Erich nie wszedł do środka pokoju zajmowanego przez rodzinę gospodarza. Makabryczne znalezisko sprawiło, że przez chwilę uspokajał walące w piersi serce oparty o ścianę korytarza. Zrozumiał dziwną ciszę panującą w gospodzie. Zrozumiał dziwny wzrok i wygląd karczmarza. Zrozumiał, że ten nieszczęśnik zamordował pozostałych gości i zamierzał zrobić to samo z nimi. Oskar cudem uniknął losu, jaki spotkał wcześniejsze ofiary szaleńca.
Wciąż blady opowiedział Lennartowi i Oskarowi, co znalazł w pokojach. Zabrali swoje rzeczy i zeszli na dół, a następnie skierowali się do stajni. Oskar wszedł do środka pierwszy, ale szybko wrócił. Konie zostały zrabowane, najpewniej przez grasujące w mieście bandy.
W Erichu narastało wzburzenie. W krótkim czasie został przez pomyłkę napadnięty, uwięziony w mieście trawionym przez nieuleczalną chorobę, jego wierzchowiec został skradziony, a gospodarz zajazdu próbował ich zabić. Jakimi jeszcze nieszczęściami zamierzali obdarować ich bogowie? Czym sobie zasłużyli na taki los?
Pojawił się mężczyzna, który pomógł im w walce z łowcami nagród. Pozostali wzywali ich do domu nieżyjącego miejscowego czarodzieja. - Chodźmy. - Zgodził się, nie mając innych pomysłów. - Pomóżcie mi z tymi zapasami - powinny być wolne od choroby. - Poprosił towarzyszy o pomoc.
Od teraz zamierzał być przygotowany na wszelkie przeciwności, jakie mogły ich spotkać. A pomóc w tym miał pancerz i miecz w ręku. Nie było w zwyczaju Ericha poddawać się w obliczu problemów - zamierzał walczyć do końca, a jeśli pisane mu było zginąć, to na własnych warunkach.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |