Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2017, 13:36   #147
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wesoła gromadka i wielkie planowanie

Wujek Angie klepnął się w kark próbując trafić latającego insekta. Jakiś latający spryciarz lub farciarz któremu udało się przedostać przez jakąś szczelinę albo skorzystał z momentu otwarcia drzwi. Siedząc przy stole dało się wybitnie odczuć klimat sennego południa. Była pora tradycyjnej sjesty. Słońce zdawało się wpadać przez zasiatkowane przed insektami okna i roztapiać swoim żarem wszystko co żywe. Trudno było nawet siedzieć i nic nie robić a wszelka aktywność wydawała się głupotą. Zwłaszcza, że gdy ktoś otwierał drzwi do środka dolatywał zapach wody z zewnątrz. Przypomniał zapach rzeki lub jeziora. Wewnątrz lokalu miejscowe zapachy jedzenia i ludzi maskowały go całkiem nieźle. Ale na zewnątrz był trudny do przegapienia. I stojąca woda nie zamierzała pewnie ustąpić w parę godzin więc nie zanosiło się na poprawę sytuacji.

Ciemnemu blondynowi objuczonemu wojskowym ekwipunkiem pewnie nie było lekko. Rozpiął najwyższy guzik koszuli który wystawał trochę spod pancerza ale samego pancerza nie zdjął. Za to podwinął rękawy do łokci i pozwolił sobie zamówić chłodne piwo a picie go zdawało się mu sprawiać wyraźną przyjemność. Zamówił też obiad dla siebie i załogi z furgonetki skoro dziewczyny wzięły na siebie koszta pokoi i kąpieli.

- Wolałbym byś tego nie ruszała. - powiedział Pazur znad talerza zerkając na dziecięcą rączkę wysuwającą się by dotknąć jego karabinu. Położył go na stole jeszcze zanim Mike przyniósł lunch i tak tam leżał. Był pod ręką ale nie trzeba było go dźwigać na sobie co w ten upał było naprawdę męczące. Maggie zerknęła na niego jakby sprawdzała kto i co jak poważnie mówi. Wujek blondynki zaś miał głos i minę jak zazwyczaj czyli tak jak ów Zordon z plakatu jaki widziała kiedyś nastolatka. Ale widziała, że wujek nie jest zły na dziewczynkę ale ta go nie znała jak ona więc pewnie jak większość ludzi myślała, że sprawa jest poważna. Zerknęła więc kontrolnie na swoich rodziców.

- M 4. Z kolimatorem. I nakładką noktowizyjną. Ładna zabaweczka. - Robert też ciekawie zerkał na leżącą broń a córce dał znak lekko kręcąc głową i dziewczynka cofnęła rączkę z powrotem do siebie. Pazur skinął głową popijając kolejny łyk ze szklanki. Jakaś para przeszła niedaleko kierując się do drzwi wyjściowych. Vex rozpoznała Spencera. Wyszedł z jakąś dziewczyną na zewnątrz. Roger też zdawał się wrócić do względnej normy. W każdym razie już siedział i jadł samodzielnie. Ale wydawał się bardziej zajęty tym jedzeniem niż rozmową. Mike czy ktoś z obsługi mieli przyjść dać znać, że balie z wodą zamówione przez Vex i Angie są gotowe. Naniesienie wody na dwie balie i jej zagrzanie trochę czasu zajmowało. Ale to i tak był zwykle spotykany standard na Pustkowiach i nie tylko. Rzadko gdzie uchowały się działające prysznice czy bieżąca woda w kranach. Na zapach dochodzący z kuchni dało się poznać, że te ciasta chyba już się też piekły.

Maria pospołu z Lou i obsługą zajęli się pobojowiskiem w piwnicy. Czyli pozamykali co się dało by nikt tam nie wchodził. Przy okazji nie dało się nie rozpuścić plotek. Więc chyba już wszyscy goście w lokalu wiedzieli, że ten sprawiający tyle kłopotów wcześniej awanturnik został rozłożony na dobre, tam na dole, w piwnicy. I, że siedząc przy tym stole grupka wydatnie się do tego przyczyniła. Choć trudno było ocenić co właściwie usłyszeli ale świeżo po wyjściu z piwnicy dwóch chłopów niosących między sobą trzeciego raczej nie przeszło niezauważone. Tak samo jak reszty grupki zaraz potem.

