Laska stojąca w rogu pomieszczenia była magiczna, podobnie jak klucz, który pozostał po spopielonym ożywieńcu. Oba te przedmioty emanowały słabą, prostą magią, której Wolfgang nie mógł przypisać do żadnego konkretnego koloru.
Szuflady w biurku zamknięto dawno temu, ale od czego były pożyczone od krasnoludów narzędzia. Łom raz dwa uporał się z zamkami, dzięki czemu można było przeszukać wnętrze mebla. W szufladach leżały pliki rozpadających się papierów, zasuszone pęczki gęsich piór, wyschnięte pojemniki z inkaustem oraz gruba warstwa kurzu, przemieszanego z zasuszonymi pająkami i muchami. Jedynym ciekawym znaleziskiem był oprawiony w popękaną ze starości skórę skoroszyt, w którym ktoś o bardzo wysublimowanym charakterze pisma, takim samym jakie widniało na tablicy, prowadził skomplikowane obliczenia i obserwacje. Wolfgang tylko zerknął na zapiski i po chwili wiedział czego dotyczyły - właściciel gabinetu prowadził skrupulatne badania nad przebiegiem orbity Morrslieba.
Mapy na stojaku były w opłakanym stanie. Papier niemal kruszył się w rękach, ale te wykonane na cielęcej skórze były w nieco lepszej formie, chociaż i na nich niewiele było widać, bo barwniki zdążyły mocno wyblaknąć. Większość map skupiała się na południowej i centralnej części Imperium, a na Reiklandzie i zachodnich marchiach Talabeclandu w szczególności. Na wszystkich arkuszach ktoś wyrysował pajęczynę przecinających się linii, opisanych zagadkowymi numerami i symbolami. Na jednej z map, na szczęście tej wykonanej z cielęcej skóry miejsce przecięcia zakreślono.
Na żadnym z portretów nie było podpisu ani dat określających ramy życia sportretowanych osób. Część z podobizn wykonano we wnętrzu jakiegoś zamku, inne na tle ponurej, wznoszącej się nad brzegiem rzeki fortecy. Oko Lothara zdołało na jednym z obrazów odnaleźć herb, którego jednak nie zdołał zidentyfikować.
[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d5/Sayn_Wittgenstein_Wappen_WWB_261.jpg[/MEDIA]
Obrazy oczywiście można było zdjąć ze ścian. Jeśli zrobiłoby się to delikatnie i zachowało je w ramach, w których były powieszone, to wówczas bez problemu można by je zabrać z pomieszczenia.
Klucz zombiego działał tak samo jak ten, który miał ghul. Gdy Wolfgang, zaopatrzony w cylinder zbliżył się do drzwi, zapadka lekko stuknęła, a same drzwi wolno się otwarły. Dalej było ciemne pomieszczenie, a w świetle jakim dysponowali widać było tylko to co najbliżej otwartego przejścia. Regał z książkami i jakieś wolno zbliżające się, ciemne postaci.