Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2018, 21:13   #141
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri miał ambiwalentne uczucia jeśli chodzi o studnie. Wyrósł już nieco z lęku i podniecenia, jakich mieszanina towarzyszyła mu w czasie jego pierwszych misji. Ale wciąż tajemnicza dziura w ziemi z mrocznym korytarzem najeżonym pułapkami, z bogowie wiedzą jakim straszydłem na końcu jest czymś, z czego można nie wyjść cało. A Shavri miał do czego… do kogo wracać – o czym z nagłą tęsknotą sobie przypomniał. Choć teraz w domu było dwoje młodych dzieci i pokrzepiony tą myślą, że rodzice na pewno nie zostaną sami, łatwiej dźwigał najemnickie miecze. Tym bardziej że z tego noszenia były duże pieniądze i Shavri aż bał się zapeszać myśleniem, jak duże przyniesie tym razem, jeśli faktycznie odwiedzą wszystkie wskazane miejsca. Ziejąca w ziemi dziura była dopiero pierwszym przystankiem na drodze Coriego do Silvermoon. Czas już najwyższy, biorąc pod uwagę, że między nim, a Hugo pojawiło się jakieś ledwie wyczuwalne napięcie. Prawdopodobnie z powodu Rose. Sytuację przynajmniej na razie udało się rozwiązać pomyślnie…

- Wiesz, to nie jest tak, że jej nie lubię – powiedział Cori do przynęty, zarzucając wędkę w spokojny nurt Grochówki – potoku zbyt małego, żeby zasługiwał na inną nazwę niż nadaną przez miejscowych. – Jest bardzo mądra… i ma taki cudnowy śmiech. No i... jest chyba ładna - zaryzykował ostrożnie.
- Onieśmiela cię – zapytał Shavri, który leżał między korzeniami potężnego kasztana, oparty o jego pień.
- Troszkę – odparł chłopiec po dłuższej chwili milczenia. – Mam w głowie tyle słów, a nigdy nie wiem, co jej powiedzieć. Hugo jakoś nie ma z tym problemu.
- Trochę razem przeszli.
- No wiem
– westchnął chłopiec i zgarbił się.
Shavri doskonale go rozumiał. Cori nie był typem chłopaka, który będzie ryzykował jak Hugo tylko po to, żeby popisać się przed Rose. A do tego był usilnie prowokowany. Co więcej, choć dziewczynka starała się dzielić czas pozostały jej po wypełnianiu obowiązków pomiędzy obu chłopców, Hugo zawsze przyglądał się temu nieufnie, gdy Rose słuchała opowieści czytanych przez Coriego i – rzecz jasna – w życiu by się nie przyznał, że jemu też się podobają. Skończyło się na tym, że Cori zaczął ich unikać, żeby nie narażać się na nawet nieświadome zaczepki Hugo. Shavri tłumaczył bratu, w jakich okolicznościach jego grupa natknęła się na Hugo i choć Cori wszystko to rozumiał i naprawdę się starał, jego spolegliwa natura tylko powodowała, że dawał sobie wchodzić na głowę. Shavri wiedział, że chłopcy będą musieli załatwić to między sobą, Cori czuł to prawdopodobnie też. Dlatego był taki przygnębiony.
- Wiesz co. Mam pomysł – odparł w końcu Shavri, który mimo wszystko tej męskiej sprawy nie chciał całkiem zostawiać na barkach młodszego brata. – Jeszcze myślę, że tak z dwa, trzy dni i skończymy z ojcem dach. Co byś powiedział, gdybyśmy się wtedy wybrali we trzech na taką braterską włóczęgę w góry?
Cori odwrócił się do niego i poderwał na nogi.
- WZIĄŁBYŚ NAS ZE SOBĄ?! – zawołał, a oczy mu błyszczały. – Z robieniem strzał, tropieniem, polowaniem, ze wszystkim?
- Ze wszystkim. I bylibyśmy tam tak długo, aż by się sprawa rozwiązała.
W rodzie Traffo bowiem na gruncie tęsknoty za rodzimą Białą Grudą wyrosło porzekadło, że jeśli chcesz kogoś poznać, upij go albo zabierz w góry. Tam wyłaziła z człowieka prawda. Jeśli chłopcy mieli więc gdzieś pogadać bez niepotrzebnych emocji, to długa wędrówka z wysiłkiem kształtującym charakter była chyba do tego najlepsza.



Shavri dał sobie chwilę na wspomnienie tych kilkunastu dni wspólnej szwędaniny, gdy patrzył, z jakim oddaniem pracuje nad nim Torika. Nie mógł się trochę na nią napatrzeć. Wiedział, że ludzie dostają różne powołania. Było oczywiste, że ona robi właśnie to, do czego została stworzona. Kiedy zaalarmowany krzykami od studni, chciał już wstać, kapłanka złapała go za ramię w dość silnym uścisku, który w przyszłości będzie sprowadzał każdego urwisa na ziemię.
- Chwileczkę… nie skończyłam jeszcze - odparła łagodnie, ale w głosie był taki upór, że nawet Turmalina się przy nim nie umywała.
Nie czekając na odpowiedź, ni protest ze strony kompana, zaczęła recytować cichą modlitwę w nieznanym mu języku. Po zmęczonym i zatrutym ciele chłopaka rozlała się przyjemna i rozgrzewająca fala, jakby napił się zmarznięty grzanego, korzennego wina. Shavri zadrżał. Poczuł się lepiej, ale nadal miał wrażenie, że z jego ciałem jest coś nie tak.
- Nie wiem czy w tej zbroi nadaje się do włażenia w dziury w ziemi… mogę jednak wesprzeć was błogosławieństwami…
- Dziękuję - ukłonił się jej z uśmiechem. - To ja po proszę coś na siłę.
Zenobia na pytanie, czy pójdzie po Marva pokręciła tylko głową.
Mocno zastanawiała się, czy ma coś odpowiedniego do wysmarowania broni, która byłaby potem bardziej zabójcza dla wielkiego oka. Miała gdzieś flaszę trucizny na smoka, ale raz, że ta została w wózku a dwa, że była właśnie na smoki, nie na jakieś oczy. Nawet zestaw małego alchemika tam został, zresztą chyba nie było w nim nic gotowego. Przy sobie miała tylko troszkę smoczego łoju, ale miecz nim nasmarowany, nawet gdyby celnie wrazić gdzieś tej bestii, raczej nie wywołałby dodatkowych obrażeń, czy większego bólu.
~Wręcz przeciwnie…~ Niewinnie uśmiechnęła się do swoich myśli.
Niby miała przy sobie igłę do szycia a wszyscy wiedzą jak niebezpieczne mogą być takie ukłucia, zwłaszcza w oko.
Jednak, chyba nie do końca o to chodziło. O! Miała też mydło. Nooo, jak się takie do oka dostanie! I sól też! Tylko, że też w wozie… Trochę za późno biec po nie.
-Procę mam- oznajmiła niepewnie. - [i]Wszyscy mówią, że jeśli trafić nią kogoś w oko, można zrobić mu niemałą krzywdę…

Po szybkim kalkulowaniu selunitka, zaczęła zdejmować ciężki napierśnik, co by stać się lżejszą i bardziej operatywną w ciasnym otoczeniu.
W końcu zeszła ostrożnie po linie będąc jedynie w nagolennikach i karwaszach, gdy u pasa radośnie dyndał jej “mroczny” sejmitar. Niestety czy to stres, czy resztki leczniczych mazideł na skórze, dość że po zaledwie dwóch czy trzech metrach kapłance omsknęły się dłonie i jak kamień runęła wgłąb studni, zanurzając się w lodowatej wodzie z głośnym pluśnięciem. Dziewczyna nigdy nie uczyła się pływać, ale udało jej się wynurzyć na powierzchnię raz… potem drugi… w końcu złapała sztywną od wody linę, której końcówka dotykała powierzchni.

Głośny plusk było słychać na górze i Shavri, który szykował się do zejścia za Toriką naraz zamarł.
- TORIKA! - ryknął w otchłań. - TORIKA DAJ GŁOS! Przebijko, czujesz na linie jakieś szarpnięcia? - zapytał szybko mocarnej wojowniczki stojącej obok.
- Teraz tak. - Przeborka napięła się w gotowości, ale nie podciągnęła liny - W GÓRĘ? TAK CZY NIE! - krzyknęła w głąb. Plusk wody raczej ją uspokoił; ktokolwiek zleciał właśnie w szyb, raczej się nie połamał... a fakt, że nie wszyscy umieją pływać, barbarzynce nawet nie zaświtał w umyśle.

Za to Joris poczuł w sobie tak cholernie przejmujący, skuwający i przerażający chłód, że ta cała banshee Agathka była przy nim równie straszliwa jak gromada dwutygodniowych szczeniąt. No słowami by tego myśliwy nie wyraził, ale dość rzec że poczuł teraz w sobie każdy jeden mięsień, który spiął się w nim ze zgrozy. Już zaczął zrzucać z siebie żelastwo i osprzęt by skoczyć w toń po półelfkę gdy ta wynurzyła się głębin łapiąc linę.
- W górę!!! - krzyknął do Przeborki wyciągając jednocześnie rękę w stronę ukochanej.
Po chwili kapłanka dygocząc od lodowatej wody i niemniej lodowatego otoczenia, siedziała obok Jorisa we wlocie do tunelu, a woda spływała jej z włosów po czole i z nosa skapywała w toń. A zębami szczękała, że aż się echo szybem niosło. Myśliwy nie bawiąc się specjalnie w jakieś ceregiele, zaczął ściągać z niej przemoczone ubranie. W zamian najpierw dał koc do rozgrzania się, a potem objąwszy kapłankę mocno jakby coś miało ją zaraz zabrać, pocierając jej ramiona wyszeptał cicho słowa modlitwy.
- … bo dobrze to wie, że porwę ją i w sercu schowam na dnie… - gdy zaś skończył, półelfka mogła poczuć jak przejmujące zimno ulatuje z niej. Znaczy nadal była go świadoma, ale nie sprawiało już jej to żadnego dyskomfortu. Myśliwy spojrzał na nią czule, choć i o ostro - To już drugi raz. Zapomniałaś w kopalni? Przecież mówiłem ja Ci. Obwiązuj się! Bogowie… Normalnie masz ode mnie lańsko na goły tyłek.
Po czym raz jeszcze przytulił i pocałował w przemoczone włosy.
Tori jeszcze chwilę podświadomie trzęsła się jak galareta z groszkiem, zanim dotarło do niej, że w zasadzie to już nie odczuwa takiej potrzeby.
- Ob-obwiązuj… zawio-o-ozuj… ja chciałam tylko ogródek z miętą… - wydukała przez zaciśnięte zęby, bez większego ładu i składu.
Oczy miała szeroko otwarte wpatrując się z przestrachem w ukochanego, którego wszak chciała ratować, a skończyła tak jak zawsze.
- Przepraszam…
Uśmiechnął się rozbrojony początkowo tym widokiem po czym nagle zmarszczył brwi.
-Tere fere. Tak łatwo się nie wywiniesz - co rzekłszy ściągnął swoją koszulę i spodnie i podał jej zostając w samych gaciach i koszulce kolczej. Koc upchnął ponownie do sakwy przechowania - Czar się zaraz wyprztyka. Więc jeśli zostajesz to zakładasz i bez gadania. Bo… zostajesz, prawda?
- Hej, wy tam na dole! - dobiegło ich wołanie Shavriego. - Suńcie się ktoś, bo schodzę!
Młodszy tropiciel z mieszanymi uczuciami pochylił się nad ziejącą dziurą studni. Schodzenie w tym stanie okazało się dużo trudniejsze niż przypuszczał. Nawet pomimo wstawiennictwa Toriki. Schodził wolniej i ostrożniej, a to z kolei pozbawiało go sił. W końcu niewiele metrów nad Jorisem chwyt go zawiódł i chłopak poczuł to nieprzyjemne uczucie spadania, nim odruchowo znalazł stopą pewniejsze oparcie, a rękami mocniej chwycił się liny.
- Nic mi nie jest! - zawołał, bo Przeborka na pewno poczuła szarpnięcie, a na Jorisa posypał się pył.
W końcu, gdy zaspany stanął na dole, minęła chwila zanim minęły dreszcze, jakie go oblekły z wysiłku. Dwa razy szarpnął za sznur na znak, że wszystko w porządku.

Półelfka na ponowne krzyki Sharviego przypomniała sobie gdzie była i w jakim stanie aktualnie znajdowała się jej garderoba… a raczej jej brak.
Spłonęła wyjątkowo gorącym rumieńcem, capiąc za przygotowane ubranie Jorisa, nawet nie myśląc o proteście.
- Dziękuje… - szepnęła, szybciutko ukrywając się w nieco za długiej koszuli. Ze spodniami był nieco większy problem, bo choć Joris do grubych nie należał to i tak Tori czuła podstępną luźność w pasie. - Czy… czy ewentualną karę… mogę przyjąć p-później? - wydukała w sam raz, zanim drugi z mężczyzn nie zlazł do nich na dno.
Wtedy to w wąskiej i mokrej jamie jaką była studnia, zrobiło się jeszcze ciaśniej i kapłanka, chcąc nie chcąc przylgnęła ciałem do ukochanego… tylko tak jakoś dziwnie odchylała swe ramiona do tyłu, jakby chciała uniknąć, by ten zetknął się z jej… piersiami. Co było dziwne bo dawno ten moment mieli za sobą.
- M-m-mam kilka łask! - zapiała spłoszona dziewczyna, a echo jej kurzego skrzeku potoczyło się na samą górę. - P-p-pozwólcie, że przed penetracją tej dziury… na świętą panienkę Selune… nie o taką penetrację… Melune co ty wygadujesz! Bez zabezpieczenia nie wejdziecie! - krzyknęła w końcu i ponownie ci zebrani u wylotu, mogli usłyszeć jak blisko padło jajko obok kury… czy coś w ten deseń.
- Przepraszam - powiedział nieco strapiony tym faktem Shavri - Ale ja nie wiem, co to jest ta cała pene… trrracja. Czy mogłabyś mi pokazać? - Był pewny, że słyszał kiedyś o demo-kracji, ale bogowie - też nie miał pojęcia, co to.
- Ach i przepraszam za ten deszcz z góry, troszkę mi się wyślizgły z rąk te mokre kamulce - stwierdził tropiciel i wyczekując na dalszy bieg wypadków, starał się stać ze wciągnietym brzuchem, by zajmować jak najmniej miejsca. Widział, że Joris zdążył już zatroszczyć się o ciepło dla swojej wybranki, więc na wszelki wypadek sam nie proponował pomoc.
- Ż-że ja mam p-pokazywać jak się penetruje?! - Półelfka szczerze żałowała, że w ogóle zaczęła temat. - Mowy nie ma! Nic nie będe pokazywać! Nic! - Rumieniec na jej licu czerwienił się buraczkowym kolorem. Kapłanka chwyciła się ramienia Jorisa mamrocząc pod nosem cichą modlitwę, która objawiła się w jego sercu pokrzepieniem i jakby większą werwą do dalszego działania... w sprawie oka oczywiście. Następnie przytrzymała spadające spodnie i przesuwając się ostrożnie na prawo pacnęła w czoło drugiego z myśliwych.
Tym razem modlitwa była dłuższa i bardziej skomplikowana, a Sharvi miał wrażenie, że dzięki łasce księżycowej Panienki miał siłę nie tylko penetrować… - cokolwiek to znaczy - ale i przenosić góry.
- Szybko, nie traćmy czasu… - ponagliła dziewczyna, nie mogąc się doczekać, kiedy ucieknie z tego przeklętego miejsca.
- Doskonale! - przytaknął Shavri. A w pamięci zapisał sobie, żeby zapytać Trzewiczka, co to znaczy to pene coś tam. Chociaż nie, bo ten znów gotów nazwać go Shavrim sową. Lepiej Zenobi. Żyła tak długo, na pewno znała to trudne słowo.
- Yyyyy… - Joris naprawdę chciał coś powiedzieć co by pasowało do sytuacji, jednak ta go przerosła. Chwila grozy gdy Torikha runęła w dół studni. Potem o mało nie dołączający do topielczej braci Shavri. A w końcu nie do końca zrozumiała rozmowa, z której pojął na pewno tyle tylko, że należy się śpieszyć. Odkorkował więc na prędce flaszkę z miksturą od siostry Garaele, wypił i skinął półelfce i kompanowi - Taaak… ruszajmy.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 07-01-2018 o 23:04.
Drahini jest offline