Zaczęło się…
Powietrze zgęstniało, niebo przysłoniły ciężkie deszczowe chmury, wiatr zmienił kierunek. Niemniej dla
Leiko zmieniła się cała
Shimoda. Osada dotąd senne i leniwa, przebudzała się na jej oczach. Ożywała jak ul na wiosnę. Samuraje, ashigaru, mnisi i służba zaczęły się kręcić energicznie pośród budynków niczym stado pszczół. Gdzieś zniknęła ta w sumie sielska atmosfera zabawy i oczekiwania.
Nadszedł czas… choć to stwierdzenie dla każdego oznaczało co innego. Dla
Maruiken zaś, że jej czas się kończył. Mnisi już rozpoczęli przygotowania do jej zguby. A ona wciąż zbierała sojuszników. I planowała spotkania nie wiedząc z czym się jej przyjdzie mierzyć. Wszak dwaj przerażający ją antagoniści, jasnowłosy ogr i białowłosy upiór, wszak już tu byli. A jakie inne niespodzianki mieli dla niej mnisi? Przecież wyruszając do
Shimody Maruiken nie spodziewała się, że ich przewodnik okaże się oślizgłym robakiem… także w dosłownym znaczeniu tego określenia.
Leiko więc musiała działać i w tym celu zabrać się za rozsiewanie swego czaru i szukanie wsparcia oraz wiedzy.
Takim wsparciem mógł być
Takami-san, mogła być
Sakura, no i mógł być nim
Yashamaru. A nawet
Sageru, aczkolwiek Czapla był problematyczny. Zadawał za dużo niewygodnych pytań. A szczerość wszak była wbrew naturze
Leiko. Niemniej być może łowczyni będzie musiała wejść na ścieżki, których dotąd nie przemierzała. Ale… czyż sojusz z nieprzewidywalną pajęczą
youkai nie był już takim krokiem?
Na razie kroczyła przez
Shimodę w poszukiwaniu
youjutsusha.
Takami Kohen… okazał się osobą nie tak straszną przy bliższym poznaniu. Ale wśród tych którzy nie znali go, wywoływał niepokój i popłoch. Łatwo więc było wytropił znawcę magii i potworów. Wystarczyło iść tam skąd ludzie się oddalali.
Mężczyzna bowiem ostatecznie opuścił karczmę wybierając sobie chatkę na samym brzegu osady. Tam właśnie
Leiko znalazła
Kohena. Mężczyzna wrzucał zioła do kociołka, kaszląc głośno. Był blady, był kruchy, delikatny. Gdy łowczyni podchodziła do niego, zauważała coraz więcej szczegółów, które dotąd jej umykały. Wszak
Takami nigdy nie był w centrum jej zainteresowanie. Zawsze było coś, lub był ktoś ważniejszy od niego. Teraz więc, kiedy znalazł się w centrum jej uwagi, mogła się przyjrzeć jego bladej skórze, drżącym dłoniom i wykrzywionej cierpieniem postawie. Kohen był cieniem człowieka, słabowitym powykręcanym drzewkiem desperacko wczepiającym się korzeniami w glebę życia. Było to widać, szczególnie teraz… gdy minęło tyle dni od jego walki z Oni. Wtedy wydawał się słabowitym mężczyzną, ale teraz wyglądał jakby stał nad swym grobem. Leiko zrozumiała że
youjutsusha jest chory i to poważnie, śmiertelnie nawet. Że każdy jego dzień był mocowaniem się z śmiercią.
Dla
Leiko oko było wstydliwą przypadłością, która jednak dawała jej pewne przewagi i była użyteczna dla jej mateczki. Ale dla
Kohena oko… było czymś więcej. To dzięki niemu żył. To energia zabitych Oni dodawała mu wigoru odsuwając widmo śmierci o kilka tygodni.
Youjutsusha widząc nadchodzącą łowczynię uśmiechnął się lekko.
- Wybacz Maruiken-san, ale nie podzielę się zawartością kociołka. Ani ona smaczna. Ani sycąca.- powiedział na powitanie.
“
Kusaru” zaginął. Nie mogła go znaleźć. Zawsze ktoś go widział tam gdzie akurat łowczyni nie było. A gdy zjawiała się w owym miejscu, po jej przyjacielu nie było już ani śladu. W końcu całkiem zniknął z
Shimody. Kolejni napotkani łowcy i służki nie kojarzyły opisywanego przez nią młodzieńca.
Yashamaru zniknął wśród zaułków osady. Tak jak to uczynił w samym
Miyaushiro. Cień pośród cieni.
Czemu jednak to uczynił? Jakich sekretów poszukiwał w tym mieście? Gdzie przebywał?
Na ostatnie pytanie
Leiko znała odpowiedź. Znajdował się w zakazanej dla łowców części miasta. Tam gdzie przebywali mnisi, tam gdzie przebywał jasnowłosy ogr i...
Sotsu Gozaenmon. Najbardziej przerażający z samurajów Hachisuka jakich poznała.
Lekkomyślne działanie z jego strony. Był zbyt pewny siebie. Ale też nie miał tak niepokojących doświadczeń z mnichami i szkolonymi przez nich samurajami jakie były udziałem
Maruiken.
Nie znalazła go, więc musiała zmienić swe plany i porozmawiać z kimś innym.
Rozmowa z
Sakurą była problemem dla
Leiko. Łowczyni źle oceniła jednoręką szermierczynię, bo gruboskórna wojowniczka, okazała się bardzo delikatnym kwiatuszkiem. Której to samoocenę naznaczoną licznymi bliznami kompleksów na punkcie swego kalectwa wyjątkowo łatwo było zranić. I
Leiko, niechcący co prawda, to uczyniła. Zwykle nie było to problemem. Misje
Maruiken były dotychczas krótkie. Nie musiała się więc mierzyć ze skutkami swoich działań, słów i decyzji. Była jak sen, przemijała wraz z nocą. Tym razem jednak było inaczej. Tym razem misja się przedłużała i z ratowania towarzyszki zmieniała się w desperackie ratowanie własnej skóry. I wymagała nowego podejścia do relacji z innymi osobami.
Sakura została w karczmie w której mieszkali… wybrała sobie rozłożyste drzewo, pod którym się wygodnie rozsiadła i raczyła kiepskim trunkiem jaki podawano łowcom. Przyglądała się beznamiętnie rojowisku ludzi dookoła niej. Nie wydawała się przejmować pojawieniem ogra z palankinem.
Była w melancholijnym nastroju i była… trzeźwa. Był to zdecydowanie niekorzystny rozwój sytuacji dla
Maruiken. Spojrzenie jednego oka
Sakury obserwujące nadchodzącą łowczynię, było wyraźnie jej nieprzychylne, acz nie wrogie. Niemniej różowłosa nie była w nastroju do rozmowy, zwłaszcza z
Leiko.
Na
Yashamaru łowczyni natrafiła dopiero wieczorem. Pojawił się w karczmie cicho i subtelnie. Wtopił się w tło barwnych bywalców gospody trzymając się zdecydowanie w cieniu. Tak jak to czynił podczas ich podróży.
Kusaru był przeciwieństwem
Leiko. Podczas gdy ona używała maskę barwnego kwiatu, by ukryć swe prawdziwe intencje.
Yashamaru był ćmą… nie wyróżniał się. Jego łowca nie wyróżniał się talentem. Podczas walki dawał okazję innym do wykazania sam zadowalając się pomaganiem im w osiągnięciu wspólnego celu. Także i poza walką
Kusaru nie zapadał tak w pamięć. I mimo urody
Yashamaru nie gromadził wokół siebie dziewcząt wpatrzonych w niego jak obrazek, jak to się działo nawet w przypadku
Akado. “
Kusaru” nie otaczały więc zauroczone nim służki, a cienie...
Tak było też i teraz, gdy wrócił do karczmy na wieczorny posiłek. Wybrał miejsce w kącie. Słabo oświetlone i niewygodne. Dziurawa w tamtym miejscu ściana tworzyła przeciąg, a i zbierająca się tam wilgoć sprawiała, że ów kącik jadalni nie cieszył się popularnością.
To co w oczach innych było wadą dla
Yashamaru miało zalety, które i
Leiko potrafiła dostrzec. Miejsce to było idealne do obserwowania całej sali, samemu będąc niezauważonym. Wystarczająco niewygodne, by
Yashamaru nie musiał się martwić o to, by ktoś mu je zajął. Ba, nie musiał się martwić o to by ktoś się do
Kusaru zechciał przysiąść. Choć młodzian z pewnością zdołał się już zaprzyjaźnić z wieloma łowcami, to na pewno nie zrobił na żadnym takie wrażenia jak
Maruiken. Był tylko cieniem, więc nic dziwnego że lubił ich towarzystwo. Był niezauważalny dla wszystkich… z wyjątkiem łowczyni. Jej oko od razu dostrzegło ukrytego na widoku młodziana.
A i on dostrzegł jej spojrzenie. I uśmiechnął się ironicznie. Dobrze wiedział, że tylko ktoś taki jak
Leiko mógł go dostrzec, gdy ukrywał się na widoku. Skinął głową ku niej zapraszając ku sobie, ale bez entuzjazmu. Bo gdy
Maruiken wchodziła do sali jadalnej,
Kirisu już spieszył do niej, by zaborczo zagarnąć ją dla siebie. Najlepiej na całą noc.