Przeżył - to był plus.
Tajga też przeżyła - następny plus. Ktoś, na kogo można było liczyć, zawsze się przydał. Szczególnie jeśli tym kimś był ktoś i ładny, i uzdolniony.
Inni też przeżyli... w liczniejszym towarzystwie łatwiej było sobie dać radę.
Była też piękna plaża i piękne, błękitne morze.
Na dodatek na brzegu leżało nieco rzeczy, dzięki czemu szansa na przeżycie się zwiększyła. Była na przykład piękna kusza, o wiele lepsza niż ta, którą pochłonęły morskie odmęty.
No ale było też parę minusów. Jeden z nich właśnie się odezwał w głębi dżungli, odrywając Thazara od rozmyślań i gromadzenia ekwipunku.
Wycie spowodowało, że wszystkie opowieści o potworach z Chult jak żywo stanęły przed oczami maga. Najchętniej poszedłby w ślady majtka, ale nie sądził, by odrobina wody uchroniła kogokolwiek przed kilkunastometrowym potworem.
Z drugiej strony sterczenie na plaży i czekanie na cud również mijało się z celem. Należało zabrać co się dało, a potem ruszyć w drogę. Na południe, bo tam zapewne znajdowało się Mezro.
Jeśli, oczywiście, trafili na półwysep, a nie na jakąś wyspę, leżącą u wybrzeży Chultu.
Przymknął oczy, usiłując przypomnieć sobie, jak wyglądał półwysep na oglądanych u Vincenta Courteza, a później przed wypłynięciem, w Calimporcie. Różniły się między sobą, to fakt, ale różnice nie były aż takie wielkie.
- Proponowałbym zabrać stąd wszystko, co zdołamy unieść - powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli - i ruszyć plażą tam. - Wskazał na północ. - Tam chyba jest Mezro... - Tego nie był tak całkiem pewien. - Czy ktoś może chce czekać tutaj na pomoc?
Podszedł do Tajgi.
- Jak sądzisz... Uda ci się namówić tamtą dwójkę na powrót na suchy ląd? - spytał znacznie ciszej. |