Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2007, 16:47   #119
Fitter Happier
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany

... Udało się. Śliska półka stała się tym razem zgubą nie dla Alberta, lecz dla jego przeciwnika. Kiedy wielki cień niedźwiedzia nagle zachwiał się, a straciwszy równowagę, osunął się za krawędź półki i runął z pluskiem w lodowatą kipiel, Albert poczuł jak z ulgi rozluźniają się wszystkie jego mięśnie.

Przywarł do chłodnej ściany jaskini i najszybciej jak mógł zaczął przesuwać się wzdłuż niej. Dookoła panował niemal zupełny mrok, jedynym źródłem światła była owa szczelina, która przepuszczała nikły promień, jeszcze przed kilkoma minutami oślepiający Alberta. Teraz jednak był wyraźnie niewystarczający.

Mrużąc oczy, wyczuwając wilgoć skały zziębniętymi opuszkami palców i mdły i stęchły zapach podziemi nozdrzami dotarł w końcu do stałego gruntu. Modlił się, by spadające zwierzę skręciło kark przy upadku, albo przynajmniej zniechęciło się przez kąpiel w zimnej wodzie do dalszego tropienia ich. Nie był w stanie powiedzieć czy jedno albo drugie jest możliwe, mrok uniemożliwiał ocenienie głębokości rozpadliny, wszechobecny i odbijający się z każdej strony jaskini huk wodospadu zupełnie zaburzał jakiekolwiek próby rozeznania się w terenie.
Do tego jeszcze to pulsowanie w skroniach... Pochylił się szybko nad swoją torbą i drżącymi rękoma wyjął z niej buteleczkę wielkości piąstki siedmiolatka. Głos wyskakującego z niej korka utonął we wszechogarniającym szumie opadającej ściany wody. Łapczywie i jakby bez zmysłów wychilił jej zawartość. Ścisnął rękoma głowę i zamarł w bezruchu. Migające przed oczyma światełko przygasło, a nadchodzące falami uczucie niepokoju i strachu znikło. Przynajmniej chwilowo.

Nagle przypomniał sobie o Hawrile. Rozejrzał się niespokojnie, a kiedy jego wzrok padł na ciemniejszą plamę wśród półmroku, szybko do niej dokuśtykał, zarzucając torbę na ramię.
Sprawdził jeszcze raz tętno i oddech. Żył. Nie za bardzo wiedział co robić. Mógł opatrzyć rany przyjaciela, ale zupełnie nie miał ani przyborów ani - najprawdopodibniej - czasu. Z drugiej strony Hawriło był pokaleczony, ale nie krwawił obficie z żadnej rany, poważniejsze były raczej liczne stłuczenia. Sprawdził tylko delikatnie, czy kark nie został w jakiś sposób naruszony i nie przejmując się możliwością połamanych kończyn dźwignął przyjaciela przez plecy. Nie oglądając się dokoła, stanął tyłem do najintensywiejszego dźwieku wydawanego przez wodospad i powoli ruszył przed siebie. Z wysiłkiem szorując ramieniem po chropowatym i mokrym kamieniu dotarł do jakiegoś tunelu.

***

Podróż jednym korytarzem trochę trwała. Huk wodospadu cichł w oddali.

***

Po pewnym czasie mógł już oderwać się od ściany i isć dużo pewniej, bowiem na ścianach coraz liczniej zaczęły się pojawiać dziwne, fosforyzujące niebieskim światłem grzyby. Albert w życiu takich nie widział, chociaż... wspomnienie innego świata, gdzie nazywał się Foncroyssem, a który minął jak sen i który był teraz zupełnie jak urojenie chorego umysłu, mignęło na chwilę przed jego oczami. Szybko je jednak odtrącił, choć coś mu mówiło, że gdyby się im przypatrzył, mógłby określić co to za gatunek i jakie mają właściwości. Ale szybko wytłumaczył sobie, że byłby to jedynie wymysł jego wyobraźni.
Żadnych podróży. Żadnych blizn. Nie było Asmeny, Astatisa, Ishen. Nikogo. Nie było żółtoskórych przewodników po sferach. W ogóle nie ma sfer. Spokojnie. Teraz wszystko jest jasne.
Nagle w niebieskiej poświacie fozforyzujących grzybów otworzyły się dwie ciemniejsze wyrwy. Albert zmrużył zmęczone oczy i okazało się że stoi na rozstaju w kształcie litery Y. Przypatrzył się w głąb prawej odnogi, która ziała zupełną pustką, wydawało sie nawet że po pewnym czasie przestają porastać ją zbawienne, dające światło grzyby.
Druga odnoga była chyba w tym momencie tym, czego najbardziej pragnął. Cała tonęła w bladym, ale umozliwiającym orientację błękicie, zaś na samym jej końcy migało coś białego. Od tej odnogi tchnęło też dużo świeższym powietrzem. Albert był pewien że znalazł wyjście.


Powoli i z wysiłkiem ruszył w jego stronę. Miał nadzieję że spoczywający na jego barkach Hawriło wciąż jeszcze oddycha.
Nagle cały świat zatrząsł się w posadach. Eksplozja cisnęła Albertem o pobliską ścianę i tylko kosztem bolesnego oszorowania torsem o skałę udało mu się otrzymać równowagę. Nie był pewien czy rytmiczny huk, fakt że nagle nie może oddychać i wreszcie to, że cały świat został spowity brunatne barwy jest tym tylko co dzieje się w jego umyśle.
Po chwili kurz opadł i kiedy dławiąc się i kaszląc mógł wciąż zobaczyć przed sobą nikłe światło uznał, że jednak wszystko to stało się na zewnątrz jego głowy.

Obrócił się i stwierdził z przerażeniem, że przez sobą ma wielką ścianę kamieni, odcinającą mu całkowicie odwrót.
- To już. - usłyszał nagle przytłumiony głos zza powstałej przed chwilą przeszkody - jeżeli nie został przywalony to jedyne co mu tam zostało to zdechnąć z głodu - reszta słów utonęła w głupawym rechocie człowieka, do którego skierowane były te słowa.
Została już tylko jedna droga.

***

Z każym krokiem Albert zaczął uświadamiać sobie coraz lepiej, że światło na końcu tunelu wcale się nie powiększa i raczej nie jest wyjściem z jaskini.
Poczuł się nagle bardzo zagubiony.

***

Niemal bez zmysłów, brudny i zupełnie wyczerpany dotarł do niewielkiej groty. Błędnym wzrokiem chciał poszukać źródła światła, które chyba na chwilę stracił z oczu. Jego uwaga skupiła się jednak na położonym przeciwlegle tunelu, ciemnym i wyraźnie schodzącym w dół, najpewniej połączonym z innym - bardziej zawiłym i rozleglejszym systemem jaskiń.
- Prawa ścieżka, do cholery. Od teraz zawsze prawa ścieżka - wymamrotał cicho.
Do groty można było wejść zsunąwszy się po niezbyt stromej pochyłości, jakieś dwa-trzy metry w dół. Już usiadł na ziemi z zamiarem powolnego ześlizgiwania się, kiedy jego wzrok padł na pięć ekstrwagancko ubranych postaci o niebieskiej skórze, snujących się po grocie. Najwyraźniej zbierali oni wszechobecne fosforyzujące grzybki.


Foncroyss pozanał ich w jednej chwili. Merkanci.
Hm, więc cały ten piękny świat istnieje - powiedział sobie w myślach Albert. Aż zachichotał cicho.
Kontunuował zsuwanie się. Miał przynajmniej cel - dostać się do drugiego systemu grót. Potem wydostać się z niego drugim wejściem. Takie wielkie kawerny zawsze mają drugie wejście. A na zewnątrz odnaleźć Fritza. Fritz, Fritz... Sorapa.
Tylko oni będą mu mogli wytłumaczyć, co się właściwie dzieje.

Obok merkantów postanowił przejść raczej obojętnie, modląc się by nie zaczęli się odzywać. Jednak w razie czego zamierzał być bardzo grzeczny.
Z własnymi halucynacjami trzeba postępować ostrożnie.
 
Fitter Happier jest offline