Ci, którzy przetrwali sztorm i zatonięcie Ujadania Banshee, mieli się całkiem dobrze pomimo tego co przeszli. Chociaż ich ciała były poobijane i obolałe to żaden z rozbitków nie cierpiał z powodu połamanych kości czy innych strasznych rzeczy. Siniaki, zgrzytający między zębami piach i posmak morskiej wody w ustach były chyba jedynymi niedogodnościami na chwilę obecną. Było ich dziewięcioro. Siedmioro, którzy zatrudnili się do pracy, bądź opłacili przeprawę. Była też młoda kapłanka Umberlee, która wyraźniej nie spisała się w tej podróży. Ostatnim z ocalałych był młody chłopak z załogi o szczurzej gębie i zwinnych palcach, który na orle gniazdo wspinał się w rekordowe dziesięć sekund.
Kasandra, bo tak do kapłanki zwracał się kapitan, nie dawała o sobie zapomnieć co jakiś czas krzycząc z oddali. Młódka siedziała z podciągniętymi pod brzuch nogami na wystającej ponad wodę skale kilkanaście metrów od plaży. Jej noga krwawiła, ale póki co pozostali rozbitkowie nie wiele uwagi jej poświęcali.
Edrik jako najstarszy z ocalałych z zimną krwią rozpoczął rekonesans plaży. Fale wyrzuciły wiele szczątków Ujadania Banshee. Deski, beczki, skrzynie i kilka trupów. Większość skrzyń i beczek była porozbijana, a ich zawartość pochłonęło morze. Na ustach wojownika pojawił się szeroki uśmiech, gdy pięćdziesięcio litrowa beczka, która ugrzęzła w piachu okazała się być szczelna i po brzeg wypełniona substancją, którą po szybkich oględzinach mężczyzna uznał za wino.
Mokhrul rozglądał się za kotem, a przypadkiem odnalazł rozbitą skrzynię. Znajdował się w niej spory zapas suszonego mięsa w plastrach. Mężczyzna od razu porachował wzrokiem dla ilu głodnych gęb będzie to musiało wystarczyć i z łatwością oszacował, że przez najbliższe cztery dni nie będą głodni.
-
Co z nią robimy?- zagaił siedzący na piasku Boro, dzieciak o szczurzych zębach i zapadniętych policzkach.
Kącik ust
Thazara uniósł się do góry, kiedy ujrzał bladą i półprzytomną
Tajgę. Wspólne przygody w przeszłości sprawiły, że mniej więcej wiedzieli jak na sobie polegać oraz jak wspólnie wykorzystywać swoje zdolności. Złotowłosa bardka odzyskała przytomność krótką chwilę temu i z trudem powstrzymała się przed zwymiotowaniem, jakie miała z powodu zawrotów głowy. Jednak w duchu również “ucieszyła się”, że jej kompan przeżył. W jej kierunku powoli zbliżał się
Searos, tajemniczy mężczyzna, który swoim opanowaniem i spokojem ducha podczas morskiej wyprawy, przypominał jednego z legendarnych mnichów.
Searos kolejno sprawdzał tętno tych, którzy wciąż się nie ruszali. Po kilku chwilach doliczył się na plaży pięciu trupów. Nieszczęśnicy nie mieli przy sobie zbyt wiele cennych rzeczy. W kieszeni jednego znalazł się piękny rubin wielkości paznokcia kciuka, a pozostali mogli się poszczycić co najwyżej dobrymi butami, czy skórzaną kamizelką.
No i złoto. Było tego łącznie czternaście monet, ale nie zapowiadało się na to, aby na cokolwiek im się miały przydać.
W tym samym czasie półork Mokhrul zdążył zamienić kilka zdań z czarnowłosą
Jasmal uświadamiając sobie z bliska jak piękna i tajemniczo pociągająca to kobieta. Cały żar podsycał jej akcent, który brzmiał w uszach półorka niczym jakaś piękna egzotyka. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu właściciela znaleźnego plecaka i jego zawartości rozmówcy postanowili dołączyć do zbierającej się w całość grupy.
Wtedy, nagle z głębi lądu, gdzieś z leśnej gęstwiny zagrzmiało potężne wycie jakiegoś ogromnego monstrum. Ten straszliwy wrzask spłoszył dziesiątki ptaków ukrytych na szczytach palm i w koronach drzew.
-
Co to na wszystkich bogów było?!- krzyknął spanikowany majtek, który bez chwili namysłu wbiegł z plaży do falującej wody i dopłynął do skał, na których siedziała Kasandra. Cokolwiek czyhało gdzieś tam w lesie, nie mogło być dalej jak milę od plaży i żaden z rozbitków nie miał wątpliwości, że nie chce się przekonać na własne oczy cóż to za stwór daje o sobie znać.