Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-12-2017, 16:40   #311
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część druga

- Oczywiście, że tak - pani Dawson rozpromieniła się, otwierając drzwi do swojego mieszkania. - Piotra Czajkowskiego. Być może to wyda się kłamstwem, ale kiedyś byłam młoda. I wtedy właśnie pracowałam w szkole muzycznej. Byłam nauczycielką gry na fortepianie, kopiowałam partytury, prowadziłam zajęcia z kształcenia słuchu i audycji muzycznych - uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła skrzywione przez artretyzm palce. Spojrzała na nie z pewnym smutkiem. - Czasami śni mi się, że gram. To była moja wielka pasja. Teraz jednak… ech, bezużyteczne ręce - mruknęła do siebie. - Znałam pana Iwanowa. To on stworzył choreografię to pierwszego, oryginalnego występu w Sankt Petersburgu. Premiera miała miejsce w 1892 roku w Teatrze Maryjskim. To niesamowite, że pamiętam takie rzeczy z młodości, a teraz zapominam często gdzie coś kładę, albo co wczoraj robiłam - zaśmiała się nieco weselej i ruszyła wgłąb mieszkania, by po chwili wynurzyć się z plastikowym opakowaniem pełnym pierników.
Śpiewaczka rozpromieniła się, ale nic więcej nie powiedziała
- Nie wspominała pani wcześniej. A miałybyśmy dużo tematów do rozmowy. Pracuję w operze… - powiedziała zaraz pogodnie. Staruszka pokiwała głową, jak gdyby wiedziała o tym.
- Opowiem, jak będziemy gotować. A tymczasem, pora zabrać się za szykowanie - oznajmiła uprzejmie. Nie chciała, by pozamykano jej sklepy przed nosem.
- Będziemy miały o czym rozmawiać podczas kolacji! - staruszka ucieszyła się. - Pokażę ci moją kolekcję płyt winylowych oraz nagrania na kasetach. Być może czekałam z tym na taką właśnie okazję - uśmiechnęła się. - To ja zmykam. Będę na ciebie czekała za pół godziny - ruszyła do swojego mieszkania i zamknęła za sobą drzwi.
Alice rozpromieniła się. Gdy staruszka wyszła, Harper westchnęła. Podeszła do szafki w komodzie. Wyciągnęła z niej dwie koperty z ładnym, ozdobnym napisem ‘Zaproszenie'. Nie były imienne, a ona dotąd jeszcze zastanawiała się komu je podarować. Myślała o Max, ale ta była poza zasięgiem aż do sylwestra. Westchnęła. Zaraz wygrzebała z szafki jakąś drobną torebkę świąteczną i wsunęła do niej koperty. Postawiła torebeczkę na blacie w kuchni. Gdy wróci, będzie musiała coś tam jeszcze dołożyć i może kupi jakąś przylepną kokardkę? W takim pogodnym nastroju wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz i idąc na dół do kawiarni na cappuccino.

Zanim wyszła na zewnątrz, przystanęła przy skrzynce na listy. Zobaczyła, czy nie ma czegoś nowego pod numerem jej apartamentu. Okazało się, że listonosz zostawił w środku kilka kolorowych kartek od znajomych z opery. Przeczytała życzenia od Madison pisane wierszem. Wzięła do ręki inną kopertę. Wysłała ją ciocia May. Zawsze ręcznie ozdabiała życzenia i tak było również tym razem. Przepięknie namalowała las, wzgórza oraz dwójkę dzieci ciągnących sanki. Harper znalazła również kartkę od Trevora i Charlotte Mayerów. Była pełna uprzejmych życzeń, choć nieco oklepanych i bez żadnych osobistych dodatków.
Rudowłosa przejrzała życzenia. Sama również wysłała kilka kopert do osób, które szanowała. Była nawet u matki, może i dwa tygodnie temu, ale jednak.
Schowała kartki do torebki i ruszyła wreszcie do kawiarni. Była tam stałą klientką, a o tej porze zawsze zamawiała to samo.

Jej wejście do środka zostało obwieszczone brzękiem świątecznych dzwoneczków zawieszonych przy drzwiach. Alice odetchnęła przyjemnym aromatem kawy, czekolady i cynamonu. Był tak zniewalający, że prawie zwalał z nóg. Do uszu śpiewaczki dotarł słodki głos Mariah Carey zapewniającej Harper, że wszystkiego czego pragnie na święta jest ona. Kobieta podeszła i złożyła zamówienie. Spojrzała w bok. Ujrzała siedzącego na wysokim stołku barowym Christophera Bonesa. Mężczyzna miał na sobie brzydki, czerwonozielony sweter świąteczny z motywem reniferów. Popijał gorącą czekoladę z podwójną bitą śmietaną.
Harper uniosła brew. Zastanawiało ją co u licha Chris robił w jej ulubionej kawiarni, zwłaszcza że nie widzieli się już z miesiąc po zadaniu
- Christopher? - odezwała się zaskoczonym tonem. Przystanęła obok mężczyzny.
- Alice? - mężczyzna obrócił się w jej stronę. Nie wydawał się zbyt zaskoczony obecnością śpiewaczki. Być może nawet spodziewał się jej w tym miejscu. - Miło cię widzieć - uśmiechnął się uprzejmie.
Harper uniosła brew
- Ciebie również. Co tu robisz? To też twoja ulubiona kawiarnia? - zapytała, siadając obok. Zerknęła na zegar, by pilnować czasu, no i czekała na swoje cappuccino.
To wkrótce zostało podane. Barista Jim narysował motyw świąteczny kardamonem. Ładna, drobna choinka.
- Nie, to przypadkowa. Byłem w drodze do ciebie, kiedy postanowiłem trochę rozgrzać się trochę. Strasznie zimno jest. Przepraszam, że nie zadzwoniłem, obawiałem się, że nie odbierzesz - uśmiechnął się lekko. - Ja bym w Wigilię nie odbierał telefonów z roboty - mruknął.
Alice zmarszczyła brwi, zerkając na Chrisa
- Roboty? Co? - zapytała z wyraźnym niepokojem w tonie. Zerknęła na swoje cappuccino i upiła łyk.
- No ja jestem z roboty - mruknął Bones. - Ale przychodzą do ciebie w sprawie niezwiązanej z pracą.
Śpiewaczka przechyliła głowę
- Już myślałam, że agencja mnie chce ścigać w Wigilię. Nie strasz mnie tak… A więc? Co cię do mnie sprowadza? - zapytała zaraz już pogodnie i zabrała się za picie kawy.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - zapytał Bones. - Bo organizujemy z niektórymi detektywami - szepnął to ostatnie słowo ciszej - wspólną wigilię. Większość z nas nie ma rodziny w Portland, a nikt nie chce być dzisiaj sam. Pamiętasz Yuki Hao? - zapytał i ciągnął dalej, nie czekając na odpowiedź Alice. - Jest połamana po ostatniej misji i leży na rehabilitacji w Błękitnej Lagunie, lecząc krytyczne podwyższenie PWF. Pomyśleliśmy, aby przyjść z przyjęciem do niej. Koordynator Dagmar Nilsson nieoficjalnie wspomniała, że przymknie oko na to bardzo nieprzepisowe użycie Portalu. Jestem pewien, że twoja obecność miałaby duże znaczenie dla Yuki - dodał. Alice spostrzegła, że nieznacznie spiął się w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
Rudowłosa milczała chwilę
- Szczerze, nie miałam żadnych planów na dzisiaj i miałam spędzić wieczór sama… - zaczęła
- Jednakże, przyszła do mnie sąsiadka, to starsza pani, bardzo miła i samotna. Dowiedziałam się, że nie miała z kim spędzić Wigilii i zaproponowałam się, że spędzę ją wraz z nią… Jeśli więc miałabym odwiedzić Yuki, to byłabym nieco spóźniona i to mocno… - powiedziała smutno Alice.
Chris zasmucił się.
- Spóźnienia nie wchodzą w grę. Portal zostanie aktywowany tylko raz, a potem już nie będzie żadnego badacza na warcie. To w końcu Wigilia - westchnął. - A nie mogłabyś znaleźć jakiegoś zastępstwa dla tej staruszki?
Alice myślała chwilę
- Cóż, jeśli uda mi się namówić jej wnuka. To może będę mogła się wyrwać. Jeśli jednak odmówi, no to przecież nie zostawię jej samej. To przemiła kobieta, sąsiadka która zawsze spędzała z nią czas zmarła na wiosnę, serce by mi pękło, gdyby miała siedzieć dziś sama - powiedziała przepraszająco do Chrisa.
Mężczyzna westchnął głęboko.
- To znaczy, że będziemy musieli znaleźć tego wnuka - mruknął, bawiąc się bitą śmietaną. - Ale… no właśnie. Jeżeli znajdziemy towarzystwo dla twojej staruszki, które ją usatysfakcjonuje… będziesz chciała z nią zostać, czy pójdziesz z nami do Yuki?
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę, przyglądając mu
- Szkoda, że nie mogę być w dwóch miejscach naraz… - stwierdziła i westchnęła. Znów zerknęła na zegar, ile miała jeszcze czasu. Około dziesięć minut. Choć przecież nie musiała zjawić się u niej kompletnie punktualnie.
- Porozmawiam z panią Dawson, jeśli będzie chciała zostać tylko z wnukiem, to pójdę. Jeśli jednak wolałaby, abym została, no to zostanę. Rozchmurz się, bo jesteś jakiś markotny - zauważyła i pogłaskała go po ramieniu.
- Wydaje ci się - Bones uśmiechnął się, choć raczej smutno. - Ale nie mów jej tego od razu, bo dojdzie do wniosku, że nie chcesz z nią być. Mam na myśli, jeśli od razu ruszysz do niej i zapytasz, czy nie zechce pozostać sama z wnukiem, choć nie będziemy wiedzieć, czy to w ogóle możliwe. Zapewne poczułaby się ciężarem.
Rudowłosa uniosła brew
- Uważasz mnie za roztrzepaną i nietaktowną? - zapytała.
- Nie, przepraszam. Sam jestem roztrzepany. Myślę teraz na kilka różnych tematów jednocześnie - rzekł. - A, jak mówią o mężczyznach, nie mamy podzielnej uwagi. To i tak… - na krótki moment zamikł - ...cud, że dym nie unosi się z mojej głowy - zażartował.
Harper przechyliła się, przyglądając mu
- A to w takim razie o czym tak myślisz? - zapytała otwarcie
- Może mogę ci jakoś doradzić. Nie dobrze jakbyś miał się tak zamartwiać w święta - powiedziała pogodnie.
- Ech… nie chcę zrzucać na ciebie niepotrzebnego ciężaru - mruknął. - Ale jeżeli chcesz wiedzieć… moi rodzice rozwodzą się… i to w tym wieku. Natomiast ja na ostatniej misji… dość nieroztropnie… - zawahał się, mieszając łyżeczką stygnącą czekoladę. - Zauroczyłem się w pewnej dziewczynie. Podałem jej mój prawdziwy mail. To… - dodał ciszej - chyba nie nie do końca zgodne z regulaminem. A poza tym trapią mnie również praktyczne szczegóły zorganizowania świąt w Błękitnej Lagunie. Chyba będziemy musieli tutaj przygotować dania. Pozostaje jeszcze kwestia ozdób. Bo widzisz… tak jakby ja jestem organizatorem. Mam trochę dużo na głowie - mruknął.
Alice myślała chwilę
- Chcesz pójść ze mną na zakupy? - zapytała.
Mężczyzna rozchmurzył się i delikatnie uśmiechnął.
- Pomogę ci powybierać rzeczy na wigilię w Lagunie - nie wiedziała co ma powiedzieć w sprawie jego rodziców więc tylko pogładziła go pocieszająco po ramieniu, a temat zauroczenia… No cóż, nie była i do tego najlepszym doradcą. Chciała mu jednak pomóc jak mogła.
- Byłoby świetnie - Chris pokiwał głową. - Mam już przygotowaną listę zakupów. Szczerze mówiąc coraz bardziej kusi mnie, aby kupić gotowe dania. Byłoby z tym zdecydowanie mniej zachodu. Choć mam już trzy osoby, które zdeklarowały chęć pomocy w kuchni. Podobno to przynosi pecha, by jeść w wigilię kupione, gotowe jedzenie - mruknął. Po czym zmarszczył brwi. - Słyszałaś o takim przesądzie? - zapytał tonem wskazującym na to, że wolałby usłyszeć przeczącą odpowiedź.
Rudowłosa mruknęła
- Moi dziadkowie czasem zamawiali catering… - powiedziała spokojnie, ale jakby przygasła. Dopiła cappuccino do końca
- No, tak czy inaczej… To chodźmy. Umówiłam się z panią Dawson, że wejdę po listę zakupów i wezmę łapówkę dla jej wnuka - rzuciła i wstała z krzesła.
- To zmykaj - rzekł mężczyzna. - Ja dokończę czekoladę. Wypiłaś już swoją kawę? - mruknął.
Alice kiwnęła głową
- Tak. Dziś nie mam za dużo czasu, by się delektować ciepłym napojem w miłym towarzystwie - rzuciła z leciutkim rozbawieniem, ale zadowoleniem. Myślała, że to będzie samotny dzień, a jednak… Los chciał inaczej.
- To idź - odpowiedział Bones. - Ten dzień będzie dla mnie znacznie przyjemniejszy, niż mógłbym się spodziewać - uśmiechnął się do Alice.
Śpiewaczka uśmiechnęła się do niego, po czym ruszyła do swojej klatki, by udać się pod drzwi mieszkania pani Dawson. Zadzwoniła dzwonkiem.

- Już idę! - usłyszała głos staruszki.
Następnie minęła długa minuta kuśtykania, zanim kobieta dotarła do drzwi. Alice słyszała rytmiczne stukanie laski. Wydawało się tajemnicą, jak ta kobieta była w stanie tak dobrze orientować się w kuchni pomimo stanu jej zdrowia i zaawansowanego wieku. Wtem Harper usłyszała brzęk otwieranych zamków. Pani Dawson zamykała się aż na trzy w trosce o bezpieczeństwo swoje oraz wszystkich zbieranych przez lata skarbów.
- Tutaj jest lista, moje ty kochanie - uśmiechnęła się promiennie do Alice. Śpiewaczka przesunęła wzrokiem po kartce. Mąka, cukier, drożdże, mleko, masło, śmietana, śmietana kremówka, kapusta, suszone grzyby, pieczarki świeże i marynowane, korniszony, jaja, groszek i kukurydza w puszkach, majonez, pomidory w puszkach, bułka tarta, mandarynki, czekolada, kakao, owoce suszone i świeże, orzechy laskowe, włoskie i pistacje, zakwas na barszcz, buraki, botwinka, ziemniaki, fasola, groch, soczewica, marchewka, por, seler, ser na sernik, ekstrakt waniliowy, twaróg…

...ta lista nie miała końca.

- Kochanie, pozwól, że wyciągnę portmonetkę - rzekła, a następnie zaczęła grzebać w przegródkach. Wyciągnęła dwa studolarowe banknoty, które musiały być jej skarbem. - Jeżeli coś zostanie, to kup sobie landrynki i oranżadę - uśmiechnęła się do niej rozkosznie.
Alice uniosła brwi na taką listę. Potem popatrzyła na staruszkę i uśmiechnęła się
- Nie pozwolę, by płaciła pani za to sama - oznajmiła spokojnie. Schowała listę do torebki
- To jeszcze teraz koszyk i ciastka dla pani wnuka… No i informacja jak się nazywa i gdzie go znajdę i na jaką godzinę mam go zaprosić, jeśli mi się uda - zapytała pogodnie.
- Jeremy Dawson. Adres to pięćdziesiąta czwarta ulica 3133. Zaproś go, moje złotko, kiedy tylko będziesz chciała. Jeżeli zjawi się od razu, moje serce ucieszy się. Jeżeli znajdzie chwilę kilka minut po północy, to również będę rada. Dawno go nie widziałam. Otrzymuję od niego jedynie SMSy i maile. I to dość rzadko. Po prostu… chciałabym go dzisiaj zobaczyć. Nie ma znaczenia kiedy dokładnie i na jak długo - uśmiechnęła się dość smutno. Alice odniosła wrażenie, że kiepski kontakt z wnukiem był bolesną zadrą w duszy pani Dawson. - Jeżeli zechcesz się dołożyć… to wiedz, że to jest kompletnie niepotrzebne - zmieniła temat. - Chciałabym, żebyś była moim gościem - dodała z niezachwianą pewnością siebie.
Rudowłosa zanotowała dane o Jeremim, po czym uśmiechnęła się do staruszki
- Pani Dawson, to ja zaproponowałam wspólną Wigilię czuję się zobowiązana pomóc - powiedziała uprzejmie
- To jeszcze tylko wezmę koszyk i będę szła. Im wcześniej, tym lepiej - stwierdziła wesoło. Czekała cierpliwie, aż kobieta ją pokieruje, tudzież poda kosz z ciastkami.
Szybko go podała.
- Gdybyś poczuła się głodna, to nie wahaj się poczęstować. Ten mój Jeremy to trochę nicpoń, skoro cały czas siedzi w biurze i nie interesuje się babką. Jeżeli ominie go jeden pierniczek, to wielka krzywda się nie stanie - pani Dawson mrugnęła okiem. - Szerokiej drogi, kochana Alice. Tak sobie właśnie pomyślałam… czy będziesz w stanie udźwignąć to wszystko? - zmarszczyła brwi, zaniepokojona długością listy.
Alice uśmiechnęła się
- Jak nie dam rady to zawołam taksówkę. No i nie będę na zakupach sama, myślę że mój towarzysz trochę mi pomoże - powiedziała. Zerknęła do kosza na pierniki.
- Będę się zbierać. Proszę dzwonić, jeśli coś sobie pani przypomni, a żebym dokupiła - powiedziała, po czym w notesie zapisała swój numer i wyrwała karteczkę, zostawiając ją kobiecie.
- Oczywiście! - pani Dawson zakrzyknęła. - Ten towarzysz… - uśmiechnęła się, nieznacznie rumieniąc… - to do niego tak rano spieszyłaś, Alice?
Harper uniosła lekko brwi.
- Oh… Oh nie, to przyjaciel. Spotkałam go całkiem przypadkiem na kawie - powiedziała tłumacząc się. Zaraz skierowała się w stronę wyjścia, by ruszyć w podróż. Dziś miała ważną misję.
- Do zobaczenia, Alice! - pani Dawson pożegnała się z nią. - Uważaj na siebie, nie spiesz się i pamiętaj o bezpieczeństwie na drodze! Tacy piraci teraz jeżdżą, że strach siadać za kierownicą!
Śpiewaczka pokiwała głową. Wolała nie tłumaczyć staruszce, że nie posiada prawa jazdy. Ruszyła do kawiarni, by znaleźć Christophera. Mężczyzna siedział dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zastała. Dokończył gorącą czekoladę i wyglądał na zrelaksowanego oraz rozleniwionego.
- Gotowa? - uśmiechnął się do niej. Kawiarniane głośniki grały “Last Christmas”, chcąc dopełnić świątecznego obowiązku.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Mam adres wnuka, oraz niesamowicie długą listę zakupów. Mam nadzieję, że należysz do grona ludzi cierpliwych i wytrzymałych - zażartowała, uśmiechając się do niego.
- E… - Bones mruknął - ...a przynajmniej zdesperowanych. Z chęcią przyjmę każde towarzystwo, nawet jeśli będzie związane z niekończącą się listą zakupów - uśmiechnął się lekko. - Tak właściwie… to przypomina mi dzieciństwo.
Wstał, po czym ruszył w stronę wyjścia. Po kilku krokach przystanął, czekając na Alice.
- Idziesz ze mną? Mam samochód zaparkowany niedaleko.
Harper kiwnęła głową
- Z nieba mi spadłeś z tymi czterema kółkami. To może zacznijmy od wnuka. Zobaczymy co ma za wymówkę, by odmówić samotnej babci - zaproponowała Alice i ruszyła z Chrisem.
- Może należy do IBPI i jest w trakcie śledztwa - mruknął Bones, kiedy wyszli na zewnątrz. Drobny śnieg zaczął padać. Mały płatek przysiadł na nosie Alice i prędko stopniał. - Czy to usprawiedliwiałoby go? - uśmiechnął się do śpiewaczki.
Rudowłosa przyglądała mu się chwilę
- Nie. Nie usprawiedliwiło. Nie powinno się tak traktować rodziny - pokręciła głową.
- A co ze mną? Rodzice zaprosili mnie na święta - Chris ruszył w stronę parkingu. - Osobno ojciec ze swoją kochanką i matka ze swoim chłopakiem. Oboje dzwonili do mnie po kilka razy i wspominali o wartości wspólnie spędzonego czasu. Zwłaszcza w trakcie świąt. Nie chciałem ich słuchać. Czy to mnie czyni skurwysynem? - zapytał, wyciągając kluczyk do samochodu. Nacisnął przycisk, odblokowując alarm - Powinienem się wstydzić?
Bones spojrzał na nią ukradkiem. Zadał te pytania niby mimochodem… jednak wydawało się, że tak naprawdę gnębiły go od jakiegoś czasu.
Alice pokręciła głową
- To trochę inna sytuacja Chris. Oni mają swoich partnerów, nie będą sami jeśli się nie zjawisz. Nie chcesz żadnego faworyzować i wybierasz własną drogę. To mądre. Widzisz, ja też nie miałam zamiaru spędzić świąt z rodziną, a byłam zaproszona - przyznała mu się, gdy wsiadali do auta.
- A czemu? - Chris zdziwił się, zajmując miejsce kierowcy. - Rzecz jasna… nie chcę poruszać tematów, które byłyby dla ciebie niekomfortowe…
Alice uniosła brew
- Czemu nie pojechałam do dziadków? Bo niezbyt szczególnie za sobą przepadamy. Wychowywali mnie i jestem im wdzięczna, ale wiem, że nie potrzebują moich problemów na swoich karkach. Daję sobie radę sama - powiedziała i wyciągnęła kartkę z adresem pracy Dawsona
- Tu jedziemy - podsunęła ją Chrisowi.
- Nie chcesz najpierw do supermarketu? - mruknął Bones. - A co z rodzicami? - rzucił mimochodem.
Alice zastanawiała się chwilę
- Może być i do supermarketu. Może nawet lepiej, bo jest dość wcześnie - zgodziła się. Gdy zapytał o rodziców, mina jej zrzedła
- Ojca prawie nie pamiętam, a mama… Mama jest chora, w zakładzie… - powiedziała obserwując ozdobioną choinkę na wystawie pobliskiego sklepu.
Bones docisnął gaz do dechy, a potem nagle skręcił w prawo, ruszając do najbliższego supermarketu. New Seasons Market znajdował się przy 3445 N Williams Ave. Alice spostrzegła całą kolejkę samochodów wyjeżdżających z obiektu oraz następną, która udawała się do niego.
- Słodki Jezu - westchnął Chris, stojąc za ostatnim pojazdem. - Jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, to powiedz. Rozumiem, że to muszą być trudne tematy. Zwłaszcza w taki dzień, jak ten.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-12-2017, 17:24   #312
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część trzecia

Harper wydała zmęczone westchnięcie, widząc taki koralik aut. Zerknęła na Christophera
- Po prostu… Nie moi rodzice mnie wychowywali, a dziadkowie… Tyle. To faktycznie nie najlepszy temat na dziś. Skupmy się na naszej misji świątecznej - zaproponowała mu i uśmiechnęła się pogodnie.
- Tak, dokładnie - Bones pokiwał głową. - Ale jeżeli mogę odnieść się do ostatnich słów… uwierz mi, nic cię nie ominęło. Przynajmniej z mojego doświadczenia. Rodzice po prostu nie nadają się do wychowywania swoich dzieci - uśmiechnął się smutno. Ruszył do przodu, jednak od razu wcisnął hamulec. Kolejka posuwała się bardzo powoli. Zapadł moment ciszy.
Harper nie wiedziała co ma powiedzieć. Trochę się zgadzała, a trochę nie. Przyglądała się samochodom, powoli przesuwającym do przodu. Cisza przedłużała się
- To jakie masz plany na sylwestra? - powiedziała chcąc zabić ciszę.
- Jeżeli los pozwoli, będę w domu. Zaparzę sobie dużo litrów kawy i czekolady, kupię kilogram sernika i innych ciast oraz wejdę pod kołdrę. Nastawię kaloryfer na sto procent wydajności, a o północy otworzę szampana. Wypiję go samego, całą butelkę. Choć, znając moją wydolność, zasnę po kieliszku. To prawdziwy wstyd, ale nie znoszę zbyt dobrze alkoholu. Mały łyk i od razu zasypiam - uśmiechnął się. Skręcił w prawo, widząc wolne miejsce na parkingu. Było cudem. - Nie kłamię. Wbrew pozorom nie jestem imprezowym typem. Gdyby nie Yuki, dzisiaj również pozostałbym w domu. Szkoda mi jej. Raz na jakiś czas trafi we mnie przypływ ekstrowertycznej energii, ale zazwyczaj duszę się raczej we własnym towarzystwie.
Alice zerknęła na Chrisa
- A nie miałbyś ochoty czasem wybrać się gdzieś? Czy nie jest ci tak czasem… samotnie? - zapytała zaciekawiona. Zmarszczyła brwi
- Przepraszam, jeśli to trochę wścibskie pytanie, możesz je zignorować - dodała zaraz.
Bones zajechał na odpowiednie miejsce. Wydał z siebie zadowolone westchnięcie, parkując na miejscu. Następnie spojrzał na Alice i przypomniał sobie o jej pytaniu.
- Jestem dziwny. Jestem dziwakiem. Najlepiej czuję się tylko we własnym towarzystwie, bo ludzie wolą, kiedy mnie nie ma - rzekł bez najmniejszego śladu boleści w głosie. - Ty jesteś trochę inna. Zdaje się, że mnie tolerujesz. Dlatego cieszę się, że będziesz mi dzisiaj towarzyszyć na zakupach - wyszczerzył się do Harper.
Śpiewaczka uniosła brew
- Cóż, też mam się za niezwykłą - rzuciła i uśmiechnęła się. Spojrzała na przelewający się przez wejście do sklepu tabun ludzi
- To dopiero będzie wyzwanie. Chodźmy, nim wszystko wyprzedadzą - zaproponowała. Zerknęła na niego z uśmiechem. Też się cieszyła, że ma towarzystwo na zakupy.

Ruszyła z Chrisem do wnętrza supermarketu, który był pięknie przystrojony. Stroiki z bombkami, światełka migające na milion różnych kolorów, wzory wyrysowane sztucznym śniegiem… nawet wózki sklepowe zostały obwiązane kokardkami z czerwonych wstążek.
- Ho, ho, ho - krzyknął duży, Święty Mikołaj. Czy też raczej człowiek w jego kostiumie. Podszedł do nich z koszykiem pełnym lizaków. - Czy państwo byli grzeczni w tym roku?
Bones parsknął śmiechem.
- Niczego nie obiecuję - mruknął, kątem oka spoglądając na Alice.
Rudowłosa rozejrzała się po wystroju sklepu i uśmiechnęła. Słysząc pytanie Mikołaja zerknęła na Chrisa i zaśmiała się
- Oh daj spokój. Na pewno byliśmy grzeczni - oznajmiła i przeniosła wzrok na Mikołaja. Ciekawiło ją czy wszystkich tak zatrzymywał.
- Hmm, to co ja mam zrobić z taką odpowiedzią? - mruknął Mikołaj. - A niech stracę! - rzekł, po czym podał każdemu z nich po wykręconym, białoróżowym lizaku. - Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań! - zaśpiewał. - Prezenty ja przynoszę dla panów i dla pań!
Następnie ruszył do rodziny z małym dzieckiem, którzy zmagali się z rozkładanym siedzeniem w wózku.
- To miło z ich strony - Chris uśmiechnął się.
Alice zaśmiała się i przyjęła lizak
- To teraz potrzebujemy tylko wózka - podsumowała i wyciągnęła z torebki kartkę z zakupami. Zaczęła planować trasę po sklepie tak, by zakupy zajęły im jak najmniej czasu.
- Może dwóch - zaproponował Chris. Aby nie pomieszały nam się zakupy.

Następnie ruszyli pomiędzy zapełnionymi ludźmi alejkami. Pomimo tłumów oblegających supermarket towaru wciąż było bardzo dużo. Na pewno przyczyniały się do tego zastępy pracowników obsługi, którzy pieczołowicie sprawdzali, czy czegoś nie brakuje. W pewnym momencie Bones i Harper rozdzielili się po to, by po chwili znów spotkać przypadkiem.
- Hmm - mężczyzna mruknął za trzecim takim razem. - Widziałaś może krewetki? - zapytał.
Rudowłosa uśmiechnęła się
- Przy mrożonkach, koło szyb - wskazała mu kierunek. Wlepiła spojrzenie w swoją listę i rozejrzała się po półkach naokoło, czy czegoś nie potrzebowała z tego rzędu. Było jej coraz ciężej pchać swój koszyk, ale bez narzekania walczyła.
- O boże… - mruknął Bones na widok zawartości jej wózka. - Jesteś pewna, że to tylko na skromną kolację dla ciebie i babci? - poskrobał się po głowie. - Bo wydaje mi się, że tego byłoby za dużo nawet na wigilię w Błękitnej Lagunie - uśmiechnął się niezręcznie.
Alice zerknęła na swój wózek
- Sądzę, że moja sąsiadka jest tradycjonalistką i lubi dużo gotować na święta - stwierdziła i bez narzekania obróciła wózek i ruszyła w kierunku cukru i mąki.
Po kolejnej pół godzinie obydwoje byli już gotowi. Stanęli w dużej kolejce do kas. Na szczęście ta szybko poruszała się do przodu. Choć ten okres musiał być stresujący, to jednak ludzie wokół nie wydawali się ani sprzeczać, ani kłócić. Chyba wszyscy cieszyli się wesołym, świątecznym nastrojem. Wszystkie troski i zmartwienia przechodziły na dalszy plan.
- Mam nadzieję, że wszystko wypali - mruknął Christopher do siebie. Uśmiechał się z niedowierzaniem, patrząc na ilość produktów w ich wózkach. - Masz każdą rzecz ze swojej listy? Czy czegoś nie znalazłaś?
Alice przyjrzała się liście
- Zaskakująco wszystko było, głównie z tego względu, że dziś już wszyscy mają wszystko gotowe, a nie dopiero biorą się za gotowanie… - westchnęła
- Ciekawe, czy pan Dawson da się namówić na święta z babcią… - westchnęła, powoli przesuwając się z kolejka w przód.
- A co ci mówi przeczucie? - mruknął mężczyzna. - Będzie z tego szczęśliwe zakończenie?
Zrobili duży krok do przodu, kiedy dwóch mężczyzn skręciło w bok, wyłamując się z kolejki. Musieli przypomnieć sobie o czymś jeszcze.
Śpiewaczka zerknęła na towarzysza
- Cóż… Zobaczymy. Postaram się być przekonywująca - powiedziała wesoło i znow pilnowała kolejki.
Wnet zapłacili za zakupy i ruszyli w stronę wyjścia.
- Poczekasz na mnie? - mruknął Christopher, przeglądając paragon. - Dwa razy naliczyła mi marynowane podgrzybki… Może wyjdę na małostkowego, ale… szkoda mi tych pieniędzy.
Alice kiwnęła głową
- W porządku, poczekam, leć - zgodziła się wesoło i przystanęła, opierając torby o półeczkę przy szybie sklepowej.

Alice czekała przez dłuższy czas. Wtem ujrzała dziewczynkę. Miała co najwyżej dziesięć lat. Również wydawała się czekać na kogoś, być może na swoich rodziców. Tuptała w miejscu, jak gdyby było jej zimno. I rzeczywiście, Harper również zaczęło robić się nieprzyjemnie z powodu porywistego wiatru. Wtem dwóch chłopaków przebiegło obok nich, kierując się w stronę supermarketu. Potrącili dziewczynkę. Ta upadła. Porcelanowa lalka, którą trzymała w dłoniach, roztrzaskała się na milion drobnych kawałków. Mała spojrzała na nią cała blada. Wyglądało na to, że zaraz rozpłacze się… jednak na razie tkwiła w zbyt głębokim szoku.
Harper wstrzymała oddech widząc wypadek zabawki. Zerknęła na swoje torby, po czym zebrała wszystkie i podniosła ruszając w stronę dziewczynki. Przystanęła obok. Postawiła torby i pochyliła się do dziecka
- Glowa do góry, chodź, wstajemy… - wyciagnęła do małej rękę, by pomóc jej się podnieść.
Mała chwyciła jej dłoń. Wtem z jej oczu popłynęły łzy.
- Mama… mama zbije mnie - pokręciła głową. Schyliła się i dotknęła rumianego policzka lalki. Próbowała go podnieść, ale wtedy skaleczyła się w palec wskazujący, na którego końcu rozbłysła drobna kropelka szkarłatu.
Śpiewaczka uniosła brwi
- Oh, spokojnie. Na pewno nie będzie zła jak jej wszystko opowiemy. No już - zaczęła ostrożnie otrzepywać jej ubranko ze śniegu. Widząc jak mała się skaleczyła westchnęła zaskoczona
- Jejku ostrożnie. Bo będzie paluszek bolał - Alice wyciągnęła z kieszeni płaszcza chusteczki i ostrożnie owinęła jedną na paluszku dziewczynki, po czym sama przez rękawiczki zaczęła ostrożnie zbierać kawałki laleczki.
Wtem Bones wyszedł na zewnątrz, trzymając w rękach naręcza zakupów.
- Przepraszam, że tyle kazałem ci czekać - westchnął Chris. Wyciągnął kluczyk do samochodu i nacisnął przycisk. Światła najbliższego citroena zamigotały. Christopher ruszył do niego i otworzył bagażnik. Następnie włożył do środka torby pełne warzyw, owoców i innych wigilijnych składników.
Alice zerknęła na Christophera, trzymając ostrożnie laleczkę i dłoń dziewczynki
- Chris, weźmiesz i moje? Mieliśmy tu mały wypadek - wskazała laleczkę i dziewczynkę
- I chciałam poczekać na jej mamę, żeby wyjaśnić co zaszło, bo mała się niepokoi - powiedziała przepraszająco i prosząco zarazem.
- A co się stało? - mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na dziewczynkę, jak gdyby dopiero teraz ją zauważył. - Jak się nazywasz, mała?
- Emily - mała jęknęła, ocierając łzy.
- Poczekamy na twoją mamę, słodziutka - mruknął Bones. - Co się stało z laleczką?
Harper uśmiechnęła się do Chrisa
- Laleczka miała wypadek. Dwóch chłopców dostanie dziś węgiel zamiast prezentów, bo nie patrzyli jak biegną - powiedziała ‘sprawiedliwym', poważnym tonem.
- A, rozumiem. To wszystko zmienia.
Minęła minuta, potem kolejna. Wnet kwadrans. Matka dziewczynki nie wracała. Emily gładziła rumiany, porcelanowy policzek lalki. Christopher podniósł wzrok na Alice. Jego mina zdradzała niepewność. Czy powinni pójść z małą do supermarketu i zostawić ją przy punkcie info? Zdawało się, że podobne pytanie chciał zadać, ale nie chciał przy małej poruszać kwestii zostawiania jej.
Alice widziała jego spojrzenie i zawahała się, zastanawiając co zrobić
- To może ja pojadę do tego Dawsona, a ty z nią poczekaj i zdzwonimy się jak wyjdę? - zaproponowała.
Bones nie odpowiedział. Jednak jego wzrok sugerował, że miał teraz bardzo dużo na głowie i czekanie przed supermarketem z przypadkową dziewczynką nienajlepiej wpisywało się do jego planów.
- Błękitna Laguna - mruknął mężczyzna. - Muszę zająć się przygotowaniami - westchnął. - Może poszukamy twojej mamusi w środku, co? - zapytał Emily.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Coś ci mówiła, że masz tutaj na nią czekać Emily? - zapytała zaraz za pytaniem Christophera.
Mała wydawała się niepewna odpowiedzi. Po chwili pokiwała głową.
- Poszła po zakupy. Ja tutaj zostałam - szepnęła cichutkim głosem, pociągając nosem.
Alice zerknęła na Christophera
- No to… Poszukajmy jej mamy? - zaproponowała. Miała nadzieję, że długo to nie potrwa i kobieta będzie już gdzieś przy kasach.

Bones zamknął wszystkie zakupy w bagażniku, po czym ruszyli we trójkę do supermarketu. Ludzi nie brakowało.
- Widzisz tu gdzieś mamusię? - Christopher zapytał dziewczynkę, gładząc ją po głowie.
Dziewczynka nie odpowiedziała.
Tymczasem Alice ruszyła w stronę jednej z kas. Wysoka, patykowata kobieta kłóciła się z kobietą pracującą przy kasie.
- A-ale sotoznaczy, sze nie sprzeda… sprzedajecie aalkohollu pi-pijanym? - zapytała. - P-pizdo ruda je-jebana, bo jak ci przyjjebię b-butelką, t-to…
Harper obejrzała się do tyłu na Emily.
- J-ja nie chcę do mamy - dziewczynka ponownie rozpłakała się. - Proszę, nie każcie mi wracać do mamy…
Harper otworzyła szeroko oczy
- To twoja mama? - zapytała cicho, zatrzymując pochód i stając tak, by zasłonić sobą Emily.
Mała pokiwała głową.
Tymczasem podszedł do nich Święty Mikołaj, kompletnie nieświadomy sytuacji.
- Ho ho ho! - zahuczał, idealnie dobierając ton, głębię i barwę głosu. - Nie wiedziałem, że mają państwo córeczkę!
- T-tak, to moi rodzice - Emily bardzo szybko, może zbyt szybko odpowiedziała.
- Byłaś grzeczna w tym roku? - Mikołaj schylił się do niej. Dziewczynka pociągnęła go za sztuczną, białą brodę. - Ojej, chyba nie! - mruknął, na co Emily roześmiała się. Do tej pory była smutna i zapłakana, jednak przebrany mężczyzna skutecznie poprawił jej humor.
Tymczasem Christopher spojrzał na Alice, jakby niepewny, co mają uczynić.
Alice otworzyła i zamknęła usta. Właśnie została przybraną mamą na niby. Szybka zmiana statusu zaszokowała ją. Przełknęła ślinę
‘Porywamy ją?’ - posłała Chrisowi komunikat Skorpionem.
Bones nieoczekiwanie parsknął śmiechem. Nachylił się do ucha Harper, kiedy Emily wybierała lizaka.
- Myślę, że małej należą się święta. Przynajmniej jeden dobry dzień. Jej matka nawet nie zauważy jej nieobecności - momentalnie posmutniał, rzucając wzrokiem w kierunku awanturującej się alkoholiczki.
Śpiewaczka pokiwała głową
- Dobrze… - powiedziała, po czym pochyliła się do Emily
- Wybrałaś już wspaniałego lizaczka Emy? - zapytała troskliwie..
- Tak! - dziewczynka obróciła się do Alice, pokazując dokładnie takiego samego, jakiego wcześniej otrzymała Harper.
- Mają państwo wspaniałą córkę - Święty Mikołaj uśmiechnął się do Alice i Christophera.
- He he he - Bones odparł niepewnie, skrobiąc się po skroni.
Rudowłosa wzięła Emily za rączkę
- No dobrze… Dziękujemy panu Mikołajowi za lizaczka i teraz jedziemy dalej na zakupy świąteczne. Wesołych świąt - Alice pożegnała Mikołaja i skierowała Chrisa i Emily do wyjścia. Przyjrzała się dziewczynce uważnie, zastanawiając, czy nie trzeba jej kupić cieplejszych ubranek. O prezencie też już myślała.
Zanim wyszli na zewnątrz, przystanęli. Chris nachylił się do dziewczynki, tak że jego wzrok znalazł się na wysokości dziewczynki.
- Emily, czy chciałabyś spędzić z nami święta?
Mała pokiwała głową, po czym wtuliła się w Bonesa. Mężczyzna kompletnie nie spodziewał się tego i pogładził ją po plecach. Alice spostrzegła, że jego oczy zaszkliły się.
Alice uśmiechnęła się
- No to… Teraz jedziemy do Jeremy’ego… - rzuciła skupiając na sobie uwagę Chrisa, by się nie rozkleił.
- A potem do przemiłej babci i będziemy gotować - powiedziała pogodnie Alice do Emily.
- Ala babcia Jane nie żyje - Emily zmarszczyła brwi i podrapała się po głowie.
- Do innej babci, kochanie - odpowiedział Bones, poklepał ją po ramieniu i podeszli do samochodu. Mężczyzna siadł po stronie kierowcy i czekał, aż Alice i ich “córeczka” również ulokują się w pojeździe.
Harper pomogła małej usiąść z tyłu i zapiąć pas. Następnie odłożyła laleczkę na siedzenie obok.
- No dobrze to ruszamy - rzuciła i usiadła z przodu na siedzeniu pasażera obok Chrisa.
‘To ci dopiero’ - powiedziała Skorpionem i uśmiechnęła się lekko.
Bones rzucił wzrokiem w jej stronę. Wyglądał na rozbawionego, ale w ten sposób, kiedy łamie się zakazy i postępuje kompletnie wbrew logice i zasadom.
- Ile masz latek, Emily? - zapytał Chris, kiedy wyjechali na drogę.
- O-osiem - dziewczynka odpowiedziała, licząc na palcach.
Harper westchnęła leciutko. Takiego obrotu wydarzeń w ogóle się nie spodziewała. Obserwowała wystawy mijanych sklepów...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 26-12-2017, 15:27   #313
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część czwarta

Udali się w kierunku północno-wschodnim, jadąc w stronę Scappoose. Wyjechali z centrum i szybko miejska infrastruktura ustąpiła miejscu przedmieściom. Mijali identyczne, parterowe domy, zastanawiając się, czy aby na pewno nie pomylili drogi.
- To tutaj? - Bones zmarszczył brwi, spoglądając na kolejny, idealnie wtapiający się w tło budynek. - Chyba spodziewałem się wieżowca, ale… no cóż, to tylko ja.
Zatrzymał samochód na podjeździe.
- Tutaj mieszka babcia? - zapytała Emily.
Alice zerknęła na adres na kartce, a następnie na numer domu na bramie, czy się pokrywały. Bez wątpienia. Harper zerknęła na Emily.
- Nie, jeszcze nie tutaj. Tu mieszka ktoś bardzo dla tej babci ważny. Chcemy go namówić, by przyszedł na kolację Wigilijną do niej - wyjaśniła Alice
- Chcesz zostać z Chrisem, czy iść ze mną? - dodała zaraz.
- Chwila, to ja tu zostaję? - mruknął Bones.
- A ja… - Emily powiodła wzrokiem gdzieś w bok. - Ja nie będę problemem? Zawsze jak ktoś ma przyjść do mamy, to jest na mnie zła i każe schować się w innym pokoju… jeżeli pójdę, to ta ważna osoba na pewno nie będzie chciała pojawić się… - dziewczynka zwiesiła głowę ze smutkiem.
Harper milczała chwilę, zagłębiając się w jakimś wspomnieniu po słowach Emily. Zesztywniała cała. Jednak otrząsnęła się
- Wiecie… Wiecie co? Chodźmy wszyscy… - zmieniła zdanie, po czym wyszła z auta biorąc koszyk z ciastkami pani Dawson i podeszła do drzwi koło Emily. Otworzyła je
- Dziś nikt nie będzie kazał ci się chować Emily. Dziś jesteś ważnym gościem - oznajmiła dziewczynce.
- Zawsze jesteś ważnym gościem - dodał Bones, który również wyszedł z samochodu. Podszedł do Emily i poczochrał ją po głowie. - Nie daj nikomu wmówić sobie, że jest inaczej.
Dzięki zbiorowemu wysiłkowi Alice i Chrisa dziewczynka uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że “uprowadzenie” jej było rzeczywiście dobrym pomysłem. Aż strach pomyśleć, gdzie dziewczynka mogłaby skończyć tego dnia z tak pijaną matką.
- Będę z tyłu, nie będę odzywać się i będę cicho - Emily szybko obiecała, spoglądając poważnie na Alice i Chrisa.
Śpiewaczka przykucnęła przed dziewczynką
- Nie musisz stać z tyłu. Daj rączkę Chrisowi i będziesz stać obok nas. Główka do góry - powiedziała Alice pocieszająco. Wyprostowała się zaraz i zerknęła na Christophera z zagadkowo spiętym i odległym wzrokiem. Zaraz jednak odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi domu wnuka pani Dawson.
Bones, jak się zdawało, chciał porozmawiać z Alice, jednak nie był pewien, czy towarzystwo dziewczynki umożliwiało pełną swobodę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GDpmVUEjagg[/media]

Im bliżej domu, tym dźwięki płynące z niego stawały się głośniejsze. Biła z niego rytmiczna, melodyczna muzyka. Bez wątpienia niezbyt świąteczna. Wydawało się, że zbliżają się do klubu disco, lub nocnego baru… a nie zwyczajnego domu na przedmieściach.
Rudowłosa słysząc muzykę, zmarszczyła brwi
- Chriiis? Wiesz co… Nie wiem czy to odpowiednie miejsce dla Emily - zaczęła powoli, sugerując, że coś jej tu nie gra z tą imprezową muzyką.
- Aliiice? Gdzie nas zaprowadziłaś? - Bones odparł śmiesznym głosem.
Tymczasem dziewczynka zwiesiła głowę.
- D-dobrze, p-pójdę sobie - szepnęła bardzo cicho. Zdawało się, że sytuacja ubodła ją szczególnie dlatego, bo rozmowa, którą dopiero co przeprowadziła, zapewniała ją, że wcale nie jest niechciana.
Śpiewaczka wzdrygnęła się na słowa małej
- Nie słonko, to nie tak. Po prostu w środku tego domu odbywa sie chyba jakaś straszna zabawa, a my chcemy porozmawiać z właścicielem i nie wiadomo co zastaniemy. Dorośli ludzie są nieprzewidywalni… Znaczy… No czasem robią straszne głupoty, a chcemy spędzić miło czas, prawda? Nie chcemy się denerwować, prawda? - wytłumaczyła Emily rudowłosa
- Jeśli oczywiście chcesz, to idziemy wszyscy razem, choćby nie wiem co, ale zrozum, że po prostu nie chce żebyś się wystraszyła, ok? - dodała zaraz i uśmiechnęła przepraszająco.
- Niech będzie tak, jak wy chcecie - mruknęła Emily. - Chciałabym, żebyście mnie lubili.
Bones spojrzał wymownie na Harper. Wydawało się, że obcowanie z dziewczynką stawało się nieco ponad jego możliwościami radzenia sobie z emocjami. Bynajmniej nie płakał, ani nawet nie rozklejał się, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by w kilka sekund naprawić lata zaniedbań i nadużyć.
Alice milczała chwilę
- Lubimy cię Emily. Lubienie to nie coś, co ktoś dostaje od drugiej osoby, jeśli będzie robić tak jak ta chce… A teraz… A teraz chodźmy. Emy, tylko trzymaj się blisko mnie i Chrisa, jeśli wejdziemy do środka - powiedziała opiekuńczo do małej. W końcu odwróciła się do drzwi i rozejrzała za dzwonkiem.
- Tutaj jest - rzekł Bones, odgadując, czego Harper szukała. Wskazał palcem okrągły przycisk zamontowany tuż przy drzwiach.
- Dz-dziękuje - Emily szepnęła, nie precyzując, za co dokładnie. Chris nachylił się do niej i pogłaskał ją po policzku.
- To my dziękujemy, Emily. Za to, że z nami jesteś. Dodajesz nam odwagi - wyszczerzył się do niej. Dziewczynka odwzajemniła uśmiech, kiwając głową. Odnalazła dłonie Chrisa i Alice, aby mocno je uścisnąć.
- Ty dzwonisz i rozmawiasz, czy ja? - zapytał mężczyzna, rozprostowując się.
Harper uśmiechała się chwilę, po czym spojrzała w stronę domu
- To ja będę mówić, w końcu jeszcze niedawno sama miałam tu przyjechać. Jeśli jednak coś, zawsze możesz dodać swoje trzy grosze - powiedziała, po czym zadzwoniła dzwonkiem do drzwi.
- Wejść! - rozległ się głos w oddali. Alice pchnęła drzwi i weszła do środka.


Od razu uderzył ją mocny zapach alkoholu. Zarówno tego rozlanego na podłogę, jak wypitego i ciągnącego się z ułożonych bezwładnie ciał. Wyglądało na to, że wczorajsza impreza zdążyła zakończyć się, ale nie do końca. Wszyscy jej goście wciąż byli na miejscu, niezdolni do uniesienia się znad podłogi.
- Emily, czy na pewno chcesz tu być? - Bones zapytał niepewnie.
Alice rozejrzała się otwierając usta ze zdumieniem. Zerknęła na Emily i Chrisa, a potem popatrzyła po ‘zwłokach'
- Szukamy Jeremy’ego… - zwróciła się w eter, mając nadzieję, że ktoś jej odpowie.
- No tutaj - usłyszała głos. Ten sam, który zaprosił ją do środka. Zdawało się, że pochodził z sąsiedniego pomieszczenia. - To ja!
Harper wstrzymała na moment oddech. Zerknęła na Chrisa i Emily
- Poczekacie chwilkę tu? - zapytała prosząco, po czym obróciła się i ruszyła w stronę pokoju z którego doszedł ich głos.
- Dobrze - mruknął Bones, o mało co następując na dłoń kobiety leżącej na podłodze. Emily tymczasem przykucnęła i zaczęła wpatrywać się w twarz chrapiącego mężczyzny. Miał duży, zaczerwieniony nos. Zdawało się, że dziewczynka chciała go dotknąć.

Alice weszła do pokoju, w którym rozłożono wersalkę. Leżały na niej dwie wtulone w siebie kobiety. Były przykryte kocem i zdawało się, że ponadto nic nie okrywało ich ciała. Nieopodal znajdowały się dwa fotele. Na jednym siedział model szkieletu, pomiędzy którego szczękę i żuchwę włożono paczkę papierosów. Na drugim spoczywał mężczyzna. W żadnym razie nie sprawiał wrażenie biznesmena. Miał około dwudziestu pięciu lat, okulary przeciwsłoneczne na nosie oraz papierosa w ustach. Chciał go zapalić od świeczki typu podgrzewacza.
- Trochę się spóźniłaś na wczorajszą, Suzy - mruknął do Alice - albo jesteś zbyt wcześnie na dzisiejszą.


Alice popatrzyła na obie kobiety, po czym powoli przesunęła wzrok na mężczyznę i szkieleta
- Zdaje mi się, że mnie pan z kimś myli. Jestem Alice Harper. Przyjechałam w imieniu pańskiej babci. To przemiła sąsiadka i razem organizujemy w tym roku wigilię. Słyszałam, że jest pan bardzo zapracowanym biznesmenem, więc przywiozłam ciastka. Wie pan co? Powinien się pan wstydzić - stwierdziła. Byli w praktycznie tym samym wieku, ale zachowanie Jeremy’ego było bardzo niepoważne. Śpiewaczka odwróciła się, gotowa ruszyć do wyjścia. Pani Dawson pękłoby serce, gdyby wiedziała jak potwornie jej wnuk ją okłamał i dlaczego nie chciał przyjechać na święta.
- Hej, hej! - krzyknął za nią Jeremy. Jedna ze śpiących kobiet poruszyła się, jednak to nie wystarczyło, aby ją zbudzić. - Zamierzasz tak po prostu przyjść, rzucić mi babką w twarz i zmyć się? - zaciągnął się papierosem i wydmuchał dym prosto w twarz szkieletu. - To się nie godzi - wstał. - Porozmawiajmy, Suzy - uśmiechnął się prowokująco.
Rudowłosa zatrzymała się i zerknęła na Jeremy’ego
- Nie mamy o czym rozmawiać. Jesteś podłym oszustem i uznaj, że nie było pytania. Archibaldzie - odpowiedziała równie prowokująco. Podparła biodra rękami, marszcząc brwi. A ona myślała, że to zapracowany, zakręcony człowiek. Cholera, przywiozła mu nawet ciastka. I po co? Żeby utonęły w chipsach?
- Mów mi Archie - odparł mężczyzna. - Dla przyjaciół Archie.
Zapalił kolejnego papierosa, zbliżając się bliżej Alice.
- Ho ho ho, Suzy! Gdzie w tobie duch świąt? - zapytał, wyciągając palec wskazujący i dotknął nim nieco poniżej obojczyka kobiety. - Jak będziesz mogła stanąć twarzą w twarz z moją babcią? Wiedząc, że nie zrobiłaś nic, aby mnie uratować? - uśmiechnął się, drocząc z kobietą.
Harper zmarszczyła brwi
- Jeśli myślisz, że będę stawać na głowie, żebyś się zgodził na wigilię, to nie wyobrażaj sobie za dużo. Sam powinieneś wiedzieć co powinieneś zrobić, a jeśli nie masz sumienia, by poświęcić czas rodzinie… To najszczersza prośba tego nie zmieni - odsunęła jego dłoń od siebie ostrożnie, ale zdecydowanie.
- Suzy! - mężczyzna zgiął się w pół, jak gdyby jej słowa szczerze go zabolały. Oparł się o ścianę i następnie zaczął stopniowo osuwać w dół. Usiadł na podłodze tuż obok drzwi wejściowych. Spojrzał na kobietę spod przyciemnianych okularów. - Co cię tak zepsuło, że nie wierzysz w ludzi? - pokręcił głową. - Ja nie jestem jakimś złym skurwysynem. Po prostu lubię się bawić - wzruszył ramionami. - Niech rzuci we mnie kamieniem ktoś, kto nigdy nie był na imprezie.
Śpiewaczka westchnęła
- W takim razie… W takim razie czy byłbyś tak miły, by porzucić dziś wieczorem zabawę i spędzić święta z babcią? - zapytała spokojnym tonem, przyglądając mu się uważne.
- Którą babcią? Mam ich kilka - Jeremy zmarszczył brwi, niczym negocjator.
Alice wstrzymała oddech
- i wszystkim nakłamałeś, że jesteś biznesmenem? - zapytała. Po czym wpadł jej pomysł do głowy. Ostentacyjnie wyciągnęła spod ręczniczka w koszyku ciastko i zaczęła je jeść.
Jeremy nie załapał, że pierniczki są od jego babci, więc kompletnie to zignorował.
- A czemu to miałoby być kłamstwem? - zapytał, marszcząc brwi. - Czy nie wyglądam na człowieka sukcesu? Jezu, Suzy. Przychodzić do czyjegoś domu i od razu mu ubliżać - westchnął, kręcąc głową. - Powinienem zainteresować się, jakie koleżanki miewa moja babcia. Bo widzę, że możesz być dla niej złym towarzystwem.
Alice uśmiechnęła się
- Najpierw będziesz musiał dowiedzieć się która to babcia, skoro masz ich aż tyle. Co mam myśleć, kiedy nasłuchałam się o tobie jednego, a gdy przyjechałam na miejsce, zastałam pole po bitwie. W samą Wigilię. Ciekawe co miałam pomyśleć innego, niż że jesteś bez serca - zauważyła. Wysunęła w jego stronę koszyk
- Częstuj się - rzuciła poważnie.
- Babcia uczyła mnie, by nie przyjmować słodyczy od obcych - Jeremy mruknął nieco wyższym, jakby dziecięcym głosem. - Bo mogą być w nich ukryte złe, bardzo złe, złe, złe rzeczy - pokręcił głową. Każdy przymiotnik akcentował uderzeniem dłoni w uda.
Harper uśmiechnęła się
- Nooo. Tak się składa, że te ciastka, to są od twojej babci - ugryzła kolejny kawałek tego, które wcześniej zaczęła.
- Hmm… a masz jakiś dowód? - mruknął Jeremy. - To, że sama jesz, jeszcze nic nie znaczy. Może sama chcesz się nawalić. Ja bym chciał - wzruszył ramionami.
Alice odwróciła ciastko napisem Jeremy do imiennika
- Gdyby nie było, zapewne nie byłoby podpisane. Ale skoro jesteś Archibald, to chyba pomyliłam adresy - rzuciła niewinnie.
Tymczasem rozległo się pukanie do drzwi. Zostały lekko rozchylone. Do środka zajrzała głowa kobiety o długich, brązowych włosach.
- Przepraszam, czy pomyliłam adresy? - zapytała.
Jeremy wzruszył ramionami.
- Możliwe, wiele ludzi trafia tu ostatnio przypadkiem.
Nieznajoma weszła do środka.


- Jestem Suzy - uśmiechnęła się do Jeremy’ego.
- Och… - mężczyzna zaniemówił na moment. - Wydaje mi się, że trafiłaś we właściwe miejsce. Wesołych świąt!
- Wesołych świąt! - Suzy zgodziła się.
- Poczekaj chwileczkę…. - Jeremy zmarszczył brwi. - Jeżeli ty jesteś Suzy - wycelował palcem wskazującym w striptizerkę - to kim jesteś ty? - spojrzał oskarżycielsko na Alice.

Harper westchnęła ciężko
- To ty myślałeś, że cała ta nasza rozmowa, to jakaś gra? Przedstawiłam ci się nawet. A powód mojego przyjazdu również znasz. Widzę, że jednak masz inne plany. Bezduszny wnuku - skwitowała, po czym wyszła z pomieszczenia i spojrzała za Chrisem i Emily.
Nie było ich w tej krainie rozpusty. Musieli wyjść na zewnątrz. Zapewne w tym samym momencie, kiedy Suzy weszła do środka. Bones uznał zapewne, że istniała jakaś granica przyzwoitości i Emily nie powinna dłużej przypatrywać się otoczeniu. Tymczasem Alice usłyszała jęki striptizerki. Zapewne błyskawicznie zabrała się do roboty.
Śpiewaczka poczuła się zgorszona. Wyszła z mieszkania ze skwaszoną miną. Wzięła głęboki wdech na zewnątrz, tłumiąc złość. Nie mogła zmusić Jeremy’ego do wyrzutów sumienia, ale to było przykre, że wolał tak spędzić święta, ponad miły czas z rodziną. Gdyby to było jak w jej przypadku, czy Emily, czy Chrisa, zrozumiałaby… A jednak ten stwierdził, że woli spędzić ten czas w rozpuście. Rozejrzała się.

Muzyka nie przestawała pulsować z domu. Dzwoniła tak głośno, że Alice z trudem mogła skoncentrować się. Okoliczne domy przystrojone w światełka świąteczne wyglądały jak wyjęte z kompletnie innego świata. Harper spostrzegła w oknie najbliższego starszą, stateczną gospodynię, która spojrzała na Alice i pokręciła głową. Widać wystarczyło wejść do tego domu, aby zostać odpowiednio skatalogowanym w oczach sąsiadów.

Emily bawiła się na tylnym siedzeniu samochodu, natomiast Christopher stał na zewnątrz, opierając się o pojazd. Uśmiechnął się pokrzepiająco do Alice. Wyglądało na to, że jego nastrój również nieco oklapł.
Alice podeszła do samochodu i zatrzymała się przed Chrisem
- Wyobraź sobie, że wziął mnie za striptizerkę… To chyba nie wypali Chris… - westchnęła i zerknęła na Emily
- Yuki będzie musiała mi wybaczyć nieobecność. Ale pomogę ugotować parę rzeczy. Co myślisz? - zapytała go.
- Myślę, że… - Chris zaczął - ...powinniśmy się cieszyć z tego, co mamy - mruknął w ostatniej chwili chcąc zakończyć optymistycznie. Głośno westchnął. - To wesoły czas - uśmiechnął się i delikatnie poklepał Alice po plecach. - Nie pozwólmy, aby jedna osoba zepsuła nam humor.
Alice kiwnęła głową
- No to jedźmy. Jeszcze chciałam kupić coś dla małej. No wiesz - powiedziała ciszej. Uśmiechnęła się jednak leciutko.
- Tak! - Bones radośnie podchwycił. - Jeszcze kupię światełka i inne ozdoby. Nie sądzę, żeby w Błękitnej Lagunie mieli sklep świąteczny - dodał. - Sprezentujmy Emily lalkę. Taką, jaką miała, tylko ładniejszą - zaproponował.
Harper kiwnęła głową
- Dokładnie taki miałam pomysł - przyznała Alice. Przyjrzała się też Chrisowi chwilę w milczeniu, zastanawiając nad czymś
- No dobrze, to jedźmy - zarządziła.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 26-12-2017 o 15:31.
Ombrose jest offline  
Stary 27-12-2017, 02:38   #314
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część piąta

Kierowali się w dół NW St Helens Road. Minęli sklep osiedlowy 7-Eleven, a następnie zoologiczny Linnton Feed and Seed. Emily grzecznie siedziała na tylnym siedzeniu, kompletnie nieruchomo. Zupełnie tak, jak gdyby nie chciała w żaden, nawet najmniejszy sposób naprzykrzać się Alice i Christopherowi.
- Może coś zaśpiewamy? - Bones zapytał wesoło, przerywając ciszę.
Alice zerknęła na niego
- Dzwonią dzwonki? - zaproponowała, po czym zerknęła na Emily z uśmiechem.
Następnie wzięła wdech i zaintonowała swoim melodyjnym głosem pierwsze nuty ‘jingle bells’. Emily ochoczo kontynuowała śpiew. Wnet dołączyć się Bones, chętnie kontynuując.
- Lubisz śpiewać, mała? - zapytał mężczyzna, kiedy piosenka dobiegła końca.
- Tak, nawet bardzo!
- Często śpiewasz?
- W drodzę do domu, albo do szkoły. Czasami na zajęciach.
- A jaka jest twoja ulubiona piosenka, Emily?
- Świąteczna?
- Może być świąteczna. Ale nie musi.
- Lubię piosenki z filmów Disneya - odpowiedziała mała. - Czasami wychodzimy z klasą do kina.
Alice dośpiewała do końca piosenkę, po czym zerknęła przez ramię na Emily
- A jaką piosenkę Disneya lubisz najbardziej? - zapytała. Sama lubiła te bajki, więc nie sądziła, że dziewczynka może zaskoczyć ją czymś, czego nie zna.
- Ty masz mnie za głupią dzikuskę… - dziewczynka ładnie zaintonowała. - A choć cały świat zwiedziłeś, zwiedziłeś wzdłuż i wszerz…
Śpiewaczka zaśmiała się leciutko
- Pocahontas… - szepnęła cicho, po czym dołączyła się do Emily, naśladując głos śpiewaczki, która podkładała swój do tej piosenki.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=O9MvdMqKvpU[/media]

Jadąc do miasta i śpiewając, nastrój w samochodzie zaczął stopniowo polepszać się. Bones próbował momentem włączać się do piosenki, jednak nie znał dobrze słów, a poza tym lekko fałszował. Jechali po skutej lodem jezdni, kiedy ujrzeli młodą kobietę stojącą na poboczu. Trzymała wyciągniętą w górę rękę. Chciała zabrać się z nimi w stronę Portland.
- Co robimy? - zapytał mężczyzna.
Alice zerknęła na kobietę
- M… Zatrzymaj się, zapytamy dokąd jedzie - zaproponowała uprzejmie.
Chris zwolnił i zatrzymał się na poboczu. Hamulce nie do końca dobrze działały na skutej lodem powierzchni. Opony - choć zimowe - ślizgały się po niepewnej powierzchni. Bones prawie uderzyłby w nieznajomą, gdyby ta nie uskoczyła w odpowiednim momencie.

Kobieta była młoda. Wydawało się, że dopiero co skończyła dwadzieścia lat. Pomimo bardzo niskiej temperatury miała na sobie jedynie elegancki, cienki czarny sweter. Trzymała się za ramiona, drżąc. Jej zęby szczękały z zimna. Nie miała przy sobie żadnej torebki, ani walizki.
- Nie podoba mi się to - mruknął Bones, opuszczając okno po stronie Alice, żeby ta mogła porozmawiać z kobietą.


Harper zerknęła na Chrisa karcąco, po czym przeniosła wzrok za okno na dziewczynę
- Rany, wszystko w porządku? Zgubiłaś gdzieś płaszcz? Dokąd chcesz jechać? - zapytała wyraźnie zatroskanym tonem Alice.
- Proszę, szybko - nieznajoma miała przyjemny, kobiecy głos. - Gdziekolwiek. Jedźmy już, proszę - pokręciła głową, jakby była na granicy załamania. - Nie mamy czasu.
- Kto to jest, proszę pana? - zapytała Emily.

Harper uniosła brew
- Dobrze. Wsiadaj. Ale musisz nam powiedzieć dokąd cię podwieźć i co cię goni - rzuciła Alice i zerknęła na Emily
- Podrzucimy tę zmarzniętą panią do miasta Emy - powiedziała dziewczynce.
Dziewczyna posunęła się, aby zrobić miejsce nieznajomej. Kobieta nie czekała na więcej. Otworzyła drzwi i czym prędzej weszła do środka, oglądając się niepewnie za siebie. Na las, który rósł spokojnie. Alice poczuła gęsią skórkę na ramionach, wpatrując się w wysokie drzewa. Miała wrażenie, że czuje mrok przesiąkający z niego. Bones najwyraźniej również wolał opuścić to miejsce, gdyż wcisnął pedał gazu. Rozległo się głośne westchnienie ulgi nieznajomej kobiety.
Alice sama lekko odetchnęła
- Tylko nie zakop nas w śniegu Chris… Może zahaczymy o centrum - zaproponowała, skoro i tak mieli kupić jeszcze kilka rzeczy. Alice zerknęła na Emily
- Emily zapnij pasy - poprosiła i zerknęła na kobietę
- Ogrzewanie w aucie zaraz cię rozgrzeje. Jak ci na imię? - zapytała spokojnie.
- Miranda - odparła kobieta. - Jestem Miranda.
- Dzień dobry, pani Mirando - Emily uśmiechnęła się do kobiety. Ta skinęła głową w odpowiedzi.
- Dziękuję za to, że mnie zabraliście - rzekła dziewczyna. Niepewnie zerknęła za szybę. Wydawała się spokojniejsza, jednak jej ciało nadal było spięte, jakby gotowe do walki. - Dziękuję - powtórzyła ciszej, ścierając mgiełkę z okna.
Alice kiwnęła do niej głową
- Nie ma sprawy, w końcu są święta, trzeba sobie pomagać - powiedziała spokojnie
‘Coś mi się zdaje’
‘Że ta dziewczyna’
‘Miała ciężki dzień’ - przekazała Alice Chrisowi skorpionem. Zerknęła przez swoje okno na las, który pozostawili w tyle. Nadal wydawał się zastanawiająco ponury i tajemniczy. A może to tylko złudzenie? Bones spojrzał niepewnie na Harper i pokiwał głową.
- Dziwny jest ten dzień - mruknął bardzo cicho.
- To wielka uprzejmość z waszej strony - Miranda skinęła głową, następnie oparła ją o zimną szybę i zamknęła oczy.
Śpiewaczka zerknęła na Emily
- Będziesz chciała pomóc mi i pani Dawson w pieczeniu smakołyków Emy? - zapytała pogodnie Alice, chcąc zagadać dziewczynkę.
- Chętnie - mała ucieszyła się. - Ale nigdy wcześniej nie piekłam… Moja mama nie gotuje. Nie chciałabym niczego popsuć - zasmuciła się nieznacznie.
Alice uśmiechnęła się do niej.
- Nie martw się. W świątecznym gotowaniu chodzi o to, by dobrze się bawić spędzając razem czas. Poza tym, jesteś mądra dziewczynką, dasz sobie radę - powiedziała, zapewniając małą.
Emily wyraźnie ucieszyła się na pochwałę.
- Czy dołączy do nas pani? - zapytała Mirandę. Alice ujrzała w lusterku, że kobieta rozchyliła powieki. Wyglądała na zaspaną. Musiała być naprawdę przemęczona, jeżeli zdołała się zdrzemnąć w tak krótkim czasie.
- Chętnie - mruknęła nieznajoma, wracając do drzemki.
Bones posłał Alice znaczące spojrzenie.
Śpiewaczka była lekko zaskoczona propozycją Emily, ale w życiu by nie przypuszczała, że Miranda przyjmie ewentualne zaproszenie. Wzruszyła ramionami do Chrisa pod tytułem ‘no przecież nie wyrzucę jej, wygląda jakby uciekła mordercy z leśnej chaty’.
- Cóż, jeśli Miranda ma ochotę, pani Dawson chyba się nie pogniewa za dodatkowego gościa - powiedziała rudowłosa. Te święta zdawały się być najbardziej nieoczekiwanymi w jej życiu.
- Ciekawe, ciekawe - zamruczał Christopher.

Zjechał z głównej drogi, kierując się w bok drobniejszą ścieżką. Zaparkował przy kolejnym supermarkecie i wyszedł na zewnątrz. Nie skierował się jednak od razu w stronę głównych, obrotowych drzwi, lecz stanął przed samochodem i usiadł na przedniej masce.
Alice zerknęła na Emily i Mirandę
- Poczekajcie tu chwilkę z Chrisem, a ja szybciutko kupię ostatnie rzeczy do kolacji i zaraz będę - przyrzekła śpiewaczka, po czym wzięła swoja torebkę i rowniez wyszła. Podeszła do Chrisa
- Nie przywykłeś do tego, ale zawirowania to norma w moim życiu… Będę mieć dziś ciekawą kolację wigilijną - powiedziała i uśmiechnęła się do niego, chcąc go rozluźnić.
- Nie boisz się zostawić dziewczynkę samą z nią? Coś jest z nią nie tak - mruknął.
Alice przyjrzała mu się
- Dlatego chciałabym cię poprosić, żebyś z nimi został. Polecę kupię tylko prezenty i szybciutko będę z powrotem - przyrzekła Harper.
- Chyba będziemy musieli tak zrobić - mężczyzna zgodził się. - Potem ty wrócisz, a ja pójdę po moje zakupy. Ta kobieta wszystko nam wydłuży - westchnął. - Ale nie mogliśmy inaczej postąpić. Stała taka biedna i zmarznięta… - pokręcił głową. - Inna sprawa, że jest śliczna. To znaczy, nie ma to żadnego znaczenia. Musielibyśmy pomóc, nawet gdyby tak nie było - dodał szybko.
Alice przyglądała się Chrisowi, a na jego ostatnie słowa zaśmiała się wesoło
- No to idę - rzuciła, po czym odwróciła się, by ruszyć do sklepu w poszukiwaniu punktu z zabawkami, a potem ubraniami.

Alice ujrzała duży sklep z artykułami dla dzieci przy głównej alejce supermarketu. Weszła do środka. Ujrzała ogromne stanowisko z akcesoriami świątecznymi. Stała przy nim ładna brunetka ubrana w strój Świętego Mikołaja. Wyglądała jak nieco starsza i bardziej okryta siostra Suzy.
- W czym mogę służyć? - zapytała.

Alice uśmiechnęła się do niej leciutko
- Ym… Tak… Poszukuję porcelanowej lalki, mniej wiecej takiego - zaprezentowała rękami
- … rozmiaru - opuściła dłonie.
Kobieta od razu obróciła się w poszukiwaniu odpowiedniej zabawki.
- I jeszcze jakiejś ozdobnej przywieszki do zamka - dodała, zastanawiając się nad prezentem dla Bonesa. Będzie mógł ją sobie doczepić do kluczy, albo czegoś…
- Tutaj są przewieszki - wskazała uprzejmie dłonią. - Proszę sobie wybrać z koszyka. Mamy drewniane renifery, porcelanowe choinki, a nawet rzeźbione. Na pewno pani znajdzie coś odpowiedniego.
Po chwili odwróciła się.
- Jest trochę droga… ale najwyższej jakości.
Podała Alice lalkę. Miała co najmniej pięćdziesiąt centymetrów długości. Była prześliczna. Miała gęste, mahoniowe loki oraz wzorzystą, czerwono-zieloną sukieneczkę. Niebieskie oczy wydawały się jak żywe.
Alice przeglądała przywieszki. W efekcie wybrała taką z pięknym, rzeźbionym i ręcznie malowanym aniołkiem. Uznała, że Chris nie pogniewa się za anioła stróża. Kobieta zerknęła na lalkę
- Ile kosztuje? - zapytała bez stresu i położyła przywieszkę na ladzie. Ku swojemu rozbawieniu, stwierdziła, że lalka jest troszkę do niej podobna.
- Sto dolarów - kobieta odpowiedziała ostrożnie, jak gdyby ta cena mogła fizycznie zranić Harper. - Czy znaleźć coś tańszego? - zapytała ostrożnie.
Śpiewaczka myślała chwilę, po czym pokręciła głową
- Nie, proszę zapakować. I ten drobiazg też. Tylko tak, żeby nie było widać co jest w torbie - poprosiła Alice, po czym wyciągnęła pieniądze ze swojego portfela, by zapłacić.
- Nie, proszę zapłacić przy kasie - sprzedawczyni odpowiedziała z uśmiechem. Ładnie zapakowała oba prezenty w odświętny, kolorowy papier. - Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! - dodała, przekazując oba pakunki Alice.
Rudowłosa uśmiechnęła się do niej
- Dziękuje bardzo i wzajemnie - pożyczyła kobiecie, po czym schowała portfel i ruszyła z pakunkami jeszcze do sklepu z ubraniami. Chciała wybrać dla Mirandy jakiś ładny, elegancki szal zimowy.

Alice ruszyła główną alejką, szukając odpowiedniego butiku. W supermarkecie było wiele sklepów, zwłaszcza odzieżowych. Nie stanowiło to większego wyzwania, aby odkryć właściwy punkt na mapie galerii. Harper spostrzegła jeden obiekt zadedykowany sprzedaży samych szalików. Weszła do niego, oczekując największego wyboru.


Panował tu umiarkowany ruch. Trzy młode kobiety przeglądały stoiska w poszukiwaniu wymarzonego prezentu. Lub też wybierały dodatki do własnych zimowych kreacji.
Alice nie miała wiele czasu. Nie chciała kazać Chrisowi zbyt długo czekać, więc rozejrzała się za jakimś ładnym, ciemnym szalem, pasującym do urody Mirandy, by następnie zgarnąć go do reszty pakunków i do kas. Ujrzała czarne, kaszmirowe cudo, w które wpleciono srebrną, połyskującą odświętnie nitkę. Harper pospieszyła z nim do kas i szybko zapłaciła. Następnie wyszła, trzymając w rękach kolejną torbę.
Śpiewaczka tak ulokowała prezenty w torbach, że nie było widać co znajdowało się w jej zakupach. Udała się w stronę samochodu Chrisa, zadowolona z zakupów.

Mężczyzna siedział na przednim siedzeniu po stronie kierowcy. Emily siedziała grzecznie na tyle i bawiła się rękawiczką. Miranda natomiast spała… lub też udawała. Kiedy Alice pojawiła się w zasięgu wzroku, Bones ucieszył się. Rzucił coś do obydwu pasażerek i wyszedł na zewnątrz. Spojrzał na zakupy Alice.
- Co takiego przynosisz z sobą, dobra kobieto?
Harper uśmiechnęła się
- Nie mogę ci powiedzieć, bo Mikołaj by się pogniewał - powiedziała i mrugnęła do niego. Zaniosla torby do bagażnika, gdzie była reszta zakupów. Następnie zerknęła na Chrisa
- Leć, a ja tu posiedzę - obiecała, po czym otworzyła drzwi do auta i wsiadła na swoje miejsce
- Jak tam Emily? - zapytała spokojnie, by nie rozbudzić Mirandy.
- W porządku, dziękuję - mała odpowiedziała uprzejmie niczym dama. - Czy teraz będziemy piec? - zapytała, nie kryjąc w głosie podekscytowania.
Bones w tym czasie zdołał wejść do supermarketu, udając się na własne zakupy.
Alice kiwnęła głową
- Gdy tylko Chris wróci, zaraz jedziemy do mnie i do pani Dawson i zabieramy się za gotowanie - obiecała małej Harper. Zerknęła w lusterku na śpiącą dziewczynę.
Trudno było kłócić się ze słowami Bonesa. Miranda rzeczywiście była bardzo atrakcyjna. Posiadała drobny, kształtny nos, wydatne, pomalowane na czerwono usta. Jej włosy - choć krótkie do ramion - wyglądały na lśniące, gęste i zadbane. Blada cera i dwa czerwone rumieńce nadawały jej wygląd Królewny Śnieżki. W dalszym ciągu lekko drżała. Wyglądało na to, że wciąż było jej zimno i nie zdążyła zagrzać się w samochodzie. Jako że zdawała się bardzo szczupła i krucha, to jej widok - zwłaszcza w tej chwili - wyzwalał naturalny odruch opiekuńczy. Dopiero teraz Alice spostrzegła bardzo ładną, staromodną bransoletkę na jej nadgarstku. Była stworzona z mrowia zielonych, czerwonych i złotych koralików. Wyglądała niezwykle elegancko i szykownie, jednak wydawała się nieco podniszczona wiekiem.


- A co będziemy gotować? - zapytała Emily. - Ja umiem zrobić tylko… kanapki - zaczęła liczyć na palcach. - Jajecznicę… - dotknęła wskazującego - oraz płatki z mlekiem - zakończyła na środkowym.
Następnie podniosła nieco zalęknione spojrzenie na Alice.
- Ale chyba nie będziemy przyrządzać żadnej z tych rzeczy.
Harper przeniosła wzrok na Emily
- Hm, nie. Ale nauczę cię jak piec ciasteczka, co ty na to? - zaproponowała śpiewaczka. Wyglądało jej na to, że świąteczny wieczór będzie wesoły. Gdy dojadą na miejsce, będzie musiała porozmawiać z Mirandą. Na to jednak przyjdzie czas. Teraz pozostało im tylko czekać na Chrisa.
Minął kwadrans. Emily zajęła się zabawą rękawiczką, natomiast Miranda w dalszym ciągu nie okazywała oznak świadomości. Wtedy nagle zaczęła pojękiwać i miotać się we śnie.
- Nie… proszę… - rzekła przez sen. - Ja… ja nie chciałam.
Dziewczynka siedząca obok przestraszyła się. Odsunęła, spoglądając na Mirandę uważnie.
Alice poruszyła się cała, obracając ostrożnie
- Nie bój się Emily. Miranda musi mieć zły sen - wyjaśniła rudowłosa, po czym obserwowała kobietę. Czekała jeszcze chwilę, chcąc dowiedzieć się, czy jej minie, czy koszmar ją wciągnął i trzeba będzie ją zbudzić.
- Babciu… nie zostawiaj mnie - mruknęła Miranda. - Babciu… czemu umarłaś…?
Łzy podeszły do oczu Emily. Przysunęła się do kobiety i dotknęła jej dłoni.
- To w porządku - szepnęła dziewczynka. - Moja babcia też nie żyje.
Miranda wzdrygnęła się i szeroko rozwarła oczy. Wyprostowała się i rozejrzała nerwowo po otoczeniu.
- Gdzie jestem? - zapytała. - Co się dzieje - podniosła rękę, przecierając oko.
Śpiewaczka słuchała Mirandy, po czym posmutniała nieco
- Mirando, stałas na drodze i zabraliśmy cię z niej. Pamiętasz? - zapytała Alice, łagodnie chcąc jej przypomnieć wszystko.
Rozległa się chwila ciszy.
- Ach tak. Przepraszam - mruknęła kobieta. - Miałam niespokojny sen.
- To w porządku - Emily starała się uspokoić kobietę. Najwyraźniej ona również chciała być czyjąś dobrą wróżką tego dnia.
Bones jeszcze nie wracał, ale nie wydawało się to dziwne. Zapewne wciąż stał w kolejce do kasy, których o tej porze roku było pełno.
Harper kiwnęła głową
- Każdy ma czasem zły sen. Nic się nie stało. Zmartwiłyśmy się z Emily, żeby cię nie męczyło - wyjaśniła Alice, po czym rozejrzała się po parkingu. Śnieg zalegał na około, a ludzie spieszyli się to do aut, to na ostatnie zakupy.
- Przepraszam, nie chcę wydać się… chciwa i niewdzięczna za to, co już otrzymałam… ale czy ma pani może jakiś koc? Przykro mi, że proszę o więcej - zwiesiła głowę. - Po prostu… zostałam okradziona. Nie mam nawet płaszcza, nie mówiąc o dokumentach czy złamanym cencie. Na dodatek znalazłam się daleko od domu i nie mam się do kogo zwrócić…
Miranda zamilkła na moment.
- Przepraszam, że o tym mówię. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ja tylko… chciałabym się czymś przykryć.
Emily bez chwili wahania zaczęła ściągać z siebie niewielką kurteczkę, chcąc od razu pomóc kobiecie.
Alice słysząc jej historię, przejęła się. Wysiadła z auta i sama zdjęła z siebie płaszczyk. Zdecydowanie bardziej był w rozmiarze niż mała kurteczka
- Tutaj nie mamy koca, ale w domu dam ci jakieś ubrania i napijesz się czegoś ciepłego, to się zaraz rozgrzejesz. Porozmawiamy jeszcze potem o tym jak ci pomóc, dobrze? Już się nie martw - poleciła jej Harper i podała płaszcz, wsiadając z powrotem.
- Jeśli zrobi ci się chłodno Emy, to mów, dobrze? - poleciła małej.
- Oczywiście - dziewczynka powiedziała takim tonem, który sugerował, że wcale nie zamierza zastosować się do prośby Alice.
- Dziękuję - mruknęła Miranda, ubierając płaszcz Harper. - To takie… upadlające… - opuściła wzrok. - Jakbym była dziewczynką z zapałkami.
- Ja bardzo lubię tę bajkę - Emily szybko wtrąciła, chcąc pomóc.
Miranda uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń w jej stronę. Pogładziła małą po głowie długimi, bladymi palcami. Bransoletka na jej nadgarstku zabrzęczała.
- Ja też… - mruknęła ciepło. Po kilku sekundach jej wzrok zamglił się i odwróciła go. - Choć źle się kończy - dodała znacznie ciszej.
Rudowłosa przechyliła głowę
- Po to mamy własną wyobraźnię, by móc pisać swoje własne zakończenia do bajek, które lubimy najbardziej - powiedziała zaraz pewnym swego tonem. Rozglądała się dalej, czy Chris nie wracał.
Wtem rozległ się dźwięk otwieranego bagażnika. Mężczyzna musiał wyjść z supermarketu od innej strony. Pojawienie się go ucięło rozmowę w samochodzie.
- Całe i zdrowe? - zapytał Chris, siadając na miejscu kierowcy. Podniósł dłonie i chuchnął w nie, po czym potarł je o siebie. - Łatwo zamarznąć w tym mrozie.
Alice kiwnęła głowa
- Wszystko w porządku. Wieź nas do mojego bloku - poleciła zaraz spokojnym tonem, uśmiechając się lekko do Christophera. chciała, by i on choć trochę spędził z nimi wesoło czas na przygotowaniach, bo w końcu później ruszy do Laguny i tam spędzi gwiazdkę z pozostałymi agentami.
- A nie będę zawadzał? Bo… ja też powinienem zabrać się za gotowanie i nie wiem, czy twoja kuchnia to wytrzyma. Chyba że miałaś na myśli tylko to, żebym was tam podrzucił… - Bones zawiesił pytająco głos.
Śpiewaczka popatrzyła na niego karcąco
- No proszę cię, obiecałam przecież, że pomogę w gotowaniu, czyż nie tak? - zauważyła.
- Jedziesz z nami i gotujemy. Jak się obawiasz o kuchnię, to spokojna głowa, mam w mieszkaniu gaśnicę - powiedziała i zaśmiała się na taką wizję.
- Nawet tak nie żartuj. Raz, kiedy byłem znacznie młodszy… - potrząsnął głową, jakby nawiedził go koszmar. - A zresztą - westchnął, po czym zapalił silnik i ruszył samochodem. Skręcił na główną drogę. - Zaśpiewamy coś? - zapytał znacznie weselej.
Alice zerknęła do tyłu na Mirandę i Emily
- Jakieś kolejne życzenia do dzisiejszego repertuaru drogie panie? - zapytała pogodnie rudowłosa, czekając na ich propozycje, gdy ruszyli dalej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 31-12-2017, 15:42   #315
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część szósta

- Miranda, pomożesz mi? - zapytał Christopher.
- Oczywiście - odpowiedziała kobieta, odbierając od niego dwie siatki z zakupami.
Opuścili parking za blokiem Harper, obładowani towarem. Emily również chciała pomóc nieść, więc Bones podał jej najlżejszą torebkę.
Alice prawie wywróciła się na skutej lodem powierzchni, jednak w porę odzyskała równowagę. Podeszła do drzwi frontowych i odblokowała je, wstukując kod. Następnie weszła do środka, przytrzymując drzwi reszcie. Ruszyli w górę schodów. Kiedy dotarli na drugie piętro, Alice spostrzegła mężczyznę. Był w średnim wieku i średniego wzrostu. Miał na sobie bardzo elegancki, skórzany płaszcz. Czarne włosy, przerzedzone na czubku i zakolach, zaczesywał do tyłu. Lśniły dzięki brylantynie, lub innemu specyfikowi. Stał przed mieszkaniem zmarłej sąsiadki, przyjaciółki pani Dawson. Zawieszał na nim wieniec świąteczny. Wyglądał na przybitego. Kompletnie nie zareagował na przybycie Alice i pozostałych.
Śpiewaczka wprowadziła ich do budynku, a spotykając mężczyznę na klatce, kiwnęła mu głowa
- Dzień dobry, wesołych świąt - powiedziała uprzejmie.
- Dzień dobry - mężczyzna odparł ze smutkiem.
- Najpierw zameldujemy się u pani Dawson, a następnie skoczymy do mnie i zajmiemy się przygotowywaniem części jedzenia - wyjaśniła spokojnie.
- A gdzie będziemy gotować? - zapytał Bones, kompletnie nie zważając na obcego mężczyznę. Ruszył po schodach w stronę trzeciego piętra. Emily prędko wyminęła go, mknąc po schodach jak błyskawica. Miranda trzymała się przy prawym boku Alice.
Śpiewaczka zerknęła na mężczyznę
- Przyszedł pan odwiedzić mieszkanie pani Sehlberg? - zapytała, zwalniając nieco kroku.
Zajęło kilka sekund zanim nieznajomy uświadomił sobie, że Alice mówi do niego.
- Tak, to moja matka - odparł. - To była moja matka. Co roku spędzaliśmy razem święta - mruknął ciszej, poprawiając zielony wieniec pełen czerwonych kokardek i drobnych, złotych bombek. - Nie wiem, dlaczego przyjechałem tutaj dzisiaj. Chyba nie mogłem znieść myśli, że jej mieszkanie będzie puste i smutne w Wigilię. W nim wychowałem się - pogładził złotę cyfrę przykręconą do drzwi.
Tymczasem Chris, Emily i Miranda ruszyli w górę, znikając im z oczu. Zapewne niedługo uświadomią się, że nie wiedzą, pod którym numerem mieszka pani Dawson.
Harper milczała chwilkę, zerkając na wieniec. Zaraz przeniosła spojrzenie na mężczyznę
- Alice Harper - przedstawiła się, wyciągając do niego dłoń. Ten odwzajemnił gest.
- Jeśli nie ma pan planów na Wigilię, może chciałby pan dołączyć do mnie i pani Dawson? Wiem, że wcześniej obie panie spędzały święta wspólnie, a w tym roku… No cóż… - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się lekko.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie. Wyglądało na to, że zaproszenie Alice zawstydziło go.
- Dziękuję, pomyślę nad tym. Myślę jednak, że najlepiej spędzić ten czas z rodziną… - mruknął. - Czy znała pani moją mamę? - zapytał nagle. - Co pani o niej pamięta? - wydawał się naprawdę tym zaciekawiony.
Alice zastanawiała się bardzo krótko
- Pańska mama zawsze robiła pyszne ciasta. Szczególnie szarlotkę - przypomniała na głos i uśmiechnęła się lekko
- I miała mnóstwo kwiatów, kilka tych, które mam u siebie dostałam od niej, gdy były jeszcze tylko malutkimi sadzonkami odskubniętymi od jej kwiatów. No i miała przemiłą sunię… Kropkę, dobrze pamiętam? - zapytała śpiewaczka
- Kilka razy była na przedstawieniach w operze i po tym zaczęłyśmy częściej rozmawiać - powiedziała wspominając dalej
- To była uprzejma, elegancka kobieta - zakończyła i uśmiechnęła się do mężczyzny pocieszająco.
- Tak, to moja mama. Dziękuję - odparł mężczyzna, otworzył drzwi, wszedł do mieszkania i prędko je za sobą zamknął, pozostawiając Alice samą. Ta jednak zdążyła zobaczyć łzy spływające po policzkach mężczyzny. Bez wątpienia nie chciał wybuchnąć płaczem przy obcej, dopiero co poznanej kobiecie.
Śpiewaczka widząc, że mężczyzna lekko się podłamał i wolał zostać sam, ruszyła na górę, by znaleźć resztę towarzyszy swojej podróży. Zerknęła na Mirandę i uśmiechnęła się do niej
- Lubisz swetry? - zapytała szukając jakiegoś luźnego tematu.
Kobieta wzdrygnęła się. Stała za Chrisem i Emily. Przypatrywała się swojej bransoletce. Kiedy Alice do niej podeszła, prędko naciagnęła na nią rękaw płaszcza, jakby chcąc ukryć ją przed wzrokiem rudowłosej.
- T-tak - odparła prędko, choć jej mina sugerowała, że nie dosłyszała pytania.
Niechcący na ratunek przybył jej Bones.
- Tu jesteś, Alice! Czekaliśmy na ciebie - niby skrzywił się, niby uśmiechnął. - Do którego mieszkania idziemy?
Harper przyglądała się chwilę dziewczynie, po czym przeniosła spojrzenie na Chrisa
- Dwadzieścia sześć, to mieszkanie pani Dawson. Powiedzmy jej najpierw, że mamy gości, a potem zabierzemy się za przygotowywanie wszystkiego - wyjaśniła swój plan, po czym podeszła do drzwi mieszkania sąsiadki i zadzwoniła.

Trwało minutę zanim pani Dawson zdołała dokuśtykać do drzwi i je otworzyć.
- O, witaj słoneczko! - przywitała się z uśmiechem. Następnie zmrużyła niedowidzące oczy i spojrzała ponad ramię Alice. - Widzę, że przyprowadziłaś przyjaciół! Witajcie kochani, gość w dom, Bóg w dom!
Ustawiła się bokiem, aby wszyscy mogli wejść do środka.
- Dzień, nazywam się Christopher Bones - przedstawił się mężczyzna. - Jestem znajomym Alice z pracy.
- O, pan też jest fanem muzyki? - staruszka zachwyciła się.
Detektyw IBPI zmarszczył brwi, ale wnet pokiwał głową i ruszył dalej, obawiając się kolejnych pytań.
- Dzień dobry, nazywam się Emily - tym razem dziewczynka podeszła do pani Dawson. Dygnęła, jak mała dama. Następnie spojrzała prędko na staruszkę, chcąc ocenić, czy doceni jej maniery.
- Jaka dobrze wychowana laleczka! - ta zachwyciła się, zaklaskała i splotła ręce. - Uważaj słoneczko, bo cię ukradnę i nie wypuszczę! - dodała, po czym obróciła się i sięgnęła do stojącego koszyka z piernikami. - Poczęstuj się, moja miła.
- Dziękuję! - Emily wyszczerzyła się i ruszyła dalej.
Ostatnia w kolejce była Miranda.
- Dzień dobry - skinęła głową staruszce i odeszła, zanim ta zdołała odpowiedzieć.

Pani Dawson dalej stała, wpatrzona w otwarte drzwi. Czekała na jeszcze jedną osobę. Swojego wnuka.
Harper zrobiło się przykro, bo natychmiast zarejestrowała, że pani Dawson czeka jeszcze na kogoś
- To na razie wszyscy, pani Dawson. Byliśmy u pani wnuka, ale był zbyt zajęty, by z nami przyjechać. Może zjawi się na Wigilię, o ile jego plany go nie zatrzymają… Bardzo przepraszam, że od razu się nie udało - powiedziała i oparła dłoń na ramieniu staruszki. Alice rozejrzała się po zakupach, które wszyscy wnosili
- Zakupy mamy w torbach, część rzeczy mogę wziąć do siebie, jeśli chce pani odrobinki spokoju przy gotowaniu, to wejdę z ferajną do mnie i tam przyrządzimy niektóre dania. No chyba, że nie przeszkadza pani taki tłum - zaproponowała próbując zabrzmieć pogodniej.
Kobieta zamilkła na moment. Była dobrą aktorką. Skryła się za maską uśmiechu. Pokiwała głową w zrozumieniu. Jednak Alice dostrzegła skryty pod tym smutek. Pani Dawson obróciła się i poczłapała w stronę kuchni.
- Nie przeszkadzają mi ci uroczy ludzie, a jakże! - krzyknęła lekko zachrypniętym głosem. - Ale mamy tutaj jedną kuchenką i to na dodatek skromną. Myślę, że może nam się zrobić trochę ciasno. Ale z chęcią przyjmę pomocnicę, lub pomocnika.
Emily szybko wystrzeliła rękę w górę, zgłaszając się na ochotnika. Pani Dawson spojrzała na nią ciepło.
Alice westchnęła cicho. Po prostu nie mogła powiedzieć tej kobiecie prawdy o jej wnuku. Kiedy Emy zgłosiła się do pomocy pani Dawson, śpiewaczka lekko uśmiechnęła się
- To my z Mirandą skoczymy do mnie i nieco się przygotujemy do gotowania. U mnie możemy również skorzystać z piekarnika i palników, więc możemy podzielić co gotujemy tutaj, a co u mnie - zaproponowała rudowłosa pogodnie.
Staruszka uśmiechnęła się pogodnie i pokiwała głową.
- Czy będę mógł skorzystać z pani ku…? - Bones zaczął pytanie, jednak pani Dawson przerwała mu w pół słowa.
- Oczywiście, kochanieńki! - uśmiechnęła się szeroko. Zdawało się, że kompletnie zapomniała już o swoim wnuku. A przynajmniej takie wrażenie sprawiała.
- Z chęcią również skorzystałbym z pani porad - Chris dodał. - Nie będę udawać, że moje doświadczenie w kuchni jest ogromne - uśmiechnął się niepewnie, skrobając po głowie.
Harper pozostawiła więc Emily i Chrisa pod okiem pani Dawson, a sama odwróciła się w stronę korytarza i Mirandy.
Tymczasem Miranda podeszła do Alice.
- Jestem gotowa - uśmiechnęła się niepewnie. - Jeszcze raz dziękuję za płaszcz - rzekła, rzucając wzrokiem na odwieszony na wieszaku ubiór.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Nie ma za co. Chodź - poprosiła ją za sobą i poprowadziła do swojego mieszkania.

W środku ruszyła do swojej sypialni, po czym zawołała Mirandę za sobą
- Wybierz sobie coś do ubrania, co nie jest przemoczone i wychłodzone. Tu sa swetry i spodnie - wskazała jej półki w szafie. Sama wyszła na moment do salonu, by zapalić świąteczne lampki i dać Mirandzie nieco prywatności by mogła się przebrać w spokoju.
- Dobrze - usłyszała zanim wyszła. - Zdaje się, że mamy ten sam rozmiar.
Minęło kilka minut. Dźwięki dobiegające z sypialni ucichły już jakiś czas temu. Miranda musiała do tej pory skończyć się przebierać… jednakże z jakiegoś powodu nie wychodziła.
Alice odczekała moment, po czym ostrożnie zajrzała do środka
- I jak, znalazłaś coś pasującego? - zapytała rozglądając się, gdzie wcieło dziewczynę.
Miranda stała naprzeciw lustra. Drżała, cała blada i zalękniona. Spoglądała w górę i ponad swoje prawe ramię… jednak tam nic nie było. Czy kobieta miała atak paniki? Jak tak, to z jakiego powodu? Czyżby chorobliwie bała się samotności i to wyzwoliło taką reakcję?

Harper zrobiła krok do przodu i wtedy uświadomiła sobie, że prawda jest jeszcze dziwniejsza.


Alice ujrzała odbicie Mirandy w lustrze. Tuż za nią unosiła się straszna, przedziwna mara. Była ubrana w lekko fosforyzujący, białoczerwony strój Świętego Mikołaja. Jednak zamiast twarzy tkwiła okropna, przeraźliwa, czarna maska. Jej kolor kontrastował z burzą siwych włosów oraz długą, splątaną brodą. Spoglądał na Mirandę w spokoju, wydawał się obejmować ją od tyłu. Kobieta zastygła w bezruchu, niezdolna do żadnej reakcji.
Śpiewaczka otworzyła szeroko usta, po czym je zamknęła i zrobiła kilka błyskawicznych kroków wgłąb pomieszczenia
- Hej ty! Maro! Akysz! - zakrzyknęła na istotę, chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. Nie takie strachy już widziała, ten nie różnił się wiele od pozostałych, zastanawiało ją tylko, czemu prześladował Mirandę.
Wtem upiorny Mikołaj podniósł głowę i spojrzał na Alice. Poczuła ciarki na przedramionach, jednak to odczucie zdawało się niczym w porównaniu do następnego momentu, kiedy duch uśmiechnął się. Tym samym odsłonił cztery rzędy żółtych, przegniłych zębów, pomiędzy którymi wiły się robaki. Następnie Harper mrugnęła oczami i twór zniknął. Miranda zwaliła się na podłogę.
Alice stała z zapartym tchem. Gdy istota opuściła pomieszczenie, przeniosła wzrok na Mirandę
- Mirando? Kontaktujesz? - zapytała, podchodząc do niej i przyklękując obok. Rozejrzała się po pokoju w odbiciu lustrzanym. Zdawało się, że okropne widmo zniknęło na dobre.
- T-tak - kobieta jęknęła. Z trudem podniosła się i nerwowo zerknęła w lustro. Westchnęła z ulgą, widząc, że są same. Poprawiła odświętny, beżowy sweter z dzianiny, który znalazła w szafie Alice. - Nic się nie stało - szepnęła. - Wolałabym o tym nie rozmawiać - dodała, po czym ruszyła w stronę wyjścia, jak gdyby chcąc opuścić sypialnię Harper… a potem jej mieszkanie, blok i zapewne również miasto.
Harper zerknęła za nią
- To wielka szkoda, bo tak się składa, że może mogłabym ci pomóc - powiedziała spokojnym tonem obserwując uważnie plecy Mirandy.
Kobieta przystanęła w pół kroku. Jej dłoń zastygła na klamce. Minęło kilka niepewnych sekund. Nic nie odpowiedziała. Wyglądało na to, że czekała, aż Alice będzie kontynuować.
Śpiewaczka wyprostowała się i ruszyła w jej stronę
- Nie jesteś szalona, a to coś istnieje naprawdę. Wiem, bo też widywałam takie rzeczy. Jeśli powiesz mi czym to jest, będę wiedziała gdzie szukać pomocy, by dało ci spokój - wyjaśniła i zatrzymała się obok niej.
Miranda lekko zadrżała. Obróciła się bokiem do Alice.
- A co, jeżeli na to zasługuję? - zapytała cichutko, błądząc wzrokiem po podłodze. - Być może niektórzy ludzie nie zasługują, by ich ratować - szepnęła. - Zresztą… już i tak jest za późno - mruknęła i znów obróciła się w stronę drzwi, jednak nie ruszyła się z miejsca.
Rudowłosa zmarszczyła brwi
- Pozwól mi w takim razie chociaż poznać twoją historię, bym wiedziała z czym się mierzysz - poprosiła, ale w tonie było słychać, że nie miała zamiaru odpuścić i chciała pomóc Mirandzie.
Kobieta skinęła głową, po czym otworzyła drzwi i wyszła na korytarz mieszkania Alice.
- W trakcie gotowania? - zapytała. - Obawiam się, że nie wytrzymałabym rozmowy twarzą w twarz na kanapie. Chyba… łatwiej mi będzie, jeżeli zajmę czymś ręce - mruknęła.
Alice kiwnęła głową
- W porządku. W takim razie wymyślę nam takie zajęcie, byś nie ucięła sobie palca niechcący w trakcie - zażartowała leciutko, po czym ruszyła za nią
- Ale najpierw, wróćmy do mieszkania pani Dawson i ustalmy plany - oznajmiła i poprowadziła Mirandę z powrotem do sąsiadki
- Już jesteśmy! - oznajmiła od wejścia, melodyjnym tonem.

Chris szatkował kapustę i nawet nie odwrócił się, kompletnie pochłonięty zadaniem. Emily natomiast siedziała na podłodze z miską i ugniatała ciasto.
- Czy mogę dodać więcej kakaa? - zapytała, patrząc błagalnie na panią Dawson.
- Nie, już starczy - mruknęła staruszka, walcząc z piekarnikiem. - Witajcie, Alice i Mirando! - krzyknęła łamiącym się głosem. - Tutaj przygotowania idą pełną parą - dodała.
Śpiewaczka rozejrzała się po kuchni, po czym uśmiechnęła się
- W takim razie my zajmiemy się u mnie pierogami i indykiem? - zaproponowała przechylając głowę wyczekująco.
- Indykiem? - zapytała pani Dawson. - Jesteś pewna, że będziecie potrafiły go przyrządzić? To główne danie - rzekła tak, jakby sugerowała, że ona sama najlepiej nadawałaby się do tego zadania.
Harper mruknęła
- No dobrze, to w takim razie pierogi i sałatki? - zaproponowała
- I może słodkie ziemniaczki, to akurat na wszystkie palniki wyjdzie - zaproponowała takie rozwiązanie.
- Dobrze! My z Emily zajmiemy się pieczeniem. W międzyczasie będę przygotowywać indyka. Zajmiemy się również zapiekanką z zielonej fasolki i innych warzyw - dodała. - Mamy dużo czasu, wszystko przygotujemy - uśmiechnęła się rozkosznie.
Alice kiwnęła głową
- W porządku - podniosła jedną z toreb zakupowych, w której wiedziała, że były materiały na pierogi i ziemniaki
- W takim razie chodźmy Mirando - oznajmiła i podała jej torbę ze słodkimi ziemniaczkami, uśmiechając się, by dodać jej nieco otuchy.
Dziewczyna blado uśmiechnęła się.
- Emily, bardzo lubię ciasta z dużą zawartością kakaa - uśmiechnęła się do dziewczynki i pogładziła ją po głowie. Ta wyraźnie ucieszyła się na te słowa. Następnie kobieta obróciła się w stronę drzwi i ruszyły obie do mieszkania Harper.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-01-2018, 04:12   #316
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część siódma

Alice poprowadziła je w ciszy do swojego mieszkania, po czym położyła torby na blacie w kuchni i zaczęła wyciągać materiały na ciasto do pierogów i sprzątać z blatu
- Chcesz się czegoś napić? - zapytała spokojnie.
- Tak - Miranda odpowiedziała bardzo szybko i instynktownie. - Nie - dodała po chwili. - Chciałabym się upić, jednak mogłoby to kosztować mnie życie. Choć zresztą… zapewne i tak mnie to czeka - wzruszyła ramionami. Otworzyła szafkę, a potem następną. Wyjęła słoik z mąką i postawiła go na blacie. - Nie chcę brzmieć tak ponuro, przepraszam - spróbowała uśmiechnąć się do Harper.
Śpiewaczka pokręciła głową
- Nie przejmuj się, każdemu się zdarza, kiedy wisi nad nim widmo grozy - powiedziała tonem znawczyni. Obserwowała ruchy Mirandy
- A więc? Co cię nęka Mirando… - powiedziała zachęcającym tonem.
- Trudno mi powiedzieć, co to jest. Być może moje sumienie - kobieta mruknęła w odpowiedzi. - Jednak mogę opowiedzieć, jak to się zaczęło - dodała, po czym nieoczekiwanie zmieniła temat. - Z jakim nadzieniem robimy te pierogi? Widziałam, że pan Bones szatkował kapustę…
Harper zastanawiała się
- Jak dojdziemy do farszu, zostawimy cześć na taki z kapusta i z grzybami, pozostałe zrobimy z mięsem - zaproponowała spokojnym tonem
- Opowiadaj - poprosiła.
- Pochodzę z Santa Fe - zaczęła Miranda. - Rok temu… w tym właśnie świątecznym okresie, wszystko się zaczęło. Choć pewnie powinnam rozpocząć opowieść jeszcze wcześniej - plątała się w wypowiedzi. - Powiedzmy, że nie miałam zbyt dobrych relacji z rodziną i to… z mojego powodu - mruknęła. - Przeprowadziłam się do tego Santa Fe, aby mieszkać z chłopakiem. Wbrew woli rodziców. I rzeczywiście… mieli co do niego rację. Nie chcę wchodzić w szczegóły, jednak rozstaliśmy się. Okazał się… bydlęciem - przez jej twarz przeszedł grymas obrzydzenia.
Alice słuchała jej uważnie, zaczynając wyrabiać ciasto na pierogi
- Rozumiem… Kontynuuj proszę. Jak to się stało, że nawiedzony święty Mikołaj cię prześladuje… - poprosiła, zerkając na dziewczynę z zaniepokojeniem na twarzy.
Miranda westchnęła.
- Zostałam sama. Bez chłopaka i… bez rodziny. Ta próbowała się ze mną skontaktować. Dzwonili, wysyłali wiadomości. Jednak ja byłam… dumna. Nie chciałam, aby dowiedzieli się, że mieli rację - pokręciła głową. - Wolałam, aby myśleli, że prowadzę świetne życie z moim chłopakiem i ich nie potrzebuję. To brzmi strasznie. Bo, jak mówiłam, może jestem okropnym człowiekiem - westchnęła. - W przeddzień wigilii moi rodzice zjawili się w Santa Fe. Chcieli ze mną porozmawiać. Praktycznie napadłam na nich… wykrzyczałam, że nie chcę, aby mnie prześladowali. I nie życzę sobie niespodziewanych wizyt. Mama rozpłakała się, a tata wyglądał, jakby miał umrzeć… wtedy byłam bardzo blisko załamania się, jednak… moja duma zwyciężyła - zerknęła na Alice, chcąc zobaczyć jej reakcję.
Śpiewaczka przyglądała jej się
- Nie chciałaś im pokazać swojej słabości. To nieco zrozumiałe, że się postawiłaś, mimo tego, że było ci źle - zauważyła spokojnym tonem. Zastanawiało ją tylko, jakim cudem zjawisko paranormalne zostało w to wszystko zaplątane.
Miranda skinęła głową, ciesząc się, że Alice nie nakrzyczała na nią.
- Wrócili do domu, a ja zostałam sama na wigilię. Nie miałam ochotę nic jeść, pić, ani wychodzić na zewnątrz. Jednak w pewnym momencie poczułam, że duszę się i jednak to zrobiłam. Chodziłam bez celu, błąkałam się… aż napotkałam ulicę handlową. Rzecz jasna wszystkie sklepy były już zamknięte… toteż zdziwiłam się, kiedy spostrzegłam, że w jednym wciąż palą się światła. To był jubiler. Nie miałam ochoty na kupowanie błyskotek, jednak i tak weszłam do środka… - zamilkła, zamyślając się.
Alice zatrzymała się w wygniataniu masy i zerknęła na Mirandę uważnie, czekając na ciąg dalszy, który zdawał się być poważnym zdarzeniem. Sklep działający w Wigilię i to jeszcze jubiler? Czyżby Miranda nosiła jakiś przeklęty przedmiot na sobie? Rudowłosa przyjrzała jej się od stóp do głów.
- W środku nie było żadnych ludzi prócz sprzedającego. To był staruszek. Garbił się, miał włosy długie do kolan. Zapytał, czego poszukuję… nic nie odpowiedziałam. Przeglądałam bezmyślnie towar, aż zobaczyłam bransoletkę… bardzo mi się spodobała - Miranda podniosła rękę, by wyeksponować obiekt na jej nadgarstku. - Zapytałam ile kosztuje. Odpowiedział, że nie jest na sprzedaż… już miałam odejść, kiedy mnie zatrzymał. Zaproponował, że odda mi ją za darmo. Choć… jak teraz myślę, skorzystał z innych słów - Miranda zmarszczyła brwi. - Powiedział, że nie oczekuje w zamian żadnych pieniędzy.
Alice uniosła brew
- Jakich innych słów? - zapytała powoli uważnie obserwując Mirandę i jej bransoletkę.
- Powiedziałam, że za darmo, bo nie żądał ode mnie pieniędzy. Jednak to nie znaczy, że nie chciał niczego innego w zamian. Poprosił, żebym wróciła do domu, do rodziny. Nie podniosłam nawet brwi. Czego innego mogłabyś spodziewać się od sędziwego kupca w wigilijną noc? Skinęłam głową, nie wiedząc, jak wielkim zobowiązaniem okaże się ten gest - pokręciła głową. - Nie chcę zmieniać tematu na taki trywialny, ale co mam teraz robić? Widzę że tobie bardzo dobrze idzie ugniatanie ciasta. Może zajmę się ziemniakami? - zaproponowała.
Śpiewaczka westchnęła lekko
- Rozumiem, że tego nie zrobiłaś? - zapytała retorycznie, następnie kiwnęła głową i wskazała Mirandzie szafkę
- Tu mam noże, a niżej garnki - dodała.
- Kiedy pojawił się ten jegomość? - zapytała spokojnym tonem.
- Przez cały rok nie pojawiał się. Wróciłam na ulicę, jednak tego sklepu już nie było. Mogłabym uznać to za dziwny sen gdyby nie bransoletka, która została. Mimo to… co mogłam uczynić? Po prostu kontynuowałam moje dotychczasowe życie. Wszystko zmieniło się tydzień temu. Wtedy pierwszy raz ujrzałam tego… potwora - wzdrygnęła się. - Powiedział, że muszę “doprowadzić do pojednania z rodziną”. Inaczej zginę w wigilię. Potem straciłam przytomność - westchnęła.
Rudowłosa uniosła brew
- A próbowałaś skontaktować się ze swoją rodziną Mirando? - zapytała o najprostsze z rozwiązań jakie istniało. Dziś była Wigilia, Alice miała nadzieję, że pojednanie znaczyło choćby i odnowę kontaktu.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała. - Jednak moi rodzice zmarli pół roku temu w wypadku samochodowym - głos jej zadrżał. - Ruszyłam na północ. Spóźniłam się jeden dzień, aby zobaczyć babcię po raz ostatni. Mieszkała w Canby pod Portland. Potem ruszyłam tutaj do Portland autostopem, jednak kierowca chciał… próbował dobierać się do mnie. Poszarpałam się z nim, w wyniku czego zostawił mnie bez niczego w środku lasu. A potem spotkałam was - westchnęła. - Nie wiem co robić dalej. Chyba nie mam żadnych możliwości.
Harper milczała chwilę
- A inna rodzina? - zapytała. Może Miranda powinna znaleźć kogoś jeszcze innego. Znów zabrała się za ugniatanie i wałkowanie ciasta. Zerkała co rusz na dziewczynę.
- Nie znam. Już nie ma czasu na zabawy w detektywa genealogicznego. Miałam na to cały rok. Tak właściwie już zaakceptowałam swój los. Chciałam jednak spędzić kilka miłych… chwil, zanim to się stanie. Ale znowu zachowałam się samolubnie, bo to ściąga zagrożenie na was - mruknęła. - Już kilka razy postanowiłam stąd wyjść i nie być ciężarem, jednak… - zawahała się. - Chyba łudzę się, że jak spędzę spokojnie te święta, to wystarczy, aby złamać klątwę. Choć nie jesteście moją rodziną… to bez sensu, wiem - westchnęła.
Alice uniosła wzrok na Mirandę
- Jeśli nie masz rodziny Mirando, to zrób sobie nową… Ja nie miałam rodziców, z którymi mogłam spędzać święta… Pani Dawson ma wnuka, który woli panie do towarzystwa i imprezę, niż przyjechać do niej. Właśnie od niego wracaliśmy, kiedy cię zgarnęliśmy. Mała Emily też spędza z nami święta, ponieważ jej mama woli pić niż się nią zająć… Każdy ma swoje problemy. Wieczór się jeszcze nie skończył, może zdarzy się coś, co ci pomoże. A jeśli nie, spróbujemy ci pomóc inaczej - powiedziała Alice i zaczęła się zastanawiać jak odratować biedną Mirandę przed nieuniknionym.

Kobieta przestała obierać ziemniaki i nastawiła wodę, aby je ugotować.
- To bardzo miłe… naprawdę - wykrztusiła, patrząc na Alice kątem oka. - Jednak nie wiem czy oszuka to bransoletkę - podniosła rękę i spojrzała na nadgarstek opięty przez starodawną ozdobę - oraz ducha, który mnie nawiedza. Mam nadzieję, że tak. Rzecz jasna - westchnęła, jednak na koniec uśmiechnęła się. - Wspominałaś, że mogłabyś mi pomóc… co dokładnie miałaś na myśli? - zapytała z lekko wyczuwalnym drżeniem głosu. Zdawało się, że nie chciała robić sobie nadziei.
Alice zerknęła na Mirandę
- Chodziło o to, że to nie pierwszy raz, kiedy spotykam się z faktycznie przeklętym przedmiotem. Co prawda jest bardzo niewiele czasu, ale może będzie sposób, by rozwiązać twój problem bez rozlewu krwi - powiedziała i postarała się uśmiechnąć do dziewczyny. Potrzebowała jednak do tego Christophera. Zmarszczyła brwi
- Daj mi minutkę… - powiedziała i ruszyła do mieszkania pani Dawson
- Chris, możesz na minutkę - rzuciła od wejścia.
- Nie mogę, smażę kapustę - odpowiedział. - Z grzybami. Pani Dawson zrobi paszteciki. Hurtowe ilości.
- Już ugniatam ciasto drożdżowe - potwierdziła staruszka.
Śpiewaczka zaśmiała się lekko
- Najchętniej bym nie przerywała, ale to dotyczy naszej pracy i jest dość pilne - powiedziała zagadkowo, nie tłumacząc więcej.
- A właśnie, miałam pokazać ci te nagrania, Alice - pani Dawson rzuciła pociesznie, lecz kompletnie niepotrzebnie.
- Już idę - Chris odpowiedział, odstawiając patelnię na bok i idąc w stronę Harper z poważną miną.
Harper czekała chwilkę
- Później chętnie je obejrzę - rzuciła pogodnie i zerknęła na Chrisa. Skinęła mu głową w stronę wyjścia z mieszkania i zatrzymała się na korytarzu
- Mamy paranormalny problem - powiedziała ściszonym głosem, gdy za nią wyszedł na zewnątrz.
- Czy to żart? - Bones zmarszczył brwi. - Jeżeli zaraz rzucisz puentę, że zniknęły wszystkie mandarynki, to… nie zaśmieję się - zagryzł wargę, spoglądając na Harper z uwagą. Następnie spojrzał w bok i wyciągnął rękę, patrząc na paznokcie. - No cóż, zjadłem ich kilka, więc pewnie też nie jestem bez winy.
Alice patrzyła na niego chwilę, po czym zaśmiała się leciutko
- Nie. To nie żart… - westchnęła
- Miranda ma na sobie przeklętą bransoletkę i widziałam co ją chce zabić w związku z tym. Jeśli jej nie pomożemy, dziś po północy straci życie. Sądzę, że to nasz obowiązek spróbować jej pomóc - powiedziała spokojnie i cicho, tak by echo jej głosu nie rozniosło się za daleko.
Christopher zaśmiał się nerwowo. Następnie spoważniał. Na samym końcu spojrzał na Alice z niedowierzaniem.
- My po prostu przyciągamy takie gówno, co nie? - zapytał zamyślony.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Najwyraźniej… Tak to już z nami jest - stwierdziła ponuro.
- Powinniśmy się skontaktować z oddziałem? Mamy nawiedzoną, potencjalnie niebezpieczna bransoletkę - zauważyła, przechylając głowę na bok.
- Hmm… nie znam algorytmu postępowania. Zazwyczaj dostajesz sprawę od góry, a nie zgłaszasz się do niego z jakąś. Jednak jestem pewien, że powinniśmy poinformować IBPI. Zadzwonię do nich i spróbuję dowiedzieć się czegoś. W jakim stanie jest Miranda? Przyczyną jest bransoletka?
Harper mruknęła
- Powodem jest sklep i zawarcie niejasnej umowy między Mirandą, a tym, kto dał jej bransoletę. Obiecała coś, ale nie dotrzymała słowa i teraz ściga ją jakieś naprawdę paskudne bydle - powiedziała, marszcząc brwi.
Bones pokiwał głową i sięgnął do kieszeni. Wydawało się, że chciał wyjąć z niej notatnik i zapisać wszystkie szczegóły, niczym prawdziwy detektyw. Jednak, rzecz jasna, był nieprzygotowany. Alice kontynuowała:
- Na chwilę zostawiłam ją w kuchni. Pójdę tam, by nie była za długo sama, a ty dzwoń - powiedziała już ruszając korytarzem z powrotem do siebie.
- Dobrze - odparł Bones. - Jak… - zawahał się. - Jak ona się trzyma? Miranda.
Alice zerknęła na niego
- A jak byś się czuł z wizją kosy na szyi? - zapytała. - Z ręki nawiedzonego Mikołaja - dodała po chwili i wreszcie doszła do swoich drzwi, by wejść do mieszkania.
Jeszcze przed tym zobaczyła, że Bones skrzywił się i pokiwał głową, jakby zgadzając się z tym, że zadał głupie pytanie.
- Miranda? - zapytała już na wejściu, ostrożnie i głośno.
Nikt jej nie odpowiedział. Kiedy Alice weszła dalej, zobaczyła, że kobiety nie ma w kuchni. Ruszyła dalej, na korytarz. Następnie do łazienki. Zapukała stanowczo, a potem weszła. Jednak tam również nikogo nie było. Mieszkanie śpiewaczki nie zajmowało ogromnych powierzchni, toteż dość szybko uświadomiła sobie, że Mirandy w nim nie ma.
Rudowłosa zlękła się, że Miranda jakimś sposobem czmychnęła za jej plecami, kiedy weszła na chwilę do pani Dawson
- Miranda? - zawołała nieco głośniej, wchodząc do salonu z aneksem, a potem do swojej sypialni, gdzie wcześniej widziała w lustrze potwornego prześladowcę dziewczyny. Jednak nigdzie nie było kobiety. Podeszła z powrotem do kuchni i oparła się o blat. Omiotła wzrokiem otoczenie. Wpierw nie spostrzegła drobnej karteczki wetkniętej pod deskę do krojenia. Tkwiło na niej koślawe pismo, jakby złożone w wielkim pospiechu.
“Przepraszam za wszystko. Pożyczyłam ubrania, pieniądze i torebkę. Spróbuję sama rozwiązać moje problemy. Nie szukajcie mnie. Miranda.”
Alice nie spędziła u pani Dawson bardzo dużo czasu, co znaczyło, że kobieta potrafiła poruszać się bardzo prędko. Mimo to zapewne wciąż znajdowała się niedaleko.
Gdy śpiewaczka znalazła kartkę, mruknęła z niezadowoleniem i szybko ubrała buty, by nie tracąc ani chwili dłużej, zbiec na dół klatki i szukać Mirandy. Nie chciała pozwolić jej pozostać ze swoim problemem sama, zwłaszcza, że może naprawdę mogli jej pomóc.
Przebiegła obok Bonesa, który rozmawiał przez telefon. Mężczyzna posłał jej zdziwione spojrzenie, kiedy ujrzał ją w takim pospiechu. Zatkał ręką słuchawkę i krótko krzyknął:
- Wszystko w porządku?!
Alice spojrzała na niego krótko
- Nie! Wyszła, gdy poszłam po ciebie. Sama może sobie nie dać z tym rady - rzuciła do niego i ruszyła na dół dalej.
- Kurwa - zaklął Bones. Ruszył w dół za Alice, nie przestając rozmawiać przez telefon. Jednak Harper nie słyszała wypowiadanych przez niego słów. Zbiegała w dół. Wnet dotarła na parter klatki schodowej. Rozejrzała się. Nikogo nie było. Czy powinni szukać Mirandy na zewnątrz?
Śpiewaczka nie czekała, tylko wybiegła na zewnątrz przed budynek, rozglądając się pospiesznie w poszukiwaniu znajomej postaci Mirandy. Ujrzała ją daleko, za zakrętem. Kobieta wnet znikła z pola widzenia. Poruszała się bardzo szybkim, miarowym krokiem. Nie biegła, lecz mimo to wydawała się poruszać błyskawicznie.
- Widzisz ją? - sapnął Bones.
Harper dostrzegając dziewczynę, nie szczędziła się i ruszyła biegiem ile miała siły w stronę zakrętu, gdzie ta jej zniknęła
- Tam! - rzuciła bez ładu i składu do Christophera, ale nie zatrzymywała się, by sprawdzić czy załapał.
- Widzę! - krzyknął Bones. Wyglądało na to, że jego kondycja nie była lepsza niż Alice. W dalszym ciągu pozostawał z tyłu, choć zapewne przestał już rozmawiać przez telefon.
Harper spostrzegła Mirandę. Kobieta podeszła do postoju taksówek. Wsiadła do jednej z nich.
Alice biegła ile miała sił, a widząc ją już przy postoju taksówek zawołała ile miała sił w płucach
- Mi-Miranda! - próbowała ją zatrzymać, by nie opuszczała ich w taki sposób.
Piękność usłyszała krzyk Alice. Odwróciła się i wyjrzała przez otwartą szybę taksówki. Wtem samochód ruszył. Włosy kobiety rozwiały się przez pęd pojazdu. Uśmiechnęła się do Harper ze smutkiem.
- Co robimy? - zapytał Bones, spoglądając na oddalający się samochód. - Bierzemy taksówkę?
Śpiewaczka spojrzała na Chrisa
- A masz gotówkę? - zapytała. Stała na śniegu w butach, bez kurtki i zupełnie niczego innego.
Mężczyzna pokręcił głową i skrzywił się. Wyszedł nieco na ulicę i spojrzał na oddalającą się taksówkę.
- No kurwa - przeklął, spoglądając gniewnie przed siebie. - Już zadzwoniłem do IBPI. Nie będziemy mogli udawać, że Miranda nigdy nie istniała, nawet gdybyśmy chcieli.
Alice ciężko westchnęła
- Gdziekolwiek się udała, nie złapiemy jej teraz… Jeśli sama nie wróci… To mamy chulającego za nią potwornego Świętego Mikołaja. Który koniec końców ją zabije… Bo dziewczyna chciała zachować dumę. Los bywa niesprawiedliwy - burknęła ze smutkiem.
- Co teraz, Chris? - zapytała marszcząc brwi.
- Wracamy do domu? - mężczyzna ni to oznajmił, ni to zapytał. - Nie sądzę, żebyśmy mogli uczynić cokolwiek innego - westchnął, obrócił się i zaczął iść w stronę bloku Alice. - Myślisz, że to ostatni raz, gdy ją widzimy? - mruknął, oglądając się za siebie na Harper.
Śpiewaczka stała jeszcze chwileczkę, po czym ruszyła za nim
- Nie mam pojęcia Chris. Mam nadzieję, że nie - odrzekła szczerze. Pomyślała o postaci upiora, który ścigał Mirandę. Przeszedł ją dreszcz.
- Co powiemy pani Dawson i Emily? - Bones mruknął ciszej. - Jak wytłumaczymy, że nagle zniknęła?
Alice zerknęła na niego
- Ja już skłamałam w sprawie Jeremy’ego, może ty coś wymyśl teraz, żeby całe oszustwo świąteczne nie leżało na mnie w tym roku? - zaproponowała przygaszonym tonem.
- Może… - Chris zaczął. - Miranda pojechała po coś do sklepu? A na wigilię nie dotarła, gdyż rodzina ją zabrała? Myślę, że uwierzą w takie wytłumaczenie. Wydaje się bardziej wiarygodne, niż to, co naprawdę wydarzyło się - dodał. Następnie zabrzęczał jego telefon. Podniósł go i odebrał. - Tak, Damien. Nie, jeszcze nie. Przygotowuję. Tak, wszystko będzie gotowe na czas, obiecuję. Kupiłem ozdoby. Tak. Tak. Raczej tak. Na pewno nie. Dobra, potem zadzwonię - mruknął i rozłączył się. - Wbrew pozorom mam więcej problemów niż ty - westchnął, spoglądając ukradkiem na Alice.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- A coś nie tak z przygotowaniami? - zapytała, chcąc dowiedzieć się o czym teraz mówi. Na jej głowie był jeszcze temat małej Emily, którą w gruncie rzeczy ‘porwali’.
- Tak i nie. Wiesz, jak to z przygotowaniami. Zawsze są rzeczy, które mogłaś zrobić wczoraj. Tak właściwie mamy dość pokaźną obsuwę - wzruszył ramionami. - W kontekście problemu Mirandy nie wydaje się to aż takim problemem, jednak mimo wszystko jestem za to odpowiedzialny.
- Miałam nadzieję, że kiedyś będziemy się z tych świąt mogli pośmiać. Teraz nie wiem co myśleć - powiedziała spokojnie i spojrzała w niebo, zastanawiając się, czy spadnie im na głowę jakiś kamień.
- Że będzie dobre zakończenie - Bones uśmiechnął się, choć zdawało się, że trochę na siłę. - No dalej, uśmiechnij się. Pani Dawson zauważy, jeżeli będziesz nie w humorze. Emily tak samo. Nie myśl już o Mirandzie. Zadzwoniłem do IBPI. Może oni jej pomogą. W końcu co mogliśmy uczynić? Przywiązać ją do kaloryfera?
Alice zerknęła na Chrisa i uśmiechnęła się kwaśno
- Wtedy tylko ułatwilibyśmy sprawę tej… Temu czemuś - skwitowała i westchnęła ciężko
- No dobrze… Tymczasem, pierogi same się nie ulepią. Jak myślisz… Co powinnam zrobić w sprawie Emily? Jutro odwieźć ją do jej domu? Czy do opieki? - zapytała marszcząc brwi i pocierając zziębnięte ramiona.
- Chyba do opieki - Chris zastanowił się w trakcie wchodzenia po schodach. - Szczerze mówiąc wolałbym w ogóle jej nie oddawać. Widziałaś jej matkę. Najlepiej, gdyby pani Dawson adoptowała ją, czy coś. Oczywiście to nie jest takie proste - westchnął. - Jeżeli chcesz usłyszeć moją radę, to nie myśl o tym dzisiaj. Nie dojdziesz do żadnego właściwego wniosku, a jedynie popsujesz sobie humor. Zostaw tę sprawę do jutra. Niech Emily przenocuje u ciebie, lub u pani Dawson, jeżeli staruszka zgodzi się na to.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Rozsądne rozwiązanie. Co masz zrobić dziś, zrób jutro - rzuciła, próbując sama się nieco również pocieszyć. Nim doszli do klatki, już nieco się rozchmurzyła
- No to wracamy do naszych kulinarnych obowiązków - rzuciła zerkając na Chrisa
- Wiedziałam, że umiesz hackować komputery, ale nie że robisz też farsz do pasztecików i pierogów - zażartowała nieco.
Mężczyzna ryknął śmiechem.
- Właśnie chodzi o to, że nie do końca radzę sobie w kuchni. Na szczęście pani Dawson odpowiednio mną kieruje - podrapał się po głowie. - Każe mi kroić rzeczy, albo je mieszać. O dziwo okazało się to łatwiejsze, niż wdzieranie się do obcych baz danych - wyszczerzył się. - A jak tobie idzie gotowanie? Masz doświadczenie?
Alice uśmiechnęła się nieco żywiej
- No widzisz… A ja i gotowanie? Całkiem dobrze. Obserwowałam babcię w dzieciństwie, a że od dawna mieszkam sama, no to musiałam nauczyć się gotować - wzruszyła lekko ramionami. Nie było to dla niej jakimś wielkim osiągnięciem.
- Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się to takie trudne - mruknął mężczyzna. - Po prostu jest czasochłonne i zajmuje dużo pracy. Jednak na specjalne okazje warto się trochę pomęczyć - uśmiechnął się, kiedy dotarli do piętra, na którym znajdowało się mieszkanie Alice. - Czyli… co teraz?
Rudowłosa zerknęła na niego
- Wróćmy do naszych zadań. Zróbmy tyle jedzenia, by starczyło dla ciebie i na tutejsza Wigilię i spędźmy miło czas przy przygotowaniach - powiedziała i spojrzała w stronę wejścia do swego mieszkania
- Wracam do pierogów i jak się ugotują to przyjdę - obiecała, po czym ruszyła powoli w stronę swoich drzwi.
- A ja wracam do kapusty. Kiedy ją szatkuję, to zaczynam odczuwać względem niej prawdziwe powołanie - Chris zażartował, zanim wszedł do mieszkania pani Dawson. - I Alice… - zawahał się jeszcze. - Nie myśl za dużo. Proszę.
Śpiewaczka obejrzała się na niego przez ramię i uśmiechnęła tylko pogodniej. Otworzyła drzwi i weszła do swojego mieszkania, by zająć się gotowaniem na kolację wigilijną. Liczyła na to, że praca tego typu rozkojarzy ją i pozwoli nie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-01-2018, 15:26   #317
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część ósma

Przygotowania szły pełną parą. Zniknięcie Mirandy nieco je spowolniły, lecz mimo to udało się wszystko ugotować i upiec. Aromaty indyka pani Dawson roznosił się po całym piętrze, a pewnie i bloku. Ślina sama napływała do ust. Alice skończyła gotować pierogi, przygotowała również do końca słodkie, duszone ziemniaki. Christopher również skończył swoje potrawy. Pakował je do specjalnych pojemników, kupionych wcześniej w sklepie.
- Spróbuj eggnog - poprosił Bones. - Robię na bazie brandy. Według mnie jest lepszy, niż z rumem lub whiskey.
Harper potwierdziła, że słodki napój był pyszny. Bones zostawił im dużą jego porcję, jednak większość wlał do pojemnika.
- Czy naprawdę nie może pan zostać? - pani Dawson wydawała się szczerze zasmucona pakowaniem się Chrisa.
Alice przyszła mu z pomocą w pakowaniu i zerknęła na staruszkę
- Też go namawiałam, ale Chris organizuje dziś Wigilię między innymi dla naszej dobrej znajomej, która jest w ośrodku rehabilitacji i nie może się stamtąd ruszyć. Sprawienie jej frajdy to dobry uczynek, pomogliśmy mu i myślę, że Chris na pewno przekaże jej pozdrowienia i ciepłe życzenia - zakręciła śpiewaczka i uśmiechnęła się do sąsiadki. Zerknęła na zegar. Było w pół do szóstej.
- Lepiej sam bym tego nie powiedział - Bones uśmiechnął się do Alice. Następnie podszedł do staruszki i przytulił ją. - Wesołych świąt, pani Dawson! I szczęśliwego Nowego Roku!
- Tobie też, tobie też - kobieta obcałowała go.
- Emily - mężczyzna obrócił się do dziewczynki. Przykucnął i poklepał ją po ramionach. - Wesołych świąt, skarbie - pocałował małą w policzek. Ta zacisnęła na nim uchwyt drobnych rączek.
Następnie obrócił się do Harper.
- Wesołych świąt, Alice!
Śpiewaczka uśmiechnęła się do niego i uniosła brew
- Wesołych świąt, Chris. Pozdrów wszystkich ode mnie - oznajmiła i stanęła na palcach by ucałować go w policzek na pożegnanie. Zaraz cofnęła się. Gdyby nie jego pomoc dzisiaj, nie mogłaby zrobić tych wszystkich rzeczy i nie miałaby jak pozdrowić Yuki.
- Tak zrobię - obiecał. Niezręcznie podniósł ręce, jakby chciał nimi objąć Alice, jednak brakowało mu śmiałości. - Dzwoń do mnie w przypadku jakichkolwiek problemów - zapowiedział tonem sugerującym, że w głównej mierze ma na myśli kłopoty paranormalne.
Alice kiwnęła głową
- Dobrze, zadzwonię jakby coś - obiecała i jeszcze raz uśmiechnęła się do niego pogodnie na drogę
- Uważaj na siebie na trasie - powiedziała, mając na myśli drogę do przenosin teleportem. Zastanawiała się, czego jeszcze mogłaby mu życzyć, ale wkrótce, gdy już pójdzie, będzie musiała zabrać się za sprzątanie po przygotowaniach.
- Spójrzcie potem pod choinkę, bo widziałem, że przyszedł Mikołaj - mężczyzna rzucił na odchodne, po czym wyszedł z mieszkania pani Dawson.
Śpiewaczka pomachała mu ręką na pożegnanie, po czym gdy zostały we trójkę z panią Dawson, westchnęła leciutko
- No to co? Zabieramy się za porządkowaniem czy mamy jeszcze jakieś przysmaki do zrobienia? - zapytała. Wkrótce nadejdzie wieczór i dobrze by było powoli już zacząć szykować się do kolacji wigilijnej.
- Już wszystko gotowe - pani Dawson uśmiechnęła się. - Proponuję, abyśmy u mnie zasiadły do kolacji.
- Jak najbardziej pani Dawson - zgodziła się pogodnie Alice.

Rzeczywiście, mieszkanie staruszki było pięknie urządzone. Kupiła choinkę pod koniec listopada, jednak drzewko wciąż wyglądało świeżo, a jego igły były soczystego, zielonego koloru. Wokół tkwiło mnóstwo ustawionych bożonarodzeniowych motywów: figurek świętych, aniołków, Mikołaja, elfów, bałwanków. Pani Dawson nie posiadała prawdziwego kominka, jednak włączyła telewizor i puściła kasetę przedstawiającą palące się kłody drewna. W tle leciały świąteczne piosenki - akurat w tej chwili Merry Christmas. Po obu stronach ekranu tkwiły przybite do ściany deseczki ze skarpetami wypełnionymi słodyczami.

Na każdych drzwiach tkwił malutki, symboliczny wieniec stworzony z prawdziwej, żywej gałązki sosny. Z tego też powodu w mieszkaniu unosił się przyjemny, żywy aromat lasu. Staruszka nie zapomniała również o światełkach - te migały najróżniejszymi kolorami nie tylko na choince. Na dywanie tkwił rozłożony okrągły dywan z motywem skaczących sarenek oraz reniferów. Wszystkie miały czerwone nosy. Najwyraźniej Rudolf posiadał mnóstwo bliźniaczego rodzeństwa.

- O której zaczynamy? - zapytała pani Dawson.
Rudowłosa została przyzwyczajona w domu dziadków, że święta urządzało się elegancko i raczej mało widowiskowo pod kątem ozdóbek. A tutaj? Tutaj było tak ciepło i domowo, jak w bajce i opowieściach. Rozejrzała się po mieszkaniu, po czym zabrała za przenoszenie torebek z prezentami pod choinkę, włącznie z tym małym dla pani Dawson
- Może… Może o wpół do dwudziestej? - zaproponowała, dając wszystkim jeszcze trochę czasu, a na dodatek kupując go ewentualnym odwiedzinom wnuka sąsiadki. Miała cały czas nadzieję, że Jeremy jednak przybędzie.
- Dobrze - staruszka zgodziła się. - Przygotowania zajęły nam trochę czasu, więc to odpowiednia godzina. Zazwyczaj wcześniej zasiadaliśmy do wieczerzy. To znaczy, jak mój mąż jeszcze żył. Jednak wtedy gotowałam przez cały tydzień, a nie jedynie ostatniego dnia - uśmiechnęła się życzliwie.
Alice uśmiechnęła się do kobiety
- No, po dzisiejszej kolacji będziemy spać bardzo mocno - stwierdziła i zerknęła na Emily
- A ty dobrze się bawisz Emy? - zapytała dziewczynkę miłym tonem.
- Pójdziemy się trochę odświeżyć przed wigilią? - zaproponowała jej.
Dziewczynka odwróciła się do niej znad pudełka z czekoladą. Miała pełne usta i wolno przeżuwała. Wyglądała jak złapana na gorącym uczynku. Spróbowała zasłonić usta umazane brązową słodyczą, co sprawiło, że tylko bardziej się ubrudziła. Pokiwała głową.
- Chodźmy!
Śpiewaczka zaśmiała się cicho
- Nie jedz tyle słodyczy Emy, bo ci w brzuszku miejsca na kolację wigilijną nie zostanie - rzuciła i podała jej rękę, żeby razem mogły pójść do jej mieszkania
- To my za moment wracamy - oznajmiła do pani Dawson uprzejmie.


O odpowiedniej godzinie trzy kobiety - każda z innego pokolenia - usiadły do suto zastawionego stołu. Odmówiły modlitwę, po czym zaczęły śpiewać kolędę.
- Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem…
Aromat pieczonego indyka był niepowtarzalny. Alice spoglądała na spieczoną, polaną miodem skórkę i poczuła ślinę bezwolnie napływającą do ust. Emily patrzyła łakomie na egg nog zostawiony przez Chrisa, jednak po niego nie sięgała. Pani Dawson wydawała się prawdziwie rozradowana, że nie musi spędzać tego dnia w samotności.
- A u żłóbka Matka Święta, czuwa cała uśmiechnięta…
Ich wspólny głos rozbrzmiewał w zgodnej harmonii. Unosił się wraz z pięknymi zapachami i dźwięczał z nagraniem płonącego kominka. Alice spostrzegła łzę spływającą po policzku Emily. Wydawała się bardzo szczęśliwa. Pani Dawson nachyliła się do dziewczynki i opuszką palca starła wilgoć.
- Nad dzieciątka snem… nad dzieciątka snem.
Kiedy skończyły śpiewać kolędę, pani domu uśmiechnęła się i spojrzała po swoich dwóch towarzyszkach.
- Miło mi widzieć was, moje drogie - podźwignęła się na obie nogi i wyjęła opłatek. Podeszła do Harper. - Życzę ci szczęścia, pogody ducha, radości i wspaniałego, ukochanego mężczyzny, który zatroszczy się o ciebie i uczyni każdy twój dzień wyjątkowym. Abyś nigdy nie nudziła się, a praca przynosiła ci satysfakcję. Żeby twój głos cały czas brzmiał tak rześko i wyjątkowo jak do tej pory, a każda opera była uwieńczona burzą oklasków - wyciągnęła opłatek w stronę śpiewaczki. - I też życzę ci, choć nie wiem czy tego pragniesz, aby dobry Bóg pobłogosławił cię darem założenia rodziny, a twoje dzieci wyrosły silne, zdrowe i żeby bardzo cię kochały… - oczy pani Dawson zaszkliły się z jakiegoś powodu.
Alice zatkało lekko na takie życzenia, po czym uśmiechnęła się ciepło do sąsiadki i podziękowała
- Pani Dawson… Ja natomiast życzę pani, aby zdrowie dopisywało jak najdłużej. Aby mimo lat i bagażu doświadczeń, nadal dostrzegała pani piękno otaczającego świata. Oraz aby zawsze miała pani blisko kogoś dobrego i drogocennego, kto poda pomocną dłoń i pocieszy - powiedziała z uśmiechem i przełamała opłatek, a następnie uściskała staruszkę ostrożnie i czule. Następnie ustąpiła, by pani Dawson złożyła sobie życzenia z Emily.
Staruszka nieco straciła elokwencję. Nie znała dziewczynki i tak właściwie nie wiedziała nic na jej temat. Zapewne musiała uznać, że mała jest krewną Alice.
- Życzę ci, moja słodka kruszynko, abyś miała same najlepsze oceny w szkole, a pan Bóg błogosławił ci na każdym roku. Dużo szczęścia i żebyś szła przez życie z wysoko uniesioną głową. Miłości, pomyślności, spełnienia marzeń! I…
Emily nie dała kobiecie dokończyć, gdyż się w nią mocno wtuliła. Zapadła krótka chwila ciszy przerywana jedynie przez jęki płonących kłód na nagraniu.
- A ja pani życzę, żeby nigdy pani nie umierała - zaczęła, chyba ze względu na zaawansowany wiek staruszki. - I żeby dalej pani tak dobrze gotowała i szeroko się uśmiechała…
Pani Dawson poklepała dziewczynę po plecach, nieco rozbawiona i wzruszona. Następnie puściła ją. Emily podeszła do śpiewaczki. Wydawała się lekko zawstydzona.
- Życzę pani, aby pani włosy cały czas były takie długie i piękne - zaczęła. - I żeby dalej była pani taka miła, radosna i dobra. Żeby same dobre rzeczy przydarzały się pani - dodała.
Alice przyjęła życzenia od Emily i uśmiechnęła się do niej ciepło
- A ja ci życzę Emily, żebyś miała dużo siły i zapału i mądrości, byś wiedziała jak dobrze postępować w życiu i mimo trudu, byś zawsze osiągnęła swój cel - powiedziała po czym przełamała się z nią opłatkiem i obięła małą dziewczynkę w opiekuńczym uścisku.
Po tym mogły zasiąść do kolacji. Rudowłosa miała zasadę, że zawsze próbowała zjeść choć trochę wszystkiego, ale często bywało tak, że jej faworyzowane potrawy wygrywały i po prostu nie dawała rady.

Przez kilka minut zapadło mimowolne milczenie, kiedy kobiety - głodne po całym dniu przygotowań - złapały za nóż i widelec. Po pierwszym kwadransie, kiedy żołądek zdążył się już nieco napełnić, pani Dawson zaproponowała zaśpiewanie następnej kolędy. Potem wróciły do spożywania wspaniałych dań, stygnących na suto zastawionym stole.
- Dlaczego nie ma z nami Mirandy? - wreszcie zapytała pani Dawson. Bez wątpienia już wcześniej zastanawiała się nad tym, jednak nie było odpowiedniej sposobności do poruszenia tej kwestii.
Śpiewaczka podniosła na nią wzrok znad swojego talerza i zrobiła przepraszającą minę
- W całym tym przygotowaniu zapomniałam wspomnieć, że Miranda pobiegła kupić jeszcze coś do przygotowań. Gdy wróciła, powiedziała, że w międzyczasie zadzwoniła do niej rodzina i poprosili by jednak spędziła z nimi święta - powiedziała, nie wchodząc w to kłamstwo za głęboko.
Staruszka pokiwała głową.
- Tak właściwie to dobrze, uspokoiłaś mnie. Już przestraszyłam się, że wydarzyło się coś złego. Na przykład pokłóciłyście, lub też…
Pani Dawson zamarła w pół słowa, kiedy rozległo się stukanie do drzwi.
- Święty Mikołaj! - ucieszyła się Emily i od razu zaskoczyła z krzesła.
- Alice, może ty otworzysz? - zaproponowała pani Dawson.
Harper kiwnęła głową. Zaskoczona podniosła się i ruszyła do drzwi wejściowych, by najpierw zerknąć przez judasza, kogóż to do nich przyniosło. Ujrzała pana w średnim wieku… to był syn zmarłej pani Sehlberg. Czego mógł chcieć o takiej porze?
Alice ostrożnie otworzyła drzwi i uśmiechnęła się blado do mężczyzny
- Dobry wieczór - powitała go pytającym tonem, czekając aż wyjaśni co go do nich sprowadza.
- Dobry wieczór - mężczyzna przywitał się niepewnie. - Mamy sytuację… - zaczął, po czym spojrzał na Alice, a potem na panią Dawson, jak gdyby nie wiedząc, do kogo zwrócić się z nią.
Śpiewaczka uniosła brwi
- Sytu… Sytuację? - zapytała nieco niepewnym tonem, zastanawiając się co na Boga mogło się przydarzyć i komu.
- To delikatna sytuacja… dla pani Dawson. Nie wiem, czy powinienem omówić to z nią, czy najpierw z panią. Bez obaw, nie wydarzyło się nic strasznego - rzekł tonem wskazującym na to, że może jednak.
Rudowłosa zerknęła w głąb mieszkania, gdzie pozostawiła sąsiadkę i małą Emily
- Proszę na chwileczkę - poprosiła by się przesunął krok w tył i sama wyszła na korytarz, zamykając drzwi za sobą
- Proszę mi powiedzieć, dziś pracuję cały dzień nad tym, by pani Dawson miło spędziła wigilię - wyjaśniła skąd taka postawa i czekała.
- Myślę, że najlepiej byłoby pokazać, w czym rzecz - mężczyzna zawiesił głos. - Czy chciałaby ruszyć pani ze mną do mieszkania po mojej zmarłej matce? Tak wszystko wyjaśni się. Przepraszam, że tak bezczelnie wyciągam panią z kolacji wigilijnej, jednak - rozłożył ręce - chyba nie było innego wyjścia.
Alice pokręciła głową
- Nic nie szkodzi. Zaraz przyjdę - powiedziała, po czym cofnęła się do mieszkania sąsiadki
- To syn pani Sehlberg. Za momencik wrócę, kontynuujcie chwilkę beze mnie - poprosiła uprzejmie obie damy, po czym ponownie wyszła by dołączyć do mężczyzny w podróży na dół.

Zaprowadził ją na drugie piętro. Weszli przez nieco rozwarte drzwi do wnętrza mieszkania. W środku panował lekki, domowy zaduch, kojarzący się ze starszymi ludźmi. Alice nagle przypomniała sobie, że pani Sehlberg spędziła cały tydzień martwa, siedząc w swoim fotelu, zanim jej śmierć została odkryta. Poczuła gęsią skórkę na ramionach, choć było ciepło. Weszli do salonu. Ujrzała tam siedzącego na kanapie wnuka pani Dawson… a także Mirandę. Młody mężczyzna wyglądał tak, jakby był chory. Pochylał się do przodu, opierając ciężko o kolana. Zdawał się niezwykle blady i rozedrgany. Oczy miał zaczerwienione, jak gdyby niedawno płakał. Miranda siedziała natomiast na feralnym fotelu, spoglądając na niego z pewnego rodzaju troską.
Rudowłosa aż zamurowało na moment. Przeniosła spojrzenie to na Jeremy’ego, to na Mirandę, to znów na chłopaka, aż w końcu spojrzała na ciemnowłosego, eleganckiego mężczyznę i zapytała krótko
- Jak? Co się stało? - znów zerknęła na oboje siedzących w pomieszczeniu.
- To ja może zostawię was samych - syn pani Sehlberg mruknął i wyszedł z pomieszczenia. Wyglądało na to, że swoje zadanie już wypełnił.
Rozległa się chwila ciszy, kiedy trójka młodych ludzi została sama.
- To może ja zacznę - mruknęła Miranda, spoglądając na Jeremy’ego. Wyglądało na to, że nie ma ochoty na opowieści, jednak młody Dawson bez wątpienia nie chciał wykrztusić ani słowa. - Kiedy weszłam do taksówki i usiadłam na siedzeniu przy kierowcy… moja torebka, to znaczy twoja torebka, Alice… wypadła mi na podłogę - wyjaśniła. - Rozsypała się cała jej zawartość. Kierowca pomógł mi ją zebrać. Wziął do ręki karteczkę, na której był zapisany adres Jeremy’ego… i zapytał, czy tam właśnie chcę jechać. Skinęłam głową, zmartwiona, że depczecie mi po piętach. Kiedy już ruszył, chciałam zmienić kurs… jednak wtedy uświadomiłam sobie, że przecież nie mam gdzie jechać. Zanim uspokoiłam się na dobre, byliśmy już na miejscu…
Alice słuchała uważnie i co jakiś czas zerkała na Jeremy’ego
- Zmartwiliśmy się z Chrisem. Nie żartowałam mówiąc, że bylibyśmy w stanie ci pomóc - powiedziała zaraz, poważnym tonem. Miranda uciekła wzrokiem. Zdawało się, że nie wierzyła, aby ktokolwiek mógł jej pomóc.
- Co wydarzyło się dalej? Jak zdołałaś wyciągnąć Jeremy’ego z jego bazy imprezowej? - zapytała zaraz.
- Kiedy dotarłam na miejsce, poczułam ukłucie… ciekawości. Czy to tutaj mieszkałaś? Wydajesz się bardzo porządna, Alice… - Miranda mruknęła. - Czego miałabyś szukać w tej spelunie? Czyżbyś tam mieszkała? Czyje byłoby w takim razie mieszkanie w tym bloku? Ciekawość to pierwszy stopień piekła, a ja i tak już byłam w nim jedną nogą. Równie dobrze mogłam podejść i dowiedzieć się. Kiedy weszłam, jeden z imprezowiczów - zmarszczyła brwi, korzystając z tego łagodnego określenia - próbował mnie zaczepić. Zdołałam go wypytać. Mruknął, że widział ciebie oraz Bonesa. Jak weszliście do pokoju gospodarza. Zasugerował, że byliście klientami i kupowaliście… - Miranda tylko pokręciła głową, urywając zdanie. - Też zapukałam do drzwi, w trosce o Emily. Weszłam do środka.
Alice zamrugała zaskoczona
- Klientami… Mhmmm… - westchnęła ciężko
- No dobrze… Więc z ciekawości ruszyłaś do pokoju gospodarza? - zapytała, chcąc by Miranda kontynuowała.
- Wziął mnie za dziewczynę do towarzystwa - pokręciła głową. - Kiedy wyprowadziłam go z błędu, wspomniał, że dzisiaj taka pomyłka przydarzyła mu się już drugi raz. Rozmowa ruszyła w twoim kierunku, a potem ku celowi twojej wizyty, Alice. Kiedy usłyszałam, że wysłała cię stara babcia, chcąca spędzić święta z wnukiem… wpadłam w szał. Znasz moją historię - dodała cicho, nawiązując kontakt wzrokowy z Harper. Zapewne nie chciała wszystkiego mówić wprost przy Jeremym. - Kiedy potrzeba, wiem co to perswazja. A Jeremy’ego nie trzeba było aż tak długo namawiać - kobieta mruknęła. Następnie spojrzała na chłopaka i zmarszczyła brwi. Wstała z fotela i usiadła obok niego na kanapie. Chwyciła jego dłoń i zmusiła, aby na nią spojrzał.
- Byłam taka jak ty - szepnęła do niego, uśmiechając się blado. - Nie popełnij tego samego błędu, co ja…
Harper przyglądała się im, po czym wzięła mały, głębszy wdech
- A ty co myślisz o tym wszystkim Jeremy? - zapytała zawieszając teraz spojrzenie na chłopaku.
Ten milczał przez kilka sekund. Trzymał mocno dłoń Mirandy.
- Tak szczerze, to wyszedłem z domu tak dla zwały - mruknął. - Kiedy ładna dziewczyna proponuje ci przejażdżkę - uśmiechnął się półgębkiem. Próbował żartować i choć był tą samą osobą, z którą Alice wcześniej rozmawiała, to zdawało się, że przeszedł jakąś zmianę. - Dopiero oprzytomniałem, kiedy ruszyłem z Mirandą po schodach na górę. Zamarłem, wyszarpnąłem się i skierowałem do wyjścia. Jednak wtedy… ech, wpadłem na pana Sehlberga. Jak w Opowieści Wigilijnej, same duchy wokół mnie zebrały się.
- Zabrał nas do siebie i opowiedział o swojej matce - kontynuowała Miranda. - Jak bardzo za nią tęskni i chciałby z nią porozmawiać oraz spędzić te święta… choć to niemożliwe.
- Tak - przyznał Jeremy. - Poczułem, że to dla mnie za dużo. Wszystko mnie boli - mruknął, jak gdyby został pobity przez gang, a nie przeprowadził dwie rozmowy z młodą kobietą i mężczyzną w średnim wieku.
Śpiewaczka milczała chwilę
- Powiedz mi, czemu nie chciałeś spędzić świąt z babcią, wiedząc, że jest samotna i że tak bardzo jej na tym zależy? - zapytała poważnym tonem Alice.
Zdawało się, że ta powaga przelała czarę goryczy. Jeremy pokręcił głową i zerwał się na nogi, choć nie ruszył się z miejsca.
- Dajcie mi święty spokój - warknął, choć na jego twarzy malowała się troska… i po części, jakby, skrucha.
Alice zmarszczyła brwi
- No dobrze. Tak czy inaczej… Tak czy inaczej jesteście tutaj. I co teraz? Przyjdziecie na kolację? - zapytała obserwując to Mirandę to Jeremy’ego
- Nie mogę być zbyt długo nieobecna, bo Emily i pani Dawson zaczną się niepokoić, gdzie zniknęłam - dodała zaraz.
- N-nie wiem - głos Jeremy’ego zadrżał jedynie nieznacznie - Czy babcia chce mnie widzieć.
Uciekł wzrokiem w bok i usiadł z powrotem.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Oczywiście, że chce. Czekała na ciebie i nieważne o której byś przyszedł, będzie się cieszyć - powiedziała spokojnym tonem, już łagodniej. Zerknęła na Mirandę
- A ty jak się czujesz? - zapytała z troską o dziewczynę.
- O dziwo… trochę spokojniej. Jeżeli już mam odejść… to dobrze, że przynajmniej z jakimś pozytywnym akcentem - spróbowała zażartować, choć bez wątpienia ten temat był dla niej ciężki. - To idźcie na kolację, a ja ruszę swoją drogą. Przepraszam za kradzież - spojrzała na torebkę Alice i oddała ją kobiecie. - Nie powinnam była tego wziąć.
Rudowłosa mruknęła
- Nigdzie nie idziesz Mirando. Zostajesz tutaj. Zdążyłam już postawić wcześniej na nogi osoby, które mogłyby ci pomóc, gdybyś nie uciekła wtedy… Z drugiej strony, nie przywiozłabyś Jeremy’ego… Wychodzi więc na to, że nie pozwoliłaś na powtórzenie historii. A teraz. Chodźcie ze mną oboje - powiedziała i spojrzała w stronę wyjścia z mieszkania zmarłej kobiety.
- Nie wejdę tam bez ciebie - mruknął Jeremy. - To ty mnie namówiłaś.
Miranda wyglądała na pokonaną.
 
Ombrose jest offline  
Stary 06-01-2018, 23:11   #318
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif potrzebował kilku chwil, by wszystkie myśli i wspomnienia zaczęły wypływać z jego podświadomości na świadomość. Dziewczyna, która była supłem w przeszłości Habida wtulała się w niego, nieświadoma jego myśli.

Źrenice Irakijczyka rozszerzyły się, a mięśnie napięły jak sprężyna. Wykrzesając ze swojego ciała resztki dynamiki, odepchnął od siebie kobietę i spróbował pochwycić jej szyję w kurczowym uścisku dłoni. Jego oczy zapłonęły słabymi ognikami, kiedy przewiercał jej twarz surowym spojrzeniem.
Kobieta, kompletnie zaskoczona, poddała się mu. Habid zacisnął dłonie na szyi kobiety spowitej słodkim i ostrym zapachem perfum. Afaf otworzyła szerzej oczy, wpatrując się w swojego brata… ze strachem.
- Sharifie… - pisnęła rozpaczliwie. - Przestań… To boli…

- Ty nie żyjesz - wychrypiał maniakalnie. Prawa ręka, którą przytrzymywał Afaf, drgała, a na jego spiętej skroni wyskoczyła żyłka.
- To wszystko jest fikcją. Jesteś wytworem Kościoła Konsumentów, tak? Mów!
- Sharif, żyję - kobietą wychrypiała. - Ale to zmieni się… jeżeli mnie… nie puścisz - załkała. - Porozma… wiajmy…
Wtem rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.
- Pani Habid? - rozległ się stanowczy, męski głos. - Wszystko w porządku?!
Irakijczyk rzucił nerwowym spojrzeniem na drzwi, jakby spodziewał się stamtąd zagrożenia. Warknął i zerknął na dziewczynę, którą uważał za nieprzyjemny podstęp. Po chwili namysłu puścił ją w końcu i spróbował zerwać się z posłania, jednocześnie rozeznając się po pomieszczeniu.


Pomieszczenie było przestronne i urządzone w skandynawskim stylu. Głównie biele i szarości. Sharif leżał na rozłożonej kanapie. Na podnóżku tuż przed nim siedziała Afaf. Dochodziła powoli do siebie po ataku brata.
- Wszystko w porządku, Jonathanie - odpowiedziała zduszonym głosem. - Nie wchodź.
Rozległa się chwila nerwowej ciszy, w trakcie której Afaf spoglądała na brata nerwowo, jakby spodziewając się, że znowu rzuci się na nią.
- Tak właściwie… powinnam się tego domyślić - mruknęła smutno. - Co oni ci zrobili, Sharifie...
Afaf zdawała się o kilka lat starsza… ale to bez wątpienia była ona. Ta sama mimika, gesty, ruchy… Czy ktoś byłby w stanie stworzyć tak doskonałą iluzję?

Sharif złapał się za głowę, jednocześnie próbując utrzymać równowagę. Czuł się znacznie osłabiony.
- Gdzie jestem? - zapytał, przemieszczając się żywo po pokoju. Przy okazji sprawdził swoje wyposażenie. Nie istniało. Był nagi, nie licząc dwuczęściowej piżamy wykonanej z miękkiego, czarnego materiału.
- Jesteśmy w apartamencie mojego znajomego w Sankt Petersburgu - odparła Afaf łagodnym tonem. - Jak się czujesz? Boli cię coś? Potrzebujesz czegoś? - mimowolnie dotknęła śladów na szyi, jakie zostawiły za sobą paznokcie Habida. Wydawało się, że mimo to nie czuła żadnej urazy do brata.

- Sankt Petersburg… - mruknął Habid, patrząc po sobie niezadowolony. Był bezbronny, ale nie bezradny. W końcu się zatrzymał i skupił spojrzenie na dziewczynie. Nie wierzył, że to, co widział, jest prawdziwe. Kolejne wizje?
- Ogar - powiedział, przypominając sobie ostatnie, co pamiętał przed straceniem przytomności. - Cmentarz w Helsinkach. Alice. Lotte. Co z Valkoinen? Kościół Konsumentów. Należysz do nich? - obrzucił domniemaną siostrę pytaniami.
- Nie - kobieta wstała. - Nie mam nic wspólnego z Kościołem Konsumentów. To on zabił naszego ojca i przez niego stał się tym, czym się stał. Dlaczego? Tylko po to, aby skonsumować wybitne wynaturzenie - parsknęła. - Jednak nasza zemsta zakończyła się, bracie. Joakim Dahl, przywódca tego parszywego stowarzyszenia, leży bez życia. Za sprawą Alice Harper, której powinniśmy być wdzięczni.
Kobieta podeszła i ponownie chwyciła dłoń Sharifa. Jakby obawiając się, że mężczyzna wnet zaciśnie ją na jej szyi.
- Jesteśmy razem, bracie. Jesteśmy wolni. Przez te lata uzbierałam środki, aby zapewnić nam ten luksus. Teraz już wszystko będzie dobrze. Pozostaniemy razem. Bezpieczni. Przyrzekam ci to.
Irakijczyk pokręcił głową, przyglądając się trzymanej go dłoni.
- To nie jest koniec. Ta istota… Starzec z kartami... Nad światem ciąży zagłada. Muszę… - skrzywił się, jak z bólu. - Muszę to powstrzymać. Dotrzeć do IBPI. Do wszystkich, którzy będą w stanie mi pomóc - Sharif przemawiał z przejęciem, jakby do siebie. - Całe życie wypierałem się tego, co we mnie siedzi. Ale co jeśli Allah wybrał mnie, bym zaprowadził nowy porządek?
- Porządek nad czym? - mruknęła Afaf. - Posłuchaj siebie, bracie. Starzec z kartami? Kogo to obchodzi? Zagłada świata? Kolejna? Prorocy przepowiadają koniec na rok 2012, tak wynika z kalendarza majów. Do tego czasu mamy jeszcze trochę czasu. IBPI nie ma z nami nic wspólnego. Nigdy nie kiwnęło palcem, aby pomóc nam w Iraku. Jesteśmy tylko my. I to o mnie powinieneś zatroszczyć się - kobieta skuliła kolana i oparła o nie dłonie, uciekając wzrokiem. - Bardzo długo byłam silna i odważna… bo wierzyłam, że odnajdę cię. To było nadrzędnym celem i napędzało mnie każdego dnia. I teraz, kiedy tu jesteś… nie opuszczaj mnie, bracie. Jesteś jedyną rodziną, jaką posiadam - po jej policzku popłynęła łza.

- Jeśli jesteś moją siostrą, to byłabyś na tyle bystra, by zrozumieć sytuację. Nie ma na tym świecie bezpiecznego miejsca. Odejdę teraz, to już nigdy nie będę miał szansy czegoś zmienić - Habid potarł głowę, na której pojawiły się już krótkie odrosty. - Nie wiem, czy to rzeczywistość, czy tylko kolejna wizja. Nie wiem, czy całe moje życie było w ogóle jawą. Tak samo nie wiem, czy jesteś następnym omamem, który ma mnie zwieść ze ścieżki. Wiem natomiast, że nie mogę się teraz poddawać. Prawdziwi Habidowie, w których wierzyłem, zginęli dawno temu, pod gruzami naszego domu. Tata, mama, ty i ja… wszyscy tam leżą - uniósł głos, wytykając palcem.
Afaf podeszła bliżej i mocno chwyciła dłonie brata.
- Czy nie czujesz mojego dotyku? Jak możesz wątpić w jego prawdziwość? Wszyscy nasi wrogowie cieszą się, że choć jesteśmy razem, to nie możemy się pojednać - pokręciła głową. - Zadaj mi pytania. Takie, na które tylko ja będę znała odpowiedź. Wtedy kiedy kazałeś mi iść z tamtą kobietą do domu sąsiadów… spojrzałam na ciebie ostatni raz, obawiając się, że po raz ostatni widzę swojego brata. Proszę, nie każ mi myśleć, że to była prawda… - opuściła wzrok z rezygnacją.
Sharif westchnął i przyjrzał się jej uważniej.
- Kim ty w ogóle w tym wszystkim jesteś? Co wiesz, o Fluxie? Jak mnie znalazłaś? I kto jest naszym wrogiem? - obrzucił ją pytaniami.
- To dobre pytania - Afaf odpowiedziała. - Będę potrzebować trochę czasu, aby na wszystko odpowiedzieć, jednak… zdaje się, że czas właśnie posiadamy.

Następnie odchyliła się, zaklaskała, a do środka wszedł mężczyzna.
- Zrób nam kawę, herbatę i przynieś coś do jedzenia - Afaf rzuciła wzrokiem na niego. Następnie przesunęła go na swojego brata. - Musisz się wzmocnić.
Kiedy już zostali sami, a przed nimi parowały aromatyczne napoje oraz smakowicie wyglądające przekąski, kobieta splotła ręce, westchnęła i zaczęła:
- Zacznijmy od tego, w jaki sposób cię znalazłam - rzekła. - Kiedy trafiłeś w ręce Valkoinen, dowiedział się o tym ówczesny jego członek, Noel Dahl. Ten przekazał informacje swojemu mistrzowi, a mojemu znajomemu, Kirillowi Kaverinowi. Ten mężczyzna, Rosjanin, przechwycił ciebie wraz z pomocą Alice Harper. Kiedy już nie byłeś pod pieczą Valkoinen, Kaverin dokonał wymiany ze mną. Otrzymałam od niego ciebie, w zamian przekazując informacje o pewnym mężczyźnie, handlarzu broni z Kairu. Skąd je posiadałam? To najpierw musiałabym wyjaśnić, co działo się ze mną przez te wszystkie lata - westchnęła.

Sharif przysłuchiwał się siostrze, jednocześnie popijając kawę. Nie mógł ukryć, że po takim czasie spędzonym w swego rodzaju śpiączce, smakowała znakomicie. Podobno jak większość rzeczy, które podano mu na talerzu.
- Wrócimy do tego później. Przejdź do następnych pytań - kiwnął głową.
Wyglądało na to, że Afaf zapomniała je, odpowiadając na jedno z nich.
- Co teraz chcesz wiedzieć?
- Co wiesz o Fluxie? Kto ci o nim powiedział?
- Tuż po ataku na Bakubę wróciłam do tego mężczyzny w szpitalu. Nazywał się Brandon Baird. Powiedział mi, że umarłeś, Sharifie i rzeczywiście mógł tak pomyśleć, bo Kościół Konsumentów postarał się, aby ukryć ciebie i naszego wujka. Kiedy ty rozpoczynałeś szkolenie do bojówki, ja cię opłakiwałam. Baird wytłumaczył mi wszystko i zaproponował moją kandydaturę w IBPI. Następne lata życia spędziłam w Oddziale w Tunisie pod zmienionym nazwiskiem. Moje stare jedynie bolało, więc porzuciłam go. Poza tym nie chciałam, aby Kościół Konsumentów mnie wytropił i zabił. Chyba nie miał żadnych powodów, żeby tak uczynić… jednak popadłam w paranoję. To był mroczny etap w moim życiu. Właśnie podczas jednej z misji poznałam Kirilla Kaverina. Podczas innej poznałam przydatne dla niego informacje. Stałam się ekspertką co do obiektów z kultury muzułmańskiej. Chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o Ifrytach i innych potworach. To było ostatnią rzeczą, która trzymała mnie w jednym kawałku. Do czasu… aż dowiedziałam się, że wciąż żyjesz.

- Rozumiem - pokiwał głową Sharif. - Wspominałaś coś o naszych wrogach. Kto nimi jest?
- Co do twoich wrogów, to ty powinieneś się wypowiedzieć. Ja ich nie znam. Natomiast jeżeli chodzi o moich… nie są to ludzie, którymi należałoby się przejmować. Są daleko stąd i zajmują się ważniejszymi rzeczami, niż ty czy ja. Jak wiadomo, wystarczy wyjść z domu, aby zrobić sobie wroga. Natomiast ja podróżowałam po całym świecie - uśmiechnęła się smutno, popijając łyk gorącej herbaty.
- Tak, co do tego masz rację. Zdążyłem już zrazić do siebie chyba wszystkie organizacje, włącznie z państwowymi - mruknął Sharif, upijając kawę. - Mówisz, że jesteś z wydziału Tunis… Jak się tam trzymacie? I czy wiesz, co z wydziałem w Portland?
- Nie, już dawno temu odeszłam z IBPI - Afaf odpowiedziała. - Przestałam potrzebować tej organizacji. Udałam się do Kairu w poszukiwaniu Marida. Podobno to ojciec wszystkich Ifrytów. Nie udało mi się go odnaleźć, choć starałam się jak mogłam. Nawet wstąpiłam do Eayan. To zakon widzących. Doszłam aż na sam szczyt dzięki Skorpionowi oraz mojej wiedzy wyniesionej z IBPI. Z łatwością odgrywałam boskie wizje i widzenia. Dzięki modułowi języków potrafiłam rozczytywać nawet najbardziej zamierzchłe teksty. Stałam się najwyższą kapłanką - mruknęła. - A co działo się z tobą? - zapytała.
Sharif zrobił lekko zaskoczoną minę. Przeszłość Afaf była co najmniej imponująca. Wyglądało na to, że podobnie jak on, poświęciła się zemście, tyle tylko, że była zgoła bardziej ambitna.
- Cóż… najpierw zaciągnąłem się do bojówki Saddama Husajna i walczyłem z Amerykanami. Później zwerbował mnie Kościół Konsumentów, który wyszkolił mnie na ich agenta. Nigdy jednak nie zostałem wyznawcą - westchnął, przypominając sobie lata spędzone w tajnej placówce. - Moim zadaniem była infiltracja IBPI Portland, co zresztą powiodło się całkiem dobrze. No, może pomijając fakt, że ostatnio załapałem się na rolę terrorysty poszukiwanego przez policję - uśmiechnął się lekko. - Współpracując z KK, zwiodłem Alice Harper i zaprowadziłem ją do fresku Stworzenia Świata, gdzie przelałem jej krew. Z tego co rozumiem, Alice jest potomkinią, bądź kolejnym wcieleniem jakiejś istoty z przeszłości. Wygląda też na to, że tamten rytuał sprawił, iż wchłonęła moc Fluxu, stając się jeszcze potężniejsza. Niestety nie wiem, co się aktualnie z nią dzieje. Mówisz, że zabiła Dahla? Może chciała przejąć władzę w Kościele. Jedno jest pewne, IBPI straciło wielu swoich agentów, a dodatkowo ważną osobę w postaci Harper - Sharif odstawił pustą filiżankę i sięgnął po ciasteczko maślane z talerzyka.
- Wiesz coś może o moich byłych partnerach z wydziału? Imogen Cobham, Natalie Douglas i Lotte Visser.
- Nie - kobieta pokręciłą głową. - Te nazwiska nic mi nie mówią - mruknęła półprzytomnie. Wydawało się, że bardziej była skoncentrowana na rozmyślaniu nad opowieścią Sharifa. - Ale powiedz mi… jak mogłeś dać się zwerbować Kościołowi Konsumentów? Po tym wszystkim, co uczynił naszej rodzinie? - zmarszczyła brwi, patrząc na Sharifa z troską.

Sharif mruknął coś pod nosem i pokręcił głową.
- Tak jak mówiłem… Dla mnie wy wszyscy zginęliście podczas bombardowania naszej wioski. Nie było Ifryta, tylko Amerykanie. I tej wersji będę się na razie trzymał, pomimo tej wizji, jaką zaserwował mi przeklęty ogar, kiedy mnie dopadł na cmentarzu - mężczyzna splótł dłonie za głową i odchylił się wygodniej na kanapie.
- Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Mówisz, Dahl zginął. Wolałbym widzieć martwego Georga Busha, ale bez tego pierwszego moje życzenie już raczej się nie spełni. Interesuje mnie bardziej sytuacja na… no właśnie, jakim froncie. Skupiony na zemście, straciłem z oczu większy obraz. Nie wiem, co planuje IBPI ani Konsumenci. Czy na horyzoncie pojawiły się jakieś nowe siły? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Nastały szalone czasy, gdzie potężne istoty Fluxu przemierzają naszą ziemię za dnia. Świat dąży do globalnego konfliktu i żadna organizacja nie kontroluje sytuacji. Powiedz mi więc… siostro, gdzie tak właściwie planowałaś się przed tym wszystkim schować?

Afaf milczała chwilę. Zwiesiła głowę na dość nieprzychylną i oschłą wypowiedź brata. Według niego wcale nie była jego siostrą, a jedynie oszustką.
- Czy słyszałeś może o sanktuariach? Jest ich niewiele, to prawda, jednak znalazłam jedno z nich. Wszystkie istoty paranormalne tracą na ich obszarze swoje nadzwyczajne umiejętności, jak gdyby ich PWF wynosiło zero. Mam na myśli coś w rodzaju Pittock Mansion. Może kojarzysz tamtą posiadłość, bo jest na terenie Portland. Chodzi o oazy zbudowane lub stworzone przez naturę na bazie wielokrotności liczby czterdzieści sześć. Niedaleko dawnej lokalizacji Wiszących Ogrodów Babilonu na terenie naszego ojczystego Iraku są ruiny posiadające te właściwości. Właśnie teraz są przekształcane na odpowiedni apartament dla nas. Zawsze marzyłam o bunkrze przeciwko istotom paranormalnym. Gdzie żaden Ifryt, czy inne cholerstwo mnie… nas nie dosięgnie. Skryjemy się w nim. Bo nasze życia są najważniejsze - rzekła z całą pewnością siebie. - Sharifie, to świat odebrał nam ojca, matkę, znajomych, wioskę, pobliskie miasto i nasze życia. Nie jesteśmy temu światowi nic winni. Jeżeli ma się skończyć, to niech tak będzie. My w tym czasie będziemy w bezpiecznym miejscu. To nie jest samolubne, by być sprytnym i posiadać instynkt przetrwania. To co prawda biblijna analogia, ale nikt nie piętnuje Noego za to, że opuścił Sodomę i Gomorę. Jeżeli jesteś żołnierzem, Sharifie Khalidzie, to nie bądź jak ten mężczyzna z Bakuby, który ruszył na Ifryta i zginął, zostawiając żonę i dziecko. Bądź żołnierzem, który ochrania swoją rodzinę. Jeżeli nie wierzysz w moją tożsamość, to polećmy do Bakuby i zobaczmy, czy to obraz z twoich wspomnień. Polećmy, żebyś przekonał się, co jest prawdą, a co ułudą.

- I gdzie się podziała ta waleczna Afaf, która własnoręcznie chciała zabić mordercę naszego ojca? - mruknął Sharif i wsparty na kolanach, pochylił się w stronę kobiety. - Mam lepszą propozycję. Dołącz do mnie. Zaprowadźmy na tym świecie porządek, na jaki zasługuje. Razem pokonamy wszystkie stronnictwa, które dążą do zagłady naszej ziemi. Tylko ty i ja - na ustach Sharifa przebiegł maniakalny uśmiech.
Afaf milczała.
- Jakie stronnictwa? Jak chcesz je pokonać? Jakie masz środki? Waleczna Afaf dorosła. Wraz z śmiercią Joakima Dahla jej zemsta wypełniła się. Nie obchodzi mnie pionek, który działał na jego polecenie.
Dziewczyna wstała i przeciągnęła się.
- Czy powinnam zamówić lot do Bakuby, abyś przekonał się o tym, jak wyglądała przeszłość? Nie wiem dlaczego, ani z jakiego powodu straciłeś pamięć. Czy uderzyłeś się mocno w głowę, czy też może IBPI lub KK wyprało ci mózg. Ale nie mogę żyć, kiedy mój własny brat patrzy na mnie jak na obcą osobę.
- W porządku, w porządku - Sharif uniósł dłoń. - W sumie mogę się tam przelecieć, skoro na razie nie mam żadnych planów.
- Może od razu? - zaproponowała Afaf. - Myślę, że nie ma na co czekać. Im prędzej będziemy mieć to za sobą, tym lepiej.
- Niech będzie - skinął mężczyzna, wstając z kanapy. - Musiał… musiałbym cię jeszcze prosić o jakieś ubrania - mruknął patrząc po sobie. - I właściwie przez jak długo byłem nieprzytomny?
- Nie wiem, kiedy straciłeś przytomność. Obecnie mamy dwudziestego piątego czerwca jakoś przed południem - rzekła Afaf. - Chcesz coś jeszcze oprócz ubrań? Coś poza bronią. Nie chcę, żebyś źle to odczytał, ale dopóki wszystkiego nie wyjaśnimy… wolałabym cię nie uzbrajać - podniosła rękę i dotknęła szyi, na której wciąż były widoczne ślady po dłoniach Sharifa.
Habid wzruszył ramionami i spojrzał ponownie na Afaf. W jego oczach kryło się poczucie winy.
- Ubrania wystarczą - odparł, podchodząc do drzwi.
Wyszli na korytarz.
- Tutaj jest toaleta - kobieta wskazała drzwi. - A tam kuchnia, gdybyś czegoś potrzebował.
Sama ruszyła do zupełnie innego pokoju, w którym zapewne chciała zająć się praktyczną stroną przygotowań lotu do Iraku. Kiedy obróciła się tyłem, Sharif ujrzał tatuaż z tyłu szyi siostry. Został wykonany złotym tuszem, co ładnie kontrastowało z nieco ciemniejszym kolorem skóry Afaf.


- Sharifie - kobieta przystanęła zanim przekroczyła próg drzwi. - Co takiego mógłbyś zobaczyć w Khalis lub w Bakubie, co rozwiałoby twoje wątpliwości?
- Nie mówiłem, że lecę tam w takim celu - odparł Sharif i wszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Kobieta wyglądała, jak gdyby chciała coś powiedzieć, jednakże tego nie zrobiła.

Godzinę później Sharif był już czysty, najedzony i ubrany w swoje własne ubrania. Te zostały w trakcie jego nieprzytomności wyprane, wysuszone i wyprasowane. Afaf wdziała czarny płaszczyk, dzięki któremu jej sylwetka nie wydawała się aż tak przeraźliwie chuda. Ruszyli samochodem na lotnisko wraz z Jonathanem, pomocnikiem Afaf. Mężczyzna siedział za kierownicą, bez słowa wioząc ich na samolot.
- To prywatny samolot Eayan - rzekła kobieta, chcąc zagaić rozmowę. - Odrzutowiec. Powinien szybko przetransportować nas na miejsce. Najbardziej po opuszczeniu Tunisu tęskniłam za Portalami.
- Radzisz sobie całkiem nieźle - Sharif co rusz wyglądał za okno, obserwując otoczenie. - Nigdy nie byłem zwolennikiem portali - odpowiedział, posyłając kobiecie przelotne spojrzenie.
- Jakieś efekty uboczne? Miałam koleżankę, która cierpiała na biegunkę po każdym skoku - Afaf nieznacznie uśmiechnęła się. - Uwierz mi, nic przyjemnego.
Kiedy weszli do środka i zajęli miejsca, kobieta kontynuowała rozmowę.
- Samolot nie należy do mnie, lecz do organizacji. Podobnie jak wszystkie środki, którymi dysponuję, nawet Jonathan. Jestem na wysokim stanowisku, lecz bardzo szybko mogę zlecieć i pozostać sama. Dlatego cieszę się z twojej obecności. Bardzo mało jest osób, którym możemy ufać - uśmiechnęła się, lecz bardzo szybko grymas pojawił się na jej twarzy, kiedy przypomniała sobie, że ich obecna relacja wcale nie jest oparta na wzajemnej ufności.
- Z tym ostatnim się zgodzę. Alice mi zaufała i najlepiej na tym nie wyszła - Sharif rozparł się na fotelu i wyjrzał na płytę lotniska.
- Ile potrwa lot?
- Kilka godzin, zapewne. Wylądujemy w Bagdadzie, a potem wynajmiemy samochód. Chcesz wpierw udać się do Khalis, czy Bakuby? - zapytała Afaf, nalewając wody mineralnej do kieliszka. Następnie podsunęła butelkę Sharifowi, aby mógł się napić.
Habid przyjrzał się butelce, a następnie po chwili zastanowienia napił się z gwinta.
- Zacznijmy od Bakuby - skwitował, przecierając usta kciukiem.

Afaf pokiwała głową. Wcisnęła się głębiej w fotel i przymknęła oczy. Zasnęła. Jej twarz lekko przechyliła się. Teraz wyglądała znacznie młodziej i bardziej niewinnie. Zdawało się, że na jawie obowiązki dodawały jej lat. Sharif miał do dyspozycji barek z najróżniejszymi napojami - w tym alkoholowymi, a także telewizor z zamontowanymi słuchawkami. Mógł spędzić czas w sposób dowolny.


Kiedy wylądowali w Bagdadzie, Sharif spojrzał na charakterystyczną architekturę tamtejszego lotniska. A szczególnie na sufit głównej hali, który łukami opuszczał się w stronę pasażerów. Ruszyli prędkim krokiem w stronę wyjścia.
- Byłeś kiedyś w stolicy? - zapytała Afaf.
Sharif pomimo szybkiego kroku zachowywał ostrożność. Dłoń ciągle zahaczała o biodro, chociaż nie było tam ani kabury ani pistoletu.
- Tylko raz. Kiedy Konsumenci wyciągali mnie z Iraku.
Kobieta zamilkła na moment.
- A chciałeś kiedyś tu powrócić? Myślałeś o tym? To znaczy… nie, żeby było do czego - westchnęła. - Dom, to ludzie, którzy w nim przebywają. A nie geograficzne dane południków i równoleżników.
Wyszli na zewnątrz i wsiedli do samochodu, który już na nich czekał. Afaf poleciła kierowcy jazdę do Bakuby. Następnie spojrzała na Sharifa, chcąc usłyszeć jego odpowiedź.
- Nie… Raczej nie. Właściwie pogodziłem się z tym, że nie mam domu - odparł Sharif, rozsiadając się w fotelu. - Całe moje życie jest podróżą, nawet jeśli osiadałem gdzieś na trochę dłużej - dodał, przyglądając się swoim dłoniom.

Jechali po ulicach Bakuby. Niektóre obiekty były naprawione i odrestaurowane, jednak piętno bombardowania sprzed kilku lat wciąż zdawało się widoczne. Ulice miasta jakby płakały od wylanej krwi jego mieszkańców. Sharif rozpoznawał poszczególne sklepy, biura, urzędy… wszystko zdawało się jakby snem. Wysiedli, kiedy pojazd dojechał do celu. Znaleźli się tuż przed Głównym Szpitalem w Bakubie. Miejscem, w którym drzemała dokumentacja na temat ojca Sharifa… lub też nie. W pierwszym przypadku oznaczałoby, że sen, którego przed chwilą doświadczył, przedstawiał właściwą wersję wydarzeń. Natomiast w drugim… Afaf byłaby jedynie oszustką, próbującą wcielić się w jego zmarłą siostrę, która zginęła pod gruzami domu w Khalis.

- Całe życie jest podróżą, Sharifie - kobieta skinęła głową, uśmiechając się do mężczyzny. - Masz rację. Nasza własna rozpoczęła się w tym miejscu. I teraz nadchodzi jej kontynuacja. Ty i ja kontra reszta świata - dodała, wyciągając rękę w stronę mężczyzny. - Od teraz aż do jego końca. I jeszcze dalej.

Południowe słońce tkwiło wsparte wysoko na nieboskłonie. Jego jasne i ciepłe promienie oblepiały ich dwójkę spoglądającą na gmach Głównego Szpitalu w Bakubie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 07-01-2018, 14:54   #319
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część dziewiąta

Ruszyli do wyjścia. Przez uchylone drzwi do sąsiedniego pokoju Alice ujrzała pana Sehlberga. Mężczyzna siedział przy biurku i z melancholią spoglądał na albumy pełne zdjęć. Przeglądał kolejne strony. Zdawało się, że tym zajmował się przez cały wieczór i w ten sposób planował spędzić wigilię. Kompletnie sam, zanurzony w rzece wspomnień.
Śpiewaczka zatrzymała się przy wejściu do pomieszczenia gdzie sam siedział. Patrzyła chwilę w jego stronę, po czym zmarszczyła brwi i ruszyła znów za Miranda i Jeremy’m
- No dobrze. To idziemy.
- Zostawimy go samego? - Miranda wydawała się wahać.
Alice pokręciła głową
- Nie, ale najpierw musimy go przekupić, nie możemy ot tak na niego napierać. Mam pomysł - rzekła rudowłosa szeptem.
- Skoro tak mówisz - kobieta mruknęła w odpowiedzi. - Pani Dawson nie zdziwi moja obecność? W ogóle zauważyła, że zniknęłam?
- Musiałam lekko skłamać w twojej sprawie Mirando, ale teraz jest wytłumaczenie jak to się stało, że wróciłaś - powiedziała cicho na klatce schodowej idąc w górę do drzwi mieszkania pani Dawson. Otworzyła je
- Wróciłam! I znalazłam prezenty po drodze - rzuciła w głąb mieszkania, po czym odwróciła się, by przepuścić przodem Jeremy’ego i Mirandę. Sama natomiast udała się do stolika, gdzie były ciasta i zaczęła nakładać kilka kawałków na talerzyk.

- Miraaandaaa!!! - Emily rozwrzeszczała się co najmniej tak, jak gdyby odnalazła zaginioną przed latami krewną. Pobiegła do dziewczyny i ją mocno przytuliła.
- Wróciłam sprawdzić, czy nie przesadziłaś z tym kakaem - Miranda lekko zażartowała.
Pani Dawson natomiast nic nie rzekła, jedynie wstała. Spoglądała w milczeniu na swojego wnuka.
- Babciu… - Jeremy niepewnie zaczął, robiąc krok do przodu.
Staruszka przysunęła rękaw do twarzy, aby szybko zetrzeć łzy, które zebrały się jej do oczu.
- Jeremy… - zaczęła. - Jednak udało ci się wyrwać z pracy - uśmiechnęła się szeroko.
- T-tak - mężczyzna pokiwał głową i następnie ruszył, aby przytulić babcię. Zdawało się, że on również roztkliwił się.
Harper przez moment patrzyła na całą scenę jak na obrazek… Na film familijny, który puszczano w święta. Uśmiechnęła się do siebie, po czym po cichu opuściła mieszkanie z talerzem. Napisała szybkiego sms’a

Cytat:
Napisał ”Alice”
Do Chrisa:
Miranda wróciła. Mam ją u pani Dawson. Bransoleta na miejscu. Potrzebuję danych jak sobie z nią poradzić.
Odpowiedź przyszła od razu, ale w formie maila. Najwyraźniej ten sposób komunikacji był tańszy w Islandii.
Cytat:
Napisał ”Chris”
Do Alice:
Sprawa wydaje się fatalna. W Zbiorze Legend nie ma ani wzmianki o czymś podobnym. Nie mamy tutaj pomysłu, jak sobie z tym poradzić. Koordynator zaproponował, aby zamknąć Mirandę w Ergastulum, ale nie wiem, czy to w czymś pomoże…
Cytat:
Napisał ”Alice”
Do Chrisa:
Będę improwizować. Najwyżej spiorę złego Mikołaja rózgą po paszczy. Wesołych!
Cytat:
Napisał ”Chris”
Do Alice:
Wesołych Świąt! Byłabyś później dostępna? Yuki z chęcią porozmawiałaby z tobą przez komputer.
Cytat:
Napisał ”Alice”
Do Chrisa:
Oczywiście! Dam znać, gdy kolacja tu się skończy.
Cytat:
Napisał ”Chris”
Do Alice:
I jeszcze coś jednego… ktoś do mnie zadzwonił i możecie mieć jeszcze jednego gościa. Na razie nie chcę nic powiedzieć, bo trochę boję się. Znaczy, wszystko w porządku. Tak myślę. Choć możesz być na mnie zła. Pewnie będziesz. Przepraszam… :”D
Cytat:
Napisał ”Alice”
Do Chrisa:
Mówisz o Jeremym? To już wiem.
Cytat:
Napisał ”Chris”
Do Alice:
Ugh… zobaczysz.
Następnie wsunęła telefon do kieszeni i zeszła na drugie piętro, by zatrzymać się przed mieszkaniem pani Sehlberg i zapukać.
Rozległy się kroki. Następnie szczęknął zamek i mężczyzna spojrzał przez szparę w drzwiach.
- Tak? - wyglądał na zaspanego. - Mogę jeszcze jakoś wam pomóc? - zapytał uprzejmie, choć zdawało się, że najchętniej wróciłby w objęcia Morfeusza.
Alice uśmiechnęła się do niego przepraszająco
- Wybacz… Pomyślałam, że może zechcesz spróbować ciasta? Na pewno zgłodniałeś, a dziś przecież wszystko zamknięte - zauważyła.
- Ciasta? - mężczyzna wydawał się zmieszany. - Nie chciałbym sprawiać kłopotu… Zresztą, jestem nieprzygotowany - zawiesił głos.
Śpiewaczka pokreciła głowa
- To żaden problem, nic nie szkodzi. Uważam, że nie powinno się spędzać Wigilii samemu. czy mogę wejść na moment? - zapytała ostrożnie.
- Do mnie? Oczywiście - mężczyzna szerzej otworzył drzwi i stanął bokiem, aby Harper mogła przedostać się do środka.
Wbrew zapewnieniom o nieprzygotowaniu mężczyzna był ubrany w schludną, białą koszulę, włożoną do czarnych, odświętnych spodni. Zdaje się, że musiał w takim razie mieć na myśli brak prezentów.
- Chciałaby się pani czegoś napić? Mam kawę, herbatę, wodę mineralną, sok pomarańczowy… a także mocniejsze rzeczy, o ile pani reflektuje.
Rudowłosa przechyliła lekko głowę
- Nie trzeba, a do tego, jesli to nie problem, może mów mi po imieniu? W końcu zważywszy na dzisiejszy wieczór, który był bardzo pokręcony… Nie ma co trzymać się brutalnie ram, no chyba, że woli pan, by mówić do niego prosze pana, panie Sehlberg? - zagadnęła i podała mu talerz z ciastem.
- Och, oczywiście, że nie. Alice, czy tak? - odpowiedział mężczyzna, odbierając ciasto. Poszli z nim do kuchni. Przełożył wypiek na deskę do krojenia i oddał talerz Harper. - To cały dla mnie, tak? - nagle zapytał lekko przestraszony, że zagalopował się. Być może śpiewaczka chciała poczęstować go jedynie kawałeczkiem. - Jestem Sven, przy okazji. Możesz mi tak mówić - podał jej prawą rękę.
Alice uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń
- Tak, całe ciasto jest dla ciebie. Przyznam się, że chciałam cię przekupić, żebyś może jednak zechciał do nas dołączyć na górze - powiedziała niewinnie, jak dziewczynka przyłapana na podjadaniu ciastek.
- Cóż to za obyczaje, to ja powinienem coś przynieść, a nie odwrotnie. Zawstydzasz mnie, Alice - Sven uśmiechnął się niepewnie. Spojrzał na szafkę umieszczoną tuż pod sufitem, otworzył ją, stanął na palcach i wyjął dwie butelki wina. - Najlepsze, wytrawne. Rocznik 2006. Na specjalne okazje. Być może pani Dawson nie wygoni mnie, jeżeli zaproponuję jej taki trunek - mężczyzna stanął dużo pewniej. - Pamiętam, że nie raz z moją mamą lubiły sobie popijać - dodał i zamknął szafkę.
Śpiewaczka uśmiechnęła się
- Na pewno nie wygoniłaby cię i bez tego Sven - stwierdziła pogodnie.
Sehlberg odstawił butelki i zaczął kroić ciasto. Wyjął dwa talerzyki. Nałożył porcję sobie oraz Harper.
- Co to za smakołyk? - zapytał ją. - Sama piekłaś?
Rudowłosa wskazała jeden kawałek owocowego ciasta. Mężczyzna spojrzał na nie łakomie.
- To dzieło pani Dawson - rzekła, po czym wskazała drugie, ciemne. - To moje. A ciastka pani Dawson - opowiedziała co miał przyniesione. Podziękowała za talerzyk, po czym usiadła przy stoliku. - Chciałeś spędzić święta zupełnie sam? - zapytała, próbując kawałka ciasta.
Mężczyzna usiadł i ugryzł pierwszy kęs.
- Tak - odparł. - Mam kilku znajomych, ale nie ma tradycji, żeby robić w Wigilię imprezy. Nie mam żony, ani dzieci. Pewnie mogłem również pójść do jakichś barów serwujących bezdomnym posiłki i pomagać jako wolontariusz… ale teraz nie miałem na to ochoty. Rok temu właśnie tak spędziłem święta.
Alice kiwnęła głową
- W takim razie nie ma żadnego problemu, zapraszałam cię już wcześniej, ale teraz będę nalegać, byś spędził wigilię u pani Dawson - oznajmiła tonem uprzejmym, ale nie znoszącym sprzeciwów. Zjadła kawałek ciasta.
- A kim jesteś dla staruszki? - zapytał mężczyzna. - Jakąś krewną? Kolejną wnuczką?
Harper pokręciła głową
- Dobroduszną sąsiadką z tego samego piętra - odparła uprzejmie.
- Dobroduszną? Bo zgodziłaś się spędzić z nią święta? - zapytał Sven. - Spokojnie, tylko żartuję. Pani Dawson jest bardzo miła. Jak byłem mały, to uczyła mnie gry na pianinie. Była dobrą nauczycielką, ale ja okropnym uczniem. Nienawidziłem czytania nut.
Rudowłosa drgnęła lekko, ale zaraz uśmiechnęła się
- Zawsze staram się pomagać wszystkim sąsiadom, twojej mamie również. Tak się zdarzyło, że miałam spędzić te święta samotnie. Pani Dawson przyszła mi na ratunek, a ja z wdzięczności, postanowiłam sprawić, żeby jej dzień Wigilijny był naprawdę szczęśliwy - powiedziała spokojnie
- Już mi mówiła, że interesowała i zajmowała się muzyką. Tak się składa, że śpiewam w operze i stąd wyszedł ten temat - powiedziała pogodnie.
Mężczyzna skończył swoją porcję i tak się złożyło, że Alice również. Wstał i chwycił obydwie butelki wina oraz korkociąg.
- Może dołączymy do reszty w takim razie? - przyjrzał się w odbiciu szklanej gabloty, po czym zwrócił wzrok na Harper. - Bardzo lubię muzyków oraz artystów scenicznych, choć Bóg niestety poskąpił mi talentu. Prowadzę serwis z używanymi samochodami. Niezbyt romantyczna praca, jednak pozwala utrzymać życie na godnym poziomie.
Alice kiwnęła głową
- Żadna praca nie hańbi - stwierdziła, po czym podniosła się i poczekała na mężczyznę, aż rusza na górę razem, do mieszkania pani Dawson. Miała nadzieję, że nastroje na miejscu były w porządku i trochę niepokoiła się tym, kogo miał na myśli Chris, że jego przybycie mogłoby ją zirytować.

Już na korytarzu było słychać gwar dochodzący z mieszkania staruszki. Alice i Sven weszli do środka. Pani Dawson spierała się głośno ze swoim wnukiem. Siedzieli obok siebie z kieliszkiem eggnoga i rozprawiali żywo na temat wyższości wartości artystycznych niektórych starych oper. Staruszka ich broniła, a Jeremy atakował. Spór, choć intensywny, nie zdawał się ani poważny, ani wymagający interwencji. Miranda przykucnęła pod choinką i poprawiała niektóre ozdoby, które strąciła Emily. Dziewczynka lekko chwiała się i była bardzo żywa… no tak, skosztowała mikstury sporządzonej przez Bonesa. Eggnog, choć słaby, odcisnął na małej swoje piętno. Śpiewała głośno i, o dziwo, czysto Rudolfa, Czewononosego Renifera.
- Dzień dobry - przywitał się Sehlberg.
Pani Dawson pomachała mu przywitanie i wróciła do konwersacji z wnukiem, która kompletnie ją pochłonęła.
Alice rozejrzała się po mieszkaniu pani Dawson i uśmiechnęła się widząc, że wszyscy dobrze się bawią
- Sven przyniósł wino, pani Dawson - rzuciła jeszcze tylko na moment przerywając dyskusję staruszki i Jeremy’ego.
- Jak miło z twojej strony, mój słodziutki - gospodyni uśmiechnęła się do mężczyzny. - Jeżeli byłbyś taki dobry i nalał kieliszek malutki do skosztowania, byłabym twoją wielką dłużniczką. Proszę siadaj i gość się. Mamy bardzo dużo smakołyków, musisz spróbować wszystkiego.
Alice zerknęła na Svena
- Proszę częstuj się - wskazała na stół i sama usiadła na miejscu, które wcześniej zajmowała, by dokończyć jedzenie sałatki.
Sehlberg, zachęcony przez kobiety, usiadł i nałożył trochę słodkich ziemniaków.
- Pięknie pachną - uśmiechnął się uprzejmie. Postawił butelki wina na stole i otworzył jedną korkociągiem, którego z sobą przyniósł. Nalał po porcji dla Alice, pani Dawson, jej wnuka oraz siebie.
- Proszę, mówcie mi Penelope - rzekła staruszka, nieco ośmielona przez alkohol. - Tytułowanie mnie ciągle panią, albo babcią trochę mnie postarza - zaśmiała się z własnego żartu.
Alicja podziękowała za wino i chętnie się napiła obserwując całe pomieszczenie. Łagodna melodia kolęd grała w tle. Mała dobrze się bawiła w towarzystwie Mirandy, która również zdawała się mieć przyjemność z pobytu tutaj. Harper popijała wino i zastanawiała się jak najlepiej będzie odpędzić złego Mikołaja. Słysząc ośmieloną panią Dawson zaśmiała się sama leciutko. Podjadała ciastka, które staruszka upiekła. Zastanawiała się kogo niby miałoby tu jeszcze przywiać, zwłaszcza, że sama kolacja już się właściwie skończyła i jedynie spędzali miło razem czas.

Potem pan Sehlberg zaczął bawić się z Emily. Dziewczynka wyjaśniała mu zasady jakiejś gry słownej, którą poznała w szkole. Alice natomiast rozmawiała na tematy ogólne z panią Dawson… czy też Penelope, jak kazała się nazywać. Następnie kobieta pokazała jej nagrania oper oraz płyty gramofonowe. Wino Svena okazało się przecudowne. Idealnie gasiło pragnienie oraz odprężało. Miranda i Jeremy usiedli gdzieś obok i cicho z sobą rozmawiali. Na pierwszy rzut oka wyglądali na parę, która powoli zakochuje się w sobie… choć to może wino uderzało do głowy Harper, przez co widziała iluzje.

Wtem rozległo się ciche, bardzo nieśmiałe pukanie do drzwi. Wpierw śpiewaczka doszła do wniosku, że przesłyszała się, gdyż dźwięk tonął pod muzyką i gwarem rozmów. Wtem jednak odgłos powtórzył się. Naprawdę ktoś chciał dostać się do środka. Czyżby gość, o którym wspominał Bones?
Alice podniosła się z krzesła
- Ktoś puka! Pójdę zobaczyć kto to - oznajmiła, po czym ruszyła do drzwi. Wino delikatnie rozluźniło jej wszelkie obawy przed niebezpieczeństwami i nieudanymi rozwiązaniami. Śpiewaczka zerknęła przez judasza na korytarz.
Na zewnątrz stała kobieta w średnim wieku. Miała cienkie, czarne włosy i nieładną cerę. Jedynie oczy - duże i zielone - były ładne i zdobiły nieznajomą. Harper w pierwszej chwili czuła całkowitą pewność, że pierwszy raz widzi ją na oczy i zapewne ma przed sobą jakąś zaginioną siostrzenicę pani Dawson. Dopiero po chwili zrozumiała, że to matka Emily. Wcześniej spojrzała na nią jedynie przelotnie, poza tym kobieta awanturowała się i była pijana. Natomiast teraz zdawała się trzeźwa, skruszona i bardzo smutna.
Alice uniosła brwi
- A niech go… - mruknęła pod adresem Bonesa, po czym wzięła spokojny wdech i otworzyła drzwi
- Dobry wieczór - powitała najpierw kobietę, chcąc upewnić się, że ta nie będzie się zaraz rzucać o porwanie jej córki.
- Dobry wieczór - matka Emily momentalnie spuściła wzrok. Zdawała się kłębkiem nerwów. Słaby zapach wypitego alkoholu wciąż nieznacznie od niej bił, jednak nie na tyle, aby można było to od razu wyczuć. - Nazywam się Amy Ferguson. Czy mogłabym zobaczyć się z moją… córeczką? - zapytała. Kiedy to powiedziała, nagle jakaś niewidzialna tama pękła i potok słów zaczął wylewać się z kobiety. - Dziękuję, że państwo wzięli ją na święta, kiedy ja… byłam pijana. Nie chcę usprawiedliwiać się i nie będę. Jednak nagłe zniknięcie Emily… otworzyło mi oczy. Ja bardzo ją kocham, lecz ostatnio mam problemy… i nie potrafię sobie z nimi radzić - Amy zadrżała, wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. - Bardzo przepraszam za kłopot i że widziała mnie pani w takim stanie…
Śpiewaczka milczała, przez całą wypowiedź kobiety. Czekała, aż ta skończy, w międzyczasie złagodniała odrobinę
- Rozumiem posiadanie problemów, ale nic nie powinno usprawiedliwiać odbierania szczęścia pani córce - powiedziała spokojnym tonem. Wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi
- Mamy tam duże spotkanie wigilijne, może chce się pani doprowadzić do porządku u mnie? - zaproponowała już łagodniej.
Amy wyciągnęła szyję, aby zobaczyć Emily. Dziewczynka bawiła się ze Svenem obok choinki i stosu prezentów. Wydawała się bardzo radosna i szczęśliwa. Ten widok w połączeniu ze słowami Alice sprawiły, że potok łez pociekł po twarzy kobiety.
- Tak, to dobry pomysł. Jest pani bardzo miła, dając taką propozycję - szepnęła cicho, a następnie obróciła się w stronę korytarza. Jeszcze tylko raz zerknęła na swoją córkę.
Rudowłosa kiwnęła głową
- W takim razie proszę, tędy - poprowadziła ją do siebie i udostępniła kobiecie swoją łazienkę i ewentualnie szafę, jeśli ta chciała się przebrać w coś bardziej odświętnego
- Emily to wspaniała, bystra, młoda dama. Proszę ją wspierać, a nie pogrążać w ciemności i ściągać na dno - powiedziała jeszcze tylko i już nie ruszała tego tematu. Kobieta sama będzie musiała podjąć właściwe decyzje.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-01-2018, 14:56   #320
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część dziesiąta

- Zadzwonię do odpowiednich instytucji - Amy rzekła ściszonym głosem. - Odkąd straciłam pracę, mamy problemy finansowe. A ja zareagowałam w najgorszy sposób z możliwych. Ale bardzo panią przepraszam, nie musi pani o tym słuchać, i to jeszcze w taki specjalny dzień, jaki dzisiaj mamy. Postaram się szybko uwinąć - dodała, po czym zniknęła za drzwiami łazienki. Odgłos strumienia wody od razu rozbrzmiał w małym pomieszczeniu.
Alice pokręciła głową
- Proszę się nie krępować. Każdy miewa ciężkie chwile w życiu. Po prostu, gdy coś nam nie idzie, znajdujemy nowy cel. Pani swego jeszcze nie wybrała - uśmiechnęła się do kobiety
- Proszę się czuć swobodnie. A swoją drogą, jestem Alice Harper - przedstawiła się, bo wcześniej zapomniała. Dała kobiecie prywatność, zajęła się lekkim porządkowaniem kuchni.
Prysznic trwał około dziesięć minut, następnie rozbrzmiała suszarka.
- Czy mogłabym skorzystać z pani kosmetyków? - kobieta zapytała nieśmiało. - Nie chciałabym się naprzykrzać… - zawahała się.
Rudowłosa odrzekła spokojnie
- Proszę, może ich pani użyć, to żaden kłopot - Alice nie miała zbyt wiele rzeczy do makijażu, jednak były wysokiej jakości. W końcu sama była ładna, przynajmniej według samej siebie, to używała kosmetyków głównie do podkreślania tego faktu
- Z ciekawości, czym się pani para z zawodu? - zapytała uprzejmie.
- Jestem… byłam… analitykiem giełdowym - głos Ferguson dobiegł zza zamkniętych drzwi. - Wystarczył jeden dzień i bardzo złe podszepty instynktu, aby całe moje życie zmieniło się - westchnęła. - Nie dość, że sama straciłam… całość kapitału, to również moi klienci. Choć nie aż tyle, jak ja. W tym zawodzie nie dostajesz drugiej szansy - Amy wyjaśniła smutno.
Alice milczała chwilę, bo niestety kompletnie nie znała się na giełdzie
- Cóż, przyznam się, że niestety nie znam się na giełdzie, ale sądzę, że ktoś niezaradny nie dałby sobie rady w tym klimacie. Na pewno jest coś, czym może się pani zająć i mieć stabilniejszą przyszłość, z takim doświadczeniem - powiedziała uprzejmie.
- Będę musiała coś znaleźć - rzekła. - A co do poszukiwania nowego celu… myli się pani, że go nie znalazłam. Jest nim Emily. Zrobię wszystko, aby zapewnić jej lepszą przyszłość. I żeby nie musiała wstydzić się swojej matki.

Następnie rozległ się trzask otwieranych drzwi i Ferguson wyszła. Była nie do poznania. Może nie zmieniła się w top modelkę, jednak wyglądała bardzo reprezentacyjnie oraz schludnie. Delikatny, zielony cień do powiek rozświetlił jej spojrzenie i bardzo ładnie współgrał z barwą oczu. Cienie pod oczami również znikły. Dzięki pociągnięciom różu na policzkach wyglądała znacznie zdrowiej. Włosy nabrały objętości, a ładny zapach unoszący się od niej dopełniał wrażenia świeżości.
Śpiewaczka przyglądała się chwilę Amy, po czym uśmiechnęła się
- Wyglądasz świetnie - stwierdziła, kiwając głową. Cieszyła ją postawa kobiety, chcącej dobra dla córki
- Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, bo kupiłam małej nieco droższy prezent… Przed sklepem roztrzaskano jej lalkę, dostanie od Mikołaja nową - powiedziała przepraszająco.
Kobieta przez chwilę milczała, spoglądając na Alice.
- Emily mogła zostać porwana przez handlarzy dzieci, ale, jak widzę, trafiła w ręce aniołów - odparła, po czym schyliła się do ubrań i wyciągnęła portfel. - Oddam pieniądze za ten prezent, proszę nawet nie oponować.
Amy miała na sobie jedynie owinięty, biały ręcznik. Alice uświadomiła sobie, że rzeczywiście będzie potrzebować pomocy z jej szafy.
Śpiewaczka pokręciła głową
- Dzisiejszy dzień dla wszystkich był szczególny. Proszę się nie kłopotać, dla mnie to żaden problem, a dobre uczynki nie mają ceny - wyjaśniła
- Za tamtymi drzwiami jest mój pokój i szafa, możesz coś dla siebie wybrać. Jesteś głodna? - zapytała zaraz.
- Trochę - Amy przyznała, po czym wyciągnęła dwadzieścia dolarów. - Proszę powiedzieć, ile kosztowała ta lalka - poprosiła błagalnie. - Proszę spojrzeć na to moimi oczami. A także Emily. Jej matka nic jej nie da, a obca kobieta podaruje taki piękny prezent?
Alice milczała i odwróciła wzrok lekko na bok
- Nie pamiętam dokładnie, ale ponad sto… - przyznała się z niepewną miną. Przyjrzała się szafce w przedpokoju
- Ale mogę pani sprzedać bilety - zaproponowała inne rozwiązanie.
Kobieta zamarła, słysząc cenę lalki. Jeszcze raz otworzyła portfel i wyciągnęła kilka banknotów więcej.
- A może pokryłabym połowę kwoty i prezent byłby wspólny? - zaproponowała błagalnie.
Harper milczała chwilę, po czym kiwnęła głową
- W takim razie, skoro się upierasz, to przyjmę pięćdziesiąt - oznajmiła. Dla niej to naprawdę nie było nic takiego, ale wyraźnie duma Amy nie pozwalała jej odpuścić, a wizja wspólnego prezentu wydawała się w porządku.
Ferguson uśmiechnęła się, podając Alice pieniądze. Następnie ruszyła do sypialni, jeszcze raz przepraszając za kłopot. Zapewne nie miała w zwyczaju polegać na innych. Zwłaszcza że, jak wszystko wskazywało, była samotną matką.
- Co mogłabym pożyczyć, pani Harper? - zapytała.
Rudowłosa pokręciła głową
- Co tylko uznasz za stosowne na wigilijny wieczór i proszę, mów mi Alice - rzuciła pogodnie.

Przebieranie nie zajęło Amy bardzo dużo czasu. Wnet wyszła na zewnątrz. Miała na sobie białą sukienkę o prostym kroju oraz szeroki, brązowy pas zapinany dużą, srebrną klamrą na przodzie. Buty niskie, bez obcasów. Żadnych dodatkowych ozdób, ani biżuterii.
- Czy to będzie odpowiednie? - zapytała.
Alice pokiwała głową
- Tylko dodamy jeszcze jedną rzecz - powiedziała miłym tonem, po czym sama weszła do swojej sypialni. Po kilku chwilach wyszła z eleganckim, delikatnym wisiorkiem z dużą śnieżynką za przywieszkę. Pomogła Amy go zapiąć
- Myślę, że teraz będzie jak najbardziej w porządku - oznajmiła.
- Gotowa? - zapytała zaraz.
Amy spojrzała w duże, szerokie lustro. Obie kobiety były ubrane bardzo podobnie, tyle że sukienka Alice miała ciemnozielony kolor, a przewieszką był srebrny renifer, a nie śnieżynka.
- Wyglądam jak twoja starsza siostra - Amy wygięła usta w mimowolnym uśmiechu.
Śpiewaczka podparła biodra rękami
- No i świetnie. Nie miałam nigdy siostry, a zawsze chciałam mieć. To świetny prezent, choćby tylko świąteczny - powiedziała pogodnie. Sukienka Amy była też nieco dłuższa od tej, którą miała na sobie Alice. Rudowłosa zwróciła się w kierunku drzwi
- Swoja torbę i rzeczy możesz tu u mnie zostawić, później najwyżej zabierzesz - zaproponowała przed wyjściem z mieszkania.
- Jeszcze raz dziękuję. Mam u ciebie duży dług - Amy westchnęła głęboko.
Skierowały się korytarzem w stronę mieszkania pani Dawson. Przystanęły tuż przed nim. Ferguson zdawała się wahać.
- Czuję tremę - jęknęła. - Nie mogłabym mieć wyrzutów do Emily, gdyby nie chciała mnie widzieć. I myślę, że dobry makijaż oraz ładna sukienka mi w tym przypadku nie pomogą…
Alice spojrzała na Amy
- Jesteś jej mamą. Jakakolwiek byś nie była, mimo wszystko ona zawsze będzie cię kochać, bo nosiłaś ją pod sercem przez dziewięć miesięcy - kobieta powiedziała to takim tonem, jakby sama doskonale wiedziała jaką wagę mają te słowa. Nacisnęła klamkę do mieszkania pani Dawson
- Emily, jest tu specjalny gość - rzuciła tajemniczo zabawowym tonem, by wzbudzić pozytywne zainteresowanie małej.
Amy rzuciła na Alice spojrzenie, kiedy ta bez zapowiedzi weszła i zawołała jej córkę. Zdawało się, że chce coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.

Emily, Jeremy i Miranda siedzieli na dywanie i grali w jakąś grę planszową, która wyglądała na bardzo starą, zakurzoną i nieużywaną. Zapewne pani Dawson znalazła ją gdzieś w szafie i była pamiątką z dawnych czasów, kiedy mieszkała z nią reszta rodziny.
- Czy mogłabym dołączyć do gry? - Amy spojrzała niepewnie na swoją córkę, która zastygła z pionkiem w ręku. Patrzyła na matkę szeroko rozwartymi oczami. Kompletnie nie spodziewała się jej. Zapadła cisza.
Alice milczała jak i pozostali. Czekała obserwując małą, badała jej odczucia. Uśmiechnęła się chcąc dodać dziecku otuchy. Mała na pewno zauważyła, że jej mama postarała się, by pozbierać i przyjść. Miała nadzieję, że żal w małym serduszku nie był jeszcze za duży.
- Mama? - zapytała niepewnie, wstając.
Amy zrobiła krok w jej kierunku. Jeremy i Miranda spoglądali po sobie, niepewni, czego tak właściwie są świadkami. Jedynie pani Dawson oraz Sven żywo gestykulowali w drugim końcu pokoju, rozprawiając o dawnych czasach. Lało się wino już z drugiej butelki.
- Emily, to ja, kochanie - Amy rzekła powoli. Sprawiała wrażenie osoby próbującej oswoić dzikiego tygrysa, zagubionej w trakcie safari.
- Mama… - dziewczynka powtórzyła. - Wróciłaś?
Łzy podeszły do oczu kobiety.
- Tak, skarbie, już wróciłam. I będę przy tobie już zawsze, obiecuję - dodała.
Emily ruszyła biegiem w jej kierunku. Jednocześnie Amy przykucnęła i rozwarła ramiona. Dziewczynka wpadła w jej objęcia. Ferguson przytuliła ją bardzo mocno, jak gdyby ktoś miał zaraz spróbować wyrwać jej dziecko z ramion.
Rudowłosa, jako jedyna z obserwatorów wiedziała, co tak naprawdę właśnie miało miejsce. Był to wspaniały dar świąteczny i Chris chyba lepszego dać Emily nie mógł. Łza zakręciła jej się w oku i Alice zamrugała nieco szybciej, odwracając głowę na bok, by nikt nie zauważył. Mieszały jej się sprzeczne uczucia - radość i bolesne wspomnienia ile to razy sama oddałaby najpiękniejsze zabawki, by jej mama powiedziała takie słowa, przychodząc do niej w wigilijną noc. Harper podeszła by nalać sobie lampkę wina i zebrała się mentalnie do kupy.

Amy pogładziła swoją córkę po włosach. Po chwili ją puściła.
- Emily, wracasz do gry? - Jeremy mruknął znudzonym głosem. Miranda spiorunowała go wzrokiem.
- Myślę, że możemy zacząć od nowa, mamy jeszcze jeden pionek - dodała szybko. - Jestem Miranda - wstała i podała dłoń Amy.
Następnie czwórka pogrążyła się w grze.

- Gdzie byłaś, Alice? - zapytał Sven. - Ciągle gdzieś wychodzisz i wracasz z ludźmi.
- O, rzeczywiście - pani Dawson zmrużyła oczy, patrząc na Amy. Chyba dopiero teraz zwróciła na nią uwagę. - Kim jest ta miła pani? - zapytała uprzejmie. Wzięła czysty talerzyk, nałożyła na niego porcję ciasta i podsunęła Alice wraz z łyżeczką.
Śpiewaczka uśmiechnęła się, widząc jak Amy dołączyła do gry. Słysząc słowa Svena, zerknęła na niego
- Jestem duchem świąt i zbieram zagubione dusze - zażartowała cicho
- To mama Emily - wyjaśniła, spoglądając na Penelope i zaczęła jeść ciasto, które pochwaliła pomrukiem zadowolenia.
- Och, jak miło - pani Dawson odpowiedziała, choć wydawało się, że tak naprawdę nie interesuje jej to. Sprawiała wrażenie, że chce poruszyć jakąś inną kwestię, którą wino podsunęło jej niespodziewanie. - Sven, czy mógłbyś przynieść jeszcze jedną butelkę? - zapytała mężczyznę. - Nie jesteśmy tutaj sami.
- Ach… tak, oczywiście - Sehlberg odpowiedział, po czym od razu wstał i wyszedł z mieszkania.
- Tylko szybko wracaj - Penelope rzuciła za nim.
Następnie spojrzała na Harper.
- No to zostałyśmy same - przysiadła się bliżej śpiewaczki i spojrzała na nią z zaciekawieniem. Nałożyła sobie porcję makowca i przełknęła jego pierwszy kęs. - Proszę, powiedz mi kochanie… czy jest coś pomiędzy tobą, a tym uroczym młodzieńcem?
Najwyraźniej alkohol aktywował w pani Dawson tę ciekawską część jej osobowości.
Śpiewaczka prawie zakrztusiła się ciastem
- Przepraszam… Znaczy… O kogo pytasz Penelope? - zapytała ostrożnie, zerkając na panią Dawson.
- No o Bonesa, rzecz jasna - staruszka odparła prędko, marszcząc brwi w niezrozumieniu. Dopiero po chwili roześmiała się. - No przecież, że nie miałam na myśli Svena, tego starego kozła - pokręciła głową z rozbawieniem.
Rudowłosa uśmiechnęła się krzywo
- Między mną i Chrisem są raczej stosunki czysto koleżeńskie. Znamy się z pracy, dogadujemy. Lubię go, ale nie myślałam tak o nim… - Alice zamyśliła się lekko.
- Najwyraźniej znacie się nie tylko z pracy, skoro po niej wybieracie się na wspólne zakupy, jak małżeństwo. Za moich czasów na takim etapie już wszystko było wiadomo - rzekła Penelope. - Trochę z nim rozmawiałam w kuchni i to fajny chłopak. Grzeczny, miły i kulturalny. Na pewno byłby dobrym mężem. Nie ma na co czekać, skarbie - pani Dawson pokiwała głową. - Młodzi ludzie teraz odwlekają ustatkowanie się i prowadzenie spokojnego życia, ale naprawdę nie jest takie straszne.
Alice milczała chwilę, rozważając słowa pani Dawson
- Cóż… Ym… Cóż - wydukała tylko, niezręcznie. Czy powinna się ustatkować? No w sumie bliżej jej było do trzydziestki, niż dalej… Dźgnęła kawałek ciasta, zjadając go
- Pomyślę nad tym - obiecała, choć wiedziała, że sama nigdy nie wyjdzie w takim temacie z inicjatywą. Była staromodną romantyczką.
- Tylko nie myśl zbyt długo, bo ładne dziewczęta w twoim wieku czekają i dają możliwość sprytnym lafiryndom, aby zakręciły się prędko i ukradły mężczyznę sprzed nosa. Mi się w młodości coś takiego przytrafiło. Nie bez powodu kobiety są silniejszą płcią od mężczyzn. Mamy więcej odwagi, niż oni będą kiedykolwiek mieć.

Następnie pani Dawson zaszurała w stronę wyjścia, kiedy Sven krzyknął zza zamkniętych drzwi, że zamek zatrząsnął się.
- Tak się czasami dzieje, to stary mechanizm! - odkrzyknęła mu gromkim głosem.
Zdaje się, że czwórka na dywanie skończyła rozgrywkę. Emily wróciła na swoje miejsce i nałożyła sobie nieco sałatki, natomiast Miranda i Amy ruszyły do kuchni, rozmawiając na jakiś temat. Jeremy przysiadł się do Alice.
- Szalony dzień - zagaił rozmowę.
Śpiewaczka rozważała w milczeniu dalej słowa pani Dawson.
Gdy Jeremy się przysiadł, zerknęła na niego
- Nie przeczę. Jeszcze nigdy nie pomylono mnie z kobietą do towarzystwa, no i nie organizowałam świat od podstaw w jeden dzień - przyznała się, popijając wina.
- Hmm.. - mężczyzna zastanowił się, nalewając sobie porcję szkarłatnego napoju. - Wiesz, że tylko droczyłem się z tobą? Wiedziałem, że to nie ty. Nie byłaś odpowiednio ubrana - uśmiechnął się nieznacznie.
Harper uniosła brew
- Ciesz się, że są święta, bo chciałam cię potrząsnąć - rzuciła półżartem
- Cieszę się, że jednak przyjechałeś z Mirandą, dla twojej babci to było bardzo ważne - zauważyła
- A jak tam się bawisz? Nie nudzisz się, mając w tle wizje zabawy na imprezie? - zapytała zaraz.
- Zawsze to coś innego - Jeremy wzruszył ramionami. Jego wzrok mimowolnie skierował się w stronę Mirandy, lecz prędko odwrócił go, jakby nie chcąc, aby Alice to zauważyła. - Miło było zobaczyć babcię, to prawda. Zapytała mnie, jak mi idą interesy. Odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że lepiej niż zazwyczaj - uśmiechnął się półgębkiem.
Alice podparła głowę ręką
- A czym się zajmujesz? - zapytała szczerze zaciekawiona. Zauważyła jak zerknął na Mirandę, ale nie skomentowała.
- No cóż, jestem biznesmenem, choć nie takim, jak myśli moja babcia. Ale więcej wiedzieć nie musisz - mężczyzna uśmiechnął się.

Pani Dawson przyszła ze Svenem. Usiedli przy stole. Miranda i Amy również wróciły z kuchni. Na szczęście krzeseł wystarczyło dla wszystkich. Ludzie jedli, pili, śmiali się… aż Emily poczuła się senna. Zegar na ścianie wskazał za minutę północ, więc nikogo to nie zdziwiło. Pani Dawson również dyskretnie przetarła oczy, zanim wróciła do rozmowy ze swoim wnukiem.

Jednak nikt jeszcze nie zdołał odejść do stołu, gdy wybiła północ. Momentalnie wszystkie świece zgasły, jakby niewidzialny i niewyczuwalny podmuch wiatru przeszedł przez mieszkanie. Żarówki zamigotały zanim zgasły. Zebrani przy stole spojrzeli po sobie w zdziwieniu. Zrobiło się bardzo zimno. Pani Dawson wstała i obróciła się w stronę okien, lecz te były zamknięte. Alice poczuła gęsią skórkę na ramionach. Jej oddech zmieniał się w parę w lodowatym wnętrzu mieszkania pani Dawson. Telewizor zabłysł. Przez kilka sekund ukazał nagranie kominka w negatywie i do góry nogami, lecz wtem zgasł. Na ekranie pojawiło się pionowe pęknięcie.

HO, HO, HO, rozległ się głuchy, przeraźliwy głos dobiegający zewsząd.

Następnie rozległo się pukanie do drzwi.
Jeszcze jeden gość zmierzał na kolację wigilijną.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172