Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2007, 21:05   #120
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”


Szałas Arammadiosa zdawał się całkowicie oderwany od zewnętrznego świata. Pomimo, że nie przypominał wielkich i wspaniałych przybytków, jakie można podziwiać w każdym większym mieście, a jego umeblowanie dalekie było od bogatych ozdób świątyń, to w tym miejscu wyczuwało się coś dziwnego. Zupełnie, jakby sama obecność kapłana czyniła to miejsce świętym azylem spokoju i ciszy. Dom Arammadiosa, wydawał się ostatnią ostoją dobra w tym świecie, który przepełniony był okrucieństwem i cierpieniem. Jakiś bard pewnie powiedziałby, że to miejsce jest, jak mały płomień otoczony przez wszechogarniającą ciemność.

Starszy człowiek, z twarzą naznaczoną przez upływ lat, ze spokojem wysłuchał Almiritha, jednak co chwila zerkał w stronę Sae, tak jakby spodziewał się po niej czegoś szczególnego.

- Oczywiście przyjaciele pomogę wam, jak tylko będę potrafił. Na początek zbliżcie się, bym mógł obejrzeć wasze rany. Chyba mam jeszcze dość sił by wam pomóc.

Almirith i Maygar wykonali prośbę starca i przykucnęli w zasięgu rąk mężczyzny. Ten wpierw ujął ranną dłoń elfa. Na początku Almirith poczuł lekki ból, gdy kapłan długimi, zabrudzonymi palcami badał ranę, jednak trwało to tylko chwile. Później Arammadios nakrył zadrapania własną dłonią i wypowiedział krótką modlitwę do swojego boga. Almirith czuł, jak w odpowiedzi na słowa kapłana, przyjemne ciepło wypełnia jego dłoń i wręcz wyczuwał, jak pod leczniczym dotykiem rana błyskawicznie się goi, a trucizna traci swoją moc. Gdy kapłan puścił dłoń elfa, po zadrapaniach nie było najmniejszego śladu. Almirith wpatrując się w swoją uzdrowioną dłoń, cofnął się robiąc miejsce dla półczarta. Arammadios powtórzył cały proces od początku, tym razem na Maygaru, poczym z uśmiechem wskazał wszystkim stół z jedzeniem.

- Częstujcie się. Może nie jest tego wiele, a wy z całą pewnością jesteście śmiertelnie głodni, lecz nic więcej nie dałem rady stworzyć. Gdy zaspokoicie głód i pragnienie z przyjemnością odpowiem na wasze pytania.

Cała drużyna wymieniła niepewne spojrzenia, jednak przyjazny uśmiech kapłana i żołądki wyraźnie domagające się swoich praw nie pozostawiły większego wyboru. Wszyscy usiedli wokoło prowizorycznego stołu i zabrali się do jedzenia.

Potrawy nie były szczególnie wyszukane. Nie posiadało też pociągającego zapachu i smaku, ale perspektywa śmierci głodowej była o wiele bardziej nieprzyjemna. Arammadios jadł niewiele, choć wyglądał na równie niedożywionego, jak wszyscy inni mieszkańcy wioski. Przez cały posiłek wydawał się odległy i zamyślony, zupełnie jakby coś rozważał. W końcu jednak podjął decyzję, spojrzał na Sae i jej skrzypce, poczym odezwał się dość niepewnym głosem.

- Pani, po twoim instrumencie wnioskuje, że znasz się na pieśniach i muzyce. Czy nie zechciałabyś zagrać i zaśpiewać czegoś staruszkowi, który już od wielu, wielu lat nie widział domu? Może coś, co przypomniałoby mój dawny dom?

Arammadios ze spokojem wysłuchał odpowiedzi Saenny, poczym widząc, ze posiłek dobiegł końca, ponownie zabrał głos.

- Jak być może wiecie, te dziwaczne, białe istoty boją się światła. Jeśli chcecie iść do lasu, będziecie potrzebowali właśnie tego. Mogę wam użyczyć tych lamp.- to mówiąc kapłan wskazał na rozświetlające szałas lampy- Ich blask powinien wystarczyć. Zastanawiam się tylko, czy na pewno chcecie tam ruszyć. Obawiam się, że nie rozsądne jest poleganie na słowach szaleńca... choć czasem za pozornie bezsensownymi słowami kryję się prawda. Jeżeli jednak naprawdę macie zamiar udać się w tą podróż, pozwólcie staremu człowiekowi dać wam błogosławieństwo. Niech Fharlanghn prowadzi was po ścieżkach przeznaczenia, a jego imię niech wskazuje wam drogę na rozdrożach.




Harpo

... most, który był bardzo stary i zaniedbany. Zniszczone deski skrzypiały pod stopami gnoma. Harpo zaczął się obawiać, że most może nie wytrzymać ciężaru Vinniego, jednak póki co nic złego jeszcze się nie stało i deski wciąż były na swoich miejscach.

Trzy świetliste kule krążyły wokoło wędrowców, rozświetlając spróchniałe deski, grożące zerwanie, a także pierwsze sylwetki bełkotniaków, zbliżających się do dwójki towarzyszy. Niektóre z głupich zwierząt spadały w otchłań, strącane przez swoich pobratymców przeciskających się do przodu. Inne, trochę mądrzejsze wyskakiwały tuż przed krawędzią, by przednimi łapkami łapać się lin i desek składających się na most. Stanowcza większość z nich nie była w stanie się utrzymać i spadała w przepaść, a pozostałe spychały się nawzajem, albo były strącane przez Harpo i Vinniego. Przeraźliwy bełkot całej masy tych stworzeń, wypełnił całą jaskinie. Gdzieś wysoko nad głowami podróżników rozbudziły się nietoperze, przemknęły nad głowami bełkotniaków i ruszyły korytarzem z którego przyszli wędrowcy.

W tym czasie Harpo i Vinni niestrudzenie podążali do przodu. Każdy krok mógł oznaczać upadek w ciemność, jednak mężczyźni nie mieli wyboru. Most przeraźliwie trzeszczał w proteście na zbyt wielki ciężar, spoczywający na jego starożytnej konstrukcji. Podróżnicy przeszli już połowę drogi, a bełkotniaki za nim wciąż nie mogły się pogodzić w kwestie tego, kto ma pierwszy wejść na rozchybotaną powierzchnie. Nie chodziło o to, że stworzenia się boją. Wręcz przeciwnie, było stanowczo zbyt wielu chętnych.

Głośny trzask pękającej deski i wiązanka przekleństw sprawiła, że Harpo zaryzykował szybkie spojrzenie za plecy. Vinni stał się jakby trochę mniejszy, a przyczyną tego było to, że jedna z jego nóg przebiła spróchniałe drewno i teraz wisiała pod mostem. Mężczyzna nie przestając przeklinać, podciągnął ją z powrotem na most i skinieniem głowy dał do zrozumienia towarzyszowi, żeby ten ruszył dalej.

Jeszcze tylko parę kroków i towarzysze stanęli na twardej powierzchni. Ulga była niewysłowiona, ale nie było czasu, żeby poddać się radości. Zarówno Harpo, jak i Vinni zabrali się do przecinania lin podtrzymujących most. Robota nie była trudna i zajęła tylko chwilę. Liny z trzaskiem spadły w dół wraz z całym mostem, który teraz wisiał już tylko z jednej strony. Bełkotniaki piszcząc spadały w otchłań, a towarzysze na ten widok odetchnęli z ulgą. Problem był tylko jeden. Pozbawili się jedynej drogi powrotu, ale i tak to było najlepsze co mogli zrobić.

Harpo i Vinni ruszyli w dalszą drogę. Wszędzie dookoła nich panowała ciemność, ale gnomowi w ogóle to nie przeszkadzało, a człowiek wciąż mógł korzystać z dobrodziejstwa świetlistych kul stworzonych przez Harpo.

Towarzysze szli kolejnym korytarzem, jedynym jaki zdołali znaleźć w poprzedniej jaskini. Ku ich strapieniu, droga biegła stanowczo w dół, w głąb ziemi. W dodatku wyglądała bardzo nieodpowiednio. Podłoga była gładko wyciosana w kamieniu, a to oznaczało obecność jakiś podziemnych istot. Właśnie w tedy, gdy obaj mężczyźni w myślach rozważali możliwość napotkania na inteligentne istoty, ich oczom ukazał się koniec tunelu, rozświetlony migotliwym światłem. Obaj towarzysze natychmiast się zatrzymali i popatrzyli po sobie. Doskonale wiedząc, że nie mają po co wracać, ruszyli przed siebie, ale cicho i ostrożnie, przytuleni do kamiennych ścian.

W końcu doszli do wyjścia z tunelu i ich oczom ukazał się piękny, ale też niepokojący widok. Olbrzymi zbiornik wodny, którego przeciwny brzeg niknął gdzieś w ciemnościach jaskini. To właśnie światło odbite od krystalicznie czystej powierzchni wody, przyciągnęło ich wzrok w tunelu. Ściany jaskini promieniowały światłem. Miliony kryształów, wielkości dłoni pięcioletniego dziecka, wystawały z kamieni. To właśnie one dawały ten niesamowity blask, odbijając światło wpadające przez niewielką dziurę w suficie jaskini. Niewielka planka daleko w górze, była prawdopodobnie jedyną drogą wyjścia, ale za to prowadziła wprost na powierzchnię. Niestety nie było żadnej możliwości, żeby się do niej dostać, chyba, ze ktoś potrafił latać.

Po bliższym przyjrzeniu Harpo jeszcze dwie dziwne rzeczy. Ściany jaskini, poza kryształami, były pokryte płaskorzeźbami, które ktoś bardzo starannie wyrzeźbił w kamieniu. Gnom nie miał wątpliwości, że ten ktoś był doskonałym artystą, ale także geniuszem. Płaskorzeźby przedstawiały dziwaczne baryłkowate istoty, o kształtach przypominających skomplikowaną krzyżówkę człowieka i żaby, a każda z nich była tak pomyślana, żeby jej wygładzona powierzchnia dodatkowo odbijała światło.

Kolejnym dziwnym elementem, jakie dostrzegł Harpo były niewielki walcowate słupy wystające z ziemi. Rozstawione je w równych odległościach, wzdłuż brzegu, tak żeby znajdowały się tuż na granicy pomiędzy wodą, a lądem. Oczy gnoma zalśniły, gdy zobaczył, ze każdy słup uwieńczony jest niczym innym, jak diamentem. A kamiennych walców było w sumie dziesięć.


Foncroyss

Powoli, w całkowitej ciszy, Foncroyss ruszył przed siebie. Wyraźnie słyszał kłótnie, która właśnie rozpoczynała się pomiędzy merkantami. Istoty zaprzestały zbierania grzybów i odwróciwszy się do siebie rozpoczęły zażartą dyskusję. Po plecach człowieka przeszły ciarki, kiedy jeden z merkantów wskazał chudą ręką w jego stronę. Przez moment Foncroyss był pewien, że go zauważyli, ale jednak nie- merkanci wciąż kłócili się między sobą.

Przez chwilę Foncroyss stał całkowicie nieruchomo, poczym powoli i ostrożnie ruszył w swoją stronę. Gdy tak szedł, do głowy przyszło mu dziwne pytanie. Skoro nie pokazywali na niego, to na co, albo na kogo? Jak miało się okazać, odpowiedź była bardzo prosta. Z ciemności wyłoniły się masywne kształty, a do uszu człowieka doszło dziwne cykanie. Gdy Foncroyss postąpił kolejny krok, dostrzegł stos najrozmaitszych przedmiotów. Zaczynając od małych szkatułek, przez wielkie kufry, dywany, lampy, ozdoby i broń, a na dziwacznych urządzeniach, których mężczyzna nigdy na oczy nie widział, kończąc. Foncroyss po raz kolejny stanął, jak wryty, zapatrzony na niesamowite skarby, jakie leżały u jego stóp.

Właśnie ten moment na zatrzymanie był najgorszy, ze wszystkich możliwych. Człowiek zdał sobie sprawę, że odgłosy kłótni ucichły. Foncroyss natychmiast spojrzał w stronę merkantów i wcale się nie zdziwił, gdy dostrzegł, że oni wpatrują się w niego. Atmosfera w jaskini naglę się zagęściła, a milczenie zdawało się przesycone zaskoczeniem.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 25-06-2007 o 19:52.
Markus jest offline