Erich zatrzymał się razem z innymi na widok powiększającego się tłumu. Widać było, że tajemniczy pielgrzymi odgrywali tutaj niepoślednią rolę i w jakiś sposób przewodzili zgromadzonym przed ratuszem mieszkańcom. Powtarzane przez obecnych słowa w nieznanym języku budziły niepokój.
Von Kurst wciąż nie był pewien, co powinien myśleć o pielgrzymach. Zdawali się mieć związek z zarazą ale również jego siostra mogła być jedną z nich... Czy w innym wypadku ostrzegałaby go i kazała uciekać z Fortenhaf? Gdyby zwyczajnie mieszkała tutaj z pewnością odwiedziłaby go osobiście zamiast bawić się w tajemnicze wiadomości... Jak było naprawdę?
Erich zagryzający w zadumie wargę spostrzegł znajomą sylwetkę przemykającą jedną z bocznych uliczek. - Oskar. - Zwrócił się do towarzysza. - Zdaje się, że twój prześladowca znowu wylazł z nory, w której się schował po nieudanym zamachu. - Wskazał w kierunku łowcy nagród. - Z tak liczną grupą i tak nie damy sobie rady, do tego mając tego tchórza za plecami czekającego okazji do pchnięcia ostrzem lub strzału z kuszy. Załatwmy najpierw jedną sprawę i poszukajmy reszty. - Zaproponował. - A co do pielgrzymów i zarazy... - Rzekł po krótkiej przerwie. - Jak bardzo zależy wam na uwolnieniu tego czarownika z lochów? - Zapytał. - W tej chwili nie powinno być problemów z uwolnieniem tego człowieka. Strażnicy są równie chorzy, co reszta mieszkańców. Tylko pamiętać trzeba, że jeśli uwolnienie starca będzie błędem, to zapłacimy za niego głowami. - Dodał.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |