Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2017, 13:23   #151
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Roba Izzy spotkała w pokoju w którym spędzili i ostatnią nerwową noc. Sprawdzał swój karabin, pakował magazynki i ogólnie było widać, że szykuje się do drogi. Spojrzał w stronę drzwi w jakich stanęła żona i uśmiechnął się spod kaptura.
- Taakk. To mówisz, że mnie spławiasz, dziecku dajesz zajęcie i zostajesz tu z tym przystojniakiem? We dwoje. Mmhmm. - łowca z udawanym zamyśleniem pokiwał głową jakby udało mu się z detektywistyczną przenikliwością przejrzeć jakiś bardzo chytry spisek.

Kobieta nie odezwała się. Zamknęła drzwi i przeszła szybko przez pokój aż wpadła na niego, obejmując mocno ramionami w pasie i przytulając. Znajomy zapach i ciepło. Coś normalnego, potrzebowała tego.
- Obiecaj że będziesz uważał i nie wpakujesz się w nic bez sensu. W żadne kłopoty. - odezwała się słabym głosem - Obiecaj że nie dasz się ugryźć, ani zadrapać. Że będziesz ich trzymał na dystans i zabijesz każdego z tych świrów zanim się zbliżą. Obiecaj że do nas wrócisz… nie zgrywaj bohatera… wróć do Maggie i do mnie. Żebyśmy mogli razem stąd wyjechać do domu. Proszę - ścisnęła go mocniej.

- Hmm… Wiesz co kochanie? Myślę, żeby było fair to ty też chyba musiałabyś mi coś obiecać. - Rob wydawał się dalej udawać tego detektywa czy kogoś podobnego ale kobieta czuła jego mocny, opiekuńczy uścisk i wargi które pocałował ją najpierw w czoło a potem zeszły niżej, w stronę ucha. Głos też przyciszył mu się prawie do granic szeptu. - No wiesz, coś w stylu, że nie będziesz zgrywać Dr. Quinn, ratować kogoś swoim życiem i zdrowiem i takie tam. No wiesz, ja też chciałbym móc wrócić do was obu. - powiedział pochylając się nieco w stronę żony tak, że teraz właściwie stali wtuleni w siebie nawzajem.

- Nie do nas dwóch - Izzy przełknęła gulę i zamknęła oczy biorąc go za rękę. Wcisnęła ją między ich ciała i przyłożyła do swojego brzucha - Trzech. To miała być niespodzianka, gdy przyjedziemy do Henderson. Poczekamy tu na ciebie… we trójkę. Obiecuję, że nie zrobię nic lekkomyślnego. Teraz twoja kolei.

- O! Ooo! Naprawdę!? O! O rany!
- Robert zareagował tak z jeden oddech po tym jak dłoń żony pokierowała jego dłoń do swojego brzucha. Cofnął się z jakieś pół kroku jakby chciał własnymi oczami obejrzeć jej brzuch zupełnie jakby miał szansę coś tam dostrzec. - Kochanie to cudownie! - ucieszył się mąż i złapał żonę za biodra i bez trudu podrzucił do góry. Chyba w ostatniej chwili zorientował się, że pokoje niezbyt są dostosowane do takich wyskoków bo dłonie które dopiero co puściły kobiece biodra znów się na nich zacisnęły i ściągnęły ją z powrotem na dół. Nie przeszkodziło to końcówkom opadających włosów Izzy poczuć na sobie deski sufitu. - To będzie nas więcej! - zawołał ucieszony łowca mutantów. - Nas O’Nealów będzie więcej. - pokiwał głową w kapturze - I dobrze! No ale zobacz jak się ładnie układa nawet z tymi kotami. Maggie się przyda. Będzie miała wprawę jak się kimś zajmować. Pomoże ci. A już wiadomo czy to chłopiec czy dziewczynka? No tak, za wcześnie. Ale co tam! Co by nie było to będzie dobrze. - pod wpływem entuzjazmu Robowi włączył się raczej niezbyt częsty u niego słowotok. Gadał tak szybko i głośno, że nie szło mu przerwać. Aż się wygadał i ta pierwsza fala radości przeminęła i wreszcie dał coś powiedzieć czy zareagować żonie.

Izzy przytakiwała w rytm tego co mówił bo wzruszenie nie pozwalało się jeszcze odezwać. Rob był w tym lepszy, bardziej opanowany. Jej brakowało słów, bo żadne nie wydawały się odpowiednio mocno wyrazić radości. Patrzyła do góry mokrymi oczami i kiwała głową, uśmiechając się równie szeroko co mąż.
Ucieszył się szczerze i gorąco, a jego uśmiech był wszystkim czego lekarka mogłaby przejść boso całą trasę od San Antonio aż do Henderson gdyby było trzeba. Kiedy skończył gadać i zrobił przerwę na odetchnięcie wykorzystała okazję. Pocałowała go, przyciągając do siebie.

Mąż oddał pocałunek żonie również mocno ją przyciskając do do siebie. Trwali tak chwilę w milczeniu ciesząc się swoją bliskością i obecnością.
- No to teraz musimy na ciebie uważać. - wyszeptał do jej ucha odsuwając kosmyk ciemnych włosów za ucho.

- Na ciebie też… bo jak mnie zostawisz samą z ośmiolatką i pieluchami to znajdę cię i zrobię krzywdę bez przyjemności. Obiecaj że będziesz ostrożny Robbie - lekarka skorzystała z okazji że ich usta się rozdzieliły i też podjęła szept nie zwalniając uścisku - Inaczej będę musiała się zająć tym przystojniakiem, chyba wiem o którego ci chodzi i masz rację. Nie tylko niezły w frontu, tyłek też ma świetny, nie wiem czy zauważyłeś - zwolniła trochę uścisk żeby odsunąć się na długość przedramion i móc złapać kontakt wzrokowy. Mówiła poważnie i z zastanowieniem - Do tego te oczy, uśmiech… nic tylko iść i postawić mu drinka, a potem zaprosić na korepetycje z geometrii - pokiwała głową i przyłożyła rękę do popalonej skóry na policzku męża - A ta blizna tylko dodaje mu uroku. Myślisz, że da się wieczorem wyciągnąć gdzieś na bok jak Maggie pójdzie spać? Mogę mu umyć plecy bo sam tam nie sięgnie. Trzeba sobie pomagać.

- Ah tak?
- Robert też płynnie przeszedł do kolejnej tury tej gry w jaką oboje tak często grali. - Mówisz, że ten wujek takie ciacho tak? Mhm. - głowa ze zsuniętym gdzieś w międzyczasie kapturem pokiwała krótkimi brązowymi włosami. - Wiesz, właściwie jak tak to ja jadę z dwiema fajnymi foczkami. Angie jest w sumie całkiem niezła. Chociaż trochę za młoda jak na mój gust. Ale ta Vex właściwie to też od frontu wygląda całkiem nieźle. Myślisz, że gdzieś tam w międzyczasie tego ganiania za tą laską co mamy po nią jechać gdzieś znalazłoby się chwilę i kąt zapoznać tak lepiej? - mąż zmrużył oczy jakby na poważnie się nad tym zastanawiał. Zaplótł dłonie gdzieś na wysokości paska żony pozwalając sobie zwiedzać dłońmi tylne rejony pod paskiem. Sam nieco odchylił się do tyłu by nabrać lepszej perspektywy na twarz żony. Ale pozwalając sobie też bezczelnie zjechać niżej na szyję i jeszcze niżej. Wtedy też z korytarza doszedł ich nawołujący głos blondynki. Chyba ich szukała ale pewnie nie wiedziała w którym są pokoju.

Lekarka sapnęła zrezygnowana… akurat zaczynało się robić przyjemnie, a tu już wypadało wrócić do szarej, podmokłej rzeczywistości.
- Jeżeli chcesz się zapoznawać z Vex lepiej weź najgrubszą gumę jaką znajdziesz. Przy takim przebiegu i parokrotnie przekręconym liczniku dziewczyna może mieć w gratisie połowę plag egipskich. Różne rzeczy się teraz lęgną na autostradach z takim ruchem - uśmiechnęła się niewinnie i równie niewinnie zacisnęła dłonie na pośladkach Roberta - A potem gruntowna dezynfekcja i dezynsekcja. Zanim przekroczysz ponownie próg tego pokoju. A pod tym dachem jest tylko jeden przystojniak z blizną na którym można zawiesić oko, reszta to płotki - pocałowała go w nos i cofnęła się, idąc do drzwi. Otworzyła je i wyjrzała na korytarz.

Ledwo skrzypnęły zawiasy, Angela czujnie obróciła głowę w odpowiednim kierunku, lecąc przed siebie. Zatrzymała się akurat gdy pani doktur skończyła się wychylać.
- Dzień dobry… bo wujek powiedział że powinnam zdjąć spodnie, a pani mówiła że ma jakieś, to pomyślałam że przyjdę i się spytam czy mogę je pożyczyć, a potem oddać i obiecuję nie pobrudzić… za bardzo - wyrzuciła na jednym wydechu, uśmiechając się szeroko.

Izzy przesunęła się i zrobiła zapraszający ruch ręką.
- Wejdź aniołku, nie będziesz się przecież rozbierała na korytarzu. Zaraz coś znajdę, a twoje rzeczy damy Lou do prania. Na rano będą czyste i suche - powiedziała uśmiechając się łagodnie.

Blondynka pokiwała energicznie głową i zaciekawiona przeszła przez próg. Tam zobaczyła pana z blizną i dwa łóżka. Parę toreb. Pomachała panu z blizną i bez ociągania ściągnęła spodnie, bo i tak miała to zrobić.

- Ee. To ten. To ja poczekam na dole. - pan z blizną narzucił z powrotem kaptur na głowę, zabrał swój karabin i mały plecak i wyszedł na korytarz zamykając za sobą drzwi. Chwile jeszcze i dziewczyna i kobieta słyszały jego miarowe cichnące kroki na korytarzu. Pani O’Neal wyczuwała, że pan O’Neal chyba był dość zaskoczony nie tyle nagłym przybyciem nastolatki którą zdawał się lubić, ile bezceremonialnym ściągnięciem spodni. Pod którymi zresztą nic więcej nie miała.

Izzy wybałuszyła oczy na tak beztroski wyczyn i wryło ją na chwilę. Opanowała się i dopiero zaczęła ogarniać nie swój bajzel.
- Aniołku dlaczego rozbierasz się przy kimś kto to widzi i jeszcze jest mężczyzną? - zapytała spokojnie - I gdzie masz bieliznę?

- Bieliznę?
- Angie popatrzyła w dół i zrobiła miną “aaaaaa!” - Majtki! No one strasznie cisną i drapią szwami. Nie noszę ich bo nie lubię… ale mam stanik - pochwaliła się, ściągając koszulkę wujka - Od cioci… no i lubię pana Roba… no i się spieszymy, a wujek kazał się przebrać. - wyjaśniła rozbrajająco szczerze.

Lekarka westchnęła i pochyliła się nad bagażami ustawionymi w kącie pokoju.
- Aniołku to że kogoś lubisz nie znaczy, że trzeba się przed nim rozbierać. - tłumaczyła powoli, grzebiąc w ubraniach - Szczególnie jeśli to mężczyzna. Roba nie musisz się bać, nie zrobi ci krzywdy, ale widziałaś go, prawda? Jest duży i silny. Gdyby na jego miejscu był ktoś inny mógłby ci zrobić krzywdę. Poza tym jesteś śliczną dziewczyną, a takie zrzucanie ubrań to zachęcanie do… - zawahała się, ale powiedziała dalej -... odbycia stosunku. Seksu. Powinnaś uważać, bo nie każdemu kto się uśmiecha można ufać. Ktos cię kiedyś skrzywdzi, albo okradnie, albo jeszcze gorzej… pomyśl jakby się poczuł twój wujek, gdyby coś ci się stało?

Angie przekręciła głowę w bok, przypatrując się co pani doktur robi. Odkopała też brudne ubrania w kąt i słuchała.
- Wiem co to seks - powiedziała i wzruszyła ramionami - To miłe… te robaczki w brzuchu. Roger mi pokazał, potem ciocia mówiła i widziałam jak się tula z wujkiem od środka. A jakby ktoś próbował mnie okraść albo skrzywdzić, umiem się bronić. Dziadek mnie nauczył… wujkowi byłoby smutno… jakby zauważył - przygryzła wargę i odwróciła głowę do okna - Bo oni się ciągle całują, albo tulają albo dotykają. No często. Ciocia go zajmuje, a ja… - wzruszyła ramionami i doburczała - Ja sobie poradzę.

- Powiedz długo już podróżujecie we trójkę?
- O’Neal wyjęła wreszcie mały zwitek białego materiału i drugi większy niebieskiego - I nie mów takich rzeczy, oczywiście że by zauważył. Szukałby i się martwił. Bardzo mu na tobie zależy - uśmiechnęła się, chociaż w duchu klęła jak szewc. Dlatego Pazur pałał niechęcią do Rogera. Westchnęła w duchu i podała pakunki nastolatce - Załóż je proszę, zacznij od bielizny. Nie mam spodni w twoim rozmiarze, ale tu jest sukienka - wskazała niebieski pakunek - Używam jej jako tuniki… takiej długiej bluzki, tobie powinna sięgać gdzieś do połowy uda. Wujek wspominał że mieszkałaś z dziadkiem. Dużo było tam dzieci? - też przekręciła głowę.

- No już trochę podróżujemy razem - Angela wzięła ubrania i jak pani doktur mówiła, najpierw założyła to białe. Przełożyła nogi przez odpowiednie dziury i podciągnęła na biodra. Ledwo to zrobiła już czuła te głupie, gryzące szwy, ale nie chciała robić miłej pani przykrości - Od wczoraj wieczorem. Spotkaliśmy się na drodze, potem byliśmy u Rogera, bo jego też wczoraj poznaliśmy. I Mewę i Patyka i knuję, ale knuja była głupia i knuła i już nie żyje. Nie ja ją utrupiłam - dodała szybko, kręcąc niebieskim materiałem i nie wiedząc jak go założyć. - Zależy… ale krzyczy. Nakrzyczał na mnie przez ciocię. Była niemiła i… -zacięła się, więc znowu wzruszyła ramionami - No i nakrzyczał na mnie przy ludziach, bo źle coś jej powiedziałam. Próbowałam mu wyjaśnić dlaczego jest mi smutno, ale i tak… Mówił że się mnie wstydzi, to jak się wstydzi nie będzie tęsknił. Ja mu przeszkadzam. Intruzuję. Bardzo go kocham, ale będzie lepiej jak sobie pójdę. Jak już nie będzie wściekniętych ludzi. Zniknę tak, ze mnie nie znajdzie. Dziadek tego też uczył. Mieszkaliśmy na pustyni, ja i on. A potem przyjech… no był na trochę wujek, a potem znowu byliśmy we dwoje, a potem byłam sama aż wujek nie przyjechał. Nie było dzieciów, nikogo poza nami. Jak ktoś już jakoś przyszedł w okolicę to dziadek go trupił z karabinu, ale to bardzo, bardzo rzadko, bo tam ciężko było dojść przez piach i upał i słońce. A teraz jedziemy do cioci Ellie ale nie wiem jak tam będzie… i czy będzie. - potrząsnęła głową.

Lekarka podniosła się powoli i tylko zaciskała szczęki. Powinna podbić cenę za usługi wychowawcze, a najlepiej wziąć karabin i zacząć strzelać piętro niżej. Podeszła do dziewczyny i pogłaskała ją po głowie, po czym pocałowała jasne włosy na czubku.
- Pomogę ci, dobrze? - delikatnie odebrała sukienkę i sprawnie rozprostowała materiał. Pomogła przełożyć ręce przez otwory, a kiedy znalazły się tam podciągnęła do góry, zabierając się za szybkie zapinanie guzików - Jeżeli będziesz chciała dam ci kartkę z adresem. Nawet jak pojedziesz do cioci Ellie, będziesz mogła do nas wpaść, a jak będzie ci tam źle, wyślesz nam wiadomość i po ciebie przyjedziemy z Robem. - skończyła zapinać guziki i popatrzyła krytycznie. Uśmiechnęła się - Ślicznie wyglądasz, ale zrobimy jeszcze jedną rzecz - wyjęła z kieszeni wstążkę i zaczęła zaplatać warkocz z jasnych włosów - Tak będzie ci wygodniej, nie będą ci włoski pchały się do oczu i odsłonią buzię. - mówiła nie przerywając pracy - Twój wujek to dobry człowiek, ale też się denerwuje, a zobacz jakie tu dziwne rzeczy się dzieją. Chciałby ochronić ciebie i ciocię i wszystkich którzy sami nie mogą się obronić. Jak mu uciekniesz to nie spocznie dopóki cię nie znajdzie, a jak będzie szukał sam może wpaść w tarapaty. Lepiej się trzymać razem, w rodzinie. Czasami się nie zgadzamy, pokłócimy, albo na siebie nakrzyczymy w nerwach. Nie zmienia to jednak faktu że bardzo się kochamy. Też kiedyś nakrzyczałam na Roba i to nie raz. Połamałam nawet na nim miotłę… ale go kocham i zawsze będę kochać. Gdyby zniknął byłabym pełna najgorszych przeczuć. Że ktoś go porwał, albo utknął gdzieś w dziurze ranny i jest zbyt słaby żeby wyjść. Kiedy znika ktoś nam najbliższy od razu widzimy najgorsze rzeczy i wariujemy ze strachu że mogą się okazać prawdą. Więc nie uciekaj wujkowi… porozmawiam z nim, spróbuję chociaż, dobrze? - popatrzyła blondynce w oczy.

- Połamała pani miotłę na panu Robie? - Angie zrobiła wielkie oczy, a potem milczała. Sukienka była dziwna, ale fajna. Nie krępowała ruchów, sięgała do połowy uda więc może się nie zamoczy. No i miała ładny kolor, trochę jak niebo. - Pani mówi że… on by się martwił i szukał? I coś sobie zrobił? Dobrze… to nie będę uciekać. Bo… - myślała nad tym co usłyszała. Nie chciała żeby wujek jej szukał i został dezerterem... - Dziękuję. Będę bezpieczyła pana z blizną, nie pozwolę żeby go ci wścieknięci dopadli. Wróci do pani i do Maggie - popatrzyła poważnie na wyższą kobietę.

- A ja obiecuję, że będę miała oko na twojego wujka - lekarkę ścisnęło w dołku. Wyciągnęła ramiona i objęła nastolatkę - Też ci dziękuję kochanie. Uważaj na siebie… bo czeka na ciebie sernik. Ktoś go musi zjeść - zmieniła temat na weselszy, zwalniając uścisk i sięgając po stojący pod ściana karabin. Skoro też miała “bezpieczyć”, musiała go zabrać.

- Właśnie! Sernik! Musimy się pospieszyć! Szybko wrócić od Rice! - w nastolatkę jakby ktoś wlał nową energię. Też objęła panią doktur, a potem zawinęła pas z misiem, bo karabin został przy stoliku. - Pani tez lubi sernik?

O’Neal zaśmiała się i przytaknęła, pokazując na drzwi.
- Chodźmy w takim razie. Nie możemy pozwolić sernikowi czekać dłużej niż to konieczne.

Obydwie wyszły z pokoju wynajmowanego przez rodzinę O’Nealów i zeszły z powrotem do sali głównej. Tam towarzystwo znowu zdawało się grupować przy stole przy jakim rozmawiali wcześniej. Robert stał oparty o rant stołu z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Przy okazji miał niezły widok na bar i wejście na schody więc zauważył ich pewnie jako jeden z pierwszych. Machnął do nich przyjaźnie dłonią w pozdrowieniu. Przy stole byli też Vex i Roger z czego khainita siedział do nich tyłem. Przez co ładnie były wyeksponowane plamy nagiej skóry gdzie czyszczący wacik lekarki zmył z brudem i okruchami szkła także białą farbę jaka pokrywała tors mężczyzny. I teraz wyglądały te plecy jak w jakieś plamy na białym tle. Od strony baru zaś wracał w stronę stołu wujek. Zerknął na wracającą ze schodów dwójkę i zatrzymał się. Z całej tej grupki wujek wydawał się najbardziej zaskoczony.

- O... Angie. Bardzo dobrze wyglądasz w tej sukience. To od Izzy? - zapytał trochę jej a trochę lekarki gdyż przeniósł zaskoczone spojrzenie z sylwetki nastolatki na twarz lekarki. - Dzięki wielkie Izzy. - skinął jej ciemno blond głową.

Blondynka rozpromieniła się i uśmiechnęła szeroko. Wujkowi się podobało, czyli musiało być ładnie!
- Tak! Pani doktur mi ją pożyczyła za spodnie - powiedziała przejęta jakby miała zaraz dostać cukierka. Spojrzała w dół na koniec materiału - Ładna. Niebieska… tylko dziwnie się chodzi i wieje… ale majtki mam, też mi pożyczyła - wyszeptała konspiracyjnie do opiekuna dumna i zadowolona - Warkocza też zrobiła.

O’Neal puściła Pazurowi oko i milczała, rozglądając się po sali. Sama musiała zebrać myśli i uporządkować któremu problemowi najpierw urwać łeb, które mnożyły się jak u mitycznej hydry.
- Jeśli macie jeszcze coś do prania to dajcie od razu, zaniosę Lou - powiedziała po chwili.

- Bardzo ładny. Ładniejszy niż te co mi wychodzą. - ciemny blondyn wziął w dłoń zapleciony przez lekarkę warkocz nastolatki oglądając go i przesuwając po nim kciukiem. - Świetnie wam poszło. - najemnik wydawał się być bardzo zadowolony z tego co widzi w tej zmianie wizerunku swojej podopiecznej. - A pranie. Nie, teraz chyba nie. Co od nas to ja pozbieram i oddam do prania. - zmrużył oczy starając sobie chyba przypomnieć jak to jest z aktualnym stanem ich garderoby. On wciąż miał na sobie swój mundur i ekwipunek który jak ubrania większości ludzi w okolicy był przynajmniej mokry od tego brodzenia w wodzie. Ubrania nastolatki zostały w pokoju O’Nealów a teraz miała na sobie tą sukienkę od Izzy. Vex była w tym co rano ale i tak była w ekipie jaka miała iść na zewnątrz więc niezbyt było sens się przebierać. Roger zaś poza swoimi toporkami i tarczą miał właściwie tylko spodnie i buty może coś jeszcze w furgonetce. I też zaraz miał ruszać na zewnątrz.

Doktor podeszła do męża i objęła go, całując na pożegnanie w rozchylone uśmiechem wargi.
- Tylko bądź grzeczny, nie zgub się, ani nie zrób czegoś, czego oboje będziemy żałować. Miotły mi się kończą - udała żywą powagę, ale oczy miała zmartwione.

Nastolatka za to skoczyła na wujka, wieszając mu się na szyi i mocno przytulając.
- Wrócimy na sernik i… - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zacięła się. Zamiast tego dała mu buziaka w policzek. Zrobiło się jej smutno, że muszą się rozstać. Zwykle to on wychodził do pracy, a ona zostawała gdzieś w bryku, albo w pokoju. - Bezpiecz tutaj… i bądź cały jak wrócę.
 
Driada jest offline  
Stary 31-12-2017, 13:53   #152
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - I szęśliwego Nowego Roku! :D



No i odjechali. Gdy Roger wreszcie odpalił maszynę. Znowu były z tym kłopoty tak samo jak przy motelu. Chociaż na oko Vex to ten furgon jak na takie brodzenie w wodzie to i tak radził sobie całkiem nieźle. Wcale nie była pewna jak poradzi sobie “psi” autobus. Wcześniej jednak zaliczyli drobne spięcie na temat obciętej głowy. Roger jakoś o niej nie zapomniał i nie chciał ustąpić. Znowu przez chwilę zrobiło się nerwowo gdy wujek Angie i mąż Izzy stanęli po stronie lekarki by Roger zostawił głowę lub poczekał aż ona zrobi swoje. W końcu zawarli kompromis na tyle, że pomalowany mężczyzna co prawda zabrał głowę ale zgodził się by Izzy pobrała wymaz z rozbitej głowy. I obiecał, że nie będzie jej patroszył od razu jak tych psich przy autobusie. Obiecał nawet poczekać z tym patroszeniem aż wrócą a nawet dać lekarce do zbadania tą głowę. Vex miała wrażenie, że dla pomalowanego faceta to cholernie wielkie ustępstwo a Angie pamiętając jak szybko i sprawnie pan z obrazkami wyprawił i oskórował głowy bandytów przy autobusie wiedziała że z jedną głową na pewno uporałby się jeszcze szybciej. Dla wszystkich zaś było jasne, że dla khainity wszystko co związane z Khainem i zabijaniem dla niego traktował śmiertelnie poważnie a większość pozostałych sprawa raczej obojętnie.

Przy okazji tej głowy jednak wyszła znowu sprawa mikroskopu. Nawet tak doświadczona lekarka jak pani O’Neal miało dość związane ręce w badaniu próbek jeśli nie miała tego podstawowego środka badań próbek biologicznych. W piwnicy natknęli się na ślady szczura który pewnie spijał krew zabitego lub nadżerał jego ciało. Pewnie uciekł gdy słyszał nadchodzących ludzi.

- One nie chodzą same. Tam gdzie jest jeden jest całe gniazdo. - powiedział zatroskanym głosem Rob patrząc na krwawe szczurze tropy prowadzące pod regał. Ale nie mieli już czasu przeszukiwać piwnicy mieli inne zadanie. Mężczyzna z pokaleczoną twarzą powiedział jeszcze, że najbezpieczniej byłoby pójść tym tropem i odnaleźć i wypalić całe gniazdo. No ale już musieli się zbierać by odnaleźć tą Rice która naprawdę była ugryziona i naprawdę mogła być zarażona. Powiedział, że najwyżej po powrocie spróbuje poszukać tego gniazda. Jak szczur zdołał zjawić się tu tak szybko to nie mógł mieć gniazda zbyt daleko. Pewnie w tym budynku lub bardzo blisko. Potem właściwie wszystkich przyszpiliło na zewnątrz. Jedni po odjeżdżali czarną furgonetką drudzy bo przyszli się z nimi pożegnać lub zwyczajnie życzyć powodzenia.

- Trzymaj się Angie. Jeśli coś byś chciała to będę na jedynce. - Pazur objął podopieczną i miał tą swoją poważną minę. Klepnął się lekko w przypiętą krótkofalę mówiąc o kanale na jakim zazwyczaj rozmawiali gdy się musieli rozdzielić. - Ale jeśli się wszystko spieprzy to rób to co cię dziadek nauczył. On się świetnie znał na sytuacjach gdy już wszystko się spieprzy. - powiedział poważnie patrząc jej w oczy i jeszcze raz ściskając ją na pożegnanie.

- Bez sensu. Ona jest Ćmą. Jak widzi swój płomień, jak czuje swój księżycowy zew to nic jej nie zatrzyma. Jak jesteś jej płomieniem to wróci do ciebie choćby przez całą arenę. No chyba, że zginie po drodze. No a jak nie jesteś jej płomieniem to poleci dalej i będziesz tylko jej przypadkową szybą. - khainita musiał usłyszeć słowa wujka gdy przechodził obok nich idąc do swojego samochodu. Zatrzymał się i odwrócił mówiąc pewnym siebie głosem jakby cytował coś pewnego z ksiąg mędrców czy naukowców. Widząc i słysząc to Pazur znów zacisnął szczęki ze zmilczanej złości.

- Rany, jak oni z nim wytrzymują? - Rob szepnął w ucho przytulonej do niego żony. Uściskał ją mocno i czule jednym ramieniem, drugim obejmując również córkę.

- Była jednak gotowa walczyć ze mną o ciebie więc chyba nie jesteś dla niej byle szybą. Szkoda. Byłbyś na pewno ciekawą próbą i jeszcze ciekawszym trofeum. - dorzucił obojętnie odchodzący khainita brnąc przez wodę. Doszedł do swojego pojazdu i nieśpiesznie zaczął otwierać drzwi wrzucając głowę zabitego do środka. Wujek wciąż obejmował Angie ale różnica wzrostu między nimi była na tyle duża, że swobodnie mógł patrzeć na pakującego się do furgonetki khainitę ponad jej głową. Na twarzy jednak grymas twarzy zmienił mu się z troskliwego i poważnego gdy przed chwilą mówił z Angie, na pełen tłumionej złości gdy pomalowany topornik wtrącił swoje khainickie trzy grosze aż po zamyślenie i zaskoczenie gdy dokończył swoje złote myśli wybrane. Spojrzał w dół na trzymaną w objęciach blondynkę. - Oh, Angie. Po prostu wróć do mnie. Reszta się nie liczy. - powiedział i nastolatka poczuła jak uścisnął ją nagle bardzo mocno jakby chciał ją udusić albo połamać. Tylko tak wyraźnie z uczuciem.

- Tak. Na czym to stanęliśmy? A już wiem! - Robert chwilę przyglądał się scenie rozgrywanej między tym dziwnym trójkątem też musiał być zdziwiony rozwojem sytuacji. Ale jednak przypomniał sobie po co wyszli na ten ganek przed lokalem. Wrócił więc do trzymanej żony i tej odwiecznej gry jaką ze sobą prowadzili. Objął ją na moment puszczając córkę i drapieżnie przyciągając żonę do siebie. A potem wpił się mocno najpierw ustami a potem i językiem w jej usta a potem i język. Potem puścił ją, puszczając jej jeszcze łobuzerskie oczko i kucnął by zrównać się wzrostem z córką.