- No dobra. To co mamy na tapecie? - powiedział Pazur patrząc pytająco na zebrane twarze dając znać, że jest okazja do zaczęcia właściwej części narady.

- Aż nie wiadomo od czego zacząć - O’Neal powiedziała cicho, upijając łyk wody z lodem. Upał był koszmarny, dodatkowo duchota od parującej wody nie pomagała w swobodnym oddychaniu. Siedziała sztywno na krześle, przytrzymując kompres przy skroni jedzącego topornika i patrzyła na talerz przed sobą. Nie chciało się jej jeść, raczej wymiotować i spać. Tylko to nie była jeszcze pora na odpoczynek.

- Człowiek z piwnicy - zaczęła przenosząc wzrok na męża i potem na Pazura - Zostało pobrać próbki, zobaczyć czaszkę od wewnątrz. Pytałeś o EEG, to elektroencefalograf… takie urządzenie do badania pracy mózgu. Wątpię żeby w okolicy mieli coś podobnego… to delikatny, przedwojenny sprzęt, potrzebujący fachowca do obsługi i dużej ilości prądu. Zostaje działać na tym, co mamy - uśmiechnęła się nikle - Zanim się pojawiliście wraz z Lou byliśmy w pokoju który wynajmował. Sprawdziliśmy jego kurtkę, w kieszeni miał kartkę i kluczyki od samochodu. Był bez bagażu, mógł go zostawić właśnie w samochodzie, a na zapiski jeszcze nie patrzyłam. Przypominają listę, zobaczę co to… gdy obrobię się na dole. Samochodu też bym poszukała i przeszukała. Może coś nam podpowie - pokazała oczami zejście do piwnicy i westchnęła - Nie wiem czy zwróciliście uwagę na juchę tego gościa… nasza krew krzepnie dopiero po opuszczeniu ciała. Aby zakrzepła w żyłach jest tylko jeden jedyny warunek. Muszą zostać zatrzymane wszelkie procesy życiowe. Musimy być martwi. - wyjaśniła krótko i dobitnie.

- Druga rzecz to zarażona. Rice. Angie o niej wspominała - tutaj popatrzyła na blondynkę - Wypada ją złapać i zabezpieczyć. Nie wiemy ile trwa śpiączka zanim się przebudzą i od czego jej długość jest zależna. Nie znamy uwarunkowania rozwoju choroby. Lepiej to zrobić jak najszybciej - wzruszyła ramionami - I tu pojawia się sprawa numer trzy. Domniemana szczepionka, o której wiemy tyle że może być tam gdzie Roger mówił. Albo może jej nie być. Sprawdzimy - tutaj westchnęła ciężko i bez przekonania - Trzeba przygotować się do podróży w strefę skażenia, gdzie nie wiadomo czy nie natkniemy się na innych chorych. Nie wiemy też czy choroba nie infekuje zwierząt. Oprócz ludzi więc mogą nas atakować również oszalałe okazy miejscowej fauny. Zwykle przy chorobach wirusowych mamy tak zwanego pacjenta zero. Pierwszego zarażonego, u niego wirus jest… w wersji podstawowej - mówiła powoli, tłumacząc najprościej jak tylko mogła - Ale wirusy są jak żywe organizmy. Z każdym kolejnym przypadkiem i mijającym czasem zmieniają się. Mutują. Zmieniają właściwości i uodparniają się na warunki otoczenia na przykład. Są trudniejsze do pokonania. To jak z… karabinem - uśmiechnęła się pokazując leżące na stole M4.

- Wersja podstawowa to sam czysty karabin, z czasem dochodzą kolimatory, nakładki termowizyjne, wiązki lasera do łatwiejszego celowania. Obudowa maskująca. Dłuższa lufa, większy magazynek. Amunicja rozszarpująca, przeciwpancerna. Tu zależy od tego, co bardziej się akurat przydaje w danym otoczeniu. Wirus się zbroi i z czasem tylko gdzieś w samym środku przypomina pierwotną wersję co utrudnia próby jego pokonania. Im szybciej się nim zajmiemy tym lepiej, o ile na serio zastanawiamy się jak go zwalczyć i zanim nie będzie za późno - przepłukała gardło zimną wodą - Ze sprzętu jaki mógł się tu cudem uchować mus rozpytać o mikroskop. Ja swój zostawiłam w San Antonio… bo ktoś marudził, że po co nam tyle gratów i kto je będzie niósł - tu posłała szeroki uśmiech mężowi i położyła dłoń na jego dłoni. Potrzebowała jego dotyku żeby się uspokoić. Cały ten koszmar zaczynał ją przerastać, ale wypadało dalej grać swoją rolę.

- Działający komputer też by się przydał. Niektórych obliczeń nie wykonam w pamięci, inne zajmują dużo miejsca. Łatwiej też potem podsumować wyniki badań mając się na ekranie komputera niż rozrzucone na pięćdziesięciu kartkach papieru. Jeżeli chodzi o ludzi których ten człowiek rano pobił. Maja masę drobnych ran i stłuczeń. Rozcięć i siniaków. Jeden ma złamany nos, drugi pęknięte żebro… naprawdę ciężko stwierdzić czy któreś z drobniejszych obrażeń powstało od zahaczenia zębem. Czy to tylko rozcięcie od ostrego odprysku na ramie łóżka lub od gwoździa. Maria musi zostać poinformowana, a ranni chwilowo… obezwładnieni. Związani. Dla bezpieczeństwa pozostałych mieszkańców nie tylko tego lokalu. I tutaj mamy sprawę numer cztery. Załóżmy że nawet przeprawimy się na drugą stronę, do Pendleton. Tam może być tak samo - znowu oczy jej uciekły na wejście do piwnicy - Albo i gorzej. Ludzie w Dew mieli szczęście, że się pojawiliście, bo z tego co rozumiem już kilku chorych usunęliście. Sprawa numer pięć… po przedostaniu przyda się nam bezpieczne miejsce, przynajmniej do chwili rozeznania jak tam sprawy stoją na tamtym brzegu. Może Maria albo Lou znają kogoś godnego polecenia. To tak w wielkim skrócie - skończyła i napiła się wody.

W czasie jak pani doktur mówiła, Angela wsuwała w tempie ekspersowym to co miała na talerzu, używając do tego rąk bo tak było szybciej i wygodniej, niż nabierać jedzenie tym śmiesznym kujkiem, którego wujek nazywał widełecem… czy jakoś tak. Słuchając listy do zrobienia blondynce robiło się smutno. Mieli tyle do zrobienia i nie brzmiało łatwo i bezpiecznie. Pewnie zanim wyjadą wypstryka się z pestek do karabinu do połowy zapasów, albo i lepiej. I gdzie ona uzupełni zapasy? Piesy miały tylko mały kaliber, a nie widziała żeby ktoś z miasta chodził z czymś co działało na 5.56.

- Po drugiej stronie jest bar. Gdzie się pije piwo i bawi - powiedziała z pełną buzią, ale szybko przełknęła, bo wujek ciagle jej powtarzał że ma nie mówić z pełnymi ustami, bo to nieładnie i jeszcze może kogoś pobrudzić tym co akurat żuje - Tylko… no zła woda mogła go zmyć. Ale jest Puzzle! - ożywiła się, podrywając głowę i patrząc to na wujka, to na ciocię - Ten bez oka. On tam mieszka, a my mamy tego cosia co go chciał! Znaczy knuja chciała, ale on też! To by mógł nam powiedzieć czy ktoś ma coś czego pani doktur potrzeba… no jak skończymy tutaj - blond entuzjazm wyraźnie opadł - Tutaj utrupiliśmy 4 wściekniętych. - popatrzyła na Rogera i uśmiechnęła się szeroko. On sam zatrupił dwóch: panią z obrazkami i teraz tego niemiłego i wściekniętego pana. Nastolatka zaś zajęła się pozostałą dwójką, ale miała pomoc. No i wujka. Nie każdy miał wujka - A Rice tak… złapmy ją zanim się wścieknie do końca i kogoś pogryzie… panią mame Jacka i Jamesa, albo ich… albo Jane. Albo futerka… nie chce żeby ktoś zjadł Jane albo Uziego. Żeby kogokolwiek zjadł - posmutniała i wbiła wzrok w talerz - Oni są silni, trudno ich utrupić na śmierć, żeby się nie ruszali i nie wstawali. No ale… oni się rzucają z zębami i pazurami, nie strzelają. Możemy ich dystansować - zazezowała na karabin wujka, a potem na swój postawiony na ziemi i oparty o udo - Pani spod studni zrozumie że trzeba tamtych z góry związać.

