Mariusz Leszczyński
Podjechał do szlachty trzydziestokilkuletni lisowczyk. Swój był on z chorągwi, ci co służyli wraz z nim pod Pobidzińskim znać go choć z widzenia musieli.
Nieco wychudzony, podkrążone oczy, lecz postawę prostą trzyma, żołnierską. - Witajcie Waszmościowie jam jest Mariusz Leszczyński herbu Belina – Mariusz spojrzał po zebranych, ciekawa to była gromadka, jeno przybita nieco utrapieniami wojny i głodu. Sam znał aż nazbyt dobrze to uczucie. - Z ramienia rotmistrza Pobidzińskiego tu stoję, bom dowiedział się od niego, iż potrzebujesz Panie Tomaszu szabel przy boku by sprawiedliwość przywrócić. – zwracał się wprost do Tomasza gdyż niewielu było takich co pojedynek Mosci Pana Niewiarowskiego z kozakiem przegapić by mogli. - Słyszałem, że do Chajnówki Waszmościów droga. Tędy i mnie się widzi, że dobra to pora by od żołnierskiej tułaczki odpocząć chwilę. Jeżeli oczywiście Waszmościowie nic przeciwko mojej personie nie macie.
Ponieważ nikt sprzeciwu w tym momencie nie wyraził, Mariusz kontynuował. - Przyjmij więc Waszmość i moją parę rąk i tą szablę – wskazał na szablę lisowską dobrej jakości przy pasie z największą dbałością zapiętą, - oraz mój język w retoryce prawnej liźnięty, niechaj Ci z Bożą pomocą posłużą w osiągnięciu celów. |