Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2018, 22:53   #153
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Bez absorbującej i skupiającej na sobie uwagę grupy, bar nagle zrobił się cichy i tak spokojny, że ciężko szło zgadnąć co stało się raptem kwadrans wstecz. Ani że w piwnicy leży gnijące ciało, które według wszelkich prawideł, gnić jeszcze nie powinno, gdyż było za świeże… a jednak - sine wybroczyny, sugestywne plany i ten aromat od którego co słabsze żołądki kręciły się żeby wyrzucić zawartość i ulżyć w i tak ciężkiej sytuacji… na szczęście to było na dole. Tam gdzie szczury - kolejny problem do szybkiego rozwiązania. Małe, włochate gryzonie od wieków przenosiły choroby, tu mogło być podobnie. Na razie jednak musieli się skupić na ludziach, albo doszczętnie się pogubią.
Ze smutną miną Izzy stała na progu patrząc na czarną terenówkę dopóki ta nie zniknęła za zakrętem. Słuchała Pazura i zaciskała usta. Nie tylko on się bał o swoją rodzinę, byli w tym podobni.
- Maria - powiedziała krótko i oschle, obracając się i dopiero przy końcu piruetu westchnęła. Popatrzyła uważnie na najemnika, oglądając jego twarz z bliska. Najwięcej uwagi poświęciła oczom. Stan rzeczy trwał pół minuty, aż sapnęła i złagodziła spojrzenie - Porozmawiamy najpierw z Marią, wygląda jakby się śpieszyła. Potem zwiążemy rannych, potem… potem pięć minut przerwy na piwo i herbatę - mrugnęła powoli i gestem zachęciła mężczyznę aby się ruszył - Porozmawiałam z Angie i zauważyłam kilka niepokojących detali. Napijesz się i pogadamy, dobrze? - uniosła brwi i się uśmiechnęła - Do tego czasu przejdzie mi ochota do strzelania i krzyczenia. Mioteł też szkoda - zrobiła przerwę i spytała - Kim był jej dziadek?

- Rosjaninem. Specem od surwiwalu i tego typu rzeczy.
- odpowiedział Pazur kiwając głową i ruszając w stronę pulchnej, starszej Latynoski. Widocznie też uznał podane przez lekarkę priorytety za słuszne.

- W takim razie wiem już jak udało się jej przeżyć samej na pustyni - O’Neal mruknęła i na więcej nie było czasu. Razem z blondynem podeszli do Latynoski. Wpierw… chyba to, co i tak już od dawna powinno być zrobione.
- Wybacz Mario, domyślam się że się śpieszysz, jednak zanim pójdziesz chciałam cię prosić o jeszcze chwilę uwagi - lekarka uśmiechnęła się, przysiadając na blacie stojącego obok stolika. Bolały ją nogi, wewnątrz lokalu było duszno - Zapewne reszta nie zrobiła tego, bo po co sobie zaprzątać głowę durnotkami, skoro są priorytety… spytam jednak. Wiesz może czy ktoś w okolicy mógłby mieć mikroskop? To bardzo ważne, bez niego nie dam rady zbadać próbek. Jesteś stąd, mieszkasz pewnie już nie rok. Znasz ludzi, oni ci ufają. Może któryś kiedyś coś wspomniał? - popatrzyła na drugą kobietę uważnie - Mikroskop… w drugiej kolejności komputer, o ile jakikolwiek w osadzie się uchował. To również istotne, ale nie tak jak mikroskop. Ci z dołu najprawdopodobniej przenoszą chorobę uszkadzającą tkanki mózgowe. Rodzaju zniszczeń nie dostrzeże się bez mikroskopu. Próbki pobrałam, teraz tylko mieć sprzęt - westchnęła.

- Mikroskop? - Maria zastanowiła się chwilę przeszukując zasoby pamięci. - Z komputerem łatwiej, nasz DJ ma jakieś u siebie. Ale nie wiem czy takie jakie szukasz. - odpowiedziała najpierw na to co mogła poradzić od ręki. - Ale mikroskop… - Latynoska zastanowiła się znowu nad tym sprzętem. - Jest stara szkoła. W niej może coś by zostało. To nawet nie tak daleko ze dwie przecznice stąd. - Maria machnęła ręką w stronę ściany frontowej. - No było jeszcze więzienie. To przy wjeździe od południa. Tam mieli kiedyś laboratorium kryminalistyczne do badania próbek. Ale też nie mam pojęcia co z tego teraz tam zostało. Nasz stary pastor lubił się przechwalać, że ma naukowe zacięcie. Badał liście i inne takie. Mówił, że ma mikroskop ale czy naprawdę miał to nie wiem. No i zmarło mu się ze trzy sezony temu a po nim wszystko przejął jego syn. On się tym tak nie interesował ale czy coś zrobił z tym mikroskopem jeśli tam był czy nie to też nie wiem. No to nie jest codzienny sprzęt kochaniutka więc w ogóle mnie zaskoczyłaś tym pytaniem. - Latynoska wróciła do zwykłego dla siebie, szybkiego i żwawego stylu mówienia gdy skończyła chyba penetrować okolicę pod kątem tego mikroskopowego zagadnienia.

- DJ… ten który tu nadaje - lekarka popatrzyła na stojące w rogu sali radio. Wczoraj w nocy i potem nad ranem to ono przekazywało informacje i otuchę głosem pewnego siebie człowieka bez twarzy - Syn pastora gdzie mieszka? Jak ma nazwisko? - przeniosła wzrok na Pazura - Moglibyśmy tam pojechać gdy tu się obrobimy - znowu popatrzyła na Marię - Laboratorium kryminalistyczne w więzieniu i stara szkoła. Dziękuję - uśmiechnęła się - może trafi sie cud i coś się uchowało. Ach, właśnie - rzuciła okiem na córkę za barem - Jutro z samego rana najpewniej będziemy się zbierać w dorzecze. Tam podobno utknęła maszyna… być może ma coś wspólnego z zarazą - popatrzyła na drzwi od piwnicy - Zajrzysz od czasu do czasu tutaj i sprawdzisz co z moją córką? Jest za mała żeby jechać z nami, poproszę Lou żeby jej przypilnował, ale i tak… gdybyś mogła od czasu do czasu zajrzeć póki nie wrócimy - poprosiła Latynoskę.

