Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2018, 18:44   #119
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po niedawno odbytej przygodzie w lochach, wydawać by się mogło, że dzień chylił się ku końcowi.
Nic bardziej mylnego! Ten dopiero się zaczął i nie zamierzał poprzestawać na atrakcjach, tych większych i tych trochę mniej.
Parę Smoczych Jeźdźców czekało wydobycie winnego skarbu. Na szczęście dla pleców mężczyzn, na razie tylko w formie dwóch sztuk antałków.
Jarvis rozdzielił się z Chaayą w mieście, udając się do ruin, by rozpocząć wykopywanie wejścia do piwnicy. Bardka ruszyła po dodatkową parę rąk do roboty, w postaci zielonego smoka, kryjącego się pod postacią albinosa.
Tak jak podejrzewała, spotkała go w Antykwariacie, gdzie układał na półce nowe nakłady encyklopedii rzemieślniczych.
Na widok swojej krnąbrnej partnerki zmarszczył nos i nawet nie pofatygował się, by ją należycie przywitać.
- Gdzie ty do cholery wczoraj byłaś? - zawołał od progu, trzymając się pod boki ze zmiotką w ręce. - Pół nocy cię szukałem na moczarach! Zleciałem chyba całe wschodnie skrzydło namorzynowych lasów!
- Skąd wiedziałeś, że jest wschodnie? - spytała dziewczyna, uśmiechając pogodnie. Kłamałaby, gdyby powiedziała, że nie martwi się spotkaniem. Wiedziała, że zawiodła swojego skrzydlatego przyjaciela, który w pełni mógł się czuć oszukany i porzucony.
- Nie twój interes! - grzmiał, ale nagle zza regału wtrącił się nie kto inny, a sam Gulgram.
- CISZA ALBO WON! - Bibliotekarz nigdy nie należał do cierpliwych, a już zwłaszcza, gdy ktoś zakłócał mu spokój w jego ulubionym miejscu pracy.
- Przepraszam! Już nie będę! To przez Paro! - Chłopak czuł się w odpowiedzialności, usprawiedliwić przed zleceniodawcą.
- CZORT MNIE TO OBCHODZI! CISZA! - huknął dziadek i zamknął z łopotem jakąś księgę.
Tancerka zaśmiała się cicho, a gad podrapał po głowie zmieszany.
- Zamknij drzwi bo przeciąg i znowu będzie krzyczeć… - polecił prędko i zabrał się za zmiatanie kurzu z najwyższej półki. Tawaif weszła do środka i przymknęła wejście, najciszej jak potrafiła, po czym ruszyła w ślad za ogoniastym.
- Przepraszam cię… całkowicie zapomniałam, że byliśmy umówieni, a później… później było już za późno… - odezwała się dopiero, gdy oboje posłyszeli, że mężczyzna zza regału począł na powrót wertować księgę.
- Tsaaa… - mruknął pod nosem białowłosy. - Powinienem się już przyzwyczaić, ale to ciągle tak samo boli… - Wzruszył ramionami i kichnął od pyłu w powietrzu. Kobieta również czuła jak kręci ją w nosie, a może… były to po prostu wyrzuty sumienia.
- Wiesz… ale chyba się odegrałeś, sądząc po bałaganie jaki zostawiłeś w naszym pokoju… - kontynuowała, starając się zachować pozory wesołości.
- Bałagan? A co ja takiego zrobiłem? - zdziwił się skrzydlaty i popatrzył zachowawczo na Dholiankę.
Wtedy dopiero dotarło do tancerki, że cała ta oprawa przewalenia pokoju do góry nogami, mogła być całkowicie niezamierzona. Wcześniej po prostu uważała, że był to przejaw zazdrości…
- Ojej… no trochę nabałaganiłeś i… ukradłeś mi parę rzeczy…
- Ukradłem? - Po raz kolejny zdziwił się drakon, a Chaai opadła szczęka. - Zabrałem ci bronie bo uznałem, że w dziczy mogą być ci potrzebne… lub mi, zanim do ciebie dotrę - wytłumaczył swoją logikę, zmieniając ustawienia kilku woluminów, które nie stały w porządku alfabetycznym.
- Eee… yyy… a majtki? - spytała speszona, czując się wyjątkowo okropnie, że źle myślała o swoim partnerze.
- Dla zapachu… do tropienia…
- Tylko, że…
- Tak wiem, że były uprane… zorientowałem się dopiero później.
Po kwadransie przyciszonej rozmowy, Nveryioth zgodził się na pomoc w wydobywaniu beczek. Oczywiście, rozmowę z antykwariuszem, zwalił na swoją jeźdźczynię, która i tak akurat miała sprawę do niego.
