- Hej, Hildi, napij się no jeszcze tej pysznej brandy! - zawołał wesoło Willie, szybko podstawiając swojemu przyjacielowi szklankę z trunkiem pod nos.
Wilibald może i był lekkoduchem, który to bardzo niepoważnie traktował otaczającą go rzeczywistość, ale mimo to był bardzo sprytny i przebiegły. Dobrze wiedział, że jego najlepszy przyjaciel zaraz zacznie protestować, kiedy dotrze do niego to, w co wplątywał go Goodbody.
Zresztą, nie był to pierwszy raz. To Willie był od zawsze tym bardziej łobuziackim hobbitem, który wplątywał w różne perypetie swojego stonowanego, spokojnego przyjaciela.
Willie wierzył zresztą, że tym sposobem znowu uda mu się odzyskać jego dawnego druha, pełnego życia i chęci do płatania figli sąsiadom. Wierzył, że upijając Hildiego praktycznie do nieprzytomności, zgłaszając jego i swoją kandydaturę, a także podpisując się w swoim i jego imieniu na dokumencie od dużego czarodzieja, napełni tak żądzą przygody smutasa Grubba.
- Panie czarodzieju, pozwoli pan, że podpiszę tutaj w swoim imieniu, ale także mojego najlepszego druha, którego wszak jestem pełnomocnikiem w sprawach wszelakich - skłamał Willie, podpisując dokumenty. - Zresztą, głuptas Hildibrand Grubb nigdy nie nauczył się pisać!
Rzucił kątem oka na Hildiego, by upewnić się, że ten nie idzie w jego kierunku z żądzą mordu w oczach.
- No, to załatwione! Już nie mogę doczekać się przygody! - zawołał radośnie, upił spory łyk brandy i zakasłał raz czy dwa.
Wcale a wcale nie przejmował się tym, czym przejmowali się zapewne pozostali hobbici. Niebezpieczeństwo? Pułapki? Pogrzeby? Nijak to się miało do wspaniałości wspólnej dalekiej podróży i możliwości zaimponowania Maddie, do której to już nawet nie skrycie się uśmiechał i zagadywał.
~ * ~
Kontaktu z Hildim Willie unikał aż do czasu zaplanowanego startu wycieczki. Ale się musiał ten Grubb wściec następnego ranka, kiedy dotarło do niego w końcu to, co się stało! Willie natomiast był na tyle rozsądny, by nie wchodzić mu przez ten czas w paradę i dać się oswoić z tym, że jego nazwisko widniało na papierze i nie było już odwrotu.
Sam Goodbody zaś był z każdym dniem coraz bardziej podniecony nadchodzącą przygodą. Niepodobne to do hobbitów było, więc bardzo dziwił zarówno swoją rodzinę, jak i sąsiadów i wszystkich pozostałych hobbitów zamieszkujących Shire. Dziwili się, ale też nie do końca tak bardzo, jak na decyzję pozostałej trójki, która miała towarzyszyć czarodziejowi i Williemu w podróży. Goodbody zawsze był bowiem niezrównoważony, zbyt lekko podchodził do życia i w ogóle nic dobrego z niego nie mogło wyrosnąć. Ciągle flirtował, ciągle skakał z kwiatka na kwiatek, więc może to i dobrze, że młode hobbitki w końcu nie będą miały za kim się oglądać, bo największego lowelasa w Shire zabraknie? Tak przynajmniej myśleli ojcowie tych hobbitek. Dziewczęta za to spoglądały na Williego z jeszcze bardziej maślanymi oczami, a jemu to wcale nie przeszkadzało.
- Maddie - powiedział, podchodząc do najpiękniejszej hobbitki, jaką w życiu widział. Złapał ją za obie dłonie i przycisnął do piersi. Było to tego dnia, kiedy żegnali się z Isengarem i mieli już wyruszyć w drogę z czarodziejem Alatarem. - Być może nie wrócę - powiedział niskim, głębokim głosem i westchnął teatralnie. - Kto wie, jakie niebezpieczeństwa na nas tam czyhają. Dlatego nie wybaczyłbym sobie, gdybym przed wyruszeniem w drogę nie zrobił tego, co zamierzam właśnie uczynić.
Chwycił ją szybko w talii jedną ręką, drugą delikatnie objął jej kark i przysunął do siebie, składając bardzo romantyczny i widowiskowy pocałunek na jej słodkich usteczkach.
- Żegnaj, Maddie! Obyśmy się jeszcze zobaczyli! - powiedział i pocałował ją po raz drugi, po czym odszedł w stronę swojej kompanii z szerokim zawadiackim uśmiechem na twarzy.
~ * ~
- Ho, ho! Madoc, od razu byś kamieniami ciskał w biednego świniaka - zawołał Willie w reakcji na sugestie swojego kolegi. - Ale pierwsza twoja myśl brzmi całkiem nieźle! Ma ktoś z was linę? Można byłoby zawiązać ją w taki zmyślny supeł i zarzucić na prosiaka, coby się zatrzymał - zaproponował, choć sam liny nie miał. Zaśmiał się za to pod nosem i rzucił znaczące spojrzenie na Hildiego. To właśnie z nim, za młodego hobbita, złapali na takie lasso starego Fildegarda, na którego zaczaili się w krzakach przy karczmie. Oni mieli kupę śmiechu, stary hobbit zaś wpadł w taki szał, że ganiał ich aż do zmroku.