Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2018, 21:58   #109
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tymczasem pociąg ruszył powoli z obecnej stacji.
- Niestety jazda trochę tam potrwa, bo ta linia zatacza duży łuk po przedmieściach.- wyjaśnił stawiając wino i lampki na stoliku przy którym siedział Rosjanin.- Jakieś dwie godziny? Za to będzie dużo czasu na konsumpcję.
Carmen tylko uśmiechnęła się pod nosem, przypuszczając o jakiej konsumpcji myśli Jan Wasilijewicz. Nie zamierzała jednak ułatwiać mu życia w tym temacie.
Mężczyzna jednak zachowywał stoicki spokój spoglądając to na oddalającego się kelnera, to na kochankę. Był opanowany, choć tylko na powierzchni, Carmen wiedziała że kotłowało się w nim. I tylko “rola” jaką przyjął trzymała go na uwięzi.
- Nalać wina madame?- spytał uprzejmie Rosjanin wstając od stolika.
- Poproszę Janie... - powiedziała, patrząc przez nieduże okienko i znów go ignorując - Mówi się, że to kobiety są słabościami mężczyzn, ale gdy patrzę na Andreę i siebie, mam wrażenie, że jest odwrotnie…
- Nie jestem pewien, czy to co łączy Andreę i tego mężczyznę jest takie proste. - stwierdził neutralnym tonem Rosjanin wstając i nalewając trunku Brytyjce. Stanął tuż za siedzącą akrobatką i oparł dłonie o jej ramiona, po czym zsunął je niżej i bezczelnie chwycił ją za piersi ściskając je i miętosząc brutalnie. Niemniej takie mocne traktowanie biustu Carmen, uwięzionego w ciasnej sukni i skórzanej bieliźnie, pozwoliło jej poczuć pieszczotę dłoni kochanka.
- Widzisz Corsac w romantycznej relacji z kimkolwiek? - zapytał ignorując fakt, że ich własna też niewiele wspólnego miała z romantyzmem.
- Kto wie... w gruncie rzeczy to kobieta-zagadka. I chyba kazałam ci usiąść, prawda? - zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Kazałaś. - potwierdził z zadziornym uśmieszkiem “Jan” odpowiadając jej śmiałym spojrzeniem. Zamiast jednak posłuchać jej polecenia mocniej ścisnął jej piersi dłońmi, po czym palcami prawej sięgnął do pierwszego z zapięć na jej gorsecie rozpinając je prowokacyjnie i powoli.
- Czemu jednak sądzisz że cię posłucham? - zapytał ironicznie.
- Powinieneś, by nie wyjść z roli - powiedziała cicho, uśmiechając się do niego. Nie broniła się, nie zachęcała go. Prowokowała.
- Jestem w roli. Miałem być nienasyconym sługą. - przypomniał jej kochanek rozpinając kolejne zapięcia i uwalniając piersi akrobatki z niewoli gorsetu. Nadal jednak uwięzionych w okowach bielizny.
- Jako twój sługa uwielbiam twoje ciało. - zapewnił znów ściskając drapieżnie jej biust.
Carmen potrząsnęła głową.
- Nie masz mnie wielbić, tylko być posłuszny. - Powiedziała szorstko.
- Hmm… naprawdę? W takim razie… jestem kiepskim sługą. Albo ty nie dość stanowcza. - odparł cicho Rosjanin muskając językiem płatek uszny dziewczyny. A dłonie wsunął pod bieliznę ciasno opinającą piersi Brytyjki rozkoszując się jej sprężystością i miękkością pod palcami.
Carmen przeciągnęła się leniwie i spojrzała na niego.
- Czyżby to była deklaracja buntu?
- Buntu ? Rewolty raczej…- jakby na potwierdzenie tego pochwycił za bieliznę Carmen zsuwając stanowczo z krągłości jej piersi, co ciało akrobatki przyjęło z ulgą, bo rzeczywiście… prezent od Andrei był ciasny. Teraz jednak, gdy dwa owoce pożądania były wolne, potencjalni podglądacze mieli zaprawdę apetyczny widok.
- Nie powinnaś igrać ze mną i sądzić, że unikniesz kary. - mruknął Orłow sięgając jedną dłonią do stołu.


Po jedno z Choco-Brulées, kuszących do konsumpcji. Powoli zaczął pocierać bananową końcówką twarde szczyty piersi kochanki brudząc je słodką masą.
- Zastanawiam się… nad tym… po której stronie… my powinniśmy być. Nasze państwa, my sami… co właściwie powinniśmy zrobić z tym całym “dziedzictwem Hekesh”. - rozmyślał jednocześnie używając przekąski jako pędzla, a krągłości piersi Carmen niczym płótna.
