- W Henderson? - najemnik wyglądał, że nazwa przykuła jego uwagę. - Powinniśmy przejeżdżać przez z Henderson. - powiedział w skupieniu. Zaraz jednak westchnął i brwi powędrowały mu do góry. - Znaczy jak już przedostaniemy się na południowy brzeg rzeki. - lekko machnął w kierunku ściany chociaż Izzy nie była pewna czy tam jest rzeka to jednak z intencji wyczytała, że pewnie o to mu chodzi. - Chociaż musiałbym pomyśleć czy nad Zatokę łatwiej byłoby dojechać przez Henderson czy od razu zasuwać na południe wzdłuż Mississippi. - dodał z wahaniem mrużąc nieco brwi. Gdy skończył zerknął ciekawie na lekarkę. Zauważyła że z rozmysłem obrzucił ją spojrzeniem.
- Dzięki za ofertę. Doceniam. Rzadkość. Myślę, że chyba nam kawałek będzie po drodze to jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. A za pomoc z Angie dziękuję, na pewno się przyda. Ale z nim to mówię na poważnie, że nie będę po nim płakał. A myślę, że drogę mógłby nam pokazać każdy z jego bandy. Chociaż najpierw trzeba by ich odnaleźć. - wujek Angie i pazurowy komandos w jednym odpowiedział najpierw z wyraźnym zastanowieniem lekko i ostrożnie skinął do tego głową. Ale prawie płynnie przeszedł do tematu Khainity i prawie z miejsca zmienił mu się styl wypowiedzi na szybszy, bardziej zdecydowany i zdecydowanie mniej przyjemny.
- Macie jakąś łódź? Jak duża? - zapytał gdy pewnie przypomniało mu się o czym rozmawiali wcześniej.
- Nie dziękuj, nie ma za co. To ta nasza sławna południowa gościnność. Gość w dom, Bóg w dom - odpowiedziała wesoło i nagle spoważniała wracając wzrokiem do blondynki przy barze - Zająłeś się nią jak własnym dzieckiem pomimo braku pokrewieństwa. Chcesz jak najlepiej, troszczysz się o nią i opiekujesz. Dajesz poczucie bezpieczeństwa i sensu. Nowe życie i dom. Przypominasz mi kogoś. Chcesz wytłumaczenia, to nazwij moją propozycję solidarnością znajd. Lepiej też zrobić przystanek na trasie w bezpiecznym miejscu. Zebrać siły na dalszą drogę - usta wykrzywił jej krótki uśmiech i szybko zgasł - Nie wiemy gdzie szukać teraz kogokolwiek… chyba że się mylę - zwróciła się do najemnika twarzą - Ale jego mamy pod ręką. To czy dożyje do jutra nie wiadomo. Ty nie będziesz płakał, ale ona - kiwnęła na Angie i poprawiła pasek od torby na ramieniu - Lou ma łódkę, nie widzieliśmy jej. Spytajmy.
Ciemno blond głowa kiwała się z wolna twierdzącymi ruchami do tego co mówiła lekarka o brązowych włosach. Z raz czy dwa uniósł brwi w lekkim grymasie zdziwienia, raz je lekko zmarszczył ale właściciel tej głowy zdawał się akceptować i przyjmować do wiadomości co mówi do niego brunetka. Gdy jednak rozmowa znowu zeszła na Khainitę usta lekko zacisnęły mu sie w wąską linię a ciemny blondyn westchnął. Z Rogera przeniósł spojrzenia na odległą na drugim końcu sali wychowanicę. Ta zaś właśnie zabierała się znowu tak samo jak Maggy do pałaszowania czegoś brązowego z jakichś pucharków. Robert coś chyba miał dziś dzień na rozrzutność. Najemnik chwilę obserwował scenkę na drugim końcu baru. Wyraz twarzy zmienił mu się na zamyślony a świadomie czy nie, dłoń przesunęła się w górę i w dół po trzymanym na ramieniu pasku od karabinu.
- No. I nie wiem co gorsze. Z niego w jej pobliżu nie wyjdzie nic dobrego. Tylko kłopoty. Jakby zginął w walce chyba by to było dla niej najlżejsze do przełknięcia. - wujek nastolatki mówił zamyślonym tonem trochę jakby zastanawiał się na głos. - A z łodzią, chodźmy porozmawiać z tym Lou. - powiedział ożywiając się o zrobił ruchem gest w stronę wysokiego, łysiejącego właściciela lokalu za barem.
- Jeżeli zginie w walce trudno. Pomaganie mu w tym mija się z celem - mruknięcie Izzy przyszło po pokonaniu długości jednego stołu - Nie usuniesz każdego kto ma na nią zły wpływ. Musi się sparzyć, żeby zrozumieć. Najlepiej uczymy się na własnych błędach. Chcesz aby się rozwijała - pozwól jej na to. Popełniać jej własne błędy. Taka rola rodzica. Rwać włosy z głowy, pouczać, krzyczeć i dawać szlabany… a gdy dziecko i tak zrobi po swojemu wtedy - nabrała ciężko powietrza - naszą rolą jest zabandażować rozciętą rękę, zszyć rozdarte ubranie, pomóc sprzątać bałagan. I przytulić kiedy zacznie płakać.
- Zostawiłabyś mu córkę na wychowanie? - zapytał najemnik odwracając się z powrotem do lekarki.
A wiec taki etap problemu omawiali… nie brzmiało ani mądrze, ani rozsądnie.
- Powiedziała ci wprost że ma zamiar z nim zostać? - odbiła pytanie.
- Nie. Ale ciebie nie o to teraz pytam. Jestem ciekaw czy sama byś była gotowa zastosować się do rady którą mnie częstujesz gdyby chodziło o niego i twoje dziecko. - odpowiedział Pazur lekko w odpowiednich momentach wskazując ciemno blond głową w stronę Rogera i rodzinnej grupki na końcu baru.
- Eh, mężczyźni - o dziwo Izzy zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową na boki - Słuchacie jednym uchem, wypuszczacie drugim, filtrując to co chcecie usłyszeć - nadal robiła przeczący ruch karkiem - Nie zarejestrowałeś fragmentu o rwaniu włosów, pouczaniu, krzyku i szlabanach? Ustalasz granice. Zasady. Dziecko i tak będzie próbowało je złamać, zwłaszcza w okresie dojrzewania, młodzieńczego buntu i burzy hormonów. Wtedy wiedzą lepiej, są najmądrzejsze i co tam ich matka, ojciec albo ciotka lub wujek będą pouczać. Zrobią po złości, byle postawić na swoim… i się sparzą. Naszym psim obowiązkiem jest wtedy być obok. Nie zostawiać z problemami i bez wsparcia, chociaż taki bachorek dowali nam po drodze ostro. O tym mówiłam, teraz rozumiesz? - wzruszyła ramionami - I bardzo chciałabym zobaczyć jak ten Roger próbuje gdzieś zabrać Maggie. - pokazała ruchem głowy na Roba.
- Eh, kobiety. Dopowiadacie sobie resztę gdy brakuje wam tekstu. - najemnik trochę skrzywił wargi co z przymrużeniem oka można było uznać za kawałek uśmiechu. Popatrzył potem w dal na siedzącego na drugim końcu sali Roberta. Lekko parsknął. - Czyli widzisz, nie oddałabyś. Bo jak dobrze słyszę to nie potępiałabyś Roba gdyby postawił się okoniem. A więc pewnie i sami nie zostawili byście jej pod jego opieką. Dlaczego więc uważasz, że ja miałbym postąpić inaczej? - Pazur zwrócił się z powrotem bezpośrednio do lekarki. - Ale nie chce się z tobą kłócić. Mamy coś do załatwienia z Lou. - kiwnął głową w stronę barmana.
- Zabiera się siłą. Zordon - głowa Izzy nadal powtarzała ten sam ruch, ale wzrok jej złagodniał - Nie potępiłabym Roba, to oczywiste. Jesteśmy po tej samej stronie. Pomaga mi, gdy zabraknie tekstu - wyszczerzyła się szeroko - Chce wiedzieć co bym zrobiła? Czy oddała na wychowanie, pozwoliła odejść? - zrobiła dramatyczną pauzę - Oczywiście że nie wyraziłabym kategorycznego zakazu. Gdyby chciała, Maggie śmiało mogłaby z nim iść. A nuż ma ciekawą, wrażliwą osobowość pod tą farbą - skończyła się śmiać wzrokiem i dokończyła poważnie - I upewniłabym się, że ona absolutnie tego nie chce. To byłaby jej decyzja, nie mój rozkaz. Inaczej by mi zwiała sama do niego i po co? Kwestia zbudowania odpowiedniego nastawienia czyni cuda, a także zmniejsza pulę potencjalnych problemów. Synonimem jest manipulacja. - po raz drugi wzruszyła ramionami - Swoich żołnierzy też motywujesz do jednego czynu i demotywujesz do innego zachowania. Budujesz ich system wartości. Jak rodzic buduje system wartości dziecka. I nie kłócimy się, wymieniamy konstruktywne poglądy i argumenty.
- Ma ciekawą i wrażliwą osobowość pod farbą? - Zordon powtórzył zwrot użyty przez lekarkę. - O na pewno. - zgodził się lekko kiwając głową. - W końcu nie każdy odcina ludziom głowy i wypruwa serca. - skinął lekko głową zgadzając się z nią pozornie. - A swoich żołnierzy motywuje owszem. Ale jak już zdarzy się, że nie pomaga to stosuję sankcje. I sporo też robi omijanie zawczasu problemotwórczych sytuacji i osób. - tutaj spojrzenie najemnika wylądowało na Khainicie więc jasne było kogo tutaj uważa za adekwatny przykład. - A widocznie nie jestem tak bystry jak ty by urobić ją tak, żeby sama doszła do takich wniosków jak powinna. I dlatego tym się tak martwię. - wujek nastolatki nadal był poważny. W ogóle temat blondynki chyba traktował na poważnie podobnie jak temat Rogera zdawał się go frustrować i wkurzać.
- To się nie martw. Przynajmniej o to. Nie teraz. Uda wam się, bez względu na przeszkody wydające ci się teraz nie do przeskoczenia - powiedziała lekarka też patrząc na Rogera - I nie udawaj głupiego, mnie nie oszukasz. Gdybyś nie był bystry, nie marnowałabym czasu na rozmowę z tobą. - popatrzyła teraz na najemnika - Zawrzyjmy porozumienie. Porozmawiam z twoją córką i przekonam. Pomogę ci tam, gdzie ty sobie nie radzisz bo nie masz doświadczenia… a ty dasz mi słowo honoru, że zrobisz wszystko co się da, abym nie straciła dziecka kiedy pojadę z wami do tego wraku po szczepionkę. Pomożesz mi tam, gdzie ja sobie nie poradzę. Rob mnie zamorduje - koniec dodała cichy i ze zmartwioną miną.
- Porozumienie. - wysoki ciemny blondyn zmrużył oczy i powtórzył słowo wypowiedziane przez rozmówczynię z uwagą. Ale trochę ciężko było rozróżnić czy to powtórzył jako pytanie czy tak bardziej zwyczajnie. - Nie jestem pewny czy mówimy o tym samym. Ja się nie rozdzielę. Jak pojedziesz z nami a twoja córka nie, nie będę mógł jej nijak pomóc. Tobie czy komuś kto będzie przy nas będę mógł próbować pomóc. Ale nie jak będzie gdzieś tam. - Pazur zdawał się negocjować jak przy zawieraniu jakiejś umowy czy kontraktu. Mówił wolno ważąc słowa i mrużąc oczy do tego.
Izzy położyła dłoń na brzuchu i popatrzyła na nią, a potem podniosła oczy na blondyna i wymownie milczała.
- Dla Maggie potrzebuję bezpiecznego kąta i opieki. - odezwała się wreszcie - Tutaj, na miejscu. Rob się wścieknie i nie wiem czy będzie chciał mnie puścić samą, ale on też się nie rozdwoi. Zobaczę co Maria powie, kto wie czy nie znajdzie kąta i rozwiązania pozwalającego nam jechać w komplecie. Ty jako ktoś to patrzy mi na plecy to zawsze dobry argument żeby nie narzekał. - wyjaśniła.
- Ah. - brwi najemnika skoczyły nieco do góry a spojrzenie odwrotnie, zawędrowało w dół na dłoń jaką kobieta położyła na swoim brzuchu. Chyba dopiero teraz skojarzył o stracie jakiego dziecka ona mówiła. Skinął powoli głową wciąż wpatrzony w środek jej sylwetki. - Rozumiem. - powiedział i spojrzał znowu na jej twarz. - Jeśli pojedziesz z nami do tego dziwnego pojazdu przy rzece zrobię co się da byś wróciła cało. Tyle mogę ci obiecać. - powiedział tym swoim poważnym tonem i pasującą do tego miną.
- I że jak zrobi się burdel, nie zostawisz mnie ani nie spiszesz na straty - dodała wyczekująco.
- Wtedy byś nie wróciła cało prawda? O tym mówię jak mówię, że zrobię co się da byś wróciła cało. - odparł najemnik lekko rozkładając dłonie.
Lekarka zamilkła ponownie. Przełknęła ślinę, nabrała powietrza i zamknęła na chwilę oczy. Dostała swoje słowo i zapewnienie. Powinna się cieszyć, ale tak nie było. Teraz dopiero zaczęła się denerwować.
- Masz moje słowo, że zrobię co się da, aby Angie zrozumiała że przebywanie z Rogerem nie wyjdzie ani jej, ani tobie na dobre. - odpowiedziała tym samym i pokazała na wymalowanego topornika -[i] A teraz chyba powinniśmy dopilnować aby miał nas kto zaprowadzić do celu. Lou i jego łódka poczekają… idę do Roba, jeśli nie masz już nic do dodania.