- Córka? - Latynoska rzuciła spojrzeniem za wzrokiem lekarki w stronę dziewczynki za barem. - Przychodzić mi tutaj niezbyt po drodze kochaniutka. Jak chcesz opieki to daj ją mnie a ja się nią zajmę ale u siebie. Albo jak wolisz to do Kate West. Ona ma dwóch rozrabiaków w jej wieku i właściwie tą Jane od Brandonów na pół etatu. Złota kobieta. A ten tu kawaler już ją poznał to sam ci może powiedzieć. - zaproponowała Latynoska wracając spojrzeniem do matki dziewczynki za barem. Gdy powołała się na znajomości tematu przez Pazura ten skinął swoją ciemno blond głową.

- No właśnie tam pojechała Angie i reszta. Nie tak daleko a samochodem to chwila. A ta Kate wydaje się w porządku. Robi dobre placki. I to ją wezwali do tej dziewczyny w motelu. Też chyba zna się coś na leczeniu. A ten syn pastora? Gdzie go znaleźć? - Pazur odpowiedział spokojnie co wiedział o kobiecie o jakiej była mowa i przypomniał Marii o pytaniu lekarki.

- Mieszka przy kościele. Zajął mieszkanie ojca i tam mieszka. Każdy w okolicy wam powie gdzie to jest. Niestety nie ma powołania jak ojciec i zostaliśmy bez pasterza. - Latynoska rozłożyła ręce w geście bezradności. - Nazywa się Hipps. Robert Hipps. - w tym momencie jakby sobie o czymś przypomniała bo przesunęła wzrokiem po sylwetce lekarki. - Ale uważajcie na jego żonę, zwłaszcza jak ona wam otworzy. Strasznie zazdrosna cholera. Więc jak zobaczy, że jakaś młoda niebrzydka kobieta czegoś chce od jej męża… No może być nie lekko. Ale powołajcie się w razie potrzeby na mnie. - dodała Maria patrząc na zmianę to na najemnika to na lekarkę.

- Jeszcze zazdrosna żona… dobrze, że nie jestem sama - O'Neal z szerokim uśmiechem popatrzyła na najemnika, puszczając mu wymowne oko. - Gdybyś zechciał użyczyć mi ramienia i na czas wizyty u Hippów zagrać męża lub partnera. Taka pantomima - wyjaśniła i spoważniała - Tam bym zaczęła, u syna pastora. Mikroskop może być uszkodzony, wtedy nie ma najmniejszego sensu go zabierać. Wypada rzucić okiem zanim się zacznie taszczyć na plecach. Kolejny punkt to DJ… o ile uda się znaleźć ten mikroskop w pierwszym miejscu - patrzyła na mężczyznę mówiąc powoli jak widzi sprawę - Wróci Rob to wieczorem pomyślimy gdzie dać Maggie na jutro, już wiemy jakie są opcje. Bardzo ci dziękuję Mario - wróciła frontem do Latynoski i potrząsnęła jej dłonią - Oboje ci dziękujemy za pomoc. Jeżeli coś będzie nie tak… poinformujemy od razu, tak samo jak w wypadku, gdy się czegoś nowego dowiemy. Teraz spróbujemy czasowo unieruchomić tych na górze… i jeszcze ten człowiek z piwnicy. Myślicie że Lou ma wapno… ług sodowy! - ożywiła się i palnęła w czoło - Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam?! Nie musimy zakopywać ciała, możemy je rozpuścić - powiedziała do stojących obok Pazura i Latynoski.

- To już musicie zapytać Lou. - odparła Latynoska i chyba chciała się już zacząć żegnać ale w rozmowę znowu wtrącił się najemnik.

- Chwileczkę. A stąd co jest z tych trzech adresów najbliżej? Nocowaliśmy w jakimś areszcie czy czymś podobnym na wjeździe od południa. Jak to to, to wiem gdzie to jest. A ta szkła i kościół to jak daleko? - zapytał ciemny blondyn obwieszony wojskowym wyposażeniem. Maria zadarła głowę do góry a potem spojrzała na frontową ścianę jakby mogła widzieć przez ściany i mury.

- Najbliżej jest szkoła. Z jakieś 5 - 10 minut piechotą. Ze dwie przecznice. Piętrowy budynek ale taki długi, jeszcze napisy zostały to nie sposób przegapić. Do kościoła jest dalej. Trzeba iść mniej więcej na zachód. Z kwadrans, może trochę więcej. No aż dojdzie się do kościoła. Dom pastora jest przy samym kościele. Po drodze każdy wam wskaże drogę do kościoła. - Maria wskazała kierunek w prawy narożnik głównej sali lokalu. - Najdalej to do tego więzienia. Ale jak mówisz kochaniutki, że tam nocowaliście i miało kraty, cele i inne takie to musiało być to. Tam nic innego nie ma. Laboratorium było w piwnicy. No już musielibyście na miejscu poszukać. O! Ah gdzie ja mam głowę! No przecież tam niedaleko tego więzienia jest jeszcze jedna szkoła! Nawet dwie. Bo College i High School. Tylko tam w jednej był zaraz po wojnie pożar a w drugiej gnieździła się taka nieprzyjemna banda. Potem Roger ze swoją bandą zrobił z nimi porządek. Ale potem zagnieździły się tam takie menele więc no nie chodzimy tam to mi wyleciało z głowy. No tak, to jak już tam będziecie możecie i to sprawdzić jeśli będziecie mieli okazję i ochotę. - Latynoska mówiła bardzo ekspresywnie do tego sporo pomagając sobie gestami. Klepnęła się w czoło gdy przypomniała sobie o jeszcze dwóch adresach szkół gładko przechodząc do mało przyjemnych skojarzeń związanych z tymi adresami.

