebie uważa. Ten drugi ma złamany nos - pokazała pryczę powyżej -
Tydzień marudzenia i wróci do normy. Poza tym są podrapani, posiniaczeni i oszołomieni. Zalecam odpoczynek i sen. Regularne posiłki, a dla Garrego żadnego podnoszenia ciężarów aż do zrośnięcia kości. Łatwiej mu będzie z obwiązaną klatką - pokazała na założone opatrunki. -
Z naszej strony to wszystko. Chyba, że jeszcze sprawdzimy samochód. - celowo nie wspomniała o agresorze. Jeszcze przyjdzie czas.