Carmen przeciągnęła się.
- Wiesz, że to potem ze mnie zmyjesz? Ustami... - Powiedziała, po czym dodała. - Mam wrażenie, że i jedni i drudzy bagatelizują problem. Co innego słyszeć o mumiach, które walczą, a co innego je zobaczyć…
- Oczywiście… choćby i teraz…. madame.- Orłow musnął wargi Carmen przekąską zachęcając ją do konsumpcji.
- I rzeczywiście... bagatelizują.- zgodził się z nią mężczyzna. - Problem będzie także, gdy owo dziedzictwo… znajdziemy. I to co przyjdzie nam z nim… zrobić.
Miał rację. Z pewnością cała rozgrywka toczy się o skarb, do którego to mapa i klucz prowadzą. Skarb, który każdy chce przejąć. Czy to tajemniczy AC, czy to Aisha i jej siostry, czy to Andrea… czy też wreszcie rządy obu Imperiów.
Brytyjka jadła mu z ręki. I to dosłownie, wylizując czekoladę spomiędzy palców kochanka języczkiem. Oderwała się od tego tylko na moment, by powiedzieć:
- Spójrzmy więc na to inaczej. Może to bilet... do naszej wolności? - zapytała cicho, wiedząc jak wiele ryzykuje tą propozycją.
Jan Wasilijewicz… zamarł przyglądając się podejrzliwie dziewczynie. W tej chwili cała erotyczna atmosfera gdzieś się ulotniła. W końcu Carmen zasugerowała zdradę… zdradę ich państw, ich przysiąg, ich honoru.
- Andrea… ma dość wpływów by nas ukryć.- zaczął cicho. - Jednak gdzie byś się chciała ukryć? I jak widzisz tą… emeryturę. Domek z ogródkiem, gromadka dzieci?
Uśmiechnęła się lekko.
- To do nas nie pasuje, lecz... kto kazał nam osiadać w jednym miejscu? Zamiast domku taki Skylord na wyłączność, zamiast dzieci arsenał broni... Pomyśl tylko.
- Skylord…- uśmiechnął się odsuwając zawartość stolika na bok i przyglądając się Brytyjce. Patrzył jej wprost w oczy i wskazał palcem stolik. -... myślę… o tobie… siedzącej tutaj.
Pogłaskał ją po policzku dodając.
- Jesteś bestyjką Carmen Stone. Łakomą bestyjką… a ja jestem twoim więźniem. I mam wrażenie, że to się nie zmieni.
- Czy to oznacza zgodę? - zapytała wstając, by pozbyć się sukni. Bieliznę jednak zostawiła na sobie, choć po prawdzie już nie zasłaniała jej biustu. Carmen usiadła na stoliku, zakładając nogę na nogę i patrząc dumnie na Rosjanina, jakby faktycznie była jego królową.
- Zamierzasz zagrać o wysoką stawkę. I to z rekinami.- ostrzegł ją mężczyzna, jednocześnie nachylając się i wodząc ustami po jednej z ubrudzonych piersi wargami i językiem. Dłonią wodził po pończoszce na udzie kochanki, która mogła dostrzec niedomknięte drzwi do części kuchennej wagonu. Być może celowo, być może przez przypadek.
- A jeśli przyjdzie ci negocjować… z Aishą? To co wtedy? - zapytał pomiędzy liźnięciami języka na jej skórze.
Dziewczyna oparła nogę na jego ramieniu, lecz nie przeszkadzała mężczyźnie.
- To zależy od stawki, ale... nie lubię, gdy ktoś gra... nieczysto. Z nią raczej nie będę się układać. - Odparła, po czym dodała - Mówisz tak, jakbym nie była świadoma wymiaru tego... planu. Dla twojej informacji jestem świadoma, lecz widmo śmierci... cóż, przy naszej pracy nie przeraża mnie. Zresztą chyba wolę zginąć niż skończyć jak służąca ambasadora z wypranym mózgiem. Ale... tak, tego też jestem świadoma. Jedyne czego nie wiem, to co ty o tym myślisz.
- Cóż…- Orłow zaczął rozpinać spodnie, by uwolnić swój oręż, wszak jaskinia rozkoszy ziemskich, jaką Carmen mu bezwstydnie prezentowała kusiła ku temu. I Brytyjka o tym wiedziała.
- Po pierwsze… wiesz dobrze, że nie kocham mojej “Ojczyzny” aż tak bardzo. Dla nich jestem “Polaczkiem” i bękartem. Dla ludu matki… potencjalnym zdrajcą. Po drugie… jesteś moim narkotykiem. Jakiej więc… odpowiedzi… się… spodziewasz? - nie przerywając konsumpcji na jej biuście, zdobył jej ciało silnym nerwowym sztychem. A po nim następowały kolejne gwałtowne ruchy, wypełniające ciało Brytyjki przeszywającym impulsami przyjemności.
Nie odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu i poddając się rozkoszy. Czuła przy tym, ze to co ich łączy, to może być za mało, by stali się nie tylko wiernymi kochankami ale i partnerami w zbrodni przeciwko całemu światu. A może się myliła? Może po prostu Jan Wasilijewicz nie potrafił inaczej wyrażać uczuć jak przez wieczne pożądanie?
Brytyjka wczepiła dłoń w jego włosy i przycisnęła twarz mężczyzny do swoich piersi władczym ruchem.
Przez chwilę tak trwali, w gwałtownym i namiętnym kontakcie. Usta mężczyzny wielbiły poruszany gwałtownym oddechem biust Brytyjki, a biodra doprowadzały do tego ruchu, kolejnymi pchnięciami. Jej ciało drżało i wiło się w rozkoszy, gdy władczo pozwalała swemu “słudze” wielbić swe piękno.
- Carmen… martwię się… o ciebie.- szepnął cicho. -... w rozgrywce… tej… w którą chcesz, byśmy weszli… nikt.. nie gra czysto. Bądź… bądźmy… ostrożni.
- Daj mi powód... a też będę bezwględna. - Powiedziała mu do ucha, jednocześnie wychodząc na spotkanie jego ciała, swoim ciałem i okrzykami rozkoszy przyjmując każde jego pchnięcie.
- Dojeżdż…- zauważył z ironiczną satysfakcją mężczyzna, nie przerywając pieszczot jej biustu i ruchu bioder. Miał rację, pociąg zwalniał zbliżając się do stacji, a tam oboje mogli być zauważeni przez stojących na peronie ludzi. To jednak nie wpłynęło w żaden sposób na samego Rosjanina. Nie przerywał tańca języka na biuście Carmen, a ruchami bioder dociskał swą męskość do podbitego zakątka akrobatki, tak że ta czuła go całego w sobie… i rozkoszną świadomość, bycia zagarniętą w całości przez kochanka.
- Chodźmy na ziemię... - szepneła między szaleńczymi pocałunkami, jakimi obsypywała jego szyję i twarz.
- Dobrze... - stwierdził pojednawczo Rosjanin, odsuwając się od kochanki i z wyraźnym żalem opuszczając jej bramę rozkoszy. Jego roziskrzone spojrzenie wędrowało po nagim ciele kochanki sprawiając, że nadal był w pełnej gotowości do kolejnego podboju jej ciała.
- Możesz wybrać jak... - Powiedziała mu do ucha kochanka, zerkając też w uchylone drzwi. Nie dostrzegła jednak nikogo, choć… przez chwilę wydawało się jej, że ktoś jednak patrzy. Może to było złudzenie? Może jednak nie?
- Na czworaka… nie wierzę za bardzo w czystość tej podłogi. Ani jej wygodę.- wyjaśnił cicho kochanek.
- Troszczysz się o moją wygodę... to takie miłe... a ja myślałam, że chcesz mnie wziąć jak swoją... sukę. - Mówiła cicho, zmysłowym głosem. Zsunęła się przy tym faktycznie na ziemię pod kontuar, gdzie położono dywan.
- To też.. należy ci się kara za igranie ze mną.- Orłow uklęknął tuż za nią i władczo chwycił za włosy. Zamiast poczuć kochanka w sobie Brytyjka poczuła mocne klapsy wprawiając w drżenie jej pośladki.
- Coś ci pańskość za bardzo weszła w krew przy Andrei. Może dlatego, że jesteście podobne.- mruknął.
Jęczała, wyprężając posłusznie pupę przed nim.
- Po prostu uwielbiam... gdy tak patrzysz... z pożądaniem... gdy się łamiesz... robi mi się mokro. - Wyznała.
- Nie potrafię być delikatny… po takiej prowokacji… mógłbym wcześniej zedrzeć tę przeklętą kieckę z ciebie… i wziąć łamiąc wszelki opór. - szepnął trochę zawstydzony z powodu swej gwałtownej strony natury. Co nie przeszkodziło mu jej okazywać, gdy znów połączył się z nią stanowczym pchnięciem. A kolejne ruchy bioder były szybkie, mocne i bezlitosne. Trzymana zaś za pukle włosów Carmen musiała wychodzić swym ciałem naprzeciw kochankowi, bez względu na odrobinę bólu towarzyszącej tej rozkoszy.
- Mogłeś... - powiedziała tylko, jęcząc coraz głośniej i czując jak przestaje ją obchodzić czy ktokolwiek to usłyszy.
- Pragnę.. cię…- czuła to w gwałtownych ruchach jego bioder, w zbierającym w nim pożądaniu i przetaczających się falach ekstazy. Jej ciało falowało gwałtownym oddechem, jej piersi kołysały się coraz energiczniej, aż w końcu… dotarli na szczyt zagłuszani przez gwizd wjeżdżającej na peron lokomotywy i metaliczny pisk hamujących kół pociągu.
Dysząc ciężko, Carmen opadła na dywan, nie myśląc o tym nawet kiedy ostatni raz był sprzątany.
- Co teraz? Zostajemy? Wracamy? Mamy okazję wysiąść.- szepnął czule Orłow wprost do ucha kochanki.
- Zostańmy... nie dam rady tak szybko się ubrać. - Powiedziała z cichym sapnięciem, gdy próbowała usiąść na ziemi.
- Dobrze…- na tym się jednak potulność Orłow skończyła. Popchnął ją znów na dywan, obrócił na plecy i nie przejmując się tym, że stanęli i ktoś mógł zajrzeć przez okna, sięgnął po przekąskę i pieszczotliwie potarł delikatnie bananem łono kochanki, masując je tak niecodziennie. I znacząc szlak dla swych ust. Był dziką bestią teraz, a Carmen jego zdobyczą.
- Janie... - upomniała go tonem władczyni - Przypominam, że nie założyłam dziś obroży... - Powiedziała i zaparła się stopą o jego bark.
- Cóż… - stwierdził po chwili namysłu Orłowi pochwycił dłonią za ową stopę. Pozbawił ją szybko obuwia i zaczął pieścić muśnięciami języka. -... ty może nie założyłaś obroży. Ale ja też nie.
- A jeśli obiecam założyć? Dziś wieczór... - zapytala, dodając - W zamian odpuścisz i będziesz do zachodu słońca posłusznym sługą, bez względu na to jak bardzo będę cię kusić.
- Nie dziś. Jutro też odpada. Pojutrze… tak… jak założysz pojutrze. Jutro cały wieczór, może nawet całą noc będziesz Andrei. Chcę byś następną noc… całą… była wyłącznie moja i całkowicie posłuszna. I… kusząca.- wyłożył swe warunki kochanek.
- Niech będzie... ale teraz wytrzyj mnie, a potem ubierz. - Powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Chusteczką… madame? - stwierdził z pewnym żalem mężczyzna patrząc łakomie na łono Brytyjki.
- Skoro nie powiedziałam czym... zdecyduj. - Mrugnęła do niego.
- Tak jest madame…- stwierdził mężczyzna, a pociąg ruszył. Leżąca na podłodze Brytyjka czuła zaś język kochanka wodzący leniwie po jej łonie i skrupulatnie zbierający okruszki i masę kakaową. Szczególny pietyzm śmigającego języka akrobatka czuła przy swym wrażliwym punkciku nad bramą kobiecości, ale… Rosjanin trzymał się umowy i nie sięgał językiem głębiej.

Dalsza podróż była podziwianiem uroków miasta przez okna wagonu i rozkoszowaniem się posiłkiem. Nie było już żadnych rozmów między nimi. Oboje wiele mieli wszak do pomyślenia. W Carmen kwitł już zalążek zdrady… nie miała tylu wątpliwości co Rosjanin. Nie chciała też skończyć tak jak Lizbeth, co pewnie mogło być karą za planowany przez nią wyskok. Co prawda Lizbeth poddała się zabiegowi dobrowolnie i głównie z powodu ciążącej nad nią starości i niedołężności, to… w przypadku Carmen taki zabieg dobrowolny już być nie musiał. I mogli nie czekać z nim aż do osiemdziesiątki. Niemniej jak wykorzystać całą sytuację na swoją korzyść? Z kim się sprzymierzyć i na jak długo? Orłow nie był pełen entuzjazmu dla jej deklaracji i rozumiała czemu tak się zachowywał. Carmen weszła na pole minowe nie wiedząc nawet w jakim kierunku podążać, ale… nagroda jaką była wolność u boku ukochanego była tego warta.


Gdy dojeżdżali taksówką z dworca do hotelu dostrzegli coś, co nakazało im się zatrzymać. Gabi siedziała na ławeczce. Zasmucona i z podkulonymi nogami. Obok niej stała wiolonczela w futerale. Gabriela wyglądała jak siedem nieszczęść, zasmucona i z rozmazanym makijażem na twarzyczce. Coś się stało, coś niedobrego.
- Coś jej... to wygląda na sprawy sercowe, czy mi się wydaje? - zapytała cicho Carmen, gdy mieli wysiadać.
- Mnie się pytasz? Jestem facetem… nie znam się na tego typu. Może lepiej ty porozmawiaj. - najwyraźniej Orłow nie radził sobie z tego typu sprawami.
- Czasem zastanawiam się jakim cudem udało ci się podchodzić te wszystkie kobiety. - Rzekła Carmen, lecz nie oponowała. To wyglądało na materiał na babską gadkę.
- Na pewno nie będąc ramieniem do wypłakania. Przykro mi. - rzekł szczerze i przytuliwszy Brytyjkę szepnął.- Pójdę przygotować ci ciepłą kąpiel madame.
Uśmiechnęła się lekko.
- Niech będzie. I zamów coś dobrego. - Powiedziała, po czym ruszyłą w stronę Gabi.
Ta zauważyła nadchodzącą agentkę, ale zawstydzona spuściła głowę w dół wyraźnie pochlipując.
Carmen przysiadła obok i siedziała tak chwilę nie patrząc na Gabrielę.
- Coś się stało? - zapytała w końcu.
- Spaprałam… - wymamrotała bardzo cicho. Po czym głośniej dodała zaczynając łkać.- Spaprałam zadanie… przepraszam… Miałam okazję się wykazać i zawaliłam.
- Ocenę pozostaw mnie. Najpierw chciałabym poznać konkrety. - Rzekła zachowawczo Carmen.
- Zabiłam go… spanikowałam i zabiłam. Narobiłam hałasu… policja mnie szuka chyba… do tego postrzeliłam jeszcze goryla. Wszystko się posypało… na lotnisku nie ma Skylorda… przestraszyłam się… myślałam, że uciekliście porzucając mnie… a potem do mnie dotarło, że wyleciał za wcześnie. Boję się. - jej wytłumaczenia były chaotyczne, a po chwili zakończyły się jej twarzą na dekolcie Carmen i zduszonym płaczem przerywanym słowami.
- Hercel nie żyje…. strzeliłam mu w serce, a może w płuca… już nie pamiętam. Ale nie wiedziałam co zrobić.
- Na pewno siedzenie w przestrzeni publicznej pod hotelem to nie jest dobry pomysł. Otrzyj twarz. Masz wyglądać normalnie. Ja przywołam taksówkę. Musimy cię ukryć do czasu, aż będzie można skorzystać ze Skylorda.
- Dobrze. - rzekła nieco spokojniej Gabi, gdy tymczasem Carmen gestem dłoni przywołała taksówkę. Maszyna zatrzymała się, a drzwiczki otworzyły. Brytyjka pomogła Gabrieli wejść do środka, przestrzegając ją przy okazji.
- Ani słowa w drodze, powiesz mi jak to było dokładnie, jak dam ci znać, że jesteśmy bezpieczne.
Gabi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Co jednak nie zmieniało faktu, że podróż do cichej nie należała. Zaraz po wpakowaniu się do pojazdu Gabi wtuliła się w Carmen i rozryczała dając upust swojemu strachowi i żalowi. I mocząc cały dekolt Brytyjki swymi łzami.
Podróż do ambasady na szczęście nie trwała zbyt długo.
Carmen nie roztkliwiała się specjalnie nad dziewczyną, choć musiała przyznać, że jest jej żal. Powinna przewidzieć, że zadanie może okazać się zbyt trudne, jednak dała się ponieść optymizmowi Gabi do wykonywania wszelkich misji w terenie.
- Pozbieraj się. - Przestrzegła, gdy miały wysiadać.-.. a potem idź za mną. Nie odzywaj się, dopóki nie zostaniesz poproszona.
- Dobrze…- rzekła wycierając nos dłonią, wyraźnie zawstydzona swoją porażką i załamana. Posłusznie podążyła za Brytyjką drepcząc pod ciężarem “wiolonczeli” którą niosła.
Carmen tymczasem trzymając ją przy sobie blisko i przyciskając twarz dziewczyny do swego biustu, jakby ją tuliła, choć po prawdzie chodziło tylko o osłanianie twarzy, nacisnęła dzwonek u drzwi.
- Obecnie ambasadora nie ma, niemniej jako sekretarz jestem uprawniony do przyjmowania korespondencji i przygotowania wszelkich spraw na czas jego powrotu. Więc złożenie dokumentów, próśb, petycji jest nadal możliwe.- usłyszała odgłos otwieranych powoli drzwi i głos samego Clarke’a, który zamarł nagle zdziwiony tym co zobaczył po ich otwarciu.
- Eeeemm… pani z pewnością powinna wiedzieć, że ambasador jest obecnie w podróży. Jak więc ja mogę pomóc?- rzekł w końcu po chwili milczenia.
- Dzień dobry Eliahu. - Przywitała się niezrażona Carmen. - Przyszłam właśnie do ciebie. Możesz nam pomóc i to bardzo, ale jeśli można... sprawę wolałabym wyjaśnić w środku.
- Oczywiście. Proszę…- otworzył szeroko drzwi wpuszczając obie kobiety do środka. Weszły bezwłocznie. Brytyjka poczekała jednak uprzejmie, gdzie mężczyzna zechce je przyjąć i dla rozluźnienia zagaiła.
- Wielu jest takich petentów do sir Drake’a?
- Zdziwiłaby się panienka. Szwajcaria ma całkiem sporą grupkę osób marzącym o azylu politycznym w Wszechimperium. Tutaj albo jesteś na szczycie, albo… powiedzmy że osoby zagrożone widmem bankructwa starają się opuścić ten raj wśród gór możliwie szybko.- wyjaśnił uprzejmie Eliach prowadząc kobiety przez korytarze, do gabinetu ambasadora.
- Och, mając taką wiedzę, musi być pan rozchwytywany przez tutejsze plotkary. - Zaśmiała się cicho agentka.
- Ten tego… pewnie tak jest.- odparł z uśmiechem Eliach posyłając tęskne spojrzenie… nie Gabi, ani nawet nie Carmen… tylko portretowi sir Drake’a.
Brytyjka zauważyła ten gest, lecz nie dała tego po sobie poznać. Zajęła miejsce w fotelu petenta, nie zapraszając jednak Gabi, by usiadła obok. Wręcz przeciwnie - raktowała dziewczynę chłodno i wyniośle.
- Niestety, zamiast odciążyć pana, przybywam z nową prośbą. Chodzi bowiem o to, że ta tutaj panna - wskazała jakby niechętnie towarzyszkę - Jest drugim pilotem Skylorda. Na czas lotu pana ambasadora dostała wychodne i... cóż, władowała się w kłopoty, dając w twarz bardzo... nazwijmy to... czułemu na punkcie własnej osoby wielbicielowi, który chce się teraz zemścić. Pan rozumie, że ja nie mogę zwracać na siebie uwagi zadając się z kimś, kto może być śledzony. Na razie co prawda sprawa jest świeża, dlatego jestem niemal pewna, że nie mamy ogona, ale... potrzebuję tę niecnotę ukryć do powrotu Skylorda. Najlepiej w miejscu, gdzie... nie ma deus ex machiny. - Spojrzała wymownie na Eliacha.
- Nie ma problemu. Wygląda na nawet…- ocenił spojrzeniem Gabi.- … osóbke o podobnej budowie ciała co Lizbeth. Wciśnie się w jej ciuszki… ufarbuje się jej włosy na rudo. Może tu zostać. Ambasada nie jest miejscem, które miejscowe władze mogą przeszukiwać kiedy tylko mają na to ochotę.
Carmen uśmiechnęła się szeroko.
- To wspaniale, dziękuję panu pięknie. - Po czym zwróciła się do Gabi surowym tonem. - Na ten czas masz być prawdziwą służącą i wykonywać polecenia pana Eliacha, rozumiesz? Masz mu być pomocą, a nie utrapieniem. - Rzekła, po czym dodała. - To ja jej pomogę z... charakteryzacją, a potem zostawiam ją panu, dobrze?
- Dobrze… proszę wybrać jej pokój gdzieś obok tego należącego do Lizbeth. Wszystkie są wolne. Możecie skorzystać z jej garderoby, aczkolwiek lepiej żeby ona wybrała tylko stroje służbowe, bo prywatny gust Lizbeth. - spojrzał w sufit i westchnął - Woła o pomstę do nieba.
Po czym zwrócił się do Gabi. - Jak masz na imię dziewuszko?
- Gabriela. - mruknęła cicho i wstydliwie czarnowłosa pomocniczka Carmen.
Brytyjka tymczasem wstała.
- Gabriela, proszę pana. - Poprawiła. - Ucz się, przyda ci się trochę ogłady pijanico. Jeszcze raz dziękujemy. - Uśmiechnęła się na odchodne do mężczyzny.
- Tak… proszę pani. - mruknęła zawstydzona Gabi, a Eliach wstał również.- Szykowałem kolację, więc mogę zrobić dla trojga jeśli jest taka potrzeba. Oczywiscie nie potrafię tak zabawić rozmową jak sir Drake, ale postaram się…
Wspomnienie ostatnich kaprysów Carmen jakie sir Drake spełnił sprawiło, że akrobatka mimowolnie acz wyraźnie się zarumieniła.
- Em, taak, nie wątpię. Rzecz w tym, ze mój grafik jest dość napięty, a i pewnie wy z Gabi powinniście omówić podział obowiązków teraz. - próbowała się wymówić.
- Ale… ja chciałam jeszcze pomówić i przeprosić i…- Gabi nagle chwyciła za ramię Carmen jakby bała się, że ta ucieknie zostawiając ją samą z Eliachem.
- Z pewnością to… krępująca sytuacja dla was obu, więc nie będę wam przeszkadzał. W razie czego będę w kuchni. Lady Stone… ufam, że wiesz jak tam trafić?- zapytał z wyrozumiałym uśmiechem sekretarz.
Przygryzła wargę.
- Tak... oczywiście. - Powiedziała i nie oglądając się, poprowadziła Gabi do pokoju po lewej od “włości” Liz, zahaczając o pokój służącej tylko po to, by wziąć z niego dwa kostiumy pokojówki, farbę do włosów i paletę do makijażu.
- Przepraszam. - rzekła Gabi siedząc na łóżku w pokoju, który wybrała Carmen. Słowo to padło zaraz po wejściu Brytyjki. - Za spaprawnie zadania, za rozklejenie się, za kłopoty… za wszystko. I za… wyjaśnianie.
Westchnęła smętnie mówiąc już bardziej składnie.
- Hercel nie żyje. Zabiłam go, gdy… próbowano go porwać. Tylko to przyszło mi do głowy. - mruknęła ponuro. - Było ich zbyt wielu. Byłam sama. Bałam się… tak bardzo się bałam, że nie zdobyłam się na nawet próbę jego odbicia.
Carmen westchnęła ciężko.
- Po pierwsze nie dostałaś pozwolenia, by mówić jeszcze, ale tak... to jest dobry moment. Po drugie, chodź do łazienki, muszę zająć się twoimi włosami, po trzecie, to wciąż nie są konkrety - kiedy, kto, jak wyglądali, gdzie. Od tego zacznij.
- Nie były to mumie. Tylko ludzie. Dużo ludzi. Dwunastka. Dobrze uzbrojeni. Dobrze przygotowani.- wyjaśniła Gabi posłusznie wstając i ruszając do łazienki. - Zamaskowani zawojami i w turbanach. Może od Aishy… może od turków. Załatwili czujniki deus ex machiny, dostali się do środka i uporali z gorylim ochroniarzem. Tylko dwóch z nich zginęło w czasie tej akcji.
- A gdzie byłaś ty? Czy coś słyszałaś z ich rozmów? Albo z zachowania tego prawnika? - wypytywała Carmen, nakładając farbę na włosy dziewczyny.
- Ja się ukryłam na dachu pobliskiego budynku. Uszkodziłam wcześniej jeden z węzłów energetycznych zawiadującej nim deus ex machiny, więc mnie nie widziała. Usadowiłam się tam i pilnowałam prawnika przez lunetę snajperki.- wyjaśniła Gabriela siedząc grzecznie.
- Czyli nic nie słyszałaś?
- Byłam za daleko. A im nie zależało na tym, by być głośnymi. Ale byli dobrzy w swym fachu. - stwierdziła Gabriela. - Lepsi ode mnie. To pewne.
Brytyjka przez chwilę milczała, kończąc rozprowadzanie farby i poprawiając tu i ówdzie pędzelkiem.
- A co robił Hercel, gdy się zorientował? Czy chował coś pospiesznie? Coś krzyczał?
- Próbował ukryć, wysłać jakąś wiadomość przez domowy telegraf. A potem go dopadli i związali. Zabrali na dół, a ja wiedziałam że muszę coś zrobić… - jęknęła smutno Gabi. - Bałam się go próbować odbić, więc zastrzeliłam… tyle że zapomniałam założyć tłumik. Więc oni mnie usłyszeli i cała okolica. I … zanim zdążyłam zejść z budynku zaroiło się od policjantów i zrobiła się jedna wielka...awantura. I wtedy jeden goryl zaczął mnie gonić. Odstrzeliłam mu prawą dłoń… i uciekłam. Zawaliłam wszystko.
Czekając aż farbę będzie można spłukać, Carmen rozłożyła kosmetyki i ubrania dla Gabi.
- Nie zawaliłaś. Biorąc pod uwagę twój brak doświadczenia, poradziłaś sobie naprawdę dobrze. - Carmen mówiła szczerze, nawet nie siląc się na dodatkowe uśmiechy. - Lepiej by zginął, niżby oni wzięli go na spytki. No i sam fakt, że umknęłaś policyjnemu gorylowi... robi wrażenie.
-Naprawdę? - zapytała cicho Gabriela zerkając na Carmen ze łzami wdzięczności w oczach.
- Wiesz, że nie mam zwyczaju cię chwalić bez powodu. Naprawdę. - Przyznała Brytyjka.
- Cieszy mnie to. - uśmiechnęła się już raźniej i znów spochmurniała. - Ale teraz będę wam zawadą w Zurychu. Nie mogę już w żaden sposób ci pomóc w misji. Przynajmniej dopóki tu jesteśmy.
- Myślę, że to już nie potrwa zbyt długo. Ważne, byś teraz nie opuszczała posiadłości ambasadora. I powinno być dobrze.
- Zgoda. Mogę jeszcze jakoś pomóc? I jak wam poszło z Andreą?- zaczęła pytać Gabi.- Udało się ją nakłonić do pomocy?
- Owszem. - Rzuciła zdawkowo Carmen, po czym dodała - Bądź pomocna Eliachowi i trzymaj się roli lekkiej awanturnicy. Przypuszczam, że nawet w zaistniałej sytuacji udzieliłby ci azylu, ale... po co kusić los? Przede wszystkim więc musisz być mądra. Nie wychodź nawet do ogrodu. A teraz marsz umyć włosy. Zobaczymy jak nam wyszło. I koniec płakania, pokaże ci, jak zwykła malować się Liz.
- Musisz ją dobrze znać.- zachichotała Gabi nie wiedząc jak bardzo ma rację. Zabrała się za mycie od razu, więc Carmen zyskała okazję do zignorowania tej uwagi.
- Jak wyszło? - rzekła po zabiegu. A wyszło dobrze. Oczywiście Gabi nie była Lizbeth, ale z daleka nikt nie zauważyłby różnicy.
- Nieźle, wyglądasz podobnie. Tylko musisz chodzić wyprostowana i jak chodzisz... kręcić biodrami. Jakbyś cały czas chciała kogoś uwieść. A teraz przebierz się w jej ciuchy.
- Mam wrażenie, że jeszcze trochę… a zacznę naprawdę kogoś uwodzić.- powłóczyste spojrzenie mówiło Carmen kogo ma na myśli. Szybko zaczęła się jednak przebierać ujawniając całkiem zgrabne ciało i fikuśną… różową bieliznę pod ubraniem.
Agentka jednak jak zwykle pozostała niewzruszona. Czekała aż Gabi skończy się przebierać.
- I jak wyglądam?- zapytała w końcu po założeniu stroju, a wyglądała… jak młodsza kuzynka Lizbeth.
- Pasuje ci, choć uważaj, jak będziesz się schylać, będziesz świecić tyłkiem. Dobra, to jeszcze cię podmaluję i zostawię cię z Eliachem.
- Jak spróbuje mnie klepnąć w zadek, to mu dłoń zwichnę.- odparła zadziornie Gabriela nie zdając sobie sprawy z sytuacji. Że kuperki, zarówno jej własny jak i Carmen, były obecnie bezpieczne.
Brytyjka spojrzała karcąco na koleżankę.
- Naprawdę o tym teraz myślisz? Przed chwilą jęczałaś, że wszystko schrzaniłaś, a jak cię zabezpieczyłam, to myślisz o swoim tyłku? - Prychnęła, wstając.
- Posprzątaj tu. Ja pożegnam się z Eliachem. - Powiedziała zimno.
- Żartowałam… - odparła smutno skarcona Gabi. Po czym dodała smętnie. - Wiem, że… ponieśliśmy poważną stratę. Hercel był jedynym naszym śladem. Znał prawdziwą tożsamość AC. To mnie dobija… chciałam poprawić sobie i tobie humor.
- Poprawisz mi humor udowadniając, że nie muszę się o ciebie dodatkowo martwić, Gabi. - Rzekła Carmen i wyszła.
Pożegnała się jeszcze uprzejmie acz zdawkowo z Eliachem i wezwała taksówkę, by wrócić do hotelu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline