Dzień przed wypłynięciem
Góra z górą, powiadają...
-
Tajga?! Jaki ten świat jest mały... Jak miło cię widzieć - powiedział Thazar. Może nie do końca na sto procent szczerze, bowiem jego uczucia w stosunku do bardki były mieszane.
Owszem, przeżyli razem kilka pasjonujących i niebezpiecznych zarazem przygód i nieraz wspierali się w potrzebie, ale Tajga bez skazy nie była i to przez nią między innymi Thazar wpadł w delikatne rączki pewnej Harfiarki i cudem jedynie uszedł z tej opresji bez szwanku.
-
Cóż cię sprowadza w te rejony świata? - spytał. -
Co powiesz na piwo lub dwa? Dzika plaża
Thazar usiadł i spojrzał na otaczający go świat, po czym natychmiast ponownie zamknął oczy, walcząc z zawrotami głowy i chęcią pozbycia się zawartości żołądka.
Był mokry od stóp do głów, zmęczony, zziębnięty, a jedynym plusem było to, że znajdował się nie w morskich falach, a na jakiejś zapomnianej przez bogów plaży.
Potrząsnął głową, usiłując pozbyć się oszołomienia, po czym raz jeszcze otworzył oczy, tym razem nieco ostrożniej, i raz jeszcze rozejrzał się dokoła.
Sądząc z wrzasku, docierającego do jego uszu, nie tylko on uszedł z życiem z tej katastrofy.
Podniósł się powoli, zastanawiając równocześnie, czy ma pecha, skoro po raz drugi w krótkim jakby nie było życiu został rozbitkiem, czy też raczej powinien mówić o szczęściu, skoro w końcu przeżył i to zniszczenie okrętu.
Jak na razie przeżył, rzecz jasna.
Splunął w piach, chcąc pozbyć się z ust resztek piasku, po czym ruszył sprawdzić, komu jeszcze udało się wydostać w miarę cało z morskich odmętów.
Ciekaw był, czy wśród tych szczęśliwców znalazła się i Tajga.