- No Maggie. Tatuś ma sprawę do załatwienia na mieście. Ale wrócę. Zajmiesz się mamą jak mnie nie będzie? Mama może coś nie wiedzieć to może się coś ciebie pytać o radę to jej pomożesz wtedy? Tak? O rany, to świetnie, teraz wiem, że zostawiam ją w dobrych rękach! - klęczący mężczyzna o gabarytach znacznie powyżej średnią uliczną, powiększonych jeszcze optycznie przez ubranie, kaptur, karabin i cały ten szpej gdy tak klęczał przy drobnej dziewczynce i niby mówił poważnie jakoś wcale nie wydawał się dominującą sylwetką z tej dwójki. Oczywiście na wszystkie pytania uzyskał twierdzącą odpowiedź od córki bardzo przejętej i z bardzo poważnie wyglądającą miną. Izzy wyłapała jednak ten stały tekst z jaką Rob, żegnał się z żoną a z córką. Córce nie obiecywał kiedy wróci. Żonie jednak mówił chociaż kiedy sam spodziewa się wrócić. Miał jednak taką a nie inną profesję i z tymi powrotami potrafiło być naprawdę różnie. Jak dotąd zawsze jednak w końcu wracał. Ale zawsze gdy się rozstawali żadne z nich nie wiedziało czy tak będzie i tym razem. Teraz sprawa była niby prosta. Pojechać na drugi kraniec osady i znaleźć jakąś laskę i przywieźć ten autobus. Powinni wrócić najpóźniej na wieczór. Ale różnie było z tymi powrotami.

- Trzymaj się Vex. I wracaj cała i szybko. Zamówiłem tą kąpiel na wieczór. - uśmiechnął się wujek do cioci trzymając ją w objęciach po tym gdy ją pocałował. Przy rosłym najemniku motocyklistka trzymana w jego objęciach wydawała się krucha i drobna. A jednak jakoś była prawie pewna, że ten umięśniony facet nie zrobi jej krzywdy tymi ramionami.

- To słuchaj stary może zrobimy deal? - Robert gdy już miał odchodzić do furgonetki a nawet znów wszedł w tą powodziową wodę do kolan. Zatrzymał się przy schodach ganku i zagadała do najemnika. - Ty zadbasz o moje a ja zadbam o twoje? - zaproponował najpierw wskazując na swoją żonę i córkę palcem wskazującym a potem na nastolatkę i motocyklistkę.

- Stoi. - Pazur uśmiechnął się lekko i zszedł te kilka schodków by uścisnąć dłoń łowcy mutantów i przybić umowę. Obydwaj wydawali się zadowoleni z tego paktu. No a potem zapakowali się do furgonetki i odjechali.




Przez wodę jechało się opornie co Vex słyszała po ciężko pracującym silniku. Kilka razy zderzyli w coś po drodze albo rozjechali. Przez tą wodę często nie było nawet wiadomo w co i o co ani, że to coś tam w ogóle jest. Mieli niejako pasażera na gapę. Bo okazało się, że Roger wrzucił głowę zabitego do jednego z licznych pudeł i pojemników jakie miał na pace wozu. Okazało się to na jakimś zakręcie gdy pudło z głową wysunęło się nieco spod ławy na jakiej siedzieli. Na chwilę uwagę i ciekawe spojrzenia wzbudził monster truck. Prawdziwy monster truck! Tylko zaparkowany z tyłu lokalu a wcześniej podjechali i parkowali od frontu więc nie było go widać. Ale monster truck został w tyle za tylnymi oknami furgonetki a w końcu zniknął po jakimś kolejnym zakręcie.

Roger jednak bez większych przeszkód i problemów dowiózł ich na miejsce. Znowu parkowali przed domem Westów. Samochodem, nawet pomimo tępego oporu powodziowej wody było to parę chwil jazdy. A pieszo to by się pewnie szło z kwadrans albo i dłużej. Faktycznie więc o ile najemnik i lekarka jakoś nie zdobyliby na chybcika samochodu to ich przybycie musiało oscylować wokół takiego czasu.

- Angie, próba łączności. Słyszysz mnie? - krótkofalówka Angie nagle zatrzeszczała głosem wujka. Widocznie sprawdzał czy jest w porządku i z nią, i z nimi, i z radiem. Mieli też inne towarzystwo.

Przez podwórze Westów biegli radośnie rozchlapując wodę i Jack i James machając radośnie rękami i drąc się niemiłosiernie.
- Aaangieee! Wróciłaś! - darli się jeszcze zanim dopadli do czarnej furgonetki. - O. Dzień dobry! - przywitali się gdy z bliska okazało się, że przyjechała też ta miła pani co im dała poprowadzić autobus. Chłopcy zerkali też ciekawie na pomalowanego kierowcę jakby zastanawiając się czemu znowu Vex nie siedzi za kierownicą.






No i pojechali. Nie tak od razu bo khainita miał zauważalne problemy z odpaleniem maszyny. Izzy nie była pewna czy to przez tą wodę czy ta jego furgonetka tak ma. Woda na pewno nie pomagała w działaniu wszelkiej elektryce i bazującej na niej urządzeniom. Ale Roger jednak w końcu uruchomił czarnego vana i ruszyli. Najpierw samochód wycofał tyłem na drogę a potem odjechał kierując się za najbliższy róg więc przez chwilę widzieli jeszcze znikający bok pojazdu a potem zostały po nim tylko wzbudzone przez niego fale.
- Zawsze boję się ją zostawiać albo tak puszczać samą. - westchnął cicho Zordon patrząc na uspakajające się fale jakie zostawiła po sobie czarna furgonetka.

Wraz z Rogerem odjechała też głowa tego zabitego w piwnicy. Khainita nie chciał ustąpić i wydawało się, że jest gotów o nią walczyć z nimi wszystkimi. Mimo, że wyraźnie i Robert i wujek Angie stanęli w obronie racji lekarki i ich obydwu opór khainity wyraźnie już wkurzał. W końcu stanęło na czymś w rodzaju kompromisu. Roger zgodził się by Izzy pobrała próbkę z rozbitej głowy albo nawet da jej do zbadania ale jak wrócą. Obiecał też jej nie patroszyć od razu jak z tymi przy autobusie tylko dopiero jak wrócą. I tak lekarce została mała próbka pobrana z wnętrza czaszki chociaż bez mikroskopu i reszty sprzętu niezbyt można było coś z nią więcej zrobić. Za to próbek krwi było w piwnicy od cholery. Jak i samo ciało denata. Na szczęście dalej leżało tak je zostawili wychodząc.

Zapach krwi i trupa zwabił jednak padlinożerców. Na podłodze widać było małe ślady łapek odciśnięte na podłodze. Krwawy ślady. Angie była prawie pewna, że szczurze. Albo czegoś bardzo podobnego. Bez dodatkowych badań. I mikroskopu. Nawet Izzy nie wiedziała, czy choroba może przenosić się na inne gatunki. Mogły być podatne tak samo jak ludzie, mogły reagować jakoś inaczej, mogły w ogóle być odporne i nie reagować w ogóle a mogły być tylko lub przy okazji nosicielami. I Robert i Zordon mieli poważne miny zdając sobie chociaż częściowo sprawę z tego zagrożenia. Khainita wydawał się być całkowicie obojętny na to wszystko jak chyba wszystko co nie dotyczyło zabijania dla Khaina i kwestii wiary. W pomieszczeniu dało się wyczuć ostrzegawczy i nieprzyjemny trupi zapach. Ciało jeszcze nie śmierdziało jak pełnoprawny trup. A jednak na doświadczenie i lekarki i bywalców Pustkowi znacznie bardziej niż powinien świeży trup co go zdjęto z godzinę czy dwie może trzy temu. Raczej jakby miał już z pół doby, może dobę. A ten upał na pewno nie spowalniał procesów gnilnych rozkładu każdego ciała. Te łażące i bzyczące po nim muchy też nie.

- Angie, próba łączności. Słyszysz mnie? - zapytał już z wnętrza Pazur unosząc dłoń do wpiętej w kamizelkę krótkofalówki i nieco pochylając głowę. Czekając na odpowiedź podopiecznej zerknął na stojącą obok brunetkę. - No to skoro zostaliśmy sami. - zaczął mówić jakby miał coś istotnego do przekazania. - Porozmawiałem z Lou i Marią. Zgodzili się by związać tych na górze. Ale myślę, że lepiej byś brała w tym udział. Żeby ich nie połamać czy co. I Lou zgodził się nam też pożyczyć łódź więc w razie czego możemy popłynąć razem. A autobus jest na tyle duży, że pomieści i łódź, i motocykl, i nas, i nasze bagaże. A tam gdzie się nie da dojechać możemy wtedy spróbować popłynąć. - najemnik płynnie powiedział swoje zupełnie jakby zdawał jakiś raport z kolejnego zadania.

- To od czego zaczynamy? - zapytał spokojnie ocierając pot z czoła. W lokalu wciąż była Maria ale chyba zbierała się do odejścia sądząc po gestach i strzępkach jej głośnego tonu jaki chyba był jej naturalnym sposobem komunikowania się. Naturalnie był też i Lou, i Mike, czasem pokazywała się ta małomówna dziewczyna i reszta obsługi. Pod ich okiem i ręką gdyby nie błoto naniesione z zewnątrz przez liczne, mokre buty to jak się nie widziało utopionego w powodzi krajobrazu za oknami to nawet można było uznać, że jest całkiem normalnie. Kolejna przydrożna knajpa jakich tysiące. Chociaż trochę lepsza bo grało radio i działał jeden sufitowy wentylator. Leniwie ale działał więc jakiś powiew był. Wcześniej też był chociaż dotąd nie był włączony, dopiero niedawno ktoś go włączył. Niemniej była najgorętsza pora doby i nawet klientów było mniej niż gdy tu przybyli a ci co byli też zdawali się ulegać sennej atmosferze sjesty. Kilka sylwetek zdawało się nawet drzemać oparci o ściany czy stoły.





Miły półmrok ciepłych płomyków świec. Rzecz całkowicie praktyczna. W tym lokalu jak w całej masie innych jakie przez lata podróży natykała się leżąca w wannie kobieta nie było elektryczności. Więc oświetlano jak kiedyś na Dzikim Zachodzie albo jeszcze dawniej czyli świecami i lampami. Ale niejako przy okazji teraz te świece dawały przyjemne, spokojne światło pomagając zbudować kojący nastrój odpoczynku i relaksu. Drugim czynnikiem była woda. Nie taka przez jaką od rana brnęła przez ten cholerny zatopiony powodzią krajobraz. Zimna, mętna o zapachu nadbrzeżnego jeziora silnie kojarzący się z bagnem. Do tego zwyczajnie utrudniała marsz bo każdy krok był okupiony wyciąganiem nogi z wody i pokonywaniem jej biernego oporu. Do tego woda była na tyle mętna, że nie było widać co tam pod spodem jest. Aby iść po drodze trzeba było trzymać się między też zatopionymi znakami czy drogowskazami. Ale nie zawsze było to takie pewnie i szkoda była liczyć ile razy się potknęła o zatopione coś a z raz czy dwa nawet wpadła cała w wodę gdy te zatopione coś okazywało się czymś głębszym lub większym. Jednym słowem lekko nie było.

W przeciwieństwie do nóg które brodziły w zimnej wodzie góra zmokła jej i tak od mżawki która padała od rana. Gdzieś w południe się skończyła i wyszło Słońce. Ale wcale nie poprawiło to jakoś sytuacji. Teraz dla odmiany zaczął się lać z nieba tropikalny żar który zdawał się wydusić i wypalić całe życie w okolicy. Cokolwiek na sobie miała wydawało się zbyt ciężkie i sprzyjać temu, że poza mokrymi nogami gotowała się we własnym sosie. Ale była już blisko. Widziała budynki osady która była jej celem. Mozolnie zbliżały się od jakiejś godziny aż wyławiała kolejne detale. Jak tą pokiereszowaną kolumnę samochodów przed wjazdem do miasta. Kręciło się tam parę osób, chyba właścicieli którzy próbowali postawić na nogi swoje pojazdy albo szykowali się do dalszej drogi pieszo gdy okazało się to daremne. Też poruszali się niemrawo urządzając sobie typową o tej porze doby sjestę. Ale od nich dowiedziała się, że to właśnie ta osada. Dew. Tu gdzie planowała dotrzeć. Udało się.

Już była blisko. Przejść ostatni kawałek do centrum. Tam znalazła lokalną knajpę gdzie miały być pokoje do wynajęcia. Chyba trafiła od zaplecza chociaż też widziała zaparkowane pojazdy. W tym jeden wybitnie się rzucał w oczy. Prawdziwy monster truck! Z wielkimi kołami i tak wysokim zawieszeniem, że tą wodę w której topiła się i ona od rana i zwykłe pojazdy traktował pewnie jak zwykłą kałużę. Ale sądząc z odgłosów dobiegających z wnętrza chyba jakaś parka się tam zapoznawała bardzo osobiście.




Przeszła przez ten parking, przeszła przez bok budynku by znaleźć się od frontu i głównego wejścia. Weszła do środka otwierając podwójne drzwi. Jedne siatkowane antyinsektowe i drugie zwyczajne. Wewnątrz panował przyjemny cień i powiew dawany przez działający jeden sufitowy wentylator. No i błoto na podłodze pozostawione przez ludzi wchodzących tu z zewnątrz w mokrych butach i ubraniach. Też dorzuciła swoje mokre ślady do innych jakie tu już były przed nią. Ale przy barze wreszcie spotkało ją coś miłego. Na półce nad barem było radio. I działało. Grało jakąś muzykę ale po chwili dało się słyszeć głos DJ-a zapowiadający kolejny kawałek i namawiający do optymizmu i trzymania głowy do góry przy tej całej powodzi. Więc jak byłoby to jakieś nagranie a nie radio to musiało być bardzo umiejętnie dobrane pod tą sytuację. Tak bardzo dobrane, że to, że jednak jest to prawdziwa audycja wydawało się dużo bardziej prawdopodobną opcją. Czyli gdzieś tu musiała być radiostacja tak jak słyszała o tym wcześniej. A kolejnymi miłymi rzeczami był wolny pokój. Chociaż musiała wziąć albo dwójkę bo jedynek nie mieli. Ale za to mieli kąpiel. I to właściwie gotową do użycia. Cała wanna ciepłej, czystej wody czekającą na kogoś kto z niej skorzysta. Nagrzali dla kogoś ale ten ktoś zrezygnował. Dopiero co więc wanna wciąż była z tą czystą, ciepłą i czekającą wodą. Za skromną opłatą można było domówić bąbelki i/albo łaziebną.

I tak wreszcie mogła wyciągnąć się w pełnej ciepłej wody wannie. Ta woda była całkiem inna niż ta na zewnątrz. Przyjemnie wypłukiwała zmęczenie, brud, ogrzewała wymarznięte nogi i zdawała się koić wszelkie smutki, lęki, obawy. Można było zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim co jest poza ścianami łazienki. Ciepła, czysta, pachnąca pianą woda tworzyła przyjemną kompozycje z tym światłem świeczek. Z jednej strony działała kojąco, wlewając w ciało błogie rozleniwienie, że aż chciało się wrócić do pokoju i rozwalić się ponownie, tym razem na łóżku. A z drugiej jednak dodawała energii usuwając zmęczenie i znużenie pobudzając i ciało i umysł.

Na taborecie i podłodze leżało mokre ubranie które dotąd miała na sobie. Ale z rozmowy z właścicielem wiedziała, że mogła je zostawić do prania. Chociaż nie dawał gwarancji, że upiorą jeszcze dziś. Jak nie to jutro i wtedy suche, czyste i gotowe do zabrania powinny być na kolejny wieczór. Sama mogła przebrać się po tej kąpieli w zapasowe i suche ciuchy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-01-2018, 22:53   #153
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Bez absorbującej i skupiającej na sobie uwagę grupy, bar nagle zrobił się cichy i tak spokojny, że ciężko szło zgadnąć co stało się raptem kwadrans wstecz. Ani że w piwnicy leży gnijące ciało, które według wszelkich prawideł, gnić jeszcze nie powinno, gdyż było za świeże… a jednak - sine wybroczyny, sugestywne plany i ten aromat od którego co słabsze żołądki kręciły się żeby wyrzucić zawartość i ulżyć w i tak ciężkiej sytuacji… na szczęście to było na dole. Tam gdzie szczury - kolejny problem do szybkiego rozwiązania. Małe, włochate gryzonie od wieków przenosiły choroby, tu mogło być podobnie. Na razie jednak musieli się skupić na ludziach, albo doszczętnie się pogubią.
Ze smutną miną Izzy stała na progu patrząc na czarną terenówkę dopóki ta nie zniknęła za zakrętem. Słuchała Pazura i zaciskała usta. Nie tylko on się bał o swoją rodzinę, byli w tym podobni.
- Maria - powiedziała krótko i oschle, obracając się i dopiero przy końcu piruetu westchnęła. Popatrzyła uważnie na najemnika, oglądając jego twarz z bliska. Najwięcej uwagi poświęciła oczom. Stan rzeczy trwał pół minuty, aż sapnęła i złagodziła spojrzenie - Porozmawiamy najpierw z Marią, wygląda jakby się śpieszyła. Potem zwiążemy rannych, potem… potem pięć minut przerwy na piwo i herbatę - mrugnęła powoli i gestem zachęciła mężczyznę aby się ruszył - Porozmawiałam z Angie i zauważyłam kilka niepokojących detali. Napijesz się i pogadamy, dobrze? - uniosła brwi i się uśmiechnęła - Do tego czasu przejdzie mi ochota do strzelania i krzyczenia. Mioteł też szkoda - zrobiła przerwę i spytała - Kim był jej dziadek?

- Rosjaninem. Specem od surwiwalu i tego typu rzeczy.
- odpowiedział Pazur kiwając głową i ruszając w stronę pulchnej, starszej Latynoski. Widocznie też uznał podane przez lekarkę priorytety za słuszne.

- W takim razie wiem już jak udało się jej przeżyć samej na pustyni - O’Neal mruknęła i na więcej nie było czasu. Razem z blondynem podeszli do Latynoski. Wpierw… chyba to, co i tak już od dawna powinno być zrobione.
- Wybacz Mario, domyślam się że się śpieszysz, jednak zanim pójdziesz chciałam cię prosić o jeszcze chwilę uwagi - lekarka uśmiechnęła się, przysiadając na blacie stojącego obok stolika. Bolały ją nogi, wewnątrz lokalu było duszno - Zapewne reszta nie zrobiła tego, bo po co sobie zaprzątać głowę durnotkami, skoro są priorytety… spytam jednak. Wiesz może czy ktoś w okolicy mógłby mieć mikroskop? To bardzo ważne, bez niego nie dam rady zbadać próbek. Jesteś stąd, mieszkasz pewnie już nie rok. Znasz ludzi, oni ci ufają. Może któryś kiedyś coś wspomniał? - popatrzyła na drugą kobietę uważnie - Mikroskop… w drugiej kolejności komputer, o ile jakikolwiek w osadzie się uchował. To również istotne, ale nie tak jak mikroskop. Ci z dołu najprawdopodobniej przenoszą chorobę uszkadzającą tkanki mózgowe. Rodzaju zniszczeń nie dostrzeże się bez mikroskopu. Próbki pobrałam, teraz tylko mieć sprzęt - westchnęła.

- Mikroskop? - Maria zastanowiła się chwilę przeszukując zasoby pamięci. - Z komputerem łatwiej, nasz DJ ma jakieś u siebie. Ale nie wiem czy takie jakie szukasz. - odpowiedziała najpierw na to co mogła poradzić od ręki. - Ale mikroskop… - Latynoska zastanowiła się znowu nad tym sprzętem. - Jest stara szkoła. W niej może coś by zostało. To nawet nie tak daleko ze dwie przecznice stąd. - Maria machnęła ręką w stronę ściany frontowej. - No było jeszcze więzienie. To przy wjeździe od południa. Tam mieli kiedyś laboratorium kryminalistyczne do badania próbek. Ale też nie mam pojęcia co z tego teraz tam zostało. Nasz stary pastor lubił się przechwalać, że ma naukowe zacięcie. Badał liście i inne takie. Mówił, że ma mikroskop ale czy naprawdę miał to nie wiem. No i zmarło mu się ze trzy sezony temu a po nim wszystko przejął jego syn. On się tym tak nie interesował ale czy coś zrobił z tym mikroskopem jeśli tam był czy nie to też nie wiem. No to nie jest codzienny sprzęt kochaniutka więc w ogóle mnie zaskoczyłaś tym pytaniem. - Latynoska wróciła do zwykłego dla siebie, szybkiego i żwawego stylu mówienia gdy skończyła chyba penetrować okolicę pod kątem tego mikroskopowego zagadnienia.

- DJ… ten który tu nadaje - lekarka popatrzyła na stojące w rogu sali radio. Wczoraj w nocy i potem nad ranem to ono przekazywało informacje i otuchę głosem pewnego siebie człowieka bez twarzy - Syn pastora gdzie mieszka? Jak ma nazwisko? - przeniosła wzrok na Pazura - Moglibyśmy tam pojechać gdy tu się obrobimy - znowu popatrzyła na Marię - Laboratorium kryminalistyczne w więzieniu i stara szkoła. Dziękuję - uśmiechnęła się - może trafi sie cud i coś się uchowało. Ach, właśnie - rzuciła okiem na córkę za barem - Jutro z samego rana najpewniej będziemy się zbierać w dorzecze. Tam podobno utknęła maszyna… być może ma coś wspólnego z zarazą - popatrzyła na drzwi od piwnicy - Zajrzysz od czasu do czasu tutaj i sprawdzisz co z moją córką? Jest za mała żeby jechać z nami, poproszę Lou żeby jej przypilnował, ale i tak… gdybyś mogła od czasu do czasu zajrzeć póki nie wrócimy - poprosiła Latynoskę.

- Córka? - Latynoska rzuciła spojrzeniem za wzrokiem lekarki w stronę dziewczynki za barem. - Przychodzić mi tutaj niezbyt po drodze kochaniutka. Jak chcesz opieki to daj ją mnie a ja się nią zajmę ale u siebie. Albo jak wolisz to do Kate West. Ona ma dwóch rozrabiaków w jej wieku i właściwie tą Jane od Brandonów na pół etatu. Złota kobieta. A ten tu kawaler już ją poznał to sam ci może powiedzieć. - zaproponowała Latynoska wracając spojrzeniem do matki dziewczynki za barem. Gdy powołała się na znajomości tematu przez Pazura ten skinął swoją ciemno blond głową.

- No właśnie tam pojechała Angie i reszta. Nie tak daleko a samochodem to chwila. A ta Kate wydaje się w porządku. Robi dobre placki. I to ją wezwali do tej dziewczyny w motelu. Też chyba zna się coś na leczeniu. A ten syn pastora? Gdzie go znaleźć? - Pazur odpowiedział spokojnie co wiedział o kobiecie o jakiej była mowa i przypomniał Marii o pytaniu lekarki.

- Mieszka przy kościele. Zajął mieszkanie ojca i tam mieszka. Każdy w okolicy wam powie gdzie to jest. Niestety nie ma powołania jak ojciec i zostaliśmy bez pasterza. - Latynoska rozłożyła ręce w geście bezradności. - Nazywa się Hipps. Robert Hipps. - w tym momencie jakby sobie o czymś przypomniała bo przesunęła wzrokiem po sylwetce lekarki. - Ale uważajcie na jego żonę, zwłaszcza jak ona wam otworzy. Strasznie zazdrosna cholera. Więc jak zobaczy, że jakaś młoda niebrzydka kobieta czegoś chce od jej męża… No może być nie lekko. Ale powołajcie się w razie potrzeby na mnie. - dodała Maria patrząc na zmianę to na najemnika to na lekarkę.

- Jeszcze zazdrosna żona… dobrze, że nie jestem sama - O'Neal z szerokim uśmiechem popatrzyła na najemnika, puszczając mu wymowne oko. - Gdybyś zechciał użyczyć mi ramienia i na czas wizyty u Hippów zagrać męża lub partnera. Taka pantomima - wyjaśniła i spoważniała - Tam bym zaczęła, u syna pastora. Mikroskop może być uszkodzony, wtedy nie ma najmniejszego sensu go zabierać. Wypada rzucić okiem zanim się zacznie taszczyć na plecach. Kolejny punkt to DJ… o ile uda się znaleźć ten mikroskop w pierwszym miejscu - patrzyła na mężczyznę mówiąc powoli jak widzi sprawę - Wróci Rob to wieczorem pomyślimy gdzie dać Maggie na jutro, już wiemy jakie są opcje. Bardzo ci dziękuję Mario - wróciła frontem do Latynoski i potrząsnęła jej dłonią - Oboje ci dziękujemy za pomoc. Jeżeli coś będzie nie tak… poinformujemy od razu, tak samo jak w wypadku, gdy się czegoś nowego dowiemy. Teraz spróbujemy czasowo unieruchomić tych na górze… i jeszcze ten człowiek z piwnicy. Myślicie że Lou ma wapno… ług sodowy! - ożywiła się i palnęła w czoło - Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam?! Nie musimy zakopywać ciała, możemy je rozpuścić - powiedziała do stojących obok Pazura i Latynoski.

- To już musicie zapytać Lou. - odparła Latynoska i chyba chciała się już zacząć żegnać ale w rozmowę znowu wtrącił się najemnik.

- Chwileczkę. A stąd co jest z tych trzech adresów najbliżej? Nocowaliśmy w jakimś areszcie czy czymś podobnym na wjeździe od południa. Jak to to, to wiem gdzie to jest. A ta szkła i kościół to jak daleko? - zapytał ciemny blondyn obwieszony wojskowym wyposażeniem. Maria zadarła głowę do góry a potem spojrzała na frontową ścianę jakby mogła widzieć przez ściany i mury.

- Najbliżej jest szkoła. Z jakieś 5 - 10 minut piechotą. Ze dwie przecznice. Piętrowy budynek ale taki długi, jeszcze napisy zostały to nie sposób przegapić. Do kościoła jest dalej. Trzeba iść mniej więcej na zachód. Z kwadrans, może trochę więcej. No aż dojdzie się do kościoła. Dom pastora jest przy samym kościele. Po drodze każdy wam wskaże drogę do kościoła. - Maria wskazała kierunek w prawy narożnik głównej sali lokalu. - Najdalej to do tego więzienia. Ale jak mówisz kochaniutki, że tam nocowaliście i miało kraty, cele i inne takie to musiało być to. Tam nic innego nie ma. Laboratorium było w piwnicy. No już musielibyście na miejscu poszukać. O! Ah gdzie ja mam głowę! No przecież tam niedaleko tego więzienia jest jeszcze jedna szkoła! Nawet dwie. Bo College i High School. Tylko tam w jednej był zaraz po wojnie pożar a w drugiej gnieździła się taka nieprzyjemna banda. Potem Roger ze swoją bandą zrobił z nimi porządek. Ale potem zagnieździły się tam takie menele więc no nie chodzimy tam to mi wyleciało z głowy. No tak, to jak już tam będziecie możecie i to sprawdzić jeśli będziecie mieli okazję i ochotę. - Latynoska mówiła bardzo ekspresywnie do tego sporo pomagając sobie gestami. Klepnęła się w czoło gdy przypomniała sobie o jeszcze dwóch adresach szkół gładko przechodząc do mało przyjemnych skojarzeń związanych z tymi adresami.

Meliny szczurów nigdy nie pociągały lekarki, ale zapamięta i te adresy jako ostateczną alternatywę jeżeli w pozostałych miejscach nie znajdą tego, czego szukają. Podziękowała Marii uśmiechem i ostatnim potrząśnięciem dłonią.
- Zobaczymy jak nam pójdzie na górze i pomyślimy co, gdzie i jak dalej się udamy - powiedziała do najemnika. Szurnięty khainita i jego zbieranie ofiar na coś się przydało z tego co mówiła Latynoska. Wyczyścił składowisko bandytów, pewnie miał przy tym sporo uciechy. Zwróciła się do kobiety - Gdybyście potrzebowali lekarza będę tutaj lub w okolicy. Wynajęliśmy pokój, pod wieczór z pewnością mnie tu zastaniesz. A teraz zabezpieczymy tych z góry. Myślę, że Lou powinien mieć kawałek liny. W razie czego da się zrobić więzy z prześcieradła. Coś wymyślimy - zakończyła zamyślona.

- Jasne kochaniutka. To trzymajcie się i powodzenia. Jeśli będziecie mieli z czymś kłopoty to powiedzcie komukolwiek to jakoś mnie w końcu ściągnął. A teraz musze już lecieć. - Maria pożegnała się ściskając serdecznie na pożegnanie i lekarkę i najemnika. Różnica wzrostu, zwłaszcza z najemnikiem wyraźnie widoczna jakoś w ogóle zdawała się nie grać tutaj roli a żywiołowa Latynoska wydawała się potrafić zdominować każdą dyskusję. Pożegnawszy się ruszyła ku drzwiom na zewnątrz.

- No to pogadajmy z Lou. - powiedział Pazur po tym gdy odprowadził Marię wzrokiem. Podszedł do baru i przywołał gestem szefa lokalu. Ten kończył chyba obsługiwać jakąś dziewczynę w turbanie z ręcznika ale widząc gest najemnika skinął głową i podszedł w ich stronę.

- Trzeba mu powiedzieć o szczurach - Izzy odprowadziła wzrokiem Marię i sapnęła - I zacząć się modlić żeby ten syf nie przenosił się podobnie do czarnej śmierci. Dżumy - odwróciła głowę do Pazura - Jeżeli mamy tu spać lokal trzeba zabezpieczyć. Nie znam się na deratyzacji. Od tego trzeba specjalisty. Namierzyć gniazdo i je wybić. Można też zaczadzić. Tlenek węgla wyprodukujemy od ręki.

Bri lekko zeskoczyła z barowego stołka, zostawiając chwilowo swoją ambrozję i przytrzymując ręcznikwy turban, doskoczyła do żony O’Neal’a, tego chorego sukinsyna od mutantów, według wewnętrznego nazewnictwa Sola.
- No ładnie. Własnej córki się nie poznaje?! - zaczęła mocno obrażonym tonem. Niewielkich gabarytów zwiadowczyni sięgała lekarce ledwo do pachy i zadzierała głowę przytrzymując ręcznikową konstrukcję z zadziorną miną.

Lekarka uniosła zdziwione brwi i zamrugała szybko. Poznawała ten głos. Spojrzała w dół i zobaczyła czubek ręcznika, a pod nim znajomą, skrzywioną buźkę. Nabrała z sykiem powietrza, mrugając żeby rozmyć widmo, ale widmo nadal stało przed nią i gromiło wzrokiem z dolnych części lokalu.
- Ładnie tak się piłować na matkę?! - odbiła ton, biorąc się pod boki. Trwała tak do chwili w której wybuchnęła śmiechem, łapiąc mniejszą kobietę w ramiona - Ze wszystkich siedmiu plag egipskich ciebie się tutaj nie spodziewałam! Rob się ucieszy! Co ty tu robisz?! Gdzie… a tak! Brianno, to Zordon. - pokazała na najemnika obok - Zordon, to Brianna. O ile nikt jej nie podmienił i ciągle jest tą samą, wścibską babą którą pamiętam - skończyła ciągle się śmiejąc.

Wścibska baba chichotała radośnie ściskając lekarkę i puchnąc z dumy, gdy ta porównała ją do plagi. Znaczyło to mniej więcej tyle, że była dobra w tym co robi. Przynajmniej takie było przekonanie Smith.
- A gdzie ojciec? Poszedł na ksiuty? Zaraz go ściągnę z powrotem! - zaśmiała się głośniej przy okazji mierząc uważnie spojrzeniem Zordona - dryblasa. Z bliska musiała zadrzeć głowę jeszcze mocniej - Szukam Sola i Sashy. - mała dłoń o wypracowanych i stwardniałych palcach wystrzeliła ku mężczyźnie - A was co tu zagnało? Utknęliście przez powódź?- mina Bri mówiła wyraźnie co sądzi o temacie.

- Cześć. - przedstawił się ten Zordon podając tropicielce swoją wielką łapę, a Smith uścisnęła ją przyglądając chwilowo różnicy. Przynajmniej przy jej dłoni można było odnieść takie wrażenie. Teraz z bliska widziała już co ma za tarczę na tym ramieniu. Przecięta na skos trzema cięciami po szponach. Pazury. Facet był Pazurem. Ale z tym całym oporządzeniem i bronią nawet ładnie wpisywał się w stereotyp formacji kultywującej tradycje przedwojennych komandosów i jednostek specjalnych.
- Robert i Angie, moja podopieczna, i jeszcze parę osób pojechali coś sprawdzić. Powinni wrócić przed wieczorem. - odpowiedział spokojnie.

- Tak, powódź to jeden z powodów - Izzy stanęła przy niższej kobiecie, obejmując ją jednym ramieniem przez plecy. Uśmiechała się cały czas szeroko, patrząc w dół. Ciepły grymas odejmował parę lat zwykle poważnej i skupionej twarzy lekarki - A gdzie zgubiłaś Sola i Sashę? Rozdzieliliście się? Jak mają radio, da się ich wywołać. W mieście mieszka dj, pewnie słyszałaś jego audycję - pokazała ruchem brody na radio - Nadajniki mają pewnie spory zasięg, jeśli są w okolicy, usłyszą informację, a i tak będziemy potem do niego iść. Trochę się tu popieprzyło - przestała się uśmiechać i znowu była poważna - Bri z nieba nam spadłaś, chciałabym prosić cię o przysługę… tylko najpierw dokończ poranny rytuał - ciepły uśmiech na chwilę przeciął twarz O’Neal - Chyba… rozmawiałaś z Lou, barmanem, tak? Jadłaś coś? Posłuchaj… my musimy iść na piętro, niedługo wrócimy. Usiądziemy i powiem ci po kolei o co chodzi, dobrze? Zjedz przez ten czas, ogarnij się, a potem… pewnie zepsuję ci dzień - mruknęła.

- Każdy tak mówi - brunetka buńczucznie i z przekorą skomentowała słowa lekarki - Nie, dopiero się wykąpałam, żarcie zamówiłam i zdążyłam dopytać o DJa. Mieliśmy się spiknąć z Solem w Pendleton ale powódź ciągnie się dobre czterdzieści kilosów stąd. Wolę mu dać znać, że jestem i żyję. Śledziliśmy spory transport syfu, od St. Louis jestem sama. Dobra - zgodziła się na propozycję Izzy - zjem i jestem Twoja, matuś. Tylko tego DJ chcę załatwić w miarę szybko. Chcę zagadać też z tym monstertruckiem - spojrzała na lekarkę - chyba, że to wasza fura?

- Nie, niestety nie nasza - pokręciła przecząco głową - Ale na tutejsze warunki bardzo przydatna. Dzięki Bri - uścisnęła kobietę ostatni raz i puściła. - Zrobimy co trzeba, usiądziemy i porozmawiamy na spokojnie.

Pazur skinął głową i zwrócił się do barmana po drugiej stronie.
- Słuchaj Lou, Maria rozmawiała z tobą o tych dwóch na górze? Słyszałeś jaki jest pomysł na tą sytuację? Miałbyś coś? - wujek pytał dając barmanowi szansę na odpowiedź skinieniem głowy. Widocznie Maria już zdążyła przygotować grunt razem z tym co wcześniej Pazur się rozmówił z tą miejscową dwójką i teraz poszło sprawnie.

- Dobrze, Mike zaraz coś przyniesie i pójdzie z wami. - zgodził się barman i gdy to mówił skinął na młodego mężczyznę, chłopaka właściwie. - I powiedz w kuchni by przygotowali burgera dla pani. - powiedział jeszcze wskazując na siedzącą przy barze tropicielkę. Młodszy skinął głową i zniknął w drzwiach prowadzących gdzieś na zaplecze.

- Monster truck? Jest tu jakiś monster truck? - najemnik skoro mieli czekać na te linii Mike wrócił do rozmowy i zapytał o ciekawiący go element. Oparł się na łokciu stając nieco skosem więc był nieco niższy niż gdy stał. I gdy Bri siedziała na stołku przy barze to można było uznać, że mniej więcej mają spojrzenia na podobnym poziomie. A na pewno o wiele bardziej niż gdy obydwoje stali.

Brianna z zadowolonym sapnięciem przełknęła kolejny łyk zimnego piwka i odlepiła rozweselone spojrzenie od Izzy, kierując je na Pazura.
- Aha - jej pogodny charakter pomagał zazwyczaj przy poznawaniu nowych osób. W połączeniu z niewielką fizjonomią pozwalał też służyć często za zasłonę dymną i pozwalał dziewczynie zbierać informacje gdy nowo poznani podchodzili do niej z pobłażaniem. - Jest i jest a przynajmniej był wykorzystywany w sposób, jaki … hm… nie pozwala mu osiągnąć pełni jego potencjału - Bri zamoczyła usta na nowo w piwie, machając nogami. - Nie macie transportu? Ile was jest? - spojrzała to na Izzy to na Zordona.

- Robert, Maggie i ja ostatnie pięćdziesiąt mil jechaliśmy stopem, ale rozkraczył się przez tą powódź. Teraz jestesmy na etapie… posiadania łódki na drugi brzeg - Izzy uśmiechnęła się półgębkiem i też popatrzyła na Zordona - Oni coś mają. Czarną furgonetkę widziałam, jest też coś innego, ale nie wdawaliśmy się w szczegóły… Bri zjedz śniadanie, my zaraz wrócimy. Jeszcze muszę z tym dżentelmenem zamienić dwa zdania zanim Mike dojdzie na górę - pokazała na piętro. - Córuś nie czuj że cię spławiam, albo… mamy urwanie łba i uspokoję się dopiero kiedy przynajmniej części problemów załatamy gęby.

- A ty masz jakiś transport? -
zapytał najemnik szatynki siedzącej na stołku. Przez chwilę gdy lekarka mówiła o różnych “ale” wydawało się, że chce coś powiedzieć. Ale w końcu zrezygnował i zadał tylko kolejne pytanie drobnej tropicielce.

- Nic się nie martw, Mamciu, i tak będę tu kiblować choćby po ciuchy. Leć załatwiaj co masz załatwić.
Brianna jedynie obdarzyła Pazura uśmiechem:
- Chłopie, jakbym miała to bym teraz siedziała nie tu a w Pendleton, bez obrazy dla osady. Pokręcę się w między czasie i poczekam na Was. - Bri pokiwała głową jakby potwierdzając i nadając wagę swoim słowom.

- Szkoda. Dobra, przepraszamy na chwilę. - odpowiedział najemnik i dał głow znak lekarce, że mogą się zrywać przynajmniej póki młody kelner nie wróci z czymś do wiązania.

- Tylko się nie szwendaj za daleko, uważaj na podejrzane towarzystwo i możesz powiedzieć Maggie żeby zrobiła ci drinka. Uczyła się dziś trochę, nieźle jej idzie - O’Neal poklepała Smith po ramieniu przyjaźnie i spochmurniała - My zaraz wrócimy… mam nadzieję - patrząc na najemnika przestała się uśmiechać - Poczekamy na Mike'a na schodach?

- Może być.
- zgodził się Pazur. Machnął palcem na pożegnanie Briannie trochę jakby salutował a potem przeszli z lekarką do wejścia na schody. Najemnik oparł się o ścianę tak by widzieć bar i mieć dobry wgląd na Mike który powinien nadejść gdzieś z tej strony.

Lekarka oparła się o ścianę po drugiej stronie przejścia, żeby mieć dobry widok na mężczyznę. Walczyła z ochotą żeby nawrzeszczeć na niego, walnąć po tym blond łbie, wytargać za mundur i wylać mu na głowę ze dwa wiadra lodowatej wody. Ale zaczęła inaczej niż od awantury.
- Parę lat temu, gdy Maggie była jeszcze mała, a Rob akurat był poza miastem żeby ganiać kolejnego mutanta który dawał się we znaki ludziom z terenów granicznych, dostałam zlecenie od mojego pracodawcy i nauczyciela żebym wykonała pewniej związek chemiczny - postawiła na prostotę żeby nie pomieszać przekazu - Otrzymanie go jest pracochłonne i niebezpieczne, wymaga precyzji i doświadczenia, bo pracuje się na mocno stężonych kwasach. Chwila nieuwagi kosztuje bolesnymi oparzeniami, dlatego pracuje się w goglach i rękawicach… ale tego dnia akurat się spieszyłam i nie miałam ochoty na zabawę w odzież ochronną. Dla mnie to była rutyna - rozłożyła odrobinę ręce - Akurat tego dnia Maggie postanowiła się podkraść do laboratorium w klinice żeby popatrzeć co robię. Zobaczyła że używam cieczy z tych butelek, do których ona miała kategoryczny zakaz zbliżania. Tych, o których opowiadałam jak niebezpieczną i toksyczną zawartość mają… i zobaczyła mnie beztrosko siedzącą w kiecce i sandałach, z ołówkiem w zębach i bez nawet głupich rękawiczek - pokręciła głową jakby tamto wspomnienie nie należało do przyjemnych.
- Widziała moja beztroskę… głupotę jeżeli nazwać rzeczy po imieniu. Potem przez długi czas mieliśmy problem z nią - spojrzała najemnikowi w oczy - Do stołu laboratoryjnego podchodziła w zwykłych ciuchach, bez zabezpieczenia i przelewała odczynniki na oko… co jest pogwałceniem szeregu zasad ustalonych po to, aby nie zrobić sobie krzywdy. Doktor Schnider zdzierał gardło, a ona nadal robiła swoje. Dopiero potem powiedziała, że dlaczego ma stosować coś, skoro jej mama tego robi i jakoś sobie radzi bez oparzeń? - podniosła brwi ciągle patrząc mężczyźnie w oczy - Dzieci nas naśladują, przejmują nasze zachowania. Te dobre i te złe. Trzeba się przy nich pilnować, aby przypadkiem nie nauczyć czegoś, co sami zwykle potępiamy. - zakończyła anegdotę z przeszłości.

Pazur milczał wciąż oparty bokiem o ścianę z ramionami złożonymi na piersi. Słuchał i obserwował mówiącego rodzica. Z kilka razy zerknął na dziewczynkę za barem o której ta opowiadała. Ale dalej milczał.
- I jak z tego wybrnęliście? - zapytał w końcu z wzrokiem utkwionym w Maggie. Ta zaś akurat o coś zapytała chyba przechodzącego Lou bo ten zatrzymał się i chyba słuchał o co ona pyta.

- Bardzo długo z nią rozmawiałam… kilkukrotnie - też popatrzyła na córkę i westchnęła - Powiedziałam, że źle zrobiłam i tak nie wolno. Że to był błąd, który więcej się nie powtórzy. Tłumaczyłam za każdym razem kiedy powtarzała to samo zachowanie i poświęcałam jej dwa razy więcej uwagi. Razem pracowałyśmy, wtedy pilnowałam już do granic paranoi, aby pokazywać poprawny schemat działania, bo patrzyła i uczyła się - przeniosła wzrok na Pazura - Aby nie utrwalać negatywnych zachowań. Błędne przyzwyczajenia ciężko wykorzenić, lepiej zapobiegać ich pojawieniu się.. Ale gdy się pojawią należy podjąć kategoryczne kroki. Pokazać na swoim przykładzie tą poprawną wersję - zamilkła i wzięła wdech, a potem wydech - Szczególnie trzeba się pilnować przy kimś takim jak Angie, bo chłonie jak gąbka ludzkie zachowania i potem je powtarza, co przy jej… - zgrzytnęła zębami.
- Ufnym, dziecięcym podejściu, przeczącym fizycznemu wiekowi, jest bardzo niebezpieczne. Ona nie zna tematów tabu, fizycznego wstydu i szacunku dla własnego ciała. Nikt jej tego nie nauczył i nie jest to przytyk do ciebie. - pokręciła głową - Opowiadała, że żyła z dziadkiem na pustyni, a potem musiała sobie radzić tam sama. Dziadek raczej nie rozmawiał z nią tak, jak się powinno rozmawiać z kilkulatką. Nie dawał… bliskości. Zauważyłeś, że ona jej szuka? Kontaktu z drugim człowiekiem. Przytula się, łapie za ręce... Została potem sama, bez opieki na etapie, gdy kształtuje się emocjonalna część charakteru. Stąd problem z tym, że się miota. Nie umie wyrazić tego co ją boli i gryzie, miota się… i rozebrała się bez mrugnięcia okiem przy mnie i Robie. Zdjęła spodnie, a bielizny nie nosiła - pokręciła głową - Bo musiała się przebrać. Brak hamulców… trafiło na nas, nic jej nie zrobiliśmy, zresztą sam widziałeś - machnęła ręką na wyjście z baru - Zwierzyła mi się, że chce uciec kiedy “wścieknięci” ludzie przestaną ci zagrażać. Żeby wam nie przeszkadzać - zamilkła i czekała na reakcję.

Pazur nadal stał oparty o ścianę z rękami złożonymi na piersi i słuchał w milczeniu. Nadal wpatrywał się w Maggie ale tym razem miał jakoś mało widzący wzrok jakby wpatrywał sie w siebie czy własne wspomnienia a nie to co miał przed oczami.

Maggie zaś razem z Lou zaczęli iść gdzieś na zaplecze.
- Mamo idę siku! - krzyknęła do rodzicielki, uśmiechnęła się i pomachała jej rączką.

- Zaraz wrócimy. - dodał Lou też kiwając swoją łysiejącą głową. Mała dziewczynka przy wysokim, tykowatym mężczyźnie zdawała się tworzyć szczególny kontrast. Zwłaszcza, że także pod względem wieku zdawali się być na dwóch biegunach osi życia.

Wyszli a Pazur dalej wpatrywał się w miejsce gdzie niedawno siedziała dziewczynka.
- Wiem, że Angie wymaga wiele uwagi i pracy. I specyficznego podejścia. I cierpliwości. Na przykład z tym swobodnym rozbieraniem się. I tak jest postęp, że ma się w ogóle z czego rozbierać. - wzruszył barami najemnik. Odwrócił się w końcu twarzą do lekarki. - Jak ją znalazłem latała w ogóle bez ubrania. Wiesz ile się musiałem nagadać dlaczego trzeba chodzić w ubraniach? Rany. - westchnął najemnik i przez chwilę potarł dłonią czoło. - Z bielizną więc sobie darowałem żeby chociaż w jakichkolwiek ubraniach chodziła. - przyznał ciemny blondyn prostując się znowu.
- Na swój sposób jest już ukształtowana. Ma swoje nawyki. I bardzo trudno jest jej coś wytłumaczyć czy namówić do czegoś. Zwłaszcza jak jedyną osobą poza mną, jaką dotąd znała to jej dziadek. A on ją uczył jak przetrwać na pustyni, jak zabijać, jak polować, jak rozebrać karabin ale chyba niewiele więcej. Jakby uznał, że nigdy nie będzie mieszkać wśród ludzi więc jej to niepotrzebne. I nauczył ją tego świetnie, do przetrwania czy walki to jest dostosowana idealnie. Ale do życia wśród ludzi… - znowu urwał i westchnął pod ciężarem tych wspomnień, zmartwień i świadomości ogromu pracy jaki czeka ich z Angie.
- A ona teraz chce uciec. - powiedział wyrzucając nieco ramiona w górę tonem rozczarowanego rodzica gdy odkrywa, że cała dotychczasowa praca nad młodszym pokoleniem poszła do kosza. - Domyśliłem się tego. Rozmawialiśmy w motelu. Jak pojechaliśmy do tej dziwnej laski. Zanim się przebudziła w tym szale. Czuję to. Czuję jak ją tracę. Wyślizguje mi się z rąk. Zafiksowała się na tego cholernego psychola z czaszkami. - warknął ze złością lekko uderzając pięścią w ścianę. Nozdrza chwilę chodziły mu od złych emocji i nie łatwo było sobie wyobrazić, że wolałby z Rogerem załatwić sprawę w bardziej bezpośredni sposób.
- A drugie co się zafiksowała to to, że jest zbędna. Że ja teraz mam Vex więc dla niej nie ma miejsca. Tłumaczyłem jej ale nie wiem czy coś do niej trafia. Chyba nie jak dalej chce odejść. Kończą mi się pomysły jak mam jej to jeszcze tłumaczyć. Nie wiem co robić. - przyznał w końcu znowu wzruszając ramionami.
- Ona wymaga więcej pracy i czasu niż równolatka w jej wieku. A ja nie mam czasu. Jestem na przepustce. Tego jest za dużo. Za dużo rzeczy trzeba jej tłumaczyć i nauczać. Coś co dzieci czy młodzież w jej wieku już dawno wiedzą z domu. A ona wie jak rozłożyć i złożyć karabin w minutę ale nie wie, że nie wypada dać się obmacywać po cyckach pierwszemu lepszemu z ulicy. Nie nadążam. Chciałem ją odwieźć do kumpeli w Teksasie. Ona ma rancho, i własne dzieci. Ma doświadczenie. Zostawić ją i przyjechać za rok. Jak skończę swoją turę. I nie będę jej przedłużał. Myślałem o tym by wziąć następne pięć lat, proponowali mi patent oficerski. Ale jak teraz przyjechałem po nią i zobaczyłem na czym stoję… No nie spodziewałem się. Że aż tyle pracy to będzie wymagać. Ostatni raz widziałem ją kilka lat temu jak była jeszcze mała. Myślałem, że jej dziadek nauczy ją no czegoś jeszcze poza pustynią i walką. W ogóle nie widziałem co robić na początku jak tak na golasa wyskoczyła do mnie gdy przyjechałem wreszcie. I teraz widzę, że chłonie wszystko jak gąbka. Ale też wiele jej umyka. Ile jej nie natłumacze i się nagadam to dalej jest kropla w morzu. A mi się przepustka kończy. Muszę dojechać do Teksasu, zostawić ją i wrócić do bazy. Nie mam czasu zostać i jej przypilnować sam. Dopiero za rok. Jak skończę tą turę. Dopiero wtedy. A ona mi teraz mówi, że ma dość i odchodzi… - Pazur wylał swoje żale i trzepnął z bezsilnej złości dłońmi w uda. Przekręcił się tak, że oparł się teraz plecami o ścianę i znowu złożył ramiona na piersi. Wpatrywał się w resztę sali z ponurym zacięciem pomieszanym z goryczą rodzicielskiej porażki.

Izzy poczekała aż skończy, zapamiętując kolejne informacje i układając z nich obraz całości. Zrobiło się jej szkoda blondyna, który sam z siebie skazał się na opiekę nad jasnowłosą puszką pandory. Wychodziło, że Pazur już odwalił kawał dobrej roboty.
-Jak na kogoś kto nie wychowywał dotąd dzieci idzie ci naprawdę nieźle. Mało dzieci teraz mówi dzień dobry, dziękuję. Ubrania też ją nauczyłeś nosić. Zostały detale do doszlifowania. - powiedziała ciepło i taki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Przemieściła się pod tą ścianę co on, stając obok i tak jak on opierając się plecami o ścianę - Będzie dobrze, nie martw się - trąciła go barkiem - Powiedziała że bardzo cię kocha, a potem zmartwiła się, kiedy powiedziałam jej że zacząłbyś jej szukać i coś mogłoby ci się stać. Obiecała że nie ucieknie, żebyś nie musiał jej szukać i ryzykować zdrowiem, życiem. Kolejnymi problemami. Ja w zamian obiecałam jej, że z tobą porozmawiam… - westchnęła. To tyle jeżeli chodziło o rzeczy miłe i przyjemne.
- Chyba wiem gdzie leży problem z uciekaniem z rąk. Powiem ci jak ja to widzę stojąc z boku - powiedziała spokojnie, patrząc na salę, a potem na najemnika - Wysłuchasz i zrobisz z tym co uznasz za stosowne. Potraktuj to jako… diagnozę lekarską. Neutralny punkt widzenia - uśmiechnęła się kącikiem ust - O ile zniesiesz jeszcze trochę mojego ględzenia.

Blondyn oparty o ścianę dał się trącić i lekko pozezował na nieco niższą od siebie lekarkę. Wyglądał na zastanawiającego się nad propozycją lekarki. Chociaż chyba słowa otuchy chociaż trochę pomogły położyć okład na jego troski, frustracje i obawy.
- Mów. - powiedział po chwili milczenia.

- W medycynie istnieje termin choroba sieroca, zwana także nieograniczonym zespołem opóźnienia rozwoju lub hospitalizmem, spowodowana brakiem więzi z osobami najbliższymi. Dlatego też nazywana jest chorobą z braku miłości – kochania i bycia kochanym. To częste w przypadku rozbitych rodzin i sierot. Dziecko potrzebuje dużo ciepła żeby prawidłowo się rozwijać, a z tego co mówisz jej dziadek nie przodował w okazywaniu uczuć. Chciał ją przystosować aby umiała przeżyć, rozwój mentalny i emocjonalny poszedł w odstawkę - Izzy założyła ręce na piersi, mówiąc ściszonym głosem - Dziecko nie potrafi okazywać empatii, zrozumienia i nie wykazuje dojrzałości emocjonalnej. Zdarzają się wahania nastroju, liczne lęki. Skutki choroby są długotrwałe, utrzymują się przez całe życie. Trudno jest się ich całkowicie pozbyć, ale częściowo są odwracalne. - pocieszyła go i mówiła dalej - Ona się boi, cały czas. Zabrałeś ją z terenu który znała do miejsca którego nie zna i nie rozumie, więc się wycofuje. Chowa i próbuje uciekać. Zna ciebie, ty jesteś tym elementem utrzymującym ją w miarę przy zdrowych zmysłach. To widać… jak ważny dla niej jesteś. Najważniejszy. Z tego co mówił tamten świr była gotowa o ciebie walczyć… rozumiem, że chodziło o to abyś nie musiał się użerać z próbami Khaina, nie został trofeum. Może i się zafiksowała na niego, ale ciągle w hierarchii wartości ty jesteś na pierwszym miejscu - zwróciła mu uwagę na ten detal i westchnęła - A łazi za nim… cóż. Zacznę z innej strony. Chcesz ją wywieźć do Teksasu, miejsca innego niż Detroit. Diametralnie innego - zaznaczyła wzruszeniem ramion.
- Żyjemy w świecie podwójnych standardów. Co uchodzi płazem mężczyznom, na kobietach pozostawia piętno i łatki. Puszczalskich, prostytutek, tych łatwych i rozwiązłych. Myślących dupą, nie głową. W Teksasie sypianie z kimś kogo zna się parę godzin, szczególnie w zwartych społecznościach nie jest dobrze widziane - zmrużyła oczy - Ona patrzy na ciebie i się uczy. Tego, że to nic złego przespać się z kimś kogo znasz parę godzin. Ciało ma potrzeby, popęd seksualny i napięcie które da się rozładować tylko w jeden sposób. To naturalne… ale wypada to kontrolować, jak wszystko - Na razie widzi i powtarza, tak samo jak Maggie powtarzała kiedyś nieużywanie stroju ochronnego przy stole laboratoryjnym. Ciężko jej będzie to przełożyć, jeżeli nadal będzie widziała podobne zachowania. Vex coś jej powiedziała, czy zrobiła… potem ona jej odwarknęła, a ty się na nią wydarłeś. - nabrała powietrza i pokręciła powolnie głową.
- Będę szczera. To co widziałam na dole było niesmaczne - tutaj spojrzała na Pazura ze zmęczeniem - To wieszanie się na tobie kobiety którą znasz niecały dzień. Bluszcz… tak się nazywa podobne przypadki. Jesteś mężczyzną, ale jesteś też ojcem. Przespaliście się, było miło… jednak nie trzeba tego powtarzać co parę godzin. Poczucie zbędności u Angie nie wzięło się z sufitu. Ona wymaga bardzo dużo uwagi, tym bardziej że wie o tym jak krótko będziecie teraz razem. Odstawisz ją do obcych ludzi i odjedziesz… jej jedyny znany element w kompletnie obcym świecie. Element który zostaje od niej subtelnie odcinany już teraz, a ją trzeba przytulić, pogłaskać po głowie, albo pozwolić wleźć na ręce. Mieć kontakt… nie ma go, bo wciąż sie “tulacie i buziakujecie”... więc idzie szukać go gdzie indziej. Roger okazał jej uwagę i bliskość. Ciepło, troskę. Wiem że ją przeleciał, ale ona to odebrała chyba na zasadzie, że jemu zależy na tyle, aby poświęcić uwagę. Być dla niej, nie dla kogoś innego - rozłożyła ręce i trzepnęła nimi o uda - Cholera jasna, też nie jestem z drewna. Jednak wiem kiedy jest czas i okazja na sam na sam z Robem, a kiedy trzeba zachować się… bo dziecko patrzy. Obserwuje i się uczy. Pokazywanie samego, czysto zwierzęcego pociągu jest złe. Wpierw trzeba nauczyć dziecko szacunku do siebie, swojego ciała. Wartości uczuć, ponad przygodną chwilę przyjemności. Wspomnieć o antykoncepcji, reperkusjach zbliżenia fizycznego. Świat i życie nie kręcą się tylko wokół seksu… a kupowanie nim czyjejś uwagi nie jest zdrowie ani moralnie akceptowalne. Bo co, zawieziesz ją do Ellie i co dalej? Będzie tęsknić, poczuje się samotna i opuszczona, więc znajdzie sobie kogoś takiego jak Roger. Wejdzie komuś do łóżka. Szybko jej przypiszą odpowiednia renomę, a szkoda. Są inne metody i sposoby… zapełnienia pustki i samotności. - sapnęła cicho.
- To potem, teraz ciągle tu jesteś. Pytanie brzmi: dla kogo tu jesteś? - zrobiła przerwę i dopowiedziała - Zamiast dać się owijać, macać i ciągnąć do łazienki, weź spędź czas z córką. Wykąp się z nią, umyj jej włosy, a następnie nakryj ją kocem i śpijcie razem do rana. Jesteś jej ojcem, nic w tym zdrożnego. Nawet duże dzieci potrzebują ciepła… i przystopuj z odbieraniem i dawaniem afektu Vex. Wiesz chociaż o co poszło? Dlaczego Angie jej pysknęła czy co tam powiedziała? Vex próbowała to wyjaśnić, czy wolała się skupić na chuci? Są różne priorytety - tym razem spojrzała na niego dość chłodno - Gdybym ja zrobiła dziecku przykrość, albo usłyszała jak mówi mi coś nieprzyjemnego, pierwszą rzeczą którą bym zrobiła… wzięłabym takiego złośnika na bok i zapytała dlaczego tak się zachowuje, co zrobiłam że uruchomiłam w nim podobne zachowanie. Dzieci bywają skomplikowane. Są dni, że nie nadążam za Maggie i też się gubię… ale nie o tym. Priorytety. Nie wygląda mi, aby Vex zależało na rozwiązaniu tego problemu, woli… sam chyba wiesz co. Zostaje pytanie dlaczego - uniosła obie brwi, taksując go wzrokiem z dołu na górę - Sama przyznała że kiepsko strzela, marnie jej idzie samoobrona. Lekarzem, albo technikiem też nie jest. Umie jeździć, jak to w Detroit częste… poza tym jest sama. Ale rozłożone nogi to dobry wabik. Mogę sie mylić, wtedy odszczekam. Ale sam sie przekonaj. Czy jest bo jej zależy, czy chodzi tylko o pieprzenie i profity - złagodziła wzrok - Ale przy tym pamiętaj o tym, że masz dziecko. Pomogę na ile będę mogła, z tłumaczeniem… powoli i małymi kroczkami. Zobaczysz, problem fascynacji tym świrem minie, z tym też pomogę jeśli chcesz… z poświęceniem uwagi. I proszę... postaraj się na nią nie krzyczeć, ani nie mówić że się jej wstydzisz. - skrzywiła się i wypuściła powietrze nosem - Ona zawsze będzie trochę dziecinna, jednak skoro przez krótki czas jaki teraz podróżujecie, udało ci się tyle w niej zmienić i naprostować, znak że szybko się uczy. I chce się uczyć. Dla ciebie. Bo jest tylko “wujek” i “wujek” i “wujek”. Strasznie porządny facet z dobrym sercem - skończyła czymś pogodnym.

Pazur znowu słuchał w milczeniu tego co mówił brunetka. Czasem na nią zerkał ale głównie wpatrywał się gdzieś w przestrzeń przed siebie. Tym razem choć raczej pewnie też niezbyt miał baczenie na to co się na niej dzieje to jednak nie wpatrywał się w z tą zamyśloną pustką przed siebie jak wcześniej. Gdzieś w międzyczasie wróciła z zaplecza Maggie i Lou a Bri wróciła z zewnątrz z jakimś ogorzałym facetem. Teraz siedzieli przy barze, ona jadła hamburgera a on zaczynał pić piwo. Rozmawiali widocznie o czymś.
- Podniosłem na nią głos bo uznałem, że zachowała się niestosownie do sytuacji. Niegrzecznie. A na rozmowę wziąłem ją potem. Dużo rozmawiamy. Zastanawiam się czy zwyczajnie nie jest zazdrosna o inną kobietę. Bo przez te parę tygodni co podróżujemy razem Vex jest pierwszą z jaką się przespałem. Ale ja też nie jestem z drewna jak to mówisz. I nie wiem jeszcze czy z Vex nam wyjdzie czy nie. Ale powiedziałem Angie, że ja z jakąś kobietą pewnie będę. Ale jak zwykle nie wiem czy i jak to przyjęła. I czy to nie jest kolejny powód dla którego mówi i robi to co widać. Nie ślubowałem celibatu i mnichem też nie jestem. - powiedział w końcu postawny i obwieszony wojskowym sprzętem komandos. Tym razem zaczął mówić jakby się tłumaczył ale gdy kończył przebijała się frustracja albo nawet irytacja. - Więc też to tak jak dla mnie nie do końca fair jak łazi i powtarza dookoła, że się ciągle buziakujemy i tulamy od środka. Raz. Wczoraj wieczorem. Na kilka tygodni podróży. To chyba nie takie ciągle co? - spojrzał pytająco na lekarkę ale ta wyczuła, że to raczej pytanie retoryczne. Pokręcił głową i spojrzał w jakiś odległy fragment sufitu. Milczał znowu chwilę bijąc się z myślami z tą ponurą i zaciętą miną.
 
Driada jest offline  
Stary 03-01-2018, 22:54   #154
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Wiem, że jestem dla niej ważny. A ona dla mnie. Chociaż z tym światem i zabieraniem nie myślałem dotąd w ten sposób. No ale chyba masz rację. Jakby chodziło o zastawienie zasadzki albo rozpykanie wrogiej pozycji to bym wiedział jak i co czytać ale z czymś takim w ogóle nie mam doświadczenia. - westchnął ciemny blondyn znowu pocierając spocone czoło. Chyba niezbyt pomogło więc otarł je rękawem. Upał musiał dawać mu się we znaki bo z bliska widziała, że nawet końcówki włosów przy głowie ma mokre. A mimo to poza podwinięciem rękawów nie pozwolił sobie na żadne ustępstwo względem zdjęcia z siebie czegokolwiek z wojskowego badziewia jakim był obwieszony.
- Dobrze porozmawiam z nią. Z Vex. Zobaczymy. A nad resztą się zastanowię. - powiedział blondyn i odbił się od ściany. Od strony lady nadszedł w końcu młody kelner trzymając jakieś sznurki.

- Tutaj nic nie było musiałem poszukać w piwnicy. No wiecie zwykle do obsługi kuchni czy gości to nie trzeba żadnych sznurów. - powiedział tłumacząc się młody kelner i zaczął pierwszy wchodzić po schodach. - A w ogóle wiecie jak ich związać? Bo ja to nigdy nikogo jeszcze nie wiązałem. Serio myślicie, że mogą mieć to co ten z piwnicy? - Mike szedł po schodach ale co chwila odwracał się na pozostałą dwójkę sprawdzając czy idą albo by nawiązać kontakt wzrokowy z rozmówcą.

- Ja ich zwiążę. A pani doktor dopilnuje by im nic nie połamać. Ale na wszelki wypadek wejdę pierwszy dobra? - Pazur odpowiedział pierwszy wracając do tego spokojnego tonu który był chyba jego firmowym. Wziął na siebie te wiązanie i wyprzedził młodzika na początku korytarza. Rozwalone drzwi były pierwsze od strony schodów i dalej były tylko przymknięte. Mike dał się bez oporów wyprzedzić ale nerwowo oblizał wargi widząc jak najemnik zatrzymuje się przed drzwiami i nasłuchuje chwilę. Młodzik spojrzał nerwowo na idącą na końcu lekarkę, potem na drzwi i na nasłuchującego Pazura. Było w nim coś takiego, że widząc tą obwieszoną bronią i pancerzem sylwetkę w stanie czujności jakoś od razu wyglądało na żółte światło ostrzegawcze.
- Wchodzę. - powiedział spokojnie, a kelner nerwowo oblizał wargi i skinął głową. Tym razem jednak alarm okazał się próbny. Zdemolowany pokój co prawda dalej wyglądał niezbyt przyjaźnie jak to ze zdemolowanymi pomieszczeniami bywało. Dwaj pacjenci jednak dalej leżeli na swoich łóżkach. Może nie do końca tak jak lekarka ich zostawiła ale jednak dalej mieściło się to w normie. Kelner wyraźnie odetchnął z ulgą ocierając rękawem czoło.

- A właśnie. Szef kazał się zapytać co z tym ciałem w piwnicy. No nie może tak tam leżeć. Jakoś to trzeba posprzątać. No ale póki on tam leży… - kelner przekazał słowa szefa patrząc na zmianę to na najemnika to na lekarkę. Akurat oboje byli od niego wyżsi a do tego najemnik wyraźnie jeszcze górował nad nim masą.

- Daj to. - powiedział Pazur wyciągając dłoń w stronę kelnera i ten podał mu trzymany kłębek sznurka. Właściwie cienkiej plastikowej linki w gumowym oplocie. Ciemny blondyn szarpnął na próbę i skinął z zadowoleniem głową. - Z utylizacją ciała tu jest najlepszy ekspert. Ja mogę najwyżej pomóc go gdzieś przenieść. - powiedział wskazując na Izzy. - A właśnie Mike jak już tak gadamy. Znasz się na samochodach? Mamy kluczyki bez samochodu. Poznajesz? Jest tu przy knajpie jakiś obcy samochód? - najemnik skorzystał z okazji i podpytał kelnera o kolejny trop.

- Jakie kluczyki? - zapytał młodzik patrząc pytająco na rozmówcę ale ten znowu wskazał na lekarkę. Sam zaczął rozwijać sznurek i podszedł do piętrowego łóżka patrząc to na jednego to drugiego pobitego. Kelner zaś posłał pytające spojrzenie lekarce.

- Dobra to od czego zaczynamy? Mam ich po prostu przywiązać czy na coś mam uważać? - zapytał Zordon też kończąc na pytającym spojrzeniu skierowanym na brunetkę.

Przez drogę na piętro i dalej do pokoju lekarka milczała, analizując zasłyszane od najemnika deklaracje. Musiało wystarczyć, na razie. Szło w dobrym kierunku, chociaż przy paru wątkach miała wrażenie, że coś im obojgu umyka. Gdy mężczyzna mówił o celibacie i nie byciu mnichem potakiwała, bo przecież też o tym mówiła, ale przy wspomnieniu jednego stosunku i pytaniu retorycznym przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego z powątpiewaniem. Widziała wystarczająco wiele na dole, aby w tym temacie mieć obiekcje i inne przypuszczenia. Zmilczała, a potem przyszedł Mike i zanim zdążyła poukładać myśli, już stali przed wyważonymi drzwiami. W środku na szczęście panował spokój, pacjenci leżeli tam, gdzie powinni… w przybliżeniu.

- Ekspert od utylizacji ciał? - odezwała się w końcu dosyć pogodnie, ale rozłożone dłonie uniosła na wysokość piersi jakby chciała się przed czym lub kimś obronić. - Mam parę pomysłów, co nie znaczy że zawodowo zajmuję się pozbywaniem zwłok. - spojrzała wesoło na pomocnika Lou - Soda kaustyczna lub stężony ług. Coś czym rozpuszczacie padlinę przed zakopaniem, albo wyprawiacie skóry. Mamy powódź, lepiej zwłok nie wrzucać w wodę, skoro nie mamy pojęcia co im dolegało za życia. Ale idzie je rozpuścić. Ciecz która pozostanie będzie sterylna i łatwa do tymczasowego przechowania, bo wystarczy beczka - wyjaśniła pokrótce o co chodzi - Spytaj Lou czy ma coś na zapleczu, a kluczyki należały do tego z piwnicy. Ma je w kurtce. Chcemy znaleźć jego samochód, tam mogą się kryć jakieś wskazówki. Kojarzysz czym przyjechał? Albo co nowego stoi w okolicy? - spytała i popatrzyła na najemnika. - Najpierw ten z lewej. Ma złamany nos, mniejsza szansa że go uszkodzimy. Zwiąż mu ręce… i może przywiąż jedną nogę do łóżka - pokazała na ramę - Z drugim musimy uważać, ma pęknięte żebro. Ten sam schemat: związać ręce i jedną nogę przywiązać do ramy. Chyba, że masz inny pomysł - pokazała wzrokiem na kłębek sznura.

- Może być. - odparł najemnik kiwając głową. Klęknął przy łóżku i zaczął obowiązywać sznurek wokół nadgarstka pierwszego z pacjentów. I sądząc po pewności ruchów nie robił tego po raz pierwszy.

- Beczka? Beczka to chyba jakaś się znajdzie. Ale ług i sodę to musiałbym zapytać szefa. - odpowiedział po chwili zastanowienia młody kelner. Trochę się krzywił gdy lekarka mówiła o rozpuszczaniu ciała i podobnych rewelacjach. Gdy dowiedział się o jakie kluczyki chodzi podszedł do kurtki i zaczął w niej grzebać. W tym czasie Pazur chyba skończył przywiązywać pierwszą kończynę bo wyjął nóż i odciął nadmiar sznurka.

- A tamten. - Mike zmrużył brwi gdy odwrócił się wpatrzony w wyjęte z kurtki kluczyki. - No miał samochód. Osobówkę. Jakaś ciemna. Ale widziałem tylko przez okna sam dach. Był tu z parę dni temu. - mówił w skupieniu przypominając sobie kolejne fragmenty. - Na pewno nie brał u nas pokoju, musiał spać gdzie indziej. Znaczy wcześniej, te parę dni temu. - powiedział podnosząc w końcu głowę do góry na lekarkę. Pazur zaś zaczynał obwiązywać drugie ramię. - Ale chyba Robin się koło niego kręciła. Ona się zawsze kręci przy tych z lepszymi furami. Nawet teraz chyba jest na dole. - dopowiedział kelner wyciągając dłoń w stronę lekarki jakby chciał jej oddać kluczyki. Ale przy łóżku zaczęło się jakieś zamieszanie.

- Kurwa! Co ty robisz?! Co ty robisz człowieku!? Puszczaj! - krzyknął przestraszonym głosem pacjent na górnym łóżku. Niefortunnie przebudził się akurat w momencie gdy wujek Angie go nie trzymał tylko przycinał sznurek. Więc facet zobaczył przede wszystkim ten nóż i sznur. No i obcego rosłego faceta prawie na sobie który go wiązał.

- Zamknij się jak chcesz żyć. - warknął do niego Pazur zyskując krytyczny moment spokoju by złapać za jeszcze wolny nadgarstek wiązanego faceta. Co prawda wynik takiego starcia gdzie jedną stroną był rosły Pazur a drugą pobity i już częściowo związany facet raczej nie był trudny do przewidzenia ale nie znaczyło, że ta słabsza strona w desperacji nie zada strat tej silniejszej. Albo ta silniejsza nie straci panowania nad sobą i nie użyje noża tylko do przecinania sznura.

- To dla twojego bezpieczeństwa - lekarka stanęła przy łóżku i położyła dłoń na ramieniu rannego - Ten z którym nocowaliście był chory. Jest szansa że wam sprzedał tego syfa. Jeżeli nie chcesz zrobić sobie krzywdy, połóż się i odpocznij. Nie rozwiązuj liny i poczekaj aż wrócę z lekarstwem. - tłumaczyła powoli - Posłuchasz się nas, to jutro do wieczora będzie po sprawie. Na razie odpoczywaj. Potem Mike przyniesie wam kolację. Maria też prosiła abyście zostali w pokoju.

- Co?! Kurwa to jest pojebane! Jestem zdrowy! Serce mi kołacze ale poza tym jestem zdrowy! Nic mi nie jest!
- facet na moment się uspokoił znaczy przestał wierzgać choć najemnik nadal wyraźnie siłował się z jego ramieniem. Ale już widocznie zdołał umocować nadgarstek do łóżka i teraz kończył tylko obwiązywać na stałe.

- Słuchaj co ci pani mówi. Póki ona ci coś mówi. - burknął już trochę zasapany najemnik dalej obwiązując drugi nadgarstek.

- No. Przyniesiemy ci szamę. Oj. A ten drugi powinien się tak gapić? - Mike chyba starał się wesprzeć pozostałą dwójkę chociaż słowem. Ale końcówka płynnie mu przeszła w udane zaskoczenie i patrzył na te parterowe łóżko z niepewnym wzrokiem.

Izzy zmroziło w jednej sekundzie. Na dole leżał ten, który gorzej oberwał. Nie widziała ugryzień, ale mogła je przeoczyć w natłoku drobnych ranek. Bardzo powoli cofnęła się pół kroku żeby zajrzeć na niższe łóżko.
- Jak się czujesz Garry? - spytała - Pamiętasz mnie?

Ten Garry czy Barry oddychał ciężko i świszcząco co nawet dla laika nie wyglądało zbyt dobrze i zdrowo. Patrzył na pochylającą się nad łóżkiem kobietę. Mike chyba nie wiedział co robić czy mówić więc stał na środku pokoju czyli gdzieś krok od niej. Za to na górze znów odgłosy szarpaniny wzmogły się. Pazur jęknął gdy chyba ten na górze go kopnął kolanem czy coś w tym stylu.

- Mam ci natrzaskać?! No mam?! - krzyknął przez zęby rozzłoszczony Pazur nachylając się nad wiązanym pacjentem i przysuwając mu z bliska pięść do twarzy. Przez moment zapanowała cisza i słychać było tylko przyspieszone lub świszczące oddechy wszystkich w pokoju. - Teraz zwiążę ci nogi. - zapowiedział Pazur i faktycznie z wolna wyprostował się, zabrał nóż i sznurek i skierował się w stronę kostek tego na górze.

- Co… Co wy robicie?... Co tu się dzieje… - wycharczał z trudem Garry czy Barry choć wyraźnie był zaniepokojony nawet pomimo bólu jaki musiał odczuwać przez swoje liczne rany.

- Mam słabe serce, umrę jak mnie tak zostawicie. Moje serce tego nie wytrzyma. - ten na górze wydawał się być bliski płaczu. Przestał aktywnie wierzgać a przynajmniej coś nie było widać by Zordon miał z tym jakieś zauważalne trudności.

- Musimy was unieruchomić… na wszelki wypadek i tylko chwilowo - O’Neal wyjaśniła temu na dole i przeniosła się do tego na górze. Stanęła przy łóżku i ostrożnie złapała za brodę żeby na nią spojrzał.
- Nie umrzesz - zbliżyła twarz do jego twarzy, uśmiechając się współczująco - Chodzi o to, żeby nikt tu nie umarł, rozumiesz? Nie zostawiamy was, będziemy cały czas na dole, to tylko przejściowe. Uspokój się… oddychaj. Jak masz na imię? - puściła brodę i zaczęła głaskać go po włosach powoli w rytm słów - Ja jestem Izzy, to Zordon. Tamten z blizną co był tu poprzednio ze mną nazywa się Robert. Chorujesz na serce… masz gdzieś leki? Trzeba ci je podać? Jestem lekarzem, możesz mi zaufać.

- Tak! W plecaku! Naprawdę, nie żartuję! Jak silnie przeżywam coś to zaraz mnie dusi w piersiach i zaraz mi słabo! A teraz przeżywam jak cholera!
- facet dalej był coraz bliżej płaczu i załamania. Wygiął się by głową wskazać na rozbitą szafę. Tam z poprzedniego przeszukania Izzy wiedziała, że leżą plecaki. Dwa. Bo ten co już nie żył przyszedł o gołym grzbiecie i w tym akurat była zgodność i od paru świadków i po przeszukaniu pokoju. Jako lekarz wiedziała, że to możliwe jeśli facet naprawdę miał problemy z krążeniem. Może nie do końca klasyczny zawał ale kłopoty z krążeniem mogły wywołać jako efekt uboczny stan podobny do omdlenia. A przy pechowym zbiegu okoliczności lub bardzo poważnej wersji ataku faktycznie mogły zabić. Ale jeśli miał lekarstwo znacznie powinno zmniejszyć te niebezpieczeństwo.

- E. On chyba chce wstać.
- powiedział niepewnie Mike patrząc znowu na łóżko piętro niżej. Pazur chyba skończył wiązać jedną kostkę i zabierał się do drugiej. Czyli już prawie skończył. Z dołu słychać było pasujące do tego trzeszczenia i jęki.

- Leż, zaraz ci przyniosę proszki. Poczekaj chwilę i nie ruszaj się. Oddychaj… nikt nie zrobi ci krzywdy - powiedziała i przeniosła się na dół.
- To samo się tyczy ciebie - westchnęła, kładąc Garremu rękę na ramieniu - Leż spokojnie, wszystko pod kontrolą. To tylko kwestia bezpieczeństwa. Nikt ci nic nie zrobi, póki będziemy się słuchać wzajemnie i nie utrudniać pracy. Nie szarp się, bo bardziej nadwyrężysz żebra. Spróbuj się przespać. Pomogłam ci ostatnio, pamiętasz? Teraz też nie chcę dla ciebie źle. Uspokój się i połóż. Chcesz żeby coś ci podać?

- Nie… Nie… Nie…
- mężczyzna z pękniętym żebrem ciężko świszczącym oddechem dalej usiłował podnieść się i wstać. Udało mu się podnieść do pionu. Lekarka czuła napór jego ciała na swoją dłoń. Chciał wstać. Czuła to. Wydawał się być w jakimś amoku jakby nie do końca do niego docierało co się wokół dzieje poza zwierzęcą potrzebą ucieczki. Czuła, że słowa chyba niezbyt do niego docierają. Siłować się z nim? Za sobą usłyszała jęk podłogi gdy ciężar objuczonego sprzętem najemnika wylądował z powrotem na podłodze.

- Oj chłopie lepiej się połóż jak ci pani mówi. - powiedział zza jej pleców podchodząc za nią do krańca łóżka gdzie leżała poduszka i szykując znowu sznur do użycia. - Nie wiem czy starczy. Będę musiał mniej wiązać. - powiedział do pozostałej dwójki. - Mike. Słyszałeś? Proszki są potrzebne. Przynieść tutaj te plecaki. - zwrócił się do kelnera i ten szybko skinął głową i prawie pobiegł do tej rozwalonej szafy. Wujek zaś klęknął przy łóżku i posłał lekarce pytające spojrzenie. Z górnego łóżka zaś dochodził szloch zapłakanej ofiary pobicia właśnie przywiązanej przez Zordona. Przy nieżycie nosa a bez wolnych rąk mógł mieć trudności z oddychaniem. Zwłaszcza jak ten nos i tak miał złamany więc zakrzepłej i nie tylko, krwi miał pewnie sporo.

- Garry daj spokój - lekarka wciąż trzymała go za ramiona, ale wydawał się słabo kojarzyć i włączyła mu się chęć ucieczki. Przeklinając się w duchu kobieta przysiadła obok niego, obejmując ostrożnie żeby nie urazić pękniętego żebra i obolałego boku - Jesteś bezpieczny, no już, uspokój się. Nic ci nie będzie. Prześpisz się i za parę godzin będzie po wszystkim… ale musisz mi pomóc. Nie sprawiać kłopotów. Nie jestem twoim wrogiem Garry, chcę ci pomóc. Połóż się… i tobie i mnie będzie wygodniej. - sapnęła czując opór. Ciągle próbował wstać. Z trudem i frustracją, ale udało się jej go położyć.
- Szkoda, że nie mam nic aby wysłać go do Morfeusza - mruknęła do Pazura.

- Przytrzymaj go tak. Nie chcę mu czegoś połamać. - powiedział najemnik zaczynając wiązać kolejny nadgarstek. Z bliska Izzy widziała, że ruchy miał w tym naprawdę sprawne, szybkie i pewne. Jakby to robił na czas albo wyścig. Wrócił też młody kelner stawiając obydwa plecaki przy butach lekarki.

-Krępowania też was uczą w jednostce? - O’Neal nie wytrzymała i zadała gryzące ją pytanie, a potem westchnęła - Podam temu z góry leki i oczyszczę mu nos, to chwilę zajmie. Nie może się przecież udusić… i te leki. Poszukasz ich jak skończymy z Garrym?

- Oj dziewczyno, czego nas tam nie uczą. - Pazur pozwolił sobie na uśmiechnięte prychnięcie do tego machając nożem który właśnie chwycił by odciąć nadmiar sznura. Przeciął go i zabrał się za drugi nadgarstek. - Mike, możesz poszukać prochów w plecakach jak pani doktor mówi. - rzucił krótko do kelnera i chłopak skinął głową, kleknął przy pierwszym plecaku i zaczął sprawdzać od bocznych kieszeni. Izzy zaś poczuła, że napór Barry’ego wyraźnie zelżał gdy najemnik odjął mu właściwie obie górne kończyny. Pacjent na górnym łóżku płakał na całego. Albo próbował ale zmiażdżony i zatkany nos bardzo mu to utrudniał. Więc dochodziły z góry jakieś dławiąco kaszlące odgłosy na tyle niepokojące, że Mike zabierając się za kolejną kieszonkę zerkał na górne łózko to na siedzącą na dolnym lekarkę.

- Cholera jasna! - Izzy poderwała się jak oparzona, zgrzytając ze złości zębami. Tylko dwie minuty, tyle potrzebowała, a facet ze złamanym nosem nawet tego nie chciał jej dać. - Pospiesz się z tymi lekami - ponagliła Mike’a, ładując się na górną pryczę.

- Na razie nie znalazłem. - odpowiedział prędko kelner który też chyba był zdenerwowany jak i cała reszta. Z jego strony dochodziły brzdęki i klekoty sprzączek i przeszukiwanego plecakowego ekwipunku.

Pazur się podniósł obszedł go i znów klęknął przy kostkach Garry’ego.
- Będzie mało sznurka. - powiedział spokojnie choć obecnie Izzy już go nie widziała. Słyszała jednak jak łóżko skrzypi gdy siadło na niego dodatkowa setka kilo umundurowanych i uzbrojonych mięśni.

Facet na górnej pryczy zaś miał pełne objawy niedrożności górnych dróg oddechowych. Czyli kaszlał i krztusił się opluwając się krwią i śliną. W tak nagłej sytuacji lekarka nie była jednak pewna czy to sam zator tych dróg oddechowych czy to zaczyna się to o czym przed chwilą mówił. Widziała jednak jego krew. By przeczyścić mu krtań dobrze było odwrócić mu głowę w dół ale w tej pozycji było to niemożliwe. Zostawało przekręcić w bok i liczyć, że da radę wypluć ten zator i, że to tylko zator. Jeśli nie to trzeba było mu w tym pomóc a ona nie miała na sobie nawet rękawiczek.

- Obracamy go na bok, szybko - nie patrząc na towarzystwo zaczęła go przekręcać, zaczynając od głowy - No dalej chłopie, nie rób mi tego… i bez nieplanowej resuscytacji mam co robić - mruknęła zrezygnowana, a rezygnacja zaraz przeszła w niepokój. Wiedziała że ten dzień będzie do dupy, ale nie spodziewała się że aż tak.

- Mike, zostaw to i rób co pani doktor mówi. - z dołu doszedł głos wujka nastolatki i zaraz potem nad górnym poziomem łóżka pojawiła się głowa i ramiona chłopaka. Ale popatrzył pytająco i z wyraźnym strachem to na krztuszącego się faceta który wyglądał jakby naprawdę dogorywał żywota to na siedzącą na łóżku brunetkę. Ta zaś widziała, że kryzys trwa. Odwrócenie głowy pomogło. Chyba. Znaczy facet nadal się krztusił i rzęził ale zapluwał krwią i śliną poduszkę. Na wyplutej krwi widziała coś. Jakieś kawałki. Skrzepy? Pasowałoby. W końcu w nozdrzach i okolicy krew miała wystarczająco dużo czasu by zakrzepnąć. I jak teraz pacjent miał tak gwałtowną reakcję to te skrzepy mogły się odrywać i lądować właśnie na nim, jego koszuli czy poduszce. Ale po tym co widziała niedawno w piwnicy nie była pewna. Może ta gęsta krew co miał tamten w piwnicy właśnie od tego sie zaczyna? Od takich skrzepów? W końcu nie miała jak ani czym tego zbadać. A tu facet się wyraźnie dusił zapluwając poduszkę własną krwią. Mike z obawy i odrazy cofnął się o krok by facet go nie zapluł swoimi wydzielinami.

Wyglądało że pacjent albo zejdzie, albo przetrwa kryzys. Izzy nie mogła ryzykować kontaktu, nie przy tylu wątpliwościach. Co jeżeli zakażenie przechodziło przez krew? Co wtedy stanie się z jej dzieckiem.
- Rękawice. Potrzebuje rękawic. Albo rękawiczek z mojej torby. Przytrzymam go, ale… dalsza pomoc dopiero po zabezpieczeniu. - rzuciła najemnikowi szybkie spojrzenie - Nie wiemy jak to się zaczyna.

- Nie ryzykuj. Zrób co możesz. Mike! Rękawiczki! -
najemnik nadal nie był widoczny ale na słuch i jego było słychać i on widocznie słyszał co się dzieje. Kelner który zdążył się już cofnąć na połowę pokoju i prawie pod przeciwne łóżko drgnął jak smagnięty gdy Pazur go wezwał. Młodzik podbiegł pod drzwi gdzie leżała torba medyczki i wrócił z nią pod łóżko.

- Ale ja nie wiem gdzie! - powiedział zdenerwowanym głosem patrząc na ogrom torby to na jej właścicielkę. Pacjent zaś kaszlał i zachłystywał się dalej. Jak jeszcze tego zatoru nie wypluł to co prawda nadal były jakieś szanse, że organizm da radę sam to zrobić ale jednak zapowiadało się, że jest to albo duże albo głęboko więc rosły szanse, że interwencja medyka będzie potrzebna. Poduszka już wyglądała jakby ktoś tam wylał czerwony kleks przetykany dodatkowo klejącą flegmą i zakrzepami. Facetem szarpały spazmy przechodzące na całe ciało. Znowu nie szło zgadnąć czy to organizm rozpaczliwie próbuje samodzielnie udrożnić te drogi oddechowe czy już zaczyna się ten atak duszności o jakim mówił wcześniej.

- Boczna kieszeń, ta z dużym suwakiem. Od zewnątrz - lekarka powiedziała spokojnie, przytrzymując nadal głowę bezimiennego problemu - Nie denerwuj się, sytuacja jest pod kontrolą, ale musisz nam pomóc Mike. Nie nerwowo. Otwórz boczną kieszeń i wyjmij pomarańczowe pudełko. W nim są rękawiczki. Zordon… na wszelki wypadek bądź w pogotowiu - na zakończenie spojrzała szybko na najemnika i jego karabin. Jeżeli mieli do czynienia z zarażonym, lepiej było mieć ubezpieczenie.

Głos i tłumaczenia lekarki chyba pomogły ogarnąć się kelnerowi. Zaczął szarpać zamkiem w zdenerwowaniu ale przynajmniej próbował coś zrobić.
- Połóż torbę na ziemi. - odezwał się najemnik. Pomogło. Gdy torba znalazła się w stabilnej pozycji i młodzik miał dwie dłonie zamiast jednej nawet w takim zdenerwowaniu udało mu się wreszcie rozsunąć boczną kieszeń i wyjąc te pudełko z rękawiczkami. Podawał je lekarce z mieszaniną triumfu i obawy. Temu na górnym łóżku nie polepszało się i sprawa zaczynała się robić poważna sama w sobie. Już chyba z minutę takich spazmów i ograniczonego pobierania tlenu. Dla organizmu był to bardzo wielki wysiłek. Pazur też skończył. Wstał i widząc jak lekarka bierze swoją parę rękawiczek sam machnął do młodego i też się poczęstował. Zakładał ale mimo czujnego napięcia na twarzy musiał być spięty bo przy zakładaniu pierwsza rękawiczka strzeliła przy nadgarstku. Najemnik sapnął ale dokończył zakładać tą rękawiczkę a potem następną. Jeszcze chwila i powinien skończyć.

- Bardzo dobrze panowie, świetnie wam idzie - O’Neal dokończyła zakładanie własnych rękawiczek i pochyliła się nad charczącym. Teraz już mogła spróbować go zbadać z mniejszym lękiem. - Ostry nieżyt dróg oddechowych, spróbujemy je oczyścić. Podajcie kawałek materiału. Może być poszewka - powiedziała, odchylając głowę pacjenta i zaczynając badanie.

- Podaj tamtą poduszkę. - Zordon przyjął słowa lekarki dość spokojnie. Odwrócił się za siebie i wskazał chłopakowi na leżącą na rozwalonym łóżku poduszkę. Sam znowu wyjął nóż w tym czasie i gdy kelner podał mu rzeczony przedmiot rozciął brzeg z guzikami wyszarpując poduszkę i oddając ją kelnerowi. - Chcesz worek czy płachtę? - Pazur zapytał lekarki przykładając nóż do workowatej obecnie poszewki i gotów ją rozciąć jeszcze bardziej. Lekarka zaś szybko natrafiła na kolejne przeszkody. Tym razem zębów pacjenta. Mając nieżyt nosa jedyną drogą pobierania tlenu zostawały usta. A te mu właśnie prawie całkowicie zatamowała swoją dłonią. Facet czy świadomie czy nie to rozwierał to zaciskał szczęki a wraz z tym ruchem czuła na swojej dłoni jego zęby. Ale na koniuszkach palców czuła też coś czego raczej nie powinno tam być. Tyle by to usunąć musiała wsadzić dłoń jeszcze trochę głębiej i na pewno pomocne by było by głowa pacjenta tak nie latała na wszystkie strony a zęby nie szorowały po jej skórze. Zwykłe ludzkie zęby na pewno miały dość siły by przeciąć i lateksową rękawiczkę i skórę pod spodem.

- Uczyli was w jednostce jak złapać człowieka i unieruchomić mu jednocześnie głowę i szczękę? Trzymasz przy złączeniu żuchwy z czaszką - popatrzyła na blondyna - Ma skrzep w gardle, trzeba go wyciągnąć, a nie chcę stracić paluchów.

- Uczyli nas unieruchamiać. Ale w trochę innych celach.
- odpowiedział Pazur i oddał i nóż i poszewkę kelnerowi. Sam stanął na dolnym łóżku i złapał za głowę i szczękę pacjenta. Musiało mu być mało wygodnie bo podpierał się właściwie tylko na jednym łokciu. Ale gdy złapał głowa pacjenta od razu nabrała stabilności a lekarka poczuła jak zęby odsuwają się od jej dłoni. Teraz miała na tyle luzu by móc operować dłonią głębiej w gardle pacjenta. Poczuła na palcach coś. Coś czego nie powinno tam być. Jeszcze trochę mocowania i dalej poszło już szybko i samo. Wyczuła moment i cofnęła dłoń a facet zaraz potem zwymiotował czerwonego, śliskiego gluta na poduszkę. Jeszcze trochę pokasłał ale to było to. Oddech zaczął mu się uspokajać a spazmu ustąpiły. I wtedy Izzy to zauważyła. Miała rozerwaną rękawiczkę. Tą którą właśnie wyjęła z ust pacjenta. Widziała krew ale krew była rozmazana ze śliną na całej rękawiczce. Nie czuła zadrapania czy rany ale wiedziała, że w takich emocjach i stresie mogła takiej małej ranki zwyczajnie nie poczuć.

- Jeszcze coś? - zapytał Zordon wracając nogami na podłogę i patrząc pytająco na lekarkę.

- Obrzydliwe. - powiedział w końcu Mike patrząc na całokształt właśnie zakończonej sceny. - Chyba trzeba by mu zmienić poduszkę. - powiedział niepewnie i nie wyglądało by kwapił się do tego zadania.

- Teraz niech złapie oddech, a potem podamy mu leki na serce - O’Neal powoli wycofała ręce, chowając tą z uszkodzoną rękawiczką aby Pazur nie zobaczył. - Zmiana poduszki to świetny pomysł, ja w tym czasie… pozwolicie że zdezynfekuję ręce. Przezorny zawsze ubezpieczony - zmusiła się do uśmiechu, gramoląc się na podłogę. Zachowywała spokój, był tylko nie biec jak oszalała prosto do torby i nie wylać na ręce skażonego eteru do odkażania. Zrobi to powoli, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Zobaczy czy pacjent zaczepił ją zębem… jeśli tak. Dopiero wtedy zacznie się porządnie martwić.

- Sprawdź tą drugą. - powiedział do kelnera najemnik i sam zaczął przeszukiwać jeden z plecaków. Chłopak kucnął przy drugim i obydwaj wydawali się być pochłonięci szukaniem lekarstwa dla tego na górnym łóżku. W tym czasie torba lekarki i ona sama została wolna. Izzy kucnęła przy tak znanym elemencie ekwipunku i starała się zachować spokój. Zdjęła rękawiczki, dostała się do dezynfektyku i przemyła dłonie. A potem jeszcze raz. Widziała to miejsce na prawej dłoni gdzie zauważyła przebicie na rękawiczce. Na skórze też było. Chyba nie weszło zbyt głęboko. Ale zacięcie było. Drobne. Nawet krew się nie pokazała.

Krew za to odeszła lekarce w twarzy. Zobaczyła przed oczami piwnicę i tego człowieka, któremu Angie odcięła maczetą głowę. Ona też tak skończy? Strach zaatakował ją ostrym bólem brzucha i dusznościami. Nagle zaczęła dyszeć jakby się zmęczyła, przyciskając dłoń do brzucha. Drugą oparła na podłodze, ze świstem nabierając powietrza. Co powie Maggie… i Robowi, jeśli coś… dostało się do jej organizmu. Nie wiedziała. Nie wiedziała czy z podejrzeniem infekcji da spojrzeć mężowi w oczy. Przecież obiecała…
Mikroskop. Potrzebowali pilnie mikroskopu. Człowiek na łóżku mógł nie nosić w sobie wirusa. Ale mógł go też mieć..

- Izzy? Hej Izzy! - usłyszała najpierw zdziwiony a potem zaniepokojony głos Pazura. Poczuła jak zaraz obejmują ją jakieś ręce. - Otwórz okno! - głos najemnika krzyknął na kelnera i usłyszała jak chyba brzęczy te otwierane okno. - Hej Izzy. Co ci jest? Słyszysz mnie? Powiedz coś. - słyszała jak głos najemnika mówi do niej w klasycznej próbie nawiązania kontaktu.

Co jeżeli się zaraziła? Ile miała czasu zanim zapadnie w śpiączkę? O’Neal próbowała myśleć, zebrać się w garść, ale szło nie najlepiej. W myślach kołowało się jej jedno słowo.
- Dz...dziecko - wyszeptała między sapnięciami, przyciskając mocniej dłoń do brzucha.
Słyszała też inny głos, powtarzający opanuj się, opanuj się, opanuj się. Kiwnęła głową na potwierdzenie, że rozumie, ale chwilowa ciemność przed oczami utrudniała namierzenie mówiącego. Głupia! Była tak głupia!

- Już? - w głosie najemnika dało się słyszeć zdziwienie. - No… To poleż. Odpocznij. - powiedział uspokajająco gładząc ją po czole i włosach. Chyba położył ją sobie na kolanach. Przynajmniej górę. Lekarka poczuła powiew gorącego powietrza z zewnątrz. Ale jednak dało się poczuć i powiew. - Mike co tak stoisz? Weź tą poszewkę i wachluj. Przewiew trzeba zrobić. Drzwi na korytarz otwórz. - w głosie najemnika dało się słyszeć z trudem tłumiona irytacja. - No Mike rusz się wreszcie! - syknął w końcu już nie ukrywając irytacji.

- A… Ale krew… Na ręku… - wyjąkał zdenerwowanym głosem, zdenerwowany kelner. Przez te uda i plecy lekarka wyczuła jak ciało najemnika tężeje.

Zobaczyli to, co i ona widziała… czyli jednak.
- Mówiłam… żebyś trzymał… mu szczękę - dyszała, zbierając się do kupy. Widok powoli wracał, zaczynała kojarzyć co się wokół dzieje. Po omacku wyszukała przedramię najemnika i zdrową ręką je mocno chwyciła. Odchyliła głowę, szukając jego zamazanej jeszcze twarzy - Mikroskop… zanim wrócą… zanim Rob wróci. Muszę wiedzieć… ile… ile mi zostało. Jak… jest zarażony… jak ja… jestem zarażona. Zabijesz mnie. Zanim się zmienię. Żeby Rob nie musiał… on… nie da rady. I Maggie… nie może tego widzieć… mikroskop. Musimy znaleźć mikroskop.

- Co? Co ty mówisz? Nie przejmuj się pójdziemy po ten mikroskop.
- najemnik uciekł i spojrzeniem i dotykiem. Wysunął się spod lekarki wstając z podłogi. - Mike, potrzymaj ją. - powiedział zwracając się do kelnera. Ten jednak nadal nie ruszał się z miejsca. - Mike! Rusz się! Nic jej nie jest. - powiedział ostrzej ciemny blondyn.

- Ale… Ale krew… Krwawisz. - chłopak dalej mówił niepewnym, przejętym głosem nacechowanym obawą.

- Przemyję to. Pewnie się skaleczyłem gdzieś o te łóżko. Nie ma co panikować. No już, potrzymają. - odpowiedział Pazur i wreszcie kelner zajął jego miejsce i plecy lekarki spoczęły na kolanach chłopaka. Najemnik otarł rękawem pot z czoła i sięgnął po tą samą buteleczkę z jakiej niedawno korzystała O’Neal. Mówił względnie spokojnie ale oblał dłonie sporą ilością dezynfektyku a potem wyraźnie nerwowo próbował doczyścić swoje dłonie. Wreszcie znowu przetarł twarz rękawem by w końcu usiąść na podłodze i skryć twarz w dłoniach.

Lekarka zebrała się na tyle żeby usiąść, potem na kolanach przeszła przez pokój i przysiadła obok Pazura. Panika przechodziła, był w końcu jeszcze jeden problem i to poważny. Sięgnęła do torby po bandaż, zmięła go w rękach patrząc na człowieka obok. Poszło źle, bardzo źle.
- Spójrz na mnie - powiedziała łagodnie, dotykając jego twarzy. Pogłaskała jasne, mokre włosy i równie mokre czoło - Krwawisz, opatrzymy cię. - stanowczo chwyciła skaleczone ramię, ciągnąc je do siebie. - Widziałeś już tych zarażonych, któryś pluł krwią? No właśnie - próbowała brzmieć fachowo i pewnie, mimo strachu wciąż ściskającego brzuch - To tylko skrzep ze złamanego nosa, będzie dobrze. Popatrz na mnie kochanie i daj rękę.

Najemnik chwilę nie reagował w ogóle. Wydawało się, że nie słyszy nic co się wokół niego dzieje. Jednak głowa wciąż skryta w mokrych od dezynfektyków dłoniach wykonywała przeczące ruchy. Lekarka widziała też krew. Właśnie na prawej dłoni najemnika. Błyszczała się, ze świeżego rozcięcia na knykciu. Pasowało jak ulał gdyby właśnie zahaczył o coś czy kogoś. Może o jakiś rant łóżka a może i o ząb któregoś z tych dwóch. Rana sama w sobie była zwykłym zadrapaniem. Zwykle nawet dzieci nie przejmowały się taką drobnostką. A jednak wszyscy widzieli co się działo niedawno w piwnicy. I nikt nie wiedział jak się takie coś zaczyna. Czy taka drobina wystarczy bo to złapać czy trzeba coś poważniejszego. Pazur siedział oparty na swoich butach i trzymał łokcie na swoich kolanach wciąż z twarzą ukrytą w dłoniach.

Lekarce pękało serce. W moment zapomniała o swoim strachu i obawach. O czym myślał najemnik w tej właśnie chwili? Część tych myśli kręciła się pewnie wokół niewysokiego obiektu o równie jasnych jak jego włosach.
- Daj rękę, trzeba ją opatrzyć. Weź się w garść żołnierzu, to jeszcze nie koniec zadania - powiedziała ostrzej z nadzieją że znajomy ton pomoże mu pokonać niedyspozycję. Długo tak nie wytrzymała. Westchnęła i oklapła. Wychyliła się i bez zawahania objęła go, opierając czoło o jego czoło.
- Nie rozwalaj mi się tu, potrzebujemy cię. Angie cię potrzebuje... ja też. Wszyscy cię potrzebujemy. Chyba się nie poddasz, co? - mruczała tuż przy jego twarzy i kołysała ramionami i nim przy okazji. - Zbieramy się po mikroskop. Zdobędziemy go i potwierdzimy że nic ci nie jest. To tylko zacięcie, słyszysz? Głupie zacięcie. - ścisnęła go mocniej i sapnęła długo, ściszając głos do szeptu - Daj tą łapę, bo uświnisz całą okolicę. Mi nie zaszkodzi, ugryzł mnie. Zahaczył zębem. Jedziemy na tym samym wózku.
 
Driada jest offline  
Stary 03-01-2018, 22:55   #155
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Najemnik dalej nie reagował. Lekarka słyszała gdzieś tam oddech zakłopotanego Mike który chyba już w ogóle nie wiedział co ma robić, słyszała ciche stukanie okien o siebie i skrzypienie drzwi na korytarz. Ciemny blondyn w końcu jednak się ruszył. Ale dopiero jak lekarka powiedział o własnych kłopotach. Wtedy palce rozcapierzyły się na tyle by pewnie Pazur mógł spojrzeć na twarz kobiety tuż przy swojej twarzy. Chwilę się tak wpatrywał choć lekarka słabo orientowała się gdzie w tych cieniach zaczynają się jego oczy więc na co właściwie patrzy. Ale miała wrażenie, że na nią. Na chwilę pochylił w końcu głowę i przetarł twarz rękawem koncentrując się gdzieś na linii brwi. Chrząknął i spojrzał gdzieś w niebo za oknem więc znowu lekarka niezbyt widziała jego twarz. Wyciągnął jednak w jej stronę skaleczoną dłoń. Rana była wręcz zbyt niepoważna by ją tak nazywać. Starczyłby zwykły plaster by ją zalepić. Choć dość niewygodna bo knykcie były dość mocno pracującą częścią dłoni.

- Mike. Weź rękawiczki od pani doktor i posprzątaj tu. Przygotuj te beczki do piwnicy na tego co tam został. Mamy mało czasu. Więc nie guzdraj się. - najemnik mówił ale jakoś brzmiało to dość sztucznie. Zupełnie jakby za wszelką cenę chciał mówić jak zazwyczaj ale po tym co wszyscy tu widzieli i przeżyli w ostatnich minutach brzmiało to właśnie dość sztucznie. Kelner skinął głową ale zerknął jeszcze pytająco na torbę lekarki i nią samą.

- Częstuj się śmiało - kobieta przyzwoliła na grzebanie w zapasach. Popatrzyła na Mike’a przez chwilę - Znajdź ten słoik z lekami zanim zaczniesz sprzątać i daj mu jedną tabletkę. Możesz ja podać na łyżce, wtedy nie wejdziesz w bezpośredni kontakt - wskazała oczami górą prycze i wróciła do Pazura. Przełamał się, zaczął myśleć i przełamywać panikę… świetnie. Sama sobie nie poradzi, potrzebowali się nawzajem. Wyjęła z torby plaster i założyła na rozcięcie. Wyglądało niepozornie i śmiesznie. Ale im nie było do śmiechu. Równie dobrze każdy w Dew już mógł być zarażony.
- Dzielny chłopak - uśmiechnęła się sztywno i pocałowała go w czoło w próbie dodania otuchy. Potem wstała i pociągnęła go za ręce do góry - Przynieść ci wody?

- Tak. Muszę się napić.
- dla odmiany Pazur pokiwał głową jakby podjął jakąś decyzję. Dość gwałtownie wstał i unikając spojrzeń pozostałej dwójki schylił się po zostawione przez kelnera nóż i zwyczajnie wyszedł na zewnątrz a potem na schody szybko po nich biegając. Mike na chwilę wydawał się dość na siłę ale jednak dał radę uśmiechnąć. Nagłe zmiany zachowania najemnika jednak musiały budzić w nim obawy. Choć wrócił do przerwanego przeszukiwania plecaków wyraźnie zamarł i jakby skulił się widząc szybko wychodzącego rosłego faceta w tym całym wojskowym ekwipunku jakim był obwieszony. Nawet w ruchu jakim chwytał swój nóż widać było jakiś nadmiar energii, złości nawet tak całkiem odmiennych od spokoju jakim cechował się Zordon.

- Pani doktor? On to ma? - zapytał cicho, wskazując na drzwi przez które właśnie wyszedł najemnik. - I jak ja mam to sprzątnąć? On ich przywiązał. Ciężko ich ruszyć teraz. - zapytał niepewnie chłopak wskazując kciukiem na łóżko nad sobą. Ale zaraz spojrzenie utkwiło mu w plecaku i wyjął z nich jakieś plastikowe pudełeczko. Lekarka rozpoznawała, że często kiedyś w takich przechowywano luzem różne tabletki lub kapsułki. Chłopak potrząsnął pudełkiem i dał się słyszeć grzechot ze środka.

Kobieta podniosła się i wyłamała palce. Dobre pytanie.
- Wątpię żeby to miał, wyglądało jak zacięcie od drzazgi lub gwoździa - powiedziała pewnym głosem, poprawiając włosy i ubranie - Wyciągnij spod nich pościel, potem nakryj kocami. Jest ciepło, nie zmarzną… i jeszcze jedna rzecz. W piwnicy są szczury, któryś dobrał się do zwłok. Powiedz o tym Lou, trzeba znaleźć gniazdo i je wypalić. My w tym czasie poszukamy mikroskopu. - mówiła podchodząc do torby, ale zatrzymała się słysząc grzechot tabletek - Tak, to może być to. Mogę zobaczyć? - wzięła pudełko i obejrzała zawartość. Opakowanie przypominało te po witaminach, ale wewnątrz znajdowały się leki na serce.
- Daj… ja to zrobię. Skoro już tu jestem - uśmiechnęła się, wyjmując jedna pastylkę i podeszła do łózka - Mam twoje proszki, połkniesz bez popicia?

Sprawa z proszkami poszła tak sobie. Facet który niedawno zachłystywał się własną krwią nie był w stanie łyknąć proszków na sucho ale Mike wśród plecakowych maneli znalazł termos z kawą zbożową, nalał do nakrętki i tym sposobem jakoś zaliczenie tej dawki leku jakoś poszło. Młody kelner słuchał co mowi lekarka i kiwał głową. Uwierzył czy nie, chyba też miał tego wszystkiego dość i więcej pytań nie miał ani problemów nie zgłaszał.

O’Neal mogła więc zejść na dół by wrócić do głównej sali. Prawie z miejsca zauważyła ogromne plecy Pazura dodatkowo z przewieszonym przez nie karabinkiem. Kilka siedzeń dalej siedziała na stołku Bri gadając z jakimś ogorzałym facetem. Gdy podeszła do Pazura przed nim stał już pusty kieliszek. Spojrzał na nią chyba pierwszy raz odkąd skończyli wiązać tamtych dwóch na górze.
- Idziemy do tej szkoły. Jest najbliżej. A pewnie ciężko o kogoś prócz ciebie kto rozpozna działający mikroskop. To na pewno głupstwo. To wszystko. T tylko głupstwo. Nie ma się czym przejmować. Same durnoty. Lou! - Pazur mówił już prawie normalnie chociaż jak na niego dziwnie szybko jakby się spieszył. Mimo wszystko brzmiało też nadal wyczuwalne zdenerwowanie choć już nie w takim stężeniu jak piętro wyżej. Mówił trochę jak ludzie którzy w sytuacjach gdy nie do końca wiadomo czy bardziej chcą przekonać siebie czy rozmówcę. A na koniec słowem i gestem zamówił dolewkę do kieliszka. Właściciel lokalu podszedł z butelką i patrzył uważnie na nich oboje. Dolał Pazurowi ale patrzył wyczekująco na nich oboje.

- Coś nie tak? - zapytał ich oboje ale najemnik prychnął z irytacją i oparł się łokciem o blat biorąc w wolną dłoń pełny kieliszek. Wargi miał zaciśnięte w wąską linię a nozdrza chodziły mu od złości, gniewu i innych podobnych emocji. Nie wyglądał na zbyt chętnego na rozmowy o wydarzeniach z pokoju na górze. Barman więc popatrzył pytająco na lekarkę. Tak samo pytająco przechylił ku niej wciąż otwartą butelkę.

- Zaraz zbieramy się do starej szkoły szukać mikroskopu. Powiesz w którym to kierunku? Maria mówiła że gdzieś niedaleko. Jak nic tam nie będzie, idziemy do syna pastora - ruchem ręki zaprzeczyła na butelkę. - Ci na górze są związani, Mike kończy sprzątać. Jeżeli chodzi o ciało z piwnicy potrzebujemy beczek, sody kaustycznej albo stężonego ługu. Czegoś czym pozbywacie się padliny. Nie damy rady ich zakopać, ale możemy rozpuścić. Obrzydliwe… sterylne i skuteczne - wzruszyła ramionami - Jest też gniazdo szczurów w piwnicy które trzeba znaleźć i wypalić. Jeden z nich żerował na zwłokach, zostawił krwawe tropy. Musi mieć blisko to pieprzone gniazdo. - wypuściła powietrze i nabrała go znowu żeby mówić dalej. - Przepłyniemy tą łódką pod szkołę? Czy lepiej na piechotę? Mogę ci zostawić Maggie? Odwdzięczę się za to, że się nią zajmujesz… nie chcę jej pchać w to błoto i wodę. I mogłabym prosić o herbatę?
 
Driada jest offline  
Stary 05-01-2018, 21:13   #156
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Vex, Angie, pan z obrazkami i pan z blizną i tata Jane i małe ludzie i dziwne hałasy!

Uścisk wujaszka lekko ją zaskoczył. Tak samo jak ta cała gadka z Robertem, a raczej… rozumiała to całe szaleństwo wokół Angie, tyle że ona znała najemnika zaledwie od kilku godzin, a jego mała podopieczna od rana miała coś przeciwko niej. Choć przy stole niby było już w porządku… A diabli by to wszystko. Uśmiechnęła się do najemnika i przytaknęła ruchem głowy. Bez pośpiechu wyswobodziła się z męskiego uścisku i ruszyła w stronę vana Rogera.

Gdy ruszyli, a przed jej oczami na chwilę mignął monster truck, aż nie powstrzymała gwizdnięcia. Co by nie było Spencer miał się czym pochwalić, jeśli to była jego fura. Widziała kilka takich maszyn podczas podróży, ale te potwory nie były czymś, czym można było ot tak rozbijać się po trasach. Ten cholerny paliwożer łykał pewnie ponad 10 litrów. I pomyśleć, że tutaj na tej wiosce… Nie dziwo, że Spencer mógł sobie pomachać talonikami na paliwo, pewnie miał ich sporo co by nakarmić swoją bestyjkę. Vex odwróciła wzrok i skupiła go na suficie paki, chyba jedynej nie wymazanej za bardzo krwią części tej fury. Chętnie pozwiedzałaby takiego potworka, szkoda tylko że była to transakcja wiązana, a ona nie za bardzo miała teraz ochotę na takie przygody… no dobra gdyby wujaszek chciał ją wziąć w takiej bryce pewnie nawet specjalnie by ją zakosiła na tą okazję, ale najemnik raczej nie miał zapędów w tym kierunku. Jej głowa pracowała na takich obrotach, że gdy kątem oka zobaczyła pudełko z głową, po prostu wkopała je z powrotem pod ławę.

Nastrój jednak prysł a obrazek, który zobaczyła przed chwilą szybko zastąpił wszystkie inne. Miała serdecznie dość oglądania ludzkich fragmentów, ze zwróceniem szczególnej uwagi na elementy powyżej karku, niestety była chyba jedyną osobą w towarzystwie, której to rzeczywiście przeszkadzało. I pomyśleć, że podobno to ludzie z Det są powaleni! Szef przy tym wszystkim to był kawał kurtuazyjnego chłopa. Nie licząc momentów kiedy brał jakąś laskę, aż ta padła z wycieńczenia. Na myśl o pierwszym kochanku, myśli Vex powróciły do pozostawionej w busie maszyny. Na zbyt długo zostawiła Spika samego. Niby zabezpieczyła go jak zwykle, no i busowi też rozpięła małe co nieco, ale nigdy nie wiadomo czy psy nie mają jakiegoś mechanika amatora u siebie. Poza tym motocykl można było na upartego wyprowadzić. No niby po wąskich busowych schodkach i przez ciasne drzwi, ale zawsze.

Gdy wysiedli od razu zerknęła w stronę działki na której zaparkowała busa, upewniając się czy wszystko jest tak jak to zostawiła. Ciągle patrząc w tamtą stronę odezwała się do dzieciaków, które wybiegły im naprzeciw.
- Chłopaki, nie wiecie może czy Rice jest nadal u Brandonów. - Przeniosła wzrok na Jacka i Jamesa i uśmiechnęła się.

- Nie wiemy. Mama kazała nam przy obiedzie pomagać. - James odpowiedział bez zastanowienia przy okazji skarżąc się na ciężki, chłopięcy los na jaki skazała ich rodzicielka. Jack pokiwał twierdząco głową i wskazał ręką w stronę ich domu z którego właśnie wybiegli.

- No. Dobrze, że nie było ziemniaków. Nie lubię ich obierać. - Jack pokiwał głową wspierając brata w swoim narzekaniu na ciężki los.

- Przyjdziecie do nas? To chodźcie! - obydwa smyki machnęły zapraszająco w stronę ich domu gotowi zaprowadzić gości do własnego domu.

- Może później zajrzymy, musimy sprawdzić kilka rzeczy. - Vex obejrzała się na swoich towarzyszy, po czym wskazała sąsiedni dom. - Brandonowie mieszkają tam. Możemy podejść i sprawdzić.

- No to chodźmy.
- powiedział mężczyzna w kapturze wysiadając z furgonetki i z miejsca zanurzając się po kolana w zimnej wodzie. - Cześć chłopaki. Jestem Robert. - przedstawił się chłopcom O’Neal.

- Dzień dobry! Ja jestem Jack a to jest James. - chłopcy odpowiedzieli mu tym samym. Chyba byli trochę zawiedzeni tym, że dorośli nie chcą ich odwiedzić ale popatrzyli jeszcze z nadzieją na Angie.

Blondynka przez większość trasy pozostawała poważna i skupiona. Znaczy lampiła się w okno i siedziała cicho, ograniczając się do ciamkania zdobycznego podczas poprzedniej podróży brykiem lizaka. Co jakiś czas poprawiała tylko przypasanego do paska Misia, albo maczetę. Dopinała po raz kolejny kaburę pistoletu na udzie, albo gładziła palcami lufę karabinu. Szli porozmawiać. Załatwić sprawę… nastolatce wydawało się, że chyba odpowiednio się przygotowała. W bryku zajęła miejsce w szoferce obok pana z obrazkami, ale tym razem nie zasypywała go pytaniami, ani nawet pojedynczymi słowami.
Dopiero słowo “obiad” ją uaktywniło, ale to już na miejscu. Pomachała małym ludziom i wysiadła w złą wodę, bezpiecząc grupę z boku. Rozglądała się po ulicy, zastanawiając sie co dobrego James i Jack mieli na obiad i czy może coś zostało. Na przykład placki. Zjadłaby placka, takiego z jabłkami.
- Przyjdziemy do was jak znajdziemy Rice. Poczekacie, tak? - zapytała małych ludziów i zaraz dodała drugie pytanie - Gdzie Jane?

- Chyba u siebie.
- odpowiedzieli bracia wskazując na dom Brandonów. - A możemy iść z wami? - zapytał Jack a James wsparł go energicznym kiwaniem głowy. Ale chłopcy zdawali się nie potrzebować pozwolenia czy zaproszenia by buszować po terenie jaki uznawali za swój. I to tak bliski jak posesja sąsiadów. Przebrnięcie przez zalane wodą podwórze Brandonów było całkiem proste jeśli uznać samo zmaganie się z wodą do kolan już za normę.

Po chwili stali już pod drzwiami wejściowymi które po chwili czekania od pukania w nie otworzył pan Brandon.
- Tak? - zapytał widząc grupkę uzbrojonych gości przed sobą.

Vex wycisnęła z siebie resztki sił by znów się tego dnia uśmiechnąć.
- Jest tutaj może Rice, czy już się zmyła?

- Może śpi już? Pan powie że nigdzie nie poszła i nie trzeba jej szukać
- blondynka popatrzyła na pana tatę Jane mrużąc oczy. Stara sie stać tak, aby zasłaniać małych ludziów na wszelki wypadek.

- No poszła. Czekała jakiś czas ale nikt nie przychodził to poszła. - odpowiedział gospodarz domu stojąc w drzwiach. Z domu doszedł głos Kate która pytała się kto przyszedł. - Ci z vana! - odkrzyknął jej pan Brandon po czym znowu spojrzał na grupkę gości stojącą w drzwiach.

- Ok. Zachowywała się normalnie, prawda? - Motocyklistka starała się uśmiechać, ale wizja wiązania normalnie zachowującej się osoby nie wypełniała jej entuzjazmem. - Tędy było do niej? - Wskazała kierunek, w którym ostatnio udali się z ojcem Jane.

- Pan wie gdzie mogła pójść? Gdzie mieszka? - Angela wyglądała na przejętą. Patrzyła na pana tatę Jane i na pana z blizną, bo przecież ten drugi umiał polować w wodzie, a wyglądało na to, że czeka ich polowanie! Nastolatka musiała się powstrzymać przed tym, żeby zatrzeć radośnie ręce. Dawno nie polowała, a przecież lubiła. I teraz jeszcze była z panem Robem! Poprawiła karabin na plecach i spytała dodatkowo o równie ważną rzecz - A co z Jane? Ma się dobrze? Już się państwo nie kłócą i nie tłukują rzeczy?

- Kłócą? Tłu… -
gospodarz zmrużył oczy i wydawał się trochę zmieszany i zaskoczny pytaniami nastolatki. Robert stał w kapturze za obydwoma kobietami i na razie nie przejawiał chęci do rozmowy. Panu Brandownowi przerwała albo wyratowała z opresji odpowiadania Angie córka. Pojawiła się przy jego nodze i popatrzyła poważnym wzrokiem w górę na gości po drugiej stronie otwartych drzwi.

- Weźmiesz mnie? - zapytała patrząc wysoko w górę na nastoletnią blondynkę. Sprawą zainteresowali się też i dwaj bracia zauważając lub słysząc koleżankę.

- Jane! Cześć Jane! - zawołali przepychając się między Vex i Angie a framugę drzwi każdy z jednej strony. Jane w odpowiedzi pomachała rączką na ich radosne machanie.

- Chłopcy, Jane pobawi się z wami później. A ty Jane, nie gadaj głupot, wracaj do mamy. - gospodarz w końcu odzyskał panowanie nad dzieciarnią i odezwał się z irytacją w głosie. - A Rice tak, mieszka tam gdzie byliśmy wcześniej no to wiecie gdzie. - odezwał się pan Brandon machając mniej więcej w stronę gdzie wcześniej byli przyprowadzić Rice do nich.

Nastolatka kucnęła w złej wodzie żeby chociaż trochę wyrównać poziom z małą ludzią. Patrzyła na nią równie poważnie i uważnie aż nagle uśmiechnęła się szeroko.
- Mogę cię wziąć, z nami nic ci nie grozi. Obronię cię… jak twój pan tata pozwoli - popatrzyła w górę na wspomnianego ludzia i zmrużyła oczy. No tak… miała pytać zanim kogoś weźmie, bo inaczej to było porwanie - Przyprowadzę ją wieczorem… pokaże jak się poluje, będę bezpieczyć. Przyprowadzę wieczorem. Po serniku - zaznaczyła najważniejszy punkt dnia dzisiejszego - I kupię kolację. Nic jej nie będzie. Zgadza się pan?

- Co? Nie no coś ty nie wygłupiaj się.
- powiedział zaniepokojony gospodarz.

- Angie, nie wiemy co się nam trafi, lepiej nie zabierać dziecka. - Robert odezwał się pierwszy raz w tej rozmowie kładąc dłoń na ramieniu klęczącej nastolatki. Dziewczynka zaś wyraźnie zwlekała patrząc to na ojca to na klęczącą przy niej nastolatkę.

- To może my z wami pójdziemy?! My jesteśmy duzi i silni! I znamy tu każdy kąt! - chłopcy postanowili wykorzystać sytuację do przeżycia kolejnej ciekawej przygody.

- Z nami będzie bezpieczna - blondynka powtórzyła, spoglądajac na pana z blizną - Jest pan, jest Roger i jestem ja. No i ciocia też jest, a tutaj? Pan tata nie mógł sobie poradzić z jednym wściekniętym, dopiero ja go utrupiłam. Dwa razy. Będzie z nami bezpieczna… jeszcze mam dużo kul. I maczetę - zwróciła uwagę na kolejny istotny detal.

- Angie, może zajrzymy tu po prostu później? Pamiętasz co się działo w motelu jak było nas za dużo w jednym pomieszczeniu. Wszyscy zaczęli się przepychać i tak dalej. - Vex zerknęła na drogę przypominając sobie trasę i szybko wróciła wzrokiem do nastolatki. - tata Jane zaprowadził nas z tam z wujkiem, więc wiem gdzie to jest.

- Nie, nie, nie, to nie jest dobry pomysł.
- pan Brandon wykonał przeczące ruchy dłonią i cofnął się w głąb mieszkania zaczynając zamykać drzwi. - Chodź do domu Jane. - powiedział kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki i lekko cofając ją w swoją stronę.

- Angie zabranie dziecka oznacza, że ktoś z nas by odpadł nam z akcji bo by musiał się nim zająć. Wiem bo sam mam dziecko. Zawsze ktoś z nas z nim zostaje. - łowca dorzucił kolejne argumenty prostując się i zdejmując dłoń z ramienia nastolatki. Chłopcy zamarli po obu stronach drzwi domu Brandonów i czekali z zaciekawieniem wymalowanym na twarzach jak to się skończy.

Nastolatka niechętnie podniosła się do pionu, przerzucając karabin na drugie ramię.
- Dobrze… to przyjdę wieczorem. I przyniosę sernik. Teraz idę polować - powiedziała do małej ludzi i przeniosła wzrok na Jamesa i Jacka - Dla wszystkich. Możemy zjeść w tajnej bazie, tak?

- Tak! I przyniesiesz sernik?! Woow! No pewnie! Jesteś najfajniejsza!
- obydwaj chłopcy doskoczyli do swojej najfajniejszej kumpeli obejmując ją i zadzierając głowy do góry by na nią spojrzeć z radością.

- Ktoś tu się komuś wkupił w łaski. - uśmiech w głosie Roberta było bardziej słychać niż widać ale chyba widok jaki widział budził w nim sympatię. W międzyczasie drzwi do domu Brandonów zamknęły się i ojciec i córka zniknęły za nimi. - No dobra, to gdzie teraz? - zapytał już nieco poważniejszym tonem łowca.

Vex wskazała dłonią kierunek i zeszła z ganku ruszając w tamtą stronę. Powoli zaczynała liczyć na to, że zastana Rice nieprzytomną albo po drodze albo na miejscu.

Angie pożegnała się z małymi ludziami i ruszyła tropem cioci, patrząc przez ramię gdzie drzwi i pan z blizną.
- To Rice, a potem bryki, tak? I futerka… i rzeczy - wyliczyła pokrótce listę ważnych spraw, patrząc na buzię pod kapturem - Pan się nie martwi, z panem też się podzielimy sernikiem. Jak skończymy pracę. Wujek powiedział że… powinniśmy… no żeby nie strzelać od razu, jeżeli jeszcze nie jest wścieknięta. Ale jak już śpi… przeniesienie jej będzie ciężkie i może kogoś ugryźć po drodze. Jak śpi to ją utrupmy na miejscu, przecież jest ugryziona i się zmieni. Pozbędziemy się kłopotu.

- Też wolałabym jej nie wozić jeśli już zapadła w ten letarg. - Vex szła uważnie przyglądając się domkom i przypominając sobie, który należał do Rice. - Nie chciałabym by obudziła się gdy będziemy jechać. Poza tym… chyba jedno ciało w tamtym hotelu, to aż nad to. Będę musiała gdzieś przeparkować busa by nie ściągał uwagi na domy rodziców chłopaków i Jane. Wolałabym im nie narobić kłopotów.

Dom gdzie wcześniej znaleźli czarnowłosą Rice a gdzie zaprowadził ich pan Bradley nie był tak daleko. W sąsiednim kwartale budynków więc po jednym skręcie w lewo a potem w prawo po paru minutach byli na miejscu. Szło się jednak ciężko. Woda na dole stawiała bierny opór. Nie był to żaden problem gdy miało się przejść kawałek ale gdy już w grę wchodziły nie minuty ale kwadranse i godziny było to pewnie już zauważalnie męczące. Poza tym zwyczajnie w świecie woda spowalniała każdy krok i ruch swoim biernym oporem. Góra ciała zaś była oblepiona przez południowy skwar. Było naprawdę przyjemnie iść w cieniu jakiegoś budynku czy drzewa których na szczęście było ich tutaj całkiem sporo. Każde jednak wyjście na chociaż kawałek otwartego terenu dawało się we znaki. Skwar musiał być nie tylko subiektywny bo życie nie tylko ludzkie, zdawało się znikać z domów i ulic. Zupełnie jakby wszystko co żyje pochowało się w cień i pospało nieruchomiejąc w tym sennym miasteczku. Jedynie fura Rogera po paru zgrzytach z wolna jechała za nimi i khainita nie kwapił się ani zostać przy domu Westów i Brandonów ani zgarnąć pieszą gromadkę na pokład.

Vex i Angie bez większych trudności udało się odnaleźć dom skąd wcześniej wyszła Rice. Teraz zauważyć się dało pewną różnicę. Przed domem stała jakaś osobówka. Ale pusta. Na ganku dało się zauważyć ślady butów prowadzące z zewnątrz do drzwi. Dwie osoby jakie weszły do środka. Już jakiś czas temu bo wszelka woda na śladach dawno wyschła zostawiając tylko ślady zaschniętego piasku i błota układające w się odciski butów. Na oko Angie to weszły ale nie wyszły.

- Słyszycie to? - zapytał cicho Robert unosząc palec do góry. No faktycznie coś było słychać. Vex nie była taka pewna ale wydawało się jej, że słyszy dobiegające z wnętrza domu ludzkie głosy. Ale tylko przez chwilę więc wydawało się jej, że ktoś musi tam być w tym domu. Wychowana na pustyni nastolatka słyszała nieco wyraźniej. Głosy kobiety i mężczyzny. Ale raczej nie układały się w rozmowę tylko jakieś pojedyncze słowa czy urwane okrzyki. Często, gęsto i rytmiczne. I raczej gdzieś z głębi domu, pewnie od strony podwórza bo dom do dużych nie należał. - Ktoś tu jest chyba dość zajęty. - uśmiechnął się półgębkiem facet w kapturze.

Vex przyjrzała się łowcy domyślając się jakie odgłosy może słyszeć.
- Nie wspominałam, ale tym się zajmuje nasza potencjalna ofiara “zawodowo" - wzruszyła ramionami obserwując przez chwilę drzwi do domku, po czym skupiła wzrok na zaparkowanym aucie. - To co robimy?’Chyba jeszcze nic jej nie dolega.

- Chyba… coś ich boli. Myślicie że się jedzą?
- nastolatka wyglądała na zagubioną i zdezorientowaną. Dziwne dźwięki z głębi domu nie pasowały jej ani do walki, ani do rozmowy. Kłótni też nie przypominały. Stała spięta na ganku, łowiąc nowe hałasy. Nie rozumiała dlaczego pan Rob się uśmiecha, ani jaki “zawód” ma Rice. Liczyło się co innego - Dwóch ludzi, z bryka. Weszli, ale nie wyszli - pokazała na ślady błota na deskach i westchnęła - Jak ich ugryzuje, będziemy mieli trzech wściekniętych, nie jednego. Sprawdzę - weszła na powrót w złą wodę, kierując się wzdłuż ściany budynku w poszukiwaniu okna. Było tak gorąco i duszno, że na pewno któreś musiało być otwarte i pewnie nie miało tabliczki, że nie wolno wchodzić. Do tej pory żadne jakie Angela widziała takiej nie miało, czyli mogła nim dostać się do środka nie robiąc nikomu przykrości.

Angie usłyszała jak po przejściu kilku kroków pan w kapturze też przeskoczył zdezelowaną balustradę ganku i wskoczył w wodę idąc jej śladem. Razem przeszli wzdłuż krótszej i ślepej ściany budynku. Wyszli na narożnik od strony podwórka i dostrzegli pierwsze okno. Jak wiele było częściowo oszklone a częściowo zabite jakąś dyktą. Wewnątrz było widać jakieś pomieszczenie ale puste. Widać było te drzwi przed którymi przed chwilą stali tylko od wewnątrz. Na rogu odgłosy stały się już wyraźniejsze. Do męskich i kobiecych jęków doszły jakieś skrzypienia chyba sprężyn łóżka.

Centralna część domu wystawała nieco ponad jego brzeg więc z rogu nic nie było widać nawet okna. Ale okno tam było bo widać było, że jest otwarte na oścież. Sądząc po natężeniu odgłosów jak coś się działo to chyba właśnie tam w pomieszczeniu z tym oknem albo gdzieś bardzo blisko niego.

Blondynka przyłożyła palec do ust i kiwnęła głową na otwarte okno. Musieli jeszcze przejść kawałek zła wodą i wziąć pokój z drugiej strony. Odruchowo złapała za karabin, odbezpieczając go. Dziwne dźwięki nie ustawały, ale to dobrze. Zagłuszały kroki i pozwalały zrobić zasadzkę. Ostrożnie ruszyła tam gdzie otwarte okno z nadzieję, że Rice jeszcze nie zjadła tych obcych ludziów.

Motocyklistka westchnęła ciężko i znów wyjdzie na to, że pokazuje Angie te “niewłaściwe” rzeczy. Do tego dwóch facetów na jedną. Vex podeszła do auta i nacisnęła na klamkę, sprawdzając czy chłopaki zostawili furę otwartą.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 05-01-2018, 21:32   #157
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Balia z gorącą, parującą wodą!
Gotowa do użycia od razu, nie trzeba było czekać!

Smith nie wiedziała czy to karma odpłaca się za ten gówniany żart z powodzią czy co innego, ale nie zamierzała kwestionować faktu, że właśnie leżała w ciepłej wodzie rozluźniona i zadowolona:


„Nie wyjdę póki nie będę pomarszczona jak rodzynka” – obiecała sobie.

*


Obietnicy dotrzymała.

Zaróżowiona od ciepła, rozleniwiona od długotrwałego moczenia się w balii, Bri zabrała swoje przemoknięte i śmierdzące mułem ciuchy.
Opcja wyprania i wysuszenia ich kusiła za bardzo by obecnie oszczędzać na tym resztki kasy. Poza tym żołądek dopominał się czegoś ciepłego i niekoniecznie mokrego.

Rozglądała się po gościach przybytku z zaciekawieniem spod wilgotnych pasm ciemnych włosów. Próbowała ocenić nastroje zebranych nim klapnęła przy barze, rzucając bambetle na podłogę.

Zastukała z uśmiechem w bar, chcąc zwrócić na siebie uwagę szefa pubu.

- Tak? - tykowaty i już starszym wiekiem barman podszedł do stukającej w bar klientki. Ta zaś czuła, że kąpiel pozwoliła się jej odświeżyć jakby założyła na siebie nową skórę. Nawet ten panujący żar lejący się z nieba nie wydawał się zbyt męczący. Choć podróżnicze doświadczenie też robiło swoje więc wiedziała, że w końcu znów stanie się to męczące. Ale na razie było lekko, czysto i przyjemnie. W przeciwieństwie do niej gości zbyt wiele nie było. Nie znała tych okolic więc nie była pewna czy to piętno sjesty czy tej powodzi za oknami. A ci co byli zachowywali się leniwie lub biernie pogrążeni w zmęczonym letargu a kilku chyba zwyczajnie spało. Dlatego szum leniwie kręcącego się wentylatora był słyszalny mimo, że nie był sam w sobie zbyt głośny. Od sufitu za to dało się czuć przyjemny powiew.

- Ta kąpiel to niemal jak kawałek nieba do wynajęcia - uśmiech drobniutkiej brunetki poszerzył się i poszybował w kierunku mężczyzny - Jest szansa na coś do jedzenia i zimne piwo?

- Oczywiście. Dziś jeszcze tak. Ale przez tą wodę szykują się ciężkie dni. Wybierze sobie coś pani. - barman uśmiechnął się równie przyjemnym, stonowanym choć ciepłym uśmiechem. Wskazał na tablicę nad ścianą baru gdzie można było przeczytać jadłospis. Królowały na nim dania z jajecznicą, kurczakiem i wołowiną w roli głównej. I wyglądało po samym spisie, że da się tu człowiek najeść jeśli na talerzu wygląda to równie obiecująco jak na spisie. Barman zajął się szykowaniem szklanki i nalewaniem piwa. Za barem był mało standardowy obsługant bo kilkuletnia dziewczynka która siedziała na barowym stołku. Opierała buty o jego poprzeczkę bo nie miała szans sięgnąć nimi do podłogi. Twarz dziewczynki wydawała się Briannie w jakiś sposób znajoma. Chodź dziewczynka spojrzała na nią i uśmiechnęła się grzecznie to jednak chyba potraktowała ją jak zwykłą nieznajomą. Za to przy tej chwili czekania aż barman wróci z piwem Smith miała już prawie pewność. Tam na drugim krańcu baru toczyła się rozmowa. I poza młodym i starym barmanem ruszającymi się za barem była to chyba jedyna rozmowa w jakiej widoczna była jakaś werwa i energia. Tego sporych rozmiarów faceta o krótkich, ciemno blond włosach nie rozpoznawała. Ale na ramieniu widziała, że ma tarczę. Przy klasycznym umundurowaniu powinna to być tarcza ze logo jego jednostki macierzystej. Pulchnej i żywiołowej Latynoski też nie rozpoznawała. Ta ubraniem niczym się nie wyróżniała poza nadmiarem tej latynoskiej energii. Nawet broni nie było przy niej widać. Chociaż czujne oko łuczniczki dojrzało, że u jednej z dłoni nie ma wszystkich palców. Ale ta smukła brunetka z którą rozmawiała ta dwójka jednak wydawała się jej znajoma. Gdy za którymś razem odwróciła się bardzie była już prawie pewna, że to chyba jest O’Neal. Żona Roberta O’Neala. Izzy jak na nią mówił. No albo ktoś bardzo do niej podobny. Samego Roberta jednak na sali nie widziała. Ale jak by miała do czynienia z rodziną O’Nealów to ta mała dziewczynka za barem pasowała na ich córkę. Chociaż teraz już była większa.

- Proszę. Trzy fajki. - barman wrócił z pełną szklanką i postawił ją przed klientką.
- Jeszcze burgera z kurczaka - Bri wysupłała fajki za napój i podsunęła ku barmanowi. Siorbnęła głębokiego łyka zimnego napoju jednym okiem rzucając to w kierunku starszego mężczyzny to w stronę grupki. - I jeszcze jedno pytanko, jeśli można. - dziewczyna oblizała z przyjemnością górną wargę i czując przyjemny chłodek rozlewający się po ciele - ten DJ brzmi jak swój człowiek. Pomocny. - Brianna oceniała reakcję barmana - pomógłby w namierzeniu zagubionych przyjaciół?

- DJ De Witt? - zapytał barman spoglądając na półke z grającym radiem. - Ktoś zaginął? To tak, on przyjmuje ogłoszenia. Możesz pójść do niego i pogadać. Jak się dogadasz to wtedy puści na antenie to ogłoszenie. Wiesz, że ktoś zaginął, będzie tu i tu, i prosi o kontakt. No coś takiego zwykle puszcza. I tak, bardzo pozytywny człowiek. - barman zdawał się mieć pozytywne zdanie i do pomysłu ogłoszenia i samego DJ-a. - Pójdę przygotować tego burgera. - powiedział lekko skinąwszy głową. W międzyczasie Brianna widziała jak tamta trójka rozeszła się. Właściwie ta Latynoska pożegnała się, uściskała pozostałą dwójkę i wyszła na zewnątrz. Zaś ta dwójka podeszła do baru i ten blond dryblas z karabinem na plecach przywołał gestem barmana.

*


Brianna gwizdnęła w myślach i dopiła piwo. Niespodziewane spotkanie dodało jej nieco animuszu. Jeśli O’ Neailowie tu byli, to nie jest źle. Zawsze lepiej w kupie, niż solo.
Oddała mokre ciuchy barmanowi z prośbą o pranie i wykorzystując czas oczekiwania na zamówionego burgera ruszyła by zagadać z właścicielem monster trucka. Była dość zdesperowana by nie musieć bez konieczności moczyć zadka po raz kolejny w zimnej wodzie. Otrząsnęła się na samą myśl.

- Zaraz wracam na burgera - dała znać barmanowi i wyszła na skwar, ściągając turban z włosów. Zmrużyła oczy i ruszyła ku ostatniemu miejscu, w którym parkował monster. Wspięła się na dolną część alufelgi i Zastukała lekko w karoserię:

- Hej! Nie mów, że śpicie.

Chyba nie spali. Chociaż tym razem tropicielka nie słyszała już tych rytmicznych pracujących odgłosów dwójki ludzi dochodzących z góry i wnętrza kabiny. Przez chwilę nic się nie działo i stała z zadartą do góry głową znowu w tej zimnej wodzie. Kontrast z tą czystą, ciepłą i powleczoną pachnącą pianką był jeszcze bardziej przykry niż wcześniej gdy brnęła przez pół dnia dziś rano i wczoraj w końcówkę wieczora. Aż żal było brudzić dopiero co wykąpane i przyjemnie rozgrzane tą kąpielą ciało. Z góry doszedł zgrzyt sprężyn i z wnętrza o drugiej stronie szyby zobaczyła twarz jakiegoś ogorzałego bruneta. - Czego chcesz? - musiał podnieść głos by być słyszalny przez szybę. Musiał wciąż być na tylnej kanapie kabiny i tylko wychylił się by wyjrzeć na zewnątrz.

Bri otrząsnęła się z obrzydzeniem na paskudztwo otaczające jej nogi ale na widok gęby bruneta błysnęła szerokim uśmiechem. Skoro dopiero co skończył szanse na zadziałanie uroku osobistego kobiety nie były wielkie ale motywację zwiadowczyni miała mocną i chlupoczącą.
- Pogadać chciałam - odgarnęła włosy do tyłu odsłaniając szyję niby to w upale - Interes mam. Nie znalazłbyś chwili na zimne piwo i gadkę? - dorzuciła bonus.

- Dobra, zaczekaj! - facet przyjrzał się stojącej na zewnątrz kobiecie gdy ta mówiła i pewnie z góry miał całkiem przyzwoity widok na nią. Na pewno lepszy niż ona na niego bo właściwie widziała tylko jego wychyloną głowę. Ale chyba jej urok zadziałał bo zgodził się. Znowu nastąpiła chwila jakichś skrzypień i ruchów, krótkie głosy ale zbyt ciche by dało się zrozumieć co, kto mówił poza tym, że należały do niej i do niego. Po chwili drzwi kliknęły i otworzyły się.

- Dobra wyskakuj. - odezwał się głos tego faceta. W otwartych drzwiach pojawiły się najpierw zgrabne kobiece nogi w krótkich, dżinsowych szortach.

- Ale tu jest taka woda, nie mógłbyś mnie podrzucić pod drzwi? - zapytał prosząco kobiecy głos.

- Nie. Wyskakuj. - facet odpowiedział zdawkowo balansując na granicy zniecierpliwienia. Kobieta więc pokazała się w całości stając w drzwiach. Spojrzała na czekającą tropicielkę ale nic nie powiedziała. Zeskoczyła w tą zimną wodę. Odeszła ze dwa kroki a w przejściu pojawił się znany już Briannie facet.


Kończył nakładać na siebie podkoszulek. Przez co mignął jego szczupły, pobliźniony tors. I jakieś wisiorki czy łańcuszki na szyi. Sam też zeskoczył w wodę tworząc taki sam rozbryzg jak przed chwilą dopinająca bluzkę dziewczyna. Odwrócił się do nich tyłem i trzasnął drzwiami. Wspiął się znowu by je zamknąć.

- A spotkamy się jeszcze? Będziesz tu jeszcze jakiś czas? - zapytała dopinająca się dziewczyna.

- Nie wiem. Zobaczę. A teraz słyszałaś, mam tu sprawę do obgadania. - odpowiedział facet wskazując dłonią na niższą dziewczynę. Z bliska Brianna widziała, że ma ogorzałą twarz i dłonie. Nawet włosy miał nie tyle czarne co naznaczone zrudziałym brązem od długotrwałego przebywania na wolnym powietrzu. Wydawał się też starszy i od niej i od tej drugiej. Ale może był to efekt tego znamienia wszystkich wędrowców. Dziewczyna lekko przygryzła wargi, spojrzała na ten czekającą sprawę, westchnęła cicho i odwróciła się idąc w stronę baru. - A ty właściwie kim jesteś? - zapytał facet gdy tamta druga odeszła już kilka kroków zostawiając za sobą ślady rozchodzącej się wody. Popatrzył pytająco na czekającą tropicielkę.

- Twoim wygodnym alibi na spławienie poprzedniej podrywki - Brianna wyciągnęła dłoń do ogorzałego faceta, mrugając żartobliwie - Bri od Brianna.
Przedstawiła się oceniając mężczyznę od góry do dołu, od dołu w górę. Nawykła do zadzierania głowy przy rozmówcach.
- Chodź, burger mi stygnie a głodna jestem, a Ty pewnie spragniony. Pogadamy w środku. Obiecuję być grzeczna, nie musisz się bać. - zaśmiała się uprzedzając jego reakcję. Jak można by bać się kogoś jej postury? - Jak Ci na imię?

- Poprzedniej podrywki? To jesteś następna? - facet błysną bielą uśmiechu. Nawet z tym ułamanym kłem na górze szczęki uśmiech wydawał się zadziorny i łobuzerski. - I jestem Spencer. - przedstawił się niższej od siebie dziewczynie. - Potrzymasz? - zapytał wyciągając w jej stronę skórzaną i nabijaną ćwiekami skórzaną kurtkę. Typową dla motocyklistów ale lubianą też przez wiele band gangerów. Chociaż bandy i gangerzy zwykle występowali właśnie w liczbie mnogiej a Spencer wyglądał na solistę. Teraz wyciągnął w stronę tropicielki kurtkę a sam trzymał jeszcze pas z kaburą który pewnie chciał zapiąć na sobie. Razem ruszyli tropem dziewczyny powtarzając trasę do głównego wejścia do lokalu.

- Nie mogę być następną, Spencer - Bri zarzuciła niesioną do tej pory kurtę na stołek przy barze. Sama wskoczyla na stołek obok i przysunęła sobie podsunięty talerz z burgerem. Gestem dłoni z dwoma palcami ułożonymi w literę V dała znak Lou, prosząc o dwa piwa. Spojrzała z żalem na bruneta - bo widzisz… to ja wyrywam Ciebie - brwi kobiety poruszyły się w górę i dół, a kącik ust powędrował chochlikowato w górę. No i chciałam pogadać, czy przypadkiem nie jedziesz w kierunku Pendleton? - Bri podsunęła jedno z podanych piw ku Spencerowi. Sama pazernie wgryzła się w burgera. Przymknęła oczy z lubością i palcem starła odrobinę ketchupu z wargi. - Hm?

- Oo. Czego to ja się dowiaduję. Ty wyrwałaś mnie? Taka pewna siebie jesteś? - Spencer uśmiechnął się. Mówił z mieszaniną ironii i rozbawienia. Klapnął na stołku obok i sięgnął po swoją szklankę z piwem. Upił pierwszy łyk a piana zostawiła białe wąsy na jego wargach które wytarł ramieniem. - A czemu chcesz wiedzieć czy mam interes w Pendleton? Bo pytasz jakbyś ty miała jakiś romans w Pendleton. - zapytał odstawiając z powrotem szklankę na blat baru. Patrzył na nią z zaciekawieniem.

Bri się dobrze bawiła.
Dla osoby, która ostatnie dni spędziła samopas brnąc po kolana w zamulonej wodzie, możliwość przekomarzania się na luzie była cenna. Dodatkowo kolejne kęsy jedzenia wypełniały burczący żoładek, a zimne piwo przyjemnie chłodziło. Dobry humor zatem nie opuszczał zwiadowczyni.
- Nie no, romans mam tutaj. Na miejscu - Brianna spojrzała znacząco na towarzysza spod rzęs, ewidentnie się z nim żartobliwie drocząc. Kto powiedział, że interesy muszą być nudne? - A pytam, bo jeśli byś jechał, to może znalazłoby się miejsce dla takiej drobinki jak ja?
Bri odstawiła niedojedzonego burgera na talerz i łyknęła piwa. Odwróciła się na stołku nieco w stronę Spencera.
- Co myślisz?

- Aha. - Spencer skinął głową i też się uśmiechnął. Bez żenady zmierzył spojrzeniem siedzącą obok tropicielkę zaczynając od jej butów, przesuwając ię wzrokiem po jej nogach, kolanach, idąc w górę po jej torsie i kończąc na jej twarzy. - To szukasz stopa. - powiedział jakby dopiero teraz domyślił się o czym rozmawiają. Wrócił spojrzeniem do swojej szklanki i upił kolejny łyk piwa. - No nie wiem. - powiedział z udawanym nieźle namysłem. - Brać autostopowicza… - skrzywił się i ułożył palce w widełki machając nimi na boki na znak, że to niepewna opcja. - Wiesz, tyle się teraz słyszy o tych psycholach na drogach. A jak jesteś jakimś psycholem albo jakaś banda wystawiła się na wabia by zwabić mnie i moją furę w pułapkę? Tak strach zabierać tak nieznaną osobę. - Spencer zatrzepotał rzęsami jakby udawał niewinną pensjonarkę. Ale choć w żartach to jednak na Pustkowiach o takich numerach krążyło wiele opowieści.

- No szukam. I nie za darmo - wyjaśniła Brianna - i coś mi mówi - dziewczyna pochyliła się poufale do ucha Spencera - że z bandami lub psycholami już sobie radziłeś. A może to Ty mnie ubijesz gdzies po drodze albo komuś odsprzedasz? Też ryzykuje, a zobacz. - Bri odsuneła się nieco z rozbawieniem - Pomogłam Ci już z podrywką i postawiłam piwo. Całkiem jakbyśmy byli starymi znajomymi. - ponowny łyk piwa zamusował na języku Bri. - Do P. niedaleko. Towarzystwo może Ci dobrze zrobić. - Bri założyła wyschnięty lok za ucho. - Nie mów, że nie kusi - uśmiechnęła się do bruneta.

- Aha. - ogorzały brunet pokiwał głową z podgolonymi bokami. Zmrużył oczy upijając łyk ze szklanki i wpatrując się gdzieś w półki na ścianie baru przed nimi. Wyglądało jakby się poważnie namyślał nad tym co właśnie powiedziała rozmówczyni. - Wiesz towarzystwo może i dobrze mi robi ale jest parę rzeczy jakie robią mi dobrze lepiej. - powiedział odstawiając szklankę po kolejnym łyku i spojrzał w bok na siedzącą obok kobietę. Spojrzenie miał balansujące pomiędzy rozbawionym a drwiącym z pewną domieszką ciekawości. - Ale chyba na to jest pewien sposób. - powiedział nieco tajemniczym tonem unosząc palec w górę. - Zanim coś zdecydujemy czy ktoś z kim wsiada czy nie to musimy się lepiej poznać. Dogłębniej bym nawet powiedział. - popatrzył wyczekująco na siedzacą na stołku tropicielkę.

- Spencer, no proszę Cię. - Brianna machnęła dłonią - pójdziemy, bzykniesz mnie, a potem potraktujesz jak tę cizię kwadrans temu. Krótkotrwała przyjemność dla Ciebie - o sobie kobieta nie dodała nic biorąc Spencera nieco pod włos - A jeśli rzeczywiście boisz się band czy napadu mogę pomóc i wiesz… Cię obronić. - Bri zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu - To jest korzyść długotrwała tym bardziej, że nie protestujesz za bardzo przed kursem w tamtym kierunku. Przemyśl sprawę.
Bri umilkła i dojadła hamburgera. Odsunęła talerz i dopiła resztkę piwa, zakładając nogę na nogę.

- Aha. - Spencer rozejrzał się po sali gdzie szybko namierzył tą dziewczynę jaka wyskoczyła z nim z szoferki. - No wiesz, nie do końca to samo. Ona jest miejscowa i tutaj zostaje. A ja nie. A tu z tobą i mną rozważamy opcje, że nam obojgu po drodze. - kierowca wrócił spojrzeniem do siedzącej tropicielki. Przyglądał się jej wyeksponowanym nogom dobrą chwilę. - I mówisz, że w razie potrzeby mnie obronisz? - zapytał i spojrzenie zaczęło znowu wędrować po jej sylwetce. - A masz czym? Poza tym jak widzę sama nie masz nic przeciw bzykaniu się ze mną. To czemu sama masz sobie przyjemności odmawiać? - mężczyzna zapytał z rozbrajającym bezczelnym uśmiechem.

- Nic się nie martw. A co mam nie mieć? - Brianna wzruszyła ramionami - Ale interesy najpierw a potem przyjemność. A teraz na wakacjach niestety nie jestem - dodała brunetka z wyraźnym żalem - A Ty? - spojrzenie jakim obdarzyła mężczyznę było nieco poważniejsze - Niezły burdel się tu zrobił…

- Nie jak masz taką furę jak ja. - roześmiał się beztrosko kierowca. W śmiechu i z całej sylwetki biła i duma i pewność siebie. Dalej w świetnym humorze wypił kolejny łyk ze szklanki. - I najpierw interesy a potem przyjemność? No mam nadzieję, że nie łudzisz się, że numer, że ja cię wezmę w ciemno a ty mi gdzieś tam na końcu mety może dasz przejdzie. Bo mówię ci, z góry, że nie przejdzie. - wrócił do bezczelnego stylu i uśmiechu znowu pijąc łyka ze szklanki. - I nie jesteś na wakacjach? To jakie masz tu interesy? - zapytał ciekawie bawiąc się już bardziej pustą niż pełną szklanką.

- No to mamy pata, Spencer. Bo do łóżka z Tobą nie pójdę zanim nie dogadamy się w jakiś sposób. - nie dodała, że to i tak była jedna z ostatnich opcji - Co prawda dogadać się nie musimy, ja będę tylko stratna piwo. - Brianna rozłożyła ręce ze smutną miną - Życie. Ty będziesz mieć dobre wspomnienia ze spotkania ze mną. - uśmiechnęła się równie bezczelnie spoglądając w oczy mężczyzny bez lęku - Noooo...chociaż takie wspomnienia.
Brianna skinęła na barmana chcąc uregulować należności.
- Szukam swoich. Mamy się spotkać w P. i muszę tam dotrzeć. Ta bryka pewnie dużo pali, co? - zwiadowczyni zmieniła temat - Masz w ogóle zapas paliwa na jazdę do P.? Czy utknąłeś tutaj bez benzyny?

- Ależ dziewczyno miła, sympatyczna. - Spencer nieco przekrzywił głowę i odezwał się tak jakby Brianna popełniła jakąś głupiutką gafę. - Ale kto mówi, że mamy iść razem do łóżka? - zapytał nadąsanym tonem, że musi tłumaczyć takie oczywistości. - Przecie jest tyle opcji. - mężczyzna z podgolonymi bokami głowy wymownie rozłożył ramiona wskazując na całą salę a pewnie i nie tylko. - I nie mów, że po Spencerze Monsterze będziesz coś stratna. Jeszcze raz to samo. - powiedział do Lou który akurat podszedł. Spencer wskazał na puste już szklanki a barman skinął głową i odszedł zrealizować zamówienie.

- A co? Masz jakieś paliwo czy cynk na nie? - facet popatrzył na tropicielkę z zaciekawieniem bawiąc się pustą już szklanką.

Brianna pokiwała głową:
- Duma dobra rzecz - mruknęła, odwracając się już całkiem przodem do bruneta, a bokiem do baru i opierając o blat łokciem. Zanotowała w pamięci, że Spencer Monster jest czuły w tym temacie. Czuła też lekki rauszyk po piwie - Zawsze się można dowiedzieć. Jeśli Ci potrzeba. No bo nie wiem czy potrzeba. Widzisz, jest wiele opcji jakie możemy dobić targu, a bzykanie zostawić na deser.
Brianna przy okazji leniwej rozmowy ze Spencerem rozglądała się po barze sprawdzając, czy “mamuśka” się gdzieś nie pojawi. Rozkminiała też inne opcje dostania się do Pendleton. Szczerze i bez przekory brodzenie na piechtę jej się nie uśmiechało za cholerę. W ostateczności zostanie jej jednak tylko to. Może po drodze do DJa znajdzie jeszcze jakąś opcję.

- Dobrze powiedziane z tą dumą. - facet pokiwał głową i odebrał od barmana dwie pełne szklanki. Jedną postawił przed łuczniczką a drugą zatrzymał w swojej dłoni. - Wypijmy za to. - zaproponował wznosząc swoje chłodne szkło do toastu. Taka niespecjalnie wyróżniajaca się osada i knajpa a jednak umieli podawać schłodzone piwo. Nie taki znowu standad na Pustkowiach.

- Czyli nie masz i nie wiesz z tym paliwem ale możesz się dowiedzieć dumna spryciulo. - powiedział trochę kpiącym a trochę rozbawionym tonem odstawiając szklankę na blat. Też się nieco przesunął na swoim stołku, tak, że jednym swoim kolanem prawie się stykał z jednym z kolan tropicielki a drugie miał oparte o bar. - I deser mówisz. - powiedział znowu objeżdżając po jej sylwetce. - Czyli chcesz to ze mną zrobić tylko musimy wymyślić pretekst żeby to przeszło. - powiedział po chwili zastanowienia patrzac gdzieś w górę ściany. Za jego pleców ani po reszcie sali Brianna nie widziała ani “mamuśki” ani tego Zordona. Chyba poszli na górę. Ale nie była już taka pewna czy widziała ich wracających. Ale dłuższą chwilę gadali stojąc przed schodami. - Wiesz co? Nie powiem, fajna jesteś. Ale chyba widzisz, że ja też nie? A moja bryka to już w ogóle. Chcesz się bryknąć? Teraz. Na koszt firmy. Jechałaś kiedyś czymś takim? - Spencer popatrzył z chytrym i troche wyzywającym uśmiechem na siedzącą naprzeciw niego brunetkę.

- Ech Spencer. Każdy facet może gadać o furze, gnacie i wielkości swojego… małego cały dzień - Brianna oparła dłoń o wyzywająco podsunięte męskie kolano i pochyliła się nieco w kierunku Spencera - a furą chcę pojechać do P. Jeśli oferujesz jazdę próbną to w czym problem jazdy do celu? No chyba… że coś stoi na przeszkodzie. Może macie z Monsterem tylko tyle pary, że na jazdę próbną tylko starcza? - głos Brianny był nieco kpiący a oczy błyszczały żartobliwie.

Dziewczyna pokiwała palcem na mężczyznę by się pochylił.
- Dobrej jakości towar się ceni - nie czekając na reakcję pociągnęła za koszulkę na piersi bruneta, zmuszając go do pochylenia się w jej stronę. - bez zachwalania.

Gdy twarz Spencera znalazła się w odległości kilku centymetrów od jej twarzy mruknęła:
- Ja mogę Ci dać namiary na mechanika, co Ci podrasuje tę Twoją zabawkę. Pierwsza naprawa na mój koszt. Jest najlepszym specem jakiego znam. Sam będziesz mógł z nim pogadać i przekonać się, że to nie ściema, tylko znajdziemy dobrą radiostację. Zainteresowany?

- Uuuu. Jak mogłaś? To bolało? - Spencer artystycznie skrzywił się jakby go nagle objęły boleści i przyłożył równie artystycznie dłoń do piersi gdy kobieta mówiła o tych brykach i małych. Dał się jednak złapać za podkoszulek i przysunął się całkiem chętnie. Popatrzył z bliska na twarz Brianny po czym oczy zjechały mu gdzieś niżej.

- Ale dziewczyno miła, sympatyczna masz w jednym rację. Jakość się ceni. - zgodził się i wykonał bliźniaczy gest jak przed chwilą brunetka. Zahaczył palcem o jej koszulkę i przyciągnął ją do siebie. A, że byli już po jej ruchu przy blisko siebie teraz prawie stykali się nosami. A Spencer bezczelnie zaglądał w jej odchylony właśnie dekolt. Pokiwał głową i widziała jak nozdrzami chłonie jej zapach. - Hmm. Kąpałaś się. Dopiero co. - powiedział jakimś niższym i bardziej drapieżnym głosem. Przez chwilę Brianna miała wrażenie jakby na moment zdjął maskę i odsłonił się co mu w duszy gra.

- Ale z Pendleton to widzisz nie pasi mi na jazdę próbną. To jakaś godzina drogi. I po drugiej stronie Arkansas. Wylanej Arkansas. - kierowca zdradził się całkiem niezłą znajomością lokalnej topografii. Brianna dopiero co przeszła tą drogę pieszo i zajęło jej dobre kilka godzin gdyby liczyć wieczorny i poranny etap jako jeden. Ale i tak samochodem była właśnie gdzieś z godzina jazdy albo podobnie. I po drugiej stronie rzeki, tej południowej, było Pendleton. Ale choć sama wieczorem zostawiała za sobą zwykłą rzekę to nie było się co łudzić, że jeśli tu jest tyle wody to tam, w jej pobliżu, będzie tego jeszcze więcej. A rzeka nawet przed wylaniem potrafiła mieć po kilkaset metrów nawet do kilometra szerokości w zależy w jakim miejscu.

- I radio mówisz? Ja mam u siebie radio. CB radio. Sama widzisz, że wszystkie twoje drogi i interesu i przyjemności prowadzą do mnie i mojej fury. - Spencer uśmiechnął się. Puścił koszulkę tropicieli i przesunął palcami po zwisającym z boku twarzy kosmyku jej włosów przesuwając go wolno między palcami.

- Jak silne masz to radio? - Brianna nieco zazezowała obserwując ruch palców Spencera na swoich włosach. Dla odmiany to ona skopiowała gest bruneta. Wyciągnęła dłoń i czubkami palców przesunęła po wygolonym boku głowy i pulsującym miejscu na szyi. - Zależy Ci bardziej na seksie czy na nowym akumulatorze? Albo wzmocnionym napędzie? - wydęła lekko wargi i cofnęła dłoń, sięgając po piwo. Pianę topniejącą na powierzchni lekko zdmuchała. Pijąc zmrużyła oczy i przyglądała się Spencerowi spod przymkniętych powiek.

- Ja już mam wzmocniony napęd. I chyba wszystko co się da wzmocnić to mam. - odpowiedział łagodnie ogorzały mężczyzna bawiący się włosami tropicielki. Przesunął je do końca i palce znowu powolnym uchem wróciły mu do skóry głowy. Mężczyzna chwilę wydawał się całkowicie pochłonięty tym zajęciem. Albo swoimi myślami. Palce zjecału mu po włosach do ich końcówek i powtórzyły ruch wracający do góry. Tym razem jednak założyły niesforny kosmyk za ucho właścicielki. Palce więc zaczęły też przesuwać się delikatnie po płatku ucha i w te delikatne miejsce za nim. - Nie mogę cię rozgryźć. - powiedział w końcu po dłuższej chwili kierowca. Oderwał dłoń od głow Brianny, złożył dłonie na piersi i przechylił głowę nieco w bok jakby nagle okazało się, że przed nim siedzi ktoś całkiem inny niż dotąd. - Tak na serio to o co ci chodzi? Ja ci powiem o co mi chodzi. Tak na serio. Fajna jesteś i podobasz mi się więc mam ochotę cię zaliczyć. Mam ochotę przewieźć cię by zaszpanić moją ekstra furą. I lubię wozić laski moją ekstra furą. Ale do Pendleton ani nigdzie indziej gdzie mi nie po drodze nie zabiorę cię za friko czy piękne oczy. Zapomnij. A jakiś tam spec gdzieś tam kiedyś tam to sorry. Powiedzmy, że już tego wyrosłem. No. Teraz ty. - powiedział szybko, zdanie za zdaniem jakby przedstawiał plan albo wymieniał jakieś punkty czekającej ich trasy. Wydawał się być zdecydowany i pewny siebie i tego co mówi.

- Ja wyrosłam z sypiania z kim popadnie, bez urazy - Brianna uniosła brwi z uśmiechem i spoważniała - i dorosłam na tyle, by się nie certolić i mówić otwarcie gdy mi się ktoś podoba. Podobasz mi się. Ale - Bri odstawiła kapiący zroszoną wodą kufel na bar - bardziej zależy mi na transporcie i odnalezieniu swoich. Ty masz brykę. I jak się okazuje radio. Oferowałam zapłatę, opcję zdobycia paliwa, albo załatwienie obslugi u jednego z najlepszych tech speców Posterunku. Żadna Ci nie odpowiada więc wymień cenę. - Bri uśmiechnęła się i zeskoczyła ze stołka stając pomiędzy nogami mężczyzny a swoim krzesłem. Oparła dłonie o uda Spencera lekkim gestem - Inną niż zaliczenie kolejnej miłej i sympatycznej dziewczyny, której imienia nie pamiętasz.

- Aha. - mężczyzna skinął głową i przyjął kobietę między swoje uda. Dłoń jakoś sama wylądowała na jej biodrze. A druga z drugiej strony. Znowu badał ją wzrokiem ale na twarzy gościł mu wyraz zastanowienia. - Nie zabiorę cię do Pendleton. To po drugiej stronie rzeki. Wylanej. A moja fura sporo może ale nie pływa. Ale myślę, że żadna fura jaką tu widziałem nie zabierze cię teraz do Pendleton. - Spencer mówił i jedna z jego dłoni, a właściwie kciuk, zaczął sunąć wzdłuż górnego brzegu jej spodni. Doszedł trochę nad guzik akurat jak skończył mówić. I w tym momencie Spencer wrócił spojrzeniem znowu na twarz brunetki.

- A jakbyśmy mieli gadać o cenie. To chciałbym zapłatę tu i teraz. Tak na kilka kanistrów pewnie. No ale to tak dla klientów. - uśmiechnął się Spencer chytrze jakby powiedział właśnie jakiś żarcik. - Co innego jakbym spotkał funfelę. Wiesz jakaś miłą, fajną laskę która nie próbowałaby mnie orżnąć. A jeszcze jakby się nam rżnęło razem fajnie to w ogóle miodzio. To tak. Taką fajną funfelę mógłbym wtedy podrzucić taki kawałek. - powiedział brunet z niedorobionym irokezem i tym razem dłoń zawędrowała wyżej, w kierunku kołnierzyka kobiety i coś tam niby poprawiała. - Ale nawet takiej fajnej funfeli nie dałbym radę przewieźć przez tą cholerną rzekę. - dłoń mężczyzny wróciła do blatu łapiąc za swoją szklankę i upijając kolejny łyk. Druga wciąż spoczywała na biodrze kobiety. - Więc teraz pytanie do ciebie. Jesteś fajną funfelą, stać cię na mnie tu i teraz czy chcesz mnie orżnąć. - powiedział po przełknięciu piwa i odstawieniu szklanki z powrotem na blat baru.

Brianna się roześmiała w głos z jakimś dziwnym rozczuleniem patrząc na Spencera. Zdawał się być szczery. A to była rzadkość. Pod tym względem przypomniał jej nieco Aliego. Zwinęła palce dłoni i czule musnęła policzek mężczyzny ich wierzchem, wspiąwszy się uprzednio na palce stóp.
- Pójdę do radia pogadać. Może dowiem się, gdzie są moi. - mruknęła ściszonym, niemal sennym głosem patrząc w twarz mężczyzny - Nie chcę Cię orżnąć, mogę być funfelą ale przelecieć Cię nie przelecę. Może ona - Bri skinęła brodą w kierunku kobiety, którą Monster wywalił bezceremonialnie z bryki nie tak dawno temu - będzie chętna na powtórkę. Choć nie wiem jak dawno temu się kąpała. - tropicielka starała się ukryć prowokacyjny uśmiech, z wolna wysuwając się z ramion Spencera.

- Aha. - Spencer pokiwał głową widząc wysuwającą się z objęć kobietę. - Szkoda. - powiedział wracając do bardziej klasycznie barowej pozycj frontem do baru. - No i powodzenia. Ale z tą rzeką to ci nie będzie lekko teraz. Też jechałem na południe. Cholera a tak mnie kusiło wieczorem jechać do oporu. - cmoknął z niezadowolenia ustami na ten swój pechowy los. - Zostaje teraz jechać w górę rzeki. - dodał kiwając głową. - A ty? Właściwie to kogo tak konkretnie szukasz? - zapytał patrząc w bok na tropicielkę.

- Też żałuję - Brianna pokiwała ciemnym łebkiem ze smutkiem - Przyjaciół. Jeden z nich to facet koło pięćdziesiątki, ciemne włosy, ciutkę wyższy niż Ty, ale niedużo. Druga to dziewczyna, chuda i z burzą brązowawych włosów, mniej więcej w moim wieku. Rozdzieliliśmy się jakieś 900 km stąd w okolicach St. Louis. A Ty? Ciągle sam? Dokąd właściwie chcesz jechać?

- Na rodeo. Motorodeo. Do Teksasu. Nie uwierzysz jakiego te rednecki mają głoda na takie rzeczy. Jakby była opcja to by pewnie do Detroit na Wyścigi jeździli co sezon chociaż na jeden. - kierowca roześmiał się wesoło spoglądając znowu na chwilę w bok na tropicielkę ale znów umoczył dzioba w piwie dla poprawy smaku i samopoczucia. - Jedziesz z St. Lois? Kawał drogi. Zwłaszcza jak na samotną foczę. - dodał z uznaniem. - Jesteś z Posterunku? - zapytał z nowym zaciekawieniem na twarzy i w głosie.

Brianna zatrzymała się w połowie ruchu zbierania ręcznika. Z ciekawością spojrzała na Spencera.
- Motorodeo? Nigdy nie byłam. Tam same takie maszyny jak twoja? - spytała opierając się o stołek, na którym do tej pory siedziała. - Taki dobry jesteś? - zadała kolejne pytanie brunetowi. - Opowiedz coś więcej.
Pokiwała głową w odpowiedzi, pusząc suche już włosy:
- No, część drogi na barce, ostatnie dwa dni na piechtę. Też mnie ta cholerna powódź złapała z zaskoczenia… coś musiało się podziać, że to tak nagle. Nie wiem czy to normalne w tych stronach - spojrzała w górę na twarz Spencera z uśmiechem - Aha, jestem. A co?

- A nic. Z ciekawości pytam. Wiesz, myślałem, że jesteście obwieszeni jakimś laserowym szpejem czy innymi takimi gadżetami. Nie wiem czy ktoś kogo spotkałem był z Posterunku. Tak na serio. Ale spotkałem parę osób co mówiły, że są. - Spencer odpowiedział beztrosko pijąc kolejny łyk ze szklanki. To akurat Brianna znała z doświadczenia swojego i innych Posterunkowców. Gdyby Posterunek był tak liczny jak to się spotykało ludzi co mówili, że są z Posterunku to pewnie dawno by się przekształcił w regularną armię. I sporo rozsądnych osób zdawało sobie z tego sprawę nawet poza Posterunkiem.

- A motorodeo to różnie. - wzruszył ramionami pijąc znowu łyka ze szklanki. - Zawsze jest rozgniatanie różnych wozów. To obowiązek. Przecież po to stwarza się każdego monstertrucka nie? - zapytał raczej retorycznie i prychnął do tego z rozbawieniem. Wydawał się lubić mówić o swojej furze i pasji. - No to je rozgniatam. Ale zawsze jest jakieś udziwnienie. A to się palą, a to trzeba je przeskoczyć, a to czas się liczy no różnie. Czasem są wyścigi. Na przłaj. Wiesz po takim terenie, że buldożer czy czołg się potrafi zatopić a takim żałośny jeepem to nie masz co wjeżdżać. Czasem jest wojna i wtedy zderzasz się i ciebie zderzają. No wojna no. I czasem są drużyny ale to jak się uzbiera nas więcej. Coś jak mecz. O! Albo króliczek. Znaczy zdobycie flagi. Bierzesz jakiś szpej i uciekasz a wszyscy chcą ci zabrać. Jak zabiorą to ucieka a ty go gonisz razem z innymi. No w pytę tego jest i co sezon i na każdym torze jest inaczej. Dlatego dobrze przyjechać wcześniej i się przygotować. - odpowiedział całkiem na luzaku kierowca monster trucka przybierając gawędziarski ton i jak tak mówił wydawało się to jawić jako czysta zabawa. Przynajmniej dla niego.

- A powódź nie. Jeździłem tędy już dwa sezony i było w porządku. Jechało się do Pendleton i tam był prom. Przewozili. No jest jeszcze most ale jest rozjebany. - opowiedział swoje rajdowiec z podgoloną głową.

- Brzmi nieźle ale dosyć niebezpiecznie. Oprócz adrenaliny masz coś jeszcze z tego wszystkiego? - zapytała niewielka kobieta z wścibską ciekawością waląc bezpośrednio jak do tej pory.
Kwestii Posterunku nie skomentowała - bo i po co? Nie widziała sensu mówienia o rzeczach oczywistych dla niej osobom postronnym. A chociaż ciągle robili rekrutacje, to Spencer nie wyglądał na kogoś potencjalnie zainteresowanego i nadającego się na kandydata.

- Nie wiesz co poszło nie tak zatem? Może barman będzie wiedział? - Brianna z niecierpliwością przestąpiła z nogi na nogę i ponownie wskoczyła na stołek. Gdzie do cholery podziewa się Izzy? - Hej a z tego Twojego radia nie dałbyś mi skorzystać? - zapytała bruneta z bezczelnym uśmiechem.

- Nie wiem czy ktoś wie na pewno. Ale mówią, że tama w nocy poszła. - Spencer lekko skinął szklanką w stronę obsługi baru i znowu upił z niej łyk. - I pewnie, że coś z tego mam. Ale lepiej to widać tam gdzie się ścigam a nie tylko parkuję na noc. - brunet uśmiechnął się lekko i odstawił szklankę na blat stołu. Chwilę bawił się nią przekrzywiając ją na boki i obserwując jak żółta ciecz sięga prawie do brzegu szklanki. A gdy już prawie miała się wylać zmieniał stronę tworząc chwilowy sztorm w szklance. - Nie mam tutaj radia. Mam go w furze. By z niego skorzystać trzeba być w furze. - powiedział spokojnie obserwując jak ciecz w szklance uspokaja się.
Brianna przez chwilę obserwowała wracających Pazura i Izzy. Żadno z nich nie wyglądało na szczególnie palących się do rozmowy. Przez chwilę oceniała co robić dalej.
- Hej, Spencer. A gdzie się zatrzymałeś na noc? Tutaj?

- Ano. - skinął głową kierowca.

Od strony gdzie siedziała O’Neal z Pazurem dobiegło małe poruszenie. Barman zniknął na zapleczu, najemnik siedział jak siedział do tej pory, za to lekarka podniosła głowę i pomachała do Bri dość zdenerwowanym gestem.

Dziewczyna pokiwała w jej stronę głową i zeskoczyła ze stołka lekko klepiąc Spencera po plecach.

- Ja mam tu pokój. Dwójkę jakby co. - stwierdziła mu do ucha i ruszyła w stronę lekarki.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 05-01-2018 o 22:09.
corax jest offline  
Stary 05-01-2018, 22:15   #158
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Izzy, Bri i Pazur

- Co się dzieje? - Brianna zapytała pozornie wyluzowanym tonem. Spojrzała na kobietę i na wojskowego. - Co robiliście? - wścibska natura wygrała z uprzejmością.

- Opatrywaliśmy rannych - Izzy odpowiedziała i wypuściła z sykiem powietrze - I unieruchamialiśmy ich. Coś tu się dzieje Bri, a my mamy bardzo mało czasu. Dziś rano widziałam pogwałcenie wszystkich znanych mi dotąd medycznych reguł. W piwnicy jest trup - popatrzyła na “córkę” - Śmierdzi jakby leżał tam od wczoraj co najmniej… a zabito go może dwie godziny temu. Kompletne szaleństwo - potarła czoło - Nie reagował na ból, światło i próby słownego nawiązania kontaktu. Jakby się czegoś naćpał… ale naćpanie nie tłumaczy innych objawów. On wstał z dziurą w głowie - zacisnęła dłonie jedna na drugiej, kładąc je na kontuarze - Poza tym jego krew wygląda na skrzepniętą, co nie jest możliwe, bo krzepnie dopiero po śmierci. Został ugryziony przez innego człowieka… tak to się roznosi. To rodzaj wirusa niszczącego tkankę mózgową, takie przynajmniej mam podejrzenia. Blokuje odczuwanie bólu, wymazuje pamięć i rozsądek. Zostawia tylko pierwotne odruchy i potrzeby. Potrzebę jedzenia… dlatego gryzą. Atakują wręcz, nie pamiętają jak używać narzędzi. W Dew były cztery przypadki, ludzie Zordona pojechali do ugryzionej. Podobno jeden z zabitych wstał bez ćwierci czaszki… odstrzelonej. I nadal chciał walczyć. Brzmi jak szaleństwo, ale widziałam - zacisnęła mocniej ręce - Widziałam w piwnicy. Sama walkę też. Uszkodzeniu ulega też błędnik, poruszają się jak pijani… i chyba rozkładają się za życia. Najpierw następuje ugryzienie, potem śpiączka. Budzą się już zezwierzęceniu i ekstremalnie niebezpieczni. Odpoczniemy chwilę i idziemy szukać mikroskopu, udało się nam zdobyć kilka tropów. Potrzebujemy pomocy. Nie prosiłabym cię o to, gdybyśmy nie stali pod ścianą.

- Jak mogę pomóc?
- Brianna nie była lekarzem, nie była wyedukowaną osobą ani nawet kimś kto miałby pojęcie jak ugryźć kwestię chodzących trupów. Wiedziała jednak jak przeżyć a teraz wszystkie wewnętrzne dzwonki alarmowe rozdzwoniły się jak oszalałe - Ile osób wie? Wybuchnie panika. Ewakuacja będzie ciężka. Znaleźć transport? Mikroskopem ich nie uleczysz. - dziewczyna zmarszczyła brwi - Skoro mówisz, że nie żyją…

- Nie wiemy na jaką to skalę, wie podobno tylko parę osób. Zachowywali się jak żywi… nie umiem tego wyjaśnić. Transport po tej stronie rzeki mamy, pojechał po zainfekowaną. Nie uleczę ich mikroskopem, ale gdzieś w dorzeczu jest maszyna w której może być szczepionka. Albo notatki. Coś co pomoże i ułatwi pracę… nie mogę tego tak zostawić. Mikroskopem sprawdzę, czy ktoś jest zarażony, nim nadejdzie ostatnia faza. Póki nie dojdzie do etapu śpiączki proces może dać się obrócić. Zastopować.
- rozluźniła ręce i jedną położyła na przedramieniu Pazura. Siedzieli tu oboje przerażeni, niepewni i chyba tylko oni rozumieli czarne zimno przelewające się w ich głowach - Na dole w piwnicy, tam gdzie trup, są szczury. Jeden taki mały, wredny skurwysyn dziabnął sobie kawałek mięsa i uciekł do gniazda. Znalazłabyś je i wypaliła? Nie wiadomo jak to coś działa na zwierzęta, ale jeżeli mamy tu spać lepiej się zabezpieczyć.

- Chcesz tu zostać? W tych warunkach?
- Brianna spytała zaskoczona - Z rodziną? Co na to Robert?
Zaskoczenie i niedowierzanie pojawiały się na przemian w jej oczach.
- Mogę spróbować ale najpierw trzeba zająć się trupem. Jeśli to wirus to nie przejdzie wodą? - Bri wspomniała zalaną okolicę - albo komarami? Muszę uprzedzić Sola by się tu nie pchał. Najpierw oni, potem szczury. - Brianna zacisnęła usta z uporem.

- Komary wylęgną się za dwa dni, tyle zwykle trwa cykl rozrodowy. Dokładnie tyle mamy czasu. Nie wiemy jak to się przenosi, dlatego muszę mieć mikroskop - O’Neal mówiła mechanicznie, patrząc na zwiadowczynię poważnie - Nikt nie da gwarancji, że nie poszło już dalej. Że cała okolica nie jest skażona… potrzebujemy szczepionki, a tu jest jej ślad. Lepiej ruszyć w dalszą drogę przygotowanym, niż liczyć na fart. Nawet nie wiem jak sprawy stoją w Pendleton. Nie uciekniemy od tego Bri - westchnęła przełykając gorzką ślinę - Skoro nie uciekniemy, musimy walczyć. Działać. Próbować znaleźć rozwiązanie na miejscu. W strefie zero. To świeża sprawa, wirus jeszcze nie zdążył za bardzo zmutować. Jest duża szansa go zlikwidować. Robert zrozumie, widział co potrafi wyjść ze Ścieku, walczy z tym całe życie. Nie chcemy czegoś takiego w domu… a tam też to może dojść. Poza tym… - zacisnęła usta i przymknęła oczy - Gdzie znajdziesz innego lekarza-chemika, umiejącego obsługiwać komputery i robić leki? To muszę być ja, ktoś inny… może popełnić błąd. - otworzyła oczy i położyła przed niższą kobietą kluczyki od samochodu - Należą do gościa z piwnicy. Ciemna osobówka. Robin się koło niego kręciła, teraz kręci się gdzieś tutaj. Mike powie ci jak wygląda, ona może znać więcej szczegółów. Do DJ-a szybciej dostaniesz się bryką. Pogadaj z nim, brzmi na rozsądnego gościa. Powinien bez problemu puścić ogłoszenie i uważaj tylko na to co w środku bryki, potem ją przeszukamy. Bagaże… ślad. Łudzę się - pokręciła głową - Mamy tu pokoje, wieczorem wrócimy. Rano jedziemy do tego wraku w dorzeczu. Zrobimy warty i jakoś przetrwamy noc… i dzięki Bri. Jakoś ci się odwdzięczymy.

- Kto to jest Robin? Wasza znajoma? Barman i ci tutaj -
skinęła na przysypiających gości pubu - widzieli te trupy? Przeszukam auto.
Powaga rysująca się na twarzy brunetki ściągnęła jej rysy. - Też tu mam pokój.
Brianna zamyśliła się.
- Jak się tu dostali? Ci martwi?

- Robin to dziewczyna stąd. Mike o niej wspominał. Ten młody pomocnik barmana
- Izzy pokazała na kręcącego się po sali chłopaka - On, właściciel i Maria, taka energiczna Latynoska która tu robi chyba za quasi-burmistrza, widzieli zwłoki. Widzieliśmy też my - pokazała oczami Pazura - Rob, Roger… świr z toporem wymalowany jak szkielet, Angie - kilkunastoletnia podopieczna Zordona i Vex… gangerka - darowała sobie inne określenia - Im mniej osób go widziało tym lepiej. Niech siedzą na miejscach, to lepsze niż panika i samosądy bo ktoś wygląda podejrzanie. - przełknęła ślinę - Nie mam pojęcia jak się dostali… ten z dołu wieczorem był jeszcze normalny. Wynajął łóżko we wspólnej sali i poszedł spać. Rano wstał już taki, a nie inny. - potrząsnęła delikatnie ciągle trzymanym przedramieniem najemnika żeby zwrócić jego uwagę. Uśmiechnęła się do niego ciepło - Musisz nam pomóc kochanie. Walczyliście z innymi zarażonymi, co udało się wam ustalić? Zaraz się zbieramy, jeszcze chwila. Na Bri można polegać, to solidna firma i dobry człowiek, zresztą sam słyszysz. Razem to ogarniemy, ale potrzebujemy twojej pomocy.

- Są odporni. Kanciaści w ruchach. Działają w jakimś amoku. Angie jednemu odstrzeliła ćwierć głowy i mało go to ruszyło. Innej przestrzeliła rzepkę i mało ją to ruszyło. Odbija im jak się przebudzą. Budzą się i już ten szał czy amok. Roger tego w piwnicy trzasnął toporkiem w łeb aż rozbryzgał się wszystko dookoła. I też cholerę ogłuszyło tylko na chwilę. To za cholerę nie jest normalne. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego. Nawet u mutków, jakichś cyborgów czy naćpanych. No jakimś cudem może jeden, może dwóch ale no to już któryś pod rząd. Za dużo tego. Dobra. Na nas czas. Chodźmy po ten mikroskop.
- zagadnięty najemnik mówił szybko i trochę jakoś automatycznie właśnie jakby chciał najwięcej konkretów przekazać w jak najkrótszym czasie. Odsunął pusty kieliszek na stronę barmana i sięgnął po coś do kieszeni. Ale barman zaprzeczył gestem ręki. Pazur skinął w podzięce głową i skinął na lekarkę, że czas ruszać.

- Lou pokaż tą notatkę, tą z kurtki. Będę wdzięczna jeżeli zajmiesz się jeszcze trochę Maggie… odwdzięczę się jak tylko będę umiała. Przepraszam że tak ci ja zostawiam, ale nie… sam widzisz co tu się dzieje. Będziesz miał na nią oko? - Izzy poprosiła barmana, wstając ze stołka. Rozejrzała się po sali i westchnęła. Zrobiła krok do przodu i uściskała mocno Bri. Brunetka oddała uścisk.
- Uważaj na siebie, nie daj się ugryźć - szepnęła, prostując się - Tak, zbieramy się. Tylko jeszcze się pożegnam. Daj mi chwilę - zwróciła sie głośniej do najemnika, robiąc proszącą minę.

- Jasne. - zgodził się ciemny blondyn. Spojrzał za odchodzącą lekarką i przekierował spojrzenie na Briannę. Różnica w gabarytach i wzroście między nim a nią była ogromna. Czubek jej głowy kończył się gdzieś trochę pod jego obojczykami. - Masz tylko klamkę? To lepiej nie podchodź. A jak już to strzelaj w głowę. W resztę sporo ołowiu ci zejdzie. - odezwał się do niej najemnik czekający aż Izzy się pożegna.

Bri zadarła głowę by spojrzeć mu w twarz:
- Mam łuk. Zapamiętam. - skinęła głową mierząc go spojrzeniem. Zdawało się, że chciała coś powiedzieć ale ugryzła się w język. Zacisnęła dłoń na kluczykach do samochodu, wolną dłonią klepnęła Pazura w surowym pożegnaniu.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 05-01-2018 o 22:18.
Driada jest offline  
Stary 06-01-2018, 13:21   #159
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex i złe decyzje

Motocyklistka podeszła do samochodu. Osobówka. Chyba jakiś typowy powojenny składak bo widziała części blach i z Forda i z Dodga. Dość spora by przewieźć piątkę osób po mieście czy czwórkę z bagażami. Całkiem pojemny bagażnik do tego uchwyty na dodatkowe bagaże na dachu. Jakieś plastikowe kanistry na nim przywiązane do tych zaczepów. Okna bez szyb poza przednią. Za to zakryte kratownicą z prętów i rurek. Jedne z bocznych okienek było zakryte taśmami które można było chyba przeciąć nożem. Choć oczywiście już zostawiłoby to ślad włamania. Za to kraty od strony kierowcy były na tyle luźne, że dało się wsadzić przez nie ramię do środka. Wystarczające zabezpieczenie przed rzucanymi obiektami podczas jazdy ale niekoniecznie podczas postoju.

Vex sięgnęła między kratami do klamki drzwi, chcąc je otworzyć samochód. Chwilę przesuwała dłonią po wnętrzu auta. Wyszła z wprawy… Ale ile to już czasu zleciało od kiedy musiała wejść do czyjejś fury. Pozwoliła palcom delikatnie badać resztki ścianki, aż natrafiły na resztki klamki. Już bez większego wysiłku otworzyła drzwi od składaka.
- No cześć malutki. - Wygodnie usadowiła się na miejscu kierowcy i rozejrzała po wnętrzu fury. - Niestety twoi właściciele lekko mi przeszkadzają, wiesz? - Sięgnęła pod kierownicę sprawdzając czy stacyjka jest w całości czy też mały złomek już od jakiegoś czasu odpala na styki.

Palce kobiety współpracowały z jej oczami. Robota była dość prosta. Kawałek kabla, kawałek drutu, trochę gmerania i jak się wiedziało co i jak to była raczej kwestia sprawności samej maszyny, cierpliwości i nerwów włamywacza no i wprawy. A przecież była z Det no i miała wprawę w podobnym uruchamianiu pojazdów. Pojawił się cichy suchy trzask gdy elektryka załapała kontakt, w odpowiednim momencie musiała popracować pedałami i iskra przeszła w zgrzyt odpalanego silnika. Ale ten obrócił się kilka razy swoimi mechanizmami i na tym się skończyło. Widocznie nie była to najsprawniej zachowana maszyna na Pustkowiach. Vex nie miała pojęcia jednak czy ci w domu mogli usłyszeć, że ktoś im się dobrał już do pojazdu czy nie. Na razie nikogo nie było widać.

Motocyklistka uśmiechnęła się. Póki się tam zabawiają i tak za bardzo nie pomoże, a tak w końcu mogła pogrzebać przy jakiejś furze.
- No malutki, ruszmy się troszeczkę. - Iskra poszła więc elektronika działała, trzeba było złomkowi okazać jedynie odrobinę czułości. Skręciła kable i skupiła się na odpaleniu silnika. Przy całej zabawie sama misja drobinę wyleciała z głowy. Teraz liczyło się tylko ruszyć składaczka i zrobić rundkę po okolicy.

Kolejne próby poszły lepiej niż ta pierwsza. Silnik w końcu załapał i w odpowiednim momencie podgazowany utrzymał obroty. Maszyna ożyła gotowa do ponownej jazdy. Z domu zaś prawie od razu dały się słyszeć jakieś zaalarmowane krzyki choć jeszcze nikt nie zdążył wybiec na zewnątrz.

Zależało jej na wyciągnięciu chłopców z mieszkanka Rice, więc spokojnie przygazowała stabilizując silnik. Miała cichą nadzieję, że reszta ekipy zgarnie laskę gdy ona się będzie bawić. Wsłuchiwała się w pracę silnika gotowa ruszyć gdy tylko właściciele pojawią się w zasięgu wzroku.

Warkot maszyny wzmógł się. Ci wewnątrz domu musieli już go słyszeć. Za to Vex przestała słyszeć z domu cokolwiek. Ani głosów, ani krzyków, ani nic. Nagle zrobiło się tam dziwnie cicho i spokojnie. A już raczej ktoś powinien wybiec z tego domu odkąd udało jej się rozgrzać się silnik. W zamian za to gdzieś z budynku alb bardzo blisko niego dało się słyszeć wystrzał wojskowego tripletu. Zaraz potem pisk przestraszonej kobiety i męski spanikowany krzyki. I zaraz potem drugi wojskowy triplet. Po nim słychać było już tylko krzyki przestraszonej kobiety.

Vex zaniepokoiła się widząc, że nikt nie reaguje na odpalenie silnika. Był to złom, ale toż jeżdżący. Wyłączyła maszynę. Toż Robert nie dał by zrobić Angie głupoty, prawda? Zagryzła wargę. Był tam z nią… Szybko wysiadła z auta. Ona powinna tam być. Znowu dała ciała. Już chciała ruszyć za resztą gdy usłyszała wystrzały.
- Nie… nie, nie, nie. - Ruszyła biegiem tam gdzie zniknęli jej Robert z Angie.

Przez wodę po kolana nie biegło się łatwo. A droga wydawała się dłużyć. Ale kurierka minęła ganek, minęła boczną ścianę, wybiegła za róg od podwórka i stanęła przy wewnętrznej dłuższej ścianie domu.

Co się stało? Czemu musieli strzelać? Vex czuła jak traci siły. Czemu to wszystko musi tak wyglądać? Rozglądała się szukając swoich towarzyszy. Idąc wydobyła broń.
- Co się stało? - Starała się nie krzyczeć.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-01-2018, 09:34   #160
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i pan z blizną i dziwne trójkąty... ale jakie fajne!

Robert który szedł za nastolatką uśmiechnął się znowu i wcale nie wydawał się zaniepokojony. Raczej rozbawiony. Sam choć miał karabinek nawet nie zdjął go z ramienia. Przeszli we dwójkę kilka ostatnich kroków i wyszli za ten mały róg jaki tworzyła centralna część budynku nieco wysunięta niż róg zza jakiego wyszli. Z okna zaś było całkiem dobrze widać co się dzieje wewnątrz budynku.

Razem z myśliwym zobaczyli trójkę ludzi na łóżku. Wszyscy byli nadzy, spoceni i na przemian to dyszeli to sapali to jęczeli. Najbliżej okna widzieli plecy i tyłek jakiegoś mężczyzny. Miał głowę uniesioną do sufitu choć czasem patrzył w dół przed siebie. A przed sobą miał kobietę. Też nagą. Miała długie, czarne włosy jak Rice choć czy to była ona nie było wiadomo bo samej twarzy nie było widać. Kobieta była na czworakach i coś majstrowała dłonią jaką się nie podpierała o łóżko gdzieś w okolicach gdzie zwykle był przed spodni. Tyle, że ten facet co był do okna tyłem był bez spodni. Za kobietą był kolejny facet. Trzymał ją mocno z biodra i rytmicznie ją pompował. Powinien raczej zauważyć dwójkę gości za oknem bo z całej trójki miał na okno najlepszy widok. Ale był pochylony nad kobietą i zdawało się, że jest całkowicie zaabsorbowany tym co właśnie robią a nie oknem czy tym co za oknem. Poza tym na podłodze, łóżku i krzesłach walały się chaotycznie rozrzucone ubrania, pasy, broń w kaburach mniej więcej pasujące do tej nagiej trójki zajętej sobą na łóżku. A wnętrze wyglądało na dość zwyczajne wnętrze zwykłego pokoju.

To była najdziwniejsza rzecz, jaką nastolatka widziała do tej pory. Trójka ludziów połączona w jeden sapiąco-jęczący twór. Taki z trzema głowami, masą kończyn i działający jakby był jakąś maszyną. Dziwną, obcą. Fascynującą. To można było się tulać z dwoma panami naraz?! Angela wciągnęła powietrze i przekręciła głowę w bok. Jak duża, blond wersja psa. Jej mina wyrażała czyste zaintrygowanie, które pojawiło się gdy zrozumiała co właśnie ma przed oczami.
- Fajny ten zawód. Jak się nazywa? - wyszeptała do pana z blizną, spoglądając na niego przez ramię, ale szybko wzrok jej uciekł do wnętrza pokoju. Jakby miała drugiego pana z obrazkami mogliby też się tak bawić! Na twarzy nastolatki pojawił się szeroki uśmiech. Musiała o tym opowiedzieć wujkowi kiedy się wreszcie spotkają wieczorem przy serniku!

- Zawód to nie wiem jaki ma ta trójka. Ale jak tak pukać się we troje to się zwykle trójkąt nazywa. - pan O’Neal odpowiedział nastolatce też szeptem. I sądząc po śmiejących się oczach widocznych pod kapturem miał ubaw na całego z tego znaleziska. Trójka zaś wewnątrz pokoju dalej była zajęta sobą i oni też sprawiali wrażenie, że dobrze się ze sobą bawią.

- Łykaj! - syknął przez zaciśnięte zęby ten pan co był do okna plecami. Rozległ się krótki urywany śmiech kobiety.

- A jednak? Ale to mówiłam, drożej będzie. - wysapał kobieta i na ucho Angie brzmiało jakby mówiła to Rice. Sądząc po ułożeniu czarnych włosów musiała spojrzeć w górę na tego pana co był do nich plecami.

- Dobra tam, dawaj! Dopłacę! - jęknął ciężko ten co był do nich tyłem. I czarne włosy znów nieco obniżyły swój poziom i zaczęły wykonywać ruchy w przód i w tył. Ten drugi pan zaś nagle się wyprostował a nawet trochę wygiął do tyłu i chyba jeszcze mocniej złapał za biodra kobiety. Do tego trzasnął ją w wypięty pośladek a ta synchronicznie do tego jęknęła ale jakoś nie przerwało to ich trójce zabawy.

Chyba zbliżali się do momentu w którym zaczynały się drgawki i ukrop, a u pana z obrazkami następowały dreszcze. Też wtedy sapał bardziej i zwiększał tempo aż nagle zamierał...i robiło się tak przyjemnie…
- Pukać trójkąt? - nastolatka zrobiła wielkie oczy i chwilę dumała nad tym zwrotem - Znaczy pukać… to...aaaa! - zrozumiała chyba o co sie rozchodzi. Spojrzała na pana z blizną - A pan lubi trójkąty? Chodziło o pracę Rice. Wygląda fajnie. Dajmy im skończyć, przerwanie będzie niemiłe…

- Oj przerywać komuś w takim momencie to nie tylko bardzo nie miłe ale i nawet wredne. Właściwie podglądać też.
- Robert zgodził się z Angie i nawet dopowiedział swoje. Stał już tak swobodnie, że karabinu w ogóle nie dotykał, a nawet wygodnie oparł się o parapet okna jakby oglądał najlepsze widowisko. Wydawał się być w wyśmienitym humorze. Otworzył usta by coś powiedzieć jeszcze ale właśnie na łóżku nadszedł ten moment jakiego spodziewała się nastolatka. Pan który był do nich plecami zaczął strasznie sapać, zaczęło nim trochę jakby trząść a on sam jęczał z wyraźnej ulgi i przyjemności.

- Zaajebiiście… - wymruczał w końcu z zadowoleniem opadając najpierw na swoje pięty a zaraz potem pewnie oparł się o ścianę albo krawędź łóżka bo zniknął obserwatorom z pola widzenia. Widzieli tylko jego nogi i wciąż opartą między nimi Rice. Teraz gdy ten pan ją odsłonił Angie poznała ją od razu. Wydawało się, że wyciera sobie usta dłonią i w tym momencie jakoś akurat spojrzała w okno czyli prosto na ich, obserwującą dwójkę. Teraz było widać, że jedno z ramion Rice też ma całe w obrazkach. I na twarzy pojawił się jej wyraz całkowitego zaskoczenia. - No Rice, jesteś najlepszą obciągarą po tej stronie rzeki wiesz? Zawsze to kurwa powtarzam. - powiedział z zadowoleniem ten oparty o ścianę. Sama Rice zaś niezbyt zdążyła coś zrobić czy odpowiedzieć bo ten drugi co wciąż ją pompował od tyłu też zaczął dochodzić do kulminacyjnego momentu. Czarnowłosa dziewczyna więc zacisnęła zęby i powieki wbijając palce w pościel i zajęczała w zgodnym rytmie.

Chwilę oboje tak się dojeżdżali gdy wreszcie ten co był za nią uspokoił się po serii spazmów jakie nim szarpnęły.
- No kurwa od tyłu też jesteś niezła. Hej! A co wy tu kurwa robicie!? - facet mówił z zadowolenia tak samo jak ten z drugiej strony łóżka i Rice ale jakoś akurat otworzył oczy i rozejrzał się bardziej przytomnie to nie mógł nie zauważyć dwójki widocznej w oknie. Płynnie więc przeszedł do wykrzyczenia zaskoczenia i pretensji.

- No już, spokojnie. - uspokoiła ich obydwu gospodyni bo ten przy ścianie też się zerwał na okrzyk kolegi i cofnął się na środek łóżka by wyjrzeć co się dzieje przy oknie. Czarnowłosa gospodyni zaś spokojnie wstała z łóżka i sięgnęła po krótki, ładnie błyszczący szlafrok. Przez tą chwilę dało się dostrzec odblask metalowych kulek przy jej piersiach. Szlafrok zaś był czarny z czerwonymi wzorami. - Ale za oglądanie to też się płaci. - powiedziała zakładając ten szlafrok i stając przy samym oknie na wyciągniecie ręki. Nie wiązała jednak ani nie zapinała tego szlafroku więc pas nagiego ciała na szerokość dłoni nadal był widoczny a z odległości na wyciągniecie ręki byl bardzo dobrze widoczny. Rice sięgnęła do kieszeni szlafroka i wyciągnęła z niego paczkę papierosów. Wciąż ciężko oddychała jak po długim biegu czy podobnym wysiłku a ze skroni i na ciele widać było stróżki potu.

- Hej! To nasza bryka! - ten z tyłu łóżka zdołał wstać z łóżka i podejść zaraz za Rice ale nawet jak chciał coś zrobić czy powiedzieć to od strony ulicy doszedł ich odgłos uruchamianego silnika. Sam więc złapał tylko pas z bronią leżący na podłodze i rzucił się do wyjścia. Drugi też zerwał się z łóżka i zaczął gorączkowo zbierać ubrania z podłogi. Rice odwróciła się na ten gwałtowny ruch za sobą i roześmiała się widząc taki obraz sytuacji.

Ludzie w pokoju mogli być wścieknięci tylko jeszcze o tym nie wiedzieli, a teraz rozłazili się jak mrówki kiedy kopnęło się mrowisko. I jeszcze goły pan chciał mierzyć do cioci! Bo to pewnie ona siedziała w bryku, bo przecież lubiła je i umiała jeździć. Cały trójkąt czy jak to nazwał pan Rob miał swoje robaczki w brzuchu i skończyli się tulać, a oni im nie przeszkadzali, czyli byli mili i niewredni. Teraz przyszedł czas działania, zanim będą musieli łowić nie Rice, a jeszcze dwóch panów. Angie westchnęła, przestała się uśmiechać i rozglądać. Dotychczasową beztroskę zastąpiło skupienie, wzrok zrobił się pusty. Liczyła kule w magu, planowała od kogo zacząć ewentualną walkę. Wypadło, że od pana bez spodni. Tego co stał do niej plecami, z bronią w ręku. Drugi był ten… drugi pan. Na końcu Rice, ale ją i tak mieli utrupić, chociaż najpierw porozmawiać.
- Dzień dobry. Stój suka! - zaczęła rozmowę głośno tak jak dziadek zwykle mówił w podobnych sytuacjach.

W pokoju sytuacja po interwencji nastolatki zdawała się zrobić kolejną woltę. Najbliżej okna była czarnowłosa Rice i ona widząc władowaną do środka pokoju lufę karabinu krzyknęła przestraszona i odskoczyła w tył w stronę łóżka.
- Co ty robisz?! Schowaj to! - krzyknęła przestraszona.

Ten pan co właśnie zbierał ubrania z podłogi widząc wpakowaną przez okno lufę znieruchomiał. Wytrzeszczył oczy i broda zaczęła mu się trząść. Chyba próbował coś powiedzieć ale raczej mu nie wyszło. Cofnął się w tył ostatecznie szorując gołym tyłkiem po podłodze i pewnie dalej by się cofał ale łopatki odbiły mu się od ramy łóżka. Pan z pasem który wybiegał z pokoju odwrócił się w biegu słysząc za sobą okrzyk i zatrzymał się już po drugiej stronie drzwi. Uniósł ręce z pasem do góry i stał tak nagusieńki.
- Hej, spokojnie co? Dogadajmy się. - próbował mówić spokojnie ale widać było, że jest wyraźnie zdenerwowany.

- No pewnie. Pogadajmy. - Robert stał obok nastolatki i choć chyba się już nie uśmiechał tak wyraźnie jak wcześniej to dalej uśmiech i zadowolenie dało się słyszeć w jego głosie. Trójka w pokoju popatrzyła na niego to na blondynkę z wycelowaną bronią chyba niezbyt orientując się z kim z nich mają gadać. Od frontu domu słychać było dźwięk pracującego pełną mocą silnika.

Ręce na karabinie swędziały, rwały się do działania tak jak uczył dziadek. Jego lekcje, wbite do blond głowy jak pacierz, nakazywały jeden jedyny dalszy scenariusz. Taki z ołowiem i zwłokami. Angie chciała zabić, zabijanie było proste. Szybkie, skuteczne. Nie wymagało dziwnych słów i zostawiało teren czystym… ale wujek by się gniewał. Jego słowa też rozbrzmiewały w głowie nastolatki, wywołując zamęt i nerwowe drganie zewnętrznego kącika prawego oka. Wystarczyła chwila i zaraz w pokoju zapanowałaby cisza. Nikt nie sięgnąłby nagle po broń i nie celował w pana z blizną. Gdyby coś mu się stało, Angeli byłoby smutno. I wstyd, bo obiecała pani doktur, że przecież będzie go bezpieczyć. Dziadek się nie mylił - ludzie to same kłopoty.
- Haraszo - odpowiedziała niskim, warkotliwym głosem nie ruszając się ani o milimetr i nie zmieniając pozycji - Rice jest chora. Na wścieknięcie. Od ugryzienia. Teraz wy też będziecie.

Kolejne słowa blondynki z karabinem wywołały kolejną burzę. Wszyscy znowu wytrzeszczyli oczy najpierw na nią, potem trójka spojrzała w popłochu na siebie nawzajem a potem jeszcze gospodyni spojrzała na dwójkę za oknem a te dwa golasy na siebie nawzajem.
- Jak to kurwa wściekliznę?! Masz syfa?! - facet który stał już poza pokojem opuścił ręce i wrócił do pokoju. Zapytał z pretensją i żądając wyjaśnień patrząc chaotycznie to na Rice to na Angie. Ten który był oparty o łóżko bladł i czerwieniał nawzajem ale znowu poszorował tyłkiem po podłodze tym razem odsuwając się od gospodyni.

- Nie mam żadnego syfa! Nie mam żadnej wścieklizny! Ta mała coś kręci! - wrzasnęła rozzłoszczona kobieta w czarnym szlafroku.

- Ugryzł panią Ben. Jego wcześniej ugryzła Tess. Tess miała wściekliznę. Atakowała ludziów jak popadnie. Nie żyje - nastolatka dla odmiany mówiła spokojnie - Ben atakował rodziców Jane. Chciał ich zjeść. To choroba co zabiera rozum. Walczył nawet jak mu odstrzeliłam ćwierć czaszki i wszędzie latały czerwone kawałki. To utrupiłam go drugi raz. W hotelu też była wścieknięta pani… i jeszcze w barze. To się przenosi przez ugryzy… ślinę i może krewa. Pani doktur szuka lekarstwa. Jest bardzo mądra, uda się jej. Teraz mówimy. Słowami - spojrzała na Rice po lufie karabinu i zmrużyła oczy - Pani idzie z nami… panowie też. Żeby pani doktur sprawdziła czy też jesteście już wścieknięci.

- Co?! Słuchaj pogięło cię? My stąd spadamy a w ogóle to ktoś nam właśnie furę buchnął! Jak to jakiś was przekręt by nam zamydlić oczy to nie myślcie, że się wam uda!
- facet z pasem pogroził palcem i Rice, i dwójce za oknem. Schylił się i ze złością chwycił za majtki które zaczął pośpiesznie ubierać.

- I my nie mieliśmy nic z żadnym gryzieniem. Tylko ją posuwaliśmy. Ją chcecie to sobie ją bierzcie. - powiedział ten na podłodze który nieco wyciągnął się i zaczął nakładać swoją bieliznę tyle, że na wszelki wypadek dalej nie opuszczał poziomu podłogi.

- Nie no to jest jakaś paranoja. No śmieszne po prostu. - powiedziała Rice prychając z irytacją. Zaciągnęła na siebie szlafrok i zaczęła go wiązać. Gdy skończyła znowu złapała papierosa w zęby i podpaliła go zapalniczką. - A ty kochaniutki dalej mi masz dopłacić za połyk. - gospodyni odwróciła się do siedzącego na podłodze faceta który właśnie przyciągał do siebie spodnie.

Pan z blizną był świadkiem, że nastolatka próbowała tak jak kazał wujek - używać słów, mówić i tłumaczyć… tylko to nic nie dawało. Nie umiała mówić jak wujek, nie była też taka mądra i coraz mocniej się denerwowała, a im mocniej się denerwowała, tym głos dziadka w głowie stawał się donośniejszy, aż w końcu zagłuszył głos jej aktualnościowego opiekuna.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreskę i nabrała powoli powietrza, a gdy je wypuściła, pociągnęła za spust karabinu, obierając na cel pana w przejściu. Nie celowała, ani nie mierzyła niepotrzebnie, chcąc zakończyć problem tak szybko jak się da. Zanim pan Rob zrobi coś, czego oboje będą żałować. Albo na nią nakrzyczy.

Angie znowu spowodowała zamieszanie w pokoju. Tym razem ołowiem. Karabinek wypluł z siebie ołowiowe krople a te wypruły krew z pana który trzymał w jednej ręce pas z bronią a drugą naciągał spodnie. Mocne pociski przeszyły ciało i grzmotnęły w ścianę za nim zostawiając na nich czerwoną chmurę. Zaraz potem grzmotnęło o nią samo ciało. A potem zjechało bokiem rozmazując tego czerwonego kleksa gdy osunęło się na podłogę. Drugi z mężczyzn miał o jakąś sekundę więcej czasu. Zdołał wycofać się za framugę łóżka które częściowo zasłaniało jego skuloną sylwetkę. Rozpaczliwie zasłaniał się ramionami w próbie ochrony przed nadciągającą zagładą. I próba okazała się skazana na niepowodzenie. Wojskowy triplet rozerwał mu coś poważnie w jednym z tych ramion bo mężczyzna rozpaczliwie wyskoczył do góry trzymając się za zranione ramię. Zawył boleśnie do wtóru wrzasku paniki Rice. Po chwili upadł na kolana wciąż kurczowo ściskając przestrzelone ramię. Wreszcie upadł na podłogę gdzie jego ruchy stawały się słabsze, wolniejsze i mniej skoordynowane. Aż wreszcie ciało zamarło zostawiając na podłodze szybko rosnącą plamę w kolorze czerwieni. Zamarł też ten pierwszy postrzelony wciąż trzymając się za rozstrzelany brzuch. Rice zaś dalej wrzeszczała w panice cofając się na łózko aż pewnie skuliła się gdzieś w rogu bo z okna nie było jej już widać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172