Chodzący trup pokonał może połowę dystansu, jaki dzielił go od stojącego najbliżej Lothara, gdy jego spróchniałą czaszkę rozsadził bełt wystrzelony przez Bernhardta. Kusza z tak małej odległości okazywała się zabójczą bronią. Wolfgang nie zdołał rozładować skumulowanej przez siebie energii i oślepiające białe światło pioruna na moment oślepiło wszystkich we wnętrzu pomieszczenia. Gdy ich oczy mogły znowu normalnie widzieć, zamiast truposza, w miejscu w którym stał, zobaczyli kupkę dymiącego popiołu, na której leżał nienaruszony klucz-cylinder.
Teraz można było oglądnąć wnętrze gabinetu. Znajdowało się tu duże biurko, obok niego stojak z mapami. Na jednej z zaokrąglonych ścian wisiała tablica, na której ktoś dokonywał jakiś skomplikowanych wyliczeń. Na przeciwległej ścianie umieszczono kilka portretów i choć nie były one w jakikolwiek sposób podpisane, od razu można było stwierdzić, że przedstawione na nich osoby należały do jednej rodziny. Wszyscy sportretowani mężczyźni mieli wysokie czoła, orle nosy, wąskie i zacięte usta oraz zrośnięte ze sobą, krzaczaste brwi.
Poza tym znajdowały się tu dwie pary drzwi - jeden prowadziły dalej po okręgu, do kolejnego pomieszczenia. Drugie wiodły gdzieś ku centrum budowli. W kącie, obok drzwi, oparta o ścianę stała bogato rzeźbiona laska.