|
Euforia, zamiast gasnąć i wyciszać się, trwała. Ogrzewała Anny serce, tak jak krew rozgrzała jej ciało. Czuła się niepokonana i zaczynała rozumieć nie tylko Skrzyńskich z ich upodobaniem do likantropów, ale również i tych spośród jej rodzaju, którzy polowali na lupiny dla ich krwi. Ekstatyczne szczęście potęgowała obecność Krzesimira, popijającego wino i gładzącego ukradkiem pod pledem jej biodro. Wyspał się i wróił do sił, a wszystko dzięki niej, uratowała go, sama, bez niczyjej pomocy... jeśli nie liczyć pochodni ofiarowanej przez Laurentina. Ten jednak był obecnie tylko bladym cieniem w Aninej pamięci, wobec natłoku i siły obecnych wrażeń nie miałby wszak niczego, co mogłoby się mierzyć z tym, czego doświadczała.
Etienne wina sobie nie żałował, jak nigdy, i przez Annowe ramię obserwował lupina. Otakar pił bardziej oszczędnie i siedział na samym skraju łoża. Choć to, pomyślała z rozbawieniem, jego barłóg przecie. Wziął się wreszcie do opowiadania, choć ku skrytej frustracji Anny – zaczął od osoby, która obchodziła ją chyba najmniej ze wszystkich zamieszanych w sprawę wieży.
- Zwabiłem ich światełkiem ducha i... znaleźliśmy Adele, w miejscu, które wskazałaś.
Dość oględnie opisał ciało, ale z obrażeń i po latach wynikało jasno, że panna Valdstein nie miała śmierci ani łatwej, ani szybkiej.
- Wtedy zobaczyliśmy płomienie...
I rzecz jasna, wszyscy rzucili się na oślep ku zabudowaniom. Coś takiego jest w ludziach, bardzo silnego, że przebija nawet przez wilkołaczą naturę – jak się pali, wszyscy pędzą popatrzeć. Do gaszenia zwykle biorą się tylko bezpośrednio zainteresowani.
- Skoczyłem w ogień, wołałem cię, ale nigdzie cię nie było. Potem...
- Potem mogło być już tylko zabawniej i wszyscy się pobili – zawyrokował podpity już cokolwiek Etienne, jego palce pełzły ospale w górę po wcięciu Aninej talii.
- W tej pożodze wpadłem na dziewkę. Tę z Żywca, po którą tu jechałaś. Tylko włosów nie miała jasnych, bo się jej spaliły całkiem. Krzyczałem do niej, żeby uciekała, ale słuchać nie chciała.
Tak, to wybitnie wyglądało na Jitkę, z uporem ignorującą wszystkie dobre rady.
- Zginęła? - wciął się ostro Etienne, a Anna zacisnęła powieki. Śmierć w płomieniach była straszna, czego i kogo ta dziewka tam szukała? Laurentina? Jej, Anny?
- Nie, widziałem ją potem – skrzywił się lekko Otokar. - Wypadłem z wieży, a wataha zdążyła się zorientować do tego czasu, że Martina gdzieś przepadła. Dalejże szukać... i znaleźli ją, z twymi druhami. Zaszyli się w jednej z ruin chat otaczających wieżę. I wyszli, jak żeśmy nadciągnęli, z chrzęstem i rumorem. Wyprowadzili Martinę związaną, z nożem na szyi. Przedstawili uroczą propozycję, że mamy odstąpić i opuścić te ziemie, to zwolnią Martinę całą i zdrową. Na to Vaclav wystąpił z kontrpropozycją, też urokliwą. Oni puszczą Martinę tu i teraz, a my ich nie rozerwiemy na strzępy. Padło też kilka obelg oraz obietnica, że po pijawach zajmie się mną, bo z rozmysłem wprowadziłem watahę w błąd... Na to mnie krew zalała.
- Zaiste – zgodził się Etienne z powagą, która pojawia się po paru kielichach wina – nic tak nie burzy krwi w mężczyźnie, oprócz ładnej niewiasty, jak potwarz. Zupełnie wszak pozbawiona podstaw.
- I co tu dużo gadać... ja jestem tutaj. Ja wygrałem, Vaclav przegrał i gryzie ziemię.
W jego głosie aż nadto wyraźnie słyszała dumę ze zwycięstwa.
|