Wizja kąpieli bardzo poprawiła Vex nastrój. Przysiadła lekko z boku chcąc wysłuchać ustaleń przy których jej nie było i popijając piwo rozejrzała się po sali. Starała się na nikim nie zawieszać na dłużej wzroku, była jednak bardzo ciekawa reakcji klientów na to co się przed chwilą wydarzyło. Odruchowo starała się odnaleźć między stolikami Spencera. Przysłuchiwała się lekarce bez przekonania. Jeszcze chwilę temu gdy tłumaczyli jej całą sytuację reagowała jakby był to żart, a teraz nagle była specem w dziedzinie. Komputery… specjalistyczny sprzęt. Jasne pod wodą pewnie zalega kupa tego złomu. Przeniosła wzrok na resztę dopiero gdy odezwała się Angie i to co usłyszała nawet ją lekko zaskoczyło. No tak… wujaszek wspominał że mieli się spotkać z Puzzlem. Stary jednooki cwaniak trochę przekombinował. Dwie laski do jednego sprzętu, samochód dla Pazura, już wolała nie wiedzieć gdzie była jej wypłata za transport.

- Lokal, w którym spotkaliście się z Puzzlem, pewnie należy do mojej znajomej Woe. Jeśli nadal stoi to rzeczywiście mogłaby być całkiem bezpieczna baza. - Upiła łyk piwa. Prawda była taka, że wolałaby tam nie ciągnąć rodzinki pani nadętej i Rogera… ale kto wie jak jeszcze załapie się na kilka strzelanin tego dnia, może wcale tam nie dotrze, więc nie było co zawracać sobie głowy tym problemem. - Na obecność kompa raczej bym tam nie liczyła, ale może znajdziemy coś na łodzi, gdzie chcemy poszukać szczepionek?

Zerknęła na wujaszka ciekawa jego reakcji i po chwili kontynuowała, teraz jednak mówiła bardzo cicho skupiając się przede wszystkim na tym by dotarło to do siedzącego obok Pazura. Odrobinę żałowała, że nie przenieśli się z tą dyskusją do pokoju.
- Pozostaje jeszcze temat bandy, którą się zajęliśmy. No i naszej fury zaparkowanej pod domem Kate. Pozostawienie jej tam jest lekko ryzykowne, a ja wolałabym też upewnić się co ze Spikiem… no i kotami. Chyba wypadałoby je stamtąd zabrać i nakarmić zanim się potopią szukając żarcia. - Po chwili odezwała się już głośniej. - Rice powinna być w domu rodziców Jane.. a przynajmniej tam ją odstawiliśmy. Wtedy była jeszcze całkiem “normalna”, więc jest szansa, że jakbyśmy się spięli zdążylibyśmy ją złapać jeszcze przed zapaścią albo w tym letargu.

- To nie ma kąpieli - Angela zrobiła tak smutna minę, jakby jej wujek właśnie powiedział, że te zamówione serniki nie są dla niej i nie dostanie z nich ani okruszka, a bardzo chciała sernik. Znalazłaby na niego miejsce w brzuchu nawet mimo że najadła się obiadem - No są te Piesy spod studni. Paru utrupiliśmy ale jest ich jeszcze… no dużo chyba. W markiecie mieszkają, takim gdzie się zamienia rzeczy - wytłumaczyła pani doktur i panu z blizną - Mamy ich bryka, taki duży i żółty bardziej niż piasek na pustyni. Jak cytryna - uśmiechnęła się, gdy przypomiała sobie nazwę tego pachnącego i kwaśnego owoca. - No i ten bryk stoi tam gdzie dom Jacka i Jamesa i ich mamy. Obok jest dom Jane i jej rodziców co się często kłócą i tłukują rzeczy. - mówiła do pana Roba i pani Izzy, patrzyła też na wujka. Dużo do zrobienia, mało rąk. Chyba że…

- Podzielmy się! - klasnęła w dłonie wyraźnie zadowolona, że chyba ma pomysła - Bo tak zrobimy więcej i szybciej. Nie musimy iść tam wszyscy. Do bryka Piesów. Ja pójdę i wezmę karabin. Ciocia umie prowadzić duże bryki - wyszczerzyła się do moturcyklistki a potem zrobiła wielkie oczy do pana od sernika - A pan by pomógł? Łapać panią która może być wścieknięta? Pan poluje, zapolujemy razem - przy tym fragmencie wręcz tryskała radością. Polowania były super! Na ludziów też mogła polować, co za różnica. Na koniec popatrzyła na wujka - Wujku… a ty mógłbyś zostać z panią doktur - pokazała ubrudzonym sosem palcem na miłą lekarkę - Ona leczy i ma badać głowę co ją ucięłam i mówiła o tej kartce i bryku tutaj… no i oboje jesteście bardzo mądrzy - cofnęła paluch i złapała opiekuna za rękę - Jak ktoś ma wymyślić co zrobić z tą wścieklizną żeby się ludzie nie wściekali to wy. No i jakby coś było nie tak i przyszli tutaj ci wścieknięci to obronisz. Małą ludzię też - pokazała oczami na młode ludzkie futerko, siedzące pomiędzy ich nowymi kolegami - A Roger niech jeszcze odpocznie… no i ta kąpiel się nie zmarnuje jak się umyje. No i prześpi.

- Rozdzielić się? - wujek Angie podniósł do góry brwi i zmarszczył czoło gdy się chyba zastanawiał nad pomysłem podopiecznej. Upił ze szklanki łyk piwa i odstawił ją w zamyśleniu. Robert też popatrzył na blondynkę a potem na żonę zastanawiając się chyba nad tym i w ogóle nad całą tą i nadchodzącą sytuacją. - Właściwie to ten bus jest niedaleko domu Westów i Bradleyów. Jak ta Rice tam jest to właściwie można by te sprawy załatwić za jednym zamachem. Też wolałbym mieć gdzieś swoje graty bliżej siebie a jak już chyba mamy zamiar zostać tutaj na noc to dobrze by było zebrać się tu do kupy. No i ktoś mógłby się skusić na takie bezpański autobus z bagażami. - najemnik zaczął od tego najbliższego punktu na razie nie rozwijając kto miałby z kim iść na ten drugi koniec osady. Wskazał palcem na Vex zgadzając się z jej troską o zostawione właściwie bezpańsko rzeczy. A przecież wszyscy znali maksymę “Znalezione nie kradzione”. Miejscowych trochę mogła odstraszyć maszyna Psów ale jeśli plota się pewnie rozeszła od rana, że zostali rozwaleni to i tak mógł się ktoś pokusić o sprawdzenie co jest w środku.

- Roger, dałbyś radę nas podrzucić? Mniej więcej gdzieś tam skąd nas zabrałeś. - Pazur zapytał siedzącego niedaleko khainity. W całym stołowym towarzystwie jedyny sprzęt zmotoryzowany jaki mieli pod ręką to jego furgonetka.

- A jest tam coś do rozwalenia? - zapytał khainita popijając swoje piwo. Zdawał się nie patrzeć na najemnika.

- Może. Po prostu inaczej byśmy musieli zasuwać tam z buta. - ciemny blondyn wydawał się nagle sobie przypomnieć jak bardzo khainita potrafił go irytować. Teraz też pomalowany mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami, machnął ręką i upił kolejny łyk ze szklanki. Pazur sapnął już wyraźnie zirytowany i widocznie postanowił zmienić temat.

- Z tym EEG, mikroskopem i komputerem łapię, że byłyby przydatne. - odwrócił się do lekarki wracając do tego o czym mówiła. - Ale nie mam pojęcia czy jest szansa gdzieś to dostać w okolicy. Ten Lou i Maria wydają się być ogarnięci może oni coś by słyszeli. - wujek Angie wskazał brodą na tykowatego, łysiejącego mężczyznę za barem i dla odmiany pulchną i niezbyt wysoką Latynoskę. Maria zaś wydawała się zarządzać tutaj całkiem nieźle. Choć nie nosiła żadnej widocznej odznaki ani nawet broni rolę jaką przyjęła i w jakiej miejscowi się do niej zwracali siłą rzeczy kojarzyła się z jakimś stróżem prawa. - Chociaż ten EEG to dalej nie wiem nawet jak to wygląda. - przyznał opiekun nastolatki lekko tocząc rant szklanki po stole.

- Ja wiem. - odezwał się niespodziewanie Robert. - Izzy pokazywała mi kiedyś. W jakiejś książce. - łowca uśmiechnął się lekko gdy pospieszył z wyjaśnieniem widząc lekko zdziwione spojrzenie najemnika. - No ale szczerze mówiąc to dość rzadki sprzęt. Może w jakiś szpitalach czy czymś takim. - przyznał kiwając głową. - Już chyba mikroskop byłby łatwiejszy do zdobycia. Może w jakiejś szkole nawet albo ktoś by miał w domu. Chociaż to też nic pewnego. Może jakiś handlarz handluje tu czymś takim. Ciężko powiedzieć. - pan O’Neal gdy zaczął się zastanawiać o możliwości zdobycia sprzętu o jakim mówiła żona też przestał się uśmiechać. Wyglądało bowiem na to, że tak od ręki to nie takie łatwe do zdobycia jak nie znali okolicy i jej zasobów.

- Roger, a właściwie gdzie jest ta dziwna bryka? Poza tym, że gdzieś przy rzece. Ile by się tam jechało? - najemnik zapytał khainity całkiem zwyczajnym głosem. Angie wyczuwała, że bardziej zależy mu na informacji niż na tym z kim rozmawia. Khainity zmrużył oczy i zastanowił się chwilę.

- Chuj wie. - odpowiedział po chwili namysłu. Wujek nie zdzierżył i wypuścił z płuc dłuższy oddech nagle z zainteresowaniem oglądając sufit nad stołem.

- A mniej więcej? Bo wiesz, z nas wszystkich tylko ty tam byłeś a mamy tam niby jechać. - Robert przejął pałeczkę rozmowy chociaż żona też czuła, że rozmowa z khainitą irytuje go.

- Nie wiem. Nie jechałem tam nigdy w taką wodę. Normalnie byśmy dojechali pewnie w godzinę albo coś koło tego. - odparl Roger. Po tych wszystkich przygodach farby na jego ciele zaczęły się ścierać i rozpuszczać, tam i tu przecierając się prawie do gołej skóry a gdzie indziej czarna farba tworzyła zacieki na białej. - Nie wiem jak blisko uda się podjechać. Wątpię by do samej rzeki. Tam nawet normalnie jest dość grząsko. Moja fura sobie radzi ale no teraz jest na tym wszystkim z pół metra czy metr wody. I dalej to błoto pod spodem. Resztę więc pewnie trzeba będzie przejść. No i ta fala. My dojechaliśmy prawie tutaj w nocy i nami nieźle zarzuciło. A to cholerstwo było przy samej rzece. Wyglądało na zagrzebane no to może tylko zalało to i dalej tam siedzi. Więc jak mówię chuj wie. - khanity wyburczał niechętnie dłuższe rozwinięcie swojej wcześniejszej wypowiedzi i zakończył wzruszeniem ramion i upiciem łyka ze szklanki. Nadal wydawał się w ogóle nie zainteresowany wycieczką o jakiej mówili ani losem tamtej maszyny. Robert i Sam popatrzyli na rozmówcę a potem na siebie nawzajem. I wreszcie na resztę. Warunki tej wycieczki nie zapowiadały się zachęcająco a wynik wydawał się jeszcze mniej pewny niż przed chwilą.

- A właśnie jak o tym gadamy. - słowa Roberta przypomniały chyba o czymś najemnikowi. - No myślę, że załapałem co mówiłaś o tych wirusach. - zaczął patrząc na długowłosą brunetkę siedzącą przy stole. - Ale co ty chcesz powiedzieć? Że nawet jak tam dotrzemy, i tam jest jakaś szczepionka to ona może nie zadziałać bo ten wirus mutuje? - zapytał lekko mrużąc oczy.
 
Aiko jest offline