Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2018, 04:12   #316
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część siódma

Alice poprowadziła je w ciszy do swojego mieszkania, po czym położyła torby na blacie w kuchni i zaczęła wyciągać materiały na ciasto do pierogów i sprzątać z blatu
- Chcesz się czegoś napić? - zapytała spokojnie.
- Tak - Miranda odpowiedziała bardzo szybko i instynktownie. - Nie - dodała po chwili. - Chciałabym się upić, jednak mogłoby to kosztować mnie życie. Choć zresztą… zapewne i tak mnie to czeka - wzruszyła ramionami. Otworzyła szafkę, a potem następną. Wyjęła słoik z mąką i postawiła go na blacie. - Nie chcę brzmieć tak ponuro, przepraszam - spróbowała uśmiechnąć się do Harper.
Śpiewaczka pokręciła głową
- Nie przejmuj się, każdemu się zdarza, kiedy wisi nad nim widmo grozy - powiedziała tonem znawczyni. Obserwowała ruchy Mirandy
- A więc? Co cię nęka Mirando… - powiedziała zachęcającym tonem.
- Trudno mi powiedzieć, co to jest. Być może moje sumienie - kobieta mruknęła w odpowiedzi. - Jednak mogę opowiedzieć, jak to się zaczęło - dodała, po czym nieoczekiwanie zmieniła temat. - Z jakim nadzieniem robimy te pierogi? Widziałam, że pan Bones szatkował kapustę…
Harper zastanawiała się
- Jak dojdziemy do farszu, zostawimy cześć na taki z kapusta i z grzybami, pozostałe zrobimy z mięsem - zaproponowała spokojnym tonem
- Opowiadaj - poprosiła.
- Pochodzę z Santa Fe - zaczęła Miranda. - Rok temu… w tym właśnie świątecznym okresie, wszystko się zaczęło. Choć pewnie powinnam rozpocząć opowieść jeszcze wcześniej - plątała się w wypowiedzi. - Powiedzmy, że nie miałam zbyt dobrych relacji z rodziną i to… z mojego powodu - mruknęła. - Przeprowadziłam się do tego Santa Fe, aby mieszkać z chłopakiem. Wbrew woli rodziców. I rzeczywiście… mieli co do niego rację. Nie chcę wchodzić w szczegóły, jednak rozstaliśmy się. Okazał się… bydlęciem - przez jej twarz przeszedł grymas obrzydzenia.
Alice słuchała jej uważnie, zaczynając wyrabiać ciasto na pierogi
- Rozumiem… Kontynuuj proszę. Jak to się stało, że nawiedzony święty Mikołaj cię prześladuje… - poprosiła, zerkając na dziewczynę z zaniepokojeniem na twarzy.
Miranda westchnęła.
- Zostałam sama. Bez chłopaka i… bez rodziny. Ta próbowała się ze mną skontaktować. Dzwonili, wysyłali wiadomości. Jednak ja byłam… dumna. Nie chciałam, aby dowiedzieli się, że mieli rację - pokręciła głową. - Wolałam, aby myśleli, że prowadzę świetne życie z moim chłopakiem i ich nie potrzebuję. To brzmi strasznie. Bo, jak mówiłam, może jestem okropnym człowiekiem - westchnęła. - W przeddzień wigilii moi rodzice zjawili się w Santa Fe. Chcieli ze mną porozmawiać. Praktycznie napadłam na nich… wykrzyczałam, że nie chcę, aby mnie prześladowali. I nie życzę sobie niespodziewanych wizyt. Mama rozpłakała się, a tata wyglądał, jakby miał umrzeć… wtedy byłam bardzo blisko załamania się, jednak… moja duma zwyciężyła - zerknęła na Alice, chcąc zobaczyć jej reakcję.
Śpiewaczka przyglądała jej się
- Nie chciałaś im pokazać swojej słabości. To nieco zrozumiałe, że się postawiłaś, mimo tego, że było ci źle - zauważyła spokojnym tonem. Zastanawiało ją tylko, jakim cudem zjawisko paranormalne zostało w to wszystko zaplątane.
Miranda skinęła głową, ciesząc się, że Alice nie nakrzyczała na nią.
- Wrócili do domu, a ja zostałam sama na wigilię. Nie miałam ochotę nic jeść, pić, ani wychodzić na zewnątrz. Jednak w pewnym momencie poczułam, że duszę się i jednak to zrobiłam. Chodziłam bez celu, błąkałam się… aż napotkałam ulicę handlową. Rzecz jasna wszystkie sklepy były już zamknięte… toteż zdziwiłam się, kiedy spostrzegłam, że w jednym wciąż palą się światła. To był jubiler. Nie miałam ochoty na kupowanie błyskotek, jednak i tak weszłam do środka… - zamilkła, zamyślając się.
Alice zatrzymała się w wygniataniu masy i zerknęła na Mirandę uważnie, czekając na ciąg dalszy, który zdawał się być poważnym zdarzeniem. Sklep działający w Wigilię i to jeszcze jubiler? Czyżby Miranda nosiła jakiś przeklęty przedmiot na sobie? Rudowłosa przyjrzała jej się od stóp do głów.
- W środku nie było żadnych ludzi prócz sprzedającego. To był staruszek. Garbił się, miał włosy długie do kolan. Zapytał, czego poszukuję… nic nie odpowiedziałam. Przeglądałam bezmyślnie towar, aż zobaczyłam bransoletkę… bardzo mi się spodobała - Miranda podniosła rękę, by wyeksponować obiekt na jej nadgarstku. - Zapytałam ile kosztuje. Odpowiedział, że nie jest na sprzedaż… już miałam odejść, kiedy mnie zatrzymał. Zaproponował, że odda mi ją za darmo. Choć… jak teraz myślę, skorzystał z innych słów - Miranda zmarszczyła brwi. - Powiedział, że nie oczekuje w zamian żadnych pieniędzy.
Alice uniosła brew
- Jakich innych słów? - zapytała powoli uważnie obserwując Mirandę i jej bransoletkę.
- Powiedziałam, że za darmo, bo nie żądał ode mnie pieniędzy. Jednak to nie znaczy, że nie chciał niczego innego w zamian. Poprosił, żebym wróciła do domu, do rodziny. Nie podniosłam nawet brwi. Czego innego mogłabyś spodziewać się od sędziwego kupca w wigilijną noc? Skinęłam głową, nie wiedząc, jak wielkim zobowiązaniem okaże się ten gest - pokręciła głową. - Nie chcę zmieniać tematu na taki trywialny, ale co mam teraz robić? Widzę że tobie bardzo dobrze idzie ugniatanie ciasta. Może zajmę się ziemniakami? - zaproponowała.
Śpiewaczka westchnęła lekko
- Rozumiem, że tego nie zrobiłaś? - zapytała retorycznie, następnie kiwnęła głową i wskazała Mirandzie szafkę
- Tu mam noże, a niżej garnki - dodała.
- Kiedy pojawił się ten jegomość? - zapytała spokojnym tonem.
- Przez cały rok nie pojawiał się. Wróciłam na ulicę, jednak tego sklepu już nie było. Mogłabym uznać to za dziwny sen gdyby nie bransoletka, która została. Mimo to… co mogłam uczynić? Po prostu kontynuowałam moje dotychczasowe życie. Wszystko zmieniło się tydzień temu. Wtedy pierwszy raz ujrzałam tego… potwora - wzdrygnęła się. - Powiedział, że muszę “doprowadzić do pojednania z rodziną”. Inaczej zginę w wigilię. Potem straciłam przytomność - westchnęła.
Rudowłosa uniosła brew
- A próbowałaś skontaktować się ze swoją rodziną Mirando? - zapytała o najprostsze z rozwiązań jakie istniało. Dziś była Wigilia, Alice miała nadzieję, że pojednanie znaczyło choćby i odnowę kontaktu.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała. - Jednak moi rodzice zmarli pół roku temu w wypadku samochodowym - głos jej zadrżał. - Ruszyłam na północ. Spóźniłam się jeden dzień, aby zobaczyć babcię po raz ostatni. Mieszkała w Canby pod Portland. Potem ruszyłam tutaj do Portland autostopem, jednak kierowca chciał… próbował dobierać się do mnie. Poszarpałam się z nim, w wyniku czego zostawił mnie bez niczego w środku lasu. A potem spotkałam was - westchnęła. - Nie wiem co robić dalej. Chyba nie mam żadnych możliwości.
Harper milczała chwilę
- A inna rodzina? - zapytała. Może Miranda powinna znaleźć kogoś jeszcze innego. Znów zabrała się za ugniatanie i wałkowanie ciasta. Zerkała co rusz na dziewczynę.
- Nie znam. Już nie ma czasu na zabawy w detektywa genealogicznego. Miałam na to cały rok. Tak właściwie już zaakceptowałam swój los. Chciałam jednak spędzić kilka miłych… chwil, zanim to się stanie. Ale znowu zachowałam się samolubnie, bo to ściąga zagrożenie na was - mruknęła. - Już kilka razy postanowiłam stąd wyjść i nie być ciężarem, jednak… - zawahała się. - Chyba łudzę się, że jak spędzę spokojnie te święta, to wystarczy, aby złamać klątwę. Choć nie jesteście moją rodziną… to bez sensu, wiem - westchnęła.
Alice uniosła wzrok na Mirandę
- Jeśli nie masz rodziny Mirando, to zrób sobie nową… Ja nie miałam rodziców, z którymi mogłam spędzać święta… Pani Dawson ma wnuka, który woli panie do towarzystwa i imprezę, niż przyjechać do niej. Właśnie od niego wracaliśmy, kiedy cię zgarnęliśmy. Mała Emily też spędza z nami święta, ponieważ jej mama woli pić niż się nią zająć… Każdy ma swoje problemy. Wieczór się jeszcze nie skończył, może zdarzy się coś, co ci pomoże. A jeśli nie, spróbujemy ci pomóc inaczej - powiedziała Alice i zaczęła się zastanawiać jak odratować biedną Mirandę przed nieuniknionym.

Kobieta przestała obierać ziemniaki i nastawiła wodę, aby je ugotować.
- To bardzo miłe… naprawdę - wykrztusiła, patrząc na Alice kątem oka. - Jednak nie wiem czy oszuka to bransoletkę - podniosła rękę i spojrzała na nadgarstek opięty przez starodawną ozdobę - oraz ducha, który mnie nawiedza. Mam nadzieję, że tak. Rzecz jasna - westchnęła, jednak na koniec uśmiechnęła się. - Wspominałaś, że mogłabyś mi pomóc… co dokładnie miałaś na myśli? - zapytała z lekko wyczuwalnym drżeniem głosu. Zdawało się, że nie chciała robić sobie nadziei.
Alice zerknęła na Mirandę
- Chodziło o to, że to nie pierwszy raz, kiedy spotykam się z faktycznie przeklętym przedmiotem. Co prawda jest bardzo niewiele czasu, ale może będzie sposób, by rozwiązać twój problem bez rozlewu krwi - powiedziała i postarała się uśmiechnąć do dziewczyny. Potrzebowała jednak do tego Christophera. Zmarszczyła brwi
- Daj mi minutkę… - powiedziała i ruszyła do mieszkania pani Dawson
- Chris, możesz na minutkę - rzuciła od wejścia.
- Nie mogę, smażę kapustę - odpowiedział. - Z grzybami. Pani Dawson zrobi paszteciki. Hurtowe ilości.
- Już ugniatam ciasto drożdżowe - potwierdziła staruszka.
Śpiewaczka zaśmiała się lekko
- Najchętniej bym nie przerywała, ale to dotyczy naszej pracy i jest dość pilne - powiedziała zagadkowo, nie tłumacząc więcej.
- A właśnie, miałam pokazać ci te nagrania, Alice - pani Dawson rzuciła pociesznie, lecz kompletnie niepotrzebnie.
- Już idę - Chris odpowiedział, odstawiając patelnię na bok i idąc w stronę Harper z poważną miną.
Harper czekała chwilkę
- Później chętnie je obejrzę - rzuciła pogodnie i zerknęła na Chrisa. Skinęła mu głową w stronę wyjścia z mieszkania i zatrzymała się na korytarzu
- Mamy paranormalny problem - powiedziała ściszonym głosem, gdy za nią wyszedł na zewnątrz.
- Czy to żart? - Bones zmarszczył brwi. - Jeżeli zaraz rzucisz puentę, że zniknęły wszystkie mandarynki, to… nie zaśmieję się - zagryzł wargę, spoglądając na Harper z uwagą. Następnie spojrzał w bok i wyciągnął rękę, patrząc na paznokcie. - No cóż, zjadłem ich kilka, więc pewnie też nie jestem bez winy.
Alice patrzyła na niego chwilę, po czym zaśmiała się leciutko
- Nie. To nie żart… - westchnęła
- Miranda ma na sobie przeklętą bransoletkę i widziałam co ją chce zabić w związku z tym. Jeśli jej nie pomożemy, dziś po północy straci życie. Sądzę, że to nasz obowiązek spróbować jej pomóc - powiedziała spokojnie i cicho, tak by echo jej głosu nie rozniosło się za daleko.
Christopher zaśmiał się nerwowo. Następnie spoważniał. Na samym końcu spojrzał na Alice z niedowierzaniem.
- My po prostu przyciągamy takie gówno, co nie? - zapytał zamyślony.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Najwyraźniej… Tak to już z nami jest - stwierdziła ponuro.
- Powinniśmy się skontaktować z oddziałem? Mamy nawiedzoną, potencjalnie niebezpieczna bransoletkę - zauważyła, przechylając głowę na bok.
- Hmm… nie znam algorytmu postępowania. Zazwyczaj dostajesz sprawę od góry, a nie zgłaszasz się do niego z jakąś. Jednak jestem pewien, że powinniśmy poinformować IBPI. Zadzwonię do nich i spróbuję dowiedzieć się czegoś. W jakim stanie jest Miranda? Przyczyną jest bransoletka?
Harper mruknęła
- Powodem jest sklep i zawarcie niejasnej umowy między Mirandą, a tym, kto dał jej bransoletę. Obiecała coś, ale nie dotrzymała słowa i teraz ściga ją jakieś naprawdę paskudne bydle - powiedziała, marszcząc brwi.
Bones pokiwał głową i sięgnął do kieszeni. Wydawało się, że chciał wyjąć z niej notatnik i zapisać wszystkie szczegóły, niczym prawdziwy detektyw. Jednak, rzecz jasna, był nieprzygotowany. Alice kontynuowała:
- Na chwilę zostawiłam ją w kuchni. Pójdę tam, by nie była za długo sama, a ty dzwoń - powiedziała już ruszając korytarzem z powrotem do siebie.
- Dobrze - odparł Bones. - Jak… - zawahał się. - Jak ona się trzyma? Miranda.
Alice zerknęła na niego
- A jak byś się czuł z wizją kosy na szyi? - zapytała. - Z ręki nawiedzonego Mikołaja - dodała po chwili i wreszcie doszła do swoich drzwi, by wejść do mieszkania.
Jeszcze przed tym zobaczyła, że Bones skrzywił się i pokiwał głową, jakby zgadzając się z tym, że zadał głupie pytanie.
- Miranda? - zapytała już na wejściu, ostrożnie i głośno.
Nikt jej nie odpowiedział. Kiedy Alice weszła dalej, zobaczyła, że kobiety nie ma w kuchni. Ruszyła dalej, na korytarz. Następnie do łazienki. Zapukała stanowczo, a potem weszła. Jednak tam również nikogo nie było. Mieszkanie śpiewaczki nie zajmowało ogromnych powierzchni, toteż dość szybko uświadomiła sobie, że Mirandy w nim nie ma.
Rudowłosa zlękła się, że Miranda jakimś sposobem czmychnęła za jej plecami, kiedy weszła na chwilę do pani Dawson
- Miranda? - zawołała nieco głośniej, wchodząc do salonu z aneksem, a potem do swojej sypialni, gdzie wcześniej widziała w lustrze potwornego prześladowcę dziewczyny. Jednak nigdzie nie było kobiety. Podeszła z powrotem do kuchni i oparła się o blat. Omiotła wzrokiem otoczenie. Wpierw nie spostrzegła drobnej karteczki wetkniętej pod deskę do krojenia. Tkwiło na niej koślawe pismo, jakby złożone w wielkim pospiechu.
“Przepraszam za wszystko. Pożyczyłam ubrania, pieniądze i torebkę. Spróbuję sama rozwiązać moje problemy. Nie szukajcie mnie. Miranda.”
Alice nie spędziła u pani Dawson bardzo dużo czasu, co znaczyło, że kobieta potrafiła poruszać się bardzo prędko. Mimo to zapewne wciąż znajdowała się niedaleko.
Gdy śpiewaczka znalazła kartkę, mruknęła z niezadowoleniem i szybko ubrała buty, by nie tracąc ani chwili dłużej, zbiec na dół klatki i szukać Mirandy. Nie chciała pozwolić jej pozostać ze swoim problemem sama, zwłaszcza, że może naprawdę mogli jej pomóc.
Przebiegła obok Bonesa, który rozmawiał przez telefon. Mężczyzna posłał jej zdziwione spojrzenie, kiedy ujrzał ją w takim pospiechu. Zatkał ręką słuchawkę i krótko krzyknął:
- Wszystko w porządku?!
Alice spojrzała na niego krótko
- Nie! Wyszła, gdy poszłam po ciebie. Sama może sobie nie dać z tym rady - rzuciła do niego i ruszyła na dół dalej.
- Kurwa - zaklął Bones. Ruszył w dół za Alice, nie przestając rozmawiać przez telefon. Jednak Harper nie słyszała wypowiadanych przez niego słów. Zbiegała w dół. Wnet dotarła na parter klatki schodowej. Rozejrzała się. Nikogo nie było. Czy powinni szukać Mirandy na zewnątrz?
Śpiewaczka nie czekała, tylko wybiegła na zewnątrz przed budynek, rozglądając się pospiesznie w poszukiwaniu znajomej postaci Mirandy. Ujrzała ją daleko, za zakrętem. Kobieta wnet znikła z pola widzenia. Poruszała się bardzo szybkim, miarowym krokiem. Nie biegła, lecz mimo to wydawała się poruszać błyskawicznie.
- Widzisz ją? - sapnął Bones.
Harper dostrzegając dziewczynę, nie szczędziła się i ruszyła biegiem ile miała siły w stronę zakrętu, gdzie ta jej zniknęła
- Tam! - rzuciła bez ładu i składu do Christophera, ale nie zatrzymywała się, by sprawdzić czy załapał.
- Widzę! - krzyknął Bones. Wyglądało na to, że jego kondycja nie była lepsza niż Alice. W dalszym ciągu pozostawał z tyłu, choć zapewne przestał już rozmawiać przez telefon.
Harper spostrzegła Mirandę. Kobieta podeszła do postoju taksówek. Wsiadła do jednej z nich.
Alice biegła ile miała sił, a widząc ją już przy postoju taksówek zawołała ile miała sił w płucach
- Mi-Miranda! - próbowała ją zatrzymać, by nie opuszczała ich w taki sposób.
Piękność usłyszała krzyk Alice. Odwróciła się i wyjrzała przez otwartą szybę taksówki. Wtem samochód ruszył. Włosy kobiety rozwiały się przez pęd pojazdu. Uśmiechnęła się do Harper ze smutkiem.
- Co robimy? - zapytał Bones, spoglądając na oddalający się samochód. - Bierzemy taksówkę?
Śpiewaczka spojrzała na Chrisa
- A masz gotówkę? - zapytała. Stała na śniegu w butach, bez kurtki i zupełnie niczego innego.
Mężczyzna pokręcił głową i skrzywił się. Wyszedł nieco na ulicę i spojrzał na oddalającą się taksówkę.
- No kurwa - przeklął, spoglądając gniewnie przed siebie. - Już zadzwoniłem do IBPI. Nie będziemy mogli udawać, że Miranda nigdy nie istniała, nawet gdybyśmy chcieli.
Alice ciężko westchnęła
- Gdziekolwiek się udała, nie złapiemy jej teraz… Jeśli sama nie wróci… To mamy chulającego za nią potwornego Świętego Mikołaja. Który koniec końców ją zabije… Bo dziewczyna chciała zachować dumę. Los bywa niesprawiedliwy - burknęła ze smutkiem.
- Co teraz, Chris? - zapytała marszcząc brwi.
- Wracamy do domu? - mężczyzna ni to oznajmił, ni to zapytał. - Nie sądzę, żebyśmy mogli uczynić cokolwiek innego - westchnął, obrócił się i zaczął iść w stronę bloku Alice. - Myślisz, że to ostatni raz, gdy ją widzimy? - mruknął, oglądając się za siebie na Harper.
Śpiewaczka stała jeszcze chwileczkę, po czym ruszyła za nim
- Nie mam pojęcia Chris. Mam nadzieję, że nie - odrzekła szczerze. Pomyślała o postaci upiora, który ścigał Mirandę. Przeszedł ją dreszcz.
- Co powiemy pani Dawson i Emily? - Bones mruknął ciszej. - Jak wytłumaczymy, że nagle zniknęła?
Alice zerknęła na niego
- Ja już skłamałam w sprawie Jeremy’ego, może ty coś wymyśl teraz, żeby całe oszustwo świąteczne nie leżało na mnie w tym roku? - zaproponowała przygaszonym tonem.
- Może… - Chris zaczął. - Miranda pojechała po coś do sklepu? A na wigilię nie dotarła, gdyż rodzina ją zabrała? Myślę, że uwierzą w takie wytłumaczenie. Wydaje się bardziej wiarygodne, niż to, co naprawdę wydarzyło się - dodał. Następnie zabrzęczał jego telefon. Podniósł go i odebrał. - Tak, Damien. Nie, jeszcze nie. Przygotowuję. Tak, wszystko będzie gotowe na czas, obiecuję. Kupiłem ozdoby. Tak. Tak. Raczej tak. Na pewno nie. Dobra, potem zadzwonię - mruknął i rozłączył się. - Wbrew pozorom mam więcej problemów niż ty - westchnął, spoglądając ukradkiem na Alice.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- A coś nie tak z przygotowaniami? - zapytała, chcąc dowiedzieć się o czym teraz mówi. Na jej głowie był jeszcze temat małej Emily, którą w gruncie rzeczy ‘porwali’.
- Tak i nie. Wiesz, jak to z przygotowaniami. Zawsze są rzeczy, które mogłaś zrobić wczoraj. Tak właściwie mamy dość pokaźną obsuwę - wzruszył ramionami. - W kontekście problemu Mirandy nie wydaje się to aż takim problemem, jednak mimo wszystko jestem za to odpowiedzialny.
- Miałam nadzieję, że kiedyś będziemy się z tych świąt mogli pośmiać. Teraz nie wiem co myśleć - powiedziała spokojnie i spojrzała w niebo, zastanawiając się, czy spadnie im na głowę jakiś kamień.
- Że będzie dobre zakończenie - Bones uśmiechnął się, choć zdawało się, że trochę na siłę. - No dalej, uśmiechnij się. Pani Dawson zauważy, jeżeli będziesz nie w humorze. Emily tak samo. Nie myśl już o Mirandzie. Zadzwoniłem do IBPI. Może oni jej pomogą. W końcu co mogliśmy uczynić? Przywiązać ją do kaloryfera?
Alice zerknęła na Chrisa i uśmiechnęła się kwaśno
- Wtedy tylko ułatwilibyśmy sprawę tej… Temu czemuś - skwitowała i westchnęła ciężko
- No dobrze… Tymczasem, pierogi same się nie ulepią. Jak myślisz… Co powinnam zrobić w sprawie Emily? Jutro odwieźć ją do jej domu? Czy do opieki? - zapytała marszcząc brwi i pocierając zziębnięte ramiona.
- Chyba do opieki - Chris zastanowił się w trakcie wchodzenia po schodach. - Szczerze mówiąc wolałbym w ogóle jej nie oddawać. Widziałaś jej matkę. Najlepiej, gdyby pani Dawson adoptowała ją, czy coś. Oczywiście to nie jest takie proste - westchnął. - Jeżeli chcesz usłyszeć moją radę, to nie myśl o tym dzisiaj. Nie dojdziesz do żadnego właściwego wniosku, a jedynie popsujesz sobie humor. Zostaw tę sprawę do jutra. Niech Emily przenocuje u ciebie, lub u pani Dawson, jeżeli staruszka zgodzi się na to.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Rozsądne rozwiązanie. Co masz zrobić dziś, zrób jutro - rzuciła, próbując sama się nieco również pocieszyć. Nim doszli do klatki, już nieco się rozchmurzyła
- No to wracamy do naszych kulinarnych obowiązków - rzuciła zerkając na Chrisa
- Wiedziałam, że umiesz hackować komputery, ale nie że robisz też farsz do pasztecików i pierogów - zażartowała nieco.
Mężczyzna ryknął śmiechem.
- Właśnie chodzi o to, że nie do końca radzę sobie w kuchni. Na szczęście pani Dawson odpowiednio mną kieruje - podrapał się po głowie. - Każe mi kroić rzeczy, albo je mieszać. O dziwo okazało się to łatwiejsze, niż wdzieranie się do obcych baz danych - wyszczerzył się. - A jak tobie idzie gotowanie? Masz doświadczenie?
Alice uśmiechnęła się nieco żywiej
- No widzisz… A ja i gotowanie? Całkiem dobrze. Obserwowałam babcię w dzieciństwie, a że od dawna mieszkam sama, no to musiałam nauczyć się gotować - wzruszyła lekko ramionami. Nie było to dla niej jakimś wielkim osiągnięciem.
- Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się to takie trudne - mruknął mężczyzna. - Po prostu jest czasochłonne i zajmuje dużo pracy. Jednak na specjalne okazje warto się trochę pomęczyć - uśmiechnął się, kiedy dotarli do piętra, na którym znajdowało się mieszkanie Alice. - Czyli… co teraz?
Rudowłosa zerknęła na niego
- Wróćmy do naszych zadań. Zróbmy tyle jedzenia, by starczyło dla ciebie i na tutejsza Wigilię i spędźmy miło czas przy przygotowaniach - powiedziała i spojrzała w stronę wejścia do swego mieszkania
- Wracam do pierogów i jak się ugotują to przyjdę - obiecała, po czym ruszyła powoli w stronę swoich drzwi.
- A ja wracam do kapusty. Kiedy ją szatkuję, to zaczynam odczuwać względem niej prawdziwe powołanie - Chris zażartował, zanim wszedł do mieszkania pani Dawson. - I Alice… - zawahał się jeszcze. - Nie myśl za dużo. Proszę.
Śpiewaczka obejrzała się na niego przez ramię i uśmiechnęła tylko pogodniej. Otworzyła drzwi i weszła do swojego mieszkania, by zająć się gotowaniem na kolację wigilijną. Liczyła na to, że praca tego typu rozkojarzy ją i pozwoli nie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline