Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2018, 10:54   #32
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna była znużona błąkaniem się po ćmoku. Czas płynął tu inaczej, nie była w stanie określić odcinków czasu. Ile upłynęło odkąd pożegnała Laurentina? Kilka minut? Godzin? Dni?
Czy tam pod wieżą Horaku jeszcze na nią czekano czy już postawiono na Annie krzyżyk? Laurentin zostawił ją lekką ręką. Ołdrzych by tego nie zrobił, kochany lojalny Ołdrzych, czy już przedarł sie przez śniegi? Czy rozwali wszystko w pył na wieść, że Anny nie ma i może już nigdy nie być? Co mu nakłamali bo nakłamali na pewno.
Naraz z ponurych myśli wyrwał ją widok światła. Pomna, że może leźć w pułapkę ruszyła w tamtą stronę. Nie miała za dużego wyboru. Błąkać się tu po wsze czasy albo stanąć oko w oko z demonami tego miejsca.
Poznała na pierwszy rzut oka tę sylwetkę kanciastą, zgarbione plecy i kołtun koloru błota na głowie. Poznała też charakterystyczny rytm, jaki łopata wydawała w zderzeniach z ziemią. Pochylony, zgięty w kabłąk, w świetle świecy zamkniętej w osłoniętej lampie, rodzic jej śmiertelny kopał grób.
Nic w tym nie byłoby nadzwyczajnego, wszak był grabarzem.
Tyle że nie powinno go tu być, a do tego ponad wszelką wątpliwość był martwy.
Anna pomyślała wpierw, ze to mara jakaś, ale potem przeszła jej przez myśl możliwość, ze po prostu trafiła na tę drugą stronę, gdzie chodzą umarli.
- Tatul? - zapytała cicho a z tym słowem odezwała sie w Annie jakaś uśpiona tęsknota. W końcu nigdy się z nim pożegnała.
Nie rzekł nic, westchnął ciężko. Łopatę odrzucił, a z zakamarków cuchnącej kapoty wyjął długi ćwiek żelazny i młotek. W trzewia grobu zsunął się, płaszcz jeszcze bardziej w błocie walając i zasłaniając Annie ciało w mogile złożone.
- Winienem główkę ci odciąć, córuś - odezwał się nagle.
Anna okrążyła mogiłkę łukiem by zoczyć kogo tatul w ziemi chowa.
Ujrzała włosy smoliście czarne i twarz bladą, o porcelanowej cerze i idealnych rysach. Rysach świętej z kościelnego obrazu i jawnogrzesznicy naraz. Oblicze bogini, kobiecości skończonej i doskonałej. Jej twarz.
- Tatku, przecież to ja, Ania - powiedziała nie wiedząc do końca czy ma na myśli siebie czy truchło w dole. - Pomóż mi, tatku. Błąkam się tak długo w ciemności. Szukam mężczyzny. Ciemne loki, piękne oblicze. Pewnikiem cierpi w niewoli. Muszę go znaleźć.
- To ci pomoże, córuś - stary grabarz otarł ślozy cieknące z oczu i nosa, i przytknął ćwiek do piersi złożonej w grobie Anny. - Nie będziesz się już błąkać. Spoczniesz wreszcie w spokoju.
Anna osunęła się na kolana, białą rączką zasłoniła usta i patrzyła bez zrozumienia na to co dzieje się w dole. Na krew i łamane pod ciosem żebra.
Poczuła lodowate łzy cisnące się z oczu a potem juz tylko wybrzmiewał furkot halek gdy znów rzuciła sie w ciemność, byle dalej od rodziciela i utraconej na zawsze przeszłości.
W uszach ciągle rozbrzmiewał jej dźwięk ziemi rzucanej na powrót do grobu, ale gdy się odwróciła, ujrzała znów tylko ciemność, nieprzeniknioną noc.
- Spokojnie - usłyszała za sobą wyważony głos Mikołaja. - To tylko ciemność. Sama w sobie nie jest zła ani dobra.
- Tak ojcze, jak zwykle masz rację - Anna odpowiedziała na głos i zwolniła kroku.
Wystawiła przed siebie pochodnę i spróbowała odszukać umysł Krzesimira. Może gdyby nawiązała z nim kontakt… potrafiłby ją jakoś nakierować na miejsce swojego pobytu?
- Nadal trwonisz czas i siły na miłostki? Ważysz sobie lekce moją krew i nauki, i swój talent - w głosie ojcowym pojawiła się przygana.
- A i nie jest zapisane w księgach, że nie ma na tym świecie siły potężniejszej niż miłość? - broniła się Anna. - Dlatego jeszcze nie zwariowałam, tak myślę.
Po kilku chwilach Annę otoczyły zmaterializowane strzępki obrazów: rozjuszony Bożywoj, ściana tarcz najeżona włóczniami, Bożywoj uśmiechnięty, rozluźniony i nagi, śpiąca w łożu Anna.
- Dziwne - rzekła na głos ciekawa czy ciemność ukazuje jej prawdziwe wydarzenia, fragmenty wspomnień czy raczej jej skrywane życzenia?
Choć właściwie nie było to ważne. Ważny był Krzesimir. Ruszyła dalej nawołując jego imię. Miała przeświadczenie, mocne i niewypływające z nadziei - że ghuk żyw jeszcze. Gdyby zginął, odczułaby to, była przekonana.
Ojciec pozostawał niewzruszony na jej rozpaczliwe wołania.
- Jako rzecze Awicenna - oznajmił z drwiną w głosie: - Miłość określana jest jako dręczące rojenie natury melancholijnej, które rodzi się wskutek ustawicznego rozmyślania o licu, gestach i obyczajach osoby przeciwnej płci. Remedium na to jest połączenie dwojga kochanków węzłem małżeńskim, i choroba minie.
Zaśmiał się krótko, zgrzytliwie.
- Opuściłaś mnie dla mrzonek i fantasmagorii.
- Ja jestem po ożenku i mnie choroba nie minęła - uśmiechnęła się w geście małego zwycięstwa. - Mógłbyś to zaakceptować, ojcze. Jedno nie koliduje z drugim, znaczy ty z Oldrzychem. I Krzesimirem… Choć tyle, ze Patrycjusz wypadł z tej sztafety. Mogłabym być lojalna i im i tobie.
- Oszukujesz mnie, siebie i ich - uniósł głos i skrzywił wargi. - Brak ci stałości. Wytrwałości. I konsekwencji. W sumie to i lepiej. Nie będzie mi żal.
Blade wargi ojca rozepchnęły wysuwane kły.
- To nawet nie jestes ty! - wrzasnęła Anna i skierowała w jego stronę pochodnie. - To kraina umarłych a ty żyjesz.
Nie chciała spalać krwi. Miała jej tak mało a bóg jeden wie ile czasu tu spędzi. Płomień oświetlił pociągłą, ascetyczną twarz o bladej skórze i sinawych ustach.
- Młodość mówi przez ciebie - Mikołaj przewrócił oczami w sposób, który Annę zawsze denerwował. - Pełna niczym nieuzasadnionej pewności siebie. Doświadczenie uczy wątpić. Cóż, wątpię, by twoja krew uczyniła mnie bardziej żywym, jak to praktykują niektóre upiory…
MWestchnął ze złością i znów przewrócił oczami.
- … jednak i tak spróbuję.
Skoczył, szybki jak lis, nurkując pod trzymaną przez Annę pochodnią. Uderzył ją pięścią pod sercem, gruchocząc żebra.
Anna instynktownie użyła mocy Kapadocjan by pozbawić ojca przytomności. Jednocześnie pchnęła pochodnią z całych sił mierząc w pierś wampira.
Kapadockie czarostwo krwi nie wywarło na Mikołaju żadnego wrażenia. Przed pochodnią odskoczył jednak, z instyktownym przestrachem w oczach, zrzucił płaszcz, którego rąbek zajął się żarłocznym płomieniem. Wyciągnął ręce, ale zacisnął je na pustce.
- To tylko jedna żagiew! - syknął przez zęby. - I niebawem zgaśnie.
Miał rację. Żagiew w końcu zgaśnie a wtedy pochłonie Annę ciemność i wszystkie stworzenia, które czają się gdzieś tutaj rzucą się na nią. Potrzebowała planu. Ale jak mogła znaleźć tu Krzesimira? Nie odpowiadał na jej nawoływania. Czy mógł ją widzieć z oddali? Płomyk pośród ciemnicy?
Anna rzuciła się do biegu by zgubić ojca, zaraz jednak pomyślała że dopóki ma w ręku żagiew dopóty jest łatwym do namierzenia celem.
Spróbowała wbić pochodnie w ziemie i sie oddalić. Kiedy Mikołaj tam dobiegnie Anna rzuci się na niego od tyłu. Wbije kły w jego kark i już nie puści.
Tak też i uczyniła, ale choć poczuła, jak kręgi zgrzytnęły pod jej zębami, ust nie wypełniła jej krew. Mikołaj wrzasnął i stężał, by zaraz potem - rozpaść się w pył. Zdawało jej się, że to ten popiół osypujący się z jej sukni tak szeleści. Ale po chwili wiedziała już, że się omyliła. Gdzieś w ciemności łuski tarły o siebie, pełzł wąż.
- Mary, zewsząd mary - szepnęła Anna i usiadła na ziemi obok płomyka pochodni.
Był ojciec, teraz czas na węża. Będą ją tak wszyscy nawiedzać by narastał w niej obłęd.
Powinna spróbować wyjść z ciała. Zobaczyć czy może animą wyrwać się na tamtą stronę, zobaczyć czy da sie skontaktować z Jitką, Liborem bądź Laurentinem. Ale wpierw tu poszukać umysłu Krzesimira, sprawdzić czy jej moce będą w tej otchłani działać normalnie.
Ale nie teraz. Nie by wystawiać się wężu na pożarcie. Gdy zostawia ciało bez ducha czyni je zupełnie bezbronnym.
- Podpełznij - zachęciła by przyspieszyć nieuniknione. - Kimś jest? Bozywoj? A moze sam Zoltan?
Szelest rozlegał się to z jednej, to z drugiej strony. Jakby ją podchodził, jak zwierze na polowaniu. Na widok twarzy, któa wyłoniła się z ciemności, nie była przygotowana…. A może była?
Oldrzych nadal miał nieludzkie, ptasie oczy, ale skórę na nagich przedramionach pokrywały łuski. Palce zaciskał na drzewcu włóczni.
- Nie wierzę, ty też bedziesz chciał mnie zabić? - Anna wsparła się na ręce gotowa odturlać się gdyby włócznia poszła w ruch. - Ciebie pośród wszystkich kocham najbardziej, wiec za co?
Przykucnal obok, wspierając się o włócznię, uśmiechnął z rozbawieniem, które za bardzo przypominało wieczny uśmiech żmiji.
- Zdaje ci się, że musi być wina? - Sięgnął po jej dłoń i pocałował czubki palców. - Coś się na pewno znajdzie, jeśli nalegasz.
- Może. Czasem kłamię, wiem, ale jestem zawsze lojalna względem swego męża. Wszystko co robię, robię po to by zbudować coś dla nas. - Nie cofnęła palców, przeciwnie, widok Oldrzycha nawet jeśli był tylko marą, przyniosła Annie cień ukojenia w jej mrocznych wędrówkach. Dotknęła dłonią jego policzka, pogładziła łuskę na przedramieniu. - Jeśli to ma mnie obrzydzić, to nie wyjdzie. Zdaję sobie sprawę, że będzie tobie… jemu - poprawiła się - dochodzić zwierzęcych znamion. To nic nie zmieni.
- Łeż piękna jak twe liczko - uśmiechnął się z pobłażaniem. - Wszystko się zmienia, Anno. Czyś kiedyś nie odmówiła Diabłu więzów? Dziś pijesz krew cudzą - dla wyższej konieczności. Dorastasz - obnazył wąskie, nieludzkie zęby. - By nie powiedzieć - starzejesz się - zaznaczył dwornie.
- Piję bo to nie ma na mnie wpływu gdy więzy juz mam od dawna przypieczętowane, silne i trwałe. Nie widzę w tym ni zdrady, ni starości. Z Bozywojem walczyłam jak wilczyca bo i stawka była ogromna. Utrata własnej woli.
- I gdzież cię ta wola doprowadziła... - rozejrzał się po otaczających ciemnościach. - Do tego, że dziś z własnej woli podjęłabyś inną decyzję.
- Nie mów mi co bym zrobiła i co myślę. Jestem tu by ratować przyjaciela. Tak jak i do Horaku przybyłam by ratować Jitkę za namową Libora. Chcę dobrze. Chcę byśmy byli silni rodziną. Nie mąć mi w głowie.
- Przyjaciela… osobliwie zwiesz tę relację. Co do zamętu, nie umieściłem w twej wdzięcznej główce niczego, czego tam wcześniej nie było - przymrużył oczy, tęczówki pociemniały, z dymnoniebieskich przeszły w czerń, jakby inkaust się rozlał, twarz zaczęła szczupleć, włosy opadły długimi, ciemnymi pasmami na ramionami.
- Zaś co do twego przyjaciela - oznajmił sucho Bożywoj Skrzyński - to w pierwszej kolejności jest moim ghulem. I zawsze wiem, gdzie przebywa, Anno. Zawsze. Nawet gdy zdaje mu się, że nie wiem.
O ile nieludzka postać Oldrzycha była Annie ulgą, o tyle teraz cofnęła się po ziemi wyraźnie wystraszona, byle bliżej ognika pochodni.
- Skoro wiesz, to mnie do niego powiedź. Lub chociaż odejdź i pozwól mi go szukać. Nie chcę cię tutaj Bożywoju Skrzynski. Spośród wszystkich tych mar ciebie nie chcę najbardziej.
Zaplótł szponiaste dłonie na kolanie, wyraźnie rad z jej strachu.
- Wszystko po tej stronie śmierci ma swoją cenę i nic nie jest za darmo. Lecz ty tego nie pojmujesz, prawda? Jak nie pojmowałaś w Pieskowej Skale i nic nie potrafiłaś z siebie dać.
-W Pieskowej Skale zażądałeś zbyt wygórowanej ceny - syknęła przez zęby, które rosły wraz z jej gniewem. - Jaką podasz w zamian za wskazanie drogi do Krzesimira?
- Rok twego istnienia to niezbyt wygórowana cena, dla odmiany - ocenił, kącik wąskich ust drgał mu w tłumionym, złośliwym śmieszku. - Wszak masz ich nieograniczony rezerwuar.
- Jeśli to nie podstęp… - Zamyslila sie. - Niech będzie, jeden rok. Ale Krzesimir będzie wolny od teraz. Moje cyrografy nie dotyczą jego.
- Nie widzę przeciwwskazań - wyciągnął szponiasta rękę - Na przypieczetowanie umowy pocałunek. Zaczniesz teraz, szybciej przywykniesz.
- Ty nie jestes nim. Bozywojem - podniosła dłoń ale nie wyciągała wciąż w jego stronę. - Skoro mam być przez rok twym więźniem, proszę o dodatkową klauzulę. Nie podszywaj się pod osoby, które znam. Noś swą własną twarz.
- Bądź tu wytworny - skrzywił się, ale kiwnął głową. - I nie więźniem. Sługą… choć wizja potrzymania cię pod kluczem ma w sobie coś kuszącego. Diabeł w tym znajdował upodobanie, nieprawdaż?
- Tego nie wiem - mruknęła cicho choć bała się, że ma rację. - W takim razie prowadź do Krzesimira. Odprowadzę go pod próg chaty w lesie. Potem… jeden rok służby, żadnych masek - wstała z ziemi i uniosła pochodnie.
Wstał również, wskazał pazurem kierunek. W niczym nieodrozniajacy się od innych. A jednak po pewnym czasie usłyszała płytki oddech, a potem światło pochodni wyluskalo z mroku skurczona, znajomą sylwetkę.

Krzesimir dychał, choć zdawał się wycieńczony. Dała mu z miejsca krwi, jeszcze tam, w ciemnicy by choć odzyskał moc powłóczenia nogami.
Doszli do wyjścia, poczuła Anna na twarzy powiew leśnego powietrza. Dała Krzesimirowi księgę rzekłszy:
- Strzeż jej dla mnie. I opiekuj się Gangrelami.
Bała się, że z ciemności wychyną ciemne macki i wciągną ją z powrotem do swego więzienia lecz nic takiego nie nastąpiło. Wznowiła więc marsz na zewnątrz chaty a tam lato w pełnym rozkwicie. Ani rzuciła się w oczy malutka sylwetka stojąca pod zżeranym przez drzewka murkiem. Chłopiec z sinymi wargami.

Anna ujęła Krzesimira pod ramię i wlekła go siłą zboczywszy w stronę wieży Horaku tak by wyminąć chłopca.
-Jitka! - wydarła się na całe gardło. - Laurentin!
Libor! Pomóżcie, prędko!
Gdy rzuciła za siebie spanikowane spojrzenie, dostrzegła, że chłopca nie ma już w miejscu, w którym stał.
- Nie ma ich - posłyszała cichy, syczący głos. - Odeszli dawno temu.
- A Ołdrzych? A wieża? Kopalnia? Mieliśmy tyleż planów - Anna szukała spojrzeniem właściciela głosu. - Jak to odeszli? Nie poczekali na mnie nawet jednego dnia?
Ułożyła Krzesimira pod drzewem i znów upuściła krwi z nadgarstka wciskając mu go w usta. Musi nabrać sił. Odzyskać zdrowie i równowagę.
Gdy pierwsze krople spadły na usta ghula, Etienne drgnął, zatrzepotał powiekami. Przycisnął wargi do jej nadgarstka i zaczął pić, jeszcze zanim otworzył oczy na dobre i w jego spojrzeniu pojawiła się świadomość, kim on jest i kim jest ona.
- Minęło trochę czasu - oznajmił głos lekkim tonem, jakby to nie było istotne. Był tylko głos, a choć rozglądała się wokół, nie mogła znaleźć osoby, która wypowiada słowa. Czy to możliwe… że rozlegał się tylko w jej głowie?

Nawiedziła ją myśl, że na to podpisała umowę. Na rok więzienia, tyle że nie ją w nim będą trzymać, a jego w niej. Czy od tego zwariuje?
W wieży, tak jak przypuszczała zostały same zgliszcza, porośnięte już młodą trawą i kwieciem.
- Musimy iść - oznajmiła Anna pomagając ghulowi wstać. - Nie wiem jak to się stało ale minęła już zimna. Czas tam płynął inaczej. Pozostali, jeśli na nas czekali, musieli dać za wygraną.

Była głodna. Do świtu pozostało jeszcze trochę czasu, wykorzystają go na powolny marsz, w tempie na jakie Krzesimir może sobie pozwolić. Trzeba im znaleźć schronienie. Przeczekać kilka dni aż on wydobrzeje i zdolny będzie oddać Annie jej twarz, z którą się będzie mogła pojawić we młynie. W domu.

- Pójdziemy do Otokara. Miał chatę niedaleko. On opowie nam co się tu zadziało po naszym zniknięciu i gdzie jest reszta.

I zdaje się miała mu dług do spłacenia.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-01-2018 o 10:56.
liliel jest offline