Meliny szczurów nigdy nie pociągały lekarki, ale zapamięta i te adresy jako ostateczną alternatywę jeżeli w pozostałych miejscach nie znajdą tego, czego szukają. Podziękowała Marii uśmiechem i ostatnim potrząśnięciem dłonią.
- Zobaczymy jak nam pójdzie na górze i pomyślimy co, gdzie i jak dalej się udamy - powiedziała do najemnika. Szurnięty khainita i jego zbieranie ofiar na coś się przydało z tego co mówiła Latynoska. Wyczyścił składowisko bandytów, pewnie miał przy tym sporo uciechy. Zwróciła się do kobiety - Gdybyście potrzebowali lekarza będę tutaj lub w okolicy. Wynajęliśmy pokój, pod wieczór z pewnością mnie tu zastaniesz. A teraz zabezpieczymy tych z góry. Myślę, że Lou powinien mieć kawałek liny. W razie czego da się zrobić więzy z prześcieradła. Coś wymyślimy - zakończyła zamyślona.

- Jasne kochaniutka. To trzymajcie się i powodzenia. Jeśli będziecie mieli z czymś kłopoty to powiedzcie komukolwiek to jakoś mnie w końcu ściągnął. A teraz musze już lecieć. - Maria pożegnała się ściskając serdecznie na pożegnanie i lekarkę i najemnika. Różnica wzrostu, zwłaszcza z najemnikiem wyraźnie widoczna jakoś w ogóle zdawała się nie grać tutaj roli a żywiołowa Latynoska wydawała się potrafić zdominować każdą dyskusję. Pożegnawszy się ruszyła ku drzwiom na zewnątrz.

- No to pogadajmy z Lou. - powiedział Pazur po tym gdy odprowadził Marię wzrokiem. Podszedł do baru i przywołał gestem szefa lokalu. Ten kończył chyba obsługiwać jakąś dziewczynę w turbanie z ręcznika ale widząc gest najemnika skinął głową i podszedł w ich stronę.

- Trzeba mu powiedzieć o szczurach - Izzy odprowadziła wzrokiem Marię i sapnęła - I zacząć się modlić żeby ten syf nie przenosił się podobnie do czarnej śmierci. Dżumy - odwróciła głowę do Pazura - Jeżeli mamy tu spać lokal trzeba zabezpieczyć. Nie znam się na deratyzacji. Od tego trzeba specjalisty. Namierzyć gniazdo i je wybić. Można też zaczadzić. Tlenek węgla wyprodukujemy od ręki.

Bri lekko zeskoczyła z barowego stołka, zostawiając chwilowo swoją ambrozję i przytrzymując ręcznikwy turban, doskoczyła do żony O’Neal’a, tego chorego sukinsyna od mutantów, według wewnętrznego nazewnictwa Sola.
- No ładnie. Własnej córki się nie poznaje?! - zaczęła mocno obrażonym tonem. Niewielkich gabarytów zwiadowczyni sięgała lekarce ledwo do pachy i zadzierała głowę przytrzymując ręcznikową konstrukcję z zadziorną miną.

Lekarka uniosła zdziwione brwi i zamrugała szybko. Poznawała ten głos. Spojrzała w dół i zobaczyła czubek ręcznika, a pod nim znajomą, skrzywioną buźkę. Nabrała z sykiem powietrza, mrugając żeby rozmyć widmo, ale widmo nadal stało przed nią i gromiło wzrokiem z dolnych części lokalu.
- Ładnie tak się piłować na matkę?! - odbiła ton, biorąc się pod boki. Trwała tak do chwili w której wybuchnęła śmiechem, łapiąc mniejszą kobietę w ramiona - Ze wszystkich siedmiu plag egipskich ciebie się tutaj nie spodziewałam! Rob się ucieszy! Co ty tu robisz?! Gdzie… a tak! Brianno, to Zordon. - pokazała na najemnika obok - Zordon, to Brianna. O ile nikt jej nie podmienił i ciągle jest tą samą, wścibską babą którą pamiętam - skończyła ciągle się śmiejąc.

Wścibska baba chichotała radośnie ściskając lekarkę i puchnąc z dumy, gdy ta porównała ją do plagi. Znaczyło to mniej więcej tyle, że była dobra w tym co robi. Przynajmniej takie było przekonanie Smith.
- A gdzie ojciec? Poszedł na ksiuty? Zaraz go ściągnę z powrotem! - zaśmiała się głośniej przy okazji mierząc uważnie spojrzeniem Zordona - dryblasa. Z bliska musiała zadrzeć głowę jeszcze mocniej - Szukam Sola i Sashy. - mała dłoń o wypracowanych i stwardniałych palcach wystrzeliła ku mężczyźnie - A was co tu zagnało? Utknęliście przez powódź?- mina Bri mówiła wyraźnie co sądzi o temacie.

- Cześć. - przedstawił się ten Zordon podając tropicielce swoją wielką łapę, a Smith uścisnęła ją przyglądając chwilowo różnicy. Przynajmniej przy jej dłoni można było odnieść takie wrażenie. Teraz z bliska widziała już co ma za tarczę na tym ramieniu. Przecięta na skos trzema cięciami po szponach. Pazury. Facet był Pazurem. Ale z tym całym oporządzeniem i bronią nawet ładnie wpisywał się w stereotyp formacji kultywującej tradycje przedwojennych komandosów i jednostek specjalnych.
- Robert i Angie, moja podopieczna, i jeszcze parę osób pojechali coś sprawdzić. Powinni wrócić przed wieczorem. - odpowiedział spokojnie.

- Tak, powódź to jeden z powodów - Izzy stanęła przy niższej kobiecie, obejmując ją jednym ramieniem przez plecy. Uśmiechała się cały czas szeroko, patrząc w dół. Ciepły grymas odejmował parę lat zwykle poważnej i skupionej twarzy lekarki - A gdzie zgubiłaś Sola i Sashę? Rozdzieliliście się? Jak mają radio, da się ich wywołać. W mieście mieszka dj, pewnie słyszałaś jego audycję - pokazała ruchem brody na radio - Nadajniki mają pewnie spory zasięg, jeśli są w okolicy, usłyszą informację, a i tak będziemy potem do niego iść. Trochę się tu popieprzyło - przestała się uśmiechać i znowu była poważna - Bri z nieba nam spadłaś, chciałabym prosić cię o przysługę… tylko najpierw dokończ poranny rytuał - ciepły uśmiech na chwilę przeciął twarz O’Neal - Chyba… rozmawiałaś z Lou, barmanem, tak? Jadłaś coś? Posłuchaj… my musimy iść na piętro, niedługo wrócimy. Usiądziemy i powiem ci po kolei o co chodzi, dobrze? Zjedz przez ten czas, ogarnij się, a potem… pewnie zepsuję ci dzień - mruknęła.

- Każdy tak mówi - brunetka buńczucznie i z przekorą skomentowała słowa lekarki - Nie, dopiero się wykąpałam, żarcie zamówiłam i zdążyłam dopytać o DJa. Mieliśmy się spiknąć z Solem w Pendleton ale powódź ciągnie się dobre czterdzieści kilosów stąd. Wolę mu dać znać, że jestem i żyję. Śledziliśmy spory transport syfu, od St. Louis jestem sama. Dobra - zgodziła się na propozycję Izzy - zjem i jestem Twoja, matuś. Tylko tego DJ chcę załatwić w miarę szybko. Chcę zagadać też z tym monstertruckiem - spojrzała na lekarkę - chyba, że to wasza fura?

- Nie, niestety nie nasza - pokręciła przecząco głową - Ale na tutejsze warunki bardzo przydatna. Dzięki Bri - uścisnęła kobietę ostatni raz i puściła. - Zrobimy co trzeba, usiądziemy i porozmawiamy na spokojnie.

Pazur skinął głową i zwrócił się do barmana po drugiej stronie.
- Słuchaj Lou, Maria rozmawiała z tobą o tych dwóch na górze? Słyszałeś jaki jest pomysł na tą sytuację? Miałbyś coś? - wujek pytał dając barmanowi szansę na odpowiedź skinieniem głowy. Widocznie Maria już zdążyła przygotować grunt razem z tym co wcześniej Pazur się rozmówił z tą miejscową dwójką i teraz poszło sprawnie.

- Dobrze, Mike zaraz coś przyniesie i pójdzie z wami. - zgodził się barman i gdy to mówił skinął na młodego mężczyznę, chłopaka właściwie. - I powiedz w kuchni by przygotowali burgera dla pani. - powiedział jeszcze wskazując na siedzącą przy barze tropicielkę. Młodszy skinął głową i zniknął w drzwiach prowadzących gdzieś na zaplecze.

- Monster truck? Jest tu jakiś monster truck? - najemnik skoro mieli czekać na te linii Mike wrócił do rozmowy i zapytał o ciekawiący go element. Oparł się na łokciu stając nieco skosem więc był nieco niższy niż gdy stał. I gdy Bri siedziała na stołku przy barze to można było uznać, że mniej więcej mają spojrzenia na podobnym poziomie. A na pewno o wiele bardziej niż gdy obydwoje stali.

Brianna z zadowolonym sapnięciem przełknęła kolejny łyk zimnego piwka i odlepiła rozweselone spojrzenie od Izzy, kierując je na Pazura.
- Aha - jej pogodny charakter pomagał zazwyczaj przy poznawaniu nowych osób. W połączeniu z niewielką fizjonomią pozwalał też służyć często za zasłonę dymną i pozwalał dziewczynie zbierać informacje gdy nowo poznani podchodzili do niej z pobłażaniem. - Jest i jest a przynajmniej był wykorzystywany w sposób, jaki … hm… nie pozwala mu osiągnąć pełni jego potencjału - Bri zamoczyła usta na nowo w piwie, machając nogami. - Nie macie transportu? Ile was jest? - spojrzała to na Izzy to na Zordona.

- Robert, Maggie i ja ostatnie pięćdziesiąt mil jechaliśmy stopem, ale rozkraczył się przez tą powódź. Teraz jestesmy na etapie… posiadania łódki na drugi brzeg - Izzy uśmiechnęła się półgębkiem i też popatrzyła na Zordona - Oni coś mają. Czarną furgonetkę widziałam, jest też coś innego, ale nie wdawaliśmy się w szczegóły… Bri zjedz śniadanie, my zaraz wrócimy. Jeszcze muszę z tym dżentelmenem zamienić dwa zdania zanim Mike dojdzie na górę - pokazała na piętro. - Córuś nie czuj że cię spławiam, albo… mamy urwanie łba i uspokoję się dopiero kiedy przynajmniej części problemów załatamy gęby.

- A ty masz jakiś transport? -
zapytał najemnik szatynki siedzącej na stołku. Przez chwilę gdy lekarka mówiła o różnych “ale” wydawało się, że chce coś powiedzieć. Ale w końcu zrezygnował i zadał tylko kolejne pytanie drobnej tropicielce.

- Nic się nie martw, Mamciu, i tak będę tu kiblować choćby po ciuchy. Leć załatwiaj co masz załatwić.
Brianna jedynie obdarzyła Pazura uśmiechem:
- Chłopie, jakbym miała to bym teraz siedziała nie tu a w Pendleton, bez obrazy dla osady. Pokręcę się w między czasie i poczekam na Was. - Bri pokiwała głową jakby potwierdzając i nadając wagę swoim słowom.

- Szkoda. Dobra, przepraszamy na chwilę. - odpowiedział najemnik i dał głow znak lekarce, że mogą się zrywać przynajmniej póki młody kelner nie wróci z czymś do wiązania.

- Tylko się nie szwendaj za daleko, uważaj na podejrzane towarzystwo i możesz powiedzieć Maggie żeby zrobiła ci drinka. Uczyła się dziś trochę, nieźle jej idzie - O’Neal poklepała Smith po ramieniu przyjaźnie i spochmurniała - My zaraz wrócimy… mam nadzieję - patrząc na najemnika przestała się uśmiechać - Poczekamy na Mike'a na schodach?

- Może być.
- zgodził się Pazur. Machnął palcem na pożegnanie Briannie trochę jakby salutował a potem przeszli z lekarką do wejścia na schody. Najemnik oparł się o ścianę tak by widzieć bar i mieć dobry wgląd na Mike który powinien nadejść gdzieś z tej strony.

Lekarka oparła się o ścianę po drugiej stronie przejścia, żeby mieć dobry widok na mężczyznę. Walczyła z ochotą żeby nawrzeszczeć na niego, walnąć po tym blond łbie, wytargać za mundur i wylać mu na głowę ze dwa wiadra lodowatej wody. Ale zaczęła inaczej niż od awantury.
- Parę lat temu, gdy Maggie była jeszcze mała, a Rob akurat był poza miastem żeby ganiać kolejnego mutanta który dawał się we znaki ludziom z terenów granicznych, dostałam zlecenie od mojego pracodawcy i nauczyciela żebym wykonała pewniej związek chemiczny - postawiła na prostotę żeby nie pomieszać przekazu - Otrzymanie go jest pracochłonne i niebezpieczne, wymaga precyzji i doświadczenia, bo pracuje się na mocno stężonych kwasach. Chwila nieuwagi kosztuje bolesnymi oparzeniami, dlatego pracuje się w goglach i rękawicach… ale tego dnia akurat się spieszyłam i nie miałam ochoty na zabawę w odzież ochronną. Dla mnie to była rutyna - rozłożyła odrobinę ręce - Akurat tego dnia Maggie postanowiła się podkraść do laboratorium w klinice żeby popatrzeć co robię. Zobaczyła że używam cieczy z tych butelek, do których ona miała kategoryczny zakaz zbliżania. Tych, o których opowiadałam jak niebezpieczną i toksyczną zawartość mają… i zobaczyła mnie beztrosko siedzącą w kiecce i sandałach, z ołówkiem w zębach i bez nawet głupich rękawiczek - pokręciła głową jakby tamto wspomnienie nie należało do przyjemnych.
- Widziała moja beztroskę… głupotę jeżeli nazwać rzeczy po imieniu. Potem przez długi czas mieliśmy problem z nią - spojrzała najemnikowi w oczy - Do stołu laboratoryjnego podchodziła w zwykłych ciuchach, bez zabezpieczenia i przelewała odczynniki na oko… co jest pogwałceniem szeregu zasad ustalonych po to, aby nie zrobić sobie krzywdy. Doktor Schnider zdzierał gardło, a ona nadal robiła swoje. Dopiero potem powiedziała, że dlaczego ma stosować coś, skoro jej mama tego robi i jakoś sobie radzi bez oparzeń? - podniosła brwi ciągle patrząc mężczyźnie w oczy - Dzieci nas naśladują, przejmują nasze zachowania. Te dobre i te złe. Trzeba się przy nich pilnować, aby przypadkiem nie nauczyć czegoś, co sami zwykle potępiamy. - zakończyła anegdotę z przeszłości.

Pazur milczał wciąż oparty bokiem o ścianę z ramionami złożonymi na piersi. Słuchał i obserwował mówiącego rodzica. Z kilka razy zerknął na dziewczynkę za barem o której ta opowiadała. Ale dalej milczał.
- I jak z tego wybrnęliście? - zapytał w końcu z wzrokiem utkwionym w Maggie. Ta zaś akurat o coś zapytała chyba przechodzącego Lou bo ten zatrzymał się i chyba słuchał o co ona pyta.

- Bardzo długo z nią rozmawiałam… kilkukrotnie - też popatrzyła na córkę i westchnęła - Powiedziałam, że źle zrobiłam i tak nie wolno. Że to był błąd, który więcej się nie powtórzy. Tłumaczyłam za każdym razem kiedy powtarzała to samo zachowanie i poświęcałam jej dwa razy więcej uwagi. Razem pracowałyśmy, wtedy pilnowałam już do granic paranoi, aby pokazywać poprawny schemat działania, bo patrzyła i uczyła się - przeniosła wzrok na Pazura - Aby nie utrwalać negatywnych zachowań. Błędne przyzwyczajenia ciężko wykorzenić, lepiej zapobiegać ich pojawieniu się.. Ale gdy się pojawią należy podjąć kategoryczne kroki. Pokazać na swoim przykładzie tą poprawną wersję - zamilkła i wzięła wdech, a potem wydech - Szczególnie trzeba się pilnować przy kimś takim jak Angie, bo chłonie jak gąbka ludzkie zachowania i potem je powtarza, co przy jej… - zgrzytnęła zębami.
- Ufnym, dziecięcym podejściu, przeczącym fizycznemu wiekowi, jest bardzo niebezpieczne. Ona nie zna tematów tabu, fizycznego wstydu i szacunku dla własnego ciała. Nikt jej tego nie nauczył i nie jest to przytyk do ciebie. - pokręciła głową - Opowiadała, że żyła z dziadkiem na pustyni, a potem musiała sobie radzić tam sama. Dziadek raczej nie rozmawiał z nią tak, jak się powinno rozmawiać z kilkulatką. Nie dawał… bliskości. Zauważyłeś, że ona jej szuka? Kontaktu z drugim człowiekiem. Przytula się, łapie za ręce... Została potem sama, bez opieki na etapie, gdy kształtuje się emocjonalna część charakteru. Stąd problem z tym, że się miota. Nie umie wyrazić tego co ją boli i gryzie, miota się… i rozebrała się bez mrugnięcia okiem przy mnie i Robie. Zdjęła spodnie, a bielizny nie nosiła - pokręciła głową - Bo musiała się przebrać. Brak hamulców… trafiło na nas, nic jej nie zrobiliśmy, zresztą sam widziałeś - machnęła ręką na wyjście z baru - Zwierzyła mi się, że chce uciec kiedy “wścieknięci” ludzie przestaną ci zagrażać. Żeby wam nie przeszkadzać - zamilkła i czekała na reakcję.

Pazur nadal stał oparty o ścianę z rękami złożonymi na piersi i słuchał w milczeniu. Nadal wpatrywał się w Maggie ale tym razem miał jakoś mało widzący wzrok jakby wpatrywał sie w siebie czy własne wspomnienia a nie to co miał przed oczami.

Maggie zaś razem z Lou zaczęli iść gdzieś na zaplecze.
- Mamo idę siku! - krzyknęła do rodzicielki, uśmiechnęła się i pomachała jej rączką.

- Zaraz wrócimy. - dodał Lou też kiwając swoją łysiejącą głową. Mała dziewczynka przy wysokim, tykowatym mężczyźnie zdawała się tworzyć szczególny kontrast. Zwłaszcza, że także pod względem wieku zdawali się być na dwóch biegunach osi życia.

Wyszli a Pazur dalej wpatrywał się w miejsce gdzie niedawno siedziała dziewczynka.
- Wiem, że Angie wymaga wiele uwagi i pracy. I specyficznego podejścia. I cierpliwości. Na przykład z tym swobodnym rozbieraniem się. I tak jest postęp, że ma się w ogóle z czego rozbierać. - wzruszył barami najemnik. Odwrócił się w końcu twarzą do lekarki. - Jak ją znalazłem latała w ogóle bez ubrania. Wiesz ile się musiałem nagadać dlaczego trzeba chodzić w ubraniach? Rany. - westchnął najemnik i przez chwilę potarł dłonią czoło. - Z bielizną więc sobie darowałem żeby chociaż w jakichkolwiek ubraniach chodziła. - przyznał ciemny blondyn prostując się znowu.
- Na swój sposób jest już ukształtowana. Ma swoje nawyki. I bardzo trudno jest jej coś wytłumaczyć czy namówić do czegoś. Zwłaszcza jak jedyną osobą poza mną, jaką dotąd znała to jej dziadek. A on ją uczył jak przetrwać na pustyni, jak zabijać, jak polować, jak rozebrać karabin ale chyba niewiele więcej. Jakby uznał, że nigdy nie będzie mieszkać wśród ludzi więc jej to niepotrzebne. I nauczył ją tego świetnie, do przetrwania czy walki to jest dostosowana idealnie. Ale do życia wśród ludzi… - znowu urwał i westchnął pod ciężarem tych wspomnień, zmartwień i świadomości ogromu pracy jaki czeka ich z Angie.
- A ona teraz chce uciec. - powiedział wyrzucając nieco ramiona w górę tonem rozczarowanego rodzica gdy odkrywa, że cała dotychczasowa praca nad młodszym pokoleniem poszła do kosza. - Domyśliłem się tego. Rozmawialiśmy w motelu. Jak pojechaliśmy do tej dziwnej laski. Zanim się przebudziła w tym szale. Czuję to. Czuję jak ją tracę. Wyślizguje mi się z rąk. Zafiksowała się na tego cholernego psychola z czaszkami. - warknął ze złością lekko uderzając pięścią w ścianę. Nozdrza chwilę chodziły mu od złych emocji i nie łatwo było sobie wyobrazić, że wolałby z Rogerem załatwić sprawę w bardziej bezpośredni sposób.
- A drugie co się zafiksowała to to, że jest zbędna. Że ja teraz mam Vex więc dla niej nie ma miejsca. Tłumaczyłem jej ale nie wiem czy coś do niej trafia. Chyba nie jak dalej chce odejść. Kończą mi się pomysły jak mam jej to jeszcze tłumaczyć. Nie wiem co robić. - przyznał w końcu znowu wzruszając ramionami.
- Ona wymaga więcej pracy i czasu niż równolatka w jej wieku. A ja nie mam czasu. Jestem na przepustce. Tego jest za dużo. Za dużo rzeczy trzeba jej tłumaczyć i nauczać. Coś co dzieci czy młodzież w jej wieku już dawno wiedzą z domu. A ona wie jak rozłożyć i złożyć karabin w minutę ale nie wie, że nie wypada dać się obmacywać po cyckach pierwszemu lepszemu z ulicy. Nie nadążam. Chciałem ją odwieźć do kumpeli w Teksasie. Ona ma rancho, i własne dzieci. Ma doświadczenie. Zostawić ją i przyjechać za rok. Jak skończę swoją turę. I nie będę jej przedłużał. Myślałem o tym by wziąć następne pięć lat, proponowali mi patent oficerski. Ale jak teraz przyjechałem po nią i zobaczyłem na czym stoję… No nie spodziewałem się. Że aż tyle pracy to będzie wymagać. Ostatni raz widziałem ją kilka lat temu jak była jeszcze mała. Myślałem, że jej dziadek nauczy ją no czegoś jeszcze poza pustynią i walką. W ogóle nie widziałem co robić na początku jak tak na golasa wyskoczyła do mnie gdy przyjechałem wreszcie. I teraz widzę, że chłonie wszystko jak gąbka. Ale też wiele jej umyka. Ile jej nie natłumacze i się nagadam to dalej jest kropla w morzu. A mi się przepustka kończy. Muszę dojechać do Teksasu, zostawić ją i wrócić do bazy. Nie mam czasu zostać i jej przypilnować sam. Dopiero za rok. Jak skończę tą turę. Dopiero wtedy. A ona mi teraz mówi, że ma dość i odchodzi… - Pazur wylał swoje żale i trzepnął z bezsilnej złości dłońmi w uda. Przekręcił się tak, że oparł się teraz plecami o ścianę i znowu złożył ramiona na piersi. Wpatrywał się w resztę sali z ponurym zacięciem pomieszanym z goryczą rodzicielskiej porażki.

Izzy poczekała aż skończy, zapamiętując kolejne informacje i układając z nich obraz całości. Zrobiło się jej szkoda blondyna, który sam z siebie skazał się na opiekę nad jasnowłosą puszką pandory. Wychodziło, że Pazur już odwalił kawał dobrej roboty.
-Jak na kogoś kto nie wychowywał dotąd dzieci idzie ci naprawdę nieźle. Mało dzieci teraz mówi dzień dobry, dziękuję. Ubrania też ją nauczyłeś nosić. Zostały detale do doszlifowania. - powiedziała ciepło i taki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Przemieściła się pod tą ścianę co on, stając obok i tak jak on opierając się plecami o ścianę - Będzie dobrze, nie martw się - trąciła go barkiem - Powiedziała że bardzo cię kocha, a potem zmartwiła się, kiedy powiedziałam jej że zacząłbyś jej szukać i coś mogłoby ci się stać. Obiecała że nie ucieknie, żebyś nie musiał jej szukać i ryzykować zdrowiem, życiem. Kolejnymi problemami. Ja w zamian obiecałam jej, że z tobą porozmawiam… - westchnęła. To tyle jeżeli chodziło o rzeczy miłe i przyjemne.
- Chyba wiem gdzie leży problem z uciekaniem z rąk. Powiem ci jak ja to widzę stojąc z boku - powiedziała spokojnie, patrząc na salę, a potem na najemnika - Wysłuchasz i zrobisz z tym co uznasz za stosowne. Potraktuj to jako… diagnozę lekarską. Neutralny punkt widzenia - uśmiechnęła się kącikiem ust - O ile zniesiesz jeszcze trochę mojego ględzenia.

Blondyn oparty o ścianę dał się trącić i lekko pozezował na nieco niższą od siebie lekarkę. Wyglądał na zastanawiającego się nad propozycją lekarki. Chociaż chyba słowa otuchy chociaż trochę pomogły położyć okład na jego troski, frustracje i obawy.
- Mów. - powiedział po chwili milczenia.

- W medycynie istnieje termin choroba sieroca, zwana także nieograniczonym zespołem opóźnienia rozwoju lub hospitalizmem, spowodowana brakiem więzi z osobami najbliższymi. Dlatego też nazywana jest chorobą z braku miłości – kochania i bycia kochanym. To częste w przypadku rozbitych rodzin i sierot. Dziecko potrzebuje dużo ciepła żeby prawidłowo się rozwijać, a z tego co mówisz jej dziadek nie przodował w okazywaniu uczuć. Chciał ją przystosować aby umiała przeżyć, rozwój mentalny i emocjonalny poszedł w odstawkę - Izzy założyła ręce na piersi, mówiąc ściszonym głosem - Dziecko nie potrafi okazywać empatii, zrozumienia i nie wykazuje dojrzałości emocjonalnej. Zdarzają się wahania nastroju, liczne lęki. Skutki choroby są długotrwałe, utrzymują się przez całe życie. Trudno jest się ich całkowicie pozbyć, ale częściowo są odwracalne. - pocieszyła go i mówiła dalej - Ona się boi, cały czas. Zabrałeś ją z terenu który znała do miejsca którego nie zna i nie rozumie, więc się wycofuje. Chowa i próbuje uciekać. Zna ciebie, ty jesteś tym elementem utrzymującym ją w miarę przy zdrowych zmysłach. To widać… jak ważny dla niej jesteś. Najważniejszy. Z tego co mówił tamten świr była gotowa o ciebie walczyć… rozumiem, że chodziło o to abyś nie musiał się użerać z próbami Khaina, nie został trofeum. Może i się zafiksowała na niego, ale ciągle w hierarchii wartości ty jesteś na pierwszym miejscu - zwróciła mu uwagę na ten detal i westchnęła - A łazi za nim… cóż. Zacznę z innej strony. Chcesz ją wywieźć do Teksasu, miejsca innego niż Detroit. Diametralnie innego - zaznaczyła wzruszeniem ramion.
- Żyjemy w świecie podwójnych standardów. Co uchodzi płazem mężczyznom, na kobietach pozostawia piętno i łatki. Puszczalskich, prostytutek, tych łatwych i rozwiązłych. Myślących dupą, nie głową. W Teksasie sypianie z kimś kogo zna się parę godzin, szczególnie w zwartych społecznościach nie jest dobrze widziane - zmrużyła oczy - Ona patrzy na ciebie i się uczy. Tego, że to nic złego przespać się z kimś kogo znasz parę godzin. Ciało ma potrzeby, popęd seksualny i napięcie które da się rozładować tylko w jeden sposób. To naturalne… ale wypada to kontrolować, jak wszystko - Na razie widzi i powtarza, tak samo jak Maggie powtarzała kiedyś nieużywanie stroju ochronnego przy stole laboratoryjnym. Ciężko jej będzie to przełożyć, jeżeli nadal będzie widziała podobne zachowania. Vex coś jej powiedziała, czy zrobiła… potem ona jej odwarknęła, a ty się na nią wydarłeś. - nabrała powietrza i pokręciła powolnie głową.
- Będę szczera. To co widziałam na dole było niesmaczne - tutaj spojrzała na Pazura ze zmęczeniem - To wieszanie się na tobie kobiety którą znasz niecały dzień. Bluszcz… tak się nazywa podobne przypadki. Jesteś mężczyzną, ale jesteś też ojcem. Przespaliście się, było miło… jednak nie trzeba tego powtarzać co parę godzin. Poczucie zbędności u Angie nie wzięło się z sufitu. Ona wymaga bardzo dużo uwagi, tym bardziej że wie o tym jak krótko będziecie teraz razem. Odstawisz ją do obcych ludzi i odjedziesz… jej jedyny znany element w kompletnie obcym świecie. Element który zostaje od niej subtelnie odcinany już teraz, a ją trzeba przytulić, pogłaskać po głowie, albo pozwolić wleźć na ręce. Mieć kontakt… nie ma go, bo wciąż sie “tulacie i buziakujecie”... więc idzie szukać go gdzie indziej. Roger okazał jej uwagę i bliskość. Ciepło, troskę. Wiem że ją przeleciał, ale ona to odebrała chyba na zasadzie, że jemu zależy na tyle, aby poświęcić uwagę. Być dla niej, nie dla kogoś innego - rozłożyła ręce i trzepnęła nimi o uda - Cholera jasna, też nie jestem z drewna. Jednak wiem kiedy jest czas i okazja na sam na sam z Robem, a kiedy trzeba zachować się… bo dziecko patrzy. Obserwuje i się uczy. Pokazywanie samego, czysto zwierzęcego pociągu jest złe. Wpierw trzeba nauczyć dziecko szacunku do siebie, swojego ciała. Wartości uczuć, ponad przygodną chwilę przyjemności. Wspomnieć o antykoncepcji, reperkusjach zbliżenia fizycznego. Świat i życie nie kręcą się tylko wokół seksu… a kupowanie nim czyjejś uwagi nie jest zdrowie ani moralnie akceptowalne. Bo co, zawieziesz ją do Ellie i co dalej? Będzie tęsknić, poczuje się samotna i opuszczona, więc znajdzie sobie kogoś takiego jak Roger. Wejdzie komuś do łóżka. Szybko jej przypiszą odpowiednia renomę, a szkoda. Są inne metody i sposoby… zapełnienia pustki i samotności. - sapnęła cicho.
- To potem, teraz ciągle tu jesteś. Pytanie brzmi: dla kogo tu jesteś? - zrobiła przerwę i dopowiedziała - Zamiast dać się owijać, macać i ciągnąć do łazienki, weź spędź czas z córką. Wykąp się z nią, umyj jej włosy, a następnie nakryj ją kocem i śpijcie razem do rana. Jesteś jej ojcem, nic w tym zdrożnego. Nawet duże dzieci potrzebują ciepła… i przystopuj z odbieraniem i dawaniem afektu Vex. Wiesz chociaż o co poszło? Dlaczego Angie jej pysknęła czy co tam powiedziała? Vex próbowała to wyjaśnić, czy wolała się skupić na chuci? Są różne priorytety - tym razem spojrzała na niego dość chłodno - Gdybym ja zrobiła dziecku przykrość, albo usłyszała jak mówi mi coś nieprzyjemnego, pierwszą rzeczą którą bym zrobiła… wzięłabym takiego złośnika na bok i zapytała dlaczego tak się zachowuje, co zrobiłam że uruchomiłam w nim podobne zachowanie. Dzieci bywają skomplikowane. Są dni, że nie nadążam za Maggie i też się gubię… ale nie o tym. Priorytety. Nie wygląda mi, aby Vex zależało na rozwiązaniu tego problemu, woli… sam chyba wiesz co. Zostaje pytanie dlaczego - uniosła obie brwi, taksując go wzrokiem z dołu na górę - Sama przyznała że kiepsko strzela, marnie jej idzie samoobrona. Lekarzem, albo technikiem też nie jest. Umie jeździć, jak to w Detroit częste… poza tym jest sama. Ale rozłożone nogi to dobry wabik. Mogę sie mylić, wtedy odszczekam. Ale sam sie przekonaj. Czy jest bo jej zależy, czy chodzi tylko o pieprzenie i profity - złagodziła wzrok - Ale przy tym pamiętaj o tym, że masz dziecko. Pomogę na ile będę mogła, z tłumaczeniem… powoli i małymi kroczkami. Zobaczysz, problem fascynacji tym świrem minie, z tym też pomogę jeśli chcesz… z poświęceniem uwagi. I proszę... postaraj się na nią nie krzyczeć, ani nie mówić że się jej wstydzisz. - skrzywiła się i wypuściła powietrze nosem - Ona zawsze będzie trochę dziecinna, jednak skoro przez krótki czas jaki teraz podróżujecie, udało ci się tyle w niej zmienić i naprostować, znak że szybko się uczy. I chce się uczyć. Dla ciebie. Bo jest tylko “wujek” i “wujek” i “wujek”. Strasznie porządny facet z dobrym sercem - skończyła czymś pogodnym.

Pazur znowu słuchał w milczeniu tego co mówił brunetka. Czasem na nią zerkał ale głównie wpatrywał się gdzieś w przestrzeń przed siebie. Tym razem choć raczej pewnie też niezbyt miał baczenie na to co się na niej dzieje to jednak nie wpatrywał się w z tą zamyśloną pustką przed siebie jak wcześniej. Gdzieś w międzyczasie wróciła z zaplecza Maggie i Lou a Bri wróciła z zewnątrz z jakimś ogorzałym facetem. Teraz siedzieli przy barze, ona jadła hamburgera a on zaczynał pić piwo. Rozmawiali widocznie o czymś.
- Podniosłem na nią głos bo uznałem, że zachowała się niestosownie do sytuacji. Niegrzecznie. A na rozmowę wziąłem ją potem. Dużo rozmawiamy. Zastanawiam się czy zwyczajnie nie jest zazdrosna o inną kobietę. Bo przez te parę tygodni co podróżujemy razem Vex jest pierwszą z jaką się przespałem. Ale ja też nie jestem z drewna jak to mówisz. I nie wiem jeszcze czy z Vex nam wyjdzie czy nie. Ale powiedziałem Angie, że ja z jakąś kobietą pewnie będę. Ale jak zwykle nie wiem czy i jak to przyjęła. I czy to nie jest kolejny powód dla którego mówi i robi to co widać. Nie ślubowałem celibatu i mnichem też nie jestem. - powiedział w końcu postawny i obwieszony wojskowym sprzętem komandos. Tym razem zaczął mówić jakby się tłumaczył ale gdy kończył przebijała się frustracja albo nawet irytacja. - Więc też to tak jak dla mnie nie do końca fair jak łazi i powtarza dookoła, że się ciągle buziakujemy i tulamy od środka. Raz. Wczoraj wieczorem. Na kilka tygodni podróży. To chyba nie takie ciągle co? - spojrzał pytająco na lekarkę ale ta wyczuła, że to raczej pytanie retoryczne. Pokręcił głową i spojrzał w jakiś odległy fragment sufitu. Milczał znowu chwilę bijąc się z myślami z tą ponurą i zaciętą miną.
 
Driada jest offline