Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-12-2017, 00:54   #141
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i pan Rob i mała ludzia i pani doktur i dużo słodkiego!

Pan z blizną był super! Angela wiedziała to odkąd tylko zaproponował jej sernik, a potem jeszcze powiedział, że oskórował tego który zostawił mu brzydkie znamię! No i był taki miły i fajny! I też lubił serniki! I miał broń! Tyle ich łączyło! Wrócili na piętro razem, nastolatka cała trasę trzymała go za rękę, szczerząc się szeroko.
- Pan też przejazdem? Z panią doktur i małą ludzią zza deski z alkoholem?

- Z małą ludzią?
- mężczyzna w kapturze zmrużył brwi spoglądając w bok na idącą obok blondynkę. Wrócili do głównej sali i tam kapturnik skierował się do baru gdzie znowu było widać pogrążoną w skupieniu młodą barmankę. - Ona ma na imię Maggie. A ja jestem Robert. Ale wszyscy mi mówią Rob. A ty jesteś Angie? - zapytał Rob przechodząc przez główną salę by usiąść naprzeciw tej małej dziewczynki. - I tak, ta pani doktor to Izzy, moja żona i mama Maggie. I jesteśmy przejazdem. A wy? - mężczyzna zapytał i razem usiedli naprzeciw Maggie.

- A gdzie mama? - dziewczynka przywitała ich pytaniem gdy podniosła głowę na dwójkę ludzi jaka właśnie się dosiadła.

- Zaraz przyjdzie. Jak sernik? Dobry był? - zapytał i odpowiedział ojciec dziewczynki a ta spojrzała na korytarz z jakiego wyszli a na pytanie odpowiedziała uśmiechem i kiwaniem głową. - To jest Angie. Angie też lubi serniki. Mike daj tym dwóm młodym damom jeszcze po kawałku. - łowca mutantów zwrócił się do młodego barmana i ten coś znowu zapisał w notesie po czy znowu poszedł gdzieś na zaplecze.

Nastolatka wyglądała jakby zaraz miała zjeść wielki kawałciasta… a nie, właśnie zaraz będzie go jadła! Szczerzyła się szeroko nie puszczając ręki pana w kapturze. Roba. Pana Roba. Był starszy, musiała go kulturować.
- Cześć jestem Angie - przywitała się z małą ludzią, siadając na taborecie przy barze - Jesteśmy przejazdem. Jedziemy do cioci Eliie do Yarnhill. Wujek musi wracać do bazy bo ma kontrakta, ale za rok wróci i razem zamieszkamy i już na zawsze i będziemy mieć krowy i dom i tam będzie zielono i dużo wody! - tryskała entuzjazmem, patrząc na pana Roba - I już nie będzie trzeba biegać po pustyni, ani polować na ludzi, ani ich trupić a-ani… - zawahała się, gładząc palcami przewieszony przez ramię pas od karabinu - Bedzie… normalnie. Tak wujek mówi.

- Cześć.
- przywitała się dziewczynka po drugiej stronie lady patrząc ciekawie na nastolatkę. Równie ciekawie przysłuchiwała się rozmowie jej i swojego ojca. Ten zaś też wydawał się być zaciekawiony tym co blondynka ma do powiedzenia. Ale zanim zdążył cos powiedzie wrócił Mike z dwoma talerzykami a na każdym leżał kawałek sernika. Postawił po talerzyku tak przed dziewczynką jak i przed dziewczyną. Potem spojrzał na Roba i coś w jego spojrzeniu sprawiło, że odsunął się o kilka kroków w kierunku innych gości przy barze.

- Ciekawe plany. - pokiwał głową w kapturze mężczyzna z brzydką blizną na policzku. Był duży. Prawie tak duży jak wujek. Dało się to zaobserwować tak wcześniej gdy stali lub szli blisko siebie jak i teraz gdy siedział obok a nastolatka wiedziała, że gdyby zamiast niego siedział obok wujek to też by podobnie musiała trochę zadzierać głowę by spojrzeć na jego twarz. - A gdzie jest Yarnhill? My wracamy do Teksasu. I chyba też raczej tam zostaniemy. - powiedział Rob o planach jego rodziny. - A w ogóle widziałem, że nieźle radzisz sobie z bronią. Zwłaszcza jak na tak młody wiek. To wujek tak cię wyszkolił? - Robert wydawał się naprawdę zaciekawiony tą sprawą. Chociaż Angie widziała w piwnicy, po tym jak posługiwał się pistoletem, że też raczej w posługiwaniu się bronią nie jest amatorem.

Ciasto! I jeszcze mogła je zjeść! Angeli niewiele więcej trzeba było do szczęścia. Z radosną miną rzuciła się na słodkie, pakując lepkie kawałki sera do buzi palcami.
- Yarnhill jest w Teksasie. Wujek tak mówi, a on się zna i jest bardzo mądry i to na pewno prawda. I umie mapy. Zawsze wie gdzie iść jak na mapa popatrzy. Ja tam widzę tylko kolorowe plamy i te no… literki. Literki są strasznie dziwne - powiedziała przełykając pospiesznie i popatrzyła na Pana Roba ciekawie - To będzie pan mieszkał w Teksasie i zostanie kowbojem? Albo szeryfem z gwiazdą i lassem? Umie pan jeździć na krowie w rodele? - wyrzuciła entuzjastycznie garść pytań, mieląc intensywnie szczękami - Nie jestem młoda, tylko duża! Wujek tak powiedział - wyjaśniła bo chyba pan z blizną jeszcze tego nie wiedział - Miałam dziadka i dziadek był najlepszy na świecie! I najmądrzejszy. Miał włosy białe jak mleko i umiał walczyć i wiedział wszystko. - kiwała entuzjastycznie głową, pochłaniając dalej sernik z miną najszczęśliwszej Angie na ziemi - On mnie uczył. Jak się skradać i zasadzkować i walczyć i strzelać i trupić i toruro… - zacięła się, uśmiech na chwilę spełzł z umazanej ciastem buzi, ale szybko tam wrócił - Był najlepszy! - powtórzyła - Nigdy nie pudłował i umiał bardzo ważne rzeczy. Strzelanie jest ważne. Bo można upolować obiad i nie chodzi się głodnym. I można się obronić jak trzeba i swoje stado. Z karabinu, strzelby, maszynówki, pistoletu, rewolwera. Tego też mnie nauczył - nagle w dłoniach blondynki pojawił się Miś. Podrzuciła go w powietrze, łapiąc za rękojeść i zakręciła nim wokół nadgarstka, chwytając za ostrze palcami. Znowu je podrzuciła, tym razem łapiąc za rękojeść - Umiem noże i kije i kastety i maczety i te takie długaśnie ciężkie noże też, a teraz Roger dał mi topora - powiedziała konfidentowym szeptem ciągle kręcąc Misiem - Lubię polować, a tu jest tak fajnie! Inaczej niż na pustyni! Dużo wody… lubię wodę, chociaż ta tutaj co wylała jest zła - wzruszyła ramionami - Ale tyle tu zielonego… i widziałam śnieg! - przypomniała sobie bardzo ważną rzecz - Jak szliśmy z wujkiem z domu przez góry. Wyglądał jak piasek, ale się lepił i był zimny. A pan miał dziadka? To on pana nauczył walczyć?

- Yarnhill? To nie słyszałem.
- pan Rob zmarszczył brwi gdy chwilę zastanawiał się nad nazwą wymienioną przez siedzącą obok blondynkę. Kiwał zakapturzoną głową obserwując jak nastolatka a z drugiej strony dziewczynka pałaszują kawałki ciasta. - Ale my też jedziemy do Teksasu. Ciekawie się składa. - Robert pokiwał głową z pobliźniona twarzą.

- Ale chyba kowboj czy szeryf byłby ze mnie słaby. Ja raczej zajmuje się czym innym. I to mi sporo czasu zajmuje. Jestem myśliwym. - powiedział pan w kapturze a do rozmowy niespodziewanie włączyła się jego córka.

- Tata poluje na potwory! A mama jest lekarzem. - rzuciła wesoło dziewczynka chyba zadowolona z kawałka ciasta tak samo jak o kilka lat starsza blondynka po drugiej stronie stołu. Jej ojciec uśmiechnął się do niej i słysząc co mówi i pokiwał twierdząco głową na jej słowa.

- A to jest nasza najmądrzejsza córka na świecie. - ojciec zrewanżował się córce komplementem a ta się uśmiechnęła zadowolona tak bardzo, że aż jej w oczkach widać było ten uśmiech.

- Ale to widzę dziadek nauczył cię bardzo ciekawych rzeczy. I przydatnych. - ojciec Maggie wrócił do rozmowy z siedzącą obok nastolatką. - A śniegi widziałem kilka razy. U nas na Ścieku to czasem człowiek może się zdziwić co tam z tego syfu potrafi spaść. Albo wypaść. Na przykład śnieg. - mężczyzna trochę pokręcił głową nieco mniej zadowolony jakby temat z radosnymi rzeczami mu się nie kojarzył. - Z tą wodą faktycznie, masz rację mnóstwo z tym się kłopotów narobiło. - kapturnik podniósł głowę i zerknął za okna. Wodę z głębi sali słabo było widać ale i tak wszyscy wiedzieli, że tam jest. Obserwował chwile ten niezbyt ciekawy miejsko - wodny krajobraz za oknem. - I Roger dał ci toporek? - odwrócił się znowu do blondynki jakby przypomniał sobie o tym jej zdaniu. - Znasz go? - zapytał zaciekawionym głosem.

Nastolatka dojadła ciasto i w międzyczasie jak pan z blizną mówił, wylizała talerz do czysta. Był taki fajny! I też polował!
- Poluje na potwory? Takie z Nowego Jorku? - popatrzyła na dużego mężczyznę wielkimi, zachwyconymi oczami - Lubi pan polować? Ja też! Na obiady, bo jak się upoluje obiad to się nie chodzi głodnym. Nie lubię być głodna, to smutne i przykre - humor się jej zważył, spuściła wzrok na deski baru i zaczęła w nich dłubać Misiem. - I na wrogów też poluję. Jak chcą zrobić krzywdę wujkowi, bo mam… tylko jego. Dziadek usnął jak byłam mniejsza i zmienił w kości… a ja czekałam w domu na piasku aż wróci wujek, bo obiecał że wróci. To czekałam, bo on zawsze dotrzymuje słowa. Długo czekałam… włosy mi urosły - chwyciła jasny pukiel i okręciła go na palcu a potem spojrzała w dół na swoje ciało - No wszystko mi urosło… trochę miesiaców to było, albo dłużej. Ale przyjechał - rozweseliła się, ciągle dłubiąc w stole - Zabrał mnie i teraz jedziemy do cioci Ellie. Bo on musi wracać żeby nie być dezerterem, ale za rok przyjedzie i już zawsze będziemy razem. Jak rodzina. To moja rodzina - uśmiech nastolatki stał się smutny - Nie mam mamy, ani taty. Dziadek usnął… jest wujek. I jest najlepszy. Chciałabym być taka jak on, ale… - wzruszyła nerwowo ramionami - Ciągle robię problemy. Nie umiem ludziów. Słów. Ciagle coś mieszam albo źle powiem. Albo nie tak zrobię. Albo zatrupię kogo nie trzeba… no i czasem zasadzkuję jak mnie ktoś przestraszy… a potem on musi sprzątać i się denerwować i… - wzdrygnęła się i spojrzała przestraszona na pana z blizną, bo za dużo powiedziała. Zamrugała, odetchnęła. Ścisnęła mocniej Misia - Uważam że nie powinnam mówić. Jak teraz. Bo jak powiem to pan przestanie mnie lubić. Zacznie bać, albo będzie chciał żebym… żebym sobie poszła.

- Poszła? Taka ciekawa partnerka do rozmowy? No nie żartuj.
- ojciec Maggie uśmiechnął się znowu łagodnie. - No i twój wujek musi być niesamowitym facetem. Pasujecie do siebie. Słyszałem trochę o takich jak on. O Pazurach. Chociaż wcześniej żadnego nie spotkałem. Ale patrząc po twoim wujku myślę, że spora z tych opowieści jest prawdziwa. - łowca pokiwał głową i machnął przyzywająco na Mike. Ten podszedł do nich zerkając pytająco.

- A może jakiś koktajl dla tych dwóch młodych dam? - trochę zapytał a trochę zaproponował patrząc i na dziewczynę, i na dziewczynkę, i na kelnera. Maggie błyskawicznie pokiwała brązową główką.

- Bez alkoholu? No to mamy mleczny z kakao i posypką. Taki deser. - powiedział młody kelner gdy zobaczył potakujące skinienie głowy mężczyzny, że bez alkoholu. Patrzył jednak na nóż dziadunia żłobiący blat i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć.

- Angie, może nie dłub po tym blacie? Mike będzie miał kłopoty u szefa a przecież takie dobrze rzeczy nam przynosi prawda? - zaproponował łowca i zerknął na kelnera. Ten trochę skrzywił się i pokiwał twierdząco głową.

- A na potwory ja poluję różne. I zwykle nie pytam skąd są. No ale za każdym razem jest inaczej albo całkiem inaczej to pytać trzeba. - odpowiedział na jej pytanie o jego zajęcie. Zaś młody kelner poszedł pewnie przygotować tą porcję dla obydwu panienek.

Nastolatka zrobiła się czerwona i odłożyła Misia na miejsce. Dmuchnęła na blat, ale kreski zostały. Postawiła więc na nich talerzyk i trochę się rozweseliła. Przynajmniej nie było widać… no i pan Rob też zauważył jaki fajny jest wujek. Ją chyba też lubił i jeszcze nie wygonił. No i chyba powiedział o czymś słodkim, ale do picia. Słowo deser jak najbardziej blondynka rozumiała.
- Ja rozumiem - powiedziała cicho, patrząc na talerz nieobecnym wzrokiem - Przychodzą, są groźni. Chcą zrobić krzywdę, nie ma czasu na słowa. Robi się to co trzeba. Trupi zanim podejdą bliżej i zrobią kłopot. Albo ranę… nie lubię ran. Bo potem boli i często się robi gorączka. Nie chcę żeby wujek znowu dostał ranę, już ma jedną na nodze a drugą na ramieniu… przeze mnie - zacisnęła splecione dłonie oparła o nich brodę, ciągle gapiąc się w talerzyk - Nie powinnam wtedy mierzyć, tylko od razu strzelać. Szybko… a potem w kolejnego i kolejnego i znowu. Ale… no nie jestem dziadkiem. - pokręciła smętnie głową - Bo pojechaliśmy po dobrą wodę do studni, a tam przyjechali tacy niemili panowie i zaczęli strzelać. To ich utrupiliśmy. Ale mogłam ich trupic bardziej - powiedziała z dziwnym zacięciem i westchnęła ciężko - Moze wtedy wujek by nie oberwał. - wzdrygnęła się, spoglądając żywiej na pana z blizną - Nie wiem gdzie Yarnhill, ale wujek wie. Spytaj go i tak. Jest super - pokiwała entuzjastycznie głową - Co to jest kakao? A ścieku? Nie znam tych słów. Znam Rogera od wczoraj. Jest fajny, tylko ludzie na niego dziwnie patrzą i dziwnie mówi, ale to nie szkodzi, bo ja też jestem dziwna. No i rozmawia z Khainem, którego nie widzę. I zbiera mu czerwoną wodę bo jest teraz Arena i próba. Wojna… no i robi obrazki! - życie całkowicie wróciło w Angie. Odwinęła rękaw i pokazała ciemne linie na przedramieniu - Zrobił mi go wczoraj, zanim przyszła zła woda. Powiedziałam że lubię motylki które latają nocą i cukierki… to mam - koniec wyszedł jej wyjątkowo zadowolony.

- No faktycznie, bardzo ciekawy. - powiedział Robert oglądając rysunek na skórze nastolatki o wciąż bardzo mocnym kontraście. Chciał pewnie coś powiedzieć jeszcze ale przerwała mu córka. Wychyliła się wyżej by zobaczyć obrazek jaki pokazywała nastolatka.

- O! Ale ładny! - powiedziała dziewczynka z entuzjazmem patrząc na wytatuowanego nocnego motyla z czaszkami i cukierkami na skrzydłach. - Tata też ma! Ale nie motylka tylko wilka. - córka rezolutnie spojrzała wyżej na siedzącego naprzeciw ojca. Ten uśmiechnął się i rozłożył w geście bezradności ramiona. Potem podwinął bluzę i kurtkę do łokcia i na ramieniu ukazał się jego tatuaż.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/474x/f7/69/5e/f7695ea2a22c3d625ba6cdaad0434823--real-estate-tree-tattoos.jpg[/MEDIA]

- A kakao to chyba jakaś roślina była. Ale teraz to takie coś do rozpuszczania i picia jak kawa. - powiedział z zastanowieniem chyba sam się właśnie nad tym zastanawiając nad tym całym kakao po jakie poszedł Mike.
- Ściek. To tak mówimy… Albo zobacz. - zaczął mówić ale chyba sobie o czymś przypomniał bo odwrócił się znowu w stronę okna. Chwilę przez nie zerkał aż pewnie dostrzegł to co chciał dostrzec by pokazać blondynce. - Widzisz tą ciemną smugę na horyzoncie? - zapytał wskazując ramieniem w dal. Angie widziała, że pokazuje na wschód. Przez okna lokalu trzeba było się bardziej domyślać, że tam jest bo aż tak wyraźna nie była. Ale wiedziała, że tam jest. Wcześniej od dobrego tygodnia jak nie dłużej wędrowali z północy i każdego dnia zamiast wschodu Słońca była ta ciemna smuga albo czarna ściana. W zależności od tego jak blisko niej podróżowali. Wujek mówił, że lepiej się trzymać od niej z daleka. No i właściwie trzymali się od niej z daleka. - No to jest nasza sławna Mississippi. Różnie ją wołają. U nas utarło się mówić, że to Wielki Ściek albo po prostu Ściek. - powiedział i opuścił ramię przez chwilę nadal wpatrując się w ten niewyraźny obrazek.

Pan z blizną też miał obrazka! I to z piesem i drzewami! Nastolatka ledwo go zobaczyła, zrobiła “wooooow” i zaraz zaczęła go macać, jeżdżąc palcami po namalowanych pniach i pyszczku. Las. Pan Robert miał na ręku las. Angie lubiła lasy - były zielone.
- Wiem co to kawa. Wujek czasem ja pije… dziwna. Gorzka i szczypie w język - powiedziała nie przerywając badania atramentowego wzoru - A ściek… to rzeka? Taka inna nazwa? To tutaj też był ściek, tylko mniejszy i wylał. - próbowała ułożyć w głowie zdobyte informacje - Pan też robi obrazki?

- Hmm…
- myśliwi zrobił trochę niepewną minę i zwlekał z odpowiedział. Albo się nad nią zastanawiał. - Nie, to kiedyś jeden taki wisiał mi przysługę a robił dziary to sobie kazałem taką zrobić. - odpowiedział ojciec dziewczynki siedzącej po drugiej stronie lady. - No, znaczy właśnie tak, kakao jest podobne do kawy, też gorzkie no chyba, że słodzone trafisz, ale można posłodzić cukrem albo miodem. - kapturnik zdawał się wybrnąć wreszcie ze zmieszania ale znów chyba nad czymś się zastanawiał. - Nie no wiesz, rzeka to rzeka a ściek to ściek. - powiedział trochę z zakłopotaną miną. - Po rzece to się pływa łódką albo statkiem jak większa, czasem mosty nad nią są. A ściek to takie jak pod miastem. Takie kanały. Pod ziemią. - mężczyzna mówił trochę niepewnie i z zauważalną rezerwą. Trochę machał przy tym rękami chyba chcąc pomóc sobie i rozmówcy zwizualizować ten problem ale ruchy też za bardzo pewnością nie ociekały.

Z kłopotu wybawił go Mike który wrócił z dwoma, smukłymi pucharkami. Podobnie jak wcześniej postawił talerzyki tak teraz postawił te pucharki. Tym razem wystawały z nich łyżeczki a nie słomki jak przy drinkach po których wciąż stały szklanki na blacie. Sama masa w pucharkach była jasnobrązowa, na wierzchu była taka pianka jak wujek używał do golenia a pod spotem inna, taka skłębiona jak przy gotującym się mleku. Tylko się nie ruszała. No i sama szklanki i ten gesty napój który wydawał się równie dobry do picia jak do jedzenia łyżeczką był jednak chłodny. A w ten tropikalny, gęsty ukrop wszystko co chłodne wydawało się dobre. A na samym wierzchu tej białej pianki i ten jasno brązowej pod spodem były czekoladowe okruszki.

Maggie znowu zaświeciły się oczy i uśmiech.
- Dziękuję! - krzyknęła radośnie na raz i do ojca i do kelnera po czym od razu złapała za łyżeczkę i zaatakowała koktajl.

Mina blondynki wyrażała czyste niezrozumienie, gdy padły dziwne nazwy jak kanały, ścieki i to jeszcze pod miastem. Chyba musiała zapytać o to wujka… potem.
- To tu też jest ściek? Taki tunel z wodą! - skojarzyła o co może chodzić i z uciechy aż klasnęła w ręce.
- Oooo… - skwitowała nagłe pojawienie się kubka z mlekiem i pianką. Patrzyła na niego, a on odwzajemniał spojrzenie, mrugając do niej małymi, kolorowymi kamykami. Bardzo ładnie pachniał, jak cukierek albo ciastko, aż ślinka ciekła. Tytanicznym wysiłkiem nastolatka powstrzymała się od rzucenia na desera. Zamiast tego popatrzyła w napięciu na pana z blizną. Kupował jej dobre rzeczy, bo już wiedziała że za takie cosie się płaci. Były za dobre żeby rozdawać je za darmo.
- Nie jest zatrute… tak? - zadała pytanie, spinając się nagle na stołku i patrząc uważnie w buzię pana taty Maggie - Pan chce za to rzeczy? Pestki albo nóż? Mam… zapłacić?

- Truciznę miałbym podać własnej córce?
- mężczyzna w kapturze lekko zmrużył oczy z wyrzutem ale jakoś blondynka wyczuwała, że to tak na niby ten wyrzut. - I nie chcę nic za to, potraktuj to jak prezent. Za sympatyczne towarzystwo. - wyjaśnił Robert lekko rozchylając ramiona. Mała dziewczynka po drugiej stronie blatu pałaszowała deser bez mrugnięcia okiem. Zerkała na nastolatkę i ojca po drugiej stronie ale nie przeszkadzało jej to w pochłanianiu jasno brązowej i chłodnej masy. - A ze ściekiem właśnie, brakowało mi słowa, no taki tunel z wodą pod ziemią. - myśliwy zmienił temat i chyba też się ucieszył, że blondynka pomogła znaleźć wyjście z tych rozmów o rzekach i kanałach.

- Mogła być w jednym kubku - Angela wymamrotała i nagle sięgnęła do bioder. Rozpięła pasek od knujowego pistoletu i razem z nim i kaburą połozyła mężczyźnie na kolanach.
- Prezent - speszyła się, sięgając po jedzenie. Bez dalszej zwłoki zabrała się za jedzenie, mrucząc pod nosem z przyjemności.
- Dlaczego pani doktur tak strasznie mówi? - zadała pytanie kiedy już musiała przełknąć i złapać oddech. Zimny płyn był lepki, słodki, czekoladowy i jeszcze te zamrożone kwadraciki. Jak lód z jeziora - coś idealnego na upał. - Czasem nie rozumiem o czym ludzie mówią. Dziwnych, obcych słów… a ona takie całe zdania mówi - wyjaśniła i wróciła do jedzenia.

- O. Dziękuję ci bardzo Angie. Hej! Zobacz Maggy jaki Angie mi prezent dała! - Robert wyglądał najpierw na zaskoczonego gdy pistolet wylądował na jego kolanach a potem na ucieszonego. Córka się uśmiechnęła ale dalej bardziej wydawała się zajęta pochłanianiem deseru więc tylko pokiwała głową.
- Pani doktor? Znaczy Izzy? - spojrzał na siedzącą obok blondynkę lekko mrużąc oczy. Zerknął ponad nią na drugi koniec sali gdzie widać było rozmawiającego wujka nastolatki i jego żonę. - Izzy jest bardzo mądra. Przeczytała więcej książek niż ja widziałem. Mówię więc mądre rzeczy. Ale dla mnie czasem za mądre. Dobrze, że jak do mnie mówi to tak bym nawet ja zrozumiał. Taka jest dla mnie dobra. - powiedział Robert znów opuszczając pochylając się w stronę blondynki i lekko ściszając głos. - Ale wiem, że można ją zapytać jak coś niejasne i ona wtedy umie to powiedzieć inaczej, prościej. Mówię, ci, że jest bardzo mądra. - wydawał się o tym przekonany i pokiwał do tego głową.

- Musi być bardzo mądra, skoro umie literki i książki - blondynka przytaknęła zlizując z palca kawałek bitej śmietany - Ja próbowałam te książki, ale mi nie idą. Mają dziwne literki, inne niż dziadkowe. One były jak ptasie ślady, takie ostre i kanciaste. Ciocia Vex mówiła że to jakaś cyrulica, ale z niej też nie byłam dobra. Wolałam… no nie umiem mądrych rzeczy - przyznała szczerze - Pan też ma włochate nogi, tak?

Robert kiwał lekko głową słuchając blondynki bawił się jakąś łyżeczką obracając ją w dłoniach ale pytanie o nogi chyba kompletnie zbiło go z tropu. - Eee… No tak, chyba można tak powiedzieć. - powiedział stropiony podobnie jak niedawno pytaniem o kanały i ścieki. - A dlaczego pytasz? - spojrzał zaciekawiony na nastolatkę.

- Sprawdzam czy to prawda że każdy pan ma włochate nogi… jak pająk. - nastolatka odpowiedziała rozbrajająco poważnie, kończąc desera - Lubie pająki, bo są mięciutkie… prawie jak małe futerka. Kotki… mam jednego, nazywa się Uzi. Został w bryku przy domu pani mamy Jamesa i Johna. Bo jego gniazdo było przy złej wodzie, to zabraliśmy je żeby się nie potopiły. I czarna mamę też. Oprócz Uziego są jeszcze cztery małe - pokazała odległość małego futerka rozkładając dłonie. - No… i dziękuję. Za słodkie. - uśmiechnęła się i kiwnęła głową jak uczył wujek - Roger pewnie kończy piwo, a mamy wścieknietego pana do utrupienia.

- Masz kotki?! A pokażesz mi?
- tym razem Maggie była szybsza w reakcji od swojego ojca. W lot wyłapała co powiedziała nastolatka po drugiej stronie blatu i wychyliła się w przód by przysunąć się bliżej do blondynki. Ojciec uśmiechnął się lekko.

- Maggie też lubi kotki. - wyjaśnił na wypadek gdyby było trzeba. - Ale Maggie może porozmawiaj z Angie o tych kotkach ale nie wiem czy teraz jest pora by gdzieś wychodzić. - ojciec zwrócił jej uwagę.

Puste kubki po shake’ach, talerzyki po cieście - dla Izzy cała ta góra cukru równała się próchnicy. Widząc że deser przeciągnął się z jednej porcji ciasta na o wiele więcej sapnęła Robowi w kark i zacisnęła mu palce na ramieniu. Mocno.
- Z wycieczkami na razie musimy poczekać kochani - powiedziała uśmiechając się do dziewczynek, a męża gromiąc wzrokiem - Cieszmy się tym, że możemy odpocząć od podróży i posiedzieć w cieniu. Jak się bawiłaś Myszko? Znasz nowe przepisy? - spytała córki.

- Jakby co to… no potem możemy pojechać do kotków. Są tam, gdzie nasze rzeczy - Angela odstawiła pusty kubek i westchnęła. - Pani doktur ma rację, na razie… nie ma co nigdzie chodzić. Tu jest dobrze. - wzruszyła nerwowo ramionami.

- No dobrze mamo. - westchnęła córka i klapła z powrotem na stołek. - Mike mi pokazywał jak robić różne rzeczy. Ale teraz nie mam składników to nie mogę pokazać. - podniosła wzrok na rodzicielkę odpowiadając z poważną minką na jej pytanie.

- No właśnie, potem spróbujemy się przejść czy pojechać. - Robert skinął głową wspierając pomysł i żony i nastolatki. Zaciśniętych na swoim ramieniu palców udawał, że nie zauważa. Za to odwrócił twarz od córki ku niej i zapytał z sympatycznym wyrazem twarzy. - A potem będzie jeszcze ciasto, zjesz z nami kochanie? - zapytał zupełnie jakby pytał się o najsympatyczniejszą rzecz na świecie.

- Ciasto? - nastolatka od razu zbystrzała, oblizując wargi z resztek kremu i czekolady. Przez sekundę dopadło ją pytanie czy jeszcze ma ochotę na coś słodkiego. Szybko się rozpromieniła. Odpowiedź była oczywista - No tak, ciasto! A pani zje z nami? Jest dobre. Serowe i słodkie i smaczne. Możemy jeszcze zjeść ciasto? Ach… - westchnęła. No tak, najpierw musieli jeszcze kogoś utrupić.

- Chętnie aniołku, ale później. Mamy troszkę pracy wpierw… - lekarka uśmiechnęła się ciepło do blondynki, a mężowi wciskała paznokcie w ciało.
- Dobrze słyszałam że rozmawialiście o kotach? - tu popatrzyła na Maggie i udała że się nad czymś zastanawia. Mogli jej załatwić zwierzątko, była już na tyle duża aby o nie zadbać i zacząć uczyć się odpowiedzialności - Nic nie szkodzi Myszko, potem porozmawiamy z Mike’iem i poprosimy żeby coś przyniósł. Tatuś na pewno chętnie będzie testował twoje dzieła - drugą ręką poklepała Roberta po ramieniu i stanęła mu za plecami żeby patrzeć w dół bezpośrednio na jego głowę - Jesteś taki kochany że pytasz… co ja bym bez ciebie zrobiła - mówiła lekko, śląc mu gromy wzrokiem. - Z pewnością nie musiałabym wspominać o próchnicy.

- Tak, Angie ma kotki. Jeden jest jej, Uzi, ale ma jeszcze inne.
- córka lekarki i łowcy mutantów szybko podchwyciła wdzieczny dla niej temat.

- Tak kochanie. - Robert uniwersalnie kiwnął głową zgadzając się do całości wypowiedzi żony. - A może sobie usiądziesz co? - zaproponował klepiąc stołek obok niego. Na tym z drugiej strony siedziała już Angie.

- Kotki to wspaniałe, śliczne zwierzęta, do tego bardzo czyste i urocze, ale trzeba się nimi zajmować. Karmić, dbać aby były zdrowe i szczęśliwe… myślisz, że potrafiłabyś też zająć się takim kotkiem? - spytała córki. Do drugiej połówki zwróciła się mniej ciepło, ale nadal uprzejmie - Dziękuję, postoję. Stąd mam dobrą perspektywę.

- Ja mogę pomóc!
- Angie wyprostowała plecy gotowa do wsparcia małej ludzi. Małe futerka były super, każdy powinien takie mieć! - Pokazać jak się poluje i zdobywa jedzenie. Mogę to robić najpierw sama, ale się nauczysz, to łatwe - popatrzyła na Maggie z szerokim uśmiechem - Znajdujesz obiad, strzelasz i skórujesz. A potem dzielisz i jesz. Gotowanie też jest fajne. To jak z… - zacięła się, bo nie za bardzo wiedziała do czego porównać, więc zmieniła temat - A jakie będzie potem to ciasto?

- O tak! -
mała dziewczynka z entuzjazmem pokiwała głową zgadzając się i z mamą i z blondynką. - Będę się nimi zajmować! Jak coś nie będę wiedzieć to zapytam taty! Albo Angie! - dziewczynka spojrzała pytająco z matki na ojca i nastolatkę chyba czekając na jakieś wsparcie w tej materii przekonywania.

- Ciasto to chyba sernik. Take ja zamówiłem przynajmniej. - odpowiedział nastolatce pan O’Neal. Potem zwrócił się do pani O’Neal. - Ależ kochanie to jest nieco kłująca perspektywa. - mąż zadarł głowę do góry by spojrzeć w twarz żony ale, że stała za jego plecami patrzyli na siebie do góry nogami. Za to poczuła jak jego dłoń wędruje przez jej biodro w kierunku jej pośladków sunąc jak rozleniwiony wąż.

Lekarka uśmiechnęła się ciepło do blondynki, kiwając głową do tego co mówiła.
- Będzie nam bardzo miło Angie, jeżeli pomożesz Maggie i wytłumaczysz jej jak się zajmować kotkami. - pogłaskała lekko jasne włosy - Tylko nie odchodźcie nigdzie, dobrze? Jak będziecie chciały pić poproście Mike’a. Niech nam doliczy do rachunku. Myszko słuchaj się Angie, my niedługo z tatą wrócimy. Musimy porozmawiać o tym kotku dla ciebie - zdradziła część planu obu dziewczynkom, a Robowi przestała wbijać paznokcie w bark.

- Tak jest! - nastolatka wyprostowała się na krześle i spojrzała bystro na panią doktur. Dotyk na głowie powitała ze zdziwienie, zesztywniała… ale to było miłe. Przyjemne. Zrobiło się jej ciepło w środku, a potem jeszcze usłyszała że mogły z małą ludzią coś jeszcze wziąć! Na przykład takie drugie picie z czekoladą! - Pani się nie martwi, będę bezpieczyć Maggie. Nikt nie podejdzie - poklepała karabin, uśmiechając się szeroko - Pan też się nie martwi, idzie mówić. Ja wszystko wytłumaczę!
 
Czarna jest offline  
Stary 21-12-2017, 10:40   #142
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex widząc, że ekipa zbiera się do wyjścia ruszyła przodem. Korytarz był wąski i nie było co tarasować drogi. Do jej uszu docierały strzępki rozmów, ale starała się na nich nie skupiać. Wystarczyło, że wujaszek już werbował panią doktor do drużyny z nikim tego nie konsultując, a laske ewidentnie za nią nie przepadała. Z resztą co się dziwić. Nadęta mamusia “idealnego” dzieciaka, powiedzmy że wygląd Vex mógł być dla takiej baby raczej odstraszający.

Powoli weszła na piętro i podeszła do lady. Angela też już miała nowego znajomego… westchnęła ciężko i wydobyła z paczki jednego szluga, podając go barmanowi.
- Wody. - Uśmiechnęła się i zaczekała aż mężczyzna naleje jej czegoś czego tak naprawdę nie chciała pić. - Dzięki. - Pierwszy kubek opróżniła jednym łykiem, ale gdy barman napełnił go ponownie wzięła go i wyszła przed budynek.

Po chwili namysłu rozsiadła się na wystających ponad poziom wody stopniach i skupiła wzrok na stojącym przed budynkiem vanie. Nie podobało się jej to.nagle uparli się ratować jakieś miasteczko, mimo że jego mieszkańcy nawet tego nie chcieli. Niby ten Hank był wdzięczny za pomoc itd, ale.... Vex upiła łyk wody, starając się sobie wyobrazić, że są w niej śladowe ilości alkoholu. Była cholerną kurierką, a nie łowcą, mediatorem czy tam ciotką. Nadawała się do tego by prowadzić motocykl, a nie uganiać się za jakimiś bandami, ludźmi ze wścieklizną czy nastolatkami. Nawet jeśli te ostatnie nawet lubiła.

Zerknęła przez drzwi, upewniając się że dyskusja nadal trwa i wróciła do obserwacji jedynej interesującej ją w okolicy rzeczy, którą niefortunnie był pojazd khainity. Może jednak powinna odjechać. Ta cała lekarka miała ugadany jakiś transport. Jej ulubiona blond banda by sobie poradziła i mieliby obok kogoś bardziej przydatnego niż dawna gangerka. Powinna pogadać z Samem. Może będzie okazja jak już pani doktor skończy go maglować.

Furgonetka Rogera bazowała na oryginalnym modelu Dodge Ram Van. Sądząc po linii i światłach pewnie z drugiej generacji z lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Ale przez to ze zubożoną elektroniką późniejszych modeli przez co były takie fury bardziej odporne i niezawodne na to co teraz mieli za oknem. No albo była to nowsza fura bo na kilka lat przed apokalipsą zapanowała moda na amerykańskie klasyki z poprzednich dekad z przebojami z segmentu muscle car na honorowym miejscu. Taki klasyczny Dodge też mógł się wpisywać w tamten trend. W Det było pełno takich aut i cieszyły się nadal sporą popularnością. Miały i styl, i funkcjonalność, i niezawodność.

Fura Rogera była napędzana jednak kilkulitrowym dieslem. W oryginale powinien być to 5-cio, 6-cio albo nawet i 7-mio litrowy benzyniak. Ale kto wie, może i wyszła przed wojną seria w dieslu a jak nie to już musiano go zamontować po wojnie. W porównaniu do osobówki nie mówiąc do Spike czy innego motocykla furgonetka i tak spalała sporo paliwa. Ale tu, na głębokim południu, w pobliżu tych paru działających w Zatoce platform dostarczających ropę było to nieco mniejszym problemem niż dalej na północy.

Czarna furgonetka miała też wzmocnione zawieszenie, i przód, dostosowane do mocnej i ostrej jazdy i taranowania tak przeszkód jak i innych użytkowników drogi. Patrząc na to jak maszyna zachowywała się przez ten krótki kawałek jaki mieli okazję się przejechać z Rogerem to jak na dość sporą brykę, no i diesla była całkiem zrywna. Dało się ją prowadzić dynamicznie w detroidzkim stylu więc silnik musiał być albo mocny w oryginale albo wzmocniony różnymi bajerami. Bez tej całej wody i na prostych mógł pewnie rozpędzić się do całkiem przyzwoitych prędkości. Choć jak każda maszyna tej wielkości nie dorównywała mniejszym zrywnością czy przyśpieszeniami. Za to miała masę, wytrzymałość i pojemność o jakiej osobówki i motory nie mogły nawet marzyć.

- Co? Lubisz samochody? - Vex usłyszała za sobą męski głos. Gdy się odwróciła zobaczyła jakiegoś faceta. Wyglądało, że chyba miał zamiar właśnie wejść do środka ale chyba zrezygnował. Miał przy sobie kaburę przy pasie i był pewnie z trochę starszy od niej. Przyglądał jej się z zaciekawieniem.

- Wolę motocykle, ale niczego takiego nie ma w okolicy. - Vex uśmiechnęła się do przybysza, po czym skorzystała z okazji by zerknąć za siebie i zobaczyć jak się sprawy mają w środku. Dopiero po tym skupiła wzrok na przybyszu. - Jakby co proszę się nie krępować obsługa jest w środku.

Mężczyzna zerknął na chwilę przez okno do wnętrza lokalu. We wnętrzu zaś jak szybko oceniła szatynka sytuacja raczej się nie zmieniła. Facet wrócił spojrzeniem do niej. Był trochę wyższy od niej i miał ciemne włosy. Po fryzurze wyglądało jak zarośnięty irokez, gdzie na czubku głowy miał wyraźnie dłuższe niż po bokach. - Motocykle? Jeździsz? - zapytał ciekawie i wymownym spojrzeniem rozejrzał się po parkingu przed lokalem. A na nim żadnego jednośladu nie było widać.

- Obecnie unikam, co by moja maszyna nie ucierpiała z powodu wody. - Vex machnęła ręką, wskazując na zalane podwórko. - Przyjechałam tym złomkiem, razem z resztą ekipy.

- Nie wygląda źle. - powiedział facet zerkając na zaparkowaną maszynę. Przyglądał jej się chwilę. - Klasyka Dodga. Trochę zaniedbany ale i odpicowany. - oszacował krótko. Potem zwrócił się znowu do rozmówczyni. - Nazywasz się jakoś? - zapytał podchodząc o krok bliżej. Teraz stali już tak blisko siebie jak zwykle się stało by dwójka obcych sobie ludzi mogła swobodnie rozmawiać.

- A i owszem. - Motocyklistka uśmiechnęła się szerzej. - Ale chyba wypadałoby się najpierw samemu przedstawić.

- Ale ja zapytałem pierwszy. - Facet też się uśmiechnął i zrobił mały krok bliżej. Stali już całkiem blisko jak tak, że właściwie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Ciemnowłosego typa chyba całkiem bawiła ta sytuacja albo rozmowa.

- Vex. - Motocyklistka powróciła wzrokiem do zaparkowanego w wodzie vana. Klasyka Dodga. Uśmiechnęła się pod nosem, była ciekawa czy ktokolwiek z “jej” ekipy zwróciłby na to uwagę. Powróciła spojrzeniem z powrotem do mężczyzny. - To teraz rewanż? Nazywasz się jakoś?

- Spencer. - odpowiedział facet i wyciągnął dłoń na przywitanie. - Stąd jesteś? - zapytał zaraz robiąc głową ruch gdzieś w bok gdy pewnie chodziło mu o tą osadę. Na oko kurierki to mówił i pytał się jak typowy przybysz z zewnątrz nowym dla siebie miejscu.

- A wyglądam jakbym była stąd? - Vex uścisnęła mężczyźnie dłoń. Choć przez chwilę mogła nie myśleć o tym, że gdzieś tam w środku Roger idzie zabić jakiegoś zdziczałego faceta. - Jestem z Det, choć chyba można powiedzieć, że bardziej jestem z nikąd. Jestem kurierem. A ty? Przejazdem i szukasz miejsca gdzie można napić się piwa? - Wyszczerzyła się i przypomniawszy sobie o trzymanej szklance dopiła wodę.

- A to wyglądam aż tak wieśniacko by pasować do tego miejsca? - facet odwzajemnił się podobnym stylem i tonem jakim zwróciła się do niego szatynka. - A piwo jak stawiasz może być. Ale potem chcę rewanż. - Spencer lekko odsunął się i machnął w kierunku drzwi wejściowych do środka lokalu by w naturalny sposób zrobić miejsce dla idącej obok kobiety.

- Jak widzisz, siedzę tu sącząc wodę. - Motocyklistka uniosła już pusty kubek. - Po za tym, pewnie niebawem będziemy się zwijać. - Mimo swoich słów skorzystała z zaproszenia i weszła z powrotem do budynku.

- Woda? Jakiś ostatni krzyk mody w Detroit? - Spencer uśmiechnął się i zatrzymał się na środku sali by rozejrzeć się po niej. - Tam chodź. - powiedział w końcu w stronę pustego stołu pod jedną ze ścian. Ruszył w jego stronę i w środku dnia z tłumem raczej nie trzeba było się zmagać. Gdy usiadł przy stole zamachał w stronę obsługi za barem. W ich stronę ruszył jakiś młody chłopak. - Ale ja wolę piwo. - powiedział Spencer wracając spojrzeniem do kurierki chyba traktując na poważnie to, że zamówi mu piwo.

Vex skinęła rozmawiającemu z lekarką Samowi i ruszyła za Spencerem. Skąd ten typek nagle miał wobec niej tryb rozkazujący? W sumie… i tak reszta ją ignorowała. Ruszyła za mężczyzną w stronę stolika.
- Nie byłam w Det kilka lat, powiedzmy że nie jestem na bieżąco z obowiązującymi tam “modami” - Ustawiła swój kubek na blacie, ale nie zajęła miejsca. - Skąd pomysł że postawię ci piwo?

- Bo tak się ugadaliśmy przed wejściem. - Spencer uśmiechnął się szeroko, że prawie można było uznać, że się roześmiał. W międzyczasie podszedł do nich ten młody kelner. Popatrzył pytająco na ich oboje a siedzący przy stole mężczyzna wskazał palcem na stojąco obok kobietę. - Tak? - młodzian zwrócił się pytająco do motocyklistki.

- Dwa piwa. - Vex zajęła miejsce przy stoliku. Zaczynała się spodziewać, że raczej nie ma co czekać na rewanż. - To czym się zajmujesz Spencer?

- A rozbijam się tu i tam. - facet wydawał się być zadowolony tak z pytania jak i swojej odpowiedzi. Zupełnie jakby sprzedawał jakiś swój firmowy żarcik. Też chyba cieszył się z tego zamówienia z jakim młody kelner ruszył z powrotem ku barowi. Spencer chwilę obserwował go jak odchodzi jakby sprawdzał czy naprawdę pójdzie do tego baru po to piwo. Ale chłopak faktycznie tam wrócił. - Co za kraniec świata. Nawet kelnerek nie mają. - westchnął kręcąc głowa i wrócił spojrzeniem do siedzącej naprzeciw brunetki. - No ale dobrze, że w ogóle jest tu na coś fajnego popatrzeć. - dodał szczerząc się z zadwolenia i patrząc zdecydowanie poniżej twarzy brunetki. - Na drogach się zwykle rozbijam. Furą. - dodał nie zmieniając punktu obserwacji.

Głowa Vex weszła na podwyższone obroty, gdy próbowała sobie przypomnieć jak bardzo ma rozpiętą kurtkę. Ten dupek był bezczelny, ale w taki cholernie swojski sposób.
- Jak na kogoś kto się “rozbija” wyglądasz całkiem cało. Nie widziałam też twojej fury. - Motocyklistka nie ruszyła się. Jak chce się pogapić to niech ma, poza tym… trochę ją ciekawiło czy wujaszek zareaguje na tego typka. - A co do kelnerek… może po prostu wolą by nie obsługiwały takich typków.

Spencer roześmiał się sucho słysząc uwagę o furach i swoim wyglądzie. Śmiech jednak przerwał mu proces zapoznawania się z koszulką Vex bo głowa zakołysała mu się i powędrowała nieco do tyłu. - Bo trzeba wiedzieć jak jeździć! I czym. - odpowiedział tak radośnie jak i bezczelnie. Przerwał mu powracający kelner który postawił po wysokiej szklance piwa przed nią i przed nim. Potem odszedł ale tym razem Spencer się nim więcej nie interesował. - A mojej fury stąd nie zobaczysz. Ale jak chcesz. I lubisz zwiedzanie. To możemy tam pójść i spenetrować to i owo. - powiedział z uśmieszkiem patrząc na nią przez pryzmat podnoszonej do ust szklanki. Smak napoju w szklance był przede wszystki rześki bo chłodny. Nie zimny ale widocznie lokal umiał zadbać by był chłodny. A na taki skwar jaki rozplenił się lepką duchotą w samo tutejsze południe samo to wydawało się być cudownie orzeźwiające. A poza tym był jeszcze smak piwa. - I niby co masz na myśli mówiąc “takich typów” co? - zapytał odstawiając szklankę po pierwszym łyku. Vex spotkała się na chwilę spojrzeniem z Samem. Ale nadal słuchał czegoś co mówiła do niego ta lekarka. Obrzucił spojrzeniem Spencera ale scena wyglądała widocznie dość spokojnie bo nie przerwał rozmowy.

Teraz to Vex się roześmiała. Sięgnęła po szklankę z piwem i upiła spory łyk. Cudo… teraz tylko mieć nadzieję, że jej nie weźmie. Przyłożyła chłodne naczynie czoła, czując jak rosa ze szklanki spływa jej na dekolt.
- Jak już wspominałam… nie jestem tu sama i mamy co nieco do zrobienia w okolicy. Więc chyba opcja zwiedzania i penetracji odpada. - Skupiła wzrok na Spencerze. Kim był do cholery ten typek? I ten irokez… znała masę ludzi z takimi fryzurami i jakoś większość pochodziła z jej starej dobrej ojczyzny. - Chodziło mi o “takich typów”, którzy nie są w stanie oderwać oczu od mojego dekoltu.

- Aha. - Spencer skinął głową kiwajac głową i przyjmując wyjaśnienia rozmówczyni. Ale na słowo “dekolt” spojrzenie znów zawędrowało mu poniżej jej szyi. Upił kolejny łyk chłodnego napoju , westchnął z zadowoleniem i z lekkim stuknięciem postawił szklankę na stole. - Chociaż jedną rzecz serwują tu dobrą. - powiedział patrząc na swoją szklankę.

- No to nie wiem czy się kwalifikuję na “ten typ”. - powiedział lekko unosząc brwi i mówił jakby do swojej szklanki. - Tył też sobie obejrzałem całkiem dokładnie. - odpowiedział podnosząc głowe na siedzącą naprzeciw niego kobietę. - Więc jak nie wysyłają kelnerek do tych co się gapią a twoje cycki to chyba odpada. - wyjaśnił jej i chyba był bardzo zadowolony z tego wyjaśnienia i całej rozmowy.

- I mówisz, że jesteś z kimś i coś robisz? Mhm. - zapytał i pokiwał głową znowu wracając wzrokiem do swojej szklanki. Lekko przesunął paznokciem po kroplach oblepiających schłodzone szkło. Przesuwał palcem z góry na dół, nieśpiesznie zostawiając na szkle ślad po tej podróży. - Ja tam nie wnikam. - lekko uniósł dłonie w obronnym geście. - Ale na moje oko wyglądałaś mi na wystarczająco samą i znudzoną tam przed barem by sobie poszukać zajęcia. Na przykład gdzieś w uliczce obok by zwiedzić świetną furę. Od wewnątrz. I poznać świetnego kierowcę tej fury. Ale nie od wewnątrz. Ale tu bym widział chętnie raczej odwrócenie ról. Taki rewanż. Co ty na to? - Spencer podniósł wzrok znowu na Vex i upił kolejny łyk piwa ze swojej szklanki. Nie oszczedzał piwa i po dwóch czy trzech łykach ubyło mu prawie z połowę w tej szklance.

Vex upiła spory łyk piwa. Seks w aucie… z facetem, który nie rozgląda się co chwilę gdzie jego blond zguba. Jak za starych dobrych czasów. Tyle, że ona już chyba nie była jak wtedy.
- Byłam nie tyle znudzona co zmęczona, Spencer. Choć nie powiem, miło pogadać i pomyśleć o czymś innym. - Jej palce powoli przesuwały się po chłodnej szklance, w sposób który mógł się kojarzyć tylko z jednym. - Widzisz tą ekipę przy ladzie. Jestem z nimi i pewnie jak dopijemy to piwo będę się zwijać.

Ciemnowłosy facet spojrzał w stronę lady na wskazaną grupkę. Obserwował ich chwilę. Potem wziął swoja szklankę i przesunął się przez ławę stołu tak, że teraz dzielił ich tylko narożnik tego stołu. - No widzę. - odpowiedział kiwając głową. Teraz siedział przy ścianie więc miał lepszy widok na bar i resztę sali niż przed chwilą gdy siedział tyłem do baru. Upił kolejny łyk chłodnego napoju.

- Siedzą, gadają coś piją. Może się zaraz zbiorą a może nie. Chcesz tak siedzieć w gotowości do wieczora aż się zdecydują ruszyć? - zapytał wycierając usta rękawem z piwnej piany. Z bliska Vex dostrzegła, że włosy ma ciemne ale spłowiałe od Słońca. Typowe włosy podróżnika. Mogły być kiedyś czarne i zbrązowiały mu od Słońca i wiatru albo być brązowe ale i tak niepogoda i kilometry odcisnęły na nich swoje piętno. Skórę też miał ogorzałą więc wewnątrz pomieszczeń pewnie nie spędził większości swojego życia.

- No Vex? - zapytał o odstawił szklankę na stół. Położył ramię na stole tak, że teraz jego palec wodził powoli po przeciwnej stronie jej szklanki. - Co się chcesz męczyć tutaj sama? Chodź, zabawimy się. Ty mnie a ja ciebie. I potem chcesz to dołączaj do nich. Nawet cię podrzucę. - Spencer podniósł wzrok ze szklanki na której kreśli w mokrym szkle wzory. Zajechał na drugą stronę szklanki stykając się z palcami Vex. Teraz jednak patrzył wyżej, na jej twarz ciekawy czy przystanie na jego propozycję.

Vex spoważniała. Czemu do cholery się opiera temu facetowi. Pewnie gdyby wyszła na szybki numerek reszta by nawet nie zauważyła jej zniknięcia. Ale… powinna najpierw pogadać z Samem. Czy w ogóle chcą by z nimi jechała dalej czy nie, bo skoro wujaszek już werbuje ludzi nawet z nią o tym nie gadając to może nie jest im też do niczego potrzebna. Tyle, że najpierw chciała z nim porozmawiać. Jednak to wizja jego dzieciaka jakoś jej nie przeszkadzała, to przy nim cieszyła się jak ta idiotka. A taki napalony błazen jak Spencer zawsze się znajdzie. Fuck, tylko pomyśleć że ma brykę, że mogłaby w końcu ruszyć tyłek z tego miejsca i pojechać w trasę. Po chwili namysłu westchnęła ciężko i zabrała dłoń z jego zasięgu.
- Spencer odmówiłam ci już dwa razy… no może nie dosłownie, ale odmawiam po raz trzeci. Będę tu siedzieć w gotowości sącząc wodę aż postanowią się ruszyć. - Uśmiechnęła się, ale bez przekonania i zerknęła do tyłu jak tam idą postępy.

- Ojej. Ale sobie krzywdę robisz dziewczyno. - westchnął udanie Spencer i oparł się o ścianę przy okazji odsuwając się od szatynki. Dopił końcówkę piwa i machnął znowu w stronę baru. Ten sam młody kelner który był tu przed chwilą skinął głową na znak, że zauważa i znowu ruszył w ich stronę. Przy okazji Vex dostrzegła, że grupka przy barze nieco się przemeblowała. Lekarka znalazła się przy swoim mężu i Angie a wujek rozmawiał z tym drugim, wysokim i starszym barmanem więc w stosunku do Vex stał teraz tyłem. - A w ogóle to co takiego pilnego właściwie macie do załatwienia? - zapytał Spencer choć już z zauważalnie mniejszym zainteresowaniem niż przed chwilą.

- Cóż, nie można mieć wszystkiego. - Vex oparła się wygodnie o krzesło czuję się dziwnie… samotna. Rozczarowana? Powinna się ogarnąć, odmawia no to nie ma i tyle. Toż chyba nie liczyła, że typek się na nią rzuci. - Nawet nie jestem pewna. Chyba zostałam lekko wykluczona z ustaleń, albo sama się wykluczyłam bo działam niektórym na nerwy. - Wzruszyła ramionami. - Powiedzmy, że ja tu tylko robię za kierowcę. Ale… jeśli widziałeś ostatnio kogoś kto zachowuje się jak dziki zwierzak i gryzie innych ludzi to daj znać.

- Jasne. - Spencer skinął głową i odebrał od kelnera piwo. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął portfel. Z niego zaś talony na paliwo. - Może być? - powiedział wręczając jeden kelnerowi. Ten obejrzał papierek i skinął głową. - Oczywiście. Jeszcze coś? - zapytał patrząc na nich obydwoje pytająco. - Mi wystarczy zapytaj panią. - powiedział wstając od stolika i biorąc nowe piwo. - No to trzymaj się Vex. Powodzenia w tych ważnych sprawach. - powiedział z uśmiechem i zaczął przesuwać się wzdłuż stołu by wyjść na salę.

Vex spojrzała tęsknie na znajomy papierek. Kiedy ostatnio widziała taki talon. Chyba jakieś dwie fuchy temu.
- Mi nic już nie trzeba, chyba że można się u was gdzieś wykąpać. - Mrugnęła do kelnera, po czym spojrzała na Spencera. - Do zobaczenia kiedyś, pewnie na trasie.

Spencer machnął dłonią na pożegnanie, lekko kiwnął głową i odszedł w głąb sali. Kelner chwilę go obserwował pewnie nieświadomie powtarzając ten sam gest tylko w odwróconej roli jaki niedawno wykonał Spencer. - Oczywiście. Ale trzeba być gościem więc musiałaby pani wynająć pokój. - wyjaśnił kelner z przyjaznym uśmiechem.

- Cóż… pogadam ze swoimi, jak tak dalej pójdzie może się okazać że zostanę jednym z waszych gości. - Motocyklistka także wstała od stolika i ruszyła w kierunku rozmawiającego z barmanem wujaszka. Trzeba było się w końcu dowiedzieć co właściwie się dzieje i czemu poświęciła możliwość “zwiedzania” czyjejś fury.

Bez pośpiechu przeszła przez salę z piwem w ręce i bez skrupułów przywarła do wujaszka wtulając się w jego ramię.
- Czekamy jeszcze na coś? - odezwała się cicho mając nadzieję, że uniknie dyskusji z panią doktor - Jak tak dalej pójdzie jakiś napalony klient, w końcu się na mnie rzuci.
 
Aiko jest offline  
Stary 23-12-2017, 07:34   #143
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - I wesołych świąt, i szczęśliwego Nowego! :)




- Oczywiście. - zgodził się młody kelner słysząc odpowiedź Vex. Ktoś jeszcze go wzywał więc odszedł w tamtą stronę.

Vex zaś wylądowała przy zwalistej sylwetce ciemnego blondyna z karabinkiem zawieszonym na ramieniu.
- Naprawdę? No to nie byłby najlepszy ruch z jego strony. -
Sam lekko uniósł brwi do góry i usta skrzywiły mu się w oszczędnym uśmiechu. Spojrzenie jednak wydawało się ciepłe i rozbawione. - A właśnie rozmawiałem z Lou. Dogadał się co prawda z O’Nealami ale ja dogadałem się z nimi więc moglibyśmy się razem zabrać. Lou ma łódź. Dałoby się ją zabrać na autobus myślę a nim dojechać do rzeki. A samą łodzią przez rzekę. - najemnik streścił motocyklistce efekt swoich rozmów i z lekarką i z barmanem. - A ty co załatwiałaś z tamtym irokezem? - Sam lekko poruszył głową w stronę stołu gdzie niedawno Vex rozmawiała ze Spencerem.

Mąż Izzy pokiwał głową w kapturze zgadzając się ze słowami żony skierowanymi tak, do córki jak i do nastolatki o blond włosach. Ale żonie nie zamierzał tak łatwo ustąpić. Odwrócił się na stołku tak, że teraz bar miał za sobą a żonę przed sobą. A nawet między sobą bo przesiadł się tak, że stojąca kobieta znalazła się między jego kolanami. I dłońmi bo oparł swoje dłonie na jej biodrach przez co właściwie oplótł ją swoimi kończynami.
- No, musimy powiedzieć Mike’owi, chyba poczciwiec z niego, by się tu wami zajął jak my będziemy omawiać te kicie. - mimo, że Rob mówił bardziej do córki niż kogoś innego to jednak spojrzenie i uwagę zdawało się mu bardziej koncentrować na żonie. Zwłaszcza przy tych “kiciach” jakoś wydawał się mieć bardzo kosmate spojrzenie gdy jakoś w tym momencie doszedł spojrzeniem ku jej twarzy którą w przeciwieństwie do zwyczajowej sytuacji miał nad sobą.

- Będziemy koleżankami? - zapytała Maggie kiwając rodzicom głową ale bardziej chyba interesowała ją siedząca naprzeciw niej blondynka. Robert chyba nadal czekał na Mike’a a chłopak już wracał w stronę baru. Ale Roger był szybszy. Złapał go mocno za ramię kompletnie zaskakując i jego i pewnie większość okolicznych gości. Twarz kelnera wykrzywił grymas bólu gdy khainita prawie podniósł go tak, że aż musiał stanąć na palcach by zmniejszyć nacisk bólu.

- Dość czekania! Prowadź mnie do niego! Czas przelać krew! - warknął agresywnym tonem i jęczący z boleści kelner zaczął prowadzić go w stronę korytarza prowadzącego do piwnicy. Większość towarzystwa była chyba zbyt zaskoczona a może i zadowolona, że khainita zajął się kimś innym niż nimi. Najbliżej nich stali Vex i rozmawiający z nią Sam.

Ten spojrzał ponad barem na nastolatkę i skinął wyzywająco głową do siebie. Ruszył za khainitą i jego ofiarą.
- Oj Mike chyba trochę się spóźni. -
powiedział Robert widząc, że powrót młodego kelnera został tak brutalnie przerwany.

Nastolatka dogoniła wujka już na dole w piwnicy. Miał już karabinek w dłoniach. Kilka kroków dalej Roger stał przed drzwiami do piwnicy z tym zarażonym a wyraźnie przestraszony Mike kończył otwierać skobel piwnicznych drzwi.
- Spadaj! - syknął do niego pogardliwie khainita gdy kelner uporał się z tym zajęciem. Mike niezwłocznie skorzystał z okazji by się wydostać z nieprzyjemnej dla siebie sytuacji. Czmychnął mijają wujka i jego podopieczną. Roger zmrużył zaś oczy oceniając sytuację wewnątrz piwnicy. - Hej ty! Stawaj! Nadszedł czas próby! Czas areny! Czas Khaina! - krzyknął w głąb piwnicy. Odpowiedziały mu głuche warkoty, sapanie i stukoty ale ciężko to było uznać za odpowiedź. - Stawaj tchórzu! - wrzasnął rozzłoszczony khainita. - On jest związany?! - Roger dostrzegł chyba wreszcie dlaczego wybrany rywal ma takie opory przed przyjęciem wyzwania. - Nie może tak być! - syknął znowu rozzłoszczony wkraczając do piwnicy.

- Roger nie rób tego! Nie rozwiązuj go! - krzyknął ostrzegawczo wujek i przebiegł te kilka kroków oddzielających go od wejścia do piwnicy. Ale i Roger miał podobną odległość do więźnia. Razem z Angie dobiegli w momencie by w świetle karabinowej latarki wujka i postawionej w progu lampy widzieć opadające rogerowe ostrze tomahawka rozcinające więzy przy belce.


[MEDIA]http://imgs.inkfrog.com/pix/blade.addict/XBK01_(2).JPG[/MEDIA]

- Krew na kielich krwi! - krzyknął bojowo Roger korzystając z okazji, że przeciwnik wyszarpuje się z więzów. Ale nie docenił przeciwnika. Ten nie dokończył rozsupływać więzów z nadgarstków, nawet zwyczajowo w takich wypadkach nie roztarł nadgarstków po związaniu i trzymaniu w górze ramion tylko rzucił się z dzikim wrzaskiem na mężczyznę z wymalowaną czaszką na twarzy. Roger zdążył zamachnąć się tomahawkiem ale prawie z miejsca musiał ustąpić przed furią przeciwnika. Cofając się uderzył plecami w półki co zaowocowało grzechotem pustego szkła. Część butelek i słoików przewróciła się, część spadła na podłogę ale walczący byli już kolejny krok i następny dalej. Piwnica choć niedawno pomieściła kilka swobodnie stojących i rozmawiających osób to jako arena okazała się bardzo ciasnym polem walki. Tomahawk Rogera co chwila zahaczał jak nie o półkę, regał to o ścianę czy sufit. Przeciwnik atakujący gołymi rękami nie był aż tak skrępowany tymi warunkami walki ale za to dobranie się do Rogera przeszkadzała mu jego okrągła tarcza która okazała się bardzo pomocna niczym poręczna, mobilna ściana dająca zasłonę przed jego atakami. Niemniej Roger został zmuszony do defensywy i cofał się. A, że miejsca do cofania się było mało więc lawirowali obydwaj skacząc i próbując dorwać jeden drugiego. Roger wbrew zdrowemu rozsądkowi nie cofał się w stronę otwartych drzwi w których stała reszta towarzystwa a przeciwnik wydawał się zbyt być pochłonięty walką by zwracać na coś więcej uwagę.

Khainicie udało się jednak wykorzystać nieuwagę obcego mężczyzny. Ten walczył bardzo dziwnie. Ruchy miał niezgrabne, nienaturalne i jakieś kanciaste. To można było jeszcze wytłumaczyć odrętwieniem ramion, jakąś chorobą czy skutkiem ubocznym jakichś leków, używek czy ich braku. Jednak nawet gdy Roger go atakował ten nie zważając na groźbę oberwania wciąż na niego napierał. To zaś wymuszało na khainicie prawie ciągłą obronę, jedynie czasami udawało mu się wykonać wypad by zaatakować przeciwnika. Roger wyraźnie górował sprawnością w walce i doświadczeniem nad przeciwnikiem ale jego zaskakujący styl walki sprawiał, że na pewno nie było mu łatwo gdy jego szpony non stop drapały i uderzały w jego tarczę zmuszając go do ciągłych uników i krążenia po pomieszczeniu o powierzchni paru kroków na krzyż. Ale trafił! Wreszcie tomahawk Rogera trafił w ramię mężczyzny i ze zranionego bicepsa trysnęła krew. I nic. Facet zdawał się nawet nie zauważyć tego trafienia jakby go ktoś scyzorykiem zadrapał.

Angie czuła, że wujek też z napięciem obserwuje pojedynek. Uniósł karabinek do klasycznej pozycji strzeleckiej ale w takiej ciasnocie mógł zarówno oświetlać walczących jak i celować. W końcu ten wyzwoleniec w każdej chwili mógł się rzucić na nich. Roger znowu został zepchnięty do obrony. Facet napierał do niego mimo krwawiącego rozcięcia na bicepsie. Ruchy choć szybkie i nieskładne jakoś mu nie zwalniały dalej uporczywie rozbijając się o tarczę Khainity. Obydwaj rozdeptywali butelki i słoiki, ślizgając się a czasem rozgniatając tak całe szkło jak i chrzęszczące na podłodze resztki. I nagle stało się!

Chaotycznie poruszający się mężczyzna poślizgnął się na jakimś słoiku tak jak i przed chwilą także i Roger ale tym razem Roger był we właściwym miejscu i czasie. Tomahawk pewnie wykonał łuk choć po drodze zahaczył o sufit zostawiając na niej jasną rysę i z chrzęstem wbił się w czaszkę przeciwnika. Ten znieruchomiał.
- Krew na kielich krwi! - zawył triumfalnie pomalowany mężczyzna widząc nieruchomiejącego przeciwnika. Kopnął go w stronę regału przy okazji wydobywając z czaszki swoją broń. Wzniósł triumfalnie ramiona w górę i tomahawk i tarcza stuknęły o sufit. Rana przeciwnika tryskała strugami krwi i jasne było, że tak mocne trafienie musiało być mordercze. Słoiki z butelkami zatrzęsły się gdy przeciwnik Rogera uderzył w nie plecami. A potem wciąż grzechocząc znowu od kolejnego ruchu opierającego się o piwniczny regał ciała. Ale nie jak powinno to być gdy ono zwala się w końcu na podłogę. Tylko jak odpycha się od niego do kolejnej szarży.

Roger okazał się niesamowitym refleksem bo zdążył z powrotem opuścić broń i ofensywną i defensywną. Ale moment zaskoczenia zrobił swoje. Przeciwnik runął na niego mimo śmiertelnej rany głowy obryzgując krwią i tarczę i pomalowane na biało ciało mężczyzny. Teraz Roger z impetem uderzył plecami w przeciwległy regał. I zanim khainita zdążył coś przedsięwziąć oberwał kułakiem w głowę. Cios był mocny bo nie dość, że głowa mu odskoczyła jak piłeczka to jeszcze zamroczyło go na tyle, że upadł na zasypaną całym i potłuczonym szkłem podłogę. A jego przeciwnik dopadł go natychmiast przygważdżając go do podłogi. Sytuacja odwróciła się i teraz Roger był w poważnym kryzysie.

Niemniej khainita wciąż żył i nadal walczył. Przez chwilę siłowali się. Roger leżał na ziemi, z głową blisko ściany z drzwiami na korytarz. Zasłaniał się tomahawkiem ale robił to o wiele mniej składne niż dotąd. Nadal musiał odczuwać skutki tego bardzo mocnego ciosu w głowę. Przeciwnik zaś choć był w o wiele lepiej pozycji nadal miał trudności ze sforsowanie zapory z tarczy Rogera i jego tomahawka. W makabryczny sposób zalewał khainitę krwią z roztrzaskanej głowy która powinna g przed chwilą zabić. Obcy mężczyzna chrypiał i ciężko dyszał mając wyraźne kłopoty z koordynacją.
- Krew na kielich krwi… -
syknął z trudem umęczonym głosem. Udało mu się odepchnął napierającego przeciwnika i ostrym krańcem swojej broni z impetem trzasnąć w ramię przeciwnika. Ostrze wbiło się głęboko chrzęszcząc na kości. Siedzący na przywódcy khainitów mężczyzna jęknął, sapnął i zarzęził. Roger z trudem odepchnął go zwalając go wreszcie z siebie. Ten przewrócił się z łoskotem na zawaloną szkłem podłogę. Wciąż leżący na podłodze khainita uniósł dłoń do własnej twarzy przeczesując zmęczonym ruchem włosy a potem przysłaniając sobie oczy. Zwalony mężczyzna zaś przestał rzęzić. W ogóle przestał się ruszać.







Manewr Furia - podręcznik podstawowy str. 193. Furia jest jednym z czterech podstawowych manewrów jakie może próbować stosować każdy uczestnik walki bez względu na swoje skille o ile spełni się podane w tej tabelce warunki. Pozostałe trzy manewry to Zwiększone Tempo, Szarża i Pełna Obrona. Furia daje bonus +2 do trafienia dla tego kto jej używa w ataku czyli gdy ma inicjatywę. Ale gdy ją utraci otrzymuje trafienie jak za 1 seg mimo, że zazwyczaj 1-szy seg jest poświęcony na zamianę inicjatywy i dopiero kolejny sukces w kolejnym segmencie może być traktowany jak sukces. Dlatego Roger w Turze 2 zadaje R.Lekką w 3-cim segmencie mimo, że normalnie dopiero powinien w nim przejąć inicjatywę.

Tryb berserkera - podręcznik podstawowy str. 196. Ktoś/coś walczące w trybie berserkera nie musi się bronić gdy nie ma inicjatywy w zwarciu. Potrafi to wymusić u przeciwnika przejście do obrony gdyż musi on poświęcić swój sukces tak jakby nie miał inicjatywy na sparowanie ciosu berserkera. Tryb berserkera fabularnie oznacza że ktoś/coś walczy jak w amoku czy jakimś szale albo zgodnie z programem (maszyny) nie zważając na własny instynkt samozachowawczy (nie próbuje unikać trafień w zwarciu jak robi to większość. Każdy może próbować wejść w tryb berserkera by to zrobić musi zdać Ch.Trudny test Morale. Chyba, że w bestiariuszu jest podane, że dane coś walczy w takim trybie albo MG tak powie.

Tarcza - użycie tarczy w taki sposób to moje homerule. Tarcza jest w walce w zwarciu utrudnieniem dla przeciwnika tarczownika. Dokładnie to zwiększa mu trudność trafienia o 1 PT. Dlatego przeciwnik Rogera miał całą walkę ten modyfikator o 1 PT.

Walka w tłoku - podręcznik podstawowy str. 195. Uznałem, że piwnica ogranicza swobodę walki więc spełnia warunki by liczyć jak walkę w tłoku/ciasnocie. Tomahawk Rogera jako broń jednoręczna dostała mod. -2 do trafień za niewygodę w użyciu. Jego przeciwnik walczył gołymi łapami więc nie miał żadnych kar do trafienia za takie warunki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-12-2017 o 12:50.
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-12-2017, 05:38   #144
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Awantura wisiała w powietrzu, a jej sprawca ściskał topór i tarczę, krzycząc coś o religijnych zabobonach i tym podobnych bzdurach. Wyglądało, że jeńca chce załatwić w pojedynkę. Izzy z całego serca życzyła mu szczęścia, byle tylko zszedł z oczu jej córce i przestał ją denerwować.
- Poczekaj - powiedziała cicho do męża i przytrzymała go za ramiona żeby siedział kiedy inny zbierali się do zejścia do piwnicy. Ich sprawą była walka, lekarka miała zbadać to co pozostanie i połatać rannych jeżeli jacyś się pojawią. Dopiero gdy ogonek zniknął w przejściu na dół, zwolniła uścisk i uśmiechnęła się do Maggie - Myszko poczekaj tu i nigdzie się nie ruszaj, dobrze? My zaraz wrócimy.

Maggie skinęła głową i chyba próbowała trzymać się dzielnie. Rodzicie jednak widzieli, że dziewczynka czuje się niepewnie gdy tak w pobliżu tyle krzyków i nerwów.
- Poczekajcie tu z Lou na nas dobrze? - Robert dorzucił swoją propozycję wskazując na starszego, łysiejącego barmana i wskazując go palcem. Ten gdy usłyszał swoje imię spojrzał w ich stronę a widząc całą scenkę skinął swoją łysiejącą głową. Podszedł w stronę siedzącej na stołku dziewczynki po swojej stronie baru.

- Dobrze, może zostać ze mną, nic się nie bójcie. Ale proszę was, zobaczcie co z Mike. To taki dobry chłopak no przecież nic mu nie zrobił. - barman też wydawał się być przejęty i zaniepokojony rozwojem sytuacji chociaż chyba bardziej martwił się o młodego kelnera niż o Rogera czy tego co miał być związany w piwnicy.

- Spokojnie, do niego ten świr nic nie ma, ale tak… sprawdzimy i zobaczymy co z nim. Będzie dobrze Lou, nie martw się - Izzy uśmiechnęła się jakby chciała tym dodać córce i barmanowi otuchy. Mike nie figurował na liście celów khainity i tamten wydawał się być skupiony na człowieku z piwnicy. Taki mały plus.
- Załatwimy to szybko i niedługo wrócimy - powiedziała lekko i wymownie spojrzała na męża - O ile tatuś się nie zgubi po drodze. Wiesz Myszko jak on lubi się czasem zapodziać - pogłaskała dziewczynkę po głowie i pocałowała ją w czoło - Będziemy z powrotem zanim się zorientujesz. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i pomóż Lou pozmywać albo powycierać kufle, dobrze?
 
Driada jest offline  
Stary 27-12-2017, 00:16   #145
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i Vex i pani doktur i pan z obrazkami i pan z blizną i obcinanie głów!

Walka za zarażonym, niemiłym panem przebiegła szybko i dynamościowo. Było dużo hałasu, krzyków, syczenia i tłukowania szklanych rzeczy. Angela z zapartym tchem przypatrywała się jak pan z obrazkami bije się z tym gryzącym ludziem, którego powinni uśpić ołowiem w czachę i tyle.
Kiedy w końcu przeciwnik Rogera znieruchomiał po raz drugi, nastolatka wydała z siebie radosny pisk, skacząc do przodu tam gdzie jej leżący kolega. Teraz tym bardziej cieszyła się, że jednak go nie utrupiła.
- Woooow! - wyraziła werbalnie zachwyt nad dopiero co zakończoną potyczką. Pan z obrazkami był taki super! A jak się bił! Toporem machał prawie jak dziadek! Kucnęła obok niego, macając po kieszeniach za piersiówką od pana żula.
- Ale byłeś super! - patrzyła rozpromieniona w pomalowaną w czaszkę i pokrwawioną buzię, podziwiając jaki jest ładny i bojowy. Znowu gdzieś w dole brzucha czuła te dziwne robaczki. Pochyliła się, całując dyszące usta. Wcisnęła mu piersiówkę w ręce - Chcesz alkohola, albo wody?

Vex zdążyła jedynie się uśmiechnąć i otworzyć usta by odpowiedzieć najemnikowi gdy Roger postanowił zakończyć celebrację piwa. Rzuciła pod nosem cichym przekleństwem i ruszyła za blond rodzinką ponownie wydobywając broń. Czemu ten dzień musiał tak wyglądać? Mogliby już dawno być w Pendelton. Szła o krok za wujaszkiem.Powinni porozmawiać, a znowu brakowało im na to czasu. Psy, wściekli ludzie i jeszcze ta nadęta lekarka.
- Musimy w końcu pogadać. - Powiedziała to trochę ostrzej niż planowała, ale starała się mówić na tyle głośno by Sam usłyszał w całym tym zamieszaniu.
Dopadła do drzwi chwilę po blondynach po to by zobaczyć jak Roger odcina zarażonego faceta. Od razu wycelowała broń, jeszcze nie do końca wiedząc kogo będzie trzeba zaraz zabić. Już chciała strzelić gdy bestia runęła na khainitę, ale… cholera bała się, że trafi tego świra. Poradził sobie sam! Vex odetchnęła z ulgą i oparła się o ścianę opuszczając broń.
- Angie… Rogerowi chyba przyda się doktor. - Odezwała się dosyć cicho. Po wcześniejszym fochu od nastolatki nie była pewna czy ta w ogóle chce z nią gadać… Niczego nie była pewna. Chciała się wymyć, przebrać, wsiąść w końcu na swoją maszynę. Przeniosła wzrok na stojącego obok wujaszka. No i chyba chciała by ten typek zwracał na nią więcej uwagi, ale na to nie miała żadnego wpływu.

Z głębi korytarza dobiegło zmęczone szuranie. Walka dobiegła końca, a jej finał był zaskakujący, przynajmniej dla Izzy. Nie wierzyła, że wymalowany świr poradzi sobie z opętanym szałem… drugim świrem. Niestety nie pozabijali się wzajemnie, co zapewne byłoby na rękę zarówno Pazurowi, jak i pozostałej okolicy, gdyby nie szczegół - tylko Roger znał położenie dziwnego transportera z wirusem i prochami. Chyba wirusem, albo czymś równie paskudnym. Przez całą krótką potyczkę lekarka stała obok Roba i ściskała go za rękę. W drugiej dłoni ściskała rewolwer. Preferowała karabiny, ale na tak wąskim i ciasnym terenie bywały nieporęczne i zawodne.
- Widziałeś to… Widziałeś - szepnęła do niego, patrząc na poruszającego się niemrawo topornika. Oberwał w głowę, musiało go srogo zamroczyć. Była szansa, że doszło do wstrząśnienia mózgu, ale to drugie ciało przykuwało uwagę brunetki - te które nie powinno się podnieść po pierwszym ciosie, bo powinno być martwe. Odchrząknęła.
- Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Musi być naukowe wyjaśnienie - powiedziała głośniej, podchodząc do zgromadzonych nad ciałem. Chciała wypaść poważnie i profesjonalnie. Nie jak ktoś kto jest śmiertelnie przerażony - Pewnie doszło do uszkodzenia wzgórza mózgu odpowiedzialnego za bodźce czuciowe co może powodować blokadę odczuwania bólu. Stąd pozorna niewrażliwość. Martwica płata czołowego? - zapytała i sama odpowiedziała na to pytanie zanim ktokolwiek zdążył zareagować - Płat czołowy, usytuowany w przedniej części mózgowia. Odpowiada za wszelkie czynności ruchowe oraz kierowanie czynnościami psychicznymi: budowanie norm etycznych, konstruowanie sfery emocjonalnej, podejmowanie decyzji, myślenie abstrakcyjne. Gdy ulega awarii zostają odruchy podstawowe. Podwzgórze też musiało oberwać, tak samo jak móżdżek. To wyjaśnia dziwną motorykę, bardzo nieskoordynowaną - westchnęła bardzo ciężko - Dobrze że Roger zaczął już trepanację, łatwiej będzie otworzyć czaszkę do końca. Chcę zobaczyć jak wygląda jego mózg… to co zostało - popatrzyła na Pazura i pokręciła głową - Nie wiesz czy gdzieś tu maja sprawny aparat EEG? Wygląd tkanek to jedno, przewodzenie impulsów elektrycznych… to coś zupełnie drugiego. Zawroty głowy, nudności i rozdwojenie obrazu? - pytanie zadała khainicie. Głos miała troskliwy - Poleż jeszcze parę minut, na razie nie wstawaj. Świetna robota.

Z tego co pamiętała nastolatka z poprzedniej nocy to pocałunek Rogerowi wyszedł dość słabo i niemrawo. Właściwie to raczej dał się jej pocałować. Przyjął jednak piersiówkę i łyknął z niej trochę. Zachłysnął się ale trudno było powiedzieć czy to przez moc alkoholu, niewygodną do picia bo leżącą pozycję czy jeszcze coś innego. Kaszel jednak pobudził go do tego by podnieść się do pionu. Usiadł ale wyglądało, że na tym jego moce przerobowe się skończyły. Gdy usiadł okazało się, że drobne kawałki potłuczonego szkła utkwiły mu w skórze pleców. Jedne krwawiły tak, że krew spływała strużkami, inne trochę a inne zdawały się w ogóle nie krwawić. Pewnie zależało od wielkości czy głębokości wbijającego sie szklanego rykoszetu.

Na pytania lekarki Roger podniósł w jej kierunku głowę. Trochę zmrużył oczy choć może to od bijącego z przejścia światła lampy. Która o dziwo nieniepokojona przez nikogo przestała w progu całą walką i wciąż działała i stała jak i przed walką. Chwilowo jednak Roger chyba zbierał siły by dojść do dalszych etapów wstawania. Ale nie tylko dla lekarki wyglądał na nico oszołomionego. Chociaż gdy nic nie mówił a z jego reakcjami na słowa i czynności innych było tak sobie to wyglądało na poważne. Ale też z tego względu mogło właśnie wydawać się na poważniejsze niż jest. Równie dobrze mógł po złapaniu oddechu pozbierać się za parę chwil jak i zostać w tym oszołomieniu do końca dnia czy następnego ranka.

- No nieźle dostał w ten czerep. Wygląda trochę jak nokaut. Ale taki lżejszy. Wiesz, nie za każdym razem padasz jak dętka jak dostaniesz w baniak. - Robert też odpowiedział cicho swojej żonie. Ale tak samo wydawał się poruszony całą walką. Też przeczekał ją z pistoletem w dłoni i dopiero teraz chował go do kabury. - No ale, że go załatwił tym tomahawkiem… Po taki strzale w baniak… - łowca pokręcił głową i taki obrót spraw wydawał się robić na nim spore wrażenie. I najwyraźniej jak wyczuwała Izzy był zaskoczony właśnie takim wynikiem tej walki.

- Angie. Rogera trzeba obmyć. Ale załóż do tego jakieś rękawiczki. Nie wiadomo czyja to krew jest na nim. - wujek wszedł do piwnicy i zabezpieczył karabin a potem zarzucił go na ramię. Pochylił się nieco nad siedzącą przy Rogerze blondynką. Z kieszeni zaczął wyjmować swoje rękawice taktyczne i wyciągnął je w stronę nastolatki. Pazur otarł pot z czoła i pokręcił głową. Popatrzył na zabitego przez Rogera mężczyznę. I znowu pokręcił głową. Potem zwrócił się do kobiet stojących w przejściu. - Jakie EEG? Nie wiem o co mnie pytasz. Ale nie jestem stąd więc może Lou albo Maria coś wiedzą. Odpowiedział O’Neal na jej pytanie. - Obejrzysz go? Jakby trzeba było go przenieść to dajcie znać. Ja i chyba ty. Moglibyśmy coś poradzić. - dorzucił wskazując na siedzącego przy regale pomalowanego mężczyznę. Zaś przy prośbie o pomoc w dźwiganiu na rosłego i prawie równego mu rozmiarami męża Izzy.

- No jak trzeba to nie ma sprawy. - zgodził się Robert.

- Co się stało? - Sam wrócił na korytarz i odszedł kilka kroków w głąb razem z Vex.

Motocyklistka westchnęła ciężko.
- Chciałam pogadać o naszych dalszych planach, tylko… - Zerknęła w stronę piwnicy. Cała ta sytuacja tylko paskudziła się z każdą chwilą. Chwilę nasłuchiwała odgłosów, oczekując wezwania do przeniesienia khainity, po czym spojrzała na Sama ze słabym uśmiechem. - … chyba musimy się najpierw zająć tym bałaganem, prawda?

Lekarka popatrzyła na wojskowe rękawice i wyciągnęła z torby inne: cienkie, białe i lateksowe.
- Myślę że te się lepiej nadadzą - powiedziała nastolatce - Po wszystkim można je wyrzucić, nie trzeba prać. Przytrzymasz Rogera kiedy będę go badać? - poprosiła.

- Ooooo… - Angie od razu chwyciła te nowe plastikowe ręce i powąchała je. Dziwnie pachniały, ale skoro pani doktur mówiła że będą lepsze to musiały być. W końcu pan z bliznami powiedział, że jest bardzo mądra. Pokiwała zaraz energicznie ładując się Rogerowi na kolana i obejmując nogami w pasie. Siedziała z nim twarzą w twarz i patrzyła z niepokojem. - Trzeba cię umyć, zaraz to zrobię. Ale najpierw pani doktur zobaczy czy ten niemiły pan nie zrobił ci ran. - mówiła powoli, rękawem bluzy ścierając czerwone kropki z jego policzka.

Rękaw nastolatki rozmazał czerwone kropki w czerwone smugi. A gdy potarła jeszcze raz biała farba na policzkach przetarła się się i barwa skóry była bardziej wyraźna. Za to rękaw nastolatki miał na sobie biel tej farby. Właściwie obecnie po tylu godzinach i przygodach z bliska było widać, że farba na ciele khainity pościerała się tu i tam a pot, krew i inne przygody też już wyraźnie odcisnęły na niej swoje piętno.

Na białej farbie jaka dominowała na ciele szefa khainitów wyraźnie widać było wszelkie mocne barwy. Jak czerwień choćby. Widać było, że tors ma mocno zachlapany krwią. Lampa dawała przyzwoite światło ale ta krew na jego torsie wyglądała dość dziwnie i niepokojąco. Była gęsta, prawie tak gęsta jak rzadki keczup. I jakaś ciemna. Przez co gdyby nie było wiadomo co to to mogła się kojarzyć z krwią ale raczej nie ludzką albo w ogóle z jakąś wydzieliną czegoś innego niż człowiek.

Z bliska Izzy klęcząc przy Rogerze widziała te wszystkie szklane odłamki w jego ciele. Głównie na plecach i ramionach. Nie były to poważne obrażenia ale na pewno dokuczliwe. Ze szkłem trzeba było uważać by przy wyjmowaniu nie zostawić w ciele jakichś szklanych odłamków bo rany mogłyby się zacząć paskudzić od zwykłego zakażenia. Do tego taki okruch potrafił być bardzo dokuczliwy sam w sobie. Tym razem jednak niebezpieczeństwo tkwiło nieco gdzie indziej. Podczas walki na Rogerze wylądowała spora ilość różnych rozbryzgów i plam tej dziwnej krwi. A każda rana była otwartą bramą do zmieszania się tej krwi i wniknięcia w organizm Rogera. I tak nie była pewna czy krew nie jest w stanie przeniknąć przez całą skórę. Jeśli była taka jak zwykła ludzka krew to nie powinna. Ale mogła zostawić po sobie jakieś paskudztwo i takie rzeczy potrafiły utrzymywać się całkiem długo czekając np. Na skaleczenie by wniknąć do organizmu. Pomóc powinno pozbycie się tej krwi czyli wymycie delikwenta. Ale tutaj w piwnicy nie było do tego warunków czyli wody. Mogła spróbować zmyć z niego tą krew i przemyć dezynfektantem.

- Nie wygląda mi na mutka. - powiedział Robert kucając przy zabitym przez Rogera mężczyźnie i oglądając go uważnie. Przyglądał się twarzy, ramionom i dłoniom. Nie było wiadomo co facet ma pod ubraniem ale Robert coś na razie nie kwapił się by to sprawdzać. - Trzeba się tego jakoś pozbyć. Przez tą powódź zakopanie w ziemi może być trochę trudne. - zauważył zerkając na obydwie kobiety skupione wokół siedzącego khainity.

- Łupie mnie. - Roger od zakończenia pojedynku pierwszy raz powiedział coś zrozumiałego. Sięgnął ręką za plecy by pokazać gdzie i pewnie chodziło mu o któryś z tkwiących tam szklanych odłamków. Sam jednak raczej nie mógł sobie wyjąć wszystkich kawałków jakie tam utkwiły. Ale z wolna zdawał się wracać do piwnicznej rzeczywistości po tym łupnięciu w głowę.

Lekarce coraz mniej podobało się to, co widziała. Każdy nowy element tylko pogłębiał niechęć do dalszego przebywania w tym miejscu i wzmagał chęć żeby opuścić miasto czym prędzej.
- To nie mutek, tylko coś innego. Nie dotykaj go bez rękawic. Pomyślimy co z nim zrobić kiedy pobiorę próbki, ale najpierw żywi. - popatrzyła na męża przerywając na chwilę pracę przy rannym. Ciemna, galaretowana jucha przyciągała jej uwagę nawet bardziej niż leżące o dwa metry dalej ciało - Rogera trzeba przenieść, tylko ostrożnie. Najlepiej też w rękawicach. Tutaj mam za mało światła i brak czegokolwiek do umycia. Poza tym… spójrzcie, tak nie zachowuje się normalna, świeża krew. - pokazała na ciemne gluty i zmarszczyła czoło - Jest skrzepnięta, a to przecież niemożliwe - pokręciła głową - Krew krzepnie dopiero po śmierci, nie za życia - odwróciła się tam gdzie ciało, patrząc ile dziwnej juchy wypłynęło już po zgonie. Z torby wyciągnęła butelkę wódki i gazę żeby wstępnie oczyścić rany i wyjąć odłamki.

- Nie ruszaj bo się poranisz bardziej - Angie nadal gapiła się uważnie na pana z obrazkami, uśmiechając się kiedy powiedział wreszcie coś zrozumiałego. Pokiwała głową do słów pani doktur i wstała mu z kolan, zaczynając powolny i ostrożny proces podnoszenia do pionu - To co, miał w sobie trupią krew? Ten wścieknięty? Zawsze możemy na niego zawalić dom, jak na pana Bena. - popatrzyła na pana z blizną i zrobiła proszącą minę - Pomoże mi pan zanieść Rogera na piętro? Potem tu wrócimy i posprzątamy, pomogę. Jak go juz umyję. Trzeba go umyć, jest brudny - przeniosła wzrok na pana z obrazkami i westchnęła ciężko. Trzeba było go przytrzymać żeby się nie wierzgał przy operacji. Ona nie lubiła jak w niej grzebali, albo szyli. To bolało i było niemiłe.

- Khain był w nim silny. Dobre trofeum. - Roger pokiwał głową znowu zaczynając bardziej kontaktować co się wokół niego dzieje. W tym czasie lekarka wydobywała z jego ciała szklane okruchy. Na szczęście było to dość proste zajęcie choć wymagające wyczucia i uwagi w czy jej medyczna praktyka bardzo jej się przydała. Na ile mogła stwierdzić obeszło się bez komplikacji i chyba udało jej się odnaleźć i wydobyć wszystkie kawałki szkła jakie wczepiły się w jej pacjenta.

Potem musiała jeszcze przemyć alkoholem rany. Roger skrzywił się, syknął i stęknął gdy palące promile zalały mu otwarte rany. Ale raczej zniósł ten zabieg dość dzielnie. Zostało najbardziej niebezpieczny manewr czyli zmycie tej dziwnej, zakrzepłej krwi która nie powinna być zakrzepła po tak świeżym zgonie delikwenta. Sam zabiegł właściwie był całkiem prosty. Wziąć kawałek materiału i ściągnąć nim z torsu pomalowanego faceta tą krwistą breję. Jednak prostota kończyła się gdy miało się świadomość zagrożenia jakie to ze sobą niesie. Niemniej Izzy udało się zatrzeć większość tej krwi. To co zostało mogło być zmyte w bardziej sprzyjających warunkach. Jednak już nie groziło, że transportując khainitę będą zostawiali za sobą plamy tej dziwnej krwi.

- No pewnie. - odpowiedział enigmatycznie mąż lekarki wracając do nich. Nie bardzo było wiadomo czy zgodził się z tym co właśnie powiedział Roger, czy na pytanie nastolatki czy na uwagę swojej żony. W każdym razie stanął z drugiej strony khainity i wziął go pod ramię. - No to chodź chłopie, idziemy na górę. - powiedział do niego zarzucając sobie jego ramię na swoje. - Zamkniesz tu drzwi? Lepiej by tu chyba nikt nie wchodził. - zapytał patrząc na żonę.

- Zamknę - O’Neal nie widziała powodu żeby się spierać. Wzrok jej jednak uciekał do nieboszczyka. Był już absolutnie martwy czy jeszcze wytnie im kolejny niemiły psikus, wstając po raz trzeci? - Idźcie, dogonię was i Angie… mogłabym pożyczyć twoją maczetę? - spytała, spoglądając na broń za pasem nastolatki.

- Maczetę? Moją? - blondynka zamrugała z zainteresowaniem i wzruszyła ramionami. Wyciągnęła dużego nożyka zza pasa i podrzuciła żeby złapać za ostrze, a rękojeść skierować ku pani doktur - Tylko się pani nie skaleczy… no albo powie co trzeba zrobić. Obciąć głowę? - ożywiła się nagle, a oczy jej zaświeciły.

Lekarka uniosła brwi i bardzo powoli kiwnęła na potwierdzenie. Coś zbyt entuzjastycznie mała reagowała na robienie krzywdy, choćby było tylko profanacją zwłok.
- Póki nie wiemy którą część mózgu trzeba uszkodzić aby ich powalić, proponuję… odciąć mu głowę. Będzie też później prościej przy przenoszeniu i badaniu - wyjaśniła co i jak ze sprawą dekapitacji.

- No dobrze - Angela przyjęła wytłumaczenia bez mrugnięcia okiem. Miało sens, sama chciała obciąć głowę panu Benowi kiedy wstał po pierwszym postrzale. Jeszcze raz podrzuciła dużego noża znowu chwytając rękojeść. - No i poza tym i tak Roger potem obetnie głowę temu wściekniętemu. Bo zbiera trofea dla Khaina, a Khain lubi głowy. I kubki. Takie na czerwoną wodę - dołożyła swoje wyjaśnienia i zwróciła się do pana z blizną - To pan potrzyma chwilę Rogera. Utnę jedną głowę i pomogę go dalej nieść, tak?

- Dobra -
rosły mężczyzna bez większego trudu wyszedł na korytarz i tam oparł siebie i podtrzymywanego khainitę o ścianę. Przy nim Roger nie wyglądał zbyt okazale, zwłaszcza, że głowa mu zwisała raczej bezwładnie czasem jedynie wykonując mało skoordynowane ruchy. Cała sylwetka była dość “opuszczona” sprawiając mało przytomne wrażenie.

Zaś nastolatka wróciła do piwnicy i stanęła przy nieruchomo leżącym na podłodze ciele. Cel był nieruchomy i nie stawiał oporu więc wydawało się, że kwestia paru chwil by zrobić co miała zamiar. Maczeta świsnęła przy pierwszym uderzeniu i z miejsca blondynka odkryła ten sam feler jaki towarzyszyć musiał Rogerowi podczas walki. Niski sufit. Maczeta brzdęknęła zahaczając o niego ale i tak trafiła w szyję zabitego. Wokół rozbryzgły się ciemne strugi wytryskające ze zranionej szyi. Po pierwszym uderzeniu przyszły kolejne. Szło całkiem nieźle choć Angela przy tym rozgrzała się jak przy rąbaniu drewna. Maczeta jednak miała wyraźne trudności z pokonaniem oporu kręgów. Tutaj bardziej przydatny okazał się toporek. Po kilku mocnych trafieniach kręgi puściły i została końcówka roboty z pozostałym mięsistym kawałkiem szyi. Nastolatka pamiętała, że przy autobusie Roger używał do tej roboty tylko toporka. Chociaż on nie miał maczety.

Robota była skończona. Głowa wreszcie razem z resztką porąbanej szyi odskoczyła od korpusu. Nastolatka sprawdziła maczetę i chyba po tych Psach nie była najlepszej jakości bo zauważyła kilka szczerb. Czyli zbyt długo to narzędzie nie mogło posłużyć ale w końcu wydawało się dość improwizowanym narzędziem.

Izzy obserwująca proces oddzielania głowy od reszty ciała widziała inny problem. Teraz to dopiero ta ciemna jucha była rozchlapana po całej piwnicy. Co prawda w większości przy ciele, odrąbanej głowie ale pojedyncze rozbryzgi właściwie były w całej piwnicy. Co więcej sama Angie też miała tego sporo na sobie, głównie na spodniach poniżej kolan i na dłoni operującej narzędziami. No i same narzędzia również były uwalane tą gęstą juchą. Czyli powtarzał się ten sam problem jaki właśnie udało im się zażegnać przy Rogerze.

Nastolatka obejrzała ostrze maczeta pod światło lampy. Nowe szczerby… nie potrzebowała broni która się tak szybko psuje. Ta dziadkowa wytrzymywała całe lata, no ale była dziadkowa, więc najlepsza.
- Gotowe - zakomunikowała wesoło i odrzuciła maczetę na bezgłowe ciało. - Mam jeszcze dwie takie - powiedziała równie pogodnie, biorąc się za wycieranie rogerowego toporka o spodnie niemiłego, wściekniętego i już bardzo, bardzo martwego pana.
- A co z tym? - podniosła czerep za włosy, wyciągając w stronę pani doktur. Lubiła panią doktur, była super! Pozwalała ucinać głowy i nie robiła z tego powodu problemów! I jeszcze sama to chciała zrobić, ale po co miała się brudzić? - Bierzemy na górę? I Rice! Musimy znaleźć Rice. Też jest dziabnięta.

Lekarka nabrała powietrza i pokręciła głową. Jeden kłopot został zniwelowany, na jego miejsce pojawiły się następne, ale powinni i z nimi dać sobie radę.
- Nie kochanie, głowę zostawimy tutaj na razie. Bardzo ci dziękuję. A teraz chodź, wytrzemy ci ręce żeby nie roznosić tej krwi dalej. Potem i ciebie trzeba będzie umyć - powiedziała pogodnie podchodząc do blondynki - Dam ci swoje ubranie, to które masz na sobie oddamy Lou do prania. Będzie czyste i bez tych paskudnych zacieków. Wyschnie do wieczora i będzie gotowe… kto wie, może nawet z sernikiem? Do tego czasu na pewno znajdziemy tą… Rice. Ale najpierw Roger - przymknęła oczy. Zapowiadał się męczący dzień bez zbytniego wolnego na zwykłe, codzienne sprawy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 28-12-2017, 22:27   #146
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, wujaszek i odrobinę rozczarowana Angie

- Tak, dalsze plany. - Sam skinął głową. Spojrzał w stronę otwartych drzwi gdy Robert zabrał stojącą dotąd w progu lampę do środka piwnicy. Więc w korytarzu gdzie stali we dwójkę światło już raczej dawała tylko karabinowa latarka Pazura niż tamta lampa. - Tak, myślę, że lepiej się tym zająć tu i teraz. - najemnik wskazał kciukiem za siebie w stronę otwartych drzwi do piwnicy. - Nie wiem co to za wścieklizna czy nie wścieklizna ale nie widziałem dotąd czegoś takiego? Widziałaś jak Roger trzasnął go tym tomahawkiem w czerep? No i to powinien być koniec. - Sam rozłożył nieco dłonie w geście bezradności i pokręcił głową. - A jak odwiozę Angie do Ellie najłatwiej by mi było wracać właśnie tędy. Może już woda opadnie. Inaczej musiałbym się przeprawić przez Ściek na południe stąd albo przez Arkansas na zachód stąd. A nie znam tych rejonów i nie wiem czego się po nich spodziewać. Ale nie uśmiecha mi się przejeżdżać przez okolicę po której pęta się takie coś jak ten tam z piwnicy. Dlatego wolę sprawę załatwić od ręki póki mam okazję. - Pazur wyjaśnił Vex swoje motywacje. Podróżowanie przez nieznany teren często było grą w nieznane w losem. Dlatego karawany, podróżnicy i kurierzy trzymali się sprawdzonych szlaków. Nawet jeśli nie były bezpieczne to przynajmniej zwykle wiadomo było jakich niebezpieczeństw i gdzie należy się spodziewać. Ta zaś okolica jak wiedziała z poprzednich wizyt u Doca czy Puzzle zwykle była raczej nudna. Czyli właśnie względnie bezpieczna.

- A ty? Jak się czujesz Vex? - zapytał Sam patrząc pytająco na motocyklistkę.

- Nie licząc tego, że marzy mi się kąpiel i suche ubranie? Dobrze. - motocyklistka przyglądała się uważnie najemnikowi gdy mówił. Ona po prostu poszukałaby innej trasy, więc spodziewała się raczej, bardziej… społecznych pobudek. W sensie pomocy ludziom tutaj. Odrobinę zrezygnowana oparła się o ścianę piwnicy. - Jestem lekko skołowana. Wiesz… jeszcze wczoraj wszystko było ok, a od samego rana mam obrażoną na siebie Angie, latanie za jakimiś dzieciakami… najpierw obrywam jakimiś dziwnymi pretensjami, chwilę potem znikacie mi na te wasze pogawędki, po czym okazuje się, że ze zgarnięcia wody i ruszenia się do przeprawy robi się polowanie na psy lub na jakichś zmutowanych ludzi. Dogadujesz się z jakąś lekarką ot tak… Ja… - Vex przeczesała włosy. To było dziwne, zazwyczaj nie brakowało jej słów. - Lubie was, na serio, choć widzę, że z jednej strony bez szczególnej wzajemności, ale do cholery… skoro mamy jechać razem, ciężko ze mną cokolwiek wcześniej ustalić? Czaję, że nie jestem szczególnie przydatna przy takich akcjach, no chyba że w ogóle już nie jestem wam potrzebna.

Sam zmarszczył nieco brwi gdy słuchał co Vex ma do powiedzenia. - Ten początek to niezłe podsumowanie tego co tu się dzieje. No faktycznie urwanie głowy ani chwili spokoju, ciężko coś zaplanować. - zgodził się lekko kiwając ciemno blond głową. - Z pogawędkami z Angie jak to mówisz no cóż, zdarza się. Zwłaszcza jak ktoś ma tak nikłe wychowawcze doświadczenie jak ja. A Angie jest na tyle wyjątkowa, że wymaga o wiele więcej pracy niż przy zwykłych dzieciach. Nastolatkach. Takie mam wrażenie przynajmniej. I tam w motelu mieliśmy problem. Musieliśmy porozmawiać bo bałem się, że zrobi coś głupiego. Czego potem byśmy żałowali wszyscy. Wyszło nagle więc nie miałem ci jak powiedzieć bo sam się tego nie spodziewałem. Sądziłem, że pójdziemy zobaczyć tą nieprzytomną laskę. Ale to nie było wymierzone nic przeciw tobie i nie chciałbym byś tak to odbierała. - wujek popatrzył uważnie na stojącą przy ścianie motocyklistkę.

- I też cię lubię Vex. Fajnie mi się z tobą gada i nie tylko gada. Myślę, że nieźle by nam się podróżowało razem do Teksasu. - Pazur przesunął palcami dłoni po policzku i dalej po włosach kurierki. - A Angie chyba nie jest na ciebie obrażona. Nie bardziej niż na mnie. Przecież to ja ją bez przerwy ochrzaniam albo czegoś zabraniam. Jest wybuchowa i reaguje bardzo żywiołowo. Zmiennie. Sam często nie wiem co robić czy powiedzieć jak raz wszystko wygląda okey a za chwilę jest całkiem inaczej. No dziś było dość nerwowo i trochę rzeczy się działo. Ale wczoraj wieczorem wydawało mi się, że się wszyscy ze sobą dogadujemy. Tak? - zapytał wujek nastolatki lekko unosząc brew czekając na reakcję kobiety. - I nie gadaj głupot, że nie jesteś przydatna dobra? - najemnik lekko uśmiechnął się na koniec.

- Mnie też się wczoraj wydawało, że jest ok. - Vex przytuliła głowę, do gładzącej ją dłoni. Było przyjemne, prawie jak wtedy gdy mył jej włosy. - Nie mam nic przeciwko waszym pogawędkom i jestem w stanie ci zagwarantować, że twoje doświadczenie wychowawcze i tak jest o niebo lepsze niż moje. U nas dzieciak to był taki mały dorosły, tylko trochę upośledzony bo nie sięgał do pedałów. - Dłoń motocyklistki powędrowała w stronę spodni wujaszka ale tylko po to by oprzeć się na jego pasku. - Ale… no rozumiem, że mogłeś nie mieć do czynienia z gangerami, ale z wojskowymi pewnie aż nad to. Wiesz jak to wygląda gdy dwie osoby z trzech idą sobie “pogadać” po czym wracają i cisza. Trzeba być imbecylem by nie dokleić sobie o czym gadali… - Podniosła wzrok i spojrzała wprost w oczy najemnika. - “ To co zabijamy go i okradamy, tylko okradamy czy też olewamy i może da se siana i sobie pójdzie.” - Spróbowała się uśmiechnąć. - Na serio mi wystarczy info, że był dół foch czy cokolwiek. Jesteście rodzinką toż rozumiem, że nie wszystko mnie dotyczy.

- Nie wiedziałem, że tak do tego podchodzisz. - Sam przyciągnął motocyklistkę do siebie więc mogła poczuć jego dłoń na swoich plecach. - Na pewno nie zamierzamy cię okraść czy zabijać. No chyba, że ty planujesz nam wyciąć taki numer. - najemnik pozwolił sobie na żarcik i lekko odchylił się w tył by spojrzeć na twarz dziewczyny z Det. Potem westchnął i znów przytulił motocyklistkę do siebie.

- Przypuszczam jednak, że czeka nas jeszcze wiele takich rozmów z Angie. Jeśli chcesz możesz w tym uczestniczyć. Jakbyś tam w motelu przyszła do nas do pokoju przecież bym cię nie wygonił. A jak wyjdzie jakaś sprawa na rozmowę w cztery oczy to dam znać. Ale Vex no daj spokój co? Nie chciałbym latać co chwilę między tobą a Angie by sprawdzać o co wam chodzi. Chcesz coś, czy potrzebujesz, coś nie wiesz to daj znać. Pogadamy. Zobaczymy co da się zrobić. No dopiero się poznajemy Vex. Ale czasami jak się coś non stop dzieje z czasem na rozmowy jest krucho. Tak jak tam w motelu. - najemnik delikatnie głaskał dłonią plecy kurierki i mówił z wysoka. Mówił poważnym ale łagodnym głosem. Skończył gdy od piwnicy doszły jakieś dźwięki i ruch. Na korytarz wyszedł Robert trzymający za ramię Rogera. Oparli się obydwaj o ścianę korytarza. Robert skinął w ich stronę głową jak na przywitanie albo by dać znać, że ich widzi. Ale bardziej wydawał się być zaciekawiony tym co się dzieje w samej piwnicy z której właśnie wyszli. A stamtąd dochodziły jakieś łupiące uderzenia.

Vex wtuliła się na chwilę w najemnika. W końcu miała chwilę by złapać oddech.
- Nie chcę byś musiał latać między mną, a Angie dlatego powiedziałam, że chcę porozmawiać. Ja… myślałam o tym by wynająć na chwilę pokój i skorzystać z kąpieli. Nie wiadomo kiedy będzie chwila, a teraz i tak chyba trzeba opatrzyć Rogera. - Oderwała się od najemnika, ale tylko na tyle by móc spojrzeć mu w twarz. Po chwili uśmiechnęła się i stając na palcach pocałowała go w usta. - Chciałbyś się przyłączyć?

Gdy na korytarz wyszedł Robert, prowadząc Rogera nie zmieniła pozycji. Jakoś nie przeszkadzało jej, że mężczyzna zobaczy ich przytulających się.
- Chyba będziesz musiał pomóc. - Delikatnie poluzowała uchwyt pozwalając wujaszkowi się wyswobodzić z jej objęć.

- No tak, zwłaszcza, że obiecałem. - najemnik lekko skinął ciemno blond głową po tym jak oddał pocałunek Vex. - A pokój i kąpiel dobry pomysł. Chyba będzie ciężko znaleźć lepsze miejsce na bazę. - dodał na odchodne Pazur. Podszedł te kilka kroków jakie dzieliło ich od obydwu mężczyzn opierających się o ścianę. - Ja go wezmę z tej strony. - powiedział bardziej do Roberta niż khainity. We dwóch, rosłych mężczyzn bez większych trudności poradziło sobie z dźwiganiem półprzytomnego Khainity. Zwłaszcza, że on podobnie jak większość populacji był drobniejszy od każdego z nich.

Umycie i wytarcie rąk zajęła tylko chwilę, ale nim się Angela obejrzała, okazało się, że pana z obrazkami wzięli pod ramiona pan z blizną i wujek. Nastolatka zrobiła smutną minę, wydając z siebie krótkie:
- Eeeej… - ruszyła za trójką mężczyzn, dłubiąc Misiem za paznokciami. To ona miała pomagać Rogerowi, trudno. Cieszyło ją to, że wujek się przemógł i pomaga mimo niechęci. Może już mu przeszło? Byłoby super…

Vex wyminęła mężczyzn gdy wujaszek starał się jakoś chwycić Rogera. Nie miała planu organizować tu żadnej bazy, ale rzeczywiście zapowiadało się, że utkną tu na dłuższą chwilę. Najchętniej sprowadziłaby gdzieś w okolicę Spika by mieć na niego oko, pozostawało tylko pytanie: jak? Woda jak stała tak stoi i niestety pozostawienie maszyny na kilka godzin w tym bajorze na pewno by jej nie służyło. Do tego, co z tym cholernym autobusem. Niby mogłaby tam podskoczyć i odstawić go gdzieś dalej od domu Katem. Najwygodniej byłoby pożyczyć sobie furę Rogera. Może przez chwilę nie protestował by zbyt bardzo, tylko wtedy fajnie było by udał się z nią drugi kierowca…

Zamyślona podeszła do lady baru i dopiero oparłszy się o blat uśmiechnęła się do Lou.
- Hej. Wychodzi na to, że z chęcią wynajelibyśmy tu pokój.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-12-2017, 13:36   #147
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wesoła gromadka i wielkie planowanie

Wujek Angie klepnął się w kark próbując trafić latającego insekta. Jakiś latający spryciarz lub farciarz któremu udało się przedostać przez jakąś szczelinę albo skorzystał z momentu otwarcia drzwi. Siedząc przy stole dało się wybitnie odczuć klimat sennego południa. Była pora tradycyjnej sjesty. Słońce zdawało się wpadać przez zasiatkowane przed insektami okna i roztapiać swoim żarem wszystko co żywe. Trudno było nawet siedzieć i nic nie robić a wszelka aktywność wydawała się głupotą. Zwłaszcza, że gdy ktoś otwierał drzwi do środka dolatywał zapach wody z zewnątrz. Przypomniał zapach rzeki lub jeziora. Wewnątrz lokalu miejscowe zapachy jedzenia i ludzi maskowały go całkiem nieźle. Ale na zewnątrz był trudny do przegapienia. I stojąca woda nie zamierzała pewnie ustąpić w parę godzin więc nie zanosiło się na poprawę sytuacji.

Ciemnemu blondynowi objuczonemu wojskowym ekwipunkiem pewnie nie było lekko. Rozpiął najwyższy guzik koszuli który wystawał trochę spod pancerza ale samego pancerza nie zdjął. Za to podwinął rękawy do łokci i pozwolił sobie zamówić chłodne piwo a picie go zdawało się mu sprawiać wyraźną przyjemność. Zamówił też obiad dla siebie i załogi z furgonetki skoro dziewczyny wzięły na siebie koszta pokoi i kąpieli.

- Wolałbym byś tego nie ruszała. - powiedział Pazur znad talerza zerkając na dziecięcą rączkę wysuwającą się by dotknąć jego karabinu. Położył go na stole jeszcze zanim Mike przyniósł lunch i tak tam leżał. Był pod ręką ale nie trzeba było go dźwigać na sobie co w ten upał było naprawdę męczące. Maggie zerknęła na niego jakby sprawdzała kto i co jak poważnie mówi. Wujek blondynki zaś miał głos i minę jak zazwyczaj czyli tak jak ów Zordon z plakatu jaki widziała kiedyś nastolatka. Ale widziała, że wujek nie jest zły na dziewczynkę ale ta go nie znała jak ona więc pewnie jak większość ludzi myślała, że sprawa jest poważna. Zerknęła więc kontrolnie na swoich rodziców.

- M 4. Z kolimatorem. I nakładką noktowizyjną. Ładna zabaweczka. - Robert też ciekawie zerkał na leżącą broń a córce dał znak lekko kręcąc głową i dziewczynka cofnęła rączkę z powrotem do siebie. Pazur skinął głową popijając kolejny łyk ze szklanki. Jakaś para przeszła niedaleko kierując się do drzwi wyjściowych. Vex rozpoznała Spencera. Wyszedł z jakąś dziewczyną na zewnątrz. Roger też zdawał się wrócić do względnej normy. W każdym razie już siedział i jadł samodzielnie. Ale wydawał się bardziej zajęty tym jedzeniem niż rozmową. Mike czy ktoś z obsługi mieli przyjść dać znać, że balie z wodą zamówione przez Vex i Angie są gotowe. Naniesienie wody na dwie balie i jej zagrzanie trochę czasu zajmowało. Ale to i tak był zwykle spotykany standard na Pustkowiach i nie tylko. Rzadko gdzie uchowały się działające prysznice czy bieżąca woda w kranach. Na zapach dochodzący z kuchni dało się poznać, że te ciasta chyba już się też piekły.

Maria pospołu z Lou i obsługą zajęli się pobojowiskiem w piwnicy. Czyli pozamykali co się dało by nikt tam nie wchodził. Przy okazji nie dało się nie rozpuścić plotek. Więc chyba już wszyscy goście w lokalu wiedzieli, że ten sprawiający tyle kłopotów wcześniej awanturnik został rozłożony na dobre, tam na dole, w piwnicy. I, że siedząc przy tym stole grupka wydatnie się do tego przyczyniła. Choć trudno było ocenić co właściwie usłyszeli ale świeżo po wyjściu z piwnicy dwóch chłopów niosących między sobą trzeciego raczej nie przeszło niezauważone. Tak samo jak reszty grupki zaraz potem.

- No dobra. To co mamy na tapecie? - powiedział Pazur patrząc pytająco na zebrane twarze dając znać, że jest okazja do zaczęcia właściwej części narady.

- Aż nie wiadomo od czego zacząć - O’Neal powiedziała cicho, upijając łyk wody z lodem. Upał był koszmarny, dodatkowo duchota od parującej wody nie pomagała w swobodnym oddychaniu. Siedziała sztywno na krześle, przytrzymując kompres przy skroni jedzącego topornika i patrzyła na talerz przed sobą. Nie chciało się jej jeść, raczej wymiotować i spać. Tylko to nie była jeszcze pora na odpoczynek.

- Człowiek z piwnicy - zaczęła przenosząc wzrok na męża i potem na Pazura - Zostało pobrać próbki, zobaczyć czaszkę od wewnątrz. Pytałeś o EEG, to elektroencefalograf… takie urządzenie do badania pracy mózgu. Wątpię żeby w okolicy mieli coś podobnego… to delikatny, przedwojenny sprzęt, potrzebujący fachowca do obsługi i dużej ilości prądu. Zostaje działać na tym, co mamy - uśmiechnęła się nikle - Zanim się pojawiliście wraz z Lou byliśmy w pokoju który wynajmował. Sprawdziliśmy jego kurtkę, w kieszeni miał kartkę i kluczyki od samochodu. Był bez bagażu, mógł go zostawić właśnie w samochodzie, a na zapiski jeszcze nie patrzyłam. Przypominają listę, zobaczę co to… gdy obrobię się na dole. Samochodu też bym poszukała i przeszukała. Może coś nam podpowie - pokazała oczami zejście do piwnicy i westchnęła - Nie wiem czy zwróciliście uwagę na juchę tego gościa… nasza krew krzepnie dopiero po opuszczeniu ciała. Aby zakrzepła w żyłach jest tylko jeden jedyny warunek. Muszą zostać zatrzymane wszelkie procesy życiowe. Musimy być martwi. - wyjaśniła krótko i dobitnie.

- Druga rzecz to zarażona. Rice. Angie o niej wspominała - tutaj popatrzyła na blondynkę - Wypada ją złapać i zabezpieczyć. Nie wiemy ile trwa śpiączka zanim się przebudzą i od czego jej długość jest zależna. Nie znamy uwarunkowania rozwoju choroby. Lepiej to zrobić jak najszybciej - wzruszyła ramionami - I tu pojawia się sprawa numer trzy. Domniemana szczepionka, o której wiemy tyle że może być tam gdzie Roger mówił. Albo może jej nie być. Sprawdzimy - tutaj westchnęła ciężko i bez przekonania - Trzeba przygotować się do podróży w strefę skażenia, gdzie nie wiadomo czy nie natkniemy się na innych chorych. Nie wiemy też czy choroba nie infekuje zwierząt. Oprócz ludzi więc mogą nas atakować również oszalałe okazy miejscowej fauny. Zwykle przy chorobach wirusowych mamy tak zwanego pacjenta zero. Pierwszego zarażonego, u niego wirus jest… w wersji podstawowej - mówiła powoli, tłumacząc najprościej jak tylko mogła - Ale wirusy są jak żywe organizmy. Z każdym kolejnym przypadkiem i mijającym czasem zmieniają się. Mutują. Zmieniają właściwości i uodparniają się na warunki otoczenia na przykład. Są trudniejsze do pokonania. To jak z… karabinem - uśmiechnęła się pokazując leżące na stole M4.

- Wersja podstawowa to sam czysty karabin, z czasem dochodzą kolimatory, nakładki termowizyjne, wiązki lasera do łatwiejszego celowania. Obudowa maskująca. Dłuższa lufa, większy magazynek. Amunicja rozszarpująca, przeciwpancerna. Tu zależy od tego, co bardziej się akurat przydaje w danym otoczeniu. Wirus się zbroi i z czasem tylko gdzieś w samym środku przypomina pierwotną wersję co utrudnia próby jego pokonania. Im szybciej się nim zajmiemy tym lepiej, o ile na serio zastanawiamy się jak go zwalczyć i zanim nie będzie za późno - przepłukała gardło zimną wodą - Ze sprzętu jaki mógł się tu cudem uchować mus rozpytać o mikroskop. Ja swój zostawiłam w San Antonio… bo ktoś marudził, że po co nam tyle gratów i kto je będzie niósł - tu posłała szeroki uśmiech mężowi i położyła dłoń na jego dłoni. Potrzebowała jego dotyku żeby się uspokoić. Cały ten koszmar zaczynał ją przerastać, ale wypadało dalej grać swoją rolę.

- Działający komputer też by się przydał. Niektórych obliczeń nie wykonam w pamięci, inne zajmują dużo miejsca. Łatwiej też potem podsumować wyniki badań mając się na ekranie komputera niż rozrzucone na pięćdziesięciu kartkach papieru. Jeżeli chodzi o ludzi których ten człowiek rano pobił. Maja masę drobnych ran i stłuczeń. Rozcięć i siniaków. Jeden ma złamany nos, drugi pęknięte żebro… naprawdę ciężko stwierdzić czy któreś z drobniejszych obrażeń powstało od zahaczenia zębem. Czy to tylko rozcięcie od ostrego odprysku na ramie łóżka lub od gwoździa. Maria musi zostać poinformowana, a ranni chwilowo… obezwładnieni. Związani. Dla bezpieczeństwa pozostałych mieszkańców nie tylko tego lokalu. I tutaj mamy sprawę numer cztery. Załóżmy że nawet przeprawimy się na drugą stronę, do Pendleton. Tam może być tak samo - znowu oczy jej uciekły na wejście do piwnicy - Albo i gorzej. Ludzie w Dew mieli szczęście, że się pojawiliście, bo z tego co rozumiem już kilku chorych usunęliście. Sprawa numer pięć… po przedostaniu przyda się nam bezpieczne miejsce, przynajmniej do chwili rozeznania jak tam sprawy stoją na tamtym brzegu. Może Maria albo Lou znają kogoś godnego polecenia. To tak w wielkim skrócie - skończyła i napiła się wody.

W czasie jak pani doktur mówiła, Angela wsuwała w tempie ekspersowym to co miała na talerzu, używając do tego rąk bo tak było szybciej i wygodniej, niż nabierać jedzenie tym śmiesznym kujkiem, którego wujek nazywał widełecem… czy jakoś tak. Słuchając listy do zrobienia blondynce robiło się smutno. Mieli tyle do zrobienia i nie brzmiało łatwo i bezpiecznie. Pewnie zanim wyjadą wypstryka się z pestek do karabinu do połowy zapasów, albo i lepiej. I gdzie ona uzupełni zapasy? Piesy miały tylko mały kaliber, a nie widziała żeby ktoś z miasta chodził z czymś co działało na 5.56.

- Po drugiej stronie jest bar. Gdzie się pije piwo i bawi - powiedziała z pełną buzią, ale szybko przełknęła, bo wujek ciagle jej powtarzał że ma nie mówić z pełnymi ustami, bo to nieładnie i jeszcze może kogoś pobrudzić tym co akurat żuje - Tylko… no zła woda mogła go zmyć. Ale jest Puzzle! - ożywiła się, podrywając głowę i patrząc to na wujka, to na ciocię - Ten bez oka. On tam mieszka, a my mamy tego cosia co go chciał! Znaczy knuja chciała, ale on też! To by mógł nam powiedzieć czy ktoś ma coś czego pani doktur potrzeba… no jak skończymy tutaj - blond entuzjazm wyraźnie opadł - Tutaj utrupiliśmy 4 wściekniętych. - popatrzyła na Rogera i uśmiechnęła się szeroko. On sam zatrupił dwóch: panią z obrazkami i teraz tego niemiłego i wściekniętego pana. Nastolatka zaś zajęła się pozostałą dwójką, ale miała pomoc. No i wujka. Nie każdy miał wujka - A Rice tak… złapmy ją zanim się wścieknie do końca i kogoś pogryzie… panią mame Jacka i Jamesa, albo ich… albo Jane. Albo futerka… nie chce żeby ktoś zjadł Jane albo Uziego. Żeby kogokolwiek zjadł - posmutniała i wbiła wzrok w talerz - Oni są silni, trudno ich utrupić na śmierć, żeby się nie ruszali i nie wstawali. No ale… oni się rzucają z zębami i pazurami, nie strzelają. Możemy ich dystansować - zazezowała na karabin wujka, a potem na swój postawiony na ziemi i oparty o udo - Pani spod studni zrozumie że trzeba tamtych z góry związać.

Wizja kąpieli bardzo poprawiła Vex nastrój. Przysiadła lekko z boku chcąc wysłuchać ustaleń przy których jej nie było i popijając piwo rozejrzała się po sali. Starała się na nikim nie zawieszać na dłużej wzroku, była jednak bardzo ciekawa reakcji klientów na to co się przed chwilą wydarzyło. Odruchowo starała się odnaleźć między stolikami Spencera. Przysłuchiwała się lekarce bez przekonania. Jeszcze chwilę temu gdy tłumaczyli jej całą sytuację reagowała jakby był to żart, a teraz nagle była specem w dziedzinie. Komputery… specjalistyczny sprzęt. Jasne pod wodą pewnie zalega kupa tego złomu. Przeniosła wzrok na resztę dopiero gdy odezwała się Angie i to co usłyszała nawet ją lekko zaskoczyło. No tak… wujaszek wspominał że mieli się spotkać z Puzzlem. Stary jednooki cwaniak trochę przekombinował. Dwie laski do jednego sprzętu, samochód dla Pazura, już wolała nie wiedzieć gdzie była jej wypłata za transport.

- Lokal, w którym spotkaliście się z Puzzlem, pewnie należy do mojej znajomej Woe. Jeśli nadal stoi to rzeczywiście mogłaby być całkiem bezpieczna baza. - Upiła łyk piwa. Prawda była taka, że wolałaby tam nie ciągnąć rodzinki pani nadętej i Rogera… ale kto wie jak jeszcze załapie się na kilka strzelanin tego dnia, może wcale tam nie dotrze, więc nie było co zawracać sobie głowy tym problemem. - Na obecność kompa raczej bym tam nie liczyła, ale może znajdziemy coś na łodzi, gdzie chcemy poszukać szczepionek?

Zerknęła na wujaszka ciekawa jego reakcji i po chwili kontynuowała, teraz jednak mówiła bardzo cicho skupiając się przede wszystkim na tym by dotarło to do siedzącego obok Pazura. Odrobinę żałowała, że nie przenieśli się z tą dyskusją do pokoju.
- Pozostaje jeszcze temat bandy, którą się zajęliśmy. No i naszej fury zaparkowanej pod domem Kate. Pozostawienie jej tam jest lekko ryzykowne, a ja wolałabym też upewnić się co ze Spikiem… no i kotami. Chyba wypadałoby je stamtąd zabrać i nakarmić zanim się potopią szukając żarcia. - Po chwili odezwała się już głośniej. - Rice powinna być w domu rodziców Jane.. a przynajmniej tam ją odstawiliśmy. Wtedy była jeszcze całkiem “normalna”, więc jest szansa, że jakbyśmy się spięli zdążylibyśmy ją złapać jeszcze przed zapaścią albo w tym letargu.

- To nie ma kąpieli - Angela zrobiła tak smutna minę, jakby jej wujek właśnie powiedział, że te zamówione serniki nie są dla niej i nie dostanie z nich ani okruszka, a bardzo chciała sernik. Znalazłaby na niego miejsce w brzuchu nawet mimo że najadła się obiadem - No są te Piesy spod studni. Paru utrupiliśmy ale jest ich jeszcze… no dużo chyba. W markiecie mieszkają, takim gdzie się zamienia rzeczy - wytłumaczyła pani doktur i panu z blizną - Mamy ich bryka, taki duży i żółty bardziej niż piasek na pustyni. Jak cytryna - uśmiechnęła się, gdy przypomiała sobie nazwę tego pachnącego i kwaśnego owoca. - No i ten bryk stoi tam gdzie dom Jacka i Jamesa i ich mamy. Obok jest dom Jane i jej rodziców co się często kłócą i tłukują rzeczy. - mówiła do pana Roba i pani Izzy, patrzyła też na wujka. Dużo do zrobienia, mało rąk. Chyba że…

- Podzielmy się! - klasnęła w dłonie wyraźnie zadowolona, że chyba ma pomysła - Bo tak zrobimy więcej i szybciej. Nie musimy iść tam wszyscy. Do bryka Piesów. Ja pójdę i wezmę karabin. Ciocia umie prowadzić duże bryki - wyszczerzyła się do moturcyklistki a potem zrobiła wielkie oczy do pana od sernika - A pan by pomógł? Łapać panią która może być wścieknięta? Pan poluje, zapolujemy razem - przy tym fragmencie wręcz tryskała radością. Polowania były super! Na ludziów też mogła polować, co za różnica. Na koniec popatrzyła na wujka - Wujku… a ty mógłbyś zostać z panią doktur - pokazała ubrudzonym sosem palcem na miłą lekarkę - Ona leczy i ma badać głowę co ją ucięłam i mówiła o tej kartce i bryku tutaj… no i oboje jesteście bardzo mądrzy - cofnęła paluch i złapała opiekuna za rękę - Jak ktoś ma wymyślić co zrobić z tą wścieklizną żeby się ludzie nie wściekali to wy. No i jakby coś było nie tak i przyszli tutaj ci wścieknięci to obronisz. Małą ludzię też - pokazała oczami na młode ludzkie futerko, siedzące pomiędzy ich nowymi kolegami - A Roger niech jeszcze odpocznie… no i ta kąpiel się nie zmarnuje jak się umyje. No i prześpi.

- Rozdzielić się? - wujek Angie podniósł do góry brwi i zmarszczył czoło gdy się chyba zastanawiał nad pomysłem podopiecznej. Upił ze szklanki łyk piwa i odstawił ją w zamyśleniu. Robert też popatrzył na blondynkę a potem na żonę zastanawiając się chyba nad tym i w ogóle nad całą tą i nadchodzącą sytuacją. - Właściwie to ten bus jest niedaleko domu Westów i Bradleyów. Jak ta Rice tam jest to właściwie można by te sprawy załatwić za jednym zamachem. Też wolałbym mieć gdzieś swoje graty bliżej siebie a jak już chyba mamy zamiar zostać tutaj na noc to dobrze by było zebrać się tu do kupy. No i ktoś mógłby się skusić na takie bezpański autobus z bagażami. - najemnik zaczął od tego najbliższego punktu na razie nie rozwijając kto miałby z kim iść na ten drugi koniec osady. Wskazał palcem na Vex zgadzając się z jej troską o zostawione właściwie bezpańsko rzeczy. A przecież wszyscy znali maksymę “Znalezione nie kradzione”. Miejscowych trochę mogła odstraszyć maszyna Psów ale jeśli plota się pewnie rozeszła od rana, że zostali rozwaleni to i tak mógł się ktoś pokusić o sprawdzenie co jest w środku.

- Roger, dałbyś radę nas podrzucić? Mniej więcej gdzieś tam skąd nas zabrałeś. - Pazur zapytał siedzącego niedaleko khainity. W całym stołowym towarzystwie jedyny sprzęt zmotoryzowany jaki mieli pod ręką to jego furgonetka.

- A jest tam coś do rozwalenia? - zapytał khainita popijając swoje piwo. Zdawał się nie patrzeć na najemnika.

- Może. Po prostu inaczej byśmy musieli zasuwać tam z buta. - ciemny blondyn wydawał się nagle sobie przypomnieć jak bardzo khainita potrafił go irytować. Teraz też pomalowany mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami, machnął ręką i upił kolejny łyk ze szklanki. Pazur sapnął już wyraźnie zirytowany i widocznie postanowił zmienić temat.

- Z tym EEG, mikroskopem i komputerem łapię, że byłyby przydatne. - odwrócił się do lekarki wracając do tego o czym mówiła. - Ale nie mam pojęcia czy jest szansa gdzieś to dostać w okolicy. Ten Lou i Maria wydają się być ogarnięci może oni coś by słyszeli. - wujek Angie wskazał brodą na tykowatego, łysiejącego mężczyznę za barem i dla odmiany pulchną i niezbyt wysoką Latynoskę. Maria zaś wydawała się zarządzać tutaj całkiem nieźle. Choć nie nosiła żadnej widocznej odznaki ani nawet broni rolę jaką przyjęła i w jakiej miejscowi się do niej zwracali siłą rzeczy kojarzyła się z jakimś stróżem prawa. - Chociaż ten EEG to dalej nie wiem nawet jak to wygląda. - przyznał opiekun nastolatki lekko tocząc rant szklanki po stole.

- Ja wiem. - odezwał się niespodziewanie Robert. - Izzy pokazywała mi kiedyś. W jakiejś książce. - łowca uśmiechnął się lekko gdy pospieszył z wyjaśnieniem widząc lekko zdziwione spojrzenie najemnika. - No ale szczerze mówiąc to dość rzadki sprzęt. Może w jakiś szpitalach czy czymś takim. - przyznał kiwając głową. - Już chyba mikroskop byłby łatwiejszy do zdobycia. Może w jakiejś szkole nawet albo ktoś by miał w domu. Chociaż to też nic pewnego. Może jakiś handlarz handluje tu czymś takim. Ciężko powiedzieć. - pan O’Neal gdy zaczął się zastanawiać o możliwości zdobycia sprzętu o jakim mówiła żona też przestał się uśmiechać. Wyglądało bowiem na to, że tak od ręki to nie takie łatwe do zdobycia jak nie znali okolicy i jej zasobów.

- Roger, a właściwie gdzie jest ta dziwna bryka? Poza tym, że gdzieś przy rzece. Ile by się tam jechało? - najemnik zapytał khainity całkiem zwyczajnym głosem. Angie wyczuwała, że bardziej zależy mu na informacji niż na tym z kim rozmawia. Khainity zmrużył oczy i zastanowił się chwilę.

- Chuj wie. - odpowiedział po chwili namysłu. Wujek nie zdzierżył i wypuścił z płuc dłuższy oddech nagle z zainteresowaniem oglądając sufit nad stołem.

- A mniej więcej? Bo wiesz, z nas wszystkich tylko ty tam byłeś a mamy tam niby jechać. - Robert przejął pałeczkę rozmowy chociaż żona też czuła, że rozmowa z khainitą irytuje go.

- Nie wiem. Nie jechałem tam nigdy w taką wodę. Normalnie byśmy dojechali pewnie w godzinę albo coś koło tego. - odparl Roger. Po tych wszystkich przygodach farby na jego ciele zaczęły się ścierać i rozpuszczać, tam i tu przecierając się prawie do gołej skóry a gdzie indziej czarna farba tworzyła zacieki na białej. - Nie wiem jak blisko uda się podjechać. Wątpię by do samej rzeki. Tam nawet normalnie jest dość grząsko. Moja fura sobie radzi ale no teraz jest na tym wszystkim z pół metra czy metr wody. I dalej to błoto pod spodem. Resztę więc pewnie trzeba będzie przejść. No i ta fala. My dojechaliśmy prawie tutaj w nocy i nami nieźle zarzuciło. A to cholerstwo było przy samej rzece. Wyglądało na zagrzebane no to może tylko zalało to i dalej tam siedzi. Więc jak mówię chuj wie. - khanity wyburczał niechętnie dłuższe rozwinięcie swojej wcześniejszej wypowiedzi i zakończył wzruszeniem ramion i upiciem łyka ze szklanki. Nadal wydawał się w ogóle nie zainteresowany wycieczką o jakiej mówili ani losem tamtej maszyny. Robert i Sam popatrzyli na rozmówcę a potem na siebie nawzajem. I wreszcie na resztę. Warunki tej wycieczki nie zapowiadały się zachęcająco a wynik wydawał się jeszcze mniej pewny niż przed chwilą.

- A właśnie jak o tym gadamy. - słowa Roberta przypomniały chyba o czymś najemnikowi. - No myślę, że załapałem co mówiłaś o tych wirusach. - zaczął patrząc na długowłosą brunetkę siedzącą przy stole. - Ale co ty chcesz powiedzieć? Że nawet jak tam dotrzemy, i tam jest jakaś szczepionka to ona może nie zadziałać bo ten wirus mutuje? - zapytał lekko mrużąc oczy.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-12-2017, 23:21   #148
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
ciag dalszy rozmów przy kulawym stole

- Jeżeli będziemy się ociągać to jest szansa, że szczepionka może zadziałać słabiej i… - lekarka zacięła się, patrząc bezradnie w twarz Roba i w niej szukając odpowiedzi. Brakowało jej zamienników, niektórych zwrotów, terminów i reakcji nie dało się opisać prosto. Siedziała tak przez kilka sekund aż zamknęła oczy, upiła wodę i wypuściła powoli powietrze.
- Karabin pozostanie karabinem przez ograniczony czas bo tak - wirusy mutują. Nawet zwykła grypa. Co sezon pojawiają się nowe szczepy, coraz lepiej przystosowane i bardziej zajadłe - otworzyła oczy i przekręciła głowę do Pazura - Jest taki termin: pacjent zero. Pierwszy zarażony, ten który ma najczystszą, pierwotną wersję choroby. Każda kolejna fala i zakażenie to następne… pokolenia. Pacjent zero zakaża powiedzmy jedną osobę i to pierwsze pokolenie: przejmuje w domyśle najlepsze cechy rodziców, wzmacnia się. Ta zakażona osoba zakaża następną: drugie pokolenie. Ono przejmuje cechy rodziców, czyli znowu mutuje. Albo ewoluuje. Darwin wolał to drugie pojęcie - wzięła następny łyk przyjemnie zimnej wody - Na pocieszenie mogę tylko powiedzieć, że główny ładunek wirusa, jego trzon, pozostaje w formie pierwotnej. Przekładając na zrozumiałe: jeżeli w tym transporterze jest szczepionka na tą pierwszą, podstawową formę to jesteśmy w domu i sobie poradzimy. Z mikroskopem - dodała bez krztyny ironii.
- Pomysł z podzieleniem się jest bardzo dobry - tu pokiwała głową z łagodnym uśmiechem, widząc przejętą nastolatkę i jej minę - Popieram też pomysł z przydziałem. Rice może być w tym domu, a może jej też nie być. Podmokły teren i zbieg, Rob ma w tym doświadczenie - poklepała męża po dłoni i zacisnęła ją swoją, głaszcząc kciukiem wierzch skóry - Powinien pojechać, ja natomiast nie pogardzę wsparciem na wypadek gdyby pojawiły się nowe, gryzące kłopoty. - przymrużyła oczy wzorem najemnika i to w niego się teraz gapiła - mamy środek dnia, do zmierzchu zostało sześć, może siedem godzin. Transport waszych rzeczy, Rice… liczmy dwie godziny. Zostaje cztery lub pięć godzin zapasu. Możemy się nie wyrobić do zmroku. Dlatego to miejsce trzeba zabezpieczyć i zrobić plan co dalej. Na jutro. Wstaniemy o świcie wypoczęci i pojedziemy. Przyda się wyspać i najeść przed przedzieraniem przez błoto. Mówiłeś że znaleźliście tam świetny koks - zwróciła się pogodnie do topornika - Pierwszorzędny towar i nic nie zostawiliście… nic z towaru. Jak to medyczny transporter, mogły zostać też składniki do zrobienia tego koksu i recepta. Przepis. - uśmiechnęła się szeroko - Bez składników sobie poradzimy, wystarczy dorwać sam przepis. Widzisz Roger znam się na chemii, robiłam już najróżniejsze narkotyki, a na piętrze mam torbę odczynników. Znajdź mi przepis na ten superkoks to ci go zrobię. I policzę jak za przysługę dla starego znajomego - na koniec szczerzyła się ewidentnie.

- Mówiłam że pani doktur jest bardzo mądra - Angie pochyliła się i powiedziała do wujka wymownym szeptem. Zaraz też rozpromieniła się. Jednak była szansa że pójdą z panem Robem polować! I jeszcze z Rogerem! - Spytamy pani spod studni o to egiegiegie i komputra i miro… mirk… no to to pozostałe. Ze szkoły - wzruszyła ramionami i już miała zadać wujkowi pytanie, ale się opamiętała. Potem spyta… jak nie zapomni o dziwnych słowach - No i ten bryk wściekniętego pana z dołu. Może miał tam cukierki - westchnęła z nadzieją. Reszty wolała nie komentować, bo i tak nie wiedziała o czym rozmawiali. Za to czuła zapach sernika i chyba to ją powstrzymywało przed odruchem ucieczki od dziwnych słów. No i wujek. Trzymała go mocno za rękę i nie puszczała. Póki był obok nic złego się nie mogło stać, żadna krzywda.

- Ja bym wolała się nie rozdzielać, ale ja tu tylko prowadzę. - Vex dopiła swoje piwo i zaczęła się bawić szklanką rysując na wilgotnej powierzchni jakieś znaczki. Prawda była taka, że wolała nie jechać z Angie bez Pazura. Nastolatka była dobrym zabójcą i ufała jej w tym względzie, ale pod blond fryzurą czaił się jakiś zamęt, nad którym zdawał się panować tylko Sam. - Sprawa wygląda tak, że możemy tam rzeczywiście przyjechać i w najbardziej optymistycznej wersji zastać Rice normalną i wymagającą co najwyżej związania, ale jak będziemy mieli pecha powita nas nie jeden ludek z apetytem, a kilku. - Spojrzała na lekarkę. - A tutaj niestety, jeśli obaj mężczyźni na górze okażą się zarażeni sam wujaszek może sobie nie poradzić. - Wzruszyła ramionami i odstawiła na stół szklankę, na której widniał nieporadnie namalowany symbol gangu. Uśmiechnęła się do tylko dla siebie rozpoznawalnej czaszorki. - Ale jak już mówiłam zdaję się na speców od zabijania.
Chwilę analizowała rozmywający się wzór. Jednego była pewna, nie ważne w jakim składzie jechali, planował tu wrócić i się wymyć. Będzie musiała pogadać z Lou o tym by ogarnęli to na wieczór. Może powinna zaproponować to także Angie? Tylko cholera wie czy zaraz nie oberwie od wujaszka, który pewnie niezbyt chętnie oglądałby swoją córunię w kąpieli z kostuszkiem. Nagle jakby przypomniała sobie o Rogerze i spojrzała na niego.
- Nie wiem jak tam z tymi prochami, przepisami i całą reszta szpeju, którą moglibyśmy znaleźć znaleźć na tamtym “cholerstwie” ale jeśli chodzi o trasę do busa… - Już odruchowo wymusiła na twarzy uśmiech. - Tutaj też było fifty fifty że trafisz na coś dla siebie lub nie. Tam jest opcja na coś podobnego lub więcej. Uda się będziesz miał znów radochę, nie uda… cóż bywa. Ale czaję, że możesz być zmęczony, tamten gostek nieźle dał ci popalić. Jeśli macie jakieś kluczyki do auta, mogę spróbować je zlokalizować. Może jeszcze odpali przy odrobinie pomocy. - Zerknęła na Roba i Izzy. - Ja na pewno będę chciała odstawić kawałek dalej co by nie informować całej okolicy o tym, że tu kimamy. Jest spora szansa, że Pieski zorientują się rano, ale jest też cień szansy, że zorientowali się już. Przeładowałabym nasz szpej do drugiej fury, a jak już zostawię w jakimś miejscu busa, wróciłabym tu na Spiku.

- Nie chodzi tylko o zabijanie, ale ten detal może umykać. Pewnie się nie znam, bo tu tylko gadam, ale na moje oko dwie grupy załatwią równolegle to co jedna i zaoszczędzą czas. Nie musisz się bać, Robert doskonale radzi sobie z bronią. On i Angie to dwa karabiny, ty chyba też coś masz - lekarka obróciła głowę i popatrzyła na gangerkę spokojnie - Tutaj prócz Zordona jest cały lokal. Ktoś coś musi mieć, chociażby ja. Samochodem stąd zajmą się ci, którzy tu zostają - popatrzyła na najemnika - Zobaczymy ile się zejdzie z resztą. Jak zrobi się gorąco nie będę ci zawadzać. Rob uczył mnie strzelać, będzie miał ci kto osłaniać plecy, a tych z góry zwiąże się profilaktycznie. Nie minęło chyba tyle czasu żeby zaczęli odwalać zanim to zrobimy. Martwią mnie tylko ci ludzie z którymi się strzelaliście. To większa grupa, może lepiej utopić busa za miastem? Żeby nikomu nie przysporzył kłopotów.

- W pobliżu nie ma takiej dziury by utopić taką landarę. Dopiero rzeka. - odezwał się nie pytany khainita. Podrapał się po żebrach i wydawało się, że zastanawia się nad czymś odkąd i Vex i Izzy wspomniały mu o innych możliwościach.

- Niech będzie. Spróbujmy posprzątać i załatwić na miejscu co się da dzisiaj. Zobaczymy ile czasu nam zostanie i czy jest sens ruszać nad rzekę dzisiaj czy jutro z rana. - odparł po zastanowieniu Pazur. - Myślę, że powinniśmy dać radę załatwić sprawę z busem i tutaj w tym samym czasie. W razie kłopotów ja i Angie mamy radio. To możemy dać znać reszcie grupy. - najemnik lekko pacnął dłonią w krótkofalówkę wpiętą w kamizelkę taktyczną. Z tego lokalu w okolicę gdzie mieszkała Kate z chłopcami, Jane z rodzicami i gdzie był zostawiony autobus było na tyle blisko, że krótkofalówki powinny się nawzajem łapać.
- Z resztą Psów sprawa jest trudna do przewidzenia. Załatwiliśmy ich dziś rano. Na upartego już teraz mogliby przybyć tutaj. Albo wieczorem. Albo jutro. Albo w ogóle. Zależy jak im zależy na tych co nie wrócili stąd. - wskazał na Vex i to o czym mówiła i ona i lekarka. Upił końcówkę piwa ze szklanki i odstawił ją przypatrując się leżącemu na blacie karabinkowi.
- Przydałaby nam się druga maszyna tutaj. Bo jeśli trzeba będzie interweniować u was to pieszo nie będzie to zbyt prędka interwencja. Ale w tej chwili chyba niewiele na to poradzimy. Potem możemy ściągnąć ten autobus albo samochód tego z piwnicy. - powiedział obracając w dłoniach szklankę z ostatnim łykiem piwa.

- Dobra. Zawiozę was. Może znów się trafi ofiara dla Khanina. Ma nadzieję, że Khain w swojej łasce obdarzy mnie tak silnym jak ten z piwnicy. - pomalowana na twarzy czaszka skinęła głową i chyba jako jedyny przy stole zdawał się przyjemnie wspominać niedawne wydarzenia z piwnicy. W odpowiedzi wujek spojrzał na niego lekko drgnęły mu zaciskane szczęki o w końcu potarł kciukiem nasadę nosa zaglądając do wnętrza swojej szklanki.

- Dzięki Roger to by nam bardzo ułatwiło sprawę. - Robert pokiwał głową i podziękował khainicie.

- Ale przed odjazdem muszę zabrać moje trofeum z piwnicy. - powiedział spokojnie Roger kończąc dopijać swoje piwo.

- Musimy wrócić na wieczór, bo wieczorem będzie sernik - nastolatka przypomniała o bardzo ważnej rzeczy, jakby przypadkiem ludzie przy stole zapomnieli, chociaż ona nie wiedziała czy to możliwe przy dobywającym się z kuchni zapachu. Spojrzała na pana z obrazkami który chyba już doszedł do siebie po walce, co ją cieszyło. Martwiła się jak był taki skołowaciały, na szczęście mu przeszło - Głowa jest już odcięta w piwnicy, ale pani doktur chciała zobaczyć co ma w środku i wziąć jakiegoś… cosia. Ale chyba same kości zostawi. W trasie i tak tej głowy nie wyczyścisz, po powrocie ci pomogę. Khain już dostał od tego wściekniętego krew do kubka, kości dostanie wieczorem. Jak my sernik - przypomniała zezując na wujka - Będzie miał dobrą kolację.

- Pani doktor mi też nie chodziło o zabijanie… -
Vex podrapała się po głowie. - Strzelać co nieco potrafię, ale powiedzmy sobie, że mogę te bestyjki co najwyżej połaskotać i w takich momentach wolę by wypowiadała się grupa walcząca. Może głupie ale stare przyzwyczajenia. Busa odstawię przy drodze gdzieś w okolicy, przy i go zablokuję, na wypadek gdyby był potrzebny. - Uśmiechnęła się do siedzącego obok pazura. - Na tyle blisko bym mogła po niego szybko skoczyć na Spiku.

- A o co w takim razie jak nie o zabijanie, bo chyba mamy problem z komunikacją
- O’Neal postawiła łokcie na blacie, a brodę opadła o złączone dłonie, patrząc prosto na gangerkę - Wypowiada się właśnie grupa walcząca, więc o co chodzi? - brwi podjechały jej do góry - To że nie noszę przyklejonego do pleców karabinu nie znaczy że go nie mam i nie umiem korzystać. Jestem z Teksasu - dodała jakby to miało wszystko wyjaśniać i sapnęła cicho, przenosząc oczy na topornika - Obiecuję, że czaszki nie uszkodzę bardziej niż ty toporem. Muszę pobrać próbki i zobaczyć jak wygląda mózg tego gościa, którego załatwiłeś na dole. Może tam kryje się podpowiedź dlaczego są tacy wytrzymali i nieskoordynowani ruchowo. Potem oddam ci ją w stanie bazowym. Potrzebuję jej na… maksymalnie dwadzieścia minut.

- No to leć. Ale nie odjadę stąd bez mojego trofeum.
- khainita odpowiedział spokojnie, prawie, że obojętnie. Wskazał przy tym kciukiem za siebie mniej więcej w stronę korytarza prowadzącego do zejścia do piwnicy.

- Tak. Jak nie wrócicie do wieczora to znaczy, że coś poszło bardzo nie tak. - westchnął wujek wracając spojrzeniem do wychowanki. Tej zaś wydawało się, że zmienił temat rozmowy by nie dyskutować z panem z obrazkami.

- Na moje oko to Izzy znacznie zawyża średnią uliczną w strzelaniu. Nawet w teksaską średnią. Po prostu zwykle pracuje w innej branży. - Robert uśmiechnął się do żony i pocałował ją w policzek. - Dobrze to ja pójdę do pokoju po swój szpej skoro jakoś mamy w końcu stąd jechać. - powiedział wstając z ławy i choć mówił z pozoru dość lekko to jednak spojrzał na siedzącego Rogera dość wymownym spojrzeniem.

- A tymi dwoma na górze bym się aż tak nie martwił. Jeśli uda ich się związać to chyba nawet jedna osoba z bronią powinna sobie poradzić. Ta dziewczyna w motelu do końca nie dała rady się rozwiązać. No chociaż miała trochę inne priorytety. W każdym razie myślę, że nawet w pojedynkę damy radę dopilnować co trzeba. - Pazur wydawał się spokojnie patrzeć w przyszłość w której obydwaj poranieni na górze lokatorzy zdemolowanego pokoju mieli by się okazać zarażonymi.

- O to chodzi. - Vex wskazała na odchodzącego Roba. - Ja zawsze zaniżałam średnią jeśli chodzi o strzelanie i co gorsza za bardzo tego nie lubię. - Motocyklistka uśmiechnęła się do lekarki. - Ale postaram się pomóc.

- Nie zawsze mamy szansę robić to co lubimy
- Izzy powoli wyprostowała się na krześle - Umiesz prowadzić to rób to i nie pchaj się na pierwszą linię. Pozwól pracować tym którzy się na tym znają. Każdy ma jakieś predyspozycje i zadanie do wykonania. Gdyby każdy znał się na tej samej puli zrobiłoby się ciężko - wzruszyła ramionami i wstała, zwracając się do córki - Myszko bądź grzeczną dziewczynką i pomóż panu Lou pozmywać po obiedzie, dobrze? I nie odchodź nigdzie bardzo cię proszę. Idę na górę po rzeczy i zaraz zejdę. Zajmę się twoim trofeum, jak skończę dostaniesz je w worku. Nie ma co niepokoić dobrych ludzi stąd - powiodła wzrokiem po sali i skończyła na Rogerze. Kiwnęła mu głową i popatrzyła na Pazura - Spróbujcie przez ten czas zagadać z Marią. O mikroskopie i reszcie. Nie zajmie mi to długo.

Nastolatka w tym czasie przyglądała się cioci, wujkowi, odchodzącemu panu z blizną, Rogerowi, małej ludzi i niestety pustemu już talerzowi. Na tą pierwszą zerkała od początku narada, obserwując minę i słuchając. Ciocia znowu miała minę jak wtedy kiedy blondynka mówiła o odcięciu głowy panu z domu Jane, zwłaszcza na początku.
- Zanim wyjedziemy będzie jeszcze za wcześnie za sernik, tak? - zapytała bez zbędnej nadziei, ale szybko sie rozpogodziła - Nie martw się ciociu, wieczorem się potulasz od środka z wujkiem. Jak jest ciemno nie ma co chodzić po obcym terenie. Może coś nowego pokażesz… jak z obciąganiem! - klasnęła w dłonie ucieszona i popatrzyła na wujka - Bo już umiem! Ciocia mi wyjaśniła jak to sie robi, a potem widziałam. Fajne, ale wole sernik - skwitowała kiwając blond głową.

Vex roześmiała się.
- Nie martwię się Angie. Zanim się spotkaliśmy zrobiłam solidny kawałek trasy i prawie nie przespałam nocy i od tamtej pory też nie za bardzo była okazja. Obawiam się więc, że to co będę mogła dzisiaj pokazać to jak wygląda ktoś śpiący jak kłoda. - Motocyklistka podniosła się od stołu. - Poproszę Lou żeby załatwił nam tą kąpiel na wieczór, co?

O’Neal zamarła w połowie ruchu obracania się do schodów i stała tak przez całą krótką wymianę zdań między dwiema kobietami.
- Po powrocie każdy z nas będzie musiał się dokładnie umyć - powiedziała bardzo powoli, równie powoli odwracając się do stołu. Jej głos nagle zrobił się oschły i lodowaty. Równie przyjaźnie popatrzyła na najemnika. Jak na kogoś kto próbował wychować córkę stawiał na priorytety, których ona nie pochwalała, a na pewno nie w takiej formie. Były sprawy które należało wpierw porządnie wytłumaczyć, pokazując plusy i minusy. Wyjaśnić skąd dane zachowanie się bierze i kiedy jest dopuszczalne. Lekarka rozluźniła zaciśnięte szczęki i dodała - Powódź to nie tylko zagrożenie zalaniem. To dezyderia, malaria, dur brzuszny i szereg zakażeń. Dziś jeszcze nie, ale za dwa dni będziemy tu mieli plagę komarów. Do tego czasu musimy być daleko. Chyba że ktoś ma inne priorytety - zmrużyła oczy i ruszyła za mężem.
 
Driada jest offline  
Stary 30-12-2017, 23:54   #149
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i pan z obrazkami i jeden Miś.

Dwójka mężczyzn pozostałych przy stole obserwowała rozchodzące się towarzystwo. Ciemny blondyn wydawał się być poważny i zamyślony czy zmartwiony jak zwykle a na wymalowanej w czaszkę twarzy drugiego z mężczyzn ciężko było wyczytać coś poza obojętnością. Wydawał się w ogóle nie być zainteresowany tym co się wokół stołu dzieje. Najemnik przeniósł wzrok na swoją broń leżącą na stole i zaczął gmerać po niej palcem.

Angela też została, bo gdzie miała iść? Mówić słowami nie umiała, patrzeć na trupa też nie wiedziała jak żeby zobaczyć dlaczego się wściekł. Siedziała więc przy stole czekając, a czekanie uprzyjemniała sobie dłubaniem Misiem za paznokciami. Jeszcze przed chwilą wydawała się wesoła i radosna, ale z każdym ukradkowym spojrzeniem na wujka robiła się smutniejsza. W końcu odłożyła Misia obok karabinu i ścisnęła oburącz dłoń opiekuna.
- Nie smutkuj wujku, będzie dobrze - uśmiechnęła się chcąc pokazać że tak właśnie myśli i inaczej nie będzie - Poradzimy sobie, zobaczysz. Pójdziemy po Rice, a jak nie będzie jej u pani mamy Jane to ją upolujemy z panem Robem. On jest myśliwym ze ścieka. - powiedziała poważnie i z namaszczeniem. Lubiła myśliwych, ich akurat rozumiała… chyba - Potem wrócimy, a ty pomożesz pani doktur z mądrymi rzeczami. Lubię ich, są mili i fajni. I pan Rob mi dał sernika i takie coś z kakao do picia, ale bardzo dobre i słodkie.

- Naprawdę? - wujek zerknął na siedzącą obok nastolatkę ale w końcu ominęła go jak nie cała to pewnie większość uczty jaką załatwił blondynce i dziewczynce pan O’Neal. - To w takim razie miłe z jego strony. - znowu spojrzał na leżący na stole karabinek i na chwilę zamilkł. - Tak, Angie, wiem, że sobie poradzicie. Ty na pewno. Zwłaszcza jakby trzeba było strzelać. - uśmiechnął się lekko Pazur znowu zerkając na chwilę na podopieczną. - Ale z tą Rice uważaj. Jak będzie taka jak ten Ben albo ten tutaj w piwnicy to wszystko jasne. Ale jak nie i nadal będzie taka jak my ludzie mogą mieć nam za złe jeśli ją zastrzelimy. Poza tym mimo wszystko jednak jest jakaś szansa, że nic jej nie jest. - wujek ostrzegł Angie przed tym co ją może czekać na miejscu. Potem nieco wychylił się by spojrzeć na siedzącego po drugiej stronie khainitę. - Właściwie jak Vex i Robert wrócą to moglibyście już jechać. - powiedział chyba raczej do nastolatki ale też jakby trochę i do Rogera. Roger podniósł nieco głowę w stronę siedzącego najemnika ale nijak więcej nie zareagował. Otarł ramieniem pot z czoła. W końcu była najupalniejsza pora dnia i zwyczajowej sjesty.

- Naprawdę! Takie coś z białym na górze jak na cieście od tej pani z domu z wielkim krzyżem. I z czekoladą! On jest bardzo miły i super! Poluje… na potwory! Ma obrazek z wilkiem i lasem na ręku i trochę porozmawialiśmy. I tłumaczył! Co to ściek. Mówił że kakao to chyba jakaś roślina… pani doktur będzie wiedziała! - blondynka nadawała przyjęta, potrząsając wujkową ręką - I wujku! Oni jadą do Teksasu! Bo tam mają dom, ale pan Rob nie jest szeryfem… to by się zgadzało, bo nie ma gwiazdki. Ale nie spytałam czy umie jeździć na krowie… i ma włochate nogi! I mówił że pani doktur jest bardzo mądra od książek, dlatego tak strasznie mówi że nie wiem o co chodzi. Tak całymi zdaniami, nie tylko jednymi słowami. Ale powiedział że też jest miła, to jak się poprosi to powie to inaczej, że łatwiej zrozumieć. Pani doktur też jest super, nie uciekła, ani się nie zrobiła zielona jak odcinałam głowę! Sama chciała to zrobić, ale ja chciałam pomóc. Widziałeś jaka ona czysta? Po co miała się brudzić. I mają małą ludzie i poprosili o futerko dla niej. To jak je przywieziemy Maggie sobie jedno też weźmie do opieki, dobrze? A jak tu skończymy moglibyśmy razem pojechać do Teksasa? Byłoby fajnie, nauczyłabym Maggie jak się opiekować futerkiem i polować. Bo chciała… i ona też jest miła. No i obrazki lubi. Jedźmy z nimi - zrobiła wielkie, proszące oczy, gapiąc się nimi na twarz opiekuna, a potem posmutniała - Dobrze, nie utrupię Rice jak nie będzie wścieknięta. Złapiemy ją, zwiążemy i zostawimy… może w tym domu, gdzie zawaliliśmy ścianę na pana Bena. Albo… no coś znajdziemy - obiecała poważnie i wychyliła się żeby spojrzeć na pana z obrazkami - Roger jedźmy zanim nam ucieknie ta Rice. A jak tam są inne wścieknięte ludzie? Będzie więcej trofeów dla Khaina- do niego też nadawała wesoło, przesuwając się żeby móc i jego złapać za rękę przez stół - No i jak się pospieszymy to wrócimy na sernik! Poza tym… tam na górze leżą tacy którzy się mogą wściec. Albo tam spotkamy Piesy! Będzie nowa czerwona woda do kubka Khaina. Nudzi mi się… zróbmy już coś fajnego! - jemu też zrobiła proszące oczy.

- Rozmawiałem z Izzy. Myślę, że skoro i oni i my jedziemy do Teksasu to razem będzie bezpieczniej podróżować. - wujek pokiwał krótko ostrzyżoną głową zgadzając się z pomysłem podopiecznej. - Myślę, że ich adres gdzie oni chcą dojechać jest nam po drodze. Mogli byśmy się tam zatrzymać. Właściwie Izzy sama to zaproponowała. - wujek lekko zmarszczył brwi gdy wspominał niedawaną rozmowę z lekarką i jak to miało się to do planów blond dwójki. - Ale z tą czystością dobry pomysł. - wujek spojrzał na sylwetkę nastolatki przesuwając się po niej i kończąc na najbardziej pobrudzonych krwią dole spodni. - Lepiej byś nie chodziła w tych spodniach. Lepiej dla ciebie i dla nas. Nie wiadomo jak ta wścieklizna się roznosi. Pogadam z Lou czy czegoś ci nie znajdzie. - wujek skinął głową i wstał kierując się w stronę baru.

- No dobra. Zawiozę was. - Roger po krótkiej chwili namysłu wzruszył pomalowanymi ramionami i bez większych oporów zgodził się z pomysłem nastolatki.

- Ooo, to ja zaraz przyjdę! - blondynka poderwała się energicznie z miejsca i prawie skoczyła pod sufit. Mogli razem pojechać, wujek się zgodził! I pani doktur sama ich zapraszała! Dopadła opiekuna i złapała go w pasie, przytulając się do szerokich pleców - Będzie fajnie, zobaczysz! Nie trzeba spodni, pani doktur powiedziała że mi coś da… no to pójdę na górę i wrócę zanim się zorientujecie. Pij piwo i bądź miły. I weź od pani spod studni linę… żeby tych na górze związać. Na wyszelakiego wypadka - Podskoczyła żeby pocałować go w skroń zanim ruszy biegiem po schodach. Gdzieś ten pokój był, chyba jak zawoła to jej otworzą odpowiednie drzwi.

- Ah. No dobrze, leć. - wujek znowu dał się zaskoczyć nagłemu atakowi radości swojej podopiecznej. Też ją lekko objął gdy się w niego wtuliła a potem dał gestem wolną drogę ku schodom prowadzącym na piętro. Sam ruszył znowu w kierunku baru gdzie była i pulchna Latynoska i Lou rozmawiający z Vex.

Nastolatka zawinęła półobrót i jak powiedziała, pędem pobiegła ku schodom, pokonując je po dwa naraz. Na górze pojawił się dylemat, ale szybko go rozwiązała.
- Pani doktur! Panie Rob! - krzyknęła w głąb korytarza, patrząc uważnie które drzwi się otworzą i nasłuchując czy przypadkiem żaden wścieknięty ludź nie postanowi wyskoczyć jak spod ziemi.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 31-12-2017, 12:06   #150
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex i rozmowy o kąpieli

- Druga kąpiel na wieczór? - Lou zastanowił się patrząc na Vex spod przymrużonych powiek. - A co z tą przez was zamówioną kąpielą na teraz? Woda już naniesiona i się grzeje. - barman wydawał się ostrożnym tonem przewidywać kłopoty jakby nagle zamawiająca balie grupka została zakwalifikowana jako sprawiająca kłopoty.

Vex podeszła do lady odprowadzając lekarkę wzrokiem. W sumie… mogła się spodziewać takiej reakcji po rewelacji, którą rzuciła Angie. Sama reagowała na początku… powiedzmy, że podobnie, na dziwne pytania nastolatki.
- Toż nie musicie jej odnosić, wystarczy, że nie będziecie jej w tej chwili grzać, prawda? - Vex uśmiechnęła się do barmana. - Teraz musimy się ruszyć, bo zaraz się okaże, że będziesz miał tutaj więcej przyjemniaczków jak ten tam na dole.

- Proszę panią, póki jest w bali woda zamówiona dla kogoś to trzymamy tą wodę dla tego kogoś i nikt więcej nie może z niej skorzystać. Jeśli więc zostawię tak tą balię do wieczora to to samo jakbyście pół dnia się w niej pluskali nawet jak was tam nie będzie. Przyznam, że niezbyt podoba mi się taka perspektywa. Proponuję byście zrezygnowali z tej kąpieli płacą połowę ceny a na wieczór jak chcecie zamówić możecie zwyczajnie kolejną. Za zwyczajną cenę. No albo zostaje jak jest ale płacicie za te kilka godzin gdy nikt nie będzie korzystał z łazienki. - Lou przedstawił jak widzi sprawę z kąpielą i baliami. Podobnie praktykowano i w eskortach karawan choćby gdzie jeśli płacono eskorcie to płacono tyle samo nawet jeśli kurs był spokojny, nie użyli broni ani razu i mogli się wydawać zbędni. Właścicielowi lokalu widocznie zależało na uregulowaniu tej sprawy bo skoncentrował się na niej resztę spychając na dalszy plan.

- Ach czyli rozumiem, że jest tylko jedna balia? - Vex zamyśliła się i spojrzała za siebie na siedzących przy stole Pazura, Angie i Rogera. - Czyli wieczorem gdybyśmy chcieli skorzystać z dwóch kąpieli, trzeba by odczekać tą godzinę, zanim ją ponownie napełnicie?

- Jest jedna balia i jedna wanna. Napełniliśmy i ogrzewanym wodę dla obydwu. I obydwie będą zajęte do wieczora aż z nich nie skorzystacie. Czyli nikt z nich nie skorzysta do wieczora. Czyli mam czystą stratę. Dlatego jak mówię myślę, że odpowiednim kompromisem jest albo zapłata połowy ceny i rezygnacja z obecnej kąpieli albo dopłata za te godziny przez jakie łazienka z wodą i baliami będą na was czekać. - Lou cierpliwie wyjaśniał jak widzi sprawę z tymi kąpielami i baliami. - Jeżeli wieczorem wynajmiecie jedną kąpiel to tak, musicie czekać zanim jedna się nie skończy a nie przygotujemy następnej. No ale możecie też wynająć obydwie. Kosztowo to to samo, różnica w czasie ze względu na przygotowanie i samą kąpiel. - barman odpowiedział na pytanie Vex i czekał na to co odpowie i zdecyduje.

Vex powstrzymała westchnienie. Najchętniej po prostu skorzystałaby teraz z tej ciepłej wody, ale trzeba było sprawdzić co ze Spikiem. No i obiecała, że pomoże… Czemu ta ekipa musi się ładować w tyle kłopotów!
- Z jednej na pewno zrezygnujemy, ale spytam, bo część ekipy zostaje i może ktoś skorzysta. Zaraz wracam. - Vex odepchnęła i zerknęła na podchodzącego najemnika
- Chyba będziemy musieli zrezygnować z kąpieli i za to zapłacić… ale może chciałbyś choć z jednej teraz skorzystać?

- Teraz? - Pazur zatrzymał się ze dwa kroki przed barem gdzie złapała go kurierka. - Chętnie. Ale jak ty jedziesz z Angie i resztą a ja zostaje to chyba nie damy rady. Trudno na wieczór się jakoś ustawimy jak będzie po wszystkim, po tym całym ganianiu i jeżdżeniu. - powiedział Sam po chwili zastanowienia. Pocałował krótko dziewczynę z Det w usta. - Zapłacimy za to co teraz nam przygotowali ale zamówimy na wieczór. - podsumował ciemny blondyn jakie widzi wyjście z tej sytuacji.

- Wieczorem mógłbyś zostać moim łaziebnym. - Vex mrugnęła do najemnika uśmiechając się szeroko. - Ale zostawiam to tobie. Niestety będziemy i tak musieli zapłacić pół ceny. - Motocyklistka zerknęła na stojącego przy barze Lou, jakby przypominając sobie wszystkie informacje. Tyle szpeju… a tak naprawdę powinni jechać dalej. Mogliby przekimać w autobusie, znaleźć jakąś rozsądna przeprawę. No i teraz ich stadko chyba się powiększało, przynajmniej do Pendleton. Vex na chwilę spochmurniała. A potem powinna podjąć decyzję co dalej. Bo jeśli “doktur” z rodzinką sie przyłącza to podstawowe założenia się zmieniają. Przeniosła wzrok z powrotem na najemnika jednak nie próbowała się uśmiechnąć. - Wychodzi na to, że narobiłam ci niewielki cyrk, starając się co nieco wyjaśnić Angie. Pani doktor wyglądała jakby zamierzała zrobić ci wykład gdy tylko ruszymy.

Pazur lekko się skrzywił i machnął ręką. Nie wyglądał na specjalnie zmartwionego czy przejętego perspektywą o jakiej mówiła motocyklistka. - Nie przejmuj się. Z Lou to normalne, że chce kasę za usługę jak już część zrobili dla nas. To w porządku. Poza tym jak tu zostajemy na noc a mamy jeszcze jechać dziś czy jutro nad tą rzekę to lepiej nie robić sobie tutaj problemów. - wyjaśnił zerkając nad ramieniem byłej gangerki w stronę starszego łysiejącego barmana. - Wydaje się w porządku. - powiedział oceniając to co widział i dotąd dowiedzieli się o tym człowieku. - A Izzy. Ma własne dziecko. Może powie czy podpowie coś jak postępować z Angie. Prosiłem ją o to. Ale jak zacznie się wymądrzać i mędrkować na każdym kroku no to cóż… - chwilę zamilkł i wyglądało, że rozważa taki wariant pod ciemno blond włosami. - Wtedy będę nad tym myślał. Teraz nie ma co martwić się na zapas. - Sam nie wydawał się nadal przejęty taką perspektywą. - Dobra, słuchaj, ja muszę pogadać z Marią. Spróbuję ją przekonać by zgodziła się związać tych dwóch pobitych na górze. Na wszelki wypadek. - najemnik wskazał głową na Latynoskę rozmawiającą z jakimiś mężczyznami.

Vex zaśmiała się cicho i spojrzała na Sama już z uśmiechem. Dobrze, że chociaż jedna osoba podchodziła do tego wszystkiego z dystansem.
- Jak dla mnie to ona wymądrza się i mędrkuje na każdym kroku od samego początku. Ale chyba taki typ. U nas mówiliśmy o takich, ludzie z literkami przed nazwiskiem. - Motocyklistka wyszczerzyła się na samo wspomnienie. - Wobec tego zostawiam ci Lou, Marię i panią doktor, a sama chyba załaduję się do tej czarnej trumny. - Vex stanęła na palcach i pocałowała najemnika. - Nie podrywaj ich za bardzo, dobrze?

- Pożyjemy, zobaczymy. - odparł z uśmiechem najemnik i odszedł w stronę baru. Vex widziała jak doszedł do grupki rozmawiającej Latynoski i zaczął z nimi rozmawiać. Ona sama zaś miała przed sobą resztę lokalu w tym stół przy jakim niedawno jedli, pili i rozmawiali. Obecnie siedział przy nim tylko Roger. A właściwie dalej nie było wiadomo czy ich zawiezie czy nie. Z drugiego końca sali głównej nadchodził zaś pan O’Neal. Tym razem miał na plecy zarzucony mały plecak a na ramieniu jakiś karabin. Szedł w stronę tego samego stołu pewnie by poczekać na resztę ekipy która miała udać się na drugą stronę osady.

Vex podeszła do stolika przy którym niedawno rozmawiali. Idąc cały czas zerkała w stronę Pazura ciekawa jak przebiegają rozmowy. Dopiero stając przy stoliku uśmiechnęła się do obu mężczyzn.
- To co ruszamy? - Rozejrzała się po sali. - Gdzie właściwie jest Angie?

- Angie się u nas przebiera. Ale chyba zaraz dołączy. Ale właśnie. Jedziemy? - Robert w kapturze oparł się o blat stołu i dla wygody postawił buta na ławie podpierając się nim. Wskazał kciukiem na schody z jakich właśnie wyszedł a które prowadziły do pokoi na piętrze. Na koniec zwrócił się twarzą i pytaniem do siedzącego khainity. Też widocznie nie był pewny jak w końcu wyszło z tym transportem.

- Tak. Ćma mówi, że tam mogą być kolejni wybrańcy Khaina. Mam nadzieję, że będą. - khainita skinął pomalowaną we wzór ludzkiej czaszki głową odpowiadając jak najbardziej poważnie. Mężczyzna w kapturze skinął głową chociaż po minie dało się poznać, że raczej nie podziela nadziei kierowcy czarnej maszyny.

Vex chwilę patrzyła na męża Izzy i nagle uderzyło ją, że zaczyna się przyzwyczajać do pokręconego gadania kostuszka. Niech to się szybko skończy, bo jeszcze jej odwali. Przeniosła wzrok na Rogera.
- A dasz radę prowadzić z tymi plecami? Jakby co mogłabym przejąć pałeczkę w jedną stronę, a ty byś odpoczął przed ewentualną walką.

- Drobiazg. - Roger machnął ręką nadal nie zdejmując z twarzy maski znudzonej obojętności. Robert też rzucił okiem na jego plecy a choć rany były już przemyte i poplastrowane przez jego żonę rzucały się w oczy. Bo tam gdzie wacik lekarki przemył rany pojawiała się plama świecącej nagością skóry mężczyzny przez co wyglądał jakby był w poklajstrowane plastrami plamki na białym tle coraz bardziej rozmywającej się farby.

- A w ogóle wiecie jak wygląda ta Rice? - zapytał Robert zerkając trochę na Rogera a trochę na Vex.

- Tak i jakby nie było jej u Brandonów widziałam gdzie mieszka, więc będziemy mogli i tam sprawdzić. - Motocyklistka zamyśliła się, zastawiając się jak szli z ojcem Jane. - Powinnam odtworzyć trasę, to nie było daleko.

- O. To dobrze. Łatwiej kogoś szukać jak jest ktoś kto wie jak ten ktoś wygląda. - uśmiechnął się Robert. Oparł się wygodniej o blat stołu i zerknął na schody na piętro. Ale Angie nadal nie było na nich widać. - A w ogóle to skąd jesteś? - zapytał wracając spojrzeniem do motocyklistki. Przerwał bo na schodach pojawił się ruch i wróciła blondynka z brunetką. Z czego blondynka była w sukience. Do stołu wracał też Sam ale zatrzymał się widząc powracającą dwójkę i wydawał się być dość zdziwiony sądząc po minie.

- Z Det. - Vex odpowiedziała cicho, nim radosna gromadka do nich podeszła. Pani doktor chyba naprawdę potrafiła sobie poradzić z blond chaosem. W sumie to się cieszyła. Samowi będzie lżej.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172