Z odnalezieniem Gulgrama nie miała większego problemu. Mężczyzna chyba nigdy nie opuszczał swojego ulubionego miejsca na wytartym, czerwonym fotelu, za małym stoliczkiem zastawionym pergaminami. Tancerka skłoniła lekko głowę na znak szacunku i podeszła do staruszka, wyjmując z torby opasłą księgę.
- Przepraszam cię za te krzyki z wcześniej… płynie w nas gorąca krew, która czasem daje o sobie znać.
- Mhmmm… - Właściciel tylko skinął głową, wpatrując się w owe tomiszcze jak sęp w świeżą padlinę.
- Znalazłam coś i tak jak obiecałam… przynoszę ją tobie. - Dziewczyna położyła wolumin na blacie. - Jest zapisana w dwóch językach i na dwa… wydaje mi się odrębne tematy, ale nie jestem pewna. Zechciałbyś ją przejrzeć w wolnej chwili i mi powiedzieć, czy przyda ci się do czegoś?
- Księgi same w sobie są przydatne. Zawierają to co ktoś chciał po sobie zostawić. Są pamiątką po ludziach… a skoro zawiera dwa języki, to może zawierać trzeci. Kod ukryty w swej treści. - od razu zaczął wertować z wielkim zapałem. - Interesujące… Księga, która dotarła tak daleko na zachód.
- Czy znasz język dialekt Harimsa - spytała, gdy pierwsza fala wstydu, po złym określeniu się, opadła.
- Znam wszystkie dialekty twego ludu i parę starożytnych z tamtego regionu - stwierdził Gulgram, przyglądając się tekstowi. - To dość interesujące. Instrukcja obsługi dla magów. Ciekawe kto ją napisał.
- Tego nie wiem… ale razem z księgą, znalazłam też to… o czym opisuje - odparła z grzecznym uśmiechem, czując się przy handlarzu pismami, jak wtedy, gdy miała sześć lat i babka wytykała jej błędy.
- I pewnie same kobiety, co? Bo raczej nie spodziewam się tam mężczyzn zgodnych anatomicznie z realiami - ocenił starzec, wędrując palcem po kartce. - To raczej zabawy dla arcymagów. I pewnie wiele warte dla każdego kto zna się na demonologii i planach żywiołów. O ile zdołacie przytaszczyć je do miasta i nie zostać ograbionym.
- Nie da się ich przenieść… ale są dobrze ukryte, więc zaczekają na szczęśliwca, który sam je sobie wyniesie. - Chaaya wzruszyła nieznacznie ramionami. - Na razie księga jest twoja. Mnie i tak się do niczego nie przyda.
- Słyszałaś o królu diamentów? - zapytał nagle mędrzec, przeglądając dalej księgę.
- Nie nigdy nie słyszałam - odpowiedziała potulnie tancerka.
- Kiedyś dawno temu… był sobie górnik szukający w górach złota. Nie znalazł go, za to znalazł diament. Wielkości kuca. Warty całego królestwa. Prawdziwy król diamentów - zaczął opowiadać. - Piękny klejnot miał jedną wadę. Był diamentem. Tak dużym i twardym, że nie dało się go pociąć na mniejsze. Można było kupić za niego królestwo… ale kto sprzedaje królestwa? Nikt. Górnik nie mógł więc nic kupić za niego, bo przecież zwykły bochenek chleba jest wart o wiele mniej niż taki klejnot. Ba… cały stragan z chlebem jest wart o wiele mniej niż król diamentów. Więc choć górnik był bogaty, to to bogactwo było bezużyteczne. Za to musiał opłacać strażników dla swego skarbu. Aż w końcu… wrzucił ów klejnot w najgłębszą jaskinię. Bo król diamentów był zbyt drogi, by naprawdę być wartym posiadania. Takoż jest i tu… Posiadasz wielki skarb, ale nie ma maga w mieście, który miałby dość pieniędzy, by ów skarb odkupić za należytą cenę.
- Na szczęście ta księga nie jest wielkości kucyka, więc jest bezpieczna tu… u ciebie, a ty wraz z nią. - Kobieta skłoniła się lekko i nieco zmieszała. - Czy mogę porwać mojego brata? Dziś… teraz?
- I tak nie ma żadnego pożytku z niego - sarknął antykwariusz, choć wydawało się, że jednak trochę mu szkoda, że zabiera Nverego. Choć z pewnością otwarcie by się do tego nie przyznał. - Gdybym miał pole kukurydzy to przynajmniej byłyby z niego strach na wróble. A tak… nawet myszy nie odstraszy.
- Obiecuję go zwrócić… za godzinę lub dwie, nie więcej. - Bardka pożegnała się z mężczyzną, po czym zgarnęła podsłuchującego białaska, wyprowadzając go na zewnątrz.
Gdy „rodzeństwo” rozsiadło się wygodnie w gondoli, bardzo chciało wyciągnąć od siebie nawzajem informacje na temat przebiegu wczorajszego wieczoru. Smok jednak nie wiedział jak zacząć, by nie dać po sobie poznać, iż był wielce ciekawy, a Kamala gryziona przez wyrzuty, nie chciała być… nachalna.
- Smakował ci biryani? - zagadnęła w końcu, ponownie wywlekając kwestię bałaganu, który, choć gad się zarzekał… wcale nie był taki przypadkowy.
- Jakie biryani? - zapytał nic nie rozumiejący, ale szybko się zreflektował - aaa dobre, dobre… tylko ostre, później strasznie mnie piekło w gardle, ale miałem karafkę.
- A samosy? - ciągnęła dziewczyna, uśmiechając pobłażliwie.
- Pierożki też były dobre… ale ciasto za suche - wyraził swoją opinię Nveryioth.
- Takie miało być… - mruknęła brązowowłosa i popatrzyła na czerwonego koloru kamienicę.
Zapadła napięta i trochę niezręczna cisza, kiedy to oboje zbierali się w sobie.
- To gdzie wczoraj byliście? - Tym razem to młodzik zagaił pierwszy.
- A… hm… no w obserwatorium - wyjaśniła oględnie tancerka.
- Ale jakim obserwatorium… - naciskał niezrażony albinos.
- Astrologicznym…
- Miedzianogłowego?
- Co?!
- Co, co..?
Rozmowa przeszła na strefę telepatyczną. Bardka nie zważając na przechodniów, wczepiła się w ramię skrzydlatego partnera i wpatrzyła intensywnie w jego blady profil, starając się odgadnąć, co mu w głowie piszczy. Skrzydlatemu pasowało takie zainteresowanie i choć bardzo chciał się wygadać, milczał jak zaklęty, stawiając czynny opór ciekawskim myślom Sundari, próbującej przeczesywać jego wspomnienia.
Po parunastu minutach nie wytrzymał i tama puściła.
Zaczął opowiadać z pasją i podnieceniem o Dartunie, który go zawiódł; o wyprawie poza miasto i szalonym locie w obłokach; o samotnej wieży i cmentarzu. A potem duchu, który był elfem i mówił w smoczej mowie.
Paplał i paplał i wręcz nie mógł się wygadać.
Świadomość zainteresowania jakim darzyła go w tej chwili Chaaya była niesamowicie słodka i upajająca, więc nie przestawał, przekazując jej wszystko czego się dowiedział, ale nie zdradzając żadnych szczegółów na temat okolicy. To miał być jego sekret, tak, by nikt nie odnalazł żadnej z czterech wież i cmentarza bez jego dobrowolnej i łaskawej pomocy.
Historia jaką miał do przekazania była długa. Gdy para dopłynęła do ruin i dołączyła do pracującego czarownika, wciąż jeszcze pochłonięci byli rozmową… nawet po wyciągnięciu beczek, zielonołuski nie chylił się ku końcowi ze swoim sprawozdaniem… nawet gdy Dholianka odwiedziła Vittorio, by zostawić mu antałek i życzyć jak najmniejszego kaca, smok ciągle nawijał, jak przędzę na szpulkę.
Czuł, że zyskał w oczach swojej pięknej tancerki i chciał, by ta chwila trwała jak najdłużej… dlatego nie czuł żalu, że musieli się rozstać, gdy akurat zszedł na temat czarnego smoka i jego przygłupiego przydupasa.
~ …No i wtedy Sual’dasair powiedział, że był jeszcze piąty… mały, strasznie głupi i nadęty jak ropucha… czerwony smok… Ferragus, ale o tym opowiem ci później… masz tu papiery do tego krawca i widzimy się wieczorem. Dalej jest jeszcze ciekawiej.
W tawaif coś pękło i nie słyszała już nic prócz szumu krwi we własnej głowie… oraz śmiechu.
Laboni swą dziką uciechą przypominała burzę, która grzmiała i błyskała. Nawet maski nie były w stanie powstrzymać się od wesołości i jedna przez drugą chichrały się jak podlotki.
A więc… Starzec miał imię… i wcale się zanadto nie zmienił od czasów swojej młodości.
„Rebek, rebek! Jestem czerwoną i potężną ropuchą! Rebek, rebek!” Wykrzykiwały panny, jedna przez drugą i tylko nieliczne zachowały spokój.
~ Jeśli uważasz że przejmę takimi złośliwościami, to się wielce mylisz. ~ stwierdził Starzec Ferragus wyniosłym głosem. ~ Od kiedy to słoń przejmuje się popiskiwaniem pisklaków pod jego stopami?
Chaaya starała się na taką nie wyglądać, ale była… zdruzgotana. Dawna wesołość i radość z powodu odkrycia prawdziwego imienia smoka przesiadującego w jej ciele, wywietrzała i nie pozostał po nim nawet ślad. Teraz miała prawdziwe problemy na głowie! Nie tylko straciła okazję, by dostać sukienkę szytą na miarę i to całkowicie za darmo (niby nic nadzwyczajnego gdyby się było tawaif w swoim domu, ale w tych okolicznościach… był to wielki plus), to jeszcze… faktycznie nie miała się w co ubrać na bal.
No nie miała!
Bardka czuła wielką ochotę ukryć się gdzieś i zacząć płakać nad swoim marnym losem, że z początku, nie chciała wejść do cukierni, jednakże po kilku chwilach kręcenia się w okolicy, zapachy wydobywające się spod szpary drzwi skusiły ją i w końcu zajrzała do środka.
To nie był zwyczajny sklepik. Tu półki uginające się słodyczy...
[media]http://www.shellosophy101.com/wp-content/uploads/2015/09/istock_000004920201small_web__95766.jpg[/media]
… same pachniały cynamonem. Tutaj laski wanilii…. były prawdziwymi laseczkami do podpierania się. Słodkie zapachy wypełniały całe pomieszczenie. Gabloty mieniły się wszelkimi kolorami, przyciągały wzrok obcymi kształtami. Twórca ich bowiem wyszedł poza ramy cukiernictwa. A może i zdrowego rozsądku.
W małej przestrzeni upchnięto bowiem wszelkie jego cukrowe fantazje i pomysły, których nie można by było zrealizować bez szczypty magii.
Widoki w normalnej sytuacji zaparłby by dech w jej drobnych płucach, ale aktualnie… kobieta przechodziła kryzys!
Prawdziwą tragedię.
~ Jak ja się pokażę na przyjęciu… bez stroju… bogowie. Taka szara, bezimienna mysz z pustyni, tak będą o mnie myśleć, gdy zobaczą mnie z Jarvisem… o nie! Jarvis. Taki wstyd. Nie mogę mu tego zrobić… ~ Tancerka stała ze smutną miną pod regałem z cukierkami. Jej przybicie zdawało się emanować i współoddziaływać na precjoza w przeźroczystych słojach.
Wysysała z nich blask.
„A tam, przesadzasz… strój to tylko dodatek” przypomniała Laboni pocieszająco. „Masz piękne biodra, jędrne piersi i wspaniały, kształtny tyłek. Nic ci więcej nie potrzeba, by hipnotyzować mężczyzn.”
~ Ale ja nie idę tam tańczyć… moje kształty na nic się zdadzą ~ upierała się przy swoim dziewczyna.
„No to czym się przejmujesz moja przepióreczko?”
~ Bo chcę ładnie wyglądać… dla Jarvisa ~ wyjaśniła swoją logikę.
„Ale sama powiedziałaś, że nie idziesz tam tańczyć… a więc nie musisz też wyglądać!”
Skoro Chaaya nie szła na bal jako tawaif, nie musiała się przejmować, ani wyglądem, ani kształtami, ani nawet chrypką, czy bólem zęba. Niczym!
Wolne. Fajrant. Taka była logika wspomnień babki. Trzeba przyznać, że była ona nawet całkiem użyteczna, ale nieskuteczna… bo Kamala dalej się zamartwiała i nawet widok karmelowych ciągutek, nie był w stanie tego zmienić.
Wędrując spojrzeniem po półkach, dotarła wzrokiem do sukni, pachnącej palonym cukrem...

[media]http://i.pinimg.com/originals/f3/61/90/f36190c0f66f5b2473c303abda328432.jpg[/media]
...i zrobionej kolorowych z płatków cukrowo-waniliowych, wzmocnionych pewnie magią i piekarskim dodatkami. Każdy misterny fragment, perfekcyjnie imitował liście egzotycznych drzew i korę. Ale wystarczyło dotknąć ich palcami, by faktura potwierdziła, że są to słodkości. Nie wspominając o upojnym i nieco lepkim aromacie, otaczającym strój, kuszącym do konsumpcji… w obu znaczeniach tego słowa.
“Myślałam, że jakiem stara… nic mnie już nie zdziwi… zwłaszcza po tym co ci robili w niewoli… a tu proszę. Człowiek się uczy(?) całe życie…” Matrona sarknęła, przyglądając się wytworowi chorej fantazji jakiegoś “samca”, kręcąc przy tym w zrezygnowaniu głową. “Same dewianty, jak bogów kocham…”
“Ale ta sukienka jest nawet całkiem ładna…” wtrąciła Nimfetka, której podobała się delikatność i eteryczność kreacji.
“Szkoda, że nie praktyczna… usiądź w takiej, a przyklei ci się do pośladków.” Umrao była bardziej krytyczna, choć i jej strój przypadł do gustu… ale w całkowicie odmienny sposób co jej starszej, młodszej “siostrze”.
Natomiast sama bardka ciągle przebywała w trybie wysysania życia z otoczenia, od czasu do czasu tylko cicho wzdychając, jakby była na jakiejś uroczystości pogrzebowej, a nie w sklepie z łakociami.
- Mogę zagwarantować, że ta czekolada jest idealna… pod tym względem. Sama rozpływa się i zastyga… - Staruszek zaś zwrócił uwagę na przygnębioną, ale i zapatrzoną w suknię tawaif.
- Wiem co sobie myślisz. Niewygodna, sztywna i rozpuści się… otóż nie. Dzięki wpleceniu zaklęć w proces tworzenia jest równie elastyczna i wygodna… a topi się jedynie w ustach - zaczął zachwalać swój towar, odstępując na razie od negocjacji z Jarvisem.
Dholianka odwróciła się do kupca. Nie odezwała się, ale też i nie musiała, bo wyraz jej twarzy mówił wszystko.
“Nie podchodź, nie odzywaj się, nie obchodzisz mnie.” Natychmiast przestała interesować się otoczeniem, na którego bardziej była zmuszona patrzeć, niż chciała to robić i ostentacyjnie podeszła do okna, by za nie wyjrzeć na ludzi na zewnątrz.
“Wspominałam już, że moja ósma wnuczka i wspaniała tancerka, jest też urodzoną dyplomatką?” zagaiła rozbawiona Laboni, choć jako kurtyzana dobrze rozumiała, dlaczego dziewczyna była w tak podłym humorze.
“Ojej… Kamalciu tak nie można, będzie mu przykro…” najstarsza z masek odezwała się cicho, ale szybko umilkła, gdy któraś z panien prychnęła z pogardą.
- Kiepski nastrój… na to też mamy słodkie ciągutki, truskawkowe mydło, jadalne pachnidła. - Marrcosim nie należał do osób, które łatwo się zrażają. Czarownik widząc jednak podły humor kochanki, odezwał się tylko czule dając jej znać, że nie jest sama. Ale nie naciskając na nią.
“Kto chciałby jeść mydło?” zdziwiła się babka, kiedy jej nosicielka wyłączyła się na obu natrętów w pomieszczeniu.
“Jest truskawkowe…” Umrao, była całkiem gadatliwa, gdy nie było przy niej Deewani.
“Może być i nawet złote… mydło to mydło…” uparła się najstarsza z kobiet.
“Pewnie jest słodkie…” wtrąciła trzy miedziaki Ada.
“Niech se będzie i słodkie! Kto normalny żre mydło??!!” Laboni wydarła się na podopieczne nie wytrzymując.
~ Czy to ważne? Dla mnie może być i jadalnie, słonie gówno o smaku ananasa, co mnie to obchodzi? ~ Teraz nie wytrzymała Sundari. ~ Nie mam sukienki na bal, a ty się rozwodzisz nad mydłem!
“To sobie kup kiecke i przestań zrzędzić, mało masz sklepów dookoła?” Najeżyła się matrona, a Chaaya skrzyżowała ręce na piersi, jakby powoli traciła cierpliwość do całego świata.
Przywoływacz więc bezpiecznie zajął kupca rozmową o swoich potrzebach, stojąc nieco z boku i dając bardce czas na uspokojenie się.
Nie przewidział jednak tego, że rozmowa… nawet jeśli nie dotycząca jej osoby i tak ją irytowała. Po chwili tancerka wyszła na zewnątrz, gdy tymczasem do dysputy w jej głowie dołączyła czwarta maska.
“Swoją drogą, jestem ciekawa jak smakują te różowe płatki. “ Seesha miała przyjemny i wystudiowany głos recytatorki.
“Obstawiam, że truskawkowe…” Wiekowa tawaif sarkała na lewo i prawo, nabzdyczając się powoli tak samo jak jej wnuczka.
“Ja myślę, że różane…” westchnęła cichutko Nimfetka.
“A gdzie tam… hibiskus jak nic, poznaje po kolorze!” Ada gdyby miała własny wizerunek, pewnie poprawiłaby okulary na nosie.
“Idź ty wariatko, uparłaś się z tym hibiskusem i do wszystkiego byś go dodawała…” Umrao prychnęła, jakby rozwodziła się nad czymś obrzydliwym.
“Bo jest zdrowy, ma wiele minerałów i antydetoksykantów zupełnie jak zielona herbata” ciągnęła uparcie uczona.
“Ale jest kwaśny!” Tym razem to krzyknęła drobna dziewuszka.
“Dla ciebie wszystko jest kwaśneee, ostreee, gorzkieee… nic tylko byś słodycze żarła” piała złowrogo babka.
Wędrówka uliczką nad kanałem… samotnie i będącą pogrążoną w rozmyślaniach sprawiła, że prawie bardka zaliczyłaby wodną wpadkę. Na szczęście przed tym mokrym losem, uchroniła ją granatowa toń. Suknia, której to intensywny kolor pochłaniał jej spojrzenie. Suknia na wystawie salonu mody… czymkolwiek ów salon był.
Wejścia do niego bronił półork w liberii. Coś, czego nie spodziewała się w tym mieście. Diablęta nie były niespodzianką, ale stwór z jej ojczyzny, ubrany tak… dziwnie?
“Ukradnij ją” palnęla Laboni, aż dziewczyna osłupiała.
~ Że co proszę? ~ spytała ostrożnie, przyglądając się witrynie, jakby zobaczyła tam co najmniej trupa.
“Ukradnij no… do cholery… masz magię!” wyjaśniła matrona.
~ Myślisz, że na to nie wpadłam? Nie starczy mi czarów na podtrzymanie iluzji na całą noc… ~ przyznała smutno Kamala, przyglądając się niewolnikowi, bo jakoś nie wpadła na to, że mogło być inaczej.
“Do czorta z tobą!” Kurtyzana skapitulowała i obrażona na cały świat, zniknęła gdzieś w odmętach.
“Przywidziej żałobę…” poleciła Ada.
~ Co?
“Chodzi jej o ten kombinezon co jest biały i skórzany…” wytłumaczyła Umrao. “Masz w nim niezły tyłek, to dobra rada.”
“Ja zawsze daje dobre rady” stwierdziła okularnica, a tancerka przewróciła oczami i wzniosła ręce do nieba, po raz kolejny tracąc cierpliwość.
Najlepiej z tego wszystkiego bawiła się Deewani. Chichotała psotliwie, biegając po brzuchu smoka w te i wewte, jakby w ogóle nie traciła siły i energii. Wolnym uchem słuchała kłótni, która jej nie dotyczyła i tylko od czasu do czasu coś komentowała, ale cicho i pod nosem. Wydźwięk jednak był ciągle taki sam…”kiedyś tak nie było” i… “to wszystko wina Jarvisa”.
- Panienka chce coś kupić? Dobre ceny, na miejscu poprawki. Duży wybór. - Mieszaniec widząc zadumanie Chaai, odezwał się bez entuzjazmu w głosie. Chyba musiał się tego zdania wyuczyć na pamięć.
“ON MÓWI!” Babka natychmiast zmaterializowała się z powrotem. “To bydlęce zwierze umie mówić!” Nie mogła wyjść z podziwu.
Oczywiście wiadomym było, że półorki potrafiły mówić… ale jako niewolnicy i wojownicy… nie byli do tego uczeni, a z tymi… wolnymi, starsza tawaif nie miała nigdy do czynienia, więc to był pierwszy raz kiedy Dholianka usłyszała głos czegoś pokroju podnóżka.
- Eee… a jest otwarte? - spytała na głos bardka, przyglądając się krytycznie mężczyźnie.
- Oczywiście… od rana do wieczora. - stwierdził uprzejmie półork otwierając zachęcająco drzwi.
“ON CIE ZROZUMIAŁ!” grzmiała nieco przestarzała wizja kurtyzany z Pawiego Tarasu, kiedy to Sundari z niejakim wahaniem, zajrzała do środka sklepu.
- Witam w moim sklepiku. Małym, ale uroczym - rzekła kobieta stojąca za kontuarem. Z pewnością twórczyni, sądząc po tym jak się ubierała. Ciemnowłosa, eteryczna kobieta, mogła mieć w sobie domieszkę elfiej lub półelfiej krwi, bo poruszała się z “gracją”.
- Tu spełnimy marzenia. Twoje, albo szczęśliwca dla którego chcesz przyozdobić swoje ciało moim cudeńkiem - odparła wesoło.
Brązowooka dziewczyna nieco zachęcona powitaniem weszła do wnętrza i rozejrzała się niemrawo po ciasnym pomieszczeniu. Nie była pewna czy którakolwiek z tych kreacji tutaj wywieszonych, pasowałaby na jej pustynne ciało. Pomijając fakt, że nawet nie orientowała się w tutejszej modzie i nie wiedziała, czy założenie któregokolwiek z tych strojów nie ośmieszyło by jej i Jarvisa.
- Mhm… - mruknęła bez przekonania i wyraźnie zmęczona. - Mam pilnować gości na balu… ale nie mam sukienki, a w mieście jestem od niecałego dekadnia i nawet nie wiem co się tutaj ubiera na te wszystkie imprezy wieczorowe - wyjaśniła swoją sytuację, podziwiając paletę barw materiałów.
- Idealnie trafiłaś… mam kreacje wręcz stworzone, byś w nich wyglądała uroczo. Za mną - oznajmiła władczo i ruszyła przodem.
Tawaif popatrzyła się na drzwi, jakby rozważała ucieczkę, ale w końcu się poddała i ruszyła smętnie za nieznajomą.
- Nie jestem pewna czy chce wyglądać uroczo… urocze to są dzieci, a ja nim nie jestem…
“I nigdy nie byłaś” przypomniała babka.
- Pięknie więc? Zachwycająco? - zapytała krawcowa i gdy doszły do niewielkiego pokoiku, rozkazała stanowczo. - Rozbieraj się do bielizny… i powiedz jaki kolor do ciebie pasuje.
“Jebnij jej wachlarzem w łeb!”
“Babciu tak nie wol…”
“Nie nazywaj mnie babcią!” warknęła Laboni i ponownie zniknęła obrażona.
Chaaya westchnęła w zakłopotaniu i zaczęła się rozbierać.
~ Ten dzień mógłby się już skończyć… ~ stwierdziła smętnie, dodając na głos - wróciłam niedawno z wyprawy do opuszczonych lochów… nie wymagaj więc zbyt wiele…
Gdy magiczna peleryna i suknia opadły na ziemię, tancerka rozsznurowała spodnie i zsunęła je z kształtnych bioder, prezentując się w prostych białych majteczkach i ażurowym staniczku.
- Nie obchodzi mnie twoja bielizna, tylko sylwetka… obróć się - mruknęła kobieta, wpatrując się badawczo w ciało klientki, gdy ta wykonywała polecenie. - Smakowity z ciebie kąsek. Nie ma za bardzo czego poprawiać czy tuszować. Co najwyżej uwypuklić. W jakim kolorze czujesz się pewnie?
“Jebnij jej wachlarzem w łeb!”
“Umrao!”
“No co..?!”
- Eh… w każdym czuje się tak samo - odparła w zrezygnowaniu kurtyzana. Te ciągłe kłótnie i gonitwy myśli, wysysały z niej powoli życie.
- Coś mam dla ciebie - stwierdziła kruczowłosa i szybko opuściła pokoik.
Wróciła po paru minutach z kilkoma sukniami.
- Co powiesz na tą? - zaczęła od podania jej stroju zdobionego fałszywym złotem i klejnotem, o barwach przechodzących jedna w drugą..
- Egzotyka kreacji uwydatni egzotykę rysów twojej twarzy - oceniła fachowo.
- Egzo… - zdziwiła się bardka i dopiero po chwili dotarło do niej, że nie jest u “siebie”. To ona była inna, nie miasto i jego mieszkańcy.
Speszyła się wyraźnie, przyglądając delikatnej tkaninie. Jej kolor wyraźnie przypadł jej do gustu. Był żywy i ciemny, jak burzowa chmura podświetlona słońcem. Tylko czy…
- A nie będę się za bardzo rzucać w oczy?
- Na tym targowisku próżności, każda z was będzie się rzucała w oczy - stwierdziła z uśmiechem sprzedawczyni. - Na co czekasz… zakładaj.
Kamala zmarkotniała, ale zabrała się do ubierania. Do tej pory, choć była tego świadoma, nie myślała o tym, iż na spotkaniu będą inne kobiety.
Dholianka zdecydowanie nie była przygotowana na konkurencję. Zawsze była klejnotem w koronie, a teraz… teraz będzie tylko odłamkiem piaskowca. Kolorowym kwarcem, lub czymś równie pospolitym jak ziarenko piasku.
- Będziesz ślicznym, egzotycznym kwiatem - mruknęła zmysłowo handlarka i przesunęła palcem po skórze pleców tawaif, następnie stuknęła nim w ścianę i wszystkie zmieniły swą powierzchnię w obsydianowe lustra, w których to Sundari widziała siebie i obsługującą ją kobietę.
- Na pewno będziesz się wyróżniać.
Przybliżyła się do jej pleców, patrząc na odbicie tancerki łakomym spojrzeniem.
- Ale… przyjrzyj się. Czyż możesz odmówić światu widoku tego piękna?
Zamiast jednak przyglądać się swojemu odbiciu, Chaaya odwróciła się do krawcowej, unosząc nieznacznie jedną brew. Nie za bardzo rozumiała o czym w ogóle była ta rozmowa, ale napięcie jakie budziło, zaczynało być conajmniej… dziwne.
- Ile ona kosztuje? - To miała być suknia na jedną noc. Dla Jarvisa… i dla siebie. Na raz… bo pewnie nigdy więcej nie pójdą już na bal. Nie byli bogaci i nie mieli kontaktów, by na takowe chodzić, nie wspominając o najważniejszym aspekcie. Po co?
- Kosztuje sześćset złotych monet - wymruczała nieznajoma, stojąc blisko dziewczyny i taksując jej sylwetkę wzrokiem. Uśmiechała delikatnie, delektując widokiem klientki w swojej kreacji.
- Aha… muszę to przemyśleć - odpowiedziała brązowowłosa nieco bezbarwnym tonem głosu. Za tyle to ona mogła dorzucić jeszcze trochę i kupić sobie magiczny łuk, o wiele bardziej użyteczne cacko, niż zwiewna kiecka.
“Kiedy to ty się taka szczypawica zrobiłaś?” zapiała z oddali babka, ale nie pozwoliła się nikomu objawić. “Sześćset sztuk złota? To prawie darmo! Wzięłabym pięć i po jednym noszeniu wyrzucała.”
Cóż, jej wnuczka nie miała jednak takiego komfortu. Zabrała się za ostrożne rozbieranie, co by nie uszkodzić krawieckiego dzieła.
Palce sprzedawczyni spoczęły nagle na ustach kurtyzany.
- Nie myśl… decyduj. Mówiłaś, że to na przyjęcie. Opowiedz mi o nim. Nie wiedziałam, że jakieś jest urządzane - zapytała z szelmowskim uśmiechem. - A co do sukni… ona woła do ciebie, otula cię jak kochanek. Wydaje się być stworzona na twoją osobę. Nie powinnaś pochopnie jej odrzucać.
Chaaya miała ochotę odgryźć kobiecie całą rękę. Mruknęła tylko coś pod nosem, wyraźnie podjudzona, ale względnie opanowana.
- Może to nie przyjęcie? Tak mówił zleceniodawca, czort wie co to u was znaczy, wszystko jest na opak. Mam być ochroniarzem i… to w sumie tyle. - Nie była w nastroju do rozmowy. W zasadzie na przymierzanie sukienki też nie… i na słodycze i wydawanie pieniędzy… gdyby, cholera jasna, raz! RAZ, posłuchała Nveryiotha i nie uciekła, bogowie raczą wiedzieć gdzie… teraz miałaby własną sukienkę. ZA DARMO!
- Hmm... cóż… mogę przyjąć coś w zastaw, w zamian za wypożyczenie kreacji na wieczór - stwierdziła kobieta, splatając ręce razem i wyraźnie oceniając sytuację. - Wtedy cena wyniesie jedynie sześćdziesiąt, o ile suknia wróci nieuszkodzona.
- Tak czy siak… muszę iść po coś pod zastaw - odparła dziewczyna, zdobywając się na cień uśmiechu. Nie zostawi jej przecież butów, albo zbroi, bo w czymś przejść przez miasto musi.
- No tak… oczywiście. - Uśmiechnęła się handlarka, dając bardce więcej miejsca na przebranie się. Ta przebrała się w swoje szaty, na powrót markotniejąc. Najwyraźniej sprawa dzisiejszego balu, była jej wyjątkowo niewygodna.
“To spal temu kundlowi te jego atelier i z głowy! Niech wie, że się tawaif nie odmawia.” Laboni wciąż nabzdyczona, ukrywała się w mrokach, wymyślając to coraz bardziej poronione pomysły.
- Bardzo ci dziękuję i przepraszam za mój nastrój. - Tancerka skłoniła się z szacunkiem krawcowej, gdy na powrót stanęła ubrana i uzbrojona po samą szyję.
- Nie gniewam się - odparła uśmiechnięta ciemnooka odprowadzając niedoszłą klientkę do wyjścia. - Zawsze to miło ujrzeć piękną kobietę, w równie pięknej sukni.
Kamala pożegnała się i ruszyła chodnikiem w drogę powrotną do cukierni, gdzie zostawiła czarownika. Dzięki więzi czuła, że ciągle był gdzieś w pobliżu, co napawało ją optymizmem, ale i poczuciem winy.
Opuściła go bez słowa pożegnania i jeszcze straciła poczucie czasu. Miała jednak nadzieję, że Jarvis nie gniewa się na nią za nadto.
Przesłała mu wizję miejsca, do którego zmierzała, w nadziei, że wyjdzie jej na spotkanie.
Dostrzegła go dość szybko, gdy już docierała do umówionego miejsca. Wydawał się trochę zafrasowany, choć wyraźnie rozpogodził się na jej widok. Ostatnie metry dziewczyna przebiegła do niego truchcikiem, machając ręką nad głową, jakby wróciła z wieloletniej wyprawy, a nie ze sklepu za rogiem.
- Przepraszam… już jestem i dziękuję, że na mnie… poczekałeś.
- Wyglądasz… wyglądałaś na strapioną i zagniewaną od naszej rozmowy z krawcem - zaczął ostrożnie, przyglądając się obliczu Chaai. Te szybko pociemniało od niejakiej frustracji i niesmaku, po czym Dholianka przewróciła oczami i popatrzyła na wystawę cukierków.
- Nie ważne, to nic takiego… jesteś głodny?
- Jestem - odparł czule przywoływacz. Przez chwilę milczał przyglądając się ukochanej.
- Zawsze możesz mi rzec, to co ci leży na sercu… jeśli chcesz.
Kobieta wzięła go pod rękę i zaczęła prowadzić przed siebie. Uszli tak dobre kilkanaście metrów zanim nie dotarło do niej, że w sumie to nie wie dokąd zmierza.
- Ty prowadź… - poleciła speszona, wstydząc się wyjawić sekret jaki przed nim